Skocz do zawartości
Szukaj w
  • Więcej opcji...
Znajdź wyniki, które zawierają...
Szukaj wyników w...

Zarchiwizowany

Ten temat jest archiwizowany i nie można dodawać nowych odpowiedzi.

Gość MamParanoje

odejść czy przetrwać?

Polecane posty

Gość MamParanoje

Witam, Czuję się bardzo zagubiona. Chodzi o mój już prawie roczny związek z mężczyzną (jest ode mnie starszy o 10 lat, ja mam 23 lata). Relacje nam się układali różnie, raz nawet się rozstaliśmy na dłużej z powodu tego, że parter nie chciał w ogóle się angażować w związek, że niby praktycznie byliśmy razem, ale mówił, żebym nie wiązała z nim przyszłości i nie podawał powodu. Dopiero po tym dowiedziałam się, że ukrywał chorobę i bał się odrzucenia. Gdy zobaczył, że jest na odwrót, wszystko poszło w lepszym kierunku, zaczął bardzo podkreślać, że chce ze mną stworzyć rodzinę, troszczy się o mnie i tp. Natomiast problem jest taki, że on totalnie okazał się być nieporadny w życiu. W swoje 33 lata nie ma prawie od roku pracy, mieszka z mamą i babcią w jej mieszkaniu. Na szczęście widzę w nim entuzjazm, określił się co w życiu chce robić i zapowiedział, że oprócz podstawowej pracy będzie się dodatkowo dokształcał, co mnie bardzo cieszy. Natomiast niepokoi mnie, że zapowiedział, że w związku z tym nie będzie miał dla mnie czasu, że przez kolejny rok będziemy się widywali na kilka h raz w tygodniu tylko bo będzie zajęty. Gdy powróciłam do propozycji wspólnego zamieszkania (który z resztą sam proponował) to powiedział, że nie ma takiej opcji, i wymyśla coraz to nowe wymówki typu że musi utrzymywać mamę, bo ona do pracy się nie rwie, a przecież nie będzie głodowała. Albo że jak on się wyprowadzi, to jego babcia poczuje się samotna (chociaż mieszka ze swoją córką) i w ogóle się wykończy, że on czuje się tam głową rodziny i ich nie zostawi dopóki nie będzie świetnie zarabiał (proszę zwrócić uwagę że świetnie, a nie dobrze), co wg mnie jest trochę mało prawdopodobne, gdy przez cały rok nie mógł znaleźć żadnej pracy. Dla mnie z kolei to jest duży problem, bo zawsze spotykamy się w wynajętym przeze mnie mieszkaniu, mi samej już ciężko jest się utrzymać, sama też opłacam studia zaoczne i pomagam rodzinie finansowo. Wychodzi na to, że on dba o 1 dom, a do drugiego-mojego przychodzi tylko zabawić :( I mam obawy, że nawet jak minie kolejny rok, to on nie odetnie tej pępowiny, ty bardziej, że jego mama bardzo nim manipuluje. Mianowicie zapowiedziała, że nie będzie chciała mnie nigdy poznać, namawiała go by nie angażował się w żadną relację, żeby najlepiej zmieniał co jakiś czas partnerki! A szczytem wszystkiego było, gdy po spędzonym sylwestrze u jego znajomych, pojechaliśmy odpocząć do mnie - to jego matka zaczęła wydzwaniać z jak okazało się wymyśloną historią o kradzieży jego auta z garażu, byle by on tylko wrócił czym prędzej do domu, bo ona tak zażyczyła. I tak jest za każdym razem, coś nagaduje, zabrania, robi awantury. Czuję, że zaczynam mieć dosyć tego trójkąta. Nie chcę by partner wybierał pomiędzy mną a rodziną. Ale nie rozumiem czy usamodzielnienie się dziecka oznacza automatycznie zdradę rodziców? Czy to jest w porządku, że już niedługo drugi rok jesteśmy razem, a facet zapowiada że będzie myślał wyłącznie o utrzymaniu tamtego domu? A ja mam radzić sobie sama i pracować na mieszkanie, w którym będziemy mogli my się spotykać? A szczytem wszystkiego jest to, że cały czas podkreśla, jak bardzo mnie kocha, że chciałby się ze mną ożenić i tp. Tylko ciągle powtarza "nie teraz, nie teraz". Na pytanie a kiedy mniej więcej? mówi, że nie ma pojęcia. Dziękuję za każdą radę. Czuję się pogubiona w tym wszystkim. I jego próbuję zrozumieć i czuję się nic nie warta w tym związku, a wręcz czuję się jakbym tylko przeszkadzała, bo partner niejednokrotnie podkreśla, że zabieram mu czas, który mógłby poświęcić np na naukę :( A tak nacodzień jest kochającym troszczącym się partnerem, interesuje się mną, pomaga gdy coś potrzebuję zrobić, pomaga mi przygotować np prace na studia i tp. Jako przyjaciel jest idealny

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość gwoli wyjasnienia
Po co ci taki facet? Nie jestes u niego na pierwszym miejscu i pewnie nigdy nie bedziesz. Daj sobie spokoj. Pojdz na dystans i zobaczysz czy choc troche bedzie o ciebie walczyl. Ja mysle, ze jemu to bedzie wrecz na reke bo to co on mowi, to dla mnie sa po prostu wymowki zeby sie z toba na dobre nie wiazac. Brak mu odwagi zeby powiedziec ci prawde. Poszukaj sobie kogos bardziej do ciebie pasujacego i nie badz rzepem co mu sie do tylka przykleil.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość gość
Dziewczyno, uciekaj od takiego maminsynka. Nie oszukujmy sie, to juz jest stary kawaler i ciezko bedzie go zmienic. Zeby on chociaz chcial tej zmiany...ale on jest raz, ze posluszny mamusi, dwa, ma nierealne ambicje i trzy, wogole nie widzi ciebie w swojej przyszlosci. Zamiast cie pocieszac, ze jak pojdzie do tej pracy i bedzie sie szkolic to ze jakos dacie rade, ze bedziecie sie spotykac to on juz sie asekuruje, ze nie bedzie mial dla ciebie czasu. WIEJ od niego!!! TRacisz tylko czas i lata...

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość won maminsynki
facet mieszka z mamusią,utrzymuje ją nie dlatego ze jest stara schorowana tylko dlatego ze nie kwapi się do pracy,a tobie z góry określa ze nie będzie miał czasu dla ciebie,kurwa,weź daj spokój,kopnij w dupę ciamajdę,maminsynka

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość gość
do niego macie pretensje??? pomyślcie lepiej jaką to trzeba być głupią szmatą bez honoru żeby na siłę wpychać się do życia facetowi który prosto w oczy mówi, że nie chce z nią być, nie chce z nią mieszkać nie chce jej poświęcać swojego czasy ani pieniędzy kto jest debilem? on czy ona???

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość MamParanoje
No właśnie ta kwestia to nasz jedyny, ale bardzo poważny teraz problem. Na codzień (czyli teraz widywaliśmy się przez ostatnie pół roku średnio 2-3 razy w tygodniu, dla mnie to było optymalne spędzanie czasu, tak, by mieć też czas na inne rzeczy). Na początku dużo się kłóciliśmy o to, że partner uważał, że raz w tyg jest całkiem wystarczające. Ale to było zanim się zaangażowaliśmy w te relacje. Poza tym jak mi sam się przyznał - nie myślał, że w ogóle zachcę się z nim wiązać z powodu jego choroby (poważna, niepsychiczna, niezakaźna ). Jak zobaczył, że jest inaczej bardzo się o mnie zaczął troszczyć, potrafił przyjechać późnym wieczorem np by mi coś pomóc. Ale zapowiedział, że z tym koniec,bo nie będzie miał czasu, tak, jak na początku. Mówi też, że robi to dla nas, żeby miał środki by w (nieokreślonej przyszłości) móc razem zamieszkać. Że mu bardzo zależy, że chciałby ze mną założyć rodzinę, często mówi o tym, że chciałby mieć dzieci. Co do pracy też nie dokońca jest tak, że jest niezdarnym leniem. Ma ukończone magisterskie, ma doświadczenie w korporacjach, zna świetnie angielski. Niestety w poprzedniej pracy zamknęli cały dział i po tym szukał wyłącznie pracy na podobne stanowisko. No i w końcu się przekonał, że traci tylko czas, przemyślał i zadecydował, że chce się przekwalifikować, a tym czasem będzie pracował gdziekolwiek. Więc nie wiem co do końca o tym sądzić. Podkreśla cały czas, że jego celem, jak i mój jest stworzenie ze mną rodziny. Ale z drugiej też strony podkreśla, że tamtą swoją rodzinę nie zostawi "na lodzie" cokolwiek pod tym rozumie. I jednym słowem nie wyprowadzi się od nich dopóki tamci nie zaczną być zaradni bez niego (tak zrozumiałam). No a wg mnie to raczej nie nastąpi, bo przecież nie zmusi by jego mama poszła pracować i dobrze zarabiać, jak sam twierdzi - ona ma problemy ze sobą i wszędzie dookoła robi konflikty, przez co ją wywalają. A babcia sama sobie radzi i jeszcze przez ten cały czas ją utrzymuje. Ja już nie wiem w co mam wierzyć. To jego "teraz" trwa rok, zapowiada się na kolejny. Mimo, że to dobry człowiek, odnoszę wrażenie, że matka jego wychowała tak, by pełnił rolę jej partnera, by był przy niej zawsze i wszędzie, by ją utrzymywał i tp. Ona ma w ogóle prywatnego życia, znajomych, ze wszystkimi jest skłócona. Sam mówi, że awantury u nich są na poziomie dziennym, że ona już taka jest. Nie wiem, ja sama miałam trudne relacje w domu (rodzina toksyczna) dlatego zawsze przez to robiłam wszystko by się usamodzielnić. Ale to nie oznacza to, że zostawiłam rodzinę na lodzie, pomagam czym mogę, często ich odwiedzam, dzwonię codziennie. W tej relacji mimo wszystko czuję się jak piąte koło u wozu, wymusza na mnie, by dla mnie jego rodzina i ich potrzeby też stali się priorytetem w życiu. Waham się czy faktycznie potrzebuje jeszcze kilka miesięcy by uporządkować swoje sprawy czy tylko zwodzi mnie za nos i za każdym razem będą jakieś inne wymówki "czemu nie teraz" :-(

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość gość
zostaw go dopoki jestes mloda w przeciwnym razie za 10 lat zorientujesz sie on ciagle cie zwodzi i do zadnego normalnego zwiazku juz nie dojdzie. wyglada na to ze to on jest uzalezniony od swojej mamusi. albo daj mu do wyboru: ty albo rodzina jezeli sama nie dasz rade od niego odejsc

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość MamParanoje
Szczerze mnie korci by postawić takie ultimatum. Ale wiem, że nie powinno się nigdy nikomu takich warunków stawiać, że albo ja albo rodzina. Bo nie o to mi chodzi. Nie mam na celu odcięcia go od nich, nie chcę zabraniać niczego, pomagać im, wspierać ich. Po prostu uważam, że istnieje "zdrowa" pomoc i niestety też pomoc toksyczna. Gdzie ludzie kierują się egoizmem. Ja osobiście, jak postawiłam siebie na ich miejsce jestem przekonana, że za żadne skarby nie pozwoliłabym by moje dziecko z czegokolwiek w życiu rezygnowało dla mojego kaprysu. Rozumiem inne sytuacje, gdyby np była ciężko chora, niepełnosprawna i tp. Ale nie jest

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

×