Skocz do zawartości
Szukaj w
  • Więcej opcji...
Znajdź wyniki, które zawierają...
Szukaj wyników w...
Zaloguj się, aby obserwować  
Gość Fiiolek

"Kocham"- konieczność czy dodatek?

Polecane posty

Gość Fiiolek

Drogie Wizażanki, piszę do Was, aby podzielić się swoimi przemyśleniami i zasięgnąć rady - czy słowo "kocham" jest konieczne do utworzenia szczęśliwego związku? I po jakim czasie usłyszałyście je od swoich partnerów? Czy może to kobieta powinna ujawnić pierwsza co tak naprawdę kryje się u niej głęboko w sercu? Chciałabym pokrótce przedstawił swoją historię i podzielić się z Wami swoimi dylematami i rozterkami. Mam 24 lata i jestem na ostatnim roku studiów, ze swoim obecnym chłopakiem znamy się od 3 lat, a to wynika z tego, że znaleźliśmy się razem w grupie, razem jesteśmy od półtora roku. Zanim jednak zaczęliśmy się spotykać i bliżej poznawać, oboje mieliśmy już pierwszą miłość za sobą. Zacznijmy od niego, otóż od pierwszego roku studiów zakochany był w pewnej dziewczynie, ładnej, inteligentnej, o której względy starał się jakieś półtora roku. W końcu udało mu się przekonać ją do siebie i zaczęli być razem, w naszej grupie wywołało to ogólnie poruszenie i ciekawość, nikt nie wierzył, że są razem. Jedni im gratulowali, inni stawiali jak długo ze sobą wytrzymają. To było na 4 roku studiów. Ja powstrzymywałam się od nietrafnych uwag i komentarzy i kątem oka obserwowałam jak rozwija się ich związek. Na co dzień dużo ze sobą rozmawialiśmy, wygłupialiśmy się, często siedzieliśmy razem na zajęciach i bawiłam się w doradzanie - "gdzie zaprosić na randkę, jak przygotować kolację itp". W miarę czasu i bliższego poznawania tego mężczyzny, zaczęłam sobie zdawać sprawę, że jest naprawdę wartościowym chłopakiem. Rozsądny, inteligentny, twardo chodzący po ziemi i doskonale wiedzący czego chce od życia. Imponował mi tym, że potrafił zawalczyć i zdobyć kobietę, która zdobyła, hmm może źle to ujęłam...która była w jego sercu. Pomijam już fakt, że jest wysokim 190cm, dobrze zbudowanym szatynem z nietuzinkowym poczuciem humoru, zamiłowaniem do muzyki klasycznej i literatury. Pewne razu pomyślałam sobie - "kurczę, szkoda, że ten facet jest zajęty". Podświadomość jednak ( jestem w szoku, że podświadomość może być tak bezpardonowo przewidywalna) podpowiadała, mi żebym była czujna, że jest szansa... Związek tej pary wg obserwatorów nie wróżył happy endu, postanowiłam więc baczniej się im przyjrzeć i faktycznie nie czuć było iskier, emocji, miłości, było wręcz chłodno. Po pewnym czasie ona zdecydowała się wyjechać za granicę na erasmusa. Miało być pół roku, z pół roku zrobił się rok i już związku nie było. Po pierwszym semestrze związek się rozpadł, prawdopodobnie ze względu na żal jaki on miał do niej, za to, że bez słowa przedłużyła pobyt i po prostu została w innym kraju. Ja również przeżyłam swoją pierwszą miłość, a przynajmniej wydaje mi się, że nią była, mimo, że mam 24 lata nie wiem, ale wiem czemu powiedziałam "kocham cię" - ponieważ każdym skrawkiem swojego ciała czułam, że należę do drugiej osoby i zrobiłabym wszystko dla niej. To jest chyba miłość? Choć zdaję sobie doskonale sprawę, że każda miłość jest inna, każda osoba inaczej przeżywa miłość i już na pewno w inny sposób ją okazuje. Z moją pierwszą miłością byłam 3 lata. Nie będę się zagłębiać jak nam było, ponieważ co tu dużo mówić - kiedy dwoje młodych ludzi się kocha, to jest się uskrzydlonym i można mury przenosić. Były kwiaty, prezenty walentynkowo-urodzinowo-czekoladkowo-urocze itp Padło słowo "kocham", zarówno z jego jak i z mojej strony. Niestety los tak chciał, że nasze drogi się rozeszły, nie było opcji i możliwości żeby jakoś to wszystko uratować. On wyjechał, ja zmieniłam uczelnię, zostaliśmy dobrymi znajomymi. Każdy już ma własną ścieżkę, którą sobie podąża... Przejdźmy do sedna sprawy. Z moim obecnym mężczyzną jestem od roku. Z którym? Tym z pierwszej części moich wypocin Podświadomość jednak mnie nie zawiodła, podpowiadając abym była czujna i nie porzucała myśli, że pewnego dnia może być mój. Początki jak to początki - zawsze piękne, wspólne wyjazdy, spacery, gotowanie. Wspólna zabawa i zainteresowania - siłą rzeczy je mamy, skoro jesteśmy w tej samej grupie na tych samych studiach Ale nie myślcie sobie, że każdy jest w jakis sposób ograniczony. On ma swoje pasje, ja swoje, niektóre z nich się zazębiają, co daje nam wspólne tematy do rozmów, inne zaś są skrajnie różne, przez co mamy możliwość poznawania siebie nawzajem i poszerzania własnych horyzontów. Pewnego dnia wyjechaliśmy na weekend do Warszawy, było pięknie bo padał śnieg, pięknie przystrojone miasto, mnóstwo lampek, zapach grzańca i świątecznego piernika w powietrzu, wprost cudownie romantyczna okazja by powiedzieć "kocham". Ale z ust żadnego z nas słowo to nie padło, ani wówczas, ani do dziś. Raz miała miejsce pewna konfrontacja naszych uczuć, kiedy po paru kieliszkach wina wyszliśmy z restauracji i nie mam pojęcia w jaki sposób, ale poruszyliśmy temat "kocham". Wyznał wówczas, że jedyną osobą, której to powiedział, jest jego była dziewczyna. I ja mu powiedziałam, że jedyną osobą, której to powiedziałam jest mój były chłopak. Potem rozmowa toczyła się dalej i w nie wiadomo jakich okolicznościach zeszła na inne tory... Do dnia dzisiejszego jesteśmy razem, oboje, w pełni świadomi tego, że chcemy być ze sobą. Jest zaufanie, jest przyjaźń, wsparcie, ciepło i otucha. Jest udana miłość fizyczna Jest troska i zainteresowanie z jego strony, chłopak na ranę przyłóż. Są też kłótnie, jeśli coś nie pójdzie po myśli, ale raczej konstruktywne kłótnie, po których oboje przemyślimy dwa razy zanim coś powiemy, na tyle konstruktywne, że wydaje mi się, że się od siebie uczymy. Ja - jak to kobieta, racjonalnie podchodząca do wielu spraw, sumienna, spokojnie dążąca do obranych celów, zdecydowana i twardo stąpająca po ziemi. Z drugiej strony kobieta wylewna, emocjonalna, głośno komentująca z koleżanką najnowsze trendy mody, kochająca peelingi, flakoniki perfum, uwielbiająca kwiaty, drobne prezenty... On - twardo stąpający po ziemi facet, zaradny, szczery i sumienny, czasem zbytnio zachowawczy, lubiący piwko z kumplami podczas meczu i teatr, Bacha, pizze z poprzedniego dnia i krewetki :P Dość już mojej wylewnej strony natury...po prostu czy to źle, że nie usłyszałam jeszcze tego magicznego słowa "kocham"? Czy to konieczne, aby być spełnionym w związku? Szczęśliwa jestem, oboje jesteśmy, czuć, że oboje nam na sobie zależy, czuć miłość, ale nie słychać miłości. A jak to każda kobieta, no może 99% nich - pragnie usłyszeć, że jest kochana... Czy przyjdzie i na mnie kolej? Czy obecna miłość jest zachowawczą miłością zdroworozsądkową każącą być uważnym i rozważnym? Co o tym wszystkim myślicie? Jak jest u was? Całkiem inaczej spojrzeć na to wszystko obiektywnym okiem chłodnego krytyka...

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

Bądź aktywny! Zaloguj się lub utwórz konto

Tylko zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony

Utwórz konto

Zarejestruj nowe konto, to proste!

Zarejestruj nowe konto

Zaloguj się

Posiadasz własne konto? Użyj go!

Zaloguj się
Zaloguj się, aby obserwować  

×