Skocz do zawartości
Szukaj w
  • Więcej opcji...
Znajdź wyniki, które zawierają...
Szukaj wyników w...

Zarchiwizowany

Ten temat jest archiwizowany i nie można dodawać nowych odpowiedzi.

Lwica28

Trudny związek

Polecane posty

Rok i cztery miesiące. Leci trzeci miesiąc wspólnego mieszkania. Mieszkanie wspólne wyszło spontanicznie, znajomemu się zwolniło i tak jakoś wyszło. Stwierdziłam, że to może być dobry moment na sprawdzenie się – albo przejdzie albo nie. Pierwszy dzień 'na nowej drodze' spędziłam płacząc i zastanawiając się co ja robię. Następnego dnia było już lepiej, ale nieidealnie. Wiem, że idealnie nigdy nie będzie ( bo przecież nie o to chodzi), ale czy też powinno się być w związku gdy codziennie kołacze nam się myśl, że nie tego chcemy i to nie ma sensu? Dziennie widzę, jak bardzo się różnimy. Nawet w najprostszych rzeczach są olbrzymie awantury i pakowanie się co tydzień. Ale zacznijmy może od początku. Początki naszej znajomości były równie trudne, ale brnęłam w to z myślą, że może się coś zmieni – będzie lepiej. I nie powiem, zmienił się bardzo, ale... no właśnie ale. Zanim mnie poznał to jedyne co w życiu robił to pracował, chodził z kolegami na treningi z siatkówki 2 razy w tygodniu i tyle. Tak siedział przed tv albo grał w gry. Zero pasji, zainteresowań, marzeń, planów, celów – czegokolwiek co czyni to życie fajnym i ciekawym. A ja jestem osobą, która nie wie co to nuda. Nie pamiętam kiedy się ostatni raz nudziłam. Wiecznie coś się dzieje, cały czas jest coś do zrobienia. Siłownia, fitness, basen, znajomi, rodzina, mnóstwo książek do przeczytania do tego studia i praca na pełen etat. Mam mnóstwo planów, marzeń, celów, uwielbiam próbować nowych rzeczy – to wszystko daje mi poczucie że żyje. Do tego jestem bardzo ogarniętą osobą, rodzice bardzo mnie naciskali, żebym od wczesnych lat umiała sobie sama w życiu poradzić. Niestety całkowicie odwrotnie niż on, wszystko rodzice za niego robili. On jest osobą, która potrzebuje wiecznej uwagi z strony innych. A jeżeli nie, to awantura i płacz bo go wszyscy mają w d***e. Były takie sytuacje, że wychodziłam ze swoimi przyjaciółkami na miasto i jak to zwykle bywa, spotkałyśmy kolegów, którzy się do nas dosiedli na piwie, no kurde zdarza się. Jak chwilę później wpadł do nas mój chłopak to nawet nie chciał podejść widząc kolegów i był bardzo urażony, że ja mu nie powiedziałam, że koledzy też będą... To była taka pierwsza sytuacja ( po mniej więcej 2 tygodniach spotykania się ), kiedy zaczęło mi coś świtać w głowie, że to tak nie powinno być. No ale oczywiście stłumiłam w sobie ten głos. Ogólnie nie miałam problemu, żeby wychodzić z przyjaciółkami na miasto, ale oczywiście za każdym razem było 'przesłuchanie' – z kim idziesz? gdzie idziecie? o której się umówiłyście? o której wrócisz? A broń boże, jak się umówiłam załóżmy we wtorek na piątek a powiedziałam mu o tym dopiero w środę! Albo w czwartek, to już była w ogóle tragedia – bo ja mu nic nie mówię. Za każdym razem jak szłam na miasto to i tak była awantura o coś... A jak już zwykle siedziałam z dziewczynami, czasami z nim pisałam jakiegoś sms, a jak nie odpisywałam to dzwonił co robię że nie odpisuje... I znowu awantura. Nie powiem, zmienił to – oduczył się tego. Plus dla niego. W dzisiejszych czasach dużo ludzi jest uzależnionych od telefonów i komputerów – ogólnie komunikacji ze światem. Jednak mi ten okres już minął mniej więcej w połowie szkoły średniej. Telefon zwykle mam przy sobie, ale jakoś go nie używam – leży sobie w torebce, czasami nawet cały dzień. Jednak mój chłopak należy do tych ludzi uzależnionych od telefonu, więc biada jak ja nie odpisywałam na wiadomość przez 30 minut.... Po kolejnej awanturze podjęłam decyzję, że mam tego dosyć i się rozstajemy. Oczywiście z moją asertywnością jest ciężko, więc od słowa do słowa dajmy sobie jeszcze jedną szansę, on to zmieni. I zmienił, kolejny plus. Przytoczyłam zaledwie parę trudnych sytuacji, o których myśląc zastanawiam się co ja w tym związku robię. Wiecie do czego te wszystkie awantury doprowadziły? Do tego, że boję mu się czegokolwiek powiedzieć, ba... czasami nawet nie mam na to ochoty. Bo znowu będzie awantura, że czemu dopiero teraz, że wcześniej nic nie mówiłam i milion tak nieistotnych pytań że ręce mi opadają. Ale potem przyszedł trochę lepszy dla nas okres i wtedy właśnie zamieszkaliśmy razem... I kłótnia dziennie, jak nie dwa albo trzy razy dziennie. Bo nie mam dla niego czasu, bo o nim nie myślę, bo mam swoje zajęcia dodatkowe a on tylko siedzi w domu i nie ma co robić, bo czytam za dużo książek, bo jestem nieczuła dla niego, bo nie chce się przytulać 5 razy dziennie, bo prasuje ubrania zamiast siedzieć z nim na kanapie i oglądać film, no i za dużo od niego wymagam. Wymagam tylko, aby patrzył co się dookoła niego dzieje, żebym ja nie musiała chodzić za nim poprawiać wszystkiego po nim i żeby sam wyszedł czasami z inicjatywą zrobienia czegoś. Ostatnio zepsuł się kran, przez 5 dni czekałam aż sam się za to zabierze, ale niestety się nie doczekałam. Dopiero jak mu zwróciłam uwagę, że może by w końcu naprawił to oczywiście był obrażony bo ja dużo od niego wymagam... Chce mieć przy swoim boku partnera, mężczyznę na którego mogę zawsze liczyć, który jest na równi ze mną i który nosi spodnie w związku. Bo niestety jak to sam mój facet twierdzi, spodnie noszę ja. Mam bardzo silną osobowość i ogólnie jestem osobą, która zna swoją wartość i wie czego oczekuje od życia. Chce się rozwijać, działać i zwiedzać świat, ale widzę że on niezbyt. Chce żeby facet umiał podjąć decyzję, że kiedy ja mam gorszy dzień to wiem że on będzie działa za nas dwoje, a tu mam poczucie że ja w ogóle nie mogę mieć gorszego dnia bo zginiemy oboje. Bo albo po prostu nie ogarnie albo zapomni, tak jak wiele innych rzeczy (na przykład kiedy mam urodziny). Jestem osobą, która decyzji o rozstaniu nie podejmuje pochopnie, muszę być tego pewna. Zawsze tak miałam, że gdzieś ta myśl mi towarzyszy albo dopiero przyjdzie taki dzień, że będę miała dosyć i to będzie koniec. No i niestety ta myśl mi się już kołaczę w tej głowie i robi się coraz bardziej wyrazista... Szukam może jakiejś rady, innego punktu widzenia...

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość gość
Kompletnie do siebie nie pasujecie, już od samego początku tej relacji było źle, mogłaś posłuchać intuicji i nie brnąć w to dalej. Dajcie sobie szansę na poznanie partnera, który będzie was akceptował takimi jacy jestescie, bo widzę że wy nie do końca akceptujecie swoje osobowości, podejście do życia. Gdy namiętność z biegiem czasu zacznie wygasac to co was będzie łączyć, jeśli od samego początku tak wiele was dzieli.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość gość
To taki trochę standard w dzisiejszych czasach. Mam tak samo, do mnie przyklejają się wyłącznie faceci nieporadni, co sobie w życiu sami nie radzą ( ja również dość wcześnie zaczęłam pracować ) . Myślę ,że to taki ich sposób na lepsze życie. „Znajdę sobie zaradną kobietę, i nic nie będę musiał w życiu robić. Samo się zrobi”. Jak u mamusi.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość gość
Nie czytałam wszystkiego, ale już po kliku zdaniach widać, ze powinniście się rozstać. Prędzej czy później i tak to nastąpi, szkoda czasu i zdrowia.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Jeżeli ogarnięta kobieta chce takiego samego mężczyzny przy swoim boku, a trafia na samych nieporadnych, to gdzie się podziali ci ogarnięci?

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość gość
Już jest lipa, a co będzie jak sie pojawią prawdziwe problemy, choroby, brak kasy, dzieci?

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

×