Skocz do zawartości
Szukaj w
  • Więcej opcji...
Znajdź wyniki, które zawierają...
Szukaj wyników w...

Zarchiwizowany

Ten temat jest archiwizowany i nie można dodawać nowych odpowiedzi.

Gość gość

Nagłe rozstanie i strach partnera przed miłością.

Polecane posty

Gość gość

Postanowiłam opisać tutaj swoją historię i wydarzenia z ostatnich miesięcy, ponieważ kompletnie nie potrafię sobie poradzić z sytuacją, która zadziała się w moim życiu. Jestem 21-letnią dziewczyną, która przeżyła już w swoim życiu jeden poważny (3 letni) związek i niedawno zakończyła kolejny (trwający prawie rok). Z moim ostatnim, niestety byłym już chłopakiem, poznaliśmy się na studiach, jest on ode mnie o dwa lata starszy. Kiedy go poznawałam, byłam tuż po uleczeniu ran po poprzednim rozstaniu, miałam obawy przed zranieniem i bałam się pokochać, ale K. (tak będę nazywać swojego eks, o którym mowa) okazał się być tak świetnym chłopakiem, tak idealnie do mnie dopasowanym, że szybko przestałam mieć jakieś wątpliwości. I faktycznie jest bardzo dobrym człowiekiem, był świetnym chłopakiem. Przez prawie rok naszego związku nie kłóciliśmy się zbytnio, a przynajmniej nie o nic poważnego. Nie było między nami cichych dni, awantur, płaczu po nocach. Spędzaliśmy dużo czasu razem, ale każdy też miał swoje życie, wychodził czasem ze znajomymi, spędzał weekendy poświęcając się swoim zainteresowaniom czy po prostu odpoczywając. Był dla mnie niesamowicie dobry, czuły i troskliwy. Chuchał, dmuchał, aby nic mi się nie stało, abym nie dźwigała nic ciężkiego. Opiekował się, kiedy chorowałam, zawsze odwoził mnie do domu, przykrywał w nocy, dawał mi tak pomysłowe i przepiękne prezenty, że wzruszałam się od samej myśli, że tak bardzo się starał. Po prostu magia. Wszyscy znajomi zazdrościli nam tego, że jesteśmy w sobie tak zakochani i to była prawda. Pod względem seksu byliśmy również niesamowicie dopasowani, nie potrafiliśmy się od siebie odkleić i powstrzymać. Oczywiście, zdarzały się czasami gorsze momenty, kiedy musieliśmy troszkę pobyć osobno, ale zawsze wydawało mi się, że ten chłopak naprawdę mnie kocha i mogę czuć się bezpiecznie, stabilnie. Ale oprócz tego, że jest dla mnie wspaniałym człowiekiem... jest także osobą stłamszoną przez swą rodzinę, dzieciństwo, przez swoją przeszłość. Nigdy do końca nie powiedział mi, co zdarzyło się w jego życiu, ale jego relacje z rodzicami są trudne, a w dalszym ciągu mieszka z nimi, ponieważ nie pozwalają mu oni wynająć mieszkania (wykręcając się kwestiami finansowymi, chociaż to ludzie z dobrą pracą, dobrze zarabiający i prowadzący życie o wysokim standardzie). Jego rodzice potrafią ze wszystkiego zrobić problem. Mała sytuacja, mały kłopot... urasta w ich życiu do rangi gigantycznego problemu, którym zatruwają mu życie. Wszystko ma być zawsze zrobione tak jak oni chcą, w momencie, w którym oni chcą. Kiedy dostał z jednego egzamin ocenę 3 (studiujemy trudny kierunek studiów i nie jest to dla nas naprawdę tragedią), jego matka wysyłała mu smsy z krzywą miną zamiast się ucieszyć, że w ogóle zdał ten egzamin. Problem i awantury w jego domu powstają po tym, że nie obrał warzyw na obiad, ponieważ nie usłyszał co jego mama mówi przez telefon. Ojciec potrafi robić takie kłotnie, że wychodzi z domu i wraca po kilu godzinach, aby wzbudzić w nim i jego matce poczucie winy. Ogólnie jego rodzice wpływają na niego destrukcyjnie. To wspaniały człowiek, ale zestresowany do granic możliwości. Ja jestem inna... jestem pogodna, uśmiechnięta, dla mnie problemy nie istnieją i jest mało rzeczy, którymi się przejmuję. Pomagałam i wspierałam go jak mogłam, zawsze miał we mnie oparcie, próbowałam go rozweselać i udawalo mi się to, odżywał przy mnie, zapominał o kłopotach i stawał się spokojniejszy. Jednak całe jego życie to pasmo zmartwień, ciągłego przejmowania się czy w domu nie będzie kolejnego "gigantycznego problemu", życia w zegarku, pod dyktando rodziców i stłamszenia emocjonalnego, osobowościowego. Kocham go ponad wszystko. Kocham go razem z całymi jego problemami, z całym bólem, którym jest wypełniony, z całym zachwianiem. Kocham go, bo to najlepszy człowiek jakiego spotkałam w swoim życiu i nigdy nie zrobił mi, ani jednej złej rzeczy. Przed poznaniem mnie, spotykał się z różnymi dziewczynami, raz był w króciutkim miesięcznym związku, a jeszcze przed tym był w 3-letnim związku ze swoją pierwszą dziewczyną, ale sam przyznaje, że nie był dla niej za dobry i ona również była specyficzna. Z jego opowieści wynika, że tak naprawdę nie kochali się zbyt mocno, a przynajmniej zupełnie inaczej niż my. I sam przyznawał czasami, że on nie sądził, że kiedykolwiek pokocha kogoś tak mocno jak mnie, że co ja z nim zrobiłam, jak bardzo zawróciłam mu w głowie, jak oszalał na moim punkcie... I tutaj zaczyna się cały problem. Nasz związek był intensywny do granic możliwości, namiętny, czuły, bliski, intymny. I w miarę upływu czasu, kiedy byliśmy sobie tak bardzo bliscy, on coraz częściej powtarzał, że nie sądził, że kogoś tak pokocha i zaczynał mówić to z przerażeniem. Zaczął się stopniowo wycofywać, w tygodniu pracował, ja pracowałam weekendami i widywaliśmy się coraz mniej, ale był to napięty okres na uczelni (maj-czerwiec), więc tłumaczyłam sobie, że w wakacje będzie w porządku. W dalszym ciągu był dla mnie dobry, kiedy się widywaliśmy, czuły i kochany, ale czułam, że zaczyna się odrobinę wycofywać, gdzieś odsuwać ode mnie. I zdecydowałam się mu powiedzieć o tym w drugiej połowie czerwca, kiedy najcięższe egzaminy były już za nami. To jedno zdanie, że coś jest nie tak wywołało całą dalszą lawinę nieszczęść. Nie miałam nic złego na myśli, po prostu sądziłam, że to u nas słabszy okres, że musimy może trochę pogadać o nas albo popracować nad związkiem, postarać się tak jak dawniej, a on wtedy całkowicie się wycofał. To człowiek, który bardzo dużo myśli i analizuję każdą sytuację, każdy problem i kłopot rozkłada na czynniki pierwsze, nie potrafiąc przejść z nim do porządku dziennego, ponieważ tak nauczyli go w domu i tak go wychowali. On myśli, kiedy dzieje się coś złego, załamuje sie w sobie, przestaje wierzyć i jedna myśl, jedno złe słowo, wywołuje myślotok, który doprowadza do tego, że wszystko się sypie. I tak się stało w tym przypadku. Już niczego nie naprawiliśmy, on nie chciał już się zbytnio spotkać, mówił, że nasza ostatnia rozmowa nie była najmilsza i że nie ma teraz czasu. Kiedy się spotkaliśmy, niby było w porządku, ja wierzyłam, że będzie dobrze, ale tak się nie stało. Na początku lipca pojechałam z nim na weekend na działkę, abyśmy spędzili czas razem. I było tam okej. Śmialiśmy się, tuliliśmy, uprawialiśmy seks, ale widać było, że jest jakiś rodzaj muru, że nasze rozmowy i relacja nie jest już taka luźna, że to wszystko jest takie ciężkie, chociaż tak naprawdę nic takiego się nie wydarzyło... Oczywiście mówił mi, że mnie kocha; skaleczyłam się na działce w rękę i nie pozwolił mi do końca pobytu niczego robić, bardzo się przejął, że coś mi jest. Po powrocie do domu zaprosił mnie na kolację i do kina, kupił mi przepiękne kolczyki w prezencie, bo skaleczyłam się pomagając mu ścinać akacje i powiedział, że bardzo go tym ujęłam. Wydawało mi się, że naprawdę wszystko będzie okej, że musi minąć czas i mu przejdzie, ale od tamtego spotkania... już nie spokaliśmy się normalnie, ponieważ nasze następne spotkanie to było zerwanie. Zerwał ze mną, tłumacząc, że on już tak nie może i że mnie przeprasza, że to jego wina, że on wmawiał sobie, że potrafi i będzie dobrze, ale on tylko będzie mnie oszukiwał i ranił, że jestem najcudowniejszą dziewczyną i jest kompletnym kretynem, który nie potrafi tego docenić w pełni, ale wierzy, że zasługuję na coś lepszego, że będziemy tylko siebie ranić wzajemnie i że on czuję się źle, czuję się zmęczony, nie potrafi być w związku, męczy go to, że jest za mnie odpowiedzialny, że ciągle się mną przejmuję, martwi o mnie, że staliśmy się tak słodcy, uroczy, że jego to po prostu przerasta. To był dla mnie szok, wielkie zaskoczenie i niedowierzanie. Nie rozumiałam co się stało, gdzie popełniliśmy błąd, co zrobiłam nie tak (niestety mam tendencję do obwiniania się), dlaczego tak nagle, że 2 tygodnie temu było w porządku, a teraz już ze mną zrywa. Płakałam bardzo, wypłakiwałam sobie oczy, nie rozumiałam tej sytuacji i cierpiałam. Spotkaliśmy się po 2 tygodniach od rozstania, ponieważ chciałam, aby wytłumaczył mi wszystko i znowu usłyszalam to samo, że po prostu jego to męczyło, że on nie nadaje się do związku, że to jego wina, że jest nienormalny i nieprzystosowany. Poczułam się wtedy odrobinę lepiej z tym wszystkim, ale intensywność naszej relacji dała o sobie znać i stało się tak, że przespaliśmy się ze sobą. Miał być to seks pożegnalny, oczyszczający i faktycznie taki był, ale oprócz tego był najlepszym seksem w życiu i zaproponowałam mu, że jeżeli będzie chciał to powtórzyć, to niech da znać. Ja wiem, że to najgorsze co można zrobić, ale to było dla mnie tak trudne i nie potrafiłam uwierzyć w to, że on odszedł, że to się między nami wypaliło, że nie chciałam tego kończyć. On nie zgodził się na moją propozycję i powiedział, że muszę nabrać dystansu i że wszystko będzie dobrze. Ale sytuacja jest między nami na tyle skomplikowana, że mamy wspólnych znajomych ze studiów i to takich najbliższych. Należymy do jednej organizacji studenckiej, w której od sierpnia tego roku jesteśmy razem w zarządzie tego stowarzyszenia, więc siłą rzeczy widujemy się praktycznie cały czas i na uczelni i poza uczelnią na imprezach, spotkaniach. No i na samym początku sierpnia spotkaliśmy się na jednej z takich domówek. Przed imprezą wysłał mi smsa, abym mu dała znak, kiedy będę pod wieżowcem i że po mnie zejdzie, ponieważ chce mi coś powiedzieć. Powiedział mi, że jest na mnie ciągle tak zdenerwowany, kiedy mnie widzi i że i tak ciągle się musimy widywać, więc zacznijmy ze sobą czasami sypiać, aby to rozładować. Ja się zgodziłam, bo sądziłam wtedy faktycznie, że to będzie tylko i wyłącznie seks. Był seks na imprezie, ale i wspólne spanie w jednym łózku, tulenie się całą noc, całowanie w czoło, śmianie i rozmowa przez godzinę po przebudzeniu. odwiezienie mnie do domu. No i jakoś tak poszło... Miał akurat wolny dom, więc zaprosił mnie do siebie w niedzielę na noc. Oczywiście zaczęło się od seksu, pisaliśmy ze sobą o seksie i tak wyszła propozycja przyjechania. Ale kiedy przyjechałam do niego, okazało się, że jest... niesamowicie. Zrobiliśmy wspólnie kolację, piliśmy wino, słuchaliśmy naszej ulubionej muzyki, rozmawialiśmy do 3 nad ranem, kochając się w między czasie wszędzie gdzie się dało. Dużo się śmialiśmy i to było naprawdę magiczne. Spędziliśmy razem cały następny dzień, oglądając filmy, gotując, trochę pracując na swoich laptopach, ale ciągle obok siebie. Kiedy przyszedł czas mojego powrotu do domu, on tylko wzdychał, tylko całował mnie w czoło i było widać, że jest mu naprawdę trudno. Ale przecież powiedzieliśmy sobie, że to tylko seks. Nastepnego dnia znowu zaprosił mnie na noc i było ponownie tak samo cudownie, zaskakująco dobrze, jakby nigdy nic się nie wydarzyło. Odżyła naturalna bliskość, czułość, obejmował mnie w talii, martwił się o mnie, pierwszy raz przyznał się mi, że jest o mnie cholernie zazdrosny i o to, że miałabym się z kimś innym spotykać, ale nie zabroni mi tego, bo sam ze mną zerwał. I tak zaczęło to trwać, znowu do niego przyszłam, znowu spędziliśmy cały dzień razem. Kiedy jego rodzice wrócili, spotykaliśmy się tylko na seks, kiedy była taka możliwość, ale zabierał mnie też do kina czy na obiad, pisał ze mną i interesował się mną. Po prostu była między nami znowu ta bliskość, było niesamowicie intensywnie i widać było uczucia pomiędzy nami. Ponownie jego rodzice wyjechali i akurat mieliśmy u niego spotkanie naszego zarządu i przy naszych znajomych nie krył się z uczuciami, tulił się do mnie, całował, ogólnie lgnął do mnie, chociaż powiedzieliśmy sobie, że chcemy trzymać to w tajemnicy. Spędziłam z nim weekend od czwartku do niedzieli i sam powiedział mi, że nie czuł się ze mną tak od początku związku, że kocha mnie całą. Naprawdę bawiliśmy się jak dwoje zakochanych w sobie nastolatków, wiecznie całując, drocząc ze sobą, uprawiając seks, drażniąc zazdrością i rozmawiając. W tygodniu znowu się widzieliśmy, byliśmy w kinie i po prostu było idealnie, bez żadnych problemów, no nic się nie działo. Nie rozmawialiśmy o nas, o uczuciach zbytnio, chcieliśmy wszystko pozostawić sobie i biegowi czasu. Ale przyszła później wspólna impreza, na której byliśmy. Alkohol, ludzie i wiadomo jak wyglądają wtedy emocje. Ja do niego podeszłam, chciałam się całować, ale on się odsunął i powiedział, że nie przy wszystkich. To było bardziej drocząc się ze mną, ale zrobiło mi się przykro i już nie chciałam z nim rozmawiać. Miałam wrócić z nim na noc do domu, ale nie wróciłam. Następnego dnia powiedziałam mu, że źle się z tym poczułam, że zrobiło mi się bardzo bardzo przykro i ogólnie troszkę sobie porozmawialiśmy, ja powiedziałam, że sądzę, że nadal się mocno kochamy i dlatego te uczucia są tak intensywne teraz, że jest między nami masa emocji i to wszystko bazuje na miłości. No i się zaczęło. Myślotok. Już więcej się nie spotkaliśmy. Z dnia na dzień... jemu kompletnie odbiło. Znowu się wycofał, znowu się schował. Powiedział, że on dużo myślał i nie wie jak będzie, że nasza rozmowa dała mu do myślenia, że nasz układ skończy się katastrofą, że on mnie tylko rani, że nie wie jak to z nami będzie. I tak cały tydzień sobie trochę pisaliśmy, trochę nie, ja ludziłam sie, ze jak sie tylko zobaczymy to bedziemy w porzadku (pewnie tak by było), że przecież było fantastycznie i że czemu się przejmować na zapas, że jest dobrze, że widać tę miłość między nami, więc tak to zostawmy i zobaczymy jak wszystko wyjdzie. Zresztą on sam mówił, że w roku akademickim będzie śmiesznie, że może wcale się nie skończy to wszystko między nami, że jak ludzie się dowiedzą to pomyślą, że do siebie wróciliśmy i w sumie co z tego, tak się dzieje... I naprawdę nie przyszłoby mi do głowy, że znowu z dnia na dzień... on wszystko zostawi. Wycofał się, schował, powiedział mi, że on się boi i jego strach go paraliżuje, że on już nie umie przestać myśleć, że boi się za bardzo i męczy się znowu. Że był głupi wierząc w to, że to wyjdzie, ale on wie, że nie wyjdzie. Ja mu tłumaczyłam, że przecież było okej, pytałam się czy czuł się szczęśliwy, prosiłam, aby nie rezygnował, błagałam, aby nie pozwalał temu odejść, aby uwerzył w to, że się kochamy. Powiedział mi, że nie chcę słyszeć, że on mnie kocha i żebym przestała tak w ogóle myśleć. Jedna rozmowa o uczuciach wywołała jego myślotok, efekt domina, wszystko się posypało. Jego strach mu kompletnie zmienia widzenie wszystkiego, twierdzi, że wcale nie było tak dobrze, że już zaczęliśmy iść w złą stronę, że zaczęły się pojawiać rzeczy, które nas wcześniej zniszczyły i że on tak nie może, że się boi i nigdy się tak nie bał, nigdy nie był tak przerażony i trzeba to skończyć, lepiej to skończyć zanim nie doszło do kompletnej katastrofy. Tłumaczyłam mu, że będzie okej, że nie musimy wracać do siebie od razu, że niczego nie oczekuję, że nie chce żadnych deklaracji, ale że my siebie naprawdę kochamy i to głupota, to ogromny błąd co on robi. On stwierdził tylko, że to nie była miłość, a resztki uczuć po związku i mnie nie kocha wcale. Nie uwierzyłam mu. Nie jestem w stanie w to uwierzyć, bo widziałam nas razem przez ostatni miesiąc. Widziałam tę bliskość, czułość, intymność, to bycie za sobą i takie rzeczy nie biorą się z resztek uczuć, bo on sam do mnie lgnął, sam mnie całował, tulił, sam mówił mi różne rzeczy i znowu z dnia na dzień się wszystko zmieniło... Dziewczyny, jestem załamana :( Potrafię poradzić sobie z rozstaniem, potrafiłabym zaakceptować koniec tego, gdybym faktycznie wiedziała, że nie ma między nami uczuć, ale wszystko był tak idealnie, tak cudownie, a jego strach znowu nas zniszczył... Ja nie wiem co mam robić. Idzie rok akademicki, ciągle będziemy się widywać, ciągle musimy razem rozmawiać. Nie wierzę w to, że to nie jest miłość, nie wierzę w to, że to by się nie udało, nie wierzę w to, że nie będziemy do siebie lgnęli i cierpieli, męczyli się bez siebie jak wariaci. Zaczęłam dużo czytać o przypadłości, która jest strachem przed bliskością i zaczynam myśleć, że K. jest tym dotknięty. Jego przeszłość spowodowała, że on nie potrafi funkcjonować poprawnie w związku, że się zbyt boi i wmawia sobie pewne rzeczy (że było źle, że mnie nie kocha), aby móc to zostawić i pozbyć się strachu. On ma teraz klapki na oczach, nic do niego nie dociera, on wie swoje, on stworzył sobie w głowie wizje tego, ze wszystko zle sie skonczy, ze było zle i nic go nie przekona do zmiany zdania. Między nami jest tak ogromna chemia i wszyscy to wiedzą, wszyscy mi mówią, że się kochamy, a on jest ślepy... Czy myślicie, że to jego lęk przed bliskością? Czy ja to sobie wmawiam, aby się pocieszyć? Co o tym myślicie, co ja mam zrobić, jak mam mu pomóc? Myślę, że K. pokochał mnie bardziej niż chciał, bardziej niż sądził, że może i jego lęk przed bliskością, zaczął to stopniowo niszczyć, kiedy zdał sobie z tego sprawę. Myślę, że on jest już tak zaślepiony i sparaliżowany strachem, że widzi tylko to co chce widzieć, widzi tylko to co złe, bo tak jest mu łatwiej i przekonuje siebie, że nie ma o co walczyć, że trzeba odejść... Chowa się jak ślimak do skorupy i wycofuje jak rak, a ja zostaje znowu sama, chociaż jeszcze tydzień temu byliśmy tak szczęśliwi :(

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość gość
kiedy będę pod wieżowcem i że po mnie zejdzie, ponieważ chce mi coś powiedzieć. Powiedział mi, że jest na mnie ciągle tak zdenerwowany, kiedy mnie widzi i że i tak ciągle się musimy widywać, więc zacznijmy ze sobą czasami sypiać, aby to rozładować. Ja się zgodziłam, bo sądziłam wtedy faktycznie, że to będzie tylko i wyłącznie seks. Był seks na imprezie, ale i wspólne spanie w jednym łózku, tulenie się całą noc, całowanie w czoło, śmianie i rozmowa przez godzinę po przebudzeniu. odwiezienie mnie do domu. No i jakoś tak poszło... Miał akurat wolny dom, więc zaprosił mnie do siebie w niedzielę na noc. Oczywiście zaczęło się od seksu, pisaliśmy ze sobą o seksie i tak wyszła propozycja przyjechania. Ale kiedy przyjechałam do niego, okazało się, że jest... niesamowicie. Zrobiliśmy wspólnie kolację, piliśmy wino, słuchaliśmy naszej ulubionej muzyki, rozmawialiśmy do 3 nad ranem, kochając się w między czasie wszędzie gdzie się dało. Dużo się śmialiśmy i to było naprawdę magiczne. Spędziliśmy razem cały następny dzień, oglądając filmy, gotując, trochę pracując na swoich laptopach, ale ciągle obok siebie. Kiedy przyszedł czas mojego powrotu do domu, on tylko wzdychał, tylko całował mnie w czoło i było widać, że jest mu naprawdę trudno. Ale przecież powiedzieliśmy sobie, że to tylko seks. Nastepnego dnia znowu zaprosił mnie na noc i było ponownie tak samo cudownie, zaskakująco dobrze, jakby nigdy nic się nie wydarzyło. Odżyła naturalna bliskość, czułość, obejmował mnie w talii, martwił się o mnie, pierwszy raz przyznał się mi, że jest o mnie cholernie zazdrosny i o to, że miałabym się z kimś innym spotykać, ale nie zabroni mi tego, bo sam ze mną zerwał. I tak zaczęło to trwać, znowu do niego przyszłam, znowu spędziliśmy cały dzień razem. Kiedy jego rodzice wrócili, spotykaliśmy się tylko na seks, kiedy była taka możliwość, ale zabierał mnie też do kina czy na obiad, pisał ze mną i interesował się mną. Po prostu była między nami znowu ta bliskość, było niesamowicie intensywnie i widać było uczucia pomiędzy nami. Ponownie jego rodzice wyjechali i akurat mieliśmy u niego spotkanie naszego zarządu i przy naszych znajomych nie krył się z uczuciami, tulił się do mnie, całował, ogólnie lgnął do mnie, chociaż powiedzieliśmy sobie, że chcemy trzymać to w tajemnicy. Spędziłam z nim weekend od czwartku do niedzieli i sam powiedział mi, że nie czuł się ze mną tak od początku związku, że kocha mnie całą. Naprawdę bawiliśmy się jak dwoje zakochanych w sobie nastolatków, wiecznie całując, drocząc ze sobą, uprawiając seks, drażniąc zazdrością i rozmawiając. W tygodniu znowu się widzieliśmy, byliśmy w kinie i po prostu było idealnie, bez żadnych problemów, no nic się nie działo. Nie rozmawialiśmy o nas, o uczuciach zbytnio, chcieliśmy wszystko pozostawić sobie i biegowi czasu. Ale przyszła później wspólna impreza, na której byliśmy. Alkohol, ludzie i wiadomo jak wyglądają wtedy emocje. Ja do niego podeszłam, chciałam się całować, ale on się odsunął i powiedział, że nie przy wszystkich. To było bardziej drocząc się ze mną, ale zrobiło mi się przykro i już nie chciałam z nim rozmawiać. Miałam wrócić z nim na noc do domu, ale nie wróciłam. Następnego dnia powiedziałam mu, że źle się z tym poczułam, że zrobiło mi się bardzo bardzo przykro i ogólnie troszkę sobie porozmawialiśmy, ja powiedziałam, że sądzę, że nadal się mocno kochamy i dlatego te uczucia są tak intensywne teraz, że jest między nami masa emocji i to wszystko bazuje na miłości. No i się zaczęło. Myślotok. Już więcej się nie spotkaliśmy. Z dnia na dzień... jemu kompletnie odbiło. Znowu się wycofał, znowu się schował. Powiedział, że on dużo myślał i nie wie jak będzie, że nasza rozmowa dała mu do myślenia, że nasz układ skończy się katastrofą, że on mnie tylko rani, że nie wie jak to z nami będzie. I tak cały tydzień sobie trochę pisaliśmy, trochę nie, ja ludziłam sie, ze jak sie tylko zobaczymy to bedziemy w porzadku (pewnie tak by było), że przecież było fantastycznie i że czemu się przejmować na zapas, że jest dobrze, że widać tę miłość między nami, więc tak to zostawmy i zobaczymy jak wszystko wyjdzie. Zresztą on sam mówił, że w roku akademickim będzie śmiesznie, że może wcale się nie skończy to wszystko między nami, że jak ludzie się dowiedzą to pomyślą, że do siebie wróciliśmy i w sumie co z tego, tak się dzieje... I naprawdę nie przyszłoby mi do głowy, że znowu z dnia na dzień... on wszystko zostawi. Wycofał się, schował, powiedział mi, że on się boi i jego strach go paraliżuje, że on już nie umie przestać myśleć, że boi się za bardzo i męczy się znowu. Że był głupi wierząc w to, że to wyjdzie, ale on wie, że nie wyjdzie. Ja mu tłumaczyłam, że przecież było okej, pytałam się czy czuł się szczęśliwy, prosiłam, aby nie rezygnował, błagałam, aby nie pozwalał temu odejść, aby uwerzył w to, że się kochamy. Powiedział mi, że nie chcę słyszeć, że on mnie kocha i żebym przestała tak w ogóle myśleć. Jedna rozmowa o uczuciach wywołała jego myślotok, efekt domina, wszystko się posypało. Jego strach mu kompletnie zmienia widzenie wszystkiego, twierdzi, że wcale nie było tak dobrze, że już zaczęliśmy iść w złą stronę, że zaczęły się pojawiać rzeczy, które nas wcześniej zniszczyły i że on tak nie może, że się boi i nigdy się tak nie bał, nigdy nie był tak przerażony i trzeba to skończyć, lepiej to skończyć zanim nie doszło do kompletnej katastrofy. Tłumaczyłam mu, że będzie okej, że nie musimy wracać do siebie od razu, że niczego nie oczekuję, że nie chce żadnych deklaracji, ale że my siebie naprawdę kochamy i to głupota, to ogromny błąd co on robi. On stwierdził tylko, że to nie była miłość, a resztki uczuć po związku i mnie nie kocha wcale. Nie uwierzyłam mu. Nie jestem w stanie w to uwierzyć, bo widziałam nas razem przez ostatni miesiąc. Widziałam tę bliskość, czułość, intymność, to bycie za sobą i takie rzeczy nie biorą się z resztek uczuć, bo on sam do mnie lgnął, sam mnie całował, tulił, sam mówił mi różne rzeczy i znowu z dnia na dzień się wszystko zmieniło... Dziewczyny, jestem załamana :( Potrafię poradzić sobie z rozstaniem, potrafiłabym zaakceptować koniec tego, gdybym faktycznie wiedziała, że nie ma między nami uczuć, ale wszystko był tak idealnie, tak cudownie, a jego strach znowu nas zniszczył... Ja nie wiem co mam robić. Idzie rok akademicki, ciągle będziemy się widywać, ciągle musimy razem rozmawiać. Nie wierzę w to, że to nie jest miłość, nie wierzę w to, że to by się nie udało, nie wierzę w to, że nie będziemy do siebie lgnęli i cierpieli, męczyli się bez siebie jak wariaci. Zaczęłam dużo czytać o przypadłości, która jest strachem przed bliskością i zaczynam myśleć, że K. jest tym dotknięty. Jego przeszłość spowodowała, że on nie potrafi funkcjonować poprawnie w związku, że się zbyt boi i wmawia sobie pewne rzeczy (że było źle, że mnie nie kocha), aby móc to zostawić i pozbyć się strachu. On ma teraz klapki na oczach, nic do niego nie dociera, on wie swoje, on stworzył sobie w głowie wizje tego, ze wszystko zle sie skonczy, ze było zle i nic go nie przekona do zmiany zdania. Między nami jest tak ogromna chemia i wszyscy to wiedzą, wszyscy mi mówią, że się kochamy, a on jest ślepy... Czy myślicie, że to jego lęk przed bliskością? Czy ja to sobie wmawiam, aby się pocieszyć? Co o tym myślicie, co ja mam zrobić, jak mam mu pomóc? Myślę, że K. pokochał mnie bardziej niż chciał, bardziej niż sądził, że może i jego lęk przed bliskością, zaczął to stopniowo niszczyć, kiedy zdał sobie z tego sprawę. Myślę, że on jest już tak zaślepiony i sparaliżowany strachem, że widzi tylko to co chce widzieć, widzi tylko to co złe, bo tak jest mu łatwiej i przekonuje siebie, że nie ma o co walczyć, że trzeba odejść... Chowa się jak ślimak do skorupy i wycofuje jak rak, a ja zostaje znowu sama :(

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość gość
ktos ma ochote na ksiazke? Jak strescisz do kilkunastu zdan to cos napisze.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość gość
nie ma strachu przed miloscia.To wykret gdy sie z kims na powaznie nie chce byc. Albo takie brenie typu 'odejde,bo nie chce cie skrzywdzic'.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość gość
breDnie mialo byc *

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość aiko28
|Zgadzam się z przedmówcą. Powód, że kocha Cię za bardzo jest tylko wykrętem. Mężczyźni mają tendencję do kończenia związku w taki sposób, a to najgorszy z możliwych, jeśli miłość faktycznie się wypala. Kobiecie powinno się powiedzieć: nie mogę być z Tobą, bo masz za małe cycki, albo:jesteś gruba , nie pociągasz mnie, albo: za dużo pijesz: za dużo gadasz - konkretny powód. Natomiast: 'kocham Cię za bardzo' jest kłamstwem i tchórzostwem. Wygodnym. Jednak kobieta takiego powodu nie rozumie, co stało się też w Twoim sposobie myślenia. Przecież było tak wspaniale. Było i się skończyło. Z jego strony było to zauroczenie - najprawdopodobniej. Jedyne, co mogę powiedzieć, to głowa do góry - choć to żadne pocieszenie. Bardzo Ci współczuję.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

×