Skocz do zawartości
Szukaj w
  • Więcej opcji...
Znajdź wyniki, które zawierają...
Szukaj wyników w...

Zarchiwizowany

Ten temat jest archiwizowany i nie można dodawać nowych odpowiedzi.

Gość Monika która unika

OSOBOWOŚĆ UNIKAJĄCA... jak przełamać lęk...? help

Polecane posty

Gość Pan Szczerość
Ohhh... Ja mam to samo.. A diagnozy nie wystawiał mi żaden zas*&^% psycholog, a zrobiłem to sam. Tak więc ciążko jest z tym dziadostwem żyć. Kilka lat temu przeżywałem dość poważny problem osobisty (odrzucenie przez grupę 'przyjaciół') po czym nie mogłem się przez długi czas pozbierać. Dopiero teraz, gdy skończyłem gimnazjum, a wszyscy z mojej klasy uświadomili sobie,jak wiele tracą przechodząc do nowych szkół poznaję się lepiej z kolegami, wychodzę z domu itd. i mam nadzieję że bęzie to trwało przez całe wakacje. Te nareszcie będą w miarę normalne, bo poprzednie spędziłem na oglądaniu TV... Moje zaburzenie za nie ukazuje się gdy rozmawiam/poznaję kogoś dorosłego ale gdy muszę to zrobić z jakimś nastolatkiem czy 20 latkiem.. Generalnie trudno jest nawiązywać kontakty. Ale od dziś, po diagnozie choroby (dzięki wikipedii ;) ) każde moje towarzyskie niepowodzenie będę zwalał na osobowość unikającą. Nie wiem czemu, ale tak jest łatwiej. Może dlatego, że wiem dokładnie kiedy mam zachować się inaczej???

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość Lex5776
tez mam osobowosc unikajaca :( i psycholog powiedzial ze nic sie z tym nie zrobi.mialem psychoterapie ale nic sie nie zmienilo :( mam 25 lat ale wiem ze przegralem zycie :( nie mam praktycznie znajomych chcialbym byc twardym facetem a jestem frajerem chociaz tak sie staram nienawidze sie za to, nie chce zalozyc rodziny bo boje ze jej nawet nie utrzymam,bo praca tez mi nie idzie,ciezko znosze krytyke przelozonych.z kobietami tez mi slabo idzie,jedyna z ktora bylem zwiazany byla taka jak ja i ten zwiazek nie mial szans przetrwania.niby jestem normalmym facetem zdrowym psychcznie fizycznie z normalnej rodziny (moje rodzenstwo swietnie sobie radzi w zyciu) a przez ta osobowosc jestem poprostu beznadziejny,kompletnym zerem :(

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość psycha23
Dla wszystkich którzy chcą przezwyciężyc lęk społeczny posiadam przetłumaczoną na jezyk polski terapię Dr. T. Richardsa którą przeprowadzamy we własnym zakresie. Terapia została stworzona przez psychoterapeutę który sam zmagał się z problemem lęku społecznego i któremu udało się z niego wyleczyć. Sama też studiuję psychologię i terapia ta wydaje mi się świetnym rozwiązaniem. Ja również każdego dnia przeżywam masakryczne cierpienia związane z lękiem społecznym, chodziłam na terapię, nie do końca pomogła, biorę leki, teraz też zaczynam stosować terapię dr. richardsa, jeszcze nie wiem jakie będą jej rezultaty ale patrzac ze strony studenta-psychologa jest naprawdę dobra. Piszcie maile to prześlę psycha23@gmail.com Mam też spory problem bo narzeczony nie umie spojrzeć na problem z mojej perspektywy, wciąż uważa że obrażam się jak dziecko gdy wypowie jakąs krytyke na moj temat, że powinnam wreszcie dorosnąć, nie brać tak wszystkiego do siebie jak dziecko, a ja po prostu przeżywam ogromne cierpienia i niesamowity ból gdy ktoś mówi coś nieprzychylnego na mój temat, a jeszcze bardziej boli to, że najbliższa osoba widzi we mnie dzieciaka a nie kobiete ktorą chciałabym dla niego być. Wszystko przez tą nadwrażliwą osobowość?

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość Pulcheria
Mam to samo co Wy. Sama się zdiagnozowałam, bo psycholog przez rok jakoś nie potrafił, choć był miły. Poczułam ulgę bo mogę określić to co mi dolega. U mnie zaczeło się jak byłam nastolatką. Teraz mam 27 lat. Wcześniej byłam bardzo towarzyska. Teraz mam deprechę, jestem ofiarą przemocy i DDA. Nie mam pracy, dobrego wykształcenia, mężczyzny, dzieci, przyjaciół. Siedze w domu i kwitne. Próbóje sobie pomóc. Zmieniłam psychologa, biore leki. Chce żyć bez strachu i samotności!!! Nie umiem żyć wśród ludzi. Nieustannie czyje napięcie wewnętrzne, otępienie, i mam napady paniki. Trudni mi wtedy nawiązywać relacje z ludzmi. Wiać to jedyne co pulsuje mi tedy w głowie. Nikomu nie pozwalam się do siebie zbliżyć. Jestem odbierana jako arogancka i zarozumiała. Nie umiem swobodnie wyrażać uczuć. Cały czas wszystko analizuje. Zadużo widze, myśle i czuje. Najczęściej plete jakiś farmazony. Zacinam się nawet sama przed sobą i spalam buraka. Boje się własnej nieporadności. Gdybym miała sama sobie ze wszystkim radzić zdechłabym zgłodu. Boje się wyżucić śmieci, zadzwonić, iść ulicą.Drobne sprawy urastają u mnie do rangi wielkich wydarzeń. Nie podoba mi się brzmienie i ton mojego głosu bo wyrażają agresje brak spontanu i pustkę. Jednocześnie przeraża mnie wizja życia, w którym byłabym śmiała i otwarta. Bo musiałabym inicjować działania, których tak się boje.Walka potęguje jeszcze większy stres. Chce mieć nadzieje, że można z tego wyjść. tylko jak pokonać strach???

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość ariusz
czasem na widok bezradnego psychiatry czy psychologa, który nie umie zdiagnozować zaburzenia chce mi się wymiotować. tylko niektórzy z nich są dobzi w tym co robią, większa część, których spotkałem myśli na tyle schematycznie i tchórzliwie stawia diagnozy, że trzeba prowadzić ich za rączkę. Pulcheria.. ja dokładnie wiem co czujesz, też w tej chwili nic nie mam. Czuję, że przegrałem życie, a w środku czuję pustkę, frustrację i nienawiść. A ta aż się ze mnie wylewa. Czasem z chęcią zamordowałbym każdego, kto okazuje odrobinę szczęścia, czy radości. Mam udawać twardziela ? Mówić o moich uczuciach, które nikogo nie interesują ? Patrzeć na gębę doświadczonej/ego psychiatry, który plącze się w pytaniach, domniemując, że wychodzimy na prostą (czym potrafi piekielnie zmęczyć pacjenta, wolałbym wypić spokojnie z nią/nim piwo na ocienionej ławce i zapytać, czy dobrze gra w szachy, albo czy wierzy w istnienie "czarnej materii" lub czy widzi jak wróble świetnie sobie radzą nieopodal ławki) ? Denerwuje mnie to, że dostaje się moim rodzicom.. Nie chcę tego. Czasem czuję się tak winny przegranej, że dopadać zaczęły mnie złe myśli, ale radzę sobie z nimi. W reklamach każą nam kochać życie. To życie, które nas gnoi. Byłem z dziewczyną z innego świata. Szczęśliwszego, do którego nie mamy dostępu, przy bramie wjazdowej sprawdzają nam paszporty. Jeśli nie masz w nich obywatelstwa krainy "Szczęśliwości i radości", albo krainy "Pozytywnego podejścia", nie wpuszczą Cię dalej. Stajesz się już tak bardzo osamotniony, aż wreszcie zaczynasz czuć się jak bazyliszek.. Kur..wsko słabe to pocieszenie, ale myślę, że to my jesteśmy solą tego świata, z naszymi lękami, czuciem świata. Wybaczcie pychę.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość Pulcheria
Tak sobie myśle, że z tego się można wyleczyć bo przecież kiedyś tego niemiałam, więc nie może to być jakaś wada wrodzona. Nie wyobrażam sobie takiego całego życia to byłby koszmar. Ciekawe czy starsi ludzie też to mają ? bo jakoś niezauważyłam. Takich ludzi chyba niema zresztą zbyt wiele, albo siedzą w domach tak jak niepełnosprawni. Dzisiaj miałam schizy jak pieliłam ogródek przy płocie cały czas denerwowałam się czy ktoś idzie!!! Już mnie śmieszą te lęki czasami bo są absurdalne. Do tej pory wydawało mi sie, że jedynie ja jestem taka pierdalnięta. Sporo ludzi pewnie ma jakieś skrzywienia, ale po nich nie widać. Ja niestety nie umiem się już maskować to kosztuje zbyt wiele energii. Chętnie popisze z kimś podobnym do siebie. safarii@O2.pl

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość Lex5776
ktos kto ma osobowosc unikajaca jest troche jak skazany-nikt mu nie pomoze :( ja ostanio doszedlem do wniosku ze jesli mam taka osoowosc i nic z nia nie zrobie to chociaz musze sie starac zyc tak jak mam ochote a nie zajmowac sie poszukiwaniem rozwiazania.I troche...pomoglo.Zaczalem wiecej przebywac z ludzmi i jakos jest lepiej.Chociaz z drugiej strony rozstalem sie z dziewczyna i boli mnie to strasznie-odzywa sie moja osobowosc :(

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Podpisuję się pod tym wszystkim, co napisaliście. Do niedawna osobowość unikająca nie była mi znana z nazwy. Dopiero po kilku rozmowach z psychologiem pracy (który ustalał predyspozycje do pracy i na studia) i jakichś dziwnych ankietach usłyszałam co to takiego. Kiedyś, w podstawówce byłam duszą towarzystwa. Jak trzeba się było powygłupiać na festynie albo zorganizować dzień wiosny to byłam pierwsza. W gimnazjum coś zaczęło się psuć. Wolałam zostać w domu i czytać niż łazić do koleżanek. Coraz słabiej dogadywałam się z mamą (głównie z mojej winy), ale jeszcze miałam oparcie w tacie, który dystansował się do wszystkiego i miał na mnie zbawienny wpływ. Ale kiedy miałam 16 lat mój tata umarł. Nie radziłam sobie z tym wszystkim. Potrzebowałam wsparcia, chciałam żeby ktoś mnie przytulił i absurdalnie zapewnił, że \"jakoś to się ułoży\". Ale nie ułożyło się i zostałam sama. Po części na własne życzenie. Znajomi poszli do różnych liceów, a ja walczyłam ze sobą. Próbowałam zamaskować drżenie głosu i błądzący wzrok, gdy musiałam iść na pocztę. Starałam się wspierać mamę, bo wiedziałam jak jej ciężko. Nic nie mówiłam, tłumiłam wszystko w sobie, żeby tylko nie sprawiać problemów. Coraz bardziej wciągnęło mnie to odsuwanie się do swojego świata. Zbudowałam mur i nie chciałam by ktokolwiek go zburzył. Gdy pojawił się ktoś, kogo obecność już na początku była jak terapia - zerwałam kontakt. Nie chciałam brać na siebie żadnej odpowiedzialności. Zaczęłam mieć straszne bóle głowy, które hipochondryczna część mojej osobowości brała za śmiertelną chorobę, guza lub cokolwiek. Okazało się, że to migrena. Pani doktor zaleciła unikanie stresów, relaks i zbalansowaną dietę. Zamiast tego zaprzyjaźniłam się z lekami i ciemnymi zasłonami w oknach. Bo gdy boli nawet światło wszystkiego się odechciewa :/ Z trudem znosiłam przebywanie w szkole, moja uwaga koncentrowała się na momencie powrotu do domu. I tak wegetowałam całe liceum. W tym roku idę na studia i nie wiem jak tego dokonam. Gdy musiałam zawieźć dokumenty milion razy układałam taką wersję rozmowy z panią w biurze, która wymagałaby jak najmniej pytań z jej strony i przebiegłaby jak najszybciej. Oczywiście pani była bardzo miła i mnie nie ugryzła, ale po wyjściu z uczelni zaczęłam się zastanawiać jak to będzie w październiku... Nieznajomi ludzie, przerażające szkolne korytarze, a w środku tego ja. Nie potrafiąca się odezwać oferma. Cały czas ochrzaniam się w myślach, że nie mogę się ciągle użalać nad sobą. Przecież trzeba jakoś funkcjonować. Dodatkowo dobiła mnie pewna \"przyjaźń\", która skończyła się gdy Y zaczęła mnie traktować jak konfesjonał. Zresztą już ostatnie dwa lata owej przyjaźni przypominały raczej scenę kłótni z kiepskiego dramatu obyczajowego. Z koleżankami z klasy też już nie utrzymuję kontaktu. Jak któraś dzwoni albo pisze to odzywam się godzinę później, tłumacząc, że nie miałam ze sobą telefonu. I wykręcam się czymkolwiek, żeby tylko mieć spokój. Uciekam w świat fikcji (tv, ksiązki) i marzeń. Co by było gdyby... ale nie będzie. Bo jestem świrem i dziwadłem. I co gorsza - chyba nie chcę, a raczej boję się tego zmieniać. Ot, historia jak wiele innych. A jak Wy się trzymacie, Unikający?

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
rozumiem was wszytskich naprawde. Sam to miałem, nadal mam chodź juz troche wychodze z tego. Naparwde nie ma innego wyjścia jak psychiatra i zmiana kierunku życia. Wyjść z choroby na pewno sie da-uwierzcie mi, psycholog co mówi, że to jest nieuleczalne to poprostu jest niedoswiadczony. Ale psycholog to tylko może nam pomóc, a nie wyleczyć. Psychiatra to lekarz, trzeba zaczać sie leczyć. Jak słysze ze ktoś mówi ze sam walczy z swoimi problemami czy mówi, że sam sobie da rade, to jest wlasnie ojaw choroby, taka autosugestia, jest tak mała ze zostawia nas na los wlasnego siebie. Jest XXI wiek 7 mld na swiecie ludzi, nie jestesmy sami. to prawda....zycie moze odebrać nam sens istnienia... ale nie poddawaj sie, bo jest zmienne i zbyt cenne

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Figu - przeczytałam cały ten wątek i tak się zastanawiam skąd Ty bierzesz motywację? Sprzedają gdzieś na kilogramy? Jeśli tak to ja też poproszę ;P Często obiecuję sobie, że coś zmienię. Że tak nie można, to niezdrowo, że zrujnowana psychika to pierwszy krok do chorób somatycznych, ale... właśnie. Zawsze jest to pieprzone \'ale\' w postaci lęku, który mnie paraliżuje. I chyba sprawia mi przyjemność odrzucanie ewentualnej pomocy. Bo za moje błędy i uprzedzenia powinnam cierpieć tylko ja, a nie całe otoczenie razem ze mną. Dobry kamuflaż to podstawa. Tylko uwydatnisz choć jedną \"ponadprogramową\" cechę i jesteś skończony. Bo w moim otoczeniu kontakt ze specjalistą \"od głowy\" (czy też jak to inni określają \"od czubków\") skreśla danego delikwenta na zawsze. Bo to przecież wariat. Ma zielone czułki, pluje jadem, a w wolnych chwilach lewituje :/

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Ania no ależ to zalezy od temperamentu. Są rózni ludzie, ważne by dażyć do swojego ego, który pewnie jest zakłucany, nasza osobowosc staje sie nieakceptowana przez nas pod wplywem choroby. Ja tam dziś ide do psychiatry, mam nadzieje ze mi da nowy lek jakiś, chodz i tak widze poprawe.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość ariusz
Aniu.. ja nie rozpowiadam nikomu, że idę do psychiatry czy psychologa, taka wizyta jak wizyta u każdego innego lekarza w sprawie zdrowia to nasza najświętsza tajemnica i tylko nasza sprawa. A o otoczeniu, które skreśla innych za sprawą tego, że ktoś pragnie coś dobrego dla siebie zrobić, żyć lepiej, świadczy tylko jak marne to otoczenie i samo powinno być skreślone. ps. Figu.. ale żeś przy.. walił z tymi 7 miliardami ludzi obok nas ;), wymień ilu masz tak naprawdę bliskich ludzi, bo tylko ta liczba się liczy ( i nie mam tu na myśli rodziny, czy znajomych, ale prawdziwie bliskich przyjaciół - jedna dłoń wystarczy ? ) :).

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
No wiesz rodzine to ja mam, chodz sie oddaliłem od niej na mile pod wiatr, to sadze ze znów wróce w łaski bo staje na nogi.No wiesz znajomi itp... to juz zalezy od naszego rozwijania się, zwlaszcza hobby, zainteresowań, praca itp... w miastach są tłoki na ulicach, ciągle czlowiek widzi osoby jakies przechodzące, tak ciezko poznac osoby? to raczej nasza choroba tak powoduje.Normalny czlowiek szybko znajdzie wsparcie, przygody... bo do tego niewiele trzeba, może dla chorych to jak wejscie na góre. Ale wszytsko jest zmienne...sam miewam dni, ze poderwe laske na przystanku a 2 dnia nawet z mamą nie dogadam się. no i mam 2 leki teraz...Zomiren doraźnie i Spamilan 10 mg dziennie. Zobaczymy jak teraz będzie..psychiatra jest ostrozny, daje leki takie co nie uzależniaja, chodz juz naciskalem by mi dał benzodiazepiny ale twardo wie czego chce.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Ariusz, bardzo chętnie poszłabym do psychologa albo psychiatry, ale na razie uniemożliwiają mi to czysto praktyczne czynniki. A raczej finansowe, bo zaczynam tracić nadzieję czy dostanę się na studia dzienne. A nawet jeśli nie będę musiała płacić za studia to i tak pozostaje całe mnóstwo opłat, na które pójdzie cała moja wakacyjna pensja :P Poza tym nie wiem jak bym to ukryła przed rodziną. Przed mamą może jakoś by się dało, ale siostra by coś sczaiła, bo mam z nią mieszkać teraz. Także tego... A tak w ogóle to myślę, że jeszcze jedną przeszkodą byłaby panika, która ogarnęłaby mnie dzień przed domniemaną wizytą i tak to by się skończyło. Zresztą rozmowa z kimś kto \"na żywo\" Cię obserwuje i analizuje to nie to samo co forum dla unikających. Niestety :/ Wielką trudność przysparza mi już samo ukrywanie migreny. Jakby moja mama wiedziała, że mam takie ataki bólu głowy to wysłałaby mnie niemalże na trepanację czaszki albo od razu do trumny. Nie dziwię jej się, że jest przewrażliwiona na punkcie wszelkich potencjalnie poważnych dolegliwości. Dlatego lepiej, żeby o niczym nie wiedziała i się nie martwiła. W ogóle to mam cholerne wyrzuty sumienia. Bo ja pójdę na studia do innej miejscowości, moja siostra też studiuje, a mama zostanie zupełnie sama. Strasznie mnie to dręczy. Mimo, że często się denerwuję jak z nią rozmawiam to staram się to tłumić. Czuję się jak pasożyt. Od zawsze tylko biorę, a co daję? Właśnie... Dlaczego to wszystko musi być takie trudne? A może ja czynię to trudnym, bo ciągle o wszystkim myślę? I jeszcze te nieszczęsne studia, listy rezerwowych, stres i panika, żebym nie musiała iść na prywatną uczelnię. Bądź mądry człowieku i nie zwariuj.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość pulcheria
Jak miałam pójść pierwszy raz do psychologa czułam się tak samo jak ty, więc się nie przejmuj swoją reakcją bo to normalne.Musiałam się zmusić, żeby wysiąść z autobusu, bo najchętniej przejechałabym przystanek. Im bardziej się boisz tym bardziej się zmuś wbrew sobie, wkońcu robisz to dla siebie.Mi się udało tobie też się uda.To nie jest takie straszne.Wydawało mi się, ze wszyscy się na mnie patrzą w tej przychodni, aż mi się w głowie kręciło.Ja się generalnie nie chwale, że chodze na terapie, ale może siostrze mogłabyś powiedzieć jeśl macie dobry kontakt. Im mniej tajemnic tym lepiej.Psycholodzy są na NFZ poszukaj,a jesli nie trafisz na dobrego zmień go i się nie poddawaj.Ja niemogłam z siebie wydobyć słowa miałam takie ściśnięte gardło i sama siebie pytałam co ja tu robie. Z czasem to mija. No i beczałam oczywiście.Długa droga przed tobą, wyboista ,ale warta poświęcenia.Zycze powodzenia

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość eli574
Anka, wiem, o czym mówisz, choć zdaję sobie sprawę, że to żadne pocieszenie. W sumie jestem w podobnej sytuacji pod tym względem, że też idę w tym roku na studia i staram się odsuwać wszelkie myśli o tym, jak to będzie w październiku, bo inaczej chyba bym zwariowała. Może jakoś to się nam tam poukłada ;> Tak, czasem zdarza mi się myśleć pozytywnie. Życie zaskakuje, więc łudzę się, że spotkam tam ludzi, którzy w jakiś magiczny sposób mnie zrozumieją, będą blisko mnie- a jednocześnie nie będą zabierać mi mojej przestrzeni, więc od nich nie ucieknę. Bo tak to już u mnie działa, że jak widzę, że ktoś się angażuje w jakąkolwiek znajomość ze mną, szybko uciekam- co jest ewidentnym pójściem na łatwiznę. A z tymi wyrzutami sumienia- wiem, że mnie nie posłuchasz ani Cię to nie przekona, ale nie masz podstaw, żeby je mieć. Tak to już po prostu jest, jesteśmy w takim wieku, że jedyne co możemy dać naszym bliskim to miłość, szacunek, przywiązanie i tego typu "abstrakcje". Chcemy się kształcić, nie ma w tym nic dziwnego. A ja wierzę, że dzięki temu właśnie, za kilka- kilkanaście lat będziemy mogli zapewnić naszym rodzicom spokojną starość i brak zmartwień. Tłumaczę sobie, że wykształcenie da mi dobrą pracę i w miarę dobre pieniądze, dzieki czemu rodzice nie będą się musieli martwić choćby o leki w razie jakichś dolegliwości, czy tego typu sprawy. Dlatego nie powinnać mieć wyrzutów sumienia, bo takie ciągłe obwinianie się nie wpływa na nas dobrze. Wiem, że łatwo powiedzieć i do tego trzeba dojść samemu. W każdym razie, trzymam kciuki, żeby wszystko się poukladało. Co do psychologów- w moim mieście są chyba takie miejsca, gdzie za wizyty płacić nie trzeba. Nie orientuję się w tym za bardzo, bo sama raczej tego nie rozważam. Raz, że nie umiem mówić wprost ludziom o uczuciach, więc to trochę strata czasu, dwa, że jestem strasznym niedowiarkiem, i jakoś nie jestem przekonana, że to na mnie wpłynie. Ale wiem, że to siedzi w mojej głowie, z której trudno cokolwiek wybić :D Pozdrawiam i życzę powodzenia wszystkim w zmaganiach z tą "przypadłością" :D

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość nooo nooo noooo
rany , mam to samo :( zresztą wiem od tym od dawna doskonale najgorsze ,ze pracuję w szkole w małej miejscowośći i nie umiem tego rzucić bo boję się ze będzie jeszcze gorzej silne ataki lęku, niechęc przed kontaktami z ludżmi to chleb powszedni tak często ludzie mnie ranili słowem , krytyką.... mam przez to wszystko zszargane zdrowie, jestem wychudzona jedynie lepiej się czułam 2 lata temu gdy byłam na rocznym uropie zdrowotym (bo już mdlałam w pracy) odżyłam wtedy , przytyłam trochę byłam szczęśliwa .... bo miałam prawie zerowy kontakt z ludżmi :) teraz niby mam wakacje a już się stresuje nowym rokiem szkolnym , nie moge brać zadnych leków bo staram się o dziecko (zresztą już dość długo bo dodatkowo mam problemy hormonalne) jest mi bardzo cięzko

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość nooo nooo noooo
dostałam dziś zreszta silnego ataku lękowego ( ścisk w gardle, nisamowity ból głowy, uczcie jakby się miało zemdleć....) pomógł mi Afobam ale biorę go tylko doraznie po pól godzinie od wzięcia tabletki mam wszystko w d..... i jest mi dobrze ale jak długo tak pociągnę? :(

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Eli574 - zupełnie jakbym czytała o sobie. Ciągle myślę o "mojej przestrzeni" i ludziach z otoczenia, którzy na siłę chcą mi ją zabrać i wniknąć w moje życie. Tak to odbieram. I też idę na łatwiznę. Zerwanie kontaktu i pretensje łatwiej mi znieść, niż obowiązki wynikające chociażby z przyjaźni. Nie wyobrażam sobie, że mogłabym jakąkolwiek taką relację ciągnąć dłużej niż kilka miesięcy. Zawsze jest to "więcej", którego ja nie chcę doświadczać. I tak ciągle zaczynam od nowa. Niestety życie składa się z zależności międzyludzkich i nie do końca można być samowystarczalnym i obojętnym na toczące się obok życie towarzyskie. Można od niego uciec i można się do niego zmusić. Ja uciekam, bo przymus tylko dodatkowo rujnuje i tak już sfatygowaną psychikę. Wiem co czujesz w związku ze studiami. To już nie tylko kolejna klasa w liceum w otoczeniu tych samych ludzi, których jakoś się toleruje. To życie w tłumie. Przytłaczające i przerażające.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość independentt
heh tez to mam tylko dopiero niedawno to sobie uświadomiłam,od dziecka bylam cicha i niesmiala i nigdy nie mialam nic do powiedzenia. Najgorzej bylo w liceum przez pierwsze 3 miesiace wogole nie moglam złapac kontaktu z rowiesnikami, zaczeli sie odemnie odwracac i wysmiewac czulam sie glupia i brzydka az w koncu trafilam do szpitala ta sytuacja mnie tak stresowala i dolowala że ze stresu zemdlalam... pozniej jak wrocilam do szkoly sytuacja stala sie znosna i z czasem przekonala do siebie ludzi chciaz nigdy nie odzyskalam pelnego zaufania,po tym wszystkim juz nie potrafilam z nimi rozmawiac tak normalnie na luzie,każdy moj ruch byl pod kontrola bo balam sie kolejnego szyderstwa ... pod koniec liceum zaczelam dosc czesto imprezowac chociaz z poczatku nie podobal mi sie ten pomysl,ale przy kolezankach czulam sie dosc pewnie a na rozluznienie wlewalam w siebie wystarczajaca dawke alkoholu,ale najpewniej czuje sie w klubach wsrod glosnej muzyki gdzie nie musze zabierac glosu i w kazdej chwili moge sie zmyc:)a dzisaj mi kompletnie odbilo kolega do mnie zadzwonil ze robi impreze ze zaprasza mnie razem z kolezanka ja cos mu tam odburknelam ze moze a po skanczeniu rozmowy przez minute sie cala trzeslam (niecierpie rozmawiac przez telefon) a teraz wylaczylam telefon zeby do mnie nikt nie dzwonil i nie namawial zebym przyszla bo wiem ze bedzie tam koles ktory dosc powaznie sie mna interesuje a ja nie umiem rozmawiac a wizja jakiejkolwiek randki mnie przeraża...;/to jest chore

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość Ktoś wcześniej
się pytał, czy starsi też "tak mają".Owszem , mają- mam 54 lata i takie same doswiadczenia , jak Wy.Zawsze byłam grzeczna, nieśmiała, posłuszna i zawsze robiłam to co chcieli inni.Przeszłam leczenie na depresję, nerwicę itp.Nie przechodzi to z wiekiem, jedyne co może Was pocieszyć , to to ,że starszym ludziom już tak bardzo nie zależy na tym co sobie inni o nich myślą- dzięki temu jest mi trochę lżej- bo w sumie co mnie inni obchodzą.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość Nxt walenrod
Mam pytanie do osób "starszych". Czy posiadanie osobowości lękliwej powoduje jakieś choroby fizyczne, psychiczne odbijające się na zdrowiu fizycznym . Bo właściwie posiadanie takiej osobowości to życie w ciągłym stresie. A stres jak wiadomo prowadzi do wielu chorób.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Nie przechodzi z wiekiem... Hm. W sumie to spodziewałam się tego, ale gdy stwierdzi się coś "na głos" to jest to bardziej przerażające. Myślałam, że może jak pójdę na studia to coś się zmieni, ale dowiedziałam się, że na moim wydziale wykłady mają formę kursów, co znaczy, że na każdym przedmiocie spotyka się innych ludzi, czasem nawet z drugiego roku. Chyba umrę ze stresu, jeśli codziennie będę musiała widywać innych ludzi. A jak ewentualnie poprosić o notatki, zapytać o coś? Być może histeryzuję, ale jak myślę o życiu bez rodzicielskiej "ochronki" to dochodzę do wniosku, że to nie ma najmniejszego sensu. Chociaż kilka lat temu dałabym się pokroić za coś takiego... Wczoraj dzwoniła do mnie koleżanka, z którą siedziałam w ławce przez całe liceum. Odebrałam za drugim razem. Umówiłyśmy się na dziś, a ja już panikuję. Dobrze ją znam i lubię, ale nie mogę się opanować. Postanowiłam, że pójdę. Od miesiąca nie odzywałam się do nikogo, wypełniając schemat dom-praca-dom. Muszę wyjść do ludzi, bo mnie zjedzą na tych studiach. A raczej sama zjem zęby ze stresu :(

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość Nxt walenrod
Chciałem się podzielić jeszcze jednym spostrzeżeniem. Czy problemy lękliwe nie są związane z ambicjonanym/niezaleznym/wlasnym punktem patrzenia i brakiem lub słaba współpracą z grupą ? W moim przypadku jest tak ze lęk ujawnia się przy zderzeniu z wspołpracującą grupą ludzi przeciwko mnie. Ja zwykle lubię pracować samodzielnie mam własne poglądy. Najbardziej zaś mnie wk...a jak jestem na forum publicznym obmawiany, oceniany, moje zagadnienia są poruszane przez osoby mało się na nich znające , traktowane pobieżnie, instrumentalnie zaś moje zwykle niechętne nastawienie używane do manipulacji społecznych - czyli dorabiania mi gęby bez zwrócenia uwagi na istotę problemu i powód mojej frustracji. Drugie spostrzeżenie to takie ze dobrze mi się współpracuje z osobami także mającymi własne zdanie i pewną niezależność od grupy. Pozdrawiam wszystkich , trzymajcie się zdrowo

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość eli574
I jak tam rok akademicki? Ja na razie mam mieszane uczucia; przerażają mnie te tłumy ludzi, na wykładzie mamy 200 studentów, nie czuję się tam zbytnio komfortowo, ale co poradzić. Ćwiczenia też są dla mnie pewną trudnością, ten ciągły stres czy ktoś nie będzie czegoś ode mnie chciał, brr... No ale, muszę się pochwalić, bo to dla mnie spory krok, że się przełamałam i udałam do specjalisty. Stwierdziłam, że psycholog to coś niekoniecznie dla mnie, skoro tak wielką trudnością jest dla mnie mówienie o tym wszystkim i taka terapia byłaby męką. Poszłam więc do psychiatry, licząc na jakąś diagnozę i jakieś wspomagające leki. Pani stwierdziła nerwicę lękową, ale w sumie z wizyty nie byłam specjalnie zadowolona. Cały czas skupiano się na moich szkolnych problemach, w sensie, dlaczego mnie zatyka na zajęciach, dlaczego tak bardzo stresują mnie egzaminy itp itd. A to przecież mała część problemu. No ale cóż, jakiś to krok na pewno był. Dzięki lekom przynajmniej śpię spokojnie, może troszkę mniej się tym wszystkim przejmuję, no ale cudów nie ma. Zresztą takich się nie spodziewałam, ale przynajmniej

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość eli574
cd ;p przynajmniej zaczęto mnie poważnie traktować, nie uważać że to jakieś wymyślone fanaberie a po prostu zwykłe problemy. Każdy jakieś ma, a że ja akurat z psychiką, to cóż poradzić ;p

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Zajęcia zaczęłam dopiero w poniedziałek, ale nie jest zbyt dobrze. Cały czas tłumaczę sobie, że nie umrę jak pójdę na zajęcia. Na wykładach jakoś się da wytrzymać (cała aula ludzi i trzeba tylko słuchać). Problem zaczyna się przed ćwiczeniami. Jesteśmy w grupach po 17 osób, więc atmosfera dość kameralna. Codziennie przed zajęciami jestem strasznie spięta, mam mdłości i marzę tylko o tym, żeby stamtąd uciec. Trochę mi przechodzi, jak z kimś porozmawiam i okazuje się, że inni mają podobne obawy. Może nie aż tak nasilone. Najbardziej boję się, że ktoś mnie o coś zapyta na ćwiczeniach, a ja nie będę znała odpowiedzi. Dziś mam tylko jedne zajęcia, ale już myślę o czwartku, piątku... Życzę powodzenia w pokonywaniu własnych słabości ;]

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Ciesze się, że tu trafiłam. człowiek czuje ulgę jesli wie z czym walczy i ze w tej walce nie jest sam . Anka444 , dobrze znam to uczucie, bo na pierwszym roku studiów, które na szczęście mam juz dawno za sobą byłam strasznie spięta, nie mogłam na ćwiczeniach wykrztusić słowa, byłam spanikowana, cały czas analizowałam wszsytko co się wokół mnie dzieje, każde spojrzenie w moja strone a kiedy cos powiedzialam szczegółowa analiza czy czasem nie palłam jakiejś głupoty. teraz? jest lepiej ale objawy wracają. Kiedy jestem wsród rodziny narzeczonego czuje straszne napięcie, czasami nie moge sie wysłowić. czuje jakby mnie nieustannie oceniali. Gotuje się, ale udaje, stwarzam pozory. to mnie kosztuje wiele energii. Po takim spotkaniu czuje sie wypompowana. czasami czuje sie jak osoba ( nie obrazając) kompletnie niewykształcona, nie umiejącą sie wysłowić, mówie cicho i jakos nieskładnie. mysle dziesiec razy zanim cos powiem. Potem wyrzucam sobie, że jestem nic nie wartą idiotką, głupią i nieinteligentną . To straszne, bo wsród osobktóre dobrze znam jestem zupełnie inna, jestem soba, jestem JAKAŚ ! a tak mysle sobie ze pewnie zadaja sobie pytanie " matko co on w niej widzi"? ;) zaczynam byc ironiczna teraz, to śmiech z bezradności .. pozdrawiam wszystkich ciepło!

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
ika81, obawiam się, że jednak we wszystkim jesteśmy sami. A przynajmniej ja się tak czuję. Jest rodzina, ale niewiele mam wspólnego z mamą i siostrą poza pokrewieństwem. Jestem ich totalnym przeciwieństwem. Fajne wspomnienia mogę policzyć na palcach jednej ręki, bo większość czasu staram się spędzać w samotności, głównie w domu. Nie lubię imprez. Nie powiem, że nie lubię ludzi. Ja chyba kompletnie ich nie rozumiem, a moja komunikatywność ma poziom zerowy. Poza tym forum nikomu nie mówię, co mnie "zżera" od środka. To jest straszne. W ciągu ostatnich miesięcy wszystko narasta i nie wiem jak sobie z tym radzić. Nie chcę nikomu się zwierzać, zresztą nie potrafię tak na żywo mówić o tym, co czuję. Ostatnio sobie pomyślałam, że jeśli tak ma być cały czas to może nie warto? Wiem, zabrzmiałam jak jakieś pieprzone emo. Staram się myśleć perspektywicznie, naprawdę. Chcę się skupić na tym, co BĘDZIE, a nie na tym, co jest. Trzymam się dzielnie. Chodzę na uczelnię, robię zakupy, uczę się. Wzorowa studentka, przykładna obywatelka, nie ma co. A o czym myślę, kiedy nie mogę zasnąć to już inna sprawa. Po prostu nad tym nie panuję. Mam nadzieje, że to forum znowu ożyje. W sumie to zawsze fajnie "porozmawiać" z podobnymi ludźmi. Niby anonimowo i w sieci, ale zawsze. Pozdrawiam!

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość zagraniczna
Hej, fajnie, ze ktos poruszyl ten temat.. bo to jak widac problem wielu ludzi. To jest cudowne, ze nie jest sie samemu :) Ja tez boje sie ludzi, unikam ich, rzucam ich, nie umiem pielegnowac przyjazni, jestem po prostu samotnica. Do tego tak jak wiele z was za bardzo biore sobie wszystko do siebie. Ale ja chyba wiem, gdzie jest przyczyna. To po prostu niska samoocena. I do tego wiara we wlasne, bledne przeswiadczenia. Bardzo mocno zakorzenione w nas. Z nich rodza sie mysli a z mysli zahowania, ktore powoduja, ze uciekam od ludzi. Ludize, to jest zwyczajnie strach. A strach, wiadomo, zalazek kazdego zla. Nie dawajcie sobie wiary, nie ufajcie samym sobie. Obserwujcie siebiejakbyscie obserwowali kogos obcego i logicznie wyciagajcie wnioski. Nie kazcie sie za to jednak. Ktos napisal, ze siebie za to nienawidzi.. i to jego blad, i przez to nigdy z tej czarnej dziury nie wyjdzie. Pokochaj siebie, nawet z tym co jest potworne w tobie. Ja zrozumialam ze moje zachowanie unikajace ludzi wyrasta z mojego dizecinstwa, z tego co sobie wtedy wmowilam do glowki. Biedna, malutka dziewczynka.. zaczela powolutku sie siebie nienawidziec.. Odkrylam cos wiecej: odkrylam ze to jest konflikt, bo w sumie, nie wiem czy przed czy po nienawisci do samej siebie, ja sie czuje doskonale ze soba. Ja sie sobie podobam, wiem, ze jestem naprawde fajna dziewczyna (wielu ludzi mi to mowi i okazuje). Gdybysm nie kochala siebie w glebi, nie przeszkadzaloby mi to, ze sie nienawidze. To takie absurdalne, a jednak. W penwym okrecie naszego zycia przekonalismy samych siebie, dalismy wiare komus (ja mam blizniaczke, zawsze nas porownywano i nia sie zachwycali) ze jestesmy gorsze, bledne, nie takie.. A to zupelna bzdura. Jestem cudowna osoba, wiem o tym. Czasem jednak gore bierze ta dziewczynka, ktora siedziala za piecem i plakala, bo miala zal do Boga, ze nie urodzila sie taka sama jak jej blizniaczka..) Fajna ksiazke ostatnio czytalam w Polsce. Klamstwa o milosci, chyba taki tytul. Prosta, ale niezwykle madra. Glowa do gory, strachliwi. Tam na gorze, ponad naszymi myslami i opiniami o nas, o swiecie jest zupelnie prosto i jasno. Trzeba sie nad siebie uniesc.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

×