Skocz do zawartości
Szukaj w
  • Więcej opcji...
Znajdź wyniki, które zawierają...
Szukaj wyników w...

Zarchiwizowany

Ten temat jest archiwizowany i nie można dodawać nowych odpowiedzi.

Gość PannaWiosenna

Jak poradzić sobie z odejściem ukochanej osoby?

Polecane posty

Gość PannaWiosenna

Witajcie. Piszę trochę z żalu, złości...od dwóch lat jestem sama. Straciłam w wypadku narzeczonego, miesiąc przed ślubem. Straciłam też dziecko w 3 miesiacu. Przez wiele momentów nie chciało mi się dalej żyć. Uciekłam w pracę. Taka moja terapia na puste ściany do których muszę wracać. Czas przyzwyczaił do bólu. Czasami nie pamiętam jaka byłam kiedyś, mam wrażenie że tamto życie nie było moje. Pamiętam ten moment kiedy obudziłam się w szpitalu i dowiedziałam się. Nigdy tego nie zapomnę. Poczucie, że umieram. Ten ból, który rozerwał mnie na kawałki. Odcielam się od rodziny. Rodzice już nie żyją, myślę bardziej o rodzenstwie. Wiem, że to egoizm - ale nie umiem patrzeć na ich dzieci, na rodziny. Na początku próbowałam ale to nie wyszło. Jak mam przytulać ich dzieci wiedząc że nigdy nie przytulę swojego? Tak, sama spędzam święta. Rodzina stwierdzila że zdziwaczalam i w sumie to ta moja decyzja była im trochę na rękę. Mam 32 lata. Byłam z nim 8 lat. Czekaliśmy na to dziecko, byłam na operacji, bo miałam problem. Lekarz usunął torbiel i powiedział że teraz powinno się udać. I rzeczywiście tak było. Nikt mnie nie kochał jak on. Jeśli można myśleć o miłości idealnej, nasza taka była. Tak, były kłótnie, jak wszędzie - ale to był facet, który potrafił mnie zawsze rozsmieszyc. Kochałam kiedy był obok mnie. Kiedy dowiedział się że będzie tata był po prostu szczęśliwy. Dbał o mnie. Dużo rozmawialiśmy jak będzie, do kogo będzie podobne. On nie nawalal - był tata od początku. Miałam normalne, szczęśliwe życie. I już go nie ma. Nie ma nawet dziecka, które mogłabym przytulać. Nic mi nie zostało. Próbowałam się umawiać z nowymi facetami, ale to trudne. Bardzo. Próbowałam terapii. Nie pomogła. Mam przyjaciół, znajomych - cześć z nich nie wie o tym co się stało. Jak pytają o przeszłość to zdarza mi się mówić że byłam z kims ale mnie zdradził. Nie wiem jak ułożyć sobie życie. Chciałam mieć po prostu fajna rodzinę. Pracować. Żyć normalnie. Straciłam wszystko. Łapie się na głupich rzeczach - np. śpię tylko po jednej stronie łóżka, po tej mojej. Wiem, że muszę żyć. Nie wiem po co, ale obiecałam sobie, że nawet jeśli życie ma być tylko wyuczona czynnością to niech takie będzie. Nie umiem chodzić na jego grób. Dobija mnie samotność. Ta myśl że jak będę stara to nikt mnie nawet nie odwiedzi. Że nie będzie nic. Tylko czekanie na śmieć. Nawet nie macie pojęcia jak bardzo chciałabym, aby on mnie zdradził - mogłabym sobie to wytłumaczyć na 300 sposób, znienawidzic go, mieć poczucie że oszukał, był dupkiem. Ale nie był. Mam żal że tak się stało. Że ktoś zabrał mi wszystko. Czasami internet to jedyne miejsce gdzie można napisać o swoim bólu. Nie proszę, nie liczę na rade. Przepraszam za długi post. Może ktoś przeżył to samo co ja? 

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość Lilka

Czytajac Twoja historię jest mi bardzo przykro. Nie wiem jak mogę Ci pomóc. Jedyne co mogę, to wesprzeć Cię mentalnie. Myślę, ze z czasem ułoży się wszystko i będzie Ci łatwiej. Trzymaj się, nie poddawaj. 

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość gość

"Jeszcze będzie pięknie, mimo wszystko. Tylko załóż wygodne buty, bo masz do przejścia całe życie." Jan Paweł II

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość Mix

Panno wiosenna... jesteś wspaniałą Kobietą. Bardzo mi przykro, że życie doświadczyło Cię w tak okrutny sposób. Bardzo wierzę również, że słońce wzejdzie jeszcze nad Twoim światem.

Ściskam mocno

Michał

 

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość Monika

Znam osobe,ktora tez utracila milosc swojego zycia w tragicznych okolicznosciach.

Dlugo musialo minac, ale zalozyla nowa rodzine.

Potrzeba czasu.

Pamietac bedziesz zawsze, bo to czesc Twojego zycia...

...ale powoli sie pouklada.

Wszystkiego dobrego :)

 

 

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

Mam wątpliwości, czy takie informację Ci pomagają, ale też znam taką osobę.

Przeżywała to wiele lat temu, dzięki przyjacielskiej pomocy i lekkim nakierowaniu na to, co wciąż zostało ważne w życiu, przeszła to, odbudowała swoje życie, a nawet szczęście.

Zastanawiam się na ile pomogła by Ci rozmowa z kimś takim, kto to przeżył.Z drugiej nie jestem pewien czy mogę tą osobę tak po prostu namówić by przypomniała sobie to, co ją raniło.

Jesteś już na etapie napisania o swoim problemie, układasz trudne sprawy w słowa które piszesz. Może odważysz się na kontakt z kimś, na początek powiedz czy chociaż czytasz to miejsce, czy chcesz czytać skierowane do siebie słowa ?

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość PannaWiosenna

Dobry wieczór wszystkim. Przepraszam, ale w tygodniu mam masę pracy - tak jak wspomniałam wcześniej troszkę w to uciekłam. A i w pracy się troszkę dzieje, dużo nerwowki, szykują się zwolnienia. Czasami tak bywa. 

Oczywiście, że czytam to wszystko i chciałam Wam bardzo podziękować. Za ciepłe słowa i wsparcie, nie sądziłam że w ogóle będzie jakikolwiek odzew a tu proszę. Pozytywne zaskoczenie. Na świecie jest dużo dobrych aniołów. I to co mnie zaskoczyło - a czego byłam pewna - zero hejtu. Szary - nie mam pojęcia czy warto wracać do przeszłości i przypominać o tym komuś, bo rozdrapywanie starych ran jest jak próba zrobienia ich na nowo. Może nie są już tak głęboko, ale bolą jak dawniej. Cieszy mnie to, że znacie historie podobne do mojej i dajecie mi nadzieję, że na końcu tego miejsca w którym jestem jest światło w tunelu. 

Te prawie dwa samotne lata bez rodziny, bez Pawła były dla mnie trudne, ale również - choć zabrzmi to durnie - piękne. Nie tylko wpadam w czarne dziury jak ostatnio. Ale też otworzyłam się na pomoc innym. Pomagam w fundacji, sama wspieram domy dziecka szukając sponsorów po pracy. Poznałam dzięki temu dużo dobrych dusz. I przekonałam się, że świat nie tylko bywa miejscem do życia, ale też można odkryć w nim dużo niezwykłych osób. Pewnie gdyby nie tamte wydarzenia nie byłabym tak otwarta na te sprawy. Może to żałosne, ale po prostu czasami tak tłumacze sobie to co się stalo. Szukam sensu tego co się stało i próbuje odpowiedzieć na pytanie dlaczego. Tęsknota jest. Ogromna. I wbrew pozorom wielkie napięcie, że jak się coś zepsuje to mogę liczyć tylko na siebie. To mnie strasznie stresuje. Jak Paweł żył zawsze była ta myśl, że damy robię we dwoje, bez względu na wszystko. Nie tak łatwo założyć rodzinę, jak ma się już pewna przeszłość - większość facetów (byłam na kilku randkach) zazwyczaj gubi numer jak poznaje przeszłość - jeśli w ogóle dochodzimy do takich tematow. A że ja z tych co mówią prawdę to perspektywy marne. Są też tacy co proponują sex - miłosierni samarytanie - ale przypadkowym uniesieniom i chorobom wenerycznym mówimy nie. 

To co najbardziej mnie zaskoczyło w samej sobie to fakt, że wśród ludzi wydaje się normalna, uśmiechnięta, pozytywna - pewnie większość z Was niegdy by nie powiedziała, że to mnie spotkało. Ale wystarczy ten moment, że jestem w aucie jak wracam z pracy i przypomnę sobie np. coś fajnego i chciałabym do niego zadzwonić i mu o tym powiedzieć. I wiem że nie mogę. Rozmowy w myślach to nie to samo. Nawet jeśli wiem jakby zareagował. I wtedy trafia do mnie to poczucie pustki. Zapomnienia. Mam czasami wrażenie że świat stoi w miejscu. Że życie stoi. A ja nie umiem sobie wyobrazić nikogo innego przy mnie. Ja nie umiem nawet mówić o tym co czuje. Tak, wspominam o tym co się stało - ale nie mówię o tym jak sobie z tym radzę. Brakuje głupot. Ile bym dała żeby cofnąć czas. Żeby cofnąć każda nasz kłótnie o głupie skarpety pod pralka. Czy o inne nieistotne szczegóły. Chciałabym go przytulić, wkurza się że gra po nocy na gitarze chociaż nie umie, zobaczyć go w drzwiach jak wraca do domu i kochać się z nim. Miałam wszystko i chyba mam wyrzuty sumienia że tego nie docenialam. On mi dał poczucie, że zawsze będziemy razem. Że on będzie przy mnie. Czekaliśmy na nasze dziecko, to był cud. Gdzieś chyba w środku mam poczucie winy że gdyby ono przeżyło to jego śmierć 'miałaby sens'. Że coś po sobie zostawił. Obwiniam się za to. Ta myśl że on podczas wypadku chronił nie tylko mnie a jednak ja nawalilam. Czasami chciałabym, aby auto uderzyło druga strona. Wiem to głupie. Od dwóch lat prawie nie sypiam, na palcach jednej ręki liczę noce które przespałem w całości. Trudno jest mi się pogodzić z faktem, że ja nie będę mieć dzieci. Nigdy już. Czasami ktoś w pracy rzuci żartem, że co Ty wiesz, przecież nie masz dzieci. Rozgadalam się.

Jeśli ktoś dotarł do tego miejsca to dziękuję za cierpliwość, przeczytanie. I jeśli mogę o coś prosić - zróbcie dziś coś dobrego dla innych. Wplac 5 zł dla obcego dziecka na operację, dorzuc staruszce do zakupów w spozywczaku, czy po prostu uśmiechaj się do innych, bo może ktoś ma dziś zły dzień i poprawisz mu humor. Dlaczego to pisze? Bo ludzie za bardzo skupiają się na życiu - a nie jego wartościach. Bo dawanie jest fajne. Bo niewiele trzeba, by być człowiekiem. I dawanie innym potrafi leczyć. I tak jak pisałam wcześniej, stałam się fanka pomagania. 

Dobrej nocki wszystkim 🙂

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

Trochę mnie zaskoczyłaś,  po pierwszej wiadomości bałem się że utknęłaś tylko w złych myślach, a tu jednak widzę całkiem spore światełko w tunelu.

Wiesz jaka dziwna myśl przychodzi mi do głowy w tym momencie? Jak wiele jest osób które chciałaby coś takiego przeżyć, a nie miały nigdy przy sobie kogoś takiego. Pewnie nawet wiedząc to, że Wasza wspólna historia skończyła się za szybko, uważałyby że warto było.

Słuchaj, to nie jest też tak, że patrząc na wszystkie wspólne chwile musisz koniecznie żałować tych gorszych i szukać w sobie za nie winy. Małe nieporozumienia zdarzają się zawsze, i one wcale nie muszą psuć w Twojej głowie obrazu przeżytych wspólnie lat. One tak naprawdę wtedy Was oboje czegoś uczyły, wystawiały na próbę, bez nich nie było by małych zwycięstw. Bez kłopotów nie byłoby przezwyciężania ich i docierania się, i odkrywania właśnie tego, że się umie je pokonywać.
Podobnie jest i teraz w Twoim życiu - porażki i upadki w każdej drodze się zdarzają. Twoje ciężkie chwile, wspomnienia o bólu dają Ci więcej siły, żeby jednak dalej iść ta drogą. Wyrobiłaś w sobie coś fajnego - chęć pomagania. To jest bardzo dobre, że rozglądając się wokół, dostrzegasz też innych, którzy od losu dostali niewiele, i próbujesz im pomóc.

Dzięki temu, możesz iść przez życie nie żałując, że minęlaś kogoś nie zatrzymujac się. A wykorzystanie tych szans to miła sprawa. Ja na przykład żałuję, że nie wykorzystałem wielu szans poświęcenia swojego czasu przyjacielowi, który niedawno zmarł. Nie jest łatwo wybaczyć sobie zaniedbanie. To trochę strasznie zabrzmi, ale już łatwiej znieść stratę, gdy się wie że dobrze wykorzystało się wspólny czas.

Dlatego popieram Cię w tym, że mamy wpływ na przyszłośc, że możemy wiele jeszcze zrobić dla innych, a wtedy i sami poczujemy się inaczej, potrzebni, i bardziej ludzcy.

Czytałem całkiem zabawną książkę, która jednak poruszała całkiem ważne tematy. I od czasu tej lektury spodobała mi się idea mierzenia wydażeń życia mikroszczęściami. To taka jednostka, którą przydzielamy sytuacjom, które są w jakims stopni miłe. Zauważcie że nie mówię tu o całym szczęściu, lecz o podjednostce, z przerostkiem „mikro”. W teorii milion takich jednostek buduje „pełnie szczęścia”, lecz my po prostu cieszmy się mikroszczęściami. Mozna je zobaczyć we wszystkim, i nawet sobie obliczać dzienny bilans. Np. smaczna kawa – jedno mikroszczęście. Rozmowa z przyjacielem 100 mikroszczęść. Uśmiech osoby które ustapisz miejsce w tramwaju – 1000 mikroszczęść. Dzięki temu wszelkie mikronieszczęscia, jak smutna myśl, nie „zjedzą” całej dziennej sumy. Chyba warto spróbować, polecam J

A Ty droga autorko naprawdę masz wiele godnej podziwu siły i mądrości. I bardzo wierzę w Ciebie, i w to że spokój zajmie coraz więcej miejsca, które zajmuje smutek. Strata która Cię boli, boleć nie przestanie całkiem nigdy, ale ufam że będziesz dostrzegać coraz więcej sensu w życiu. Pozdrawiam Cię serdecznie.

 

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość Smutna_zagubiona

Autorko, rozumiem co czujesz. Co prawda nie straciłam swojego mężczyzny w wypadku ale mój związek się rozpadł i nie ma szans na jego odbudowę. Rozumiem Twoja tesknote-chhba najgorsze z uczuć jakie znam. Podobnie jak Ty, nawet gdy spotykam innych mężczyzn-czuje że to nie to...

Ściskam Cię mocno...

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość Mix

Witaj PannoWiosenna!

Z niecierpliwością czekałem na Twój kolejny wpis. Miałem co prawda sporo obaw, ale i pewne dobre przeczucie, bo nie dawała mi spokoju jedna, a w zasadzie dwie kwestie. Pierwszą był Twój nick. PannaWiosenna… więc jednak nadzieja! Druga, to Twoje słowa: "Wiem, że muszę żyć. Nie wiem po co, ale obiecałam sobie, że nawet jeśli życie ma być tylko wyuczoną czynnością, to niech takie będzie." Dajesz sobie szansę, mimo wszystko! To po tych słowach pozwoliłem sobie zwrócić się do Ciebie "jesteś wspaniałą Kobietą", nie mając wcale na myśli przymiotów kobiecych, bo przecież z tej strony niemal Cię nie znam, a jedynie ogólnoludzkie, wspaniałą w sensie niesamowitą.

Zastanawiam się, skąd zaczerpnęłaś siłę na pierwszy ruch, wszak nie upłynęło aż tak wiele czasu od tych tragicznych wydarzeń, które niejedną osobę doprowadziłyby do obłędu, a mnóstwo wykluczyłby z normalnego funkcjonowania na długi czas. To naprawdę jest niezwykłe. I nie myśl proszę, iż uważam, że stało się to zbyt szybko, że może pomyślałem coś negatywnego - przeciwnie, to co piszesz i jak piszesz o Twoim związku, bardzo dobitnie ukazuje jego wyjątkowość i Waszą miłość. Pamiętasz i szanujesz każdą chwilę, zdarzają się momenty bardzo bolesne, gdy przepełnia Cię "poczucie pustki, zapomnienia, a świat i życie stają w miejscu." To wszystko jest bardzo ludzkie, nie bój się tego. Wszystko musi mieć swój czas i miejsce, żałoba również, choć na zewnątrz wydawałoby się niemal niewidoczna. Czas nie usunie wszystkich ran, ale sprawi, że się zabliźnią i nie będą już tak bolesne. Jak to powiedział Szary_facet "spokój zajmie coraz więcej miejsca, które zajmuje smutek." Myślę, że Twoja siła jest również spuścizną Waszego związku, wiele sobie daliście i wiele razem nauczyliście. Jest też z pewnością wypadkową i innych przeżyć, nawet odsunięcia się od rodziny, bo i Tobie to posunięcie dało wymierne skutki. Choć tu uważam, że sytuacja ta nie będzie trwać wiecznie i być może później, nie prędzej, ale jednak i ta sfera Twojego życia ulegnie poprawie.

Nie mam złudzeń, że słońce wzejdzie nad Twoim światem. Myślę, że już świta, nie tylko przetrwałaś, ale odnalazłaś już pierwszą ze swych nowych dróg, a może nawet i powołanie - pomoc potrzebującym. Samo otwarcie się na ludzi jest szalenie istotne, a już pomaganie, to po prostu świetna recepta, nie tylko na życiowe wiraże, ale też na szczęście w ogóle. Zadziwiające, jak pomagając komuś, pomagamy również sobie. To jest niczym perpetuum mobile, w dodatku potrafi uzależnić.

Na koniec być może frazes, ale nie mogę się oprzeć, by nie powiedzieć.

Nie jestem wierzący, nie wiem, czy Ty jesteś i nie jest to dla mnie istotne. Ale jeśli jest Bóg, niebo i wszystko, co się z tym wiąże, to gdzieś tam w górze jest też i jedna cholernie dumna z Ciebie Dusza, pragnąca jak nikt Twojego szczęścia i chyba już spokojna. 

Ja jestem o Ciebie spokojny. A uczucie? Przyjdzie samo, w najmniej oczekiwanym momencie, gdy przestaniesz próbować, szukać itd. Wzięło mnie na te frazesy 😉

Pozdrawiam serdecznie

Michał

 

 

 

 

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

×