Skocz do zawartości
Szukaj w
  • Więcej opcji...
Znajdź wyniki, które zawierają...
Szukaj wyników w...
Zaloguj się, aby obserwować  
Gość anonimowa kasia

facet którego bardziej niż ja obchodzą kumple

Polecane posty

Gość anonimowa kasia

Ogólnie nie będę się dużo rozpisywać, bo ciągle chodzi o to samo i historia zatacza błędne koło. Powiem tak, jesteśmy ze sobą już 7 lat. W tym czasie dwa razy się rozstaliśmy - ja odeszłam, bo sytuacja była nie do zniesienia. Od drugiego rozstania nie minął nawet rok, a wszystko wygląda dokładnie tak samo, czasami myślę, że chyba nawet gorzej. Wszystko się ze sobą przeplata, on ma dwie twarze, nigdy nie wiem, co nastąpi jutro, ba, co nastąpi jeszcze dziś. Oboje jesteśmy jeszcze młodzi, ja 23, on 25 lat. Ja skończyłam studia, on po maturze poszedł do pracy, teraz już ponad rok siedzi w domu, z rodzicami, nie pracuje, nie uczy się, czyli nic ciekawego... Jak pracował, miał jakiś cel w życiu, pod koniec miesiąca miał jakieś pieniądze, mogliśmy gdzieś pojechać, pójść, spędzić razem weekend po całym tygodniu pracy na nocki, jakoś to było "znośnie". Koledzy oczywiście na wysokim miejscu jego drabinki wartści, jednak praca to praca, nie miał dużo czasu. Problem zaczął się rozrastać, gdy w jego pracy zwolniło się miejsce, na które.. przyszedł jego kumpel. Początkowo tylko zwykły kolega, spodziewał się dziecka więc praca była potrzebna. No i się zaczęło. Zamiast wrócić z pracy np. o 6. wracał o 9. Później zmęczony, szedł spać, i tak w kółko. Po pracy szli na piwo, jak było wolne szli na piwo, a bo to trzeba coś obgadać o pracy, a to jeszcze coś - zawsze jakaś wymówka. W międzyczasie jego najlepszy przyjaciel wyjechał zagranicę, więc nowy kolega stał się kolega nr 1. Razem w pracy, razem po pracy, razem na zakupach, razem WSZĘDZIE! Kiedy raz na jkis czas, 1 - 2 razy w roku przyjeżdża jego przyjaciel na urlop, mój facet zapomina o wszystkim, dosłownie o wszystkim. Brał urlop, żeby spędzać z nim czas, ok, dawno się nie widzieli, długo nie zobaczą - mogę zrozumieć. Ale nie mogłam zrozumieć jak mógł wziąć urlop, cały urlop, dla kolegi, skoro mieliśmy zaplanowane wakacje? Na które oczywiście nie pojechaliśmy, bo nie było kiedy. Jak wspomniałam, aktualnie nie pracuje. Kolega z pracy też już nie pracuje, a że mieszkają niedaleko siebie (ja też zresztą) są jak papużki nierozłączki, w sumie to niektórzy nasi znajomi trochę się śmieją że to chyba geje, jak ktoś ma sprawę do tego kolegi, a on nie odbiera, dzwonią do mojego faceta, bo przecież oni zawsze są razem. Razem... piją piwo i gadają o nie wiem czym, bo zawsze jak wraca, to nabywa nowych "umiejętności" i słownictwa. Np zaczęło się od "zamknij się", "przestań sapać" itp. No i aktualnie jest tak, że my nie widujemy się prawie wcale, planujemy coś, a nagle się okazuje, że kolega jest ważniejszy. Umawia się i nie przychodzi, a następnego dnia oczekuję, że będę miła, bo przecież NIC SIĘ NIE STAŁO. Nawet w moje własne urodziny siedziałam sama w domu i czekałam. I się nie doczekałam. Przyjechał kolega z zagranicy i zorganizował wyjazd na domek. Łał, mieliśmy jechać wszyscy razem, całą paczką, myślałam nawet że to fajnie... A dzień przed urodzinami okazało się że jedzie sam, bo to "męski wieczór". Wypad miał być na dwa dni, ale mój wspaniały mężczyzna miał jechać na jeden, z wiadomego powodu. Czekałam, czekałam, czekałam... I się nie doczekałam. Czyli dwa dni go nie było, jak wrócił, przyszedł jakby nigdy nic, ja siedziałam smutna, zdołowana, że jak to, że w urodziny siedziałam sama, czekałam na niego do wieczora, dobrze że koleżanka mnie wyciągnęła chociaż na piwo. No i ogólnie tak to wygląda. Teraz też, umawiamy się od niedzieli, dziś jest wtorek, i znowu okazało się, że jednak nie... a mam już tego dosyć, jego odzywek, tego że mnie nie szanuje, olewa, że ważniejsi są jego koledzy i picie z nimi piwa. Postanowiłam wyjechać, zaleźć prace w innym mieście, bo dopiero skończyłam studia, więc to dobry czas dla mnie. A on? zapisał się na kurs (dobre chociaż i to), twierdzi, że będzie mnie odwiedzał, że jak skończy ten kurs to do mnie dojedzie. Po co on mi to mówi. Nie pozwala mi wyjechać i odejść, ale kiedy jestem tu, wcale go to nie interesuje. Jak od niego odeszłam to był płacz, proszenie, obiecywanie, wydzwanianie, deklaracje na pryszłość. Głupia byłam że się zgodziłam. Teraz mam za to takie szczęście, że wszystko co mówię to źle, mam się "zamknąć" siedzieć cicho, nic nie robić, na wszystko się zgadzać i być na jego zawołanie. Mam wrażenie, że po uczuciu nie ma tu już ani śladu, trochę tu przyzwyczajenia, trochę smutno, mamy tylu wspólnych znajomych. Coraz częściej sama do siebie gdzieś w głębi krzyczę, że go nienawidzę.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

Bądź aktywny! Zaloguj się lub utwórz konto

Tylko zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony

Utwórz konto

Zarejestruj nowe konto, to proste!

Zarejestruj nowe konto

Zaloguj się

Posiadasz własne konto? Użyj go!

Zaloguj się
Zaloguj się, aby obserwować  

×