Skocz do zawartości
Szukaj w
  • Więcej opcji...
Znajdź wyniki, które zawierają...
Szukaj wyników w...

Zarchiwizowany

Ten temat jest archiwizowany i nie można dodawać nowych odpowiedzi.

Gość gość

jak rozmawiać z pediatrą fanatyczką szczepień?

Polecane posty

Gość gość
gościu od bajek SPADAJ

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość gość
Jedna z mam moich uczniów powiedziała kiedyś, że jej córka ma autyzm po szczepieniu i dodała, że jest to także zdanie lekarza. Spytałam, czy od razu po szczepieniu zauważyła zmiany. Odpowiedziała, że nie, dopiero po 3-4 miesiącach po szczepionce. Już więcej o nic nie pytałam, bo nie widziałam sensu. I później sieje się propaganda o autyzmie poszczepiennym. Autorko, jeśli nie podoba ci się pediatra, to go zmień i po problemie.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość gość
Ale w zasadzie, pani genetyk, podążając Twoim tokiem rozumowania, czemu nasze wadliwe geny pozwoliły nam na posiadanie kolejnych zdrowych dzieci? w sumie też nie wiem dlaczego natura sama tego nie załatwiła

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość gość
gość 17:00 Ja pytam jak rozmawiać z fanatykami (osoby totalnie przekonane o swojej racji), czy jest jakaś szansa się z nimi porozumieć? Chcę wiedzy, ale jak widzę taką postawę, to mam ochotę olać lekarzy a zwrócić się do internetu. No i wkurza mnie, że jak przychodzę do przychodni, to się krzywią jak na zgniłe jajo, bo moje dziecko ma obsuwy w szczepieniach. A nic poza propagandą od nich nie mam. To jest ból.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość gość
Dziewczynka obudziła się głodna, bo przez wieczorną ucieczkę nie zjadła kolacji. Zauważyła słońce wkradające się przez szparę otwartych wieczorem drzwi, które Mama zostawiła uchylone. Nie patrząc wcale pod nogi zbiegła więc szybko do kuchni, skąd dochodziły zapachy smacznego śniadania. Aromaty prowadziły głodomora jak niewidzialna ręka, wprost do źródła ich powstawania. Jak gdyby nigdy nic, zasiadła przy okrągłym stole, patrząc na mamę smażącą pyszną jajecznicę i szykującą już kakao dla księżniczki, która koronę próbowała poprawić, jednak co dziwne, nie chciała już tak prosto na włosach leżeć, coś jakby ją odpychało. – Proszę Zosiu, to Twoje śniadanie. Zrobiłam Ci kakao, bo dzisiaj potrzebujesz dużo energii, czeka nas dzień pełen wrażeń – powiedziała Mama tajemniczo. Nie zwracając zupełnie uwagi ani na krzywo leżącą na głowie koronę, ani na kołtuny, jakby zapomniała o nich i przestała się już martwić. Dziewczynka bardzo chciała wiedzieć, co Mama zaplanowała, jednak Mama nie chciała zdradzić jej tej tajemnicy. – Pojedziemy na wycieczkę, ale gdzie, dowiesz się na miejscu. Zaciekawiona dziewczynka, szybko pochłaniała jajka i upijała małe łyczki gorącego kakao ze swojego ulubionego, czerwonego kubka z wielkim uchem. Po śniadaniu umyły zęby i ubrały się szybko, bo ciekawość już rozpierała Zosię, więc mamę pospieszała i sama wciągała na nogi skarpetki w tempie ekspresowym. W samochodzie Mama powiedziała: – Zosiu, ponieważ nie dbasz o swoje włosy, nie chcesz ich czesać, zadzwoniłam do takiej specjalnej pani, która ma pewną magię w rękach. Zosia zrobiła wielkie oczy, nie mogła uwierzyć w to, co Mama właśnie powiedziała, jaką magię? Magię to mają wróżki, jednorożce, księżniczki w bajkach, ale to też nie wszystkie. Czyżby jechały do różowej wróżki, z różdżką i brokatem sypiącym się przy każdym jej ruchu?? Nieeee. Nawet Zosia wiedziała, że takie wróżki są tylko w opowieściach. – Mamusiu, ale muszę Ci powiedzieć, że nie ma takich wróżek na naszym świecie, one są tylko w bajkach, wiesz??? – zapytała mocno zmartwiona, że to akurat ona musi mamie powiedzieć tę niewygodną prawdę. Bała się czy mamie nie będzie smutno, ale ona zamiast tego, wybuchnęła śmiechem i pokręciła głową – Oj wiem Zosia, wiem. Jednak są takie specjalne panie od włosów, które swoją niesamowitą magią ratują dziewczynki, którym na głowie zamieszkały niesforne kołtuny, a u Ciebie są już aż dwa i z tego, co widzę, ciągle rosną. – Co!!!! – zdziwiła się Zosia i przestraszyła troszeczkę, bo nie wiedziała, że na jej głowie ktoś mieszka. Wprawdzie coś przesuwa ciągle jej koronę, ale przecież nikogo tam nie ma!! Dotknęła włosów i oniemiała. Były sztywne, twarde i jakieś grube kosmate, jakby piłeczki uczepiły się wśród kosmyków. Zmartwiła się bardzo, bo przy próbie przeczesania ich palcami, aż głośne – AŁA!!!! – zawołała. – Mamusiu – powiedziała smutno – jedźmy szybciej do tej wróżki, bo coś mi się we włosy stało. Gdy dojechały na miejsce, Zosia zobaczyła piękny kolorowy afisz z nożyczkami i grzebieniem i szybko straciła wszystkie chęci, już miała uciekać na myśl o czesaniu, ale Mama szybciutko wprowadziła ją do środka. Tam zobaczyła dziewczynkę, na pięknym kolorowym tronie, której dwie panie czesały długie, jasne, piękne włosy, a ona nie uciekała! Na ścianach namalowane były kolorowe zamki i latające wróżki, a lustra tworzyły piękne kształty chmur, drzew i domów. Zosia nigdzie na ziemi nie widziała tak pięknego i magicznego miejsca, jak to, do którego właśnie weszła. – Czyli to jednak magia – powiedziała po cichutku do siebie zdumiona. Popatrzyła znowu na dziewczynkę, która uśmiechała się szczerze, nie bojąc się czesania. Na koniec, dostała koronę, ale nie z papieru, tylko prawdziwą, z cekinami i brokatem. Włożyła ją na głowę i dumnie przeszła obok. Wyglądała tak pięknie, jak prawdziwa królewna. – Tak jak ja! – pomyślała Zosia, poprawiając swoją przekrzywiającą się koronę. Popatrzyła w lustro, żeby podziwiać swoją księżniczkowatość i zamarła z szeroko otwartą buzią. To, co zobaczyła, ani trochę nie przypominało pięknej królewny, która przed chwilą wyszła z tego magicznego miejsca. To, co widziała, przypominało jakąś straszną postać z najokropniejszych bajek, jakie można wymyślić. Zosia była przerażona, korona połamana, powyginana i brudna od kleju, leżała krzywo, bo spod niej z tyłu głowy wystawał kłąb poplątanych włosów. To chyba ten kołtun, co pewnie nocą ukradkiem zrobił się w jej włosach i rósł! Pod nim, zaważyła drugiego, mniejszego, ale okropnie polepionego. Zosia zapłakała głośno, krzycząc, że nie chce tak wyglądać, że chce mieć takie piękne włosy jak tamta dziewczynka i prawdziwą koronę. No i jeszcze wcale nie chciała takich okropnych kołtunów. – Trzeba się ich pozbyć!! Gdzie macie tę magię?? Bez magii nic nie zdziałamy. – powiedziała smutno, spuszczając głowę i nie patrząc już w to prawdomówne lustro. Poprosiła mamę i panią, która stała przy pięknym fotelu, żeby uratowały jej włosy. Mimo że bardzo się bała czesania, to siadając przed lustrem, nie mogła patrzeć na ten bałagan na własnej głowie. Czy to ona, sama pozwoliła, żeby jej piękne włosy wyglądały tak okropnie?? Pani z magią w rękach walczyła z okropnymi kołtunami, wodą, grzebieniem i szczotką, aby ostatecznie obciąć je nożyczkami w kolorach tęczy. Zosia była tym bardzo zaskoczona, nie wierząc na początku, że jej długie, kiedyś piękne włosy, wylądowały na podłodze, tworząc bałagan kosmatych kołtunów. Wyraźnie widziała dwa duże kłęby i mimo że bardzo cieszyła się, że nie ma ich już na swojej głowie, to zapłakała chwilkę za swoimi włosami. Jednak, kiedy tylko magiczna pani skończyła swoją pracę, Zosia odważyła się popatrzeć przed siebie. Była zaskoczona, ale i zachwycona. Z włosami kończącymi się zaraz nad ramionami, gładkimi, bez kołtunów, Zosia wyglądała pięknie. Od razu spodobała jej się nowa fryzura i ocierając łzy rękawem bluzki, powiedziała: – Już nigdy nie pozwolę na to, żeby na mojej głowie pojawiły się te okropne kołtuny! Będę czesać i myć włosy codziennie. – zapowiedziała z całą stanowczością mała księżniczka, a w nagrodę otrzymała koronę, wcale nie z papieru oraz nową, różową szczotkę z pasującym do niej grzebieniem. Zosia była zachwycona, aż skakała z radości!

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość gość
gościu, otwórz sobie własny wątek i tam śmieć!

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość gość
A temu że geny łączą się dowolnie. Dlatego ludzie czasem mają zdrowe dzieci a potem z wadą genetyczną..

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość gość
Ten od bajek to jakiś debil do kwadratu. Weź leki i spadaj! Co do szczepień jestem za i też przeciw. Niektóre nie mają sensu i tyle. Grypa: sztucznie stworzony wirus w laboratoryjny gdzie grypa mutuje i szczepienie nic ci nie dal. Gruźlica. Szczepienie jest na gruźlicę kości. A gruźlicę plucna nadal mają setki ludzi. Itd

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość gość
gość 17:06 Wiem jak działa dziedziczenie. Odpowiedz mi na moje pytania. Przypomnę: 1. Jaki jest gen odpowiedzialny za autyzm 2. Czy jeśli takowy istnieje, to jego mutacja oznacza autyzm czy podatność. Czy to za trudne pytania?

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość gość
autorka sama jest chyba mało bystra, albo mało zaradna zyciowo...nie podoba ci sie pediatra, czy przychodnia to internet, wyszukiwarka google i szukasz lekarza, który ci odpowiada. No chyba ze mieszkasz w jakimś Pierdziszewie w środku lasu i do najblizszego miasteczka przedzierasz sie przez bagna i lasy kilka dni

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość gość
Potykając się o osmalone kamienie i resztki wypalonych pniaków Szczepan szedł do przodu. Magiczny hełm królewski spadał mu na czoło i jak na złość brzęczał przeraźliwie. Również papuga Kakofonia na jego ramieniu darła się w niebogłosy. Smok – nawet jeżeli był jeszcze daleko – pewnie ich już usłyszał. A to mogło oznaczać wielkie kłopoty. A wszystko zaczęło się tak… Królestwu Koronii zagrażał straszny potwór. Jego władcy – królowi Kalamburowi III nie było wcale do śmiechu. Smok głową sięgał ponad wysokie budynki, od wyziewów z jego paszczy więdły kwiatki doniczkowe, a mieszkańców jeszcze wiele dni później bolały brzuchy. Wracał co pół roku i oblegał mury miasta. Król wraz z najlepszymi rycerzami musieli wtedy stawać do obrony. Bitwy trwały zwykle pół dnia i na szczęście do tej pory zawsze udawało się potwora odgonić. Starcia wyglądały zwykle dość podobnie. Stwór podlatywał od strony wschodniej aż pod same mury zamkowe. Widząc rycerzy gotowych do walki, napięte łuki i kusze wymierzone prosto w siebie obracał się i wystawiał w stronę zamku swoje pokryte grubą łuską plecy. Deszcz strzał obsypywał go ze wszystkich stron, na co ten reagował rykiem i pomrukami, od których ziemia się trzęsła, a obrazy spadały ze ścian. Podczas gdy połowa mieszkańców chwytała obrazy by nie pospadały, reszta ruszała do obsługi katapult. Wystrzeliwały one w stronę smoka beczki wypełnione gorącym olejem. Trafiony tak kilka razy potwór odlatywał w końcu w sobie tylko znanym kierunku. Tym razem miało być jednak inaczej. Po naradzie postanowiono nie czekać na smoka tylko na niego z zaskoczenia zaatakować. Wszystko zostało zaplanowane w najdrobniejszych szczegółach przez króla Kalambura i wielkiego arcymaga. Do walki miało stanąć całe wojsko Koronii. Król miał założyć do walki słynny magiczny hełm swojego pra-pra-pra-dziadka, który wsławił się tym, że pokonał strasznego potwora z południa. Wielu twierdziło, że udało mu się to właśnie dzięki hełmowi. Był on częściowo zrobiony z mosiądzu, na który jak się okazało tamten był uczulony. Gdy drużyna pra-pra-pra dziadka w rozsypce uciekała z pola bitwy, goniący ich stwór pochwycił i połknął wodza. Uczulenie okazało się tak silne, że potwór zaczął się krztusić i wymiotować. W efekcie pra-pra-pra-dziadek wyleciał mu z paszczy i leżał przez jakiś czas w zielonym śluzie. W tym czasie potwór nie mógł złapać oddechu i po kilku desperackich rykach padł bez ducha. Efektem ubocznym tego tryumfalnego wydarzenia był dość przykry zapach, który wydzielał od tej pory hełm. Jednym przypominał on smród zepsutych pomidorów, a innym odchody kanarka. Wielki arcymag nazywał go jednak magiczną aurą i twierdził, że zawdzięcza jej dużą część swojej mocy. Złośliwi powątpiewali w istnienie potwora i twierdzili, że pra-pra-pra-dziadek go sobie wymyślił i że tak na prawdę wyprawił się wtedy na ryby. No ale skąd by się wziął wtedy ten straszny smród, który wydzielał hełm? Gdy tylko ktoś miał wątpliwości wystarczyło, że pociągnął nosem aurę i wszelkie mu natychmiast przechodziły. Wszyscy byli jednak zgodni, że hełm był wspaniały. Zwieszały z niego liczne dzwoneczki, które miały przerażać przeciwników swym natarczywym brzęczeniem. Był tak szeroki, że ten kto go nosił musiał zawsze przez drzwi przechodzić bokiem. Głowę trzeba było w nim zawsze trzymać prosto bo ciągle spadał na oczy. Prezentował się jednak znakomicie. Król miał dodatkowo zabrać ze sobą swoją papugę, o budzącym grozę imieniu Kakofonia. Wsławiła się ona podczas trzeciej wojny z królem północy, kiedy to swoim śpiewem wzbudzała popłoch w szeregach wroga. Jej obecność była również potrzebna dlatego, że jak twierdziła znała języki wszystkich narodów i gatunków, włączając w to smoki i potwory. Nikt tego nie kwestionował, bo gdy tylko próbował to dawała ona pokaz swoich możliwości. Tego zaś nikt długo nie mógł wytrzymać. Król poprosił też arcymaga i naczelnych wynalazców królestwa o skonstruowanie specjalnej broni na smoka. Nazwał ją działem laserowym. Według króla miało ono mieć moc przebijania twardych łusek na pancerzu potwora. Pomysł może był i świetny, ale konstruktorzy nie bardzo wiedzieli o co władcy chodzi. Na pewno miało to być coś z serem, ale co? Po długich pracach przerobili jedną z katapult tak, że mogła wystrzeliwać wielkie kręgi twardego parmezanu. Byli ze swojego dzieła bardzo dumni – udoskonalone działo laserowe potrafiło wystrzeliwać nawet 40 serów na minutę. Testy przeprowadzone na pobliskiej szopie wypadły pomyślnie – trzy minuty ostrzału z broni laserowej zmiotły ją z powierzchni ziemi.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość gość
Odpowiedz mi autorko na łatwe pytanie: czemu nie umiesz wyszukać w necie innego lekarza. To nawet większość autystycznych od biedy by dała radę

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość gość
niedzielę o świcie, przed wyruszeniem na potwora król wezwał do siebie wszystkich swoich generałów. Siedzieli w sali tronowej czekając na swojego wodza i władcę. Po raz pierwszy miał im się pokazać w pełni swojej chwały i w uzbrojeniu, w którym miał ruszyć do bitwy. Czekali tak już dłuższą chwilę gdy w pewnym momencie dało się słyszeć odległe brzęczenie. Generałowie wstali spodziewając się wodza. Brzęczenie zbliżało się, a do tego zaczęła docierać do nich aura hełmu. W pewnym momencie coś gr***nęło i usłyszeli jęk oraz głośny skrzek papugi. Potem szuranie metalu o ścianę i odgłosy szamotania. Strażnicy chcieli już pobiec na pomoc, ale w drzwiach wreszcie ukazał się król. Bokiem i tyłem przechodził, szorując o ścianę mocno przekrzywionym hełmem. Na ramieniu siedziała mu Kakofonia z bardzo obrażoną miną. Władca opanował się, wyrównał hełm i podszedł do generałów. Mimo usilnych prób by iść sztywno i bez drgań z każdym krokiem dzwonki brzęczały. Gdy przystanął przemówił, a rozumienie jego słów dalej utrudniał hałas dzwoneczków. – Dzisiaj ruszamy na smoka! Generałowie zamarli przerażeni. Brzęczenie zagłuszało głos króla i większości się zdawało, że usłyszeli “Dzisiaj uszami nas kota!”, inni uważali, że chodziło o łaskotanie, ale pewności nie miał nikt. Zgodni byli co do tego, że to było coś z uszami. Zamieszanie zrobiło się tak wielkie, jak wtedy gdy Kakofonia i arcymag pokłócili się o to jak jest “dzień dobry” w języku krokodyli. Według papugi było to “A psik!”, a wg arcymaga “Kici! Kici!”. W czasie gdy się spierali wszystkie koty na zamku co chwila – raz to przybiegały, raz wybiegały z ich komnaty. Ponieważ dzwonki nadal przeszkadzały w mówieniu ustalono, że to co chce im powiedzieć król narysuje na kartce. Zarządzono też wywietrzenie Sali tronowej bo moc aury dała się już wszystkim we znaki. Rysowanie okazało się równie trudne bo hełm spadał na oczy i w końcu i ten pomysł zarzucono. Jako pamiątka tego dnia dzieło króla po dziś dzień wisi na ścianie zamkowej. Sam władca wyjaśnił później, że przedstawia ona scenę pokonania smoka, ale przez wszystkich nazywane jest “Żaba na kaloryferze”. – Piki i miecze w dłoń! Na smoka!- krzyknął w końcu król wielkim głosem i wśród brzęczenia dzwonków wskazał ręką góry na wschodzie, z których zwykle przybywał smok. Wojsko zrozumiało wreszcie gest króla i ruszyło we wskazanym kierunku. Już w drodze trwały ustalenia co ich wódz chciał powiedzieć. Na początku wyraźnie coś było o piłkach i meczach – stwierdził jeden z generałów. Szmer niedowierzania przebiegł wśród szeregów. Smok niedaleko, a król tutaj o piłce nożnej gada.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość gość
gość 17:06 widzę, że niektórzy są wtórnymi analfabetami, więc spróbuję prościej streścić. Mam dobrego pediatrę, ale kwalifikacje do szczepień wykonuje losowy lekarz z przychodni. Zwykle jest to inny pediatra. W kwestiach szczepień (np. chciałam indywidualny kalendarz szczepień) kierowana jestem do konkretnych lekarzy, z czego jedna to umiarkowana fanatyczka, a druga fanatyczka. I to z nimi mogę rozmawiać. Dlatego grzecznie pytam się jak, a nie oczekuję sugestii dot. mojego poziomu zaradności.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość gość
Lekarze często wiedząc że bardzo szkodzą nie tylko szczepionkami ale nawet lekami rozwalając resztę organizmu. Zawsze mąż jest przy każdym badaniu nawet u ginekologa cipki i wspierał porody. A gdy idziemy rzadko do pediatry to jesteśmy OBAJ z mężem. W większości chodzimy prywatnie!

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość gość
Wszyscy mieszkańcy Koronii zebrali się by podziwiać wymarsz oddziałów ze stolicy. Na czele, na bojowym koniu, pobrzękując dzwoneczkami jechał król wraz z pokrzykującą od czasu do czasu Kakofonią na ramieniu. Za nim szła główna kolumna wojska wraz z generałami. Na koniec jechało wielkie działo laserowe, z którym takie nadzieje wiązał król. Na wozie obok jechał duży zapas sera. Do załogi obsługującej katapultę należał młody chłopak imieniem Szczepan. On to właśnie tak wielką rolę miał odegrać już niedługo w walce ze smokiem. Gdy dojechali do gór okolica zmieniła się i marsz był coraz trudniejszy. Zapach siarki zwiastujący zbliżające się leże smoka stawał się tak mocny, że przebijał przez aurę królewskiego hełmu. Z daleka zobaczyli wreszcie osmalone wejście do jaskini potwora. Król Kalambur i całe wojsko zatrzymali się. Stanęli tak nieruchomo, że nawet dzwoneczki na królewskim hełmie zamilkły na chwilę. W ciszy słychać było tylko głos Kakofonii przypominający rechot śmiejących się na cały głos żab. Król próbując się jak najmniej ruszać wskazał ręką na działo laserowe. Rycerze, na paluszkach, podsunęli je na pozycje i wycelowali w stronę jaskini. – Ognia! – zabrzęczał Kalambur dając znak do ataku. Kolejne kręgi sera poleciały w stronę jaskini. Ostrzał trwał kilka minut po czym skończył się parmezan i nastąpiła krótka przerwa, kiedy to z wozu przyniesiono specjalnie przygotowane i wyjątkowo śmierdzące sery pleśniowe. W tym czasie od strony smoka dało się słyszeć dziwne dźwięki przypominające mlaskanie. – Chyba dostał! – powiedział z przejęciem jeden z generałów. – Wznowić bombardowanie! – zarządził Tym razem na reakcję nie trzeba było długo czekać. Już po kilku strzałach usłyszeli ryk wyraźnie zezłoszczonego potwora. – Teraz na pewno go trafiliśmy! – ucieszył się król Kalambur. – To nie to! – poprawiła go Kakofonia – Co prawda smok w dziwnym języku woła, ale wydaje mi się, że ten pierwszy ser mu dużo bardziej smakował. Prosi o więcej! Króla i generałów zamurowało. Broń laserowa nie okazała się tak skuteczna jak przewidywali. Po krótkiej i burzliwej naradzie postanowiono spróbować metody, z pomocą której pra-pra-pra dziadek wygrał z potworem z południa – hełmu. Problem był tylko taki, że ani królowi, ani generałom nie uśmiechał się pomysł bycia zjedzonym przez smoka. Przywołano więc chłopaka, który przy katapultach pracował – znanego nam już Szczepana. On miał się za władcę przebrać, hełm założyć i do smoka pójść. Kakofonia miała mu towarzyszyć by ze smokiem porozmawiać i wieści z całego zdarzenia przynieść. I w ten sposób wróciliśmy do biednego Szczepana, który potykając się szedł po osmalonych kamieniach w stronę potwora. Od jakiegoś czasu hałasy od strony jamy ustały. Wcale to jednak chłopcu humoru nie poprawiało. Zupełnie nie wiedział czego się tam może spodziewać. Gdy doszedł na brzeg jaskini chwilę minęło zanim oczy przyzwyczaiły się do półmroku. W końcu dostrzegł w głębi kształt smoka, który leżał z przymkniętymi oczami i spał objedzony po serowym ataku. Zgodnie z planem – należało go teraz namówić do połknięcia hełmu. No i najlepiej tak, żeby przy tym Szczepana nie zjadł. Przy kolejnym kroku dzwonki zabrzęczały przeraźliwie i potwór otworzył jedno oko bacznie przyglądając się chłopcu. Dalej się jednak nie ruszał. Szczepan zebrał się na odwagę i krzyknął: – Zjedz mnie potworze! Po chwili zorientował się że przecież smok go nie rozumie. – Ty powiedz mu, żeby mnie połknął! – poprosił Kakofonię Papuga zaskrzeczała w języku smoczym, co tego wprawiło w niemałe zdziwienie. Po chwili namysłu, podniósł prawą łapę do góry i przekrzywiając swój wielki łeb zajrzał pod nią. Co oni mówią, nic mi się nie przykleiło… Nie wiedzieli, że stwór pochodził z innego rejonu kraju i nawet mądra Kakofonia nie znała jego języka. – Ten smok nie jest chyba zbyt bystry – powiedziała Kakofonia szeptem do Szczepana. Na głos zaś dodała bardzo wyraźnie wymawiając każde słowo, oczywiście w smoczej mowie. – T Y M A S Z Z J E Ś Ć T E G O C H Ł O P A K A ! ! ! Po czym wymownie pokazała na Szczepana i jego hełm, potem na smoka, a skrzydłem pomasowała się po brzuchu mlaskając. Do smoka zaczęło coś docierać. Najwyraźniej papugę bolał brzuch, a temu drugiemu coś dziwnego się przylepiło do głowy. Pewnie chcą pomocy… Smród jednak był taki, że nie uśmiechało mu się do nich zbliżać… Sytuacja zrobiła się dość beznadziejna. Smok się nie ruszał, a Szczepanowi i Kakofoni kończyły pomysły. Od aury hełmu papugę zaczęło się kręcić w dziobie. – A psik! – kichnęła głośno – A psik! – przywitał się w odpowiedzi smok, który jak się okazało znał mowę krokodyli i wiedział jak jest “dzień dobry”. Dodatkowo był dobrze wychowany. G

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość gość
Zbliżał się wieczór. W mysiej norce było cicho i ciepło. – Wacku! Tosiu! – zawołał Dziadek – Chodźcie! Opowiem wam bajkę. – Już idziemy dziadku – rzekła Tosia i razem z Wackiem, tuż przy fotelu dziadka przysiadły myszki czekając jak co wieczór na bajkę. Dziadek odczekał chwilę, po czym rozpoczął: Daleko w wielkim, starym lesie, nieopodal leśnego stawu, norę swą miał stary borsuk. Nora ta była głęboką jamą wykopaną w ziemi pod korzeniami wielkiego dębu. W środku była bardzo przytulna. Po wejściu można było zauważyć, że to jakby połączenie kuchni z salonem i sypialnią. Było to obszerne pomieszczenie, rozświetlone dwoma oknami, przez co w środku nie było zbyt ciemno. Stary borsuk uchodził za dobrego kucharza, tak przynajmniej mówili o nim jego przyjaciele: wiewiórka, która nieopodal miała swą dziuplę, szpak i sowa zamieszkujący sąsiadujące drzewa, zając z norki na przeciwko oraz myszka, sąsiadka borsuka. Cała zgrana paczka spotykała się w obszernej chacie borsuka. On przeważnie coś gotował i mile spędzali, wiele popołudni oraz wszystkie zimowe wieczory, snując opowieści lub też rozprawiając o codzienności. Niedaleko stawu mieszkał skrzat Tomek, znał się na wszystkim i był leśną pomocą techniczną. Posiadał różne narzędzia i umiał wszystko naprawić lub wybudować. Pewnego słonecznego, zimowego poranka stary borsuk odśnieżając wejście do norki usłyszał straszny rumor w dziupli wiewiórki. Słychać było jakieś stuki, puki i dziwne odgłosy. Zaniepokojony zbliżył się do drzewa wiewiórki, przyłożył zmarznięte łapki do pyszczka i zawołał: – Sąsiadko! Wiewióreczko! Czy wszystko w porządku? Co u ciebie taki hałas? Wiewiórka wyjrzała przez okno i zawołała: – Dzień dobry sąsiedzie! Właśnie robię wielkie sprzątanie i małe przemeblowanie. – A co cię skłoniło do takiego ruchu z rana? – spytał borsuk – To chyba przez to słoneczko, przyświeciło tak ładnie, że aż chce się pobiegać. I pomyślałam, że wykorzystam tę energię do małego przemeblowania, chcę coś zmienić i będę musiała poprosić Tomka o pomoc. – Zapraszam sąsiadko na kawkę i ciasteczka to mi wszystko opowiesz, a przeleć się i zwołaj naszych sąsiadów na kawę. – Dobrze borsuku już biegnę! To powiedziawszy ruda kita wyskoczyła z domku i pobiegła do szpaka i sowy po czym powiadomiła zajączka i myszkę. Borsuk właśnie stawiał ciasteczka na stole, gdy usłyszał ożywione pląsy sąsiadów zdążających do niego na kawę. – Ooo! Jakie zapachy! – powiedział szpak – Jak zwykle u naszego kochanego borsuka czekają nas smakołyki – dodała sowa. – Wchodźcie moi kochani – zaprosił borsuk otwierając drzwi. Zwierzaki weszły do izby, zasiadły przy stole, by wspólnie jak zwykle rozpocząć dzień od kawy i pogaduszek. – Powiedz nam wiewiórko co tam zmieniasz u siebie? – spytał borsuk. – No wiecie, chciałam sobie odnowić sypialnię i poproszę Tomka o to, by mi zrobił nowe łóżeczko. – No, a co ze starym? – spytał zajączek. – Mogę oddać komuś, czy ktoś z was chce? – Nie, nie – zgodnie wszyscy powiedzieli – tylko byliśmy ciekawi może się popsuło czy coś takiego – dodał szpak. – Ależ skąd po prostu potrzebuję zmiany – odpowiedziała wiewiórka. – A ja myślałem – mówił borsuk – że przydałoby mi się coś w rodzaju telefonu do was by móc o każdej porze zapraszać was do siebie, więc skorzystam z okazji jak będzie Tomek i spytam go co on o tym myśli. – Telefonu? – zdziwił się zajączek – A co to takiego? – To rzecz do przenoszenia głosu na duże odległości za pomocą np. druta miedzianego, który przenosi wibracje powodowane głosem mówiącego, do ucha słuchającego – wyjaśniła sowa jako ptak mądry i oczytany. Była autorytetem z dziedziny wiedzy o wszystkim dla przyjaciół. – Ooo!!! A to ciekawe i można tak rozmawiać bez wychodzenia z domku? – spytała myszka. – Myślę, że tak- odparł borsuk. – Szpaku! – zawołała myszka -To może leć od razu po Tomka. Jestem bardzo ciekawa tego projektu. – Zaproś go do nas na kawę! – dodał borsuk – Obgadamy obie sprawy za jednym zamachem. Szpak, choć niechętnie, wyszedł z norki borsuka i poleciał do Tomka. Chatka Tomka to drewniana konstrukcja pokryta specjalnie przyciętymi do tego celu kawałkami kory dębowej. Okna stanowiły dwa otwory w frontowej ścianie, przesłonięte przezroczystym materiałem, którego pochodzenie znał tylko Tomek. Szpak zastukał dziobem w drzwi. Ze środka dobiegło głośne: – Kto tam? – To ja! Szpak – Wchodź szpaku! Zapraszam! – odparł głos ze środka. Szpak wszedł do środka przytulnej chaty Tomka. – Co cię sprowadza? – spytał skrzat – Przyleciałem zaprosić cię do borsuka na kawę i ciasteczka. Mamy do ciebie sprawę, którą chcemy obgadać w szerszym gronie. – Hmmm, niech pomyślę. Mogę chyba się wyrwać na godzinkę – odparł Tomek, po czym dodał: – Leć Szpaku do borsuka i powiedz że zaraz do was dotrę. – Ok – rzekł ptak i wyszedł z domu. Nie minęło piętnaście minut, gdy przyjaciele przy kawie i ciasteczkach prowadzili ożywioną dyskusję ustalając szczegóły projektu. Tomek zgodził się pomóc wiewiórce w odnowieniu sypialni oraz obiecał zrobić nowe łóżko pod warunkiem, że zabierze stare, które chciał odnowić i przekazać innym swoim podopiecznym. Co do telefonu, dyskusja trwała długo i zakończyła się podjęciem decyzji o budowie linii telefonicznej, pod warunkiem, że krecik panujący w podziemiach udostępni swych korytarzy do rozciągnięcia drutu telefonicznego. Tomek przekonywał zwierzaki, że jest to konieczne ze względów bezpieczeństwa.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość gość
po polsku spróbuj laska

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość gość
Dawno, dawno temu, żył sobie młody człowiek o imieniu Mamad, znany z tego, że nigdy nie kłamał. Każdy o nim słyszał, nawet ci, którzy mieszkali z dala od jego wioski. Jego talent budził powszechny pod******ażdemu się przecież zdarza nie mówić prawdy, przynajmniej raz na jakiś czas. Niektórzy opowiadają niestworzone historie, innym zdarzają się drobne kłamstewka. Mamad zaś przysiągł zawsze mówić prawdę. Sława Mamada dotarła w końcu do króla, a ten postanowił go zobaczyć. Rozkazał swoim sługom przyprowadzić go do pałacu. “Niemożliwe, żeby był taki człowiek, który nigdy nie skłamał” – stwierdził władca. Gdy Mamad pojawił się przed obliczem króla ten obejrzał go od stóp do głowy. Zdziwił się, bo okazał się zwykłym człowiekiem i niczym specjalnym się nie wyróżniał. Król spytał: “Czy to prawda, co o tobie mówią?” “Nie jestem pewien, co masz na myśli.” powiedział Mamad, bo choć wyobrażał sobie, o co mu mogło chodzić, pewności nie miał. Król po chwili dodał “Twoja prawdomówność. Czy to prawda, co o niej mówią?” “A co mówią?” – zapytał Mamad. “Czy to prawda, że nigdy nie skłamałeś?” zapytał król. “To prawda.” odpowiedział Mamad. “Powiedz mi, synu” dodał król, “Czy w przyszłości, też nie zamierzasz kłamać?” “Nie zamierzam”, potwierdził zdecydowanie Mamad i rzeczywiście był o tym przekonany. “Nigdy? W całym swoim życiu?” – dopytywał z niedowierzaniem król. “Nigdy” powiedział Mamad. Przysiągł zawsze mówić prawdę był przekonany, że tak będzie. Król był pod wrażeniem i potraktował to jako wyzwanie. “Kłamstwo potrafi być podstępne” – ostrzegł. “Możesz czasami skłamać nawet do końca o tym nie wiedząc. Uważaj!” Mamad ukłonił się, a król życzył mu powodzenia w życiu i odesłał do domu. Minęło kilka dni, a król nie mógł przestać myśleć o człowieku, który nigdy nie kłamał. To było niemożliwe, tego był pewien. W końcu wezwał Mamada z powrotem do pałacu. Po spotkaniu z królem jego sława jeszcze bardziej urosła i razem z nim do bram pałacu przyszedł spory tłumek dworzan ciekawych, co się stanie tym razem. Gdy król zobaczył tłum, wszedł do niego na zewnątrz. Zaprosił Mamada do środka i zaprowadził do stajni pałacowej, a tłumek szedł razem z nimi. W stajni, król odnalazł swojego ulubionego konia i kazał go osiodłać i przygotować do drogi. Do Mamada powiedział – “Chciałbym zaprosić Cię na kolację. Na razie jednak muszę odwiedzić mojego starego ojca. Wrócę wieczorem. Idź do ogrodów królewskich i odnajdź królową. Powtórz jej o moim wyjeździe i poproś by na wieczór przygotowała dla wszystkich wystawną ucztę.” “Jestem gotów być Twoim posłańcem” – Mamad skłonił się królowi. “Ruszaj więc!” – dodał król i został razem z dworzanami przy stajni gotując się do drogi. Gdy tylko Mamad zniknął za rogiem pałacu król zsiadł z konia. “Nigdzie dzisiaj nie jadę. Wszyscy będziecie świadkami, że zostanę w pałacu. Nasz poczciwy Mamad zaraz skłamie po raz pierwszy w życiu, a wieczorem mu to udowodnimy.” – roześmiał się ucieszony z żartu, który obmyślił.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość gość
gość 17:10 Jeśli moje poprzednie wyjaśnienie nie dotrze, to proszę przyjąć do wiadomości, że przychodni z pewnych powodów zmieniać nie będę, nie chcę być owcą, która ani me ani be. Chcę się dogadać jakoś z konkretnymi lekarzami, bo chcę żeby mi poszli na rękę, a jeśli są takimi specjalistami to rozwiali moje wątpliwości, bo teorie spiskowe nie są dla mnie źródłem przekonań tylko (jeśli są logiczne) ew. wątpliwości. Jak na razie ich "rozwiewanie" mogę spuentować: "nie ma żadnych skutków, trzeba szczepić na wszystko, co się rusza". To, że moje dziecko pod koniec 3 doby po szczepieniu wylądowało w szpitalu to tylko koincydencja (mogło tak być, ale może szczepienie wpłynęło na układ odpornościowy).

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość gość
Mamad dotarł tymczasem do ogrodów gdzie znalazł królową przycinającą róże. Ukłonił się i powiedział: “Wasza wysokość! Król przysłał mnie, aby powiedzieć, że zamierza pojechać odwiedzić ojca. Mam też powtórzyć, że masz na wieczór przygotować wystawną ucztę, na której on będzie, o ile rzeczywiście przyjedzie.” Królowa popatrzyła na Mamada zdziwiona. “Wytłumacz się, młody człowieku. Czy król przyjedzie wieczorem, czy nie? Co to za zagadki?”. “To nie są zagadki.” odpowiedział szczerze Mamad. “Widziałem króla wsiadającego na konia i słyszałem, gdy powiedział mi, że jedzie zobaczyć ojca. Wspomniał też, że planuje wrócić wieczorem. Czy jednak wyjechał czy nie – nie widziałem. Może tak, może nie.” Królowa była pod wrażeniem tego, co powiedział młody człowiek. Nie wiedziała do końca, co będzie wieczorem, ale wiedziała, czego może być pewna. Zleciła przygotowanie kolacji i uzbroiła się w cierpliwość ciekawa, co się stanie. Wieczorem wszyscy – król, królowa, Mamad i tłumek dworzan spotkali się na uczcie. Po zjedzeniu pierwszego dnia król wstał i powiedział: “Słyszeliście pewnie, że jest z nami człowiek, który twierdzi, że nigdy nie kłamie. Nie jest to prawda moja kochana królowo. Dzisiaj właśnie Cię okłamał.” Król zaśmiał się, a wraz z nim dworzanie. “A co to było za kłamstwo?” spytała królowa “Powiedział Ci, że pojechałem do ojca, a ja wcale tego nie zrobiłem. Wszyscy tu obecni mogą o tym zaświadczyć.” Królowa potrząsnęła głową. “Nie. Powtórzył to, co mu powiedziałeś i bardzo dokładnie przekazał to, co sam zobaczył – że wsiadłeś na konia. Stwierdził, że nie widział jak wyjeżdżałeś i nie zapewnił mnie o tym, że na pewno wrócisz na kolację”. Król i dworzanie zaniemówili na chwilę układając sobie w głowach to, co usłyszeli. Po tym wznieśli toast za Mamada z gratulacjami. Od tego dnia król, królowa i wszyscy dworzanie zrozumieli, że prawdziwie uczciwy człowiek mówi tylko o tym, czego jest całkowicie pewien – a całkowicie jesteśmy pewni tego, co widzimy na własne oczy.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość gość
Szymonek wysypał dodatkowe klocki z pudełka. Było ich już teraz na podłodze całkiem sporo. Od kolacji był cały czas zajęty budowaniem. Chciał dzisiaj wieczorem stworzyć coś wspaniałego. I miał bardzo dobry pomysł na to co to będzie. Na dobranockę w telewizorze oglądał bajki Disneya. Na początku i na końcu bajki była scena z wielkim zamkiem Disneya. Można go było sobie dokładnie obejrzeć. Najpierw wyruszało się z bramy zamku i odjeżdżało od niego. Tak by można było zobaczyć go w całości – z wieżami o błękitnych dachach. A na każdej z nich powiewała żółta flaga. Tych wież było całe mnóstwo – niektóre przy murach wokół zamku, inne przy samym głównym budynku. Na koniec błyszcząca gwiazda wyskakiwała i oblatywała całą scenę, a jej blask oświetlał mury ze wszystkich stron. To było wspaniałe! Tak wspaniałe, że oglądając to siedział zupełnie nieruchomo i prawie nie oddychał. Taki właśnie zamek chciał Szymuś tego wieczora zbudować z klocków. Nie spieszył się, tylko bardzo spokojnie i dokładnie łączył klocek za klockiem. Mury wokół budowli były już prawie ukończone. Na ich szczycie zrobił specjalne przerwy między klockami. Tata mówił, że takie szczyty murów nazywają się blankami. Te puste miejsca na samej górze murów były zrobione specjalnie dla łuczników. Mogli tam nieruchomo stać dobrze ukryci, ale jednocześnie wyglądać i celować z łuków lub kusz do rycerzy szturmujących zamek. Widział to kiedyś na filmie. Wroga armia oblegała fortecę. Z jednej strony atakujący – chcieli wdrapać się na mury, przystawiali drabiny i zaczynali na nie wchodzić. Z drugiej strony łucznicy schowani na blankach ostrzeliwali ich z łuków i kusz. Dzięki przerwom w murze byli dobrze ukryci i mogli bardzo spokojnie odpierać atak. Szymuś pamiętał, że tam na filmie – było lato i było bardzo gorąco. Rycerze w zbrojach i hełmach męczyli się i pocili. Teraz też Szymusiowi było bardzo ciepło. Mama koniecznie chciała by się na wieczór do zabawy ciepło ubrał, a przecież już niedługo miał iść do łóżka, do spania. Chłopiec spokojnie i bez ruchu przyglądał się konstrukcji zamku. Był z siebie bardzo zadowolony. Większość wież była już całkiem wysoko rozbudowana. Te niższe miały już dachy i szczyty. Niestety nie wszędzie wystarczyło niebieskich klocków tak jak w zamku z bajki Disneya. Część miała zwieńczenia bardziej kolorowe. Na jednej z nich chciał ustawić flagę. Znalazł kilka takich żółtych flag w szufladzie. Teraz był czas na umieszczenie jednej z nich na wieży. Nie było to łatwo bo mogła bardzo łatwo spaść. Szymuś znieruchomiał i uspokoił ruchy ręki. Dzięki temu mógł dokładniej wycelować. Wstrzymał nawet oddech na chwilę… Udało się. Flaga stanęła na szczycie. Budowa trwała od dawna, robiło się już późno i chłopcu chciało się coraz bardziej spać. Zaplanował sobie to jednak bardzo dokładnie. Zanim pójdzie i położy się do swojego ciepłego łóżeczka chciał jeszcze wszystko dokładnie obejrzeć i sprawdzić. Więc mimo, że był coraz bardziej śpiący obszedł zamek dookoła i przyklęknął z drugiej strony. Chciał policzyć wieże i zobaczyć co zostało jeszcze do zrobienia na jutro. Jedna… Druga… Te wokół głównego muru były szerokie i rozszerzające się do dołu. Dzięki temu na pewno nie mogły się wywrócić i cała konstrukcja była mocniejsza. Im bardziej do dołu tym ważniejsze było dobre spasowanie klocków. Szymuś dotknął najpierw szczytu muru, a później sprawdzał dalej w dół i w dół… Trzecia wieża miała dach zrobiony z zielonych klocków. Wszystkie wieże z bajki Disneya miały niebieskie dachy, ale ten zielony też był bardzo ładny. Taki sam kolor miała kołdra na jego łóżeczku. Kołdra pod którą Szymuś się zaraz wsunie i pod którą niedługo sobie spokojnie zaśnie. Czwarta i piąta wieża były nieco z tyłu, zasłonięte murami. Były też jeszcze nie całkiem ukończone. U dołu, niziutko – podstawa była mocna i solidnie zbudowana z klocków. Jednak tam gdzie powinien zaczynać się dach zostało jeszcze sporo do roboty. Szósta i siódma to były te najmniejsze wieżyczki z bajki Disneya. Nie wymagały tak wiele pracy i wielu klocków. Rozpoczynały się już u góry murów i łatwo było je wybudować. Na razie nie były jeszcze całkiem ukończone. Ale niewiele im już brakowało i jutro mógł zacząć od nich i szybko je skończyć. Ósma i dziewiąta wieża były już częścią głównego zamku, a nie tylko murów. Były przez to bardzo wysokie i smukłe. Na nie wchodziły w bajkach księżniczki, kiedy chciały wyjrzeć, czy ich książęta wracali z wyprawy lub polowania. Był z nich przepiękny widok na całą okolicę. Dziesiąta wieża była największa i najszersza. Miała swój własny balkon, na który król z królową wychodzili by zobaczyć swoje całe królestwo. Na taki balkon wychodził też latem młody królewicz. Robił to późnym wieczorem przed snem. Kładł się wtedy na posadzce i oglądał rozgwieżdżone niebo i księżyc. Światełka na niebie lekko migotały i falowały kiedy tak leżąc sobie z przymkniętymi oczami parzył w górę. Gwiazdy wydawały się być na wyciągnięcie ręki a księżyc zdawał się uśmiechać i kołysać. Szymuś poczuł, że już bardzo chce mu się spać. Zorientował się, że leży na dywanie obok zamku z rękami podłożonymi pod głową. Nawet nie zauważył, kiedy tak się położył się wygodnie i wyciągnął na podłodze. Zamek stał obok niego nieruchomo. Wyglądał z tego miejsca jak z bajki lub ze snu. Takiego snu, w którym są rycerze, królowie i zdarzyć się może nawet jakiś smok. W zamku brakowało jeszcze klocków w kilku miejscach. Ale chłopiec był z niego i tak jednak bardzo zadowolony. Wyglądał praktycznie tak samo jak w czołówce bajki Disneya. Tak jak sobie to wymarzył i zaplanował. Gdy następnego dnia wstanie to jeszcze go rozbuduje. Uzupełni te miejsca gdzie teraz brakowało części dachów. Rozbuduje główną wieżę i balkon do nocnego oglądania gwiazd. Tymczasem czuł, że sen do niego nadchodzi. Podszedł do swojego łóżeczka i wsunął się pod zieloną kołderkę. Poduszka była bardzo miękka a kołderka cieplutka. Wziął też w ręce swojego ulubionego misia i przytulił go do siebie. Zrobił to bardzo delikatnie bo widać było, że miś zasnął już dawno i śnił mu się jakiś bardzo przyjemny sen. Szymuś zwinął się w kłębek tak jak to robią śpiące kotki i wreszcie wtulił w poduszkę. Czuł, że jego sen już jest blisko – spokojny i kolorowy. W tym śnie będzie na pewno historia o zamku, królu, królewnie i królewiczu. I może nawet o smoku, którego ten królewicz pokona. Szymuś leżał nieruchomo z zamkniętymi oczami i oddychał spokojnie. Sen już się zaczynał a obok jego łóżeczka stał wspaniały zamek, który dzisiaj sam w całości zbudował. Taki jak z bajki Disneya. Z wieżami, murami, flagami. Stał sobie cichutko i czekał na chłopca. Następnego dnia będą się razem świetnie bawić. A tymczasem Szymuś jeszcze raz głęboko odetchnął i wreszcie całkiem już zasnął…

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość gość
Pani genetyk, diagnozę pani postawiła bezbłędnie i przez internet (jak rasowy lekarz), więc teraz prosimy o popisanie się wiedzą i udzielenie odpowiedzi.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość gość
Dawno, dawno temu za wielkimi górami, wśród drzew wysokich była maleńka kraina zwana Pogodowym Królestwem. Rządził tam Król imieniem Deszcz, a przy nim Królowa o imieniu Wiatr. Mieli oni cztery córki Wiosynkę, Latosię, Jesionkę i Zimólkę, a każda z nich była odpowiedzialna za nadejście innej pory roku. Mieli oni również małego synka Piorunka, który strzelając piorunami na lewo i prawo, często pakował się w kłopoty. Błyskiem straszył zwierzęta, łamał gałęzie drzew i ciskał piorunami w ziemię, które pozostawiały ogromne dziury. W ogromnym zamku mieszkały również Pogodynki, które pomagały zmieniać świat, gdy nadchodziły kolejne okresy klimatyczne. Najważniejszym elementem w Królestwie była Kryształowa Kula Żywiołów, ukazywała ona każdej z księżniczek słowa pieśni, po których zaśpiewaniu mogły rozpocząć własną porę roku. Gdy nadszedł czas najgorętszego sezonu w roku księżniczka Latosia wzięła kulę w ręce i zaczęła śpiewać: Już czas, już czas, byś świeciło nam, promieniem swym, grzało cały Świat. Już czas, już czas, by gorąc i żar otoczył nas, to Lata jest czar Tak zaczęło się lato. Pogodynki dbały o słońce żeby świeciło każdego dnia, pilnowały zwierząt, by bawiły się korzystając z ciepła, doglądały drzew i kwiatów ukazując piękne kolory lata na całym świecie. Ciepła Pora Roku szybko minęła i Jesionka chcąc rozpocząć Jesień również wzięła kryształową kulę w dłonie i zaśpiewała: Już czas, już czas, BY zarumienił się las, A z nieba lunął deszcz. Już czas, już czas, Chmury przykryją Świat, wreszcie słońce odpocznie To jesieni jest czar Tak Księżniczka swą pieśnią zaczęła deszczową Porę Roku. Pogodynki tym razem pomagały drzewom zrzucić liście, szukały zwierzętom schronień i pomagały gromadzić zapasy na Zimę, która już niedługo miała nadejść.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość gość
Niestety wydarzyło się coś, co zakłóciło pracę całego królestwa. Psotny Piorunek rzucając piorunami trafił w Kryształową Kulkę Żywiołów, która rozpadła się na drobne kawałki. Przestraszony książę zebrał rozsypane części, ukrył je za wazonem stojącym przy ścianie i postanowił, że nie przyzna się nikomu co nabroił. Po kilku dniach od tego wydarzenia Zimólka chcąc zaśpiewać swoja pieśń na rozpoczęcie zimy odkryła, że Kryształowa Kula Żywiołów zniknęła. Całe królestwo zmartwione zniknięciem czarodziejskiego przedmiotu zaczęło go szukać. Odnalazła je królowa Wiatr, dzięki silnym podmuchom, które wywiały kawałki kuli zza wazonu. Niestety kula była rozbita i naprawić ja mógł tylko ten, kto ją zniszczył. Piorunek przestraszony całym zamieszaniem nie miał odwagi przyznać się do winy. Król i królowa przez wiele miesięcy szukali bezskutecznie winowajcy, a jesień trwała i trwała nasączając ziemie deszczem, który zalewał coraz to nowe miejsca. Kolejne miesiące jesieni mijały, drzewom łamały się gałęzie od nadmiaru wody, zwierzęta pochowały się przerażone skutkami pogodowej aury. Niebo wciąż było zasnute ciemnymi chmurami tworząc ziemię ponurą, pozbawioną barw i zasmucającą otaczający świat. Nawet Piorunek zaczął odczuwać skutki swojego postępowania i nic go już nie cieszyło. Nie mógł straszyć zwierząt, bo nie widział ich od miesięcy, w drzewa też już nie strzelał, bo potraciły gałęzie od nadmiaru wody, a ziemia była tak przemoczona od deszczu, że nie było mowy o zrobieniu w niej dziury. Znudzony i zasmucony książe zdobył się wreszcie na odwagę i wyznał rodzicom co uczynił. Przeprosił za swoje zachowanie i obiecał, że będzie panował nad swoja mocą. Król i królowa byli rozczarowani postępowaniem synka, ale jednocześnie cieszyli się, że znają już prawdę i będą mogli przywrócić kuli jej dawny kształt, aby zakończyć tę deszczową porę roku. Król Deszcz wręczył Piorunkowi Magiczną Księgę Zaklęć, która zawierała formułę odnowienia kuli. Książę wziął wszystkie kryształowe kawałki i rzekł: By rozstrojonej pogodzie przywrócić ład, cofnij zniszczenia, pęknięcia ślad, kawałki połącz w kuli kształt, by pory roku odzyskał świat Rozbite elementy rozbłysły bardzo jasnym światłem i po chwili Piorunek w rękach ściskał naprawianą Kryształową Kulę Żywiołów. W Pogodowym Królestwie zapanowała wielka radość, lecz by osuszyć ziemię, przywrócić harmonię księżniczka Wiosynka chwyciła kulę i zaśpiewała: Już czas, już czas, Słonko zacznij grzać, kwiaty rozkwitajcie, niech zazieleni się las. Już czas, już czas, niech zbudzi się świat, gdyż zaczął się wiosny CZAR. I tak do kolejnej jesieni ziemia odetchnęła od nadmiaru wody, zwierzęta znów cieszyły się słońcem, kwiaty zakwitły i znów zazieleniły się drzewa. Ziemia odzyskała dawne kolory i wszystko wróciło do normy. Tym razem jesień skończyła się w porę i wreszcie Zimólka mogła rozpocząć wyczekaną przez wszystkich Zimę, której od dawna już świat nie oglądał. Uniosła kulę i zaśpiewała: Brrr, Brrr jak zimno jest mi, już śnieg zakrył las, to zimy jest czas. Bałwanki pomóżcie śniegiem ziemię oprószcie, by biały stał się świat. I tak zaczęła się zimowa pora roku. A co z Piorunkiem? Piorunek nauczył się panować na błyskawicą i strzelał z dala od Kryształowej Kuli Żywiołów. Czasami jednak robi swoim siostrom psikusy i jak tylko ma nadejść następna pora roku chowa kulę coraz to w inne miejsce opóźniając nadejście wiosny, lata, jesieni czy zimy. Jeśli więc czekasz na ulubiona aurę, a ona nie nadchodzi pomyśl, że to pewnie książę ukrył kryształowy skarb i jak tylko księżniczki go znajdą zacznie się Twoja wyczekiwana Pora Roku.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość gość
trolu tylko śmiecisz, nikt tego co piszesz nie czeta.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość gość
gość dziś Pani genetyk, diagnozę pani postawiła bezbłędnie i przez internet (jak rasowy lekarz), więc teraz prosimy o popisanie się wiedzą i udzielenie odpowiedzi. x Kobieto, ja po zadaniu tobie pytania z jakiej racji mam udzielac ci informacji skoro nie masz do mnie szacunku nic więcej nie pisalam. I nie mam ochoty udzielać sie w temacie, gdzie spamujesz jakimis dlugimi tekstami.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość gość
na jej miejscu bym nie traciła czasu na darmowe dokształcanie plebsu.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość gość
Był wiosenny wieczór i mały Wojtuś położył się właśnie do łóżeczka. W wieczornej ciszy, daleko za oknem słychać było odległe dźwięki przejeżdżającego pociągu. Chłopiec zasłuchał się… Tu-du, tu-du, tu-du…. Uwielbiał te dźwięki. W ogóle bardzo lubił pociągi – miał jeden nieduży plastikowy, którym się lubił bawić… rysował pociągi… A jak chodzili z Mamą na spacer to lubił przyglądać się im na torach – jak mknęły ze stukotem po szynach. Teraz jednak nawet dźwięki pociągu nie mogły go rozweselić. Tego dnia była niedziela i zwykle w taki dzień chodził do babci i dziadka na obiad. A dzisiaj tam nie był. A dziadka to już nigdy nie zobaczy – bo przecież nie żyje. Na myśl o tym, zrobiło mu się tak smutno, że zaczął cicho płakać. Płakał cichutko bo nie chciał, żeby w tym momencie Mama przyszła. Jak przychodziła to zawsze uciszała go i prosiła żeby już przestał… A jak tu się nie rozpłakać… Bo to nie wszystko. Jeszcze dodatkowo przenieśli się ostatnio do innego mieszkania, a tamto stare mieszkanie Wojtuś dużo bardziej lubił… I miał tam własny pokój… A teraz go nie ma… Tyle ostatnio stracił… Nagle chłopczykowi zdawało się, że słyszy cichy szept. Nie był pewien co to było. Rozejrzał się po ciemnym pokoju. W rogu pokoju zobaczył szczurka, który stał przy swoim domku i jakby chciał coś do niego powiedzieć. Ten szczurek to było ulubione zwierzątko Wojtusia. Jego dobry przyjaciel. Ale przecież on nie umiał mówić. W każdym razie nigdy go jeszcze mówiącego nie widział. Chłopiec się jeszcze trochę przyglądał zdziwiony, ale już po chwili był pewien. Jego szczurek chciał coś do niego powiedzieć. Podszedł cichutko i wziął go na ręce. Wrócił z nim do łóżeczka i usiedli przykrywając się kołdrą. – Dlaczego płaczesz? – usłyszał teraz wyraźnie – Płaczę bo jest mi smutno – odpowiedział – A dlaczego Ci smutno? – dopytywał się szczurek Wojtuś westchnął głęboko, a potem zaczął mówić. Opowiedział o tym wszystkim, za czym dzisiaj tęsknił. O dziadku i babci, o przeprowadzce, o własnym pokoiku. O tych wszystkich rzeczach, które ostatnio stracił. Gdy tak mówił to z jednej strony było mu smutno jak sobie to wszystko przypominał. Z drugiej jednak cieplej mu było na sercu, gdy widział jak szczurek słucha go uważnie i kiwa głową ze zrozumieniem.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość gość
iedy skończył, szczurek położył swoją małą łapkę na jego ręce, spojrzał mu w oczy i zaczął mówić: – Ja już kiedyś spotkałem kogoś kto tak wiele stracił i tak się smucił. Jeżeli chcesz, to Ci o tym opowiem. To było wtedy gdy mieszkałem z rodzicami w norce na brzegu lasu. Nasza norka była tuż pod wysokim drzewem. Pewnego wieczora, gdy zaczynała już się zima siedziałem sobie u podstawy tego drzewa. Nagle usłyszałem ciche zawodzenie i jakby płacz, które dochodziło gdzieś z góry. Byłem strasznie zaskoczony gdy zobaczyłem, że to właśnie to drzewo płakało. – Dlaczego płaczesz – zapytałem – Miałem na sobie tyle pięknych liści – były tylko moje… urosły tak pięknie… były dla mnie jak dzieci… I teraz wszystkie już opadły i nie mam ani jednego – usłyszałem – Płaczę za nimi i jest mi coraz bardziej zimno – nie wiem co teraz będzie. To okropne… – No jak to? – chłopczyk przerwał zdziwiony – Przecież wszystkie drzewa tracą liście na zimę – tak jest każdej jesieni! – Ty to wiesz i ja też to wiem – odpowiedział szczurek – Ale jak ktoś straci coś co bardzo kocha – to bardzo rozpacza. Jest mu wtedy tak strasznie smutno, że kłopoty wydają się go przytłaczać i nie mieć końca. Szczurek wspominał dalej: – Mój Tata wtedy to usłyszał i wiesz co powiedział? Powiedział coś co mnie na początku bardzo zdziwiło. Powiedział do drzewa, że to dobrze że ono płacze. Bo jak stracimy coś co kochamy to zawsze jesteśmy smutni i płaczemy. Wszyscy tak robią. Niektórzy leżą w łóżeczku pod kołderką i płaczą do poduszki… Inni chowają się tak, by ich nikt nie usłyszał i nie zobaczył… Jeszcze inni robią to tak głośno, że cały las ich słyszy. Smucą się wszyscy, bez wyjątku! Bo jak tak płaczemy, to w ten sposób żegnamy to co kochaliśmy. A jak to pożegnamy, to dopiero wtedy możemy dostrzec i przywitać coś nowego. Coś co na nas czeka i co do nas idzie. I Tata dalej mówił do drzewa: – Teraz jest zima i straciłeś wszystkie liście. Ale zima – nawet najdłuższa i najbardziej mroźna i mroczna – zawsze się kiedyś kończy. I jak się już będzie kończyła, to bądź gotowe. Wyczuj moment kiedy już wyjdzie ciepłe słońce wiosny i wystaw wszystkie swoje konary, gałęzie i gałązki do tego słońca. A wtedy wypuścisz jeszcze wspanialsze liście i jeszcze piękniej zakwitniesz. – Tak mój Tata powiedział do drzewa… Przez chwilę nic nie mówili, a Wojtuś zastanawiał się nad tym co usłyszał. W końcu spytał: – A Ty? Czy Ty coś straciłeś? Szczurek zamilkł na chwilę i zamyślił się. Dopiero po chwili zaczął mówić. – Opowiadałem Ci, że mieszkałem w norce na brzegu lasu. Była tam ze mną cała moja rodzina – rodzice, bracia i siostry. Miałem tam też własny pokoik. Jego ściany były niebieskie i ozdobione rysunkami żółtego serka. Uwielbiałem to miejsce i ten pokoik. – Pewnego dnia, kiedy była piękna pogoda, poszedłem na spacer w kierunku rzeczki. I wtedy to się stało. Gdy odszedłem już kawałek od norki usłyszałem nagle głośny trzask i znalazłem się w ciemności. Piszczałem i drapałem, ale nic nie mogłem zrobić – byłem w pułapce. – Nie wiem nawet ile czasu byłem w ciemnościach. W pewnym momencie zobaczyłem jasne światło, ktoś chwycił mnie i przełożył do klatki. Tam siedziałem przez kilka dni. Płakałem za moją rodziną, płakałem za moją norką i moim pokoikiem. To było straszne. Wydawało mi się, że już nic dobrego mnie nigdy nie spotka… – Pewnego dnia klatka otworzyła się i ktoś do niej zajrzał. Zobaczyłem twarz chłopca, który się do mnie uśmiechnął. Chyba Ty też go znasz… – dodał szczurek uśmiechając się i przymykając jedno oczko. Wojtuś najpierw nie rozumiał, ale już po chwili też się uśmiechnął. – To byłem ja? Przyjaciel pokiwał głową. – Pamiętam jak Ciebie zobaczyłem pierwszy raz… – powiedział chłopiec – Wyglądałeś na bardzo wystraszonego i smutnego – jakbyś chciał schować się pod ziemię. Przez kilka dni siedziałeś tylko w rogu swojego domku i popiskiwałeś cicho. Ty wtedy płakałeś?

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

×