Skocz do zawartości
Szukaj w
  • Więcej opcji...
Znajdź wyniki, które zawierają...
Szukaj wyników w...

Zarchiwizowany

Ten temat jest archiwizowany i nie można dodawać nowych odpowiedzi.

Pasja

BIESIADA

Polecane posty

Pozdrawiam biesiadniczki! Szczęściem w nieszczęściu Ci jestem, tęczą w życia niepogodzie. Wytchnieniem od namiętności, przyjacielem tak na co dzień. Miłości w Tobie już mało, wygasa, tak wiele ich było. Suche już jest to źródło co było piękną głębiną. Nie obiecuj mi więc proszę, że będę tą jedną, jedyną Wolałabym to poczuć niż w potoku Twych słów się rozpłynąć.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Tańczę zaklęta na wietrze, rozbijam sobą ciężkie powietrze W końcu padnięta leżę na ziemi, otulam się kolorami zieleni Patrzę ciekawie na chmury, świat wcale nie jest ponury Jestem cicha, łagodna, zwyczajnie wolna Powierzam myśli przyjaciółce róży, nic nie mówi, spadającymi płatkami na trawie wróży Opowiadam jej minione lata - cóż ma mnie chyba za wariata Biegnę stęskniona do jeziora, w jego objęciach - przyjemnie konam Woda napełnia mnie spokojem, nadszedł księżyc - jesteśmy we troje Wracam zimna i mokra, przytulam się do ognia Patrzę na tylko moje dziś gwiazdy, one ze mną, ja z nimi tak zasnę Umysł powoli gaśnie, dziękuję wam, że jesteście Tu ze mną i teraz, wierniejsze od przyjaciela.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Nie wiem już o kim myślę Nie wiem już o kim śnię Nie wiem już co za oknem Czy trawa zieleni się? Czy niebieskie widać obłoki? To prawo, czy lewo ? Czy może środek drogi? Bezlitośnie głucha cisza Bezlitośnie wolny czas Dosięga mnie, dosięga was Już nie wiem, czy jestem wolnym człowiekiem Czy może słabym człowieka echem Dzień od połowy dnia Noc od połowy nocy Sny już nie te same Oczy wypłakane, ręce poszarzałe Gdzie ta młodość? gdzie ten blask? Gdzie ten uśmiech? gdzie ta twarz? Dzień od połowy dnia Noc od połowy nocy Wspomnienia nie dają uciechy Przyszłość szczęściem nie cieszy Okrutny losie zlituj się Błagam cię, błagam cię!

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Witam! Ludzie, którzy potrafią kochać samych siebie, nie czynią sobie i innym niczego złego. Kochająca pisze Widzieć, jak na mnie patrzysz, i w twe oczy patrzeć, Na ustach poczuć twoich ust pocałowanie - Która już tego szczęścia doznała - czyż dla niej Mogą być teraz inne radości bogatsze? Z dala od Ciebie, obca dla swoich - kołacze Jedno wciąż moich myśli pasmo nieprzerwane I zawsze ta godzina przyjdzie niespodzianie - ta jedna, i pierś zadrga, i wybuchnę płaczem! Lecz po chwili wysycha już łza. Szepczą wargi: Przecież on kocha, przecież nawet w tym momencie Sięga jego myśl ku mnie, jak moja ku niemu... O, usłysz szept daleki tej miłosnej skargi! Ty wiesz: moje największe i jedyne szczęście To twa przychylność dla mnie. Daj znak sercu! Przemów... Johann Wolfgang Goethe Pozdrawiam biesiadniczki!

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
WITAJ BIESIADO🖐️🖐️🖐️ KOCHANE DRZEWKA___________witajcie🖐️ SREBRNA AKACJO🖐️,ORZECH🖐️,MAGNOLIA🖐️ Dziekuje za piekne wiersze i sentencje.❤️👄 Przytocze slowa mojej ulubionej Luise Hay: Kiedy rzeczywiście kochamy i AKCEPTUJEMY SIEBIE TAKIMI, JAKIMI JESTEŚMY, wszystko w życiu udaje się. To tak, jakby dookoła wydarzały się małe cuda. Zdrowie jest lepsze, otrzymujemy więcej pieniędzy, związki emocjonalne są bardziej wartościowe, zaczynamy działać twórczo. I to wszystko dzieje się bez większego wysiłku z naszej strony. Siedze na tym cudownym tarasie___i upajam sie Waszymi postami. Troche chlodnawe sa tu poranki.Przypominaja mi sie wczesne ranki nad polskim morze.Brrrr,,Podobnie :) JARZEBINKO kochana___Dziekuje za wczorajsza cudowna rozmowe👄Mamy sobie zawsze tyle do powiedzenia :)❤️🌻👄 Pozdrawiam WAS bardzo serdecznie🖐️🖐️🖐️

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Bilans mojego życia _____Agata, 44 lata Czemu przez dwadzieścia lat małżeństwa godziłam się na życie z tym draniem, który zgotował mi takie piekło? Cały czas mnie poniżał, maltretował i dręczył... Byłam z nim, bo ciągle miałam nadzieję, że się zmieni. Na dworze już ciemno. Przez okno wpada ciepły blask latarni. Zapaliłam światło w pokoju, nalałam kieliszek czerwonego wina i usiadłam przy stole. Próbuję zrobić bilans swojego życia. Staram się znaleźć odpowiedź na pytanie: dlaczego tak się właśnie stało? Za mną dwadzieścia lat małżeństwa. Po jutrze mija okrągła rocznica mojego ślubu! Przede mną na stole leży urzędowy papier, który od tygodnia przekładam z miejsca na miejsce, chowam do koperty, to znowu z niej wyjmuję i już nie wiem, który raz czytam, że moje małżeństwo nie istnieje. Nie ma go. Zostało rozwiązane. Koniec. Kropka. Stało się. Teraz muszę uporządkować swoje życie. Powyrzucać wszystkie śmieci, powygarniać brudy z kątów i zakamarków, zrobić wielkie pranie, zupełnie jak przed jakimiś świętami. Bo właśnie dla mnie zaczynają się nareszcie świąteczne dni. Spokojne, ciche, bez drania i kata! cdn

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Kto nigdy nie doświadczył przemocy w domu, nie ma pojęcia, o czym mówię. Myślę, że najgorsza z tego wszystkiego była wytrącająca z równowagi świadomość skierowanej przeciwko mnie nienawiści. Dlaczego? To pytanie ciągle mnie nurtuje. Czym sobie na to zasłużyłam? Na poniżanie, psychiczne znęcanie, popychanie i nieustanne kontrolowanie... Dlaczego tak długo wytrzymałam w tym piekle? Nie umiem odpowiedzieć. Nie wiem. Albo raczej wiem, ale nie chcę się do tego przyznać. Wstydzę się, że byłam taka beznadziejnie głupia i słaba, że pozwoliłam się dręczyć, psychicznie maltretować, upokarzać, obrażać... Że się bałam, jakby nie rozumiejąc, że wszystko jest lepsze od życia, w jakim tkwię. Że nie powinnam liczyć na to, że coś się zmieni, bo sprawca tego wszystkiego nie zmieni się na pewno! Bardzo dobrze wiedziałam, że lubi wódkę, a po niej zwykle dostaje szału! Wiedziałam o tym jeszcze przed naszym ślubem, a jednak łudziłam się nadzieją, że może będzie inaczej. On natomiast doskonale wiedział, jak mnie trzymać w szachu. Bezbłędnie opracował metodę i sprytnie jej stosował. Miesiąc dobroci i tydzień awantur, picia, wyzwisk, popychania, strachu... Potem znowu przeprosiny, kajanie się, drogie prezenty, kwiaty, oczy pokornego kundla i obietnice: – Już nigdy więcej, uwierz mi. Jestem szmatą, a ty jesteś święta, pomóż mi! Czułam się wtedy taka ważna. Ode mnie zależał los tego wielkiego mężczyzny, który wił się u moich nóg i jak małe dziecko płakał rzewnymi łzami. A jego rozpacz była taka prawdziwa, że w końcu zaczynałam go pocieszać i uspokajać. – No, już dobrze – mówiłam – uwierzę ci jeszcze ten ostatni raz, ale pamiętaj – ostatni! cdn

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
A on walił się własnymi pięściami po głowie i szlochał, dopóki nie pozwoliłam mu się objąć i przytulić. Zaczynał mnie wtedy całować i lądowaliśmy w łóżku. Nigdy nie czułam się taka seksowna, kochana i pożądana jak wówczas. Z samego dna piekła mój mąż zabierał mnie do raju. Był cudownym kochankiem. I nieustannie się wtedy mną zachwycał. Więc, kiedy wiedziałam, że wróci pijany i będzie się awanturował podświadomie pocieszałam się myślą, że kiedy wytrzeźwieje i zacznie mnie przepraszać, dostanę również swoją porcję szczęścia. I to pozwalało mi jakoś przetrwać te koszmarne chwile. . – Słuchaj Agata, tak nie może być. To jakaś chora sytuacja – powiedziała moja przyjaciółka, kiedy się jej zwierzyłam, jak to z nami jest. – On cię traktuje jak przedmiot, maltretuje, robi, co chce, a ty szukasz w tym jeszcze jakieś przyjemności. Koniecznie powinnaś pójść do psychologa albo zadzwonić na niebieską linię dla ofiar przemocy – tłumaczyła. cdn

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Z biegiem lat proporcje się zmieniały. Był tydzień spokoju, a miesiąc wódy! Po czym on odpoczywał, wysypiał się, odkarmiał, kąpał i szorował. W porywach nawet odkurzał mieszkanie i wymieniał przepalone żarówki albo naprawiał wyrwany ze ściany kontakt. – No widzisz, ten dom beze mnie nie istnieje – mówił zadowolony. – Kiedy to wreszcie zrozumiesz głupia kobieto i przestaniesz się miotać? Mam swoje wady, ale kto ich nie ma? Zresztą, gdybyś była inna, to bym nie pił. I wmówił mi, że wszystko jest moją winą, że pije przeze mnie, że gdybym się postarała i zmieniła, wszystko byłoby jak w raju. – Gdybyś była inna, żylibyśmy inaczej – powtarzał często. Inna? Ależ próbowałam być inna, robiłam wszystko, żeby tylko był zadowolony. Nauczyłam się gotować przysłowiową zupę z gwoździa, żeby tylko odłożyć jakieś pieniądze, które on i tak przepijał. Nosiłam paskudne bawełniane majtasy i biustonosze z rynku, żeby tylko nie robił awantur, że stroję się dla kochanka. Zerwałam wszystkie znajomości z koleżankami, bo wściekał się i krzyczał: – Znowu siedziały u ciebie te ździry, zamiast zająć się swoimi domami! cdn

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
W naszym mieszkaniu naprawdę można było jeść z podłogi. Myłam, szorowałam, prałam, pucowałam dom, jakbym podświadomie chciała zetrzeć z powierzchni ziemi to nasze brudne życie. Jakbym je pragnęła przyozdobić, naprawić, wyczyścić. Nic z tego. On po pijanemu sikał na podłogę, wyrzucał śmieci z kubła – potem nauczyłam się, że jak długo nie wraca, trzeba kosz szybko opróżnić – rozgniatał niedopałki na obrusie, dywanie, pościeli. Mój Boże! Jak ja się starałam! Niedawno widziałam taką scenę w parku. Starszy pan głaskał psa, ale robił to jakoś niecierpliwie, nerwowo, bez czułości i sympatii dla zwierzaka. Szarpał go za uszy niby pieszczotliwie, ale psiak popiskiwał, kulił się, raz nawet boleśnie zaskowyczał. Wtedy mężczyzna odepchnął go brutalnie. Prawie kopnął i zagonił pod ławkę. Potem spokojnie czytał gazetę, a psina trzęsła się skulona w kłębek i popatrywała na swego pana, czy już może znowu podpełznąć na brzuchu, połasić się, zasłużyć na dobre słowo i gest? Prawie się popłakałam z żalu nad tym psem i sobą. Gdybym mogła i umiała rozmawiać w psim języku, powiedziałabym: "Zbuntuj się wreszcie! Pokaż zęby! Albo wiej, gdzie pieprz rośnie! Może nie zawsze będziesz miał pełna miskę, ale będzie ci lepiej. Tylko odważ się i spróbuj!" Ja spróbowałam dopiero po dziewiętnastu latach niewoli. Beznadziejna kretynka – pozwoliłam sobie odebrać taki kawał życia. W imię czego? Miłości? Przywiązania? Obawy przed samotnością? Co mnie trzymało w tym piekle? Robiąc bilans mojego małżeńskiego życia, muszę sobie odpowiedzieć na podstawowe pytanie: gdzie zysk, gdzie strata? Straciłam: sporo zdrowia – nerwica, bulimia, atopowe zapalenie skóry, wiarę w siebie, zaufanie do ludzi, dużo pieniędzy, bo musiałam płacić jego długi i wyciągać go z różnych tarapatów, melin pijackich i knajp. I najgorsze – straciłam dziecko. cdn

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
W szóstym miesiącu ciąży ciągnęłam pijanego dwumetrowego kloca po oblodzonym chodniku. Zataczał się, chwiał, ledwo go mogłam utrzymać. Wreszcie runął na mnie całym bezwładnym ciężarem, przygniatając do betonowych płyt. Był środek nocy, puste ulice. On jakoś się pozbierał, wstał i poszedł dalej, zostawiając mnie nieprzytomną na chodniku. Gdyby nieprzypadkowy, też trochę podchmielony przechodzień mogłoby być ze mną kiepsko. – Bardzo mi przykro – powiedział lekarz, kiedy odzyskałam przytomność w szpitalu. – Niestety, nie udało się nam uratować dziecka. Pani natomiast nic nie grozi. Oczywiście, nikomu nie powiedziałam, co stało się naprawdę. Po prostu przewróciłam się, bo było ślisko. Potłukłam się i urodziłam za wcześnie. Byłam taka chora i nieszczęśliwa, że ani bliscy, ani znajomi specjalnie nie dopytywali o szczegóły mego wypadku. Może domyślali się prawdy? On oczywiście nic nie pamiętał. Tak mówił. Nie pił wtedy prawie przez trzy miesiące. Tak długo, jak dochodziłam do siebie. Już zaczynałam wierzyć, że coś do niego dotarło, że może jednak się zmieni, kiedy wrócił uszargany, bez dokumentów i pieniędzy, bez kluczy do naszego mieszkania i zdemolował całą kuchnię, bo o trzeciej nad ranem nie było dla niego gorącego obiadu! cdn

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Chyba dopiero wtedy zaczęłam pomalutku wracać z dalekiej podróży. Z tego koszmaru, do którego wciągnął mnie ten mężczyzna, który rzekomo mnie kochał, miał się mną opiekować i pomagać mi w życiu. Musiało jednak minąć jeszcze dobrych parę lat, zanim ocknęłam się wreszcie i powiedziałam sobie: dosyć, już starczy tego piekła! Co było tą ostatnią kroplą? Powiedział do mnie: – Ty stara k...o! Czy pierwszy raz? Skąd! Tym razem jednak chyba jakiś dobry anioł dał mi przeżyć sekundę świadomości, taki jeden błysk, w którym człowiek wszystko w końcu pojmuje. I zrozumiałam, że gdyby ktoś nazwał mnie tak na ulicy, w sklepie, urzędzie albo gdziekolwiek, nie darowałabym... Zawołałabym policję i zgłosiła do prokuratora sprawę o naruszenie godności osobistej. Jak to więc możliwe, że własnemu mężowi pozwalam się obrażać zupełnie bezkarnie? Milczę i kładę uszy po sobie, kiedy przeklina i obrzuca mnie najbardziej wulgarnymi wyzwiskami. W tym momencie coś we mnie pękło, przypomniałam sobie słowa przyjaciółki o pomocy dla ofiar przemocy. Poszłam po wsparcie do ośrodka interwencji kryzysowej. Tam psycholog wytłumaczyła mi, że często za skierowaną przeciwko nam przemoc obwiniamy siebie. Nic dziwnego – wychowano nas przecież w poczuciu, że zadaniem kobiet jest uszczęśliwianie mężczyzn. Kiedy nie są zadowoleni, to my – a nie oni – jesteśmy za to odpowiedzialne. Przenoszenie winy na ofiarę uwalnia mężczyznę od odpowiedzialności za przemoc, której się dopuścił. cdn

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Podczas długich rozmów z psychologiem uporządkowałam również swoje uczucia. Zrozumiałam, że on nie miał prawa wyrażać swej wściekłości w sposób tak gwałtowny i okrutny. Zrozumiałam również, że nie jestem winna tej przemocy, nie kocham go już, mam swoją godność i nie zasługuję na to, co mnie spotyka! To była ta ostatnia kropla. Wiedziałam, że nigdy więcej nie pozwolę się obrazić, że nie będzie mną już pomiatał, że to koniec. Rozwód trwał bardzo długo, choć nie mieliśmy dzieci. Ale on szalał, straszył mnie, szantażował, groził. Nie przewidział jednak, że już mnie nie złamie. Miałam dobrego adwokata, więc nawet wówczas, kiedy przedstawił fałszywego świadka, że to ja go niby zdradzałam i dlatego tak pił z rozpaczy, mój pełnomocnik udowodnił mu kłamstwo, więc orzeczono rozwód z jego winy. Powinnam czuć satysfakcję i ulgę, ale niczego takiego we mnie nie ma. cdn

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Wiem, że muszę teraz uporządkować swój świat, nauczyć się na nowo żyć, otworzyć na innych. Nie jest to jednak takie proste. Boję się, że nikomu już nie zaufam, nikogo do siebie nie dopuszczę ze strachu, że mnie znowu omota i zrani. A nie chcę żyć sama, tak bardzo tęsknię za ciepłem, bliskością i miłością. Tak, strasznie boję się samotności. Ale jeszcze bardziej tego, że nie poradzę sobie sama i ze strachu przed nią wpadnę w łapy kolejnego łobuza. I to w swoim bilansie zapisuję po stronie strat. A co po stronie zysków? Chyba wolność? Ale być wolną to takie trudne!

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość daj se na wstrzymanie
:D :D :D

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość daj se na wstrzymanie
A co po stronie twojej ? Chyba wolność? Ale być wolną to takie trudne! :D :D :D

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość biesiadowa
do akcji________ czekam! :-)

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość biesiadowa
Polemizowanie z osobą taką jak ty jest niewątpliwie rzeczą trudną. :D

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Recepta na wakacyjny optymizm OPTYMISTĄ być nietrudno - o czym każdy wie na świecie - A nie będzie wam już nudno, Gdy receptę zapiszecie: Na swój letni wypoczynek (oprócz koszul i pierzynek) Weź 3 kilo dobrych słów, By cię nie rozbolał brzuch. Przyda się miłości szklanka, By codziennie od poranka Siać wokoło szczęście, radość I \"smutasom\" czynić zadość. Serce w piersi masz już jedno I w tym właśnie tkwi dziś sedno, Byś się nim nauczył dzielić (tak, jak łóżko umiesz ścielić). Optymista mieć powinien Czyste: ręce, uszy, szyję I pomysłów ze dwa cale - Bo on się nie nudzi wcale! Dobry humor weź do wora I kiedy nastanie pora, To go wysyp - a wnet łzy Wyschną i nie będziesz zły. Rozum schowaj do kieszeni - lecz uważaj wśród zieleni, (wtedy nikt ci nie pomoże!) Zabierz z sobą trochę wody, (oczywiście: dla ochłody). No i wpakuj w plecak duży Uśmiech (przyda się w podróży!) Magdalena Napierała

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
WITAM I POZDRAWIAM! Ma życiorys na kilka seriali. Była salową, aktorką, dyrektorką składu celnego. Katarzyna Grochola opowiada Annie Stefopulos o najlepszych i najgorszych momentach swojego życia. - Krzyczała Pani kiedyś z radości? Tak, jak zobaczyłam okładkę swojej pierwszej książki. Darłam się na całe gardło. Taka rozpierała mnie radość. - I kiedy jeszcze? Radość, ale bez krzyku – jak rodziłam Dorotę, córkę. To najprzyjemniejsza chwila w moim życiu. - Jest Pani chyba jedyną kobietą, która sam akt porodu nazywa przyjemnym. To było przeżycie mistyczne i przyjemne fizycznie. Wyzwolił się we mnie chyba jakiś naturalny narkotyk. Rodziłam w Libii, po łóżeczku córki chodziły 6-centymetrowe karaluchy, a ja ze stoickim spokojem strącałam je pstrykaniem na ziemię. Wcześniej nikt by mnie do tego nie zmusił. - Gdy 6 lat temu Dorota rodziła, też była Pani taka dzielna? Gdzie tam, strasznie się denerwowałam. Ale to też była niezwykła noc, oczekując na wnuka, po raz pierwszy od 20 lat szczerze porozmawiałam z byłym mężem i ojcem naszej córki. Wyjaśniliśmy sobie sprawy z przeszłości. - Jaką jest Pani babcią? Taką od kochania i rozpieszczania. Gdy córka była mała, nie istniała moda na bezgraniczne zachwycanie się dzieckiem. Teraz mogę sobie pofolgować. Mam najcudowniejszego wnuka pod słońcem. Gdy Antoś miał dwa lata, i był mniejszy od dalii w moim ogrodzie, mówił pełnymi zdaniami. Rozbawił wtedy całą rodzinę, kiedy przybiegł do mnie z tekstem: – Babuniu, babuniu, czy ty słyszałaś mój okropny krzyk rozpaczy, kiedy twój pies afgan skoczył mi na plecy i niechcący mnie podrapał? - Rośnie mały literat. A Pani kiedy zorientowała się, że chwyci za pióro tak na poważnie? Od zawsze wiedziałam, że będę pisać i od zawsze pisałam. Mam tony maszynopisów w swojej bibliotece. - Zagląda Pani do nich? Czasami. Z sentymentu. Dużo zapisków mam z okresu, gdy pracowałam jako salowa w szpitalu. Zbierałam punkty na medycynę. Potem pojawiły się inne pomysły na życie i nie zostałam lekarzem. - Było ciężko? To był jeden z najtrudniejszych okresów, ale też jeden z najważniejszych. Zamieszkałam w szpitalu. Spałam tam, jadłam, nie wracałam do domu. - Pewnie nie miała Pani świadomości, co Panią czeka. Wiedziałam, że będę sprzątaczką, ale nie wiedziałam, że będę trupy wycinać z ubrań, zamykać oczy, wyjmować z żył wenflony, usuwać cewniki. Wiedziałam, że będę myć chorych, ale nie wiedziałam, że będę robić im zastrzyki. I zapisywałam to, co mnie wzruszało i poruszało. Potem nieraz do tego wracałam w książkach.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
- Czego była Pani ciekawa? Śmierci. Zmarło przy mnie 46 osób. Przy wielu z nich siedziałam, głaskałam po ręce, pocieszałam. - Większość ludzi boi się tego tematu i przed nim ucieka. Ależ ja też śmiertelnie się bałam, ale jak odczuwam przed czymś strach, to się do tego zbliżam. Jestem osobą strachliwą i muszę oswajać lęki, bo bym w ogóle nie mogła żyć. - Od trzech lat dzieli Pani życie z partnerem, też artystą, fotografem Krzysztofem Jarczewskim? Tego strachu jest teraz pewnie mniej? Bez wątpienia. Krzysztof zapewnia mi poczucie bezpieczeństwa. Przyznaję, to bardzo przyjemne. Wiem, że jeśli ktoś mnie zaczepi, to on nie pozwoli, żeby spotkała mnie krzywda. Siądzie za kierownicą, gdy w samochodzie znajdują się córka i wnuk. Choć bardzo dobrze prowadzę, to nie lubię sama wozić swoich bliskich. Albo w zoo, potrafi biegać za wnukiem przez trzy godziny, od klatki do klatki. Ja po 10 minutach dostaję zadyszki. Ale nade wszystko ma zdroworozsądkowe podejście do życia – jest wspaniale móc liczyć nie tylko na siebie. - Jest Pani pełna takiej wewnętrznej radości? Jak to się robi? Nie oglądam programów informacyjnych. Od razu jest lepiej. - Jest Pani zadowolona z życia? Miewam poczucie szczęścia często. Mnóstwo jest takich momentów. I nie wynikają z rzeczy ważnych. Albo coś zakwitnie, albo dwa dudki usiądą na płocie, albo na spacerze sarna zerwie mi się spod nóg. To są fajne rzeczy. - A próbuje Pani robić takie remanenty, – co się udało, a co nie? W każdą wigilię. - Jakie są wyniki? Co uważa Pani za kluczowy moment w życiu? Przełomowym momentem był rok 1987 i wykryty nowotwór. Rak był nieoperacyjny. Lekarze nie wróżyli długiego życia. Pomógł mi kolega lekarz. Uprosił profesora, aby zrobił operację placebo. Okazało się, że jednak można coś zdziałać. I żyję! Drugi ważny moment przeżyłam, mając 40 lat. Musiałam kompletnie zmienić swoje życie. Wyprowadziłam się z Warszawy za mężem, a po rozwodzie zostałam bezdomna. I zaczynałam od nowa. Wybudowałam mój słynny 46-metrowy dom na wsi. Ale zaraz potem Pan Bóg mi to wynagrodził, bo zostałam pisarką. - Po części tę historię zawarła Pani w powieści „Nigdy w życiu!”. Już dobrych kilka lat upłynęło od tego momentu. Czas płynie coraz szybciej. Mój dziadziuś powiadał, że w młodości dni są krótkie, a lata długie. I dodawał: – Jak zobaczysz, że dni zaczynają być długie, a lata krótkie, to będzie znaczyło, że się starzejesz. Mnie teraz czas przelatuje błyskawicznie. Ale czuję się rewelacyjnie, mając 50 lat.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
WITAJ BIESIADO wieczorowa pora🖐️🖐️🖐️ DRZEWKO OLIWNE_______witaj🖐️.Dziekuje👄 KOCHANE DRZEWKA_____________posluchajcie:) Jacqueline Kennedy - była jedyną kobietą, która poślubiła kolejno najpotężniejszego i najbogatszego mężczyznę świata. Pierwszy mąż miał olbrzymią władzę, drugi pieniądze, ale żadnemu nie dała się przyćmić. Jacqueline Kennedy pozostała niezależna, niedostępna i niezmiennie podziwiana. Co oni z tobą robią!? – krzyknęła, gdy siedzący w samochodzie obok niej prezydent chwycił się za gardło. Kula przeszyła mu szyję na wylot. Po ułamku sekundy kolejny pocisk trafił go w głowę, krew bryznęła na jej sukienkę. Kierowca natychmiast ruszył w stronę szpitala. Przez półtorej godziny siedziała nieruchomo pod salą reanimacyjną. O 14.00 lekarze przekazali jej wiadomość, że nic nie dało się zrobić. Oficjalny komunikat głosił, że postrzelony w zamachu prezydent Stanów Zjednoczonych John Fitzgerald Kennedy zmarł, nie odzyskawszy przytomności. Ciało przewieziono samolotem z Dallas w Teksasie do Waszyngtonu. Jacqueline towarzyszyła mężowi. Sprawiała wrażenie spokojnej i opanowanej. Późnym wieczorem, do jej apartamentów w Białym Domu przyszedł zaprzyjaźniony ksiądz John Cavanaugh. Przeraził się tym, co zobaczył. Pierwsza Dama leżała na łóżku w zakrwawionej sukience i nieprzytomnym wzrokiem patrzyła w sufit. – Jackie, co mogę dla ciebie zrobić? – zapytał niepewnie. A ona podniosła się i spokojnie zapytała: – Ojcze, gdzie powinniśmy odprawić mszę za jego duszę? cdn

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Kamienna twarz,rozdarte serce,,,, Następnego dnia spotkała się z personelem Białego Domu. Z kamienną twarzą wskazała kościół, w którym miały się odbyć uroczystości żałobne, przedstawiła listę zaproszonych gości, pamiętała nawet o takich szczegółach, jak wybór pieśni kończącej nabożeństwo. W dniu pogrzebu również imponowała niezwykłym opanowaniem. Nie mdlała, nie szlochała. Gdy żołnierze wynosili trumnę, przypomniała 3-letniemu synkowi, by zasalutował. Zdjęcia przedstawiające małego Johna z dłonią przytkniętą do czoła wzruszyły do łez całą Amerykę. Po zakończeniu oficjalnych uroczystości Jacqueline Kennedy zniknęła z pola widzenia kamer i fotoreporterów. Tylko najbliżsi wiedzieli, że po powrocie z cmentarza załamała się i pogrążyła w depresji przerywanej napadami płaczu. Mówiła nieskładnie, o niczym nie pamiętała, nie potrafiła poskładać myśli. Kiedy zaczęła powtarzać, że jej życie straciło sens i jest bliska szaleństwa, niezbędna stała się pomoc psychologów. Najbardziej pomógł jej brat prezydenta Robert Kennedy. Wytrawny prawnik, prokurator generalny USA, okazał się także świetnym terapeutą. Pocieszał, wysłuchiwał. Przekonywał, że nie można uznać za bezsensowne życia człowieka, który ma do spełnienia najważniejszy obowiązek – wychowanie dwojga małych dzieci. Po roku Jacqueline zaczęła wracać do świata, w którym zawsze czuła się najlepiej. Nie był to świat dostępny zwykłym śmiertelnikom. cdn

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Rozpieszczona jedynaczka i kobieciarz,,,,, Rodzina Bouvier szczyciła się tym, że jej protoplastą był markiz Marie Joseph de La Fayette, który tak jak nasz Tadeusz Kościuszko wziął udział w wojnie o niepodległość Stanów Zjednoczonych i został jednym z bohaterów narodowych. Dziadkowie Jacqueline ze strony matki pochodzili z Irlandii, zbili fortunę na handlu nieruchomościami. Obie rodziny były katolickie, ale ich potomkowie traktowali sprawy wiary w odmienny sposób. Ojciec przyszłej prezydentowej John Bouvier III – z francuską nonszalancją, matka Janet Lee – z irlandzką powagą. Córka w pierwszej połowie życia brała więcej z ojca, playboya i lwa salonowego, w drugiej ze statecznej matki. Jackie dorastała w luksusie. Prywatne guwernantki, najlepsze szkoły, zabawki, jakich dusza zapragnie. Gdy rodzice z powodu trybu życia wiecznie balującego Johna Bouviera rozwiedli się, 13-latka nie odczuła tego zbyt boleśnie. Wręcz przeciwnie, o jej względy zabiegały już bowiem nie dwie, lecz trzy bardzo zamożne osoby – rodzice i ojczym, rozpieszczając ją do granic możliwości. Nie była z tego powodu lubiana ani przez rówieśników, ani nauczycieli. Ona jednak nie zwracała na to uwagi. Dzięki rodzinnym koneksjom od najmłodszych lat obracała się w świecie amerykańskich elit. Po studiach została dziennikarką, przeprowadzała wywiady ze znanymi osobistościami, co dodatkowo wzmocniło jej pozycję towarzyską. Na jednym z przyjęć poznała ubiegającego się o mandat senatora przystojnego polityka. Gdy zaczęli się spotykać, jej szef w redakcji uznał, że powinien ostrzec podwładną przed niebezpieczeństwem. – Widujesz się z Johnem Kennedym? – zapytał. – Tak, proszę pana. – Bądź więc ostrożna, bo to największy kobieciarz w Waszyngtonie i już niejedna dziewczyna gorzko płakała z jego powodu. – Tak, proszę pana – powtórzyła. Kilka miesięcy później wręczyła szefowi zaproszenie na ślub. cdn

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Niepokorna prezydentowa,,,, Katolicka rodzina Kennedych należała do najbardziej wpływowych klanów Ameryki. W swych progach często podejmowała najwyższych dostojników Kościoła. Nikogo więc nie zdziwił fakt, że ślubu młodej parze udzielał arcybiskup, a list z osobistym błogosławieństwem przesłał papież Pius XII. Zgodnie z tradycją Jacqueline Bouvier przyjęła nazwisko męża. Na tym jednak wyczerpało się jej posłuszeństwo zasadom wyznawanym przez teściów. Nie wstawała o świcie, żeby wraz z nimi zjeść śniadanie, nie ubierała się tak nobliwie, jak sobie życzyli, nie wysłuchiwała dobrych rad i szybko przekonała męża do wyprowadzki z ich rezydencji. Na początku lat 50. minionego wieku w USA wciąż obowiązywał stereotyp, zgodnie z którym kobieta po wyjściu za mąż powinna urodzić dzieci i zająć się ich wychowaniem. Dla ceniącej nade wszystko niezależność Jackie było to nie do przyjęcia. Uwielbiała podróże, bankiety, pokazy mody i nie zamierzała z tego rezygnować. John Kennedy nie protestował, gdyż dając żonie wolną rękę, mógł bez przeszkód oddawać się własnym pasjom – polityce i erotyce. Kiedy ubiegał się o prezydenturę, przedstawiał swoje małżeństwo jako wzorcowe. W rzeczywistości był to dość luźny związek, w którym każdy z partnerów żył własnym życiem. Gdy Jackie po raz pierwszy zaszła w ciążę, John pływał z przyjaciółmi jachtem po Morzu Śródziemnym. Nie przerwał rejsu nawet po otrzymaniu wiadomości, że żona poroniła. W czasie kampanii prezydenckiej Jackie ponownie była w ciąży. Dzięki temu mogła z czystym sumieniem odmówić towarzyszenia mu w podróżach po Stanach. Pojawiła się publicznie tylko kilka razy. Zapewniła, że bardzo kocha męża, zawsze będzie go wspierała, po czym przestała się pokazywać. cdn

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

×