Gość gość Napisano Sierpień 29, 2018 Mam 25 lat. Zero związków, zero seksu. Pogodziłam się z tym, że NIGDY nie doświadczę miłości, związków, seksu. Może to i lepiej. To rzeczy ogłupiają. Chociaż przyznaję, bardzo chciałam. I samotność była katorgą. Wierzyłam w ideały. Myślałam, że to do idealistów i fantastów świat należy. Jeszcze gdzieś tam wierzyłam, że zakocham się w wieku 28, 30, 33 lat. Przecież nie ma górnych limitów wiekowych, jak chodzi o ślub. Że mnie miłość, zakochanie-to wspaniałe doświadczenie spotka, tylko później. Chciałam wierzyć, że miłość nie pyta o wiek. Ale to mrzonki. Poza tym, z tego co widzę i czytam, życie w związku to żadna sielanka. Wcale nie jest kolorowo, to rutyna. A konflikty są nieuniknione. Związki bez konfliktów (niestety) nie istnieją. A nawet jeżeli trafiłby się ktoś dobry, to 90% wdowców to kobiety, więc pewnie zostałabym 90-letnią staruszką, która rozpaczałaby po śmierci ukochanego. W mojej rodzinie jest dużo takich wdów, nie chcę tak skończyć, a szanse powtórnego wyjścia za mąż przez kobietę po 60. graniczą z cudem. Po 30. już większość osób będzie zajęta, będą mieć dzieci, małżonków itd. Nawet moi znajomi się wykruszą. Ale....Pogodziłam się z tym. Tysiąc razy wolę być sama do końca życia i nie zaznać nigdy seksu niż użerać się z tymi okropnymi problemami. Co do seksu, przynajmniej nie zarażę się chorobami wenerycznymi albo uniknę "rozkoszy" samotnego macierzyństwa. Może i zostanę starą panną, ale wolę już być starą panną,wieczną dziewicą, niż starą wdową, która rozpacza po śmierci ukochanego i już nie znajdzie nigdy nowej miłości. Powoli się przyzwyczajam. Niech tak jest. Dobrze jest, jak jest. I powoli przygotowuję się na moje 30., samotnicze urodziny. Nawet zaczynam lubić tę moją samotność, a jeszcze niedawno sprawiała mi ból. Teraz widzę, że ma swoje wielkie zalety. Kiedy widzę tyle nieszczęśliwych par i moje rówieśniczki, które nie skończyły szkoły, bo urodziły dzieci w wieku 17 lat, to dziękuję losowi za to, że z seksem i romansami nie mam i nie będę mieć nigdy NIC wspólnego. I chcę jeszcze dodać, że kojarzenie miłości z małżeństwem to bzdura i nieporozumienie. To kłamstwo czasów współczesnych. Wymyślono je dopiero w XX w. Jakoś dziwnie od czasów skojarzenia małżeństwa z miłością lawinowo wzrosła liczba rozwodów. Jakoś w czasach, gdy małżeństwa były kojarzone i młodzi nie mieli nic do gadania to rozwody były ekstremalną rzadkością, a jeżeli już były, to wywoływały oburzenie i skandal. Małżeństwo to zalegalizowana instytucja służląca prokreacji i ułatwieniu spraw finansowych. I tyle. Miłość nie ma tu nic do roboty. I uważam, że ludzie za bardzo myślą uczuciami. A przydałoby się więcej logiki i zdrowego rozsądku. Mam rację? Udostępnij ten post Link to postu Udostępnij na innych stronach