toona95 0 Napisano Grudzień 22, 2016 Poznałam faceta. Był 15 lat starszy, całkowicie w moim typie, świata poza nim nie widziałam. Poszłabym za nim w ogień. Poznaliśmy się 3 lata temu, wszystko wydawało się idealne, do czasu gdy zaczęłam zauważać że X ma problem z alkoholem. Kiedy nie pił był idealny, nosił mnie na rękach, traktował jak królewnę, dogadywaliśmy się naprawdę bardzo dobrze pomimo różnicy wieku. Mieliśmy takie samo poczucie humoru, jak o czymś myślałam, to on to zaraz robił. Razem składaliśmy szopę na narzędzia, planowaliśmy układ mebli w naszym przyszłym domu, gotowaliśmy razem, jeździliśmy po restauracjach, słuchałam głośno muzyki u niego, on zawsze się śmiał ze mnie, szczypał po tyłku, miał ten błysk w oku gdy mnie widział. Zmieniał się o 180 stopni wtedy gdy wypił… ba! Nawet gdy powąchał alkohol. Ja to wszystko znosiłam, bo miałam nadzieje, że będzie dobrze, że jako Matka Teresa wyciągnę go z tego bagna. Niestety nie. Po jakimś czasie moi rodzice dowiedzieli się o naszym związku. Kazali mi natychmiast zakończyć z nim znajomość, ja nie chciałam, powiedzieli, że jeśli tego nie zakończę to nie mam czego szukać w domu, że mam „spier” do niego. Ciekawa jestem jakbym na tym wyszła, gdzie bym skończyła. Byłam im bardzo wdzięczna, że wyciągnęli mnie z tego związku, zaangażowali w to również moich przyjaciół, wszystkim obiecałam, że drugi raz w takie g****o nie wdepnę. Do czasu… Spotkałam go po dwóch latach. Porozmawialiśmy na szybko, przelotem, wzięliśmy od siebie nowe numery telefonów i odświeżyliśmy znajomość. Doszło do nas, że jesteśmy dla siebie stworzeni i od razu do siebie wróciliśmy. Ukrywaliśmy to przed światem, wiedziała o nas tylko jego rodzina, która nas nie wydała nikomu, bo widać było, że X jest szczęśliwy, nie pije i się stara. Sielanka nie trwała długo. Zaczął się ponowny koszmar. Był wcielonym diabłem, zmuszał mnie do różnych rzeczy, grał na moich emocjach, manipulował, bawił się uczuciami, wyzywał, rzucił do mnie piłką do kosza, popychał, kilka razy nawet zgwałcił (bo jak nazwać to, że krzyczę NIE, ukradkiem płaczę i się wyrywam a on i tak robi swoje). Miesiąc picia, dwa tygodnie przerwy. I tak w kółko. Wytrzymałam z nim tym razem jakieś 8-9 miesięcy. Ta niepewność co będzie za minutę była straszna. Mieliśmy względem siebie poważne plany, wspólny dom. Obiecaliśmy sobie „na dobre i na złe, w zdrowiu i w chorobie”. I tak też trwałam. Tym razem byłam jeszcze bardziej zmotywowana, żeby mu pomóc. Czytałam dużo literatury o tej chorobie (?), starałam się, miałam kontakt z jego znajomymi z AA, radziłam się ich co mam robić, upoważnił mnie do swojej korespondencji, jeżeli coś się działo to zawiadamiali mnie, a nie najbliższe osoby: mamę czy ciotkę. Cały czas coś się działo, szkoda, że były to same negatywne rzeczy. Po drodze jeszcze zamknęli go w więzieniu za nieutrzymanie trzeźwości. Jeździłam do niego co weekend (trochę km miałam). Robiłam mu zakupy w kantynie raz w miesiącu za 400zł. Poza tym pożyczałam kasę na długi. Będzie w sumie z 3 tysiące. Pisaliśmy do siebie codziennie listy, jak za dawnych czasów, obiecywał, zarzekał się, że nie będzie pił, widział gdzie wódka go doprowadziła. Myślałam, że sięgnął dna i to go czegoś nauczyło. Doczekałam się wreszcie. Wyszedł z więzienia. Nie mogłam prosto po niego przyjechać, bo byłam w pracy, wiec poprosiłam, żeby podjechał do miejscowości bliżej mojej. Tak zrobił. Przyjeżdżam na dworzec. Siedzi na przystanku. Wstał, idzie chwiejnym krokiem w moją stronę, już wtedy wiedziałam. Pierwsze kroki które skierował po wyjściu z pierdla zaprowadziły go do monopolowego! Zrobiłam scenę na dworcu, wszyscy się patrzyli, lałam go po pysku, przejechałam mu plecak. Uciekałam stamtąd, nie chciałam go znać. Został tam, na tym przystanku. Coś mnie podkusiło i o 20 pojechałam tam znowu. Nie było go, zapytałam menela czy nie widział Pana X. Powiedział mi, że jakieś 2 h temu wzięli go na SOR, że ta półlitrowa butelka wódki (opróżniona) to najprawdopodobniej jego. No to gnam o 21 do szpitala (ok. 40km ode mnie). Znalazłam go, leży… zachlany, brudny, obśliniony, świński pijak. Nie dało się go dobudzić, wiec pomyślałam, że nie mam tam czego szukać i wróciłam do siebie (40km). Za chwile… telefon. Policja. Mamy Pana X, jeżeli nie odbierze go Pani ze szpitala, pojedziemy na wytrzeźwiałkę, bo nie mogą w szpitalu trzymać najebczyków. 22:00. Wróciłam się po X’a. Tak na niego napadłam przy policji, że zaczęli mnie trzymać, żebym go nie zabiła. On nawalony w 3 d**y, ok 4 promili we krwi. Wracamy. Zaczynają się jazdy, on chce siku, on musi zadzwonić, on mnie nienawidzi, szarpie się ze mną, za chwile, że mnie kocha. Ehe „będę rzygał” *****iwa ulica jak na tę godzinę, zjeżdżam na pobocze, otwiera drzwi, trzymam go za pasek, ledwo, rzyga. Uspokoił się. Nie pamiętam po ilu dniach, ale wytrzeźwiał. Pił za pieniądze z żelaznego (google). Więc wpadłam do niego. On nie wie co się stało. Bardzo mnie przeprasza. U mnie w sercu, o k***a wrócił mój X. Jak ja go kocham... I znowu, od nowa. On sam w mieszkaniu, chleje przez parę dni. Wchodzę do jego domu, do pokoju. Leży na łóżku. Płakałam. Obok łózka jakieś 6 talerzy, pojemnik z jedzenia, pościel na ziemi w tych resztkach, ogólny gnój. Próbuje go obudzić- nic, trzęse nim- nic, oblałam go wodą po ryju- nic. Nie słyszę, żeby oddychał. Patrzę ? Obsikany. Lecę po sąsiadkę, ona mówi, że widziała go już w gorszym stanie. Dzwonie na pogotowie… Nie przyjeżdżają do alkoholików. Przykryłam go kołdrą, woda obok łóżka, butelki wyrzucone = największy błąd jaki można popełnić, ja się potem dowiedziałam. Uciekłam. Pewnego dnia w********m się i go zostawiłam. Nic mnie nie obchodziło, znalazłam siłe w sobie. On mnie oczywiście męczył tygodniami, ale byłam nieugięta. Stał na parapecie w swoim pokoju i chciał skoczyć (3 piętro). Nie ma mnie- nie ma sensu życia. Dowiedziałam się, że trafił do szpitala psychiatrycznego, nie na detox, gdzie już był jakieś 7 razy. Tylko na specjalistycznym oddziale, depresja itd. Żal mi się go zrobiło i go odwiedziłam, to był mój błąd. Bałam się go, wymusił na mnie to ze do siebie wróciliśmy. Trwało to może 3 dni. Powiedziałam mu, NIE. Nie mogę tak, nie kocham Cię już, nie będę z Tobą. I tak, Pan X po pobycie w szpitalu pojechał na 7tygodniowe leczenie, do najlepszej placówki zajmującej się alkoholizmem w Polsce. Nie wiem co z nim, nie interesuję mnie. Wiem, że dobrze zrobiłam. Życzę mu szczęścia i wytrwałości mimo wszystko. Nauczył mnie, że życie nie jest kolorowe i nie zawsze jest z górki, to co przeżyłam to moje i jestem pewna, że do niego już nie wrócę. Nie był on stratą czasu, bo przeżyłam z nim naprawdę cudowne chwile, tylko szkoda, że tych złych było więcej. Udostępnij ten post Link to postu Udostępnij na innych stronach