Skocz do zawartości
Szukaj w
  • Więcej opcji...
Znajdź wyniki, które zawierają...
Szukaj wyników w...

Zarchiwizowany

Ten temat jest archiwizowany i nie można dodawać nowych odpowiedzi.

Pasja

BIESIADA

Polecane posty

Nie miałam zamiaru rywalizować z porcelaną, a jednak ona niespodziewanie zaczęła zajmować coraz więcej miejsca w moim życiu. Roman podsuwał mi mnóstwo naukowych opracowań na jej temat i żądał ode mnie, bym to wszystko czytała. Nawet mnie egzaminował, tak że po kilku tygodniach nauczyłam się już z grubsza rozróżniać wyroby dalekowschodnie od porcelany, dajmy na to, miśnieńskiej albo drezdeńskiej. Byłam z siebie dumna, bo on wydawał się tym zachwycony – jednak tak naprawdę mnie to wcale nie pociągało. Podziwiałam piękno tych przedmiotów, owszem, lecz co mnie w zasadzie obchodziły jakieś style i epoki? Zwłaszcza, że nie pozwalał mi nawet ich dotykać. Sam je czyścił i pieścił godzinami. Dłużej niż mnie, na litość boską! Gdy pewnego dnia odważyłam się sama odkurzyć te wazy – chciałam dobrze – wybuchła pierwsza awantura. – Nigdy więcej tego nie rób! – krzyczał. – Nie waż się ich dotykać! O nieszczęście nietrudno! Nie zdajesz sobie nawet sprawy, jakie to jest cenne! Wściekłam się. Nic mu nie odpowiedziałam, lecz nie miałam zamiaru na dłuższą metę tego tolerować. Zwierzyłam się Joli. – Serio? – wytrzeszczyła oczy. – To fanatyk. Słuchaj, mam pomysł! cdn

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Po naszej rozmowie postanowiłam urządzić Romanowi niespodziankę. Chciałam, by zrozumiał, że przedmioty użytkowe wtedy są żywe, gdy służą człowiekowi, zgodnie ze swoim przeznaczeniem. A nie na odwrót. Więc kiedy wieczorem wrócił do domu po pracy, zastał mnie ubraną w nową wieczorową kreację, w wazach stały świeże kwiaty, w porcelanowych lichtarzach świece, a jeden z jego serwisów ustawiłam na stole. W dzbanku była pachnąca aromatycznie kawa, w cukiernicy cukier, w małym brzuchatym dzbanuszku śmietanka, a na salaterkach ułożyłam apetyczne ciasteczka. – Co... Co to ma znaczyć?! – jego twarz spurpurowiała, a na skroniach wystąpiły niebieskawe żyły. – Oszalałaś?! Co to jest, do cholery?! – Nie denerwuj się, kochanie – spłoszyłam się. Już nie byłam taka pewna, że to był dobry pomysł. – Bardzo uważałam... Chciałam tylko, żeby te piękne rzeczy się do czegoś przydały. A tak, to tylko się marnują... – Idiotka! – złapał się za głowę. – Kompletna idiotka! Ożeniłem się z idiotką! Z furią powyrzucał kwiaty z porcelanowych wazonów. Potem przez całą noc mył i polerował każde naczynie z osobna. Tego wieczoru poszłam spać sama. Roman do rana doprowadzał do porządku swoją kolekcję. – Posłuchaj – powiedział przy śniadaniu już uspokojony. – Umówmy się. Moja kolekcja nie służy do zabawy. Zrozumiałaś? Już nie oczekuję, że zarażę cię swoją pasją, lecz wymagam jednego – nie ruszaj więcej mojej porcelany! Podkusiło mnie: – Nie dotykać eksponatów! – powiedziałam drwiąco. – Tak jest! – odparł na to z całą powagą. A nawet z naciskiem. – Dokładnie tak. Cieszę się, że wreszcie coś do ciebie dotarło. cdn

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Pogodziliśmy się w końcu, ale ta jego porcelana stała się odtąd moim wrogiem numer jeden. Niemal nie mogłam na nią patrzeć. Nawet jej uroda wydawała mi się policzkiem wymierzonym we mnie. I oby tylko na tym się skończyło! Niestety. Okazało się, że te skorupy naprawdę są dla niego ważniejsze nie tylko ode mnie, ale nawet od całego realnego świata. Niemal całe zarobki pchał w tę upiorną porcelanę. Wciąż uzupełniał tę swoją kolekcję, biegał po antykwariatach, aukcjach i prywatnych kolekcjonerach, jak nazywał innych podobnych sobie szaleńców. Pewnego dnia poruszyłam temat dzieci. Chciałam mieć dzieci. On jednak nadął się cały, gdy tylko o tym usłyszał. – Nie ma mowy! Jeszcze mi tutaj dzieci potrzebne. – Boisz się, że ci potłuką porcelanę? – Ta porcelana to są właśnie MOJE DZIECI! Pojmujesz?! – odparł zimno. – Czy ja ci kiedykolwiek dałem do zrozumienia, że masz być inkubatorem? – Jesteś szalony – powiedziałam. – A ty jesteś głupia. – Nie mam ochoty żyć w muzeum! – krzyknęłam rozpaczliwie. – Jestem żywą kobietą! Nie zauważyłeś tego?! Wciąż tylko siedzę tu sama pośród tych okropnych, zimnych, martwych skorup! Potrzebuję żywych ludzi, żywych istot! Chociaż psa, albo kota! Ale nie. One także mogłyby uszkodzić twoje cenne wazony, podobnie jak dziecko, prawda?! cdn

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Nie było sensu się spierać. Dopiero dziś to rozumiem. Nasze argumenty kompletnie się mijały, a żadne z nas nie zamierzało ustąpić. Ludzie powinni dobierać się według charakterów i upodobań, a nie tylko czysto powierzchownych zalet. Prawie się nie znaliśmy, decydując się na to małżeństwo! Nic więc dziwnego, że nasz związek zakończył się z hukiem. Dosłownie. Gdyż przy kolejnej awanturze huknęłam o podłogę jego kosztowną mandżurską wazą, która rozbiła się na tysiąc kawałków. I raczej wątpię, by dało się ją jeszcze skleić. Podobnie jak nasz związek. Ale po kolei: Któregoś dnia znajomi zaproponowali nam kupno swego letniego domku za miastem. Okazyjnie. Marzyłam o tym. – Nie stać nas na to – wzruszył ramionami, gdy zagadnęłam go na ten temat po kolacji, gdy już zostaliśmy sami. – Jesteś pewny? – Tak, nie ma o czym rozmawiać! Spojrzałam na wielką mandżurską wazę, stojącą w rogu pokoju. Lśniła i migotała w świetle słońca niczym złocony klejnot. Nie należała może do najcenniejszych w jego zbiorach, lecz wielbił ją szczególnie, ponieważ zapoczątkowała kolekcję. Nieraz obserwowałam z zawiścią, jak pieszczotliwie gładzi ją drżącymi dłońmi, patrząc na nią z zachwytem, jak na jakąś kochankę. – Ile kosztuje taki wazon? – zapytałam. – To nie twoja sprawa – odparł krótko. – A właśnie, że moja! – brnęłam dalej. – Masz swoje skorupy, a ja chcę mieć ogród! Nie możesz poświęcić jakiegoś głupiego wazonu, by mi go podarować?! – Nie waż się nawet o tym wspominać! – Bo co?! Bo zranię uczucia chińskiej wazy?! – roześmiałam się histerycznie. – A moje uczucia cię choć trochę obchodzą?! Wiesz co? Mam już serdecznie dość tej twojej ohydnej porcelany! Wreszcie na mnie spojrzał zimno. – A ja, szczerze mówiąc, mam już dosyć ciebie – stwierdził. – Popełniłem błąd, żeniąc się z tobą. Ty też popełniłaś błąd. Nie pasujemy do siebie. Sądzę, że rozwód będzie najlepszym dla nas wyjściem. cdn

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Zamurowało mnie na ułamek sekundy, a później chwyciłam cholerną wazę i... – nim zdążył mnie dopaść – gruchnęłam nią z całej siły o marmurową posadzkę. Roman zaproponował alimenty dla mnie, jeśli nie będę stwarzała problemów na sprawie rozwodowej. Pakowałam swoje manatki przy pomocy Joli. –To już wszystko? – zapytała przyjaciółka, domykając z trudem ostatnią walizkę. – Wszystko – wzruszyłam ramionami. – Nie weźmiesz nic z tych rzeczy? – zagadnęła. – Daj spokój! – obruszyłam się. – Po pierwsze, nie należą do mnie. Po drugie, nie mogę już na nie patrzeć! Chodźmy! – Nie bądź głupia – powiedziała stanowczo. – Nie mieliście rozdzielności majątkowej, więc należą tak samo do ciebie, jak do niego. Przynajmniej te, które kupił podczas trwania waszego związku. Zmarnowałaś trzy lata życia! Rzuciłaś przez niego pracę. Nie bądź frajerką. Zawahałam się. – Nie – powiedziałam wreszcie, choć z lekkim żalem. – Zmywajmy się stąd. Sama dam sobie radę. On naprawdę kocha te graty. Co najwyżej zażądam jednej takiej skorupy przy podziale majątku. Ale nie na sprzedaż. Na pamiątkę! Milej lekturki:)))

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
A ja tez uwielbiam porcelane! Istne cudenka___im starsze,tym cenniejsze.Im mniejsze,tym bardziej wzbudzaja moj zachwyt. Z wiekiem coraz bardziej uwielbiam ja____podobnie jest z muzyka klasyczna......:):):) Milego popoludnia niedzielnego👄🌻❤️ Do zobaczenia.Pa,pa 🖐️

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Witam Biesiadę! Nie znam autorów tych wierszy.... Chłodny miesiąc Cóż to za muzyka do źle dostrojonego radia, która usiłuje mi umilić wieczór? Dla kogo ma być pociechą, a dla kogo rozrywką? Czy tylko dla nocnych Marków? A co w takim razie z rannymi Piotrkami, którzy wstając mogą się jeszcze na nią załapać. Kończymy się na uszach i dalej pleni się cisza? Miałeś farta i tylko dlatego siedzenie z nosem w pustej szklance może wprawić cię w niezły trans? Podmorski kabel udziela rybom dobrych przykładów więc cud się nie powtórzy i nikt już do nas stamtąd nie przyjdzie? Mało wątpliwe, żeby liczyć na taką uprzejmość. Pozdrawiam biesiadniczniczki.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Wielkie dzięki Wiedzą, co robią inni i praktycznie na ich oczach rozgrywa się ten niby dramat, ta ni to farsa lub zwykły kłębek frasobliwych spięć, jaki uznano by za codzienna papkę, gdyby chciano tylko nazwać to inaczej. Słysząc, co mówi się na ich temat, muszą przy tym słyszeć wiele dodatkowych cech, którymi od razu próbuje się wypełnić to zjawisko podchodzące pod próg domu lub rozwidlające się jak błysk przez szybę domku. Słyszą więc wszystko i nie słyszą niczego? Mogą więc być pewni, jak może być to odebrane przez tych, co nie robią nic innego, przesypując ziarenka piasku z ręki do ręki i zliczając fale do zmierzchu, choć miejsce jest zbyt nierówne i częste pluski nie mają wiele wspólnego z tym płowiejącym kolorem dnia, z tym chrzęstem przeżuwanych uwag o tym, co staje się z coraz bardziej jawnym znaczeniem, jakie ma ten rodzaj podziękowań słanych tu zewsząd, aby wyraz nie stracił na sile i mógł dalej malować się na twarzy.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Kąt padania nie znam autora Od kiedy pragniemy odnotować najdrobniejszy nawet ruch w tym zastanym cyklu dni i nocy, trzeba przyznać, że niewiele wydarza się. Dam ci więc namiastkę tego późniejszego czasu i nie poproszę o jakąś rozwiniętą wersję, ponieważ każdy kto chce komuś coś dać, daje mu właśnie namiastkę. A tak czas i gest wchodzą ze sobą w ciasny splot i mają już wyraźne zamiary wobec naszych poczynań. Lubujemy się w takich połączeniach, gdzie nie ma ani skojarzeń ani smaku utraty, tylko unosi się nad tym ciągła przewaga zegarka, krwi i oka. Na przegubach nie mieści się żadna fikcja i pozostała droga pokonywana jest bez zasadniczych problemów. Teraz poczekajmy na odpowiedź z bocznego toru, choć takie pytania nie znoszą żadnych odpowiedzi, bo widząc cię pochyloną nad stołem, nie wyobrażam sobie tego, co zaraz miałoby nastąpić. Jak trudno opuszcza się obce miejsca i jak niewesoło wraca się w stare! A potem mówi się tylko o tym do siebie, aby zostać wreszcie wysłuchanym, gdyż wcześniej mówiło się do kogoś, kto nie chciał słyszeć tego, co inny chciał, a jednak przyjmował to na słowo.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
WITAJ BIESIADO🖐️🖐️🖐️ KOCHANE DRZEWKA___________witajcie🖐️SREBRNA AKACJO🖐️.Dziekuje👄 JARZEBINKO CZERWONA____macham do Ciebie🖐️ Aby być zadowolonym, nie dość jest mieć majątek, zdrowie czy urodę, lecz potrzeba znajdować w nich upodobanie – pisał w słynnym traktacie „O szczęściu” wybitny polski filozof Władysław Tatarkiewicz. To zdanie jest najkrótszą i najtrafniejszą odpowiedzią na pytanie, co to znaczy być szczęśliwym. Nieważne, co posiadasz, czym się zajmujesz, gdzie żyjesz – ważne, by odpowiadało to Twoim pragnieniom i autentycznym potrzebom. Pozdrawiam bardzo serdecznie🖐️🖐️🖐️

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Pieniądze i szczęście nie mają ze sobą żadnego związku – ogłosił więc profesor psychologii David Myers. – Niezależnie od tego, czy człowiek jest bogaty, czy nie, może być szczęśliwy lub nie. Genetyk i psychiatra profesor David Lykken nie tylko się z tym zgodził, ale opracował też teorię, która miała wyjaśniać, dlaczego tak się dzieje. Głosi ona, że podobnie jak wiele innych cech, również zdolność do bycia szczęśliwymi mamy zapisaną w genach. To one decydują, ile serotoniny i innych substancji chemicznych wpływających na nastrój i samopoczucie wydziela nasz mózg. Na potwierdzenie tej hipotezy naukowiec przytaczał wyniki badań nad szczęściarzami, którzy wygrali miliony na loteriach. W pierwszym momencie wszyscy wpadali w euforię, snuli fantastyczne plany, ale już po roku, a najpóźniej po dwóch latach ci, którzy wcześniej nie potrafili się cieszyć życiem, ponownie stawali się smutni i ponurzy. Natomiast osoby zawsze pogodne i optymistyczne tak jak wcześniej tryskały radością i energią. – Tak jak skłonność do tycia czy talenty artystyczne, również umiejętność cieszenia się życiem jest cechą wrodzoną – przekonywał profesor Lykken – i nie da się jej zmienić.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Nawet jeśli rodzimy się z zapisaną w genach skłonnością do nadwagi, dzięki odpowiedniemu stylowi życia i diecie mamy szansę na zachowanie zgrabnej sylwetki. To samo dotyczy szczęścia – odpowiedzieli psycholodzy przekonani, że człowiek może jednak wpływać na swój los. Najpełniej ich poglądy wyraził przewodniczący Amerykańskiego Towarzystwa Psychologicznego profesor Martin Seligman, autor popularnej również w Polsce książki „Prawdziwe szczęście”. W swych rozważaniach zwracał szczególną uwagę na różnicę między przyjemnościami a poczuciem życiowego spełnienia. To z mylenia tych pojęć wynika przeświadczenie, że ludzie, którym się powiodło, którzy zdobyli majątek i sławę, tak naprawdę nie są szczęśliwi.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Profesor Martin Seligman mowi: Prawdziwą satysfakcję daje pełne wykorzystanie własnych, często nie do końca poznanych, umiejętności, zalet i talentów. Dopiero gdy tak się dzieje, życie nabiera sensu i kolorów. Nie ma znaczenia, czy jest się bogatym czy biednym, liczy się to, że robimy, co lubimy, co nas pochłania, w co szczerze się angażujemy. W swych książkach Marek Kamiński pisze: „Zobaczyłem kawał świata.Czułem się szczęśliwy, stojąc na najwyższych wierzchołkach. Ale koron i biegunów jest tak wiele, jak bogata bywa nasza wyobraźnia. Każde marzenie to kolejny szczyt do zdobycia. Prawdopodobnie jednak nie osiągnięcie celu jest najważniejsze, lecz droga, która do niego prowadzi i to wszystko, co się na niej zdarza”. Słowa Marka Kamińskiego świetnie oddają życiową filozofię ludzi szczęśliwych. Oni nie stoją w miejscu, lecz dążą do tego, co dla nich najważniejsze. Nie ma znaczenia, czy jest to wychowywanie dzieci, hodowanie kwiatów w ogródku, występowanie w filmach, prowadzenie wielkiego biznesu. ..itd...itp

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Naukowcy wnikliwie przeanalizowali nie tylko związki między szczęściem i zamożnością, wzięli pod uwagę także wykształcenie, rodzaj pracy, miejsce zamieszkania, płeć badanych. I stwierdzili, że istnieje jeden czynnik, który to poczucie życiowej satysfakcji wyraźnie zwiększa, a jest nim okazywanie dobroci innym. Niezliczone eksperymenty psychologiczne wykazały, że daje to dużo większe i trwalsze zadowolenie niż przyjemności, jakich samemu się doświadcza. By się o tym przekonać, nie trzeba zresztą żadnych naukowych doświadczeń, wystarczy choćby przypomnieć sobie własne doznania, gdy zwróciliśmy uwagę ekspedientce w sklepie, że się pomyliła i wydała nam zbyt dużo reszty. Niby drobiazg, a chyba każdy, kto to zrobił, poczuł się jakoś lżej i lepiej. Podobnej satysfakcji dostarcza wrzucenie do puszki datku dla Wielkiej Orkiestry Świątecznej Pomocy. Ta magiczna moc dobrych uczynków udziela się wszystkim, niezależnie od stanu zamożności. Nie bez przyczyny tak wiele osób naprawdę bardzo bogatych angażuje się w działalność charytatywną. Bill Gates po tym, jak zajął pierwsze miejsce na listach najbogatszych ludzi świata, został również najhojniejszym filantropem. Sumy, które za pośrednictwem swoich fundacji przekazuje na cele dobroczynne, to już nie tysiące, ale miliardy dolarów. – W naturę człowieka wpisane są zasady, które sprawiają, że los innych nie jest mu obojętny, a dla poczucia własnego szczęścia niezbędne jest mu szczęście innych – mówił w ubiegłym roku na spotkaniu elit biznesu i polityki w Davos. Są i tacy, którzy nie podzielają poglądów Gatesa. Na świecie nie brak sknerów i egoistów. Właśnie wśród nich trudno znaleźć szczęśliwych.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
SZCZĘŚCIE DAJE PIENIĄDZE _____to efekt kolejnej właściwości szczęścia. Okazuje się, że o uznaniu życia za udane nie decyduje ilość posiadanych pieniędzy, lecz znaczenie, jakie się do nich przywiązuje. Przeprowadzone również w Polsce badania wykazały, że im dla danej osoby pieniądze są ważniejsze, tym mniej jest zadowolona z tego, co osiągnęła. Nie potrafi się niczym cieszyć, gdyż albo drży o majątek, albo wszelkimi sposobami stara się go powiększać, co wpędza ją w stres. Nigdy nie czuje się spełniona, ponieważ zawsze wypatrzy w swoim otoczeniu kogoś, kto ma lepiej. Obca jest jej też radość z pomagania innym, bo liczy się tylko jej dobro. Profesor Janusz Czapiński wskazuje na jeszcze jedną, zadziwiającą cechę szczęścia. Zgodnie z porzekadłem, pieniądze faktycznie go nie dają, ale za to ono może dać pieniądze! Ludzie otwarci na innych, pogodni, optymistyczni łatwiej nawiązują kontakty, są bardziej lubiani, mają więcej znajomych i w efekcie częściej otrzymują intratne propozycje, awansują i robią kariery. – To, że komuś rosną zarobki, nie czyni go bardziej szczęśliwym, ale szczęśliwsi mogą liczyć na większy wzrost zarobków w przyszłości – wyjaśnia profesor Czapiński. Wiele wskazuje więc na to, że dylemat, czy szczęście to możliwość zaspokajania pragnień, czy umiejętność dokonywania wyrzeczeń, jest sztuczny, gdyż szczęśliwi i tak osiągają to, czego chcą. A cała sztuka polega na poznaniu samego siebie i odkryciu tych prawdziwych, wynikających z charakteru i osobowości potrzeb. Każdy ma swoją miarę szczęścia. Jeśli dobierze ją właściwie, to niezależnie od tego, gdzie mieszka, ile zarabia, co posiada, może go zaznać __mowi Katarzyna Pomorska.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
WITAJ BIESIAD!🖐️ KOCHANE DRZEWKA 🌻 witam i dziekuje👄🖐️ Czas na opowiadanie ------------ OGIEN------------------------ Minęło dziesięć lat od ich ostatniego spotkania. Od kiedy odebrali świadectwa maturalne i rozeszli się, każde w swoją stronę. Musiało minąć aż dziesięć lat, żeby Pete spojrzał na Jaimie innymi oczyma. Musiało minąć aż dziesięć lat, żeby zobaczył w niej wspaniałą kobietę..........

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Siedziała w głównym holu. Usiłowała myśleć po hiszpańsku, żeby po wejściu na spotkanie, umieć sobie poradzić. Wiedziała, że jest dużo chętnych na prowadzenie tego programu i właściwie nie liczyła, że akurat ona zostanie wybrana, ale co szkodziło spróbować? Uśmiechnęła się lekko. Ona i telewizja… To się jakoś razem nie zgrywało, ale kto wie… Zobaczyła go zaraz, jak tylko wyszedł z drugiego korytarza. Patrzyła, jak powoli przechodzi przez hol i wsiada do windy. Nim drzwi się zamknęły, pochwycił jej spojrzenie. Zastanawiała się, czy ją poznał. Minęło już tyle lat, od kiedy się ostatni raz widzieli… Nie zauważyła, żeby się zmienił, ale ona się zmieniła. Była inaczej ubrana, zmieniła uczesanie… Kiedy po kilku minutach winda zjechała z powrotem w dół i on z niej wysiadł, a na twarzy miał szeroki uśmiech, już wiedziała, że ją poznał. - No, tak się właśnie zastanawiałem, czy to ty – powiedział, kiedy do niej podszedł. - No, właśnie tak się zastanawiałam, czy mnie poznałeś – uśmiechnęła się. - Nie było łatwo, ale się udało – odpowiedział. – Co u ciebie słychać? - Jakoś leci – odparła. – A u ciebie? Często widuję cię w telewizji… Na ostatniej imprezie miałeś na sobie taką śmieszną czapeczkę… - Wszyscy ciągle mi to wypominają – uśmiechnął się. – Widujesz się z kimś z liceum? - Bardzo rzadko. W zeszłym roku spotkałam w centrum Patsy i Adama – powiedziała. – Spodziewali się dziecka. - Naprawdę? – zdziwił się. – Wiedziałem, że są razem, ale nie wiedziałem, że aż tak. - No to wygląda na to, że aż tak – uśmiechnęła się. - A jak to u ciebie wygląda? – zapytał. – Wyszłaś za mąż? – dodał, wzrokiem szukając obrączki na jej palcu. - Nie – zaśmiała się. – A ty? Wyszedłeś za żonę? - Jeszcze nie – odpowiedział z uśmiechem. – Jakoś mi się nie spieszy. Chodzimy sobie z Jaboshem po klubach i bawimy się, póki jeszcze możemy. - Pozdrów go ode mnie – powiedziała. – Czasem się zastanawiam, co wszyscy porabiają, co się w ich życiu dzieje… Fajnie by było tak się spotkać i zobaczyć, jak bardzo się pozmienialiśmy. - To by było traumatyczne przeżycie – zaśmiał się. – Przez dziesięć lat dużo się mogło wydarzyć. - I pewnie się wydarzyło – uśmiechnęła się. – Kto wie, może ktoś kiedyś odważy się zorganizować takie spotkanie. - Może… – westchnął. – A co ty w ogóle robisz w telewizji? - Przyszłam na eliminacje do nowego programu. - Chcesz pracować w telewizji? – zdziwił się. - Jak mnie przyjmą, to czemu nie – uśmiechnęła się. – Trzeba próbować nowych rzeczy. - No, jasne – odpowiedział z uśmiechem. – Życzę ci powodzenia… I muszę już lecieć na nagranie swojego programu. - To leć, leć – powiedziała i uścisnęli sobie dłonie na pożegnanie. Usiadła z powrotem przy oknie i uśmiechnęła się. W ogóle się nie zmienił. Nic a nic. Może jedynie wyprzystojniał, jeśli to w ogóle możliwe. Nadal był wyższy od niej o głowę i nawet jej wysokie buty nie zmniejszyły tego dystansu. Kiedy na korytarzu zrobił się szum, przestała myśleć o nim i z powrotem skupiła się na rozmowie, która ją czekała. To było znacznie ważniejsze. cdn......

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Jesteś gotowa? – zapytała ją Amy, kiedy stanęły przed klubem. - Pytasz, jakbym pierwszy raz spędzała wieczór poza domem – uśmiechnęła się dziewczyna. - Bo tak jest – koleżanka szturchnęła ją łokciem. – No, nie licząc kilku małych wypadów do tej knajpy, gdzie dają dużo jeść – dodała, widząc jej karcący wzrok. - A przecież musisz potrenować przed moim panieńskim – dodała Kate. - Bardzo śmieszne – zaśmiała się Jaimie. – Nie wiem, czy chcecie mnie rozpić, czy co… - Chcemy, żebyś potrafiła dotrzymać nam kroku i żebyś wreszcie się wyluzowała – wyjaśniła Amy i weszły do środka. - Uważacie, że jestem za mało wyluzowana? – zapytała Jaimie, starając się przekrzyczeć hałas, jaki zaatakował ich uszy. - Uważamy, że mogłabyś bardziej – odpowiedziała Kate i usiadły przy stoliku. Zaraz też pojawił się obok nich kelner i zamówiły sobie po drinku. Przez kilka minut siedziały, popijając alkohol i przegryzając paluszki. Potem jednak ruszyły na parkiet i tam spędziły kilkanaście kolejnych minut. Muzyka była bardzo dobra, więc bardzo dobrze się bawiły. Ludzi było sporo, więc szybko znalazły towarzystwo do wspólnej zabawy. Kiedy schodziły z parkietu były radosne, roześmiane i zmęczone. Ale oczywiście zbyt długo przy stoliku nie siedziały, bo nie chciały, żeby zabawa im uciekała. Po złapaniu oddechu i po wypiciu kilku kolejnych łyków, znów znalazły się na parkiecie. I tak w kółko. Wyluzowały się i odprężyły maksymalnie. Nawet nie przeszkadzało im, że tańczą z zupełnie obcymi mężczyznami. Nie przeszkadzało im to, bo to one ustaliły reguły i granice tej zabawy. - Nie wiedziałam, że z ciebie taka tancerka! – powiedziała z podziwem Amy, kiedy po raz kolejny zeszły z parkietu. - Normalnie jestem pod wrażeniem – dodała Kate i stuknęły się szklankami, żeby wznieść toast. - Ja też – zaśmiała się Jaimie i wypiły po łyku. Popatrzyła na koleżanki figlarnie. – No to wracamy na parkiet! - Patrz, jak nam się koleżanka rozbrykała – uśmiechnęła się Amy i popatrzyła na nią spod oka. - No myślałby kto, że od tej strony mnie nie znałyście – powiedziała Jaimie i jako pierwsza wstała od stołu. Poszły za nią i bawiły się do kolejnej utraty tchu, aż wreszcie ostatecznie dały za wygraną i postanowiły opuścić lokal. Wyszły z niego rozbawione, roztańczone i tak rozkosznie zmęczone. Fajnie było, po całym tygodniu pracy, tak przyjemnie się odstresować… Wydawało mu się, że to ona, ale nie był tego pewien. Może dlatego, że nigdy jej takiej nie widział. Ubrana była w obcisłe dżinsy, krótką koszulkę na ramiączkach, która odsłaniała płaski brzuch, a na nogach miała buty na wysokim obcasie. I poruszała się w nich bez żadnego problemu. Nie taką ją pamiętał. Nie taką ją widział, kiedy myślał o ludziach z liceum i oglądał stare zdjęcia… W ogóle miał wrażenie, że dziś widzi ją po raz pierwszy w życiu. Kiedy wskazał ją przyjacielowi, ten nie mógł uwierzyć, że to ona. Obaj przecież pamiętali ją, jako dość korpulentną dziewczynę. Bardzo miłą i sympatyczną, ale mimo wszystko pełną kompleksów i różnych fałdek tu i tam. Jako dziewczynę z niezbyt miłymi doświadczeniami życiowymi. Jako dziewczynę w żaden sposób nie dającą się przekonać do noszenia kobiecych ciuszków, i ukrywającą swoje obfite kształty za szerokimi bluzami i swetrami. A teraz… Nie bała się pokazać swojej kobiecości. Nie bała się pokazać siebie. Nie bała się pokazać kobiety, jaką się stała… I widać było, że nie wstydzi się być taką kobietą… I widać było, że bycie taką kobietą daje jej dużo radości… cdn.....

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Tydzień później znowu ją zobaczyli. W tym samym miejscu. Ale inaczej ubraną i z innym towarzystwem. Z towarzystwem Latynosów. Tym razem ubrana była w krótki, czarny top i szerokie bojówki w barwach wojskowych. Cała jej grupa ubrana była podobnie, więc już na pierwszy rzut oka widać było, że przyszli tu razem i dobrze się ze sobą bawią. - Chcesz do niej podejść? – zapytał Paul, widząc, że przyjaciel usilnie wpatruje się w ich koleżankę ze szkoły. - Ma swoje towarzystwo. Co jej będziemy przeszkadzać – Pete pokręcił głową. - Ale nie możesz oderwać od niej oczu – zaśmiał się mężczyzna. - Nie mogę się przyzwyczaić do tego, że ona tak wygląda – odpowiedział Pete z podziwem. – I nie mogę się na nią napatrzeć… - Jakbyś mi jej wcześniej nie pokazał, też bym jej nie poznał – powiedział Paul i uśmiechnął się. – Gdybym mijał ją na ulicy, w ogóle bym nie pomyślał, że to ona. Bo to jest zupełnie inna kobieta… Teraz to aż człowiek paliłby się, żeby ją poznać, żeby z nią porozmawiać – zaśmiał się, a Pete dźwięcznie mu zawtórował. - Ciekawe, czy na resztę naszej ekipy te kilka lat też wpłynęło tak pozytywnie – powiedział Pete po chwili. Paul uśmiechnął się. - Jestem święcie przekonany, że nasi koledzy, którzy już pozakładali rodziny, dorobili się brzuszków od piwa i dobrego jedzenia, no i lekkiej łysiny – powiedział i obaj się nie roześmiali. - Więc wypijmy za zachwalanie tego pięknego kawalerskiego stanu – Paul uniósł do góry kufel z piwem i obaj się stuknęli. - Choć tak sobie czasem myślę, że można by pomyśleć już o jakimś ustatkowaniu się – dodał po chwili. – Trzydziestka na karku, więc na co czekać? Powoli odpadają najlepsze kandydatki, a z roku na rok lepiej nie będzie… - No, ja mam trochę bliżej do tej trzydziestki, więc może się tak nie spiesz, co? – Pete popatrzył na przyjaciela spod oka. - Nie musisz się tak od razu oburzać – zaśmiał się Paul. – Ale dobrze. Poczekam i pójdę dopiero za tobą. No i wiem, że z założeniem rodziny wiąże się wiele problemów… - Na przykład nie moglibyśmy co tydzień przychodzić tu, pić sobie spokojnie piwka i świetnie się bawić – odparł Pete. - Ale za to moglibyśmy przychodzić tu z naszymi żonami i też świetnie się bawić – odpowiedział Paul. – I jeszcze nie musielibyśmy się martwić ani o brudne skarpety, ani o wyprasowane koszule, ani o ciepły obiadek – uśmiechnął się. - No, jeśli tak to przedstawiasz, to jestem gotów ożenić się choćby dziś – zaśmiał się Pete. – Tylko ciekawe, co by powiedziała na taki obrót spraw moja przyszła małżonka. - Kupiłbyś jej od czasu do czasu bukiet kwiatów, raz w tygodniu zaprosił do restauracji na kolację, albo do kina. Poza tym czasem pozmywałbyś po obiedzie i wyniósł śmieci i w ten sposób miałbyś wszystko z głowy – powiedział Paul. - Myślisz, że to się opłaca z punktu widzenia ekonomicznego? – Pete upił kolejny łyk piwa. - No, nie tylko – uśmiechnął się Paul. – W nocy miałbyś się do kogo przytulić, a gdybyś się, nie daj Boże, rozchorował, mógłbyś liczyć na bezwarunkową pomoc. I może… – zawiesił znacząco głos. – I może udałoby ci się bezboleśnie wywalczyć prawo do oglądania meczy… A może nawet prawo do wyjścia z kolegami na oglądanie meczu do pubu. - Hm… to nic, tylko się żenić – odpowiedział Pete. Paul roześmiał się. - Wiesz, musimy chyba przerzucić się na inny alkohol – powiedział. – Po piwie wygadujemy takie głupoty, że aż głowa boli… - Masz rację – zaśmiał się Pete i jeszcze raz powiódł wzrokiem za Jaimie. Włosy, tydzień wcześniej proste, teraz miała bardzo mocno skręcone w mnóstwo loczków, podobnie jak partner, z którym tańczyła. Uśmiechali się do siebie i zwinnie poruszali się w rytm szybkiej melodii. Znali się. Inaczej nie byliby w stanie stworzyć tak zgranego duetu. Bo razem wyglądali doskonale. Aż nie mógł się na nich napatrzeć. Aż nie mógł się na nich napatrzeć… cdn......

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Z niepokojem czekała przed budynkiem na Davida i resztę ekipy. W studio wszystko już było gotowe do nagrania. Zostawiła kolegę współprowadzącego program z dzieciaczkami, które się rozgrzewały. Wszyscy z niecierpliwością czekali na gwiazdę, która swoją obecnością miała uświetnić ich program. Ona zeszła na dół, bo nie mogła już usiedzieć. Uśmiechnęła się. Mieli zjawić się lada chwila. Na mieście były korki, dlatego troszkę się spóźniali. Rozglądała się wkoło. Uśmiechnęła się, kiedy zobaczyła znajomą postać. - Jaimie? – Pete popatrzył na nią zdziwiony. Nie spodziewał się jej tu zobaczyć. Ostatnio często się na siebie natykali. Zastanawiał się, czy to nie jest przypadkiem jakiś znak… - We własnej osobie – uśmiechnęła się. - Czyli dostałaś tę pracę – powiedział z uznaniem. – Gratuluję. - Dzięki – uścisnęła wyciągniętą dłoń. – Pracuję już od dwóch tygodni. Dziwię się, że wcześniej się nie spotkaliśmy. Jesteś tu codziennie? - Prawie – odpowiedział. – A ty? - Dwa, trzy popołudnia w tygodniu i kilka godzin w weekendy – powiedziała. – Poza tą pracą mam jeszcze taką normalną, stałą pracę. Telewizja to taka mała odskocznia – uśmiechnęła się. - Kiedy zaczynają emisję waszego programu? – zapytał. - Za tydzień w sobotę – odpowiedziała. – W ten sposób zainaugurujemy początek zimowych ferii. Dzisiejszy program poleci na półmetku – uśmiechnęła się. – Dopiero po feriach okaże się, czy jest zapotrzebowanie na taki program i rozkręcimy się bardziej. - No to bardzo się cieszę – uśmiechnął się. – Programów dla dzieci nigdy nie za wiele… Ale wiesz, jak się tak będziemy tu ciągle mijać, to może któregoś popołudnia powinniśmy się gdzieś spotkać i pogadać dłużej – zaproponował patrząc na nią spod oka. - Jasne, czemu nie – odpowiedziała i uśmiechnęła się. Fajnie było znów go zobaczyć i miło było wiedzieć, że jest zainteresowany spotkaniem z nią. Że to on zainicjował takie spotkanie. Nawet jeśli mieliby się spotkać tylko po to, żeby powspominać stare czasy i opowiedzieć sobie, co wydarzyło się w ich życiu przez te lata. Kiedyś nie mieli szans ani ochoty, żeby tak bliżej ze sobą rozmawiać… Kiedyś wszystko wyglądało zupełnie inaczej. A teraz… A teraz byli zupełnie dorosłymi ludźmi, każdy ze swoim bagażem doświadczeń… - Czekasz na kogoś? – spytał, widząc, że rozgląda się wkoło z niepokojem. - Mamy dziś specjalnego gościa w programie – odparła. – A właściwie gości, bo David przyjeżdża z całą ekipą tancerzy. Będziemy uczyć dzieci latynoskich rytmów. - Kim jest David? – zapytał zdziwiony. - Jeśli twoje muzyczne gusta nie zmieniły się przez te lata, to nie będziesz go znał – uśmiechnęła się. Po jego minie poznała, że jej słowa zrobiły na nim wrażenie. Zaimponowało mu, że pamięta jeszcze takie szczegóły… - David jest triumfatorem zeszłorocznych latynoskich nagród Grammy – uśmiechnęła się. – W tym roku zamierza wydać drugi album i jeszcze bardziej podbić nasz rynek. Bo pochodzi z Hiszpanii i tam jest już bardzo popularny – wyjaśniła. - Ma takie kręcone włosy, jakby sprężyny? – zapytał, żeby się upewnić. - Więc go znasz? – popatrzyła na niego z rozbawieniem, a jednocześnie zaskoczeniem. - Raczej nie, ale widziałem, jak tańczyłaś z kimś takim wczoraj w klubie 'Tabu' – odpowiedział. Zmarszczyła brwi i popatrzyła na niego spod oka. - Byłeś w 'Tabu' i nawet nie podszedłeś się przywitać? – zapytała udając oburzenie. Skoro już tak luźno rozmawiali, wiedziała, że może sobie na to pozwolić… - Siedzieliśmy sobie z Jaboshem przy piwku – uśmiechnął się przepraszająco. – No i nie chcieliśmy ci przeszkadzać – dodał znacząco. Zaśmiała się i szturchnęła go łokciem w bok. Fajnie było tak z nim rozmawiać. Fajnie było nie mieć kompleksów, nie czuć się biedniejszą, gorszą… Fajnie było czuć tę pewność siebie i mieć poczucie własnej wartości… Fajnie było… - Myślałby kto, że tacy z was wstydnisie – powiedziała. – David jest tylko moim przyjacielem, choć to chyba i tak za dużo powiedziane. Poznałam go na którejś z moich podróży po Hiszpanii. - Podróżowałaś po Hiszpanii? – zainteresował się. - Byłam tam kilka razy – odpowiedziała z uśmiechem. – To bardzo piękny kraj… No, nareszcie są – odetchnęła z ulgą, a on powiódł za jej spojrzeniem i zobaczył, jak na parking wjeżdża granatowy mini-van. - To ja już uciekam, bo mam nagranie programu – powiedział. - To do następnego razu – uśmiechnęła się. – A jeśli jeszcze raz zobaczycie mnie z Jaboshem, to nie bójcie się podejść. Ja nie gryzę – popatrzyła na niego spod oka. – Może wzniesiemy jakiś toast za stare czasy. - Bardzo dobry pomysł i możesz na nas liczyć – odpowiedział i wszedł do budynku. Ale nie ruszył od razu do windy, tylko stał przy portierni i patrzył, jak ona wita przybyłych. Było w niej tyle radości, tyle uśmiechu i energii. Było w niej tyle… erotyzmu. Aż coś w nim zadrżało, kiedy sobie to uświadomił. Tak. Erotyzmu. Z którego w ogóle nie zdawała sobie sprawy. Poruszała się, jak kotka, uśmiechała się promiennie, a zarazem zmysłowo… Wiedział, że to wina tych wyjazdów do Hiszpanii. Że tego gorąca nauczyła się od Latynosów. Gdyby nie jaśniejsza cera i rysy twarzy, wyglądałaby jak jedna z nich. Miała w sobie ten sam płomień i ten sam temperament, co oni. W niczym nie przypominała tej Jaimie, którą niegdyś znał… cdn.....

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Stały przed klubem. - No gdzie ten drugi samochód? – niecierpliwiła się Meg. – Jeszcze chwila i tu zamarzniemy. - Trzeba było się cieplej ubrać – odpowiedziała Liz i uśmiechnęła się. – A, poza tym, wcale nie jest tak zimno. - No oczywiście, że nie. Bo w Richmond mamy w styczniu środek lata. To nie Floryda, kochanie – powiedziała Jaimie i wszystkie głośno się roześmiały. Chwilę później zobaczyły znajome sylwetki zmierzające w ich kierunku. - Jechaliście obwodnicą, czy co? – żachnęła się Meg i wszystkie z uśmiechem weszły do klubu. A właściwie weszli, bo był z nimi Martin, kolega Amy, w którego klubie zorganizowały pierwszą część wieczoru panieńskiego Kate. Zwracali na siebie uwagę, bo Kate, która szła między nimi, miała na głowie piękny, biały welon. Ponieważ do ślubu nie chciała mieć welonu, postanowiły obradować ją nim na wieczorku panieńskim. - Tędy proszę – powiedział kelner, któremu Amy przypomniała o rezerwacji stolika. Przeprowadził ich przez cały klub, aż do drugiej sali, do stolika w samym rogu. Chwilę trwało, nim się rozebrali i zajęli swoje miejsca. Przeglądali menu z rozbawieniem. Przyszli do klubu z pewnym podkładem, więc teraz mieli za zadanie go podtrzymać. Kiedy kelner przyniósł zamówione przez nich drinki, postanowili wznieść toast. - Za Kate, która za tydzień będzie już dla nas stracona! – powiedziała Amy z udawanym smutkiem. Roześmiali się i każdy upił to, co miał w szklance. - A teraz idziemy tańczyć! – zarządziła autorytatywnie Kate, zdejmując welon, żeby nie zniszczyć go podczas pląsów na parkiecie. - W głowie mi się kręci – powiedziała Jaimie do Anette, która szła przed nią. - Za wysokie buty założyłaś – odpowiedziała stanowczo dziewczyna. - A nie przypadkiem wypiłam za dużo? – Jaimie popatrzyła na nią z uśmiechem. - No co ty – zaśmiała się Anette. – Przecież idziemy łeb w łeb… Ale nie bój się. Powiem ci, kiedy stwierdzę, że wypiłaś za dużo. - A będziesz w stanie? – spytała Jaimie i obie się roześmiały. Na parkiecie jak zawsze było dużo osób. Ale znalazły dla siebie miejsce. W samym środku tańczących chłopaków, więc nie narzekały na brak męskiego towarzystwa. Zaraz stworzyły sobie kółeczko i każda po kolei została wyciągnięta na środek, żeby odtańczyć jakiś ognisty taniec z którymś z chłopców. Tak. Chłopców. Widziały, że są od nich młodsi, ale czy to miało teraz jakiekolwiek znaczenie? Nic je przecież z nimi nie łączyło. Najważniejsze było to, żeby dobrze się bawić… - Widzisz Jaimie? – Pete nachylił się do przyjaciela i kiwnął ręką w kierunku przechodzących ludzi. Dziewczyna miała włosy związane w kucyka, a ubrana była w czarne dżinsy, do których założyła czarną koszulkę z krótkim rękawkiem. - Widzę – odpowiedział Paul i oboje patrzyli, jak Jaimie, razem z innymi, przechodzi na sam koniec sali, do stolika, który wszyscy zajmowali. Śmiali się i hałasowali. Widać było, że są zadowoleni. Jaimie usiadła tak, że gdyby się postarali, mogłaby ich zobaczyć, ale nie patrzyła poza obszar swoich znajomych, więc ich nie widziała. - Może byśmy się jej pokazali, co? – zaproponował Paul. – Jeśli znów jej powiesz, że ją widzieliśmy, zmyje ci głowę, że ją śledzimy, albo coś w tym stylu… - No to się jej pokażmy – odpowiedział Pete i wstał. Machnął ręką w kierunku tamtego stolika, żeby zwrócić na siebie uwagę Jaimie. I zwrócił. Uśmiechnęła się szeroko i wstała. Dziewczyny popatrzyły na nią zdziwione. - To moi koledzy z liceum – powiedziała z radością. – Idę z nimi pogadać. - To zaproś ich do naszego stolika, a nie tak sama będziesz z nimi gadać – odpowiedziała Amy z udawanym oburzeniem. – Przecież dobrze wiesz, że świeżyzny nigdy nie za wiele… Zwłaszcza w naszym wieku, kiedy rynek jest już bardzo przetrzebiony – dodała, znacząco patrząc na Martina. Roześmiał się głośno. - Zapytam, czy się przysiądą – powiedziała Jaimie i uśmiechnęła się. - Zapytaj, zapytaj – pogoniła ją Meg. – Całkiem nieźli ci twoi koledzy. Jaimie jedynie się roześmiała i podeszła do stolika chłopaków. Uśmiechała się szeroko. - No i nareszcie się spotykamy! – powiedziała z radością. Wiedziała, że gdyby spotkali się w innych okolicznościach, zachowałaby się inaczej. Ale alkohol dodawał odwagi. Odwagi, której teraz bardzo potrzebowała… - No nareszcie – odpowiedział Pete i uścisnął ją serdecznie. Atmosfera w klubie była dość swobodna i na karb tego chciał zrzucić i swoje i jej zachowanie. I swoją, i jej bezpośredniość. - Cześć, Jaimie – powiedział Paul i wstał, żeby się z nią przywitać. – Ależ ty się zmieniłaś – dodał z podziwem. – Nie taką sobie ciebie wyobrażałem, kiedy dziewięć lat temu kończyliśmy liceum. - Jejku… – zakryła usta dłonią, udając strach. – To ty sobie mnie wyobrażałeś? – zaśmiała się. – Chodźcie, przysiądźcie się do nas. cdn.....

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Nie będziemy wam przeszkadzać? – zdziwił się Pete. – Macie chyba jakąś uroczystość… - Wieczór panieński Kate – odpowiedziała. – Ale, jak sami widzicie, mamy tylko jednego faceta. Nie poradzi sobie sam z tyloma kobietami – zaśmiała się, a oni razem z nią. - No to koniecznie musimy mu pomóc – powiedział Paul i zebrali swoje rzeczy, żeby się przenieść. Przy stoliku zostali powitani bardzo owacyjnie. Po krótkiej prezentacji i kilku słowach powitania, jednogłośnie zdecydowali, że wrócą na parkiet. Tańczyli w tej wielkiej grupie, raz po raz wychodząc na środek kółka, jakie sobie stworzyli. Oczywiście nie odcięli się od reszty tańczących, ale wciągnęli ich do siebie. - Całkiem fajni ci twoi koledzy – powiedziała Amy, kiedy znalazła się blisko Jaimie. - Cieszę się, że ci się podobają – odparła dziewczyna z uśmiechem. - No, zwłaszcza Pete – odpowiedziała Amy i obie się roześmiały. Jaimie wiedziała, że to właśnie on przypadnie do gustu koleżance. Był wysoki, wyglądem przypominał Martina, choć był od niego szczuplejszy, a do tego miał duże poczucie humoru, a to się podobało. - Jest wolny, gdyby to cię interesowało – odparła Jaimie i uśmiechnęły się, nim zostały oddzielone. Tym razem przed nią stanął Pete. Uśmiechnęła się, bo nadal, mimo butów na obcasie, był od niej dużo wyższy. - Czy to możliwe, żebyś jeszcze urósł przez te kilka lat? – zapytała. - Niemożliwe – odpowiedział z uśmiechem. – Za to ty urosłaś – dodał znacząco i objął ją mocniej, bo akurat rozległy się balladowe dźwięki. Zaczęli się delikatnie kołysać. - Nie dało się naturalnie, więc musiałam to zrobić w inny sposób – odparła. Zaśmiała się w duchu, bo pierwszy raz byli tak blisko. Pierwszy raz w ogóle ze sobą tańczyli! - I muszę ci powiedzieć, że wyszło ci to bardzo na korzyść – powiedział z uznaniem. - Bardzo dziękuję – uśmiechnęła się lekko. Potem tańczyli w milczeniu, bo żadne z nich nie bardzo wiedziało, co powiedzieć. Bardzo niezwykła była to sytuacja. Znali się, a jednocześnie się nie znali… Jakby widzieli się po raz pierwszy… Jakby dopiero przed chwilą się zobaczyli. Każde z nich starało się zapamiętać jak najwięcej z tego wieczora. Każde z nich starało się wchłonąć jak najwięcej z tego wieczora. Kołysali się powoli, starając się za bardzo nie ulegać nastrojowi chwili, starając się nie ulegać dźwiękom muzyki, ani temu, co szumiało im w głowach… Bo może tak naprawdę wcale im nie szumiało, a tylko to sobie wyobrazili?… - Chyba czas już na mnie – powiedziała Jaimie, kiedy po raz kolejny zeszli z parkietu. - Nie mów, że chcesz już iść do domu! – oburzyła się Amy i roześmiała się, kiedy koleżanka zakryła usta dłonią, chcąc zamaskować ziewnięcie. - Padam na twarz – odpowiedziała Jaimie. – Jutro będę nie do życia. To znaczy dzisiaj – dodała patrząc z uśmiechem na zegarek, na którym dochodziła trzecia. - A kto ci każe być do życia? – uśmiechnęła się Kate. – Jest niedziela. Wyśpisz się do oporu. - Mam trochę tłumaczeń do zrobienia, a nie znajdę na nie czasu w tygodniu – powiedziała. - Dobra, dobra. Wymigujesz się, bo za mało tu facetów – powiedział Martin i uśmiechnął się. – Ale jak chcesz, to ci kogoś znajdziemy. - Dziękuję ci bardzo, ale na tym polu nie potrzebuję pomocy – roześmiała się. - Szkoda, że już idziesz – powiedział Pete i popatrzył na nią uważnie. Nie chciał, żeby odchodziła, bo fajnie się razem bawili. Odtańczyli razem kilka szybkich tańców i stwierdził, że całkiem nieźle im to wychodzi. Nawet mimo wypitego alkoholu. Ani razu nie zgubili rytmu i uznał, że należy im się za to pochwała. Że jej się ta pochwała należy. Manewrowanie na wysokich butach musiało być nie lada wyczynem… - Jeszcze kilka minut, a zacznę szlifować parkiet twarzą i wcale nie dlatego, że za dużo wypiłam – zakończyła znacząco, widząc, że co poniektórzy patrzą na nią z ironią. Głośno się roześmiali. - Daj cynkówkę, jak już dojdziesz do domu, żebym się nie martwiła – powiedziała Amy i podała jej torebkę. - Akurat będziesz się przejmować moim bezpiecznym dojściem do domu – zaśmiała się Jaimie. – Ale dobrze, dam znać. Bawcie się dalej dobrze i do zobaczenia w poniedziałek. - No, nie z wszystkimi – oburzyli się Martin, Pete i Paul. Roześmiali się wszyscy. - Do zobaczenia… kiedyś tam – odpowiedziała wymijająco, co ich jeszcze bardziej rozbawiło. - Dziękuję, że przyszłaś – powiedziała Kate i wstała, żeby ją uściskać na pożegnanie. – I dziękuję za całe to przygotowanie. - Nie ma za co – odpowiedziała Jaimie. – To była czysta przyjemność. Cześć. - Cześć – pożegnali ją, Silvię i Meg, które też szły do domu, więc zdecydowały, ze razem będą się wspierać. I wspierały się. Bardzo dzielnie. Tak, że każda z nich dotarła do swojego domu w jednym kawałku. Co było bardzo dużym sukcesem. cdn......

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Szedł korytarzem cały skonany. Za długo siedział w nocy przed komputerem i nie zdążył się wyspać przed pracą. A teraz, po dziesięciu godzinach siedzenia w telewizji, marzył o chwili, kiedy wreszcie położy się do łóżka i zaśnie… Stanął przed drzwiami windy. Zjechała po chwili i jeszcze, nim drzwi się otworzyły, usłyszał dziecięcy szczebiot. Uśmiechnął się, kiedy pośród tego szczebiotu usłyszał znajomy, kobiecy głos. - Zmieszczę się? – zapytał i popatrzył na nią pytająco. - Jak się bardzo postarasz – odpowiedziała i uśmiechnęła się. Wzięła jedno z dzieci na ręce. - To może ja też wezmę kogoś na ręce? – spytał i popatrzył po pięciolatkach z uśmiechem. Od razu zgłosiły się trzy dziewczynki. Wziął tę, która była najbliżej i wszedł do windy. - Nagrywaliście program? – zapytał, a mała szeroko się rozpromieniła. I zaraz pożałował pytania, bo został zasypany mnóstwem odpowiedzi. Dzieciaki szczebiotały wesoło, a on nie mógł przestać się uśmiechać. Był pewien, że gdyby miał przebywać z nimi choć godzinę, byłby bardziej zmęczony, niż jest teraz… Popatrzył na Jaimie. Nie wyglądała na zmęczoną. Kiedy otworzyły się drzwi, wysiadł jako pierwszy. Dzieciaki od razu pobiegły na portiernię, gdzie czekały już na nie ich matki. On też postawił pięciolatkę na ziemi, podobnie jak Jaimie, więc po chwili zostali już na korytarzu zupełnie sami. Westchnął. - Jak ty wytrzymujesz te ich piski? – zapytał i popatrzył na nią uważnie. Uśmiechnęła się. - Można się przyzwyczaić – odpowiedziała. – Ale widzę, że na ciebie działają odstraszająco. - Może, gdybym nie był tak zmęczony, to miałbym z nich jakąś radość – uśmiechnął się i potarł dłonią skronie. Wyszli z budynku i mocniej opatulili się kurtkami. - Jedziesz do domu? – zapytał. - Tak – odpowiedziała. – Za kilka minut mam autobus. - Mogę cię podwieźć, jeśli chcesz – zaproponował. – Jestem autem. - A będzie ci po drodze? – spytała. – Będziesz jechał koło rynku? Mieszkam niedaleko tego centrum handlowego. - Ja mieszkam daleko za centrum, więc i tak mam całe miasto do przejechania – odpowiedział. – Żaden to dla mnie problem pojechać tak, żeby ci pasowało. A może wstąpilibyśmy po drodze do jakiejś knajpki na jedzonko? Głodny jestem – uśmiechnął się. Już zapomniał, że był zmęczony. Nie chciał zmarnować okazji… - Bardzo chętnie, ale mam mieć bardzo ważny telefon dziś wieczorem, a poza tym mam w domku składniki na pyszny obiad, więc tym razem nie skorzystam… – uśmiechnęła się lekko, kiedy zobaczyła, że z jego twarzy znika uśmiech. Jakże łatwo było go rozszyfrować… Choć nie tego się po nim spodziewała. Ale jeśli mówił poważnie, postanowiła skorzystać z tej szansy… Złapała go za ramię, kiedy chciał odejść. Popatrzył na nią zdziwiony. - Ale nic nie stoi na przeszkodzie, żebyś i ty skorzystał z tego pysznego obiadu – dodała i patrzyła, jak na jego twarzy znów pojawia się uśmiech. Prawie parsknęła śmiechem. - Zapraszasz mnie na obiad? – zapytał. - To była twoja propozycja – odpowiedziała nonszalancko. - No to chodźmy! – powiedział szybko i pociągnął ją do samochodu, żeby nie zdążyła się rozmyślić. Teraz już nie mogła powstrzymać śmiechu. I w takich humorach zajechali przed jej dom. - Na którym piętrze mieszkasz? – zapytał. - Na ostatnim – odparła, a on zerknął w górę, żeby przekonać się, jak wysoki jest to budynek. Na szczęście miał tylko pięć pięter. - Jest winda? – spytał i wysiedli z samochodu. - Niestety nie ma – odpowiedziała. – Ale nie mów, że sobie nie poradzisz. W liceum miałeś dobrą kondycję. Nie wierzę, że coś się zmieniło – uśmiechnęła się i popatrzyła na niego spod oka. - Aleś mi teraz wjechała na ambicję – zaśmiał się i weszli do bramy. Kilka chwil później byli już przed jej drzwiami. - Widzisz i nie było tak źle – powiedziała i weszli do mieszkania. - Nie było – odpowiedział i rozejrzał się wkoło. - Zaraz cię oprowadzę po moim królestwie, ale najpierw postawię wodę na herbatę – powiedziała widząc jego ciekawość. Uśmiechnął się i wszedł do salonu. Był przytulnie urządzony. Dużo w nim było przestrzeni, a duże balkonowe okno wpuszczało wiele słońca, jeśli oczywiście był dzień, bo teraz, wieczorem, widać przez nie było jedynie szarą, rozświetloną panoramę miasta… Przeszedł przez salon i stanął w kuchni. Była malutka, ale w sam raz dla Jaimie. Nie było w niej ani metra niepotrzebnej powierzchni. Właściwie kuchnia była połączona z salonem, bo w miejscu, gdzie niegdyś była ściana oddzielająca te dwa pomieszczenia, była teraz wolna przestrzeń i drewniany blat w tym samym kolorze, co meble. - Ładnie to wszystko wygląda – powiedział z uznaniem Pete, a Jaimie odwróciła się z uśmiechem. - Dziękuję – powiedziała. – Ciągle staram się coś ulepszać, coś upiększać… Dopiero miesiąc temu wymieniłam stary telewizor na nowy i nie mogę się na niego napatrzeć. - Już wcześniej go zauważyłem – uśmiechnął się. Telewizor stał przy ścianie, ale zwrócony ekranem na cały pokój, żeby można go było z każdego miejsca oglądać. Najlepsze miejsce do oglądania było na szerokiej sofie, która sprawiała wrażenie bardzo wygodnej. - Jest bardzo wygodna – powiedziała Jaimie, jakby czytała w jego myślach. – Często zasypiam przed telewizorem, jak się zbyt komfortowo ułożę – uśmiechnęła się. - Wygląda na bardzo wygodną – uśmiechnął się i poszedł za nią, bo skierowała się do innych drzwi. Otworzyła je szeroko. - A to moja sypialnia – powiedziała, choć wcale nie musiała tego mówić. Pokój był mały, a jego większą połowę zajmowało łóżko. Było ogromne i nie miał wątpliwości, że jest wygodne. Popatrzył na nią z uśmiechem. - Śpisz na nim wzdłuż czy wszerz? – zapytał, a ona roześmiała się i szturchnęła go łokciem. Weszli do pokoju. Pod ścianą stały trzy komody, na których stał sprzęt hi-fi, a pod samym oknem była półka z płytami kompaktowymi. Właściwie całym mnóstwem tych płyt. - Widzę, że nadal rozwijasz swoją miłość do muzyki – powiedział z podziwem, patrząc uważnie na całą tę kolekcję. - Staram się – odpowiedziała, jakby speszona. Nie chciała, żeby za długo się temu przyglądał, bo domyślała się, co powie, kiedy dostrzeże tytuły, czy może raczej wykonawców. Nie chciała, żeby wyśmiewał jej gusta muzyczne, a wiedziała, że tak będzie, bo zawsze tak było. Zawsze… Otworzyła więc kolejne drzwi, a on bardzo się zdziwił. - Nie sądziłem, że tu jeszcze coś jest – powiedział. cdn........

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Kiedyś wejście do tego pokoju było prosto z przedpokoju, ale nie byłabym sobą, gdybym czegoś nie zmieniła – uśmiechnęła się i weszli do pomieszczenia. Było takie, jak sypialnia, ale tu większość powierzchni zajmowały szafy i półki z książkami. Pod oknem stało biurko z komputerem, a na komodzie leżały jakieś dokumenty i inne papiery… - Tu jest moja pracownia – powiedziała Jaimie z uśmiechem. - Pracownia? – zdziwił się. – Mówiłaś, że od lat pracujesz w tym samym miejscu… - Bo tak jest – odparła. – Ale od kilku miesięcy zajmuję się też tłumaczeniami i to jest właśnie moje miejsce pracy. - Tłumaczysz z hiszpańskiego? Skinęła głową i wyszła z pokoju, bo rozległ się gwizd czajnika i musiała zalać herbatę. - To znaczy, że musisz być naprawdę dobra – powiedział z uznaniem. - To znaczy, że JESTEM naprawdę dobra – uśmiechnęła się i przyniosła kubki z herbatą z kuchni. Usiadła na jednym z foteli, a ona usiadł na drugim. - Ładnie się tu urządziłaś – powiedział, jeszcze raz wodząc spojrzeniem po całym mieszkaniu. Czuł się tu, jak w domu. Tak miło, spokojnie, przytulnie… - Dziękuję – uśmiechnęła się i wstała. – Zrobię obiad. Mam nadzieję, że nadal jadasz mięso. - No, ja i nie jedzenie mięsa… to się jakby wyklucza – odpowiedział i uśmiechnął się. - A wytrzymasz jeszcze godzinę? – zapytała. - Wytrzymam tyle, ile będzie trzeba – odparł i patrzył, jak wchodzi do kuchni. Przeniósł się na sofę, bo nie mógł się oprzeć i od razu uśmiechnął się, zadowolony. Nie dziwił się, że lubiła na niej siedzieć, bo łatwo się było do tego przyzwyczaić… - Może ci pomóc? – zapytał i poderwał się, gotów do natychmiastowego działania. - Nie trzeba – popatrzyła na niego z uśmiechem. – Usiądź sobie wygodnie, włącz telewizję, może w gazecie znajdziesz coś ciekawego do poczytania… - Ale jakby co, to zawołaj – powiedział i znów usiadł wygodnie. - Jakby co, to zawołam – odpowiedziała i wróciła do przygotowywania posiłku. Przegryzł ostatniego kęsa i z ulgą osunął się na fotel. Ostatni kwadrans jedli i dyskutowali, wspominając czasy liceum. - Było wyśmienite! – powiedział z uznaniem i uśmiechnął się. - Cieszę się, że ci smakowało – odpowiedziała. – Mam jeszcze kilka takich dań w zanadrzu. - Zapraszasz mnie na kolejny obiad? – popatrzył na nią spod oka. - Ja? Skądże! – zaśmiała się z udawaną niewinnością i usiadła wygodniej w fotelu. Nie chciało jej się wstawać. Tak było jej dobrze. Nie pamiętała, kiedy ostatni raz tak dobrze się czuła. Nie pamiętała, kiedy ostatni raz spędziła tyle czasu w swoim mieszkaniu z mężczyzną. Z obcym mężczyzną. Dawno to było, oj dawno… Zwłaszcza, że Pete nie był jej tak zupełnie obcy, bo przecież znali się od lat. Tyle, że nigdy nie przypuszczała, że kiedyś dojdzie do takiej sytuacji. Że kiedyś będą mieli okazję poznać się tak prywatnie. Że kiedyś będą tak ze sobą rozmawiać. Że kiedyś będą tak ze sobą siedzieć i zaśmiewać się do łez… Nigdy nie przypuszczała… Ale wielu rzeczy w swoim życiu nie podejrzewała o wydarzenie się. Może nawet zbyt wielu… Uśmiechnęła się, kiedy usłyszała dźwięk telefonu. - Nie chce mi się wstawać – powiedziała i westchnęła. Patrzyła na telefon, jakby chciała, żeby to on do niej podszedł, a nie na odwrót. - Ale chyba musisz – odpowiedział i uśmiechnął się. - Ale chyba muszę – wstała szybko. – Moje hipnotyczne sztuczki nie przyniosły niestety żadnych rezultatów… Przepraszam – uśmiechnęła się i podniosła słuchawkę. – Słucham? – zaśmiała się i dalej rozmowę kontynuowała już po hiszpańsku. Pete patrzył na nią z ciekawością. Wyglądała na zadowoloną, żeby nie powiedzieć szczęśliwą. Co prawda nie rozumiał ani słowa z tego, co mówiła, ale domyślał się, że są to dobre rzeczy. Mówiła płynnie, praktycznie bez żadnego zastanowienia, czy zająknięcia i nie poprawiała się, co świadczyło, że doskonale zna ten język. A, poza tym, zawsze mu się wydawało, że hiszpański jest bardzo dźwięcznym językiem, więc teraz z prawdziwą przyjemnością słuchał tej muzyki… Uśmiechnął się, kiedy kilka minut później zakończyła rozmowę i popatrzyła na niego z uśmiechem. - Dobre nowiny? – zapytał. - Bardzo dobre – jeszcze szerzej się uśmiechnęła i radośnie przyklasnęła w dłonie. – Mój wyjazd do Hiszpanii właśnie został ostatecznie potwierdzony i zatwierdzony. - Czy mi się wydaje, czy ty mówiłaś, że już byłaś w Hiszpanii? – zapytał. Skinęła głową. - I jedziesz jeszcze raz? – zdziwił się. Znów skinęła głową i uśmiechnęła się. - I mam nadzieję, że nie po raz ostatni – odpowiedziała. – Ale tym razem będziemy też kręcić kilka programów dla telewizji, więc nie będę cały miesiąc wypoczywać. - Jedziesz aż na cały miesiąc? – zdziwił się jeszcze bardziej. - Gdyby to było możliwe, pojechałabym na dłużej, a jeszcze chętniej zostałabym tam na zawsze – uśmiechnęła się. – Pracuję nad tym, ale najpierw muszę mieć przygotowany solidny grunt, nim rzucę wszystko i opuszczę nasz piękny kraj. - Nigdy cię o to nie podejrzewałem – powiedział. - O co? – popatrzyła na niego spod oka. - O takie szaleństwo – uśmiechnął się. – Zawsze wydawałaś się taka cicha i spokojna. Nieśmiała, troszkę zakompleksiona… – dodał ostrożnie, jakby bał się, że ją urazi. Zaśmiała się, a on odetchnął z ulgą. Bo już wiedział, że niepotrzebnie się bał. - Jest jeszcze wiele rzeczy, o które mnie nie podejrzewałeś, a których się dopuściłam – powiedziała i zebrała talerze ze stołu. – Jeszcze wielu rzeczy o mnie nie wiesz, Pete – dodała. Wyszła do kuchni. Patrzył na nią z uśmiechem. - Jest szansa, żebym się dowiedział? – zapytał. Uśmiechnęła się do siebie, stojąc przy zlewie i miała wrażenie, że jej serce przyspieszyło swój rytm. Zupełnie, jakby żyło niezależnie od jej woli. - Kto wie… – odpowiedziała cicho, ale wiedziała, że usłyszał. Zobaczyła szeroki uśmiech na jego twarzy, kiedy odwróciła się, żeby schować sok do lodówki. Zastanawiała się, z czego tak się cieszył. Jakoś nie mogła uwierzyć, że naprawdę chciał ją poznać. Że aż tak się zmienił. A może on zawsze taki był, a ona dopiero teraz spojrzała na niego inaczej? Bo to, że się zmieniła nie ulegało żadnym wątpliwościom… Przesiadł się na sofę i popatrzył na ekran telewizora. Uśmiechnął się. Nie do tego, co tam zobaczył, ale do swoich myśli. Bardzo chciał ją poznać. Z każdą chwilą coraz bardziej. Bo strasznie mu się podobała. Bardzo go intrygowała. Zastanawiał się, kiedy dokonała się w niej ta przemiana. Kiedy stała się kobietą, jaką była teraz. I dlaczego mieszkała sama. Dlaczego była sama. Bo sama być nie powinna… cdn.......

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Jaimie uśmiechnęła się i stanęła w drzwiach salonu. Popatrzyła na Pete'a. Spał. Po prostu zasnął na sofie podczas meczu. Musiał być naprawdę bardzo zmęczony, jeśli nie wytrzymał nawet do końca rozgrywki. Już wcześniej zauważyła cienie pod jego oczami i widziała zmęczenie na jego twarzy. Chyba za dużo pracował. - Nie chyba, ale na pewno – powiedziała sama do siebie i wyjęła z szafy koc, żeby go przykryć. Nie chciała go budzić, żeby taki rozespany jechał po nocy do siebie. Na sofie było przecież wygodnie, więc miała nadzieję, że choć trochę odpocznie. – Śpij dobrze, Pete – szepnęła i zgasiła światło. Przeszła do sypialni. Z uśmiechem położyła się do łóżka. Z uśmiechem zasnęła i z uśmiechem się obudziła, kiedy kilka godzin później usłyszała dźwięki muzyki na pobudkę. Przeciągnęła się leniwie i wstała. Nałożyła szlafrok i, nie zapalając światła, cicho przeszła przez salon. Zapaliła dopiero lampkę w okapie i nastawiła wodę na kawę. Nic tak nie stawiało jej na nogi, jak ciepła, mocna i aromatyczna kawa. Oparła dłonie na blacie i popatrzyła na sofę. Pete spał dokładnie w tej samej pozycji, co zasnął. Zastanawiała się, czy w ogóle się obudził w trakcie nocy. Uśmiechał się lekko przez sen i wyglądał na wypoczętego. Cieszyła się, że choć trochę się do tego przyczyniła. Zalała kawę i postawiła kubki na ławie. Podeszła do sofy. - Pete – powiedziała cicho i dotknęła jego ramienia. Nawet nie drgnął. - Pete – powtórzyła głośniej i delikatnie nim potrząsnęła. Zamruczał coś pod nosem i przekręcił się na bok. Uśmiechnęła się. Zdecydowanie nie należał do rannych ptaszków… - Pete, czas wstawać – powiedziała jeszcze raz i mocniej ścisnęła jego ramię. Odwrócił się na plecy i powoli się budził. Otworzył oczy i chwilę trwało nim całkowicie skupił na niej wzrok. Zdziwiony, zmarszczył brwi. - Jaimie? – zapytał z niedowierzaniem. Nie był pewien, czy aby na pewno już się obudził… - We własnej osobie – uśmiechnęła się. – Zasnąłeś na mojej sofie… Ale już ranek i czas wstawać. Zaparzyłam kawę. - Zasnąłem na twojej sofie? – potarł dłońmi twarz i usiadł powoli. – Czemu nie wygoniłaś mnie do domu? - A po co miałam cię budzić? – uśmiechnęła się lekko. – Wyglądałeś na bardzo zmęczonego i nie chciałam, żebyś w takim stanie tłukł się po nocy tylko po to, żeby godzinę później zasnąć w swoim łóżku… Wyspałeś się? - Tak – odpowiedział. Przeciągnął się leniwie i uśmiechnął z zadowoleniem. - I to jest najważniejsze – powiedziała. – W łazience powiesiłam czysty ręcznik, gdybyś chciał się odświeżyć – dodała z uśmiechem. Kiedy jego żołądek się odezwał, oboje się zaśmiali. - To na zapach kawy – wytłumaczył się przepraszająco. - Zaraz zrobię nam jakieś śniadanko – odpowiedziała. – Lubisz płatki z mlekiem? - Nie rób sobie kłopotu – powiedział. – Nie powinnaś się spieszyć do pracy, czy co w tym stylu? – dodał patrząc na zegarek. Było wpół do siódmej. On miał do pracy na dziewiątą, ale ona na pewno musiała wcześniej wyjść z domu… - Mam na ósmą, więc to jeszcze dużo czasu – powiedziała. – Lubię rano jeszcze tak pokręcić się po mieszkaniu, posiedzieć sobie w fotelu i obudzić się psychicznie – uśmiechnęła się. - Ja zawsze wstaję na ostatnią chwilę – powiedział. – Rano ledwie zdążam wypić kawę, a o jedzeniu to już w ogóle nie myślę. - A właśnie najważniejsze jest, żeby się rano solidnie obudzić i coś zjeść – uśmiechnęła się. – Żeby porządnie rozkręcić tę machinę, co by nam potem w ciągu dnia dobrze służyła. - Dobra ideologia – wstał i uśmiechnął się. - I skuteczna – odpowiedziała i upiła łyk kawy. On zrobił to samo i uśmiechnął się z uznaniem. - Delicja dla mojego żołądka. - Hiszpańska – powiedziała. – Zaraz zaleję nam po talerzu płatków, a ty idź się obudź do łazienki. - Tak jest, psze pani – przeciągnął się kolejny raz i zniknął w łazience. Uśmiechnęła się i włączyła radio. Lubiła się rano relaksować przy dźwiękach muzyki. Nuciła cicho pod nosem i przygotowywała śniadanie. Nie pamiętała już, kiedy po raz ostatni przygotowywała śniadanie dla dwóch osób. Chyba obecność Pete'a działała na nią jakoś tak wspominkowo. Ciągle porównywała tę sytuację do poprzednich sytuacji w swoim życiu i do tego co działo się w jej życiu między takimi sytuacjami. Na razie z porównywania nic nie wynikało, ale nie mogła się uwolnić od wspomnień… Postawiła na ławie dwa talerze i złożyła koc. Pete akurat wyszedł z łazienki. - Czuję się jak nowonarodzony – uśmiechnął się z wdzięcznością i usiadł na fotelu. Upił kolejny łyk kawy. – Przepraszam za kłopot… Mogłaś mnie obudzić i nie musiałabyś mnie teraz znosić – dodał i popatrzył na nią uważnie. - A czy ja się skarżę? – uśmiechnęła się lekko i wzruszyła ramionami. – Wyspałeś się? Wyspałeś. Wypocząłeś? Wypocząłeś. Sam powiedziałeś, że czujesz się jak nowonarodzony. Cieszę się, że w pewnym stopniu to moja zasługa. - Twojej magicznej sofy – odpowiedział. - A myślałeś, że ja zmyślam, kiedy mówię, że jest wygodna, a tak naprawdę ona tu sobie stoi tak dla ozdoby? – uśmiechnęła się. – Ale jedz już, nim płatki rozmiękną na amen. - Wyglądają smakowicie – odpowiedział. - I takie też są – chwyciła za łyżkę i jedli w milczeniu. Kiedy skończyli, Pete usiadł wygodniej. - No, po takim poranku cały dzień będzie na pewno bardzo udany – powiedział i odetchnął głośno. - Nie mam co do tego żadnych wątpliwości – uśmiechnęła się. – A teraz wybacz, ale muszę zacząć szykować się do pracy – dodała i wyniosła talerze do kuchni. - To może ja chociaż zmyję naczynia – zaproponował i wstał. - Nie musisz – zaprotestowała. - Ale chcę – odparł. – Choć tyle jestem ci winny za ten wygodny nocleg, miłą pobudkę i smaczne śniadanko. - Skoro tak twierdzisz – uśmiechnęła się i mocniej ścisnęła pasek szlafroka. - Tak twierdzę – powiedział stanowczo. - Okay – uśmiechnęła się i wyszła z kuchni. Wyjrzał za nią i patrzył, jak zapala światło w sypialni. Teraz mógł się jej lepiej przyjrzeć. Lekko kołysała się przy dźwiękach muzyki i krzątała po pokoju. Wydawała się być całkowicie spokojna, całkowicie rozluźniona, całkowicie swobodna… Ależ mu się taka podobała. Aż musiał siłą ze sobą walczyć, żeby coś z tym nie zrobić. Nie wiedział, skąd mu się brały takie uczucia. Skąd nagle takie zainteresowanie tą dziewczyną? Przecież byli obok siebie przez cztery lata i ani przez sekundę nie pomyślał o niej w taki sposób. Czyżby aż tak bardzo zmieniło się jego spojrzenie na życie i czyżby ona tak się zmieniła, że teraz dosłownie nie mógł oderwać od niej oczu? - Możesz zerknąć na termometr za oknem, jaka jest temperatura? – zapytała i popatrzyła w jego kierunku, nim zdążył skryć się w kuchni, więc przyłapała go na tym, że się w nią wpatruje. Z resztą wiedziała to już od początku, bo po prostu czuła na sobie jego wzrok. I nie czuła się z tym zbyt komfortowo, choć przez cały czas powtarzała sobie, że to przecież nic nie znaczy. cdn......

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Jasne – odparł i cicho chrząknął, bo nie mógł odnaleźć własnego głosu. Wiedział, że go przyłapała i zastanawiał się, co sobie pomyślała. Zapalił światło i spojrzał na okienny termometr. – Minus siedem – powiedział po chwili. - Okay – odpowiedziała i wyjęła z szafy garsonkę z długą spódnicą. Potem jeszcze bluzkę i znikła w łazience, żeby się przebrać. Uśmiechnął się, kiedy już stamtąd wyszła. Miała na sobie elegancką białą bluzkę i długą, wąską szarą spódnicę. Włosy zaczesała w gładkiego kucyka i zrobiła sobie delikatny makijaż. Wyglądała niesamowicie elegancko. I niesamowicie seksownie jednocześnie. Kiedy jeszcze nałożyła na nos okulary i przejrzała się w lustrze, całkowicie zdębiał. Uśmiechnęła się i popatrzyła na niego znad czarnych oprawek. - W czym mogę panu pomóc? – zapytała oficjalnym i chłodnym tonem, a po chwili parsknęła, nie mogąc dłużej powstrzymać śmiechu na widok jego miny. - Jak ty to robisz, że tak się zmieniasz? – uśmiechnął się i skrzyżował ramiona na piersiach. – W jednej chwili jesteś rozleniwioną i wyluzowaną dziewczyną, a w drugiej potrafisz być wyniosłą i zdyscyplinowaną panią urzędnik. - Taka już jestem – uśmiechnęła się nonszalancko. Wiedziała, że zrobiła na nim wrażenie. Nie, żeby jej na tym zależało, ale poczytała to jako swój sukces. – Dziękuję za naczynia – dodała i wniosła do kuchni szklankę z wodą, która zwykle w nocy stała przy jej łóżku. - Nie ma za co – uśmiechnął się. – To ja dziękuję. - Jak będziesz gdzieś w pobliżu i będziesz potrzebował noclegu, zadzwoń, a może coś wymyślimy – uśmiechnęła się i mrugnęła wesoło okiem. - Uważaj, bo mogę z tej propozycji skorzystać – powiedział, starając się brzmieć groźnie. Ale ona ani na chwilę nie straciła wątku i ani na chwilę nie dała się zbić z pantałyku. - Uważaj, bo mogę cię namawiać, żebyś z tej propozycji skorzystał – odpowiedziała i przeszła przez sypialnię do drugiego pokoju. Wyszła stamtąd po kilku chwilach z torebką w ręce i marynarką przewieszoną przez ramię. - Już wychodzisz? – zapytał. - Nie chciałabym cię wyganiać, ale chyba na mnie już czas – odpowiedziała i spojrzała na zegarek. Właśnie minęło wpół do ósmej. - Mogę cię podwieźć, jeśli chcesz – zaproponował. - A jedziesz do domu, czy do telewizji? – nałożyła marynarkę i przeglądnęła się w lustrze. Znów mu dech zaparło. Sam nie mógł uwierzyć, że kobieta ubrana od stóp do głów może tak bardzo go pociągać. Kiedy odwróciła się i popatrzyła na niego spod oka, oprzytomniał i przypomniał sobie, że o coś go pytała. Chrząknął. - Najpierw pojadę do domu – powiedział. - No to nie bardzo ci pasuje jazda do centrum – odpowiedziała. - To ty tak myślisz – uśmiechnął się. – Usiądź sobie wygodnie, wyjdziemy za dziesięć minut i na pewno będziemy przed ósmą. - Ale naprawdę nie musisz… - Chcę – nie pozwolił jej nawet zaprotestować. Nie pozostawało jej więc nic innego, jak westchnąć znacząco i usiąść z powrotem. Uśmiechnęła się. Nie powinna przebywać w jego towarzystwie. Bo zmęczone oczy podsuwały jej do głowy nieistniejące rzeczy… Wydawało się jej, że on patrzy na nią, jakby miał ochotę… Pokręciła głową i zamknęła oczy. Przepędziła z głowy niedorzeczne myśli i starała się uspokoić. Chyba za bardzo była wygłodniała wszystkiego tego, co wiązało się z obecnością mężczyzny w życiu kobiety. W jej życiu… Kilkanaście minut później byli już prawie w centrum. Jaimie walczyła ze sobą przez całą drogę, starając się wygonić z głowy wszystkie te myśli, które pojawiały się tam z przyczyny wybujałej wyobraźni… Ale jak miała to zrobić, kiedy Pete podał jej płaszcz przy wyjściu, podał rękę, żeby mogła się wesprzeć, kiedy ubierała kozaki, a do tego przez cały czas uśmiechał się szeroko, co dla niej było niemal namacalną męczarnią? - Dobrze się czujesz? – Pete popatrzył na nią z troską i zatrzymał się na skrzyżowaniu. Westchnęła i otworzyła oczy. - Tak, jestem tylko zmęczona – uśmiechnęła się. - Będziesz dzisiaj w telewizji? - Nie. Jutro mamy nagranie, więc dzisiejsze popołudnie spędzę nad tłumaczeniami. - Kusząca perspektywa – powiedział i oboje się zaśmiali. Podjechali pod właściwy budynek. - Dziękuję za podwiezienie – powiedziała Jaimie i otworzyła drzwi. - To ja dziękuję – odpowiedział i uśmiechnął się. – Trzymaj się i do zobaczenia. - Do zobaczenia – wysiadła. Już prawie zamykała drzwi, kiedy usłyszała jego głos. - Jaimie! - Tak? – schyliła się i popatrzyła na niego uważnie. - Będziesz w sobotę w klubie? Uśmiechnęła się. - A ty będziesz? - A mam być? – popatrzył na nią spod oka, bo tak naprawdę chciał się z nią podrażnić, zamiast od razu jej odpowiedzieć. - A ja mam być? – ona też potrafiła grać jego kartami, jeśli tak chciał. - No fajnie by było – uśmiechnął się szeroko. Ciężka była z niej przeciwniczka… - To może będzie fajnie – odpowiedziała tajemniczo i uśmiechnęła się. – Cześć – dodała i zamknęła drzwi. - Cześć, Jaimie – westchnął zrezygnowany i odjechał powoli. Zdążył jeszcze zauważyć Amy, która nadchodziła z przeciwnej strony. Popatrzyła na niego i zmarszczyła podejrzliwie brwi. Roześmiał się, bo już wiedział, co sobie pomyślała. - No, no, no, no, no – Amy przystanęła i popatrzyła na Jaimie spod oka. Jaimie też przystanęła i popatrzyła na nią z uśmiechem. - O co chodzi? – zapytała niewinnie. - Już ty wiesz, o co chodzi – odparła Amy znaczącym tonem. – Ja sobie ostrzę na niego pazurki, a on nie dość, że przez cały wieczór w klubie nie może oderwać od ciebie oczu, to jeszcze odwozi cię rano do pracy. - Że co? – Jaimie zmarszczyła brwi i obie weszły do budynku. - Dobrze słyszałaś, co powiedziałam – Amy szturchnęła ją łokciem. – Co się między wami dzieje? - A co ma się dziać? – uśmiechnęła się Jaimie. - Ej, to ja mam patent na unikanie odpowiedzi! – Amy otworzyła drzwi i weszły do pokoju. – Mów mi szybko, co się dzieje. - Nic się nie dzieje – odpowiedziała Jaimie. – Po prostu spotkaliśmy się wczoraj w telewizji, a potem zjedliśmy razem kolację. - I kolacja skończyła się tym, że on rano odwozi cię do pracy? – Amy popatrzyła na nią spod oka. - O co chodzi? – do dziewczyn podeszła Kate. – Kto odwozi Jaimie do pracy? - Pete – powiedziała znacząco Amy i wszystkie się roześmiały. Jaimie zdjęła płaszcz i powiesiła go w szafie. Usiadła przy biurku i ciężko westchnęła. - A widzisz, mówiłam ci, że z tego coś będzie – Kate uśmiechnęła się triumfująco i przeniosła wzrok z Amy na Jaimie. - O co wam chodzi? – prychnęła Jaimie. Oczywiście, że miło było jej słyszeć, że nie ma urojeń i że to nie jej wybujała wyobraźnia źle interpretuje spojrzenia Pete'a, ale nie chciała stawać na drodze Amy i właściwie robiła wszystko, żeby jej się z tej drogi usunąć… - Chodzi nam o to, że coś przed nami ukrywasz, koleżanko – Amy popatrzyła na nią spod oka. – Wiem, że Pete ci się podoba i wiem, że ty mu się podobasz, bo widziałam, jak patrzył na ciebie w klubie. Więc nie pociskaj nam tu żadnych bajek, tylko mów o co chodzi. Jaimie milczała przez chwilę i patrzyła na obie koleżanki z uśmiechem. Po chwili wszystkie roześmiały się głośno. - Nie wiem, co chcesz ode mnie usłyszeć – powiedziała Jaimie, kiedy już się uspokoiły. - Wszystko – wysyczała Amy i zdjęła marynarkę. Powiesiła ją na krześle i popatrzyła na dziewczynę wyczekująco. - Ale jeśli nic się nie wydarzyło, to co mam ci powiedzieć? – zapytała. – Pete po prostu zasnął u mnie na sofie, a ja nie chciałam go budzić, żeby się tłukł po nocy bez sensu. - Jesteś pewna, że zasnął na sofie a nie w twoim łóżku? – zaśmiała się Amy. - Bardzo śmieszne! – prychnęła Jaimie i roześmiała się po chwili. – O co ty mnie podejrzewasz? - O to, że wreszcie poszłaś po rozum do głowy i zakręciłaś się koło jakiegoś fajnego faceta. - Koło nikogo się nie zakręciłam – oburzyła się Jaimie, ale wszystkie wiedziały, że to udawane. - No to zakręć się czym prędzej, bo jak nie, to sama cię w jego ramiona popchnę – zagroziła Amy. - A ja jej pomogę – dodała Kate i obie usiadły przy swoich biurkach. - Z wami się w ogóle nie da rozmawiać… – Jaimie westchnęła zrezygnowana, a po chwili wszystkie trzy parsknęły śmiechem. cdn...... Pozdrawiam serdecznie!

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
WITAM I POZDRAWIAM! Mistrzem w dostrzeganiu ukrytego piękna był Giacomo Casanova. Ten XVIII-wieczny podróżnik i literat rozkochał w sobie ponad setkę dam. Jakim cudem? Po prostu w każdej kobiecie potrafił dostrzec coś pociągającego. Sprawiał też, że jego wybranka czuła się kochana i wyjątkowa. Casanova nie był zbyt stały w uczuciach, miał jednak niewątpliwie dobre oko. To nie przeciwieństwa nas pociągają – wynika z badań przeprowadzonych pod kierunkiem prof. Włodzimierza Oniszczenki z Uniwersytetu Warszawskiego. Według profesora na stałych partnerów najchętniej wybieramy osoby o temperamencie zbliżonym do własnego. Udany związek to doskonałe antidotum na stres – zapewniają naukowcy. Z przeprowadzonych przez nich testów wynika, że we krwi osób, które mają partnera, jest niższy poziom kortyzolu (hormonu stresu) niż u samotników. Miłość wydłuża życie – twierdzi prof. Robert Kalan z Uniwersytetu w Los Angeles (USA). Nadzorowane przez niego badania udowodniły, że ludzie żyjący w związku rzadziej miewają wypadki (mając na względzie swoją drugą połówkę, są ostrożniejsi), poza tym bardziej dbają o zdrowie.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Miłość jest zawsze nowa. I bez względu na to, czy w życiu kochamy raz, dwa, czy dziesięć razy zawsze stajemy w obliczu nieznanego. Miłość może nas pogrążyć w ogniu piekieł, albo zabrać do bram raju - ale zawsze gdzieś nas prowadzi. I czas się z tym pogodzić, albowiem jest ona treścią naszego istnienia. Miłości trzeba szukać wszędzie, nawet za cenę długich godzin, dni, tygodni smutku i rozczarowań. Bowiem kiedy wyruszymy na poszukiwanie miłości - ona zawsze wyjdzie nam na przeciw. I nas wybawi. — Paulo Coelho

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
To w teraźniejszości drzemie cała tajemnica. Jeśli szanujesz dzień dzisiejszy, możesz go uczynić lepszym. A kiedy ulepszysz teraźniejszość, wszystko to, co nastąpi po niej, również stanie się lepsze. Każdy bowiem dzień nosi w sobie wieczność. — Paulo Coelho

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
KOCHANE DRZEWKA__________ JARZEBINKO CZERWONA i DRZEWKO OLIWNE _________witajcie🖐️🖐️🖐️.Dziekuje👄 Pejzaze zimowe___zapraszam do galerii:) U mnie to juz wspomnienie w tym roku.I dobrze,bo zima dala nam w kosc i to jak.,,,I w dalszym ciagu nie opuszcza Chicago :) A jak tam w Europie? Z doniesien wynika,ze tez daje popalic.Czy wszedzie??? http://www.fotoplatforma.pl/fotografia/pl/5075/ JARZEBINKO CZERWONA__________dziekuje za piekne opowiadanie i czekam na ciag dalszy.Trzymasz nas w napieciu,,??? A moze jestes dostepna na skype? Jestem jeszcze chwileczke i pokazuje Ci zielone swiatlo :) Pozdrawiam bardzo serdecznie👄🌻❤️

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

×