Prowadząca zajęcia dla dwulatków chce żebym dyscyplinowała córkę.

Jak uważacie, ma rację? Opiszę sytuację. Mam córeczkę w wieku 2 lata i 3 miesiące. Od zawsze mała bardzo garnie się do dzieci więc wyszukuję jej różne zajęcia na których są inne maluchy i ciekawe zadania. Aktualnie trafiłam na jakieś zajęcia, niezłe. Problem w tym że pani prowadząca stara się żeby każde wyglądały inaczej i czasem uda jej się wymyślić coś kapitalnego a czasem jest nie tak ciekawie. Wtedy córka woli bawić się po swojemu i zachęcać inne dzieci do wygłupów. Dzisiaj na przykład było... beznadziejnie. Pani czytała bajkę, nieszczególnie wciągającą i bardzo cichym głosem, za to... w sali pełnej zabawek i ciekawych sprzętów. Moja córa wyłamała się ze słuchania, pobiegła do chłopca który też nie chciał siedzieć na kolanach rodzica, zaczęła biegać... Oczywiście zachęcałam ją jak mogłam żeby wróciła ale gdy się nie udało, odpuściłam jej, tylko od czasu do czasu ponownie zachęcając. Prawdę mówiąc miałam nadzieję że pani zrozumie aluzję i ożywi zajęcia. Tymczasem ona tylko głośno stwierdziła że dzieci wyglądają na... zmęczone. Zmęczone dwulatki o godzinie 11-tej?? Raczej wszystkie były znudzone jak przysłowiowe mopsy. No i OK, różnie bywa z programem spotkań, coś może komuś nie pasować, tyle że po zajęciach prowadząca miała pretensje do mnie że jej "nie wspierałam". To niby co jeszcze miałam zrobić, skrzyczeć córkę i trzymać ją na siłę? Naprawdę jestem uprzejmą i życzliwą osobą więc cały czas miałam w trakcie zajęć uśmiech na twarzy i udawałam że interesują mnie pomysły, pokazując to córce. Tłumaczyłam jej że to ciekawe, przyprowadzałam z powrotem, zachęcałam do siedzenia i słuchania ale ile można?