Skocz do zawartości
Szukaj w
  • Więcej opcji...
Znajdź wyniki, które zawierają...
Szukaj wyników w...

Zarchiwizowany

Ten temat jest archiwizowany i nie można dodawać nowych odpowiedzi.

Gość WszystkieNickiZajęte125

Nikt mnie nie lubi

Polecane posty

Gość WszystkieNickiZajęte125

Przepłakałam dzisiaj pół dnia, mam już tego dosyć. Potrzebuję pomocy, muszę komuś o tym napisać. Historia lekko przydługawa, ale może dokładniejszy opis pozwoli Wam lepiej poznać mój problem. Już od pierwszego dnia, w którym trafiłam do jakiejś grupy rówieśników, zostałam odrzucona. Miałam wtedy 5 lat, to był pierwszy dzień w przedszkolu. Jak wiadomo, w przedszkolach dziewczynki uważają, że chłopcy są fe, chłopcy myślą tak samo o dziewczynkach, nie mogłam więc znaleźć żadnego przyjaciela płci męskiej, zaczęłam więc sama bawić się figurkami zwierząt gdzieś w kącie. Dziewczynki nie chciały się ze mną bawić, bo od zawsze byłam chłopczycą, która na lalki nawet nie spojrzy. Pewnego dnia jedna dziewczyna pokłóciła się z resztą i nie mając się gdzie podziać, zaczęła się bawić ze mną (narzuciłam oczywiście warunek, że nie bawimy się lalkami). Nawiązała się między nami przyjaźń (przynajmniej wtedy tak myślałam), która wydawała się być taka, jak w moich obecnych marzeniach - ja i przyjaciel, wyśmiewani przez innych. Wiem, jestem dziwna, ale zawsze marzyłam o tym, by być wyśmiewana, kontrowersyjna, nielubiana, ale nigdy nie chciałam być w tym sama. Chciałam mieć przyjaciela, który byłby taki jak ja, równie kontrowersyjny i nielubiany. Pod koniec edukacji przedszkolnej dostałam walentynkę od jednego chłopaka. Była na serio fajna - żadnych serduszek, tylko zwierzątka w dżungli, czyli to, co wtedy najbardziej lubiłam. Odrzuciłam tego chłopaka, byłam tylko małym dzieckiem, które jeszcze nigdy się nie zakochało. W klasach I-III też znalazłam adoratora. Również go odpychałam, bo jeszcze nie interesowałam się chłopcami. Był to ostatni adorator, jakiego do tej pory w życiu miałam. W I-III byłam w klasie z tą przyjaciółką z podstawówki. Wszystko było super, przynajmniej do czasu. Pierwszy raz byłam odrzucona właśnie przez nią. Wychowawczyni wpadła na genialny pomysł, by w każdym miesiącu przesadzać nas do innej osoby naszej płci, żeby każdy siedział z każdym. Mimo rozdzielenia na lekcjach, na przerwach ciągle się z sobą trzymałyśmy, przynajmniej do czasu. W ostatnim miesiącu trzeciej klasy pani przesadziła moją koleżankę do pewnej dziewczyny. Koleżanka trzymała się tylko z nią, ja cały miesiąc byłam sama na przerwach. Przeprowadziłam się do innego miasta. W klasach IV-VI nie byłam jakoś szczególnie lubiana, ale nikt mnie nie obgadywał ani nie traktował jak powietrze. To była generalnie taka klasa idealna. Nikt nie miał za złe drugiej osobie, że położyła się na jego plecaku, albo że w nim grzebała. Przez pierwszych kilka dni podpierałam tam ścianę, bo jestem dość nieśmiała i nie potrafię zawiązywać nowych znajomości. Najpopularniejsze dziewczyny z klasy zamiast wyśmiać czy coś, wzięły drugą nieśmiałą dziewczynę, popchnęły ją lekko w moją stronę, przedstawiły mi. Zaczęłam się z nią kolegować. Często mnie irytowała (lubiła wkurzać ludzi), ale dobrze się z nią dogadywałam, bo miałyśmy podobne zainteresowania - zjawiska paranormalne i te sprawy. Koleżankę nazwijmy Anią, coby nie wprowadzać zamieszania. W V klasie doszła do nas nowa. Na lekcjach nadal siedziałam z Anią, ale przerwy spędzałam z tą nową, przez co lekko popsułam stosunki z Anią. Przyznaję, moja wina. W połowie V klasy doszła kolejna nowa, więc ta dziewczyna (nie Ania), z którą spędzałam przerwy zakolegowała się z tą nową. Znów zaczęłam spędzać przerwy z Anią i było między nami super. Pokłóciłyśmy się kilka razy, ale koniec końców zawsze się godziłyśmy. Miałam też w tej klasie kilka koleżanek, które rozmawiały ze mną od czasu do czasu, nie byłam dla nich nikim. Skończyła się szósta klasa, a w naszej szkole nie było gimnazjum, więc trzeba było się rozdzielić. Jako nową szkołę wybrałam miejski Zespół Szkół Katolickich. Właściwie nie jestem wierząca, jestem raczej agnostykiem, tę szkołę wybrałam raczej ze względu na poziom. Spodziewałam się też, że skoro to katolicka szkoła, poznam tam wiele miłych osób. Myliłam się niestety. Na początku byłam im po prostu obojętna, miałam tylko jedną koleżankę, która trzymała się ze mną raczej tylko po to, by nie być sama, ale przynajmniej się trzymała. Okazało się też, że mój sąsiad-rówieśnik, z którym chodziłam do klasy w IV-VI również zapisał się do tej szkoły, więc zaczęłam dojeżdżać z nim i z jego mamą, która pracuje niedaleko. Zawsze trochę rozmawialiśmy, czekając aż wróci z pracy (również nas odwodziła, kończyła o tej samej godzinie, co my). Miałam w nim dobrego kolegę, którego teraz serdecznie nienawidzę. Ta dziewczyna, z którą się trzymałam, opuściła mnie, na przerwach chodzi do młodszych klas. Mój kolega przestał się do mnie odzywać i za to go nienawidzę. Nie za to, że się nie odzywa, o nie. Z trzeciej ręki dowiedziałam się, że teraz trzymać się ze mną to tzw. siara, a on nie odzywa się, bo jeszcze ucierpi na tym jego reputacja. Myślałam, że jest inny, że się czymś takim nie przejmie. Wiem, że w głębi serca wciąż mnie lubi, ale nie chce się przyznać przed rówieśnikami. Żeby nie było, nigdy nie wiązało nas nic romantycznego. Teraz jestem w drugiej klasie gimnazjum, nikt się do mnie nie odzywa, przerwy spędzam sama. Nie mam nawet z kim popisać przez telefon. To znaczy, czasem ktoś się odezwie, ale to nawet gorsze niż cisza. Kiedy do mnie mówią, nie mówią takim tonem, jak do reszty. W ich oczach i głosie ewidentnie widać, że traktują mnie jak autystyczne dziecko (tj. do takich dzieci trzeba wolno i wyraźnie, i jeszcze się uśmiechać jak głupek, a pod nosem śmiać się z jego głupoty). Raz słyszałam, jak mnie obgadują, ale oni generalnie obgadują każdego, taka piękna klasa. Nie chce mi się przez to chodzić do szkoły. Jeśli chodzi o mój charakter, jestem nieśmiała i zamknięta w sobie, przynajmniej w grupie. Nie potrafię szybko zaufać komuś, otworzyć się przed nim. Nie ubieram się też po swojemu, bo mam specyficzny styl, mogłabym się jeszcze bardziej pogrążyć. Poza tym, księża w mojej szkole nie byliby zadowoleni z metalowych logo i czaszek, nie mówiąc już o kolorowych włosach. Dobrze się uczę, na koniec I gim jako jedyna z klasy miałam pasek na świadectwie. W moich marzeniach mam idealnego przyjaciela. Jest czasem infantylny i irytujący, ciągle mnie przezywa (ja jego z resztą też), ale to tak "dla jaj". Zawsze wszędzie razem chodzimy, wygłupiamy się, a ludzie patrzą na nas jak na osoby niespełna rozumu. Chodzimy razem na koncerty, jeździmy na motorach, razem chodzimy na zajęcia dodatkowe... Nie mamy przed sobą żadnych, nawet najdrobniejszych sekretów, ufamy sobie bezgranicznie, wiemy, że jedno bez wahania oddałoby życie za drugie. Szkoda, że jak na razie pozostaje to wszystko w strefie marzeń. Gdybym miała przyjaciela, dawałabym mu z siebie wszystko, co mogę dać. Stawałabym się dla niego lepsza, dawała mu oparcie w trudnych chwilach, wiernie dochowywałabym jego sekretów. Nie chciałabym mieć więcej niż jednego przyjaciela. No, może jeszcze poza nim chciałabym kiedyś, w dalekiej przyszłości mieć chłopaka. Skłonna byłabym też zaakceptować dziewczynę przyjaciela. I nikogo więcej. Chociaż dobrze się uczę, często zastanawiam się, po co mi to, czy nie olać tego wszystkiego. Nawet jeśli będę mieć wykształcenie i zarabiać może nawet miliardy, nie będę szczęśliwa, jeśli nie będę mieć przyjaciela. Teraz mam tylko babcię, ale babcia to babcia - niedługo może jej zabraknąć. Nie miałabym dla kogo żyć. Co mi po osiągnięciach w grach, jeśli nie było przy mnie przyjaciela, który wyrywał mi pada z ręki i próbował uprzykrzyć mi życie? Po co byłby mi luksusowy samochód, kiedy nie miałabym kogo nim przewieźć? Nie widzę dla siebie przyszłości.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość Typowy Forumowicz
Za długie nie czytam, daj streszczenie

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość WszystkieNickiZajęte125
"Teraz jestem w drugiej klasie gimnazjum, nikt się do mnie nie odzywa, przerwy spędzam sama. Nie mam nawet z kim popisać przez telefon. To znaczy, czasem ktoś się odezwie, ale to nawet gorsze niż cisza. Kiedy do mnie mówią, nie mówią takim tonem, jak do reszty. W ich oczach i głosie ewidentnie widać, że traktują mnie jak autystyczne dziecko (tj. do takich dzieci trzeba wolno i wyraźnie, i jeszcze się uśmiechać jak głupek, a pod nosem śmiać się z jego głupoty). Raz słyszałam, jak mnie obgadują, ale oni generalnie obgadują każdego, taka piękna klasa. Nie chce mi się przez to chodzić do szkoły. Jeśli chodzi o mój charakter, jestem nieśmiała i zamknięta w sobie, przynajmniej w grupie. Nie potrafię szybko zaufać komuś, otworzyć się przed nim. Nie ubieram się też po swojemu, bo mam specyficzny styl, mogłabym się jeszcze bardziej pogrążyć. Poza tym, księża w mojej szkole nie byliby zadowoleni z metalowych logo i czaszek, nie mówiąc już o kolorowych włosach. Dobrze się uczę, na koniec I gim jako jedyna z klasy miałam pasek na świadectwie." Sedno sprawy, że tak powiem.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość gość
Jesteś dopiero w 2 klasie gimnazjum? To masz przed sobą jeszcze zakonczenie gimnazjum i całe liceum czy tam technikum... Ja mam gorzej. Jestem już na studiach. I nikogo nie mam. NIKOGO. A na studiach już czuję, że nikogo nie poznam chodzi mi, że znajomośc nie wyjdzie ponad uczelnię... Jak wracam stamtąd to zaczynam wyć. Jak tam nawet jestem to chce mi się wyć.. Chodzi o to, że nie ma przdemną nic już. Nic. Zero znajomości. Zero. Nic. Null. Będe samotna do końca życia. Mam ochotę strzelić sobie w łeb, bo nie ważne czy będe miała kasę czy nie, pracę czy fajne rzeczy.. To nie ważne, bo nie mam nikogo. I to jest coś czego się nie da kupić

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość trochęstarszychłopak
Piszesz tu bo chcesz kogoś poznać?

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

×