Skocz do zawartości
Szukaj w
  • Więcej opcji...
Znajdź wyniki, które zawierają...
Szukaj wyników w...

Zarchiwizowany

Ten temat jest archiwizowany i nie można dodawać nowych odpowiedzi.

Zlota jesien

Magia czterech por roku dojrzalych kobiet

Polecane posty

Pewien człowiek. Zwyczajny. Jak każdy. Nie wyróżniający się z tłumu wyglądem, siłą, ani intelektem. Szary, standardowy obywatel. Ten człowiek... znalazł kiedyś perłę. Było to o tyle dziwne zjawisko, że nie był wcale poławiaczem, a znalazł ją, przesiewając dłonią w zamyśleniu złocisty piasek nadmorskiej plaży. Należałoby raczej powiedzieć, że to perła znalazła tego człowieka, a właściwie wybrała go sobie na tego, któremu pozwoliła się odnaleźć i w którego ręce się oddała. Dlaczego to zrobiła? Jaki był powód, że akurat tego wybrała? Nie możemy tego wiedzieć, bo czy ktoś rozumie perły? Możemy jednak stwierdzic jedno: perły bardzo rzadko zmieniają wybór (chyba, że trafią na poławiacza, bo wtedy nie mają wyboru). Ta perła wybrała swojego znalazcę i nie był on poławiaczem, istniało więc duże prawdopodobieństwo, że będzie mogła cieszyc go swym pięknem bardzo długo. Zalśniła delikatnie w słońcu, jakby na próbę, żeby sprawdzić, jakie wywiera wrażenie. Człowiek był nią zachwycony. Nigdy nie przypuszczał, że bedzie posiadał taki piękny klejnot. Jej opalizująca delikatnie powierzchnia nie przypominała niczego, co widział do tej pory. Jakiś człowiek przechodził nieopodal i zakrzyknął \"dzień dobry\". Znalazca nie odpowiedział, tylko obrzucił intruza wrogim spojrzeniem. \"Na pewno chce mi odebrać moją perłę\". Pomyślał, po czym zamknął w dłoni swój klejnot. Od tej pory żył w ciągłym strachu, że straci to, co tak nieoczekiwanym zrządzeniem losu uzyskał. Czujnie obserwował wszystkich wokoło i kipiał w nim gniew, gdy tylko ktoś spojrzał na jego perłę. Nie chciał dopuścić do tego, by miała jakąkolwiek okazje wybrania sobie innego własciciela. Zajęty odpędzaniem intruzów przestał zwracać uwagę na jej piękno. Nie zauważył, że stopniowo zaczęła tracić swój blask. Nadal jednak trwała przy nim w nadziei, że wzbudzi w nim zachwyt choć raz jeszcze. Bo perły, jak zapewne wiecie czerpią energię życiową z podziwu, jakim są darzone przez tych, którzy ich piękno potrafią docenić. Nieszczęsna perła, strzeżona dzień i noc przed wzrokiem ciekawskich, a i przez swego znalazcę już niedoceniana, straciła swój blask. Jej powierzchnia zrobiła się matowa, potem ściemniała, aż zaczęły powstawać na niej rysy i pęknięcia. Wtedy perła z dużym smutkiem i bólem podjęła decyzję, że odejdzie od swego znalazcy. Nie odeszła jednak dlatego, że przestał o nia dbać, lecz dlatego, że nie potrafiła już wzbudzić w nim zachwytu. Bo perła nigdy nie obarczy winą swego znalazcy. One bardzo rzadko zmieniają wybór. Tego dnia perła zagubiła sie tak samo nagle i niespodziewanie, jak kiedyś się znalazła. Po paru godzinach była już z powrotem w słonych głębinach oceanu, gdzie miała szansę odzyskać chociaż część dawnego blasku. Tymczasem człowiek dopiero teraz zrozumiał swój błąd. Bo dopiero po stracie potrafimy docenić szczęście, które było naszym udziałem. Rozpaczał on długo po zniknięciu perły i choć codziennie chodził nad brzeg morza przesiewać dłonią piasek, to już nigdy jej nie zobaczył. A perły bardzo rzadko zmieniają wybór. Jednej rzeczy, którą zrozumiał uczył od tamtej pory wszystkich swych synów i wnuków, by nie popełnili oni już nigdy tego błedu. Pamiętaj, gdy odnajdziesz perłę, nie martw się, że inni na nią patrzą. To Ty ją znalazłeś a perły bardzo rzadko zmieniają wybór. Dbaj o nią, a ona odwdzięczy ci się swoim blaskiem. Innych zaś podziw dla niej, niech będzie dla ciebie powodem do dumy, której nie zapomnij okazać. Perła, która wie, że jesteś z niej dumny będzie swym blaskiem przyćmiewała brylanty... Autor nieznany

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość Sniezna panienka
Roraty - oltarz Adwent, adventus, w starożytnym Rzymie i Bizancjum oznaczał przybycie i odwiedziny ważnej osobistości, króla, cesarza. Chrześcijanie niemal od zawsze widzieli w owym adventus przybycie Króla Królów - Chrystusa: Jego Wcielenie, Narodzenie i powtórne przyjście na końcu czasów. Liturgiczny okres Adwentu wprowadza nas w trojakie oczekiwanie: * na Boże Narodzenie, czyli wspomnienie pierwszego, historycznego przyjścia Chrystusa, * na osobiste spotkanie z Chrystusem poprzez łaskę i, w końcu, * na powtórne przyjście Chrystusa w chwale. ierwszy adwent już się dokonał: Pan, Emmanuel, wyczekiwany przez lud Starego Przymierza, narodził się, jak wierzymy, 2000 lat temu w Betlejem. W tęsknotę Izraela, w tajemnicę oczekiwania na Mesjasza, wprowadza nas liturgia drugiej części Adwentu, będącej bezpośrednim przygotowaniem do świętowania Bożego Narodzenia. aradoksalnie, jeśli w liturgicznym Adwencie oczekujemy przyjścia Chrystusa, to jest On już wśród nas obecny. Do tej Obecności łatwo się przyzwyczaić, dlatego potrzebny nam drugi adwent - tajemnica nieustannie i na nowo ofiarowywanej nam łaski, przyjmowania i spotykania Boga w naszym osobistym życiu. Średniowieczni kaznodzieje mówili o tym przychodzeniu Boga do duszy jako o adwencie cierpliwym, łagodnym i cichym: "Oto stoję u drzwi i kołaczę: jeśli kto posłyszy mój głos i drzwi otworzy, wejdę do niego i będę z nim wieczerzał, a on ze Mną" (Ap 3, 20). W tym wymiarze Adwent jest skupionym, lecz radosnym oczekiwaniem, by nie przeoczyć Bożej obecności w naszej codzienności. liskość Dnia Pańskiego, czyli powtórnego przyjścia Chrystusa, akcentuje liturgia pierwszego i drugiego tygodnia Adwentu. W perspektywie tego Dnia nabiera powagi wezwanie do nawrócenia i ewangelicznego czuwania. "Bo oto nadchodzi dzień palący jak piec, a wszyscy pyszni i wszyscy czyniący nieprawość będą słomą, więc spali ich ten nadchodzący dzień, mówi Pan Zastępów, tak że nie pozostawi po nich ani korzenia, ani gałązki. A dla was, czczących moje imię, wzejdzie słońce sprawiedliwości i uzdrowienie w jego skrzydłach" (Ml 3, 19-20). Roraty - Poczatek Mszy oraty, adwentowe msze odprawiane o wschodzie Słońca, podkreślają wyjątkowość tego okresu. Nazwa "roraty" pochodzi od zwyczajowej pieśni na wejście (introitu), rozpoczynającej się od słów "Rorate caeli desuper" - "Spuśćcie rosę niebiosa". Msza roratnia, czyli msza wotywna o Najświętszej Maryi Pannie w okresie Adwentu, jest śladem dawnego obchodzenia święta Zwiastowania Pańskiego w okresie Adwentu - 18 grudnia. W starożytnych i średniowiecznych księgach liturgicznych polecano odprawianie tej mszy o Najświętszej Maryi Pannie w tygodniu poprzedzającym Boże Narodzenie lub nawet przez cały Adwent. Tak wyjątkowa obecność Matki Bożej w Adwencie ma głęboki sens. Maryja jest mistrzynią adwentowego oczekiwania. Jako córka Izraela, jako Matka Pana Jezusa i jako Matka Kościoła. Z Izraelem czekała na Mesjasza, a kiedy Anioł zwiastował jej, że pocznie i porodzi Syna, Emmanuela, oczekiwała na Życie, które cudownie w niej wzrastało. Razem z Kościołem czeka na przyjście chwalebnego, uwielbionego Chrystusa, a królując w niebie razem z Nim, wspiera Kościół w jego oczekiwaniu na ostateczny Dzień Pański. PRZEŻYWAMY WŁAŚNIE DRUGI ADWENT I BLISKIE DRUGIE BOŻE NARODZENIE Maryja porównuje drugie przyjście Jezusa do Jego pierwszego pojawienia się na świecie, stąd czas obecny nazywa drugim Adwentem: "Drugie Boże Narodzenie jest bliskie. Ze Mną przeżywajcie decydujące chwile drugiego Adwentu – w wierze, na modlitwie, w cierpieniu przyjętym i przenikniętym światłem, w oczekiwaniu na bliskie nadejście wielkiego Dnia Pańskiego" (279k). Jakże często określenie takie pojawia się w papieskich przemówieniach! Czyż zresztą cała historia chrześcijaństwa nie jest nieustannym oczekiwaniem na powrót Zbawiciela? W czasie każdej Ofiary Eucharystycznej wciąż na nowo powtarzamy słowa: "Głosimy śmieć Twoją, Panie Jezu Chryste, wyznajemy Twoje zmartwychwstanie i oczekujemy Twego przyjścia w chwale." Maryja pragnie zwiastować nam wielką radość: nasze oczekiwanie wkrótce się zakończy. "Jego drugie Boże Narodzenie jest właśnie u waszych drzwi. Otwórzcie więc wasze umysły na Niebiańskie Głosy, które – na tyle różnych sposobów i przez tyle znaków – mówią wam, że bliski jest Jego powrót. W tę Świętą Noc gromadzę was, abyście czuwali ze Mną przy małym Dziecku, tak potrzebującym miłości. W tę Świętą Noc zapraszam was do otwarcia waszych serc i umysłów na przyjęcie radosnej zapowiedzi: bliskie jest drugie Boże Narodzenie" (342). "Wchodzicie teraz w wydarzenia, które przygotowują was na drugie Boże Narodzenie. Zbliżacie się do chwili chwalebnego powrotu Chrystusa. Nie pozwólcie więc, by ogarniał was lęk lub smutek, próżna ciekawość lub bezużyteczne niepokoje" (415n). Juz jutro http://www.hscincin.musin.de/G-Mitmachen/G-1-Aktion%20des%20Monats/Adventkalender-2004/Tag-05/Adventkranz-2Kerzen-blau.gif

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość Sniezna panienka
Gość Sniezna panienka
Piekne Saro! 👄

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość Niesmiala
Ja mam dziś urwanie głowy:-D Syn, synowa i 2 małe kochane rozrabiaki:-D '''''''''''''''''''''''''''''' Piękny dzień Każdego dnia wstawała myśląc: - Znów.. znów koszmarny dzień.. oh.. wolałabym zasnąć tak słodko raz jeszcze. Patrząc w lustro odchodziła od niego szybko, nie patrząc co zrobiła z nią zima. Z grymasem na twarzy spędzała całe dnie, siedząc w szkole pod ścianą, wszedzie chodziła ze skrzywioną miną. Nie było rady na tę dziewczynę. I takim sposobem, z dnia na dzień mijało jej życie, niewykorzystywała go wcale.Myślała: - Po co mam się uśmiechać? nie mam dla kogo.. Lecz, jakże poprawiłoby się jej samopoczucie gdyby choć raz obdarowała uśmiechem samą siebie. Nie żyła chwilą, nie żyła z nadzieją, nie żyła wcale.. Nie wiem czy można to nazwać zbiegiem okoliczności, czy jakimś dziwnym zjawiskiem, ale dziewczyna ta wybrała się pewnego zimowego, lecz słonecznego dnia na spacer do parku. Mijając rozbawione dzieci, dziewczyna zaczęła zastanawiać się nad sobą : - Dlaczego to właśnie ja nie ma nawet o kogo się uśmiechnąć, dlaczego nie mam Przyjaciół?dlaczego..? Rozcięta myśl na czole dziewczyny musiał dostrzec pewien bezdomny, zaczął przyglądać się jej z ławki, swego punktu obserwacyjnego. Dziewczyna jednak nie zwróciła na niego uwagi, tak jak nie zwracała uwagi na błyszczący śnieg w słoncu, na kroplę deszczu spadającą cicho na jej kołnież. Bezdomny, ciekawy o czym dziewczyna tak rozmyśla zawołał cicho : - Ej! Nie otrzymał żadnej odpowiedzi, za momęt powtórzył swoje wołanie, nieco głośniej: -Ej! Przyjaciółko.. Nie wiedzieć czemu bezdomny zawołał do niej określeniem "Przyjaciółko", to spowodowało natychmiastową reakje dziewczyny.Odwróciła się i ujrzała bezdomnego machającego ręką w jej strone. Zdziwiona dziewczyna podeszła do mężczyzny. Czy była zbyt naiwna, czy gorączkowo poszukiwała przyjaciela, czy może miała jakieś przeczucia? Dziwne, ale nie bała się ani troszeczkę, usiadła bezszelestnie obok bezdomnego, i nachyliła głowe, tak jakby miała usłyszeć coś niesamowitego. - O czym tak myślisz dziewczyno? Twoje myśli krążą nerwowo w okół twojej głowy. Zapytał mężczyzna. Dziewczyna poczuła, że siedzi obok osoby której właśnie w tym momęcie mogłaby powiedzieć wszystko co leży jej na sercu.Nie zrobiła jednak tego, milczała. Mężczyzna uśmiechnął się do niej, co wywołało u niej szybsze bicie serca, bo tak dawno nikt nie uśmiechał się do niej, a ten uśmiech wydawał się jej najszczerszym na świecie. Skłoniło ją to do odpowiedzi : - Nie mam nikogo.. Odparła. - Samotność jest parnerem wielu z nas, każdy z nas musi sobie z tym radzić, popatrz na mnie, jestem tu sam, bez dachu na głowę, siedzący co noc na ławce w parku.A jednak to nie powstrzymuje mnie od uśmiechu. Bezdomny mówił to tak spokojnie, cicho, lecz dla dziewczyny wszystko było doskonale zrozumiałe. Nie wiedziała co powiedzieć, więc na twarzy pojawił się co dziwne, większy grymas. Mężczyzna głaszcząc ją delikatnie po głowie żekł: - Kiedy byłem w twoim wieku, miałem podobną sytuacje, moje życie waliło mi się na głowę, chodziłem z takim samym wyrazem twarzy jak Ty. Powiem Ci teraz , że nie było warto, zamiast tego grymasu, podaruj światu uśmiech. -Kiedy...kiedy ja nie potrafie. Mężczyzna poczuł lekką bezsilność.. lecz po chwili powiedział: - Dziewczyno.. jesteś młoda, żyj tak jakby każdy Twoj dzień miał być Twym ostatnim Alicjo. Po czym wstał, i odszedł. Dziewczyna wstała i krzyknęła: -Ale... Ale skąd znasz moje imię?! Za późno, nie widać było już bezdomnego. Zastanawiając się nad tym spędziła resztę dnia. Następnego ranka Dziewczyna wstała z uśmiechem na twarzy i nie myślała już o samotności.Wstała i pomyślała: - To mój dzień, mam Przyjaciela... Weronika

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
I już idzie 2 tydzień adwentu! Prawda ? szybko czas leci.? Człowiek się za siebie nie obejrzy i starość na kark wskoczy:-D Ja myślę, ze kiedyś ludzie mieli na wszystko więcej czasu i jakoś uroczyściej do wszystkiego podchodzili... Na pewno nie było tak bogato , ale tak rodzinneji weselej... Czlowiek, dla człowieka był bardziej życzliwyi i potrzebny... W dzisiejszych czasach niestety, ale jest wszystko odwrotnie.... Sorry! ktoś do drzwi dzwoni...

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość Jasiek 64
Pozdrawiam wszystkie mile panie ! Wybałuszona, ja tez myślę , ze kiedyś święta były biedniejsze , ale druzo weselsze:) Człowiek cieszył się bardziej życiem i czuł się bardziej potrzebnym.... Teraz nastały takie czasy ,ze każdy sobie rzepkę skrobie... Sąsiedzi, rodzina, znajomi jacyś się zabiegani i zapracowani porobili, ze jak przyjdą te święta to tylko by w domu się pozamykali i odpoczywali... A kiedyś koledy się razem spiewalo, na pasterke całymi rodzinami chodziło i każdy radosny i wesoły cieszył sie na święta razem... Teraz rodzice osamotnieni,często sami, albo samotnie w wigilie siedzą. A dzieci gdzieś po świecie rozproszeni za mamona gonią... Bo przecież każdy musi mieć dom , brykę ,ale każdy zapomina w tej pogoni , ze życie ma tylko jedno.....

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość Jasiek 64
Autor: soroka Co też to się porobiło? Z nieba jakieś pierze leci. Skąd tu ono się zjawiło? W górze ptaków nie ma przecież. Kto te piórka, białe przy tym, jakimś ptakom powyrywał. Powiedz wróblu boś obyty, Tyś w nie jednym miejscu bywał. Spoko, spoko, moja sroko. To śnieg pada, ale zima jeszcze, tak na moje oko, długo się tu nie utrzyma. Kogo trzyma?- skrzeczy sroka Piórka zmokły mi i mogę dostać chrypki, ale trzyma? Może złapie mnie za nogę? Ech ty sroko, ty głuptasie, tak się mówi tylko przecież. O tym wiedzą nawet w klasie pierwszej, te najmłodsze dzieci. I w przedszkolu wiedzą także. Gdy jest zima, ptaki może będą głodne, więc, a jakże, karmnik stanie wnet na dworze. Kto to jest ten karmnik jakiś? Czy się bać go trzeba będzie? Po co ma on karmić ptaki, wszak jedzenia pełno wszędzie. W sadzie, w lesie i w stodole nie jest trudno przysmak znaleźć. Strachy stoją tylko w polu, i nie boję się ich wcale. Karmnik to jest takie miejsce, w którym zimą możesz znaleźć, wszystko to co już pod śniegiem, znaleźć trudno, albo wcale. Tam ziarenka sypią dzieci. Przetrwać ptakom chcą dopomóc, by gdy wiosną znów zaświeci słońce, śpiewać mogły znowu. Sroczko, wiem, że jesteś mała, to dla ciebie coś nowego. Zimy jeszcze nie widziałaś i bałwana śniegowego. W tamtym roku stał tu biały, z miotłą, taki ktoś nad ktosie. Dzieci się do niego śmiały bo marchewkę miał w swym nosie. No to teraz już rozumiem. Strach niech straszy ptaki w lato, by nie zjadły wszystkich ziaren, to w karmniku znajdą za to. W zimie bałwan stoi, bo się cieszą wtedy wszystkie dzieci, Ptaki siedzą mu na nosie Słońce wiosną znów zaświeci.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość ALLIISS.
Noc szczęśliwego rozwiązania... AUTOR: tymianek Patrycja nacisnęła klamkę swojego mieszkania łokciem, ponieważ niesione z piwnicy dwa składane krzesła uniemożliwiały jej zrobienie tego ręką. Drewniane meble odbiły się od futryny, gdy wchodziła w ciepło jasnego przedpokoju. Od razu nadepnęła na czyjś but – dziś było ich na wąskim korytarzu dużo więcej, niż zwykle. Z kuchni oprócz świątecznych zapachów dobiegały rozmowy mamy z ciotkami, a tuż przed nosem Patrycji przebiegli w dzikim pędzie, właściwym sześciolatkom, dwaj kuzyni: jasnowłosi Marcinek i Michałek. Krzyczący bliźniacy swoim zachowaniem zupełnie zaprzeczali wyglądowi. Pod słodkimi buziami, za zasłoną błękitnych oczu i loczków, kryli prawdziwie wredne charakterki.. Patrycja, idąc do dużego pokoju, musiała pokonać jeszcze jedną przeszkodę. W progu leżał jej ogromny pies o imieniu Bigos, który z obojętnością przyglądał się wigilijnemu rozgardiaszowi. Dziewczyna uniosła do góry krzesła, a potem przeszła na drugą stronę domowego ulubieńca. Przecisnęła się jeszcze pomiędzy choinką a stołem i wreszcie znalazła się na miejscu. Oparła krzesła o ścianę z miną zdobywcy. Dopiero, kiedy zauważyła, że meble są ze sobą powiązane starym sznurkiem o tysiącu supłów, na powrót zmarszczyła brwi. — Babciu, a święty Mikołaj istnieje, czy nie? — zapytał Michałek, pakując się na kolana siwej staruszce, która siedziała w swym ulubionym fotelu pod oknem. Babcia wyciągnęła słabą dłoń, aby pogłaskać wnuka po jasnych włoskach, a jej uśmiech rozsnuł na twarzy siatkę tkliwych zmarszczek. — Tak, kochanie, istnieje. — Nieprawda! — zbuntował się Marcinek. Podparł się pod boki i zawołał: — Ten w markecie miał plastikową maskę! Patrycja na chwilę oderwała się od swojego zasupłanego sznurka. Nie mogła przecież pozostawić kuzynów w niewiedzy, chciała wytłumaczyć im ten element Bożego Narodzenia. — Święty Mikołaj to po prostu taka tradycja... — zaczęła z mądrą miną, ale kuzynkowie zaraz jej przerwali. — Sama jesteś tradycja! — wykrzyknął Marcinek. — Patrycja–tradycja! — ucieszony z dowcipu Michałek zeskoczył z kolan babci i zaniósł się radosnym, dziecięcym śmiechem. — Patrycja–tradycja! Patrucha... pietrucha! — zaśmiał się jeszcze głośniej. Dziewczyna spojrzała na babcię z krzywym uśmiechem. Odwróciła się z powrotem do swoich krzeseł. Chłopcy, którzy nagle zapragnęli przeszkadzać w kuchni, pobiegli korytarzem na drugi koniec mieszkania. W dużym pokoju przez chwilę słychać było tylko tykanie starego zegara wiszącego na ścianie za plecami babci. — Może go przetnij? — zaproponowała staruszka, widząc wysiłki wnuczki. Patrycja uśmiechnęła się, nie odrywając wzroku od swych sznurków. — Spokojnie, rozwiążę to. Nie pamiętasz, co się stało z węzłem gordyjskim? — mruknęła w odpowiedzi. Jej palce chwyciły dwa końce linki, delikatnie ją pociągnęła i – nareszcie! – krzesła zostały uwolnione. Patrycja z triumfem pokazała babci sznurek. Do pokoju weszła mama z miską pełną gotowanej kiszonej kapusty. Postawiła ją na stole tuż przy nakryciu dla niespodziewanego gościa. Patrycja, która podążała wzrokiem za rękoma mamy, zauważyła brak opłatka na tym talerzu. Pokazała na miejsce dla wędrowca, pytając o pustkę. — Nie mamy tyle opłatka — wzruszyła ramionami mama. Ich oczy, jednej i drugiej tak samo ciemne, spotkały się na chwilę ponad białym stołem. — Mogłabyś wyjąć ten kolczyk z nosa chociaż na wigilię — skrzywiła się kobieta, wycierając ręce w niebieski fartuch. — Nie, nie mogłabym — odparła dziewczyna. Jej twarz natychmiast stężała, a głos wychłódł. — Pomogłabyś mi w kuchni chociaż — burknęła mama, już odwrócona tyłem do córki. Patrycja ze znudzoną miną podążyła za nią, po drodze przechodząc ponad cielskiem obojętnego psa. W kuchni nie było już na szczęście bliźniaków, poszli psocić gdzieś indziej. Ich matka, ciocia Ania, blondynka o rumianych policzkach, z powagą mieszała czerwony barszcz, jakby czynność ta była prawdziwym misterium. Druga ciotka stała przy oknie i zaglądała zza uniesionej palcami firanki na pogrążone w ciemności podwórko. Na jej pociągłej twarzy malował się wyraz nerwowego oczekiwania. — Masz, tu, rozkładaj uszka — mama podała Patrycji wyjęty z lodówki pojemnik pełen małych dzieł sztuki kulinarnej prosto z zakładów garmażeryjnych, znajdujących się za rogiem. — No... to będzie kolejne dziecko — westchnęła ciężko ciotka Ania. — Kinga miała termin na dzisiaj? Mama, pochylona, z głową w szafce, wymamrotała coś, co brzmiało jak „tak”. — Ten twój syn, to sobie szybko znalazł żonę — okrągła matka bliźniaków pokiwała złotą głową. — Raczej ona jego — wtrąciła zimnym tonem ciotka Beata, wciąż zapatrzona w ponure podwórko. — Nie ma to jak złapać męża na ciążę. — Sławek jest dorosły, sam podejmuje decyzje — odcięła się od dyskusji mama. Postawiła przed Patrycją stos bulionówek. — Wrzucaj — poleciła krótko. — Kinga jest porządną dziewczyną — zaczęła ciotka Ania, ale nie było jej dane dokończyć. Na podwórku przed blokiem zrobiło się jaśniej za sprawą reflektorów nowego, pięknego samochodu. Obserwatorka Beata zmrużyła powieki i puściła firankę. — Jest Grzegorz z Martą. W całkiem nowym audi — powiedziała konspiracyjnym szeptem, od którego Patrycji po plecach przeszły ciarki. — Ciekawe, skąd oni na to wszystko mają, skoro on cały czas pije, a ona jest tylko prowincjonalną aktorką. — Beata, to twój brat! — ofuknęła szwagierkę gospodyni domu. Sama wyjrzała przez okno z ciekawością, gdy odstawiła na kuchenny stół karpia w galarecie. — Nalewać? — zapytała ciotka Ania, unosząc do góry znad garnka błękitne oczy oraz mokrą chochlę. — Ciociu, kapiesz — zawróciła jej uwagę Patrycja. Kobieta spojrzała w dół. Na podłodze rozszerzało się kilka czerwonych plam. Młoda matka niezdarnie odłożyła głęboką łyżkę, chwyciła papierowe ręczniki i rzuciła się, by wycierać ślady. Zastanawiając się, skąd oni mają pieniądze na te samochody, mama Patrycji wzięła do ręki chochlę, ponieważ był już najwyższy czas, aby nalewać barszczu. — Podawaj miski — rzuciła w stronę córki. Dziewczyna posłusznie podeszła z bulionówką na podstawce. Gdy zanosiła zupę na stół, znikąd pojawił się jej tata, wcześniej nieobecny, a przynajmniej zupełnie niewidoczny podczas przygotowań. Witał przybyłego brata, jego żonę oraz nastoletnią córkę. Szeroki, wąsaty wujek Grzegorz zajmował prawie cały korytarz, więc Patrycja z trudem przemknęła obok. Potem zgrabnie przeszła nad leżącym w progu Bigosem i postawiła na stole pierwszy barszczyk. Chciała wrócić do kuchni po następny, ale ciotka Marta zatrzymała ją, wcisnąwszy jej swój płaszcz wraz z kapeluszem. — Powieś to, skarbie — powiedziała przemiłym głosem, poprawiając przed lustrem fryzurę. Zawiłe sploty jej włosów bardziej, niż rodzinną wigilię, przywodziły na myśl bal sylwestrowy. Patrycja znalazła zaraz jakiś wieszak i wykonała polecenie ciotki. Mocny zapach perfum, który snuł się dookoła płaszcza, trochę jej w tym przeszkadzał. Przy tej czynności zastała ją Dorota, równoletnia kuzynka. — Od zawsze mówiłam, że najlepsze święta, to takie, kiedy każdy siedzi w swoim pokoju — jęknęła. Patrycja spojrzała na opartą o framugę drzwi, umalowaną na czarno nastolatkę. W myślach zgadywała, że Dorota wolałaby być teraz ze swoim chłopakiem. Nie zdążyła jednak wypowiedzieć się na ten temat, ponieważ znikąd pojawiły się wredne bliźniaki. — Dorota-wywrota! — zawołały z poziomu swych sześcioletnich, jasnych główek. Marcinek pokazał język, a młody poeta Michałek wymyślił kolejny rym. — Dorota-ciemnota! — Ja ci dam ciemnotę! Urwisy przeskoczyły ponad Bigosem i pobiegły za choinkę, a mroczna dziewczyna ruszyła za nimi. Patrycja odprowadziła wzrokiem ten mały pościg wigilijny, a potem udała się do kuchni. Tam ciotka Marta stawiała właśnie na stole własnoręcznie upieczone ciasto z paczki. — ...bo pomyślałam, że święta powinny być jak najbardziej rodzinne! — uśmiechnęła się szeroko do trzech kulinarnych sędziów. Tylko na okrągłej twarzy cioci Ani malowała się życzliwa aprobata dla tego wypieku. Gdy już „prowincjonalna aktorka” wyszła z kuchni wraz z zapachem perfum i brzękiem kolczyków, mama oraz ciotka Beata zgodnie prychnęły, a ciastu nie poświęciły już ani krzty uwagi, jakby było niegodne ich spojrzeń. Wigilijne sprawy toczyły się swym zwykłym rytmem. Dorota zaszyła się w kącie z komórką, bliźniaki napastowały babcię na tle świętego Mikołaja, a mężczyźni czekali przed dymiącym barszczem, rozmawiając głośno o polityce. Patrycja nosiła zupy z ostrożnością godną lepszej sprawy. Pies oczywiście ani myślał ruszyć się z progu. W trakcie jednego z manewrów wymijania Bigosa dziewczyna dostrzegła nowy prezent pod choinką. Odstawiła barszcz, a potem ukucnęła. Wzięła w ręce śliczną, wełnianą owieczkę, maskotkę opatrzoną kartką z napisem „dla Nowonarodzonego”. Uśmiechnęła się, widząc w krzywych literach drżącą rękę babci. Z czułością odłożyła na miejsce prezent dla dziecka Sławka i Kingi. Ciotki w końcu przybyły do stołu. Szybka, jakby trochę wstydliwa modlitwa rozpoczęła wieczerzę wigilijną. Patrycja dopiero, kiedy podniosła opłatek, zorientowała się, że nie przeczytali Ewangelii. Skoro jednak nikt oprócz niej – i prawdopodobnie babci – tego nie dostrzegł, nie było potrzeby otwierania Pisma Świętego, bo kto by go słuchał? Tym bardziej, że przy stole zrobiło się gwarno. Najwięcej hałasu robiły bliźniaki, które każdemu życzyły, aby w przyszłym roku dał się nabrać na ich kawały. Ciotka Marta też zwracała na siebie uwagę, gdy z wylewnym „skarbie!” całowała powietrze koło policzków innych ciotek. Wujek Grzegorz zaś donośnym głosem życzył bratu lepszego samochodu. Usłyszawszy to, ciotka Beata i mama spojrzały na siebie z przeciwległych końców stołu. Dorota zaś profilaktycznie (uważała, że życzenia i cała ta opłatkowa szopka są do bani),zaszyła się w ciemnym kącie. Jednak nawet tam dotarła do niej babcia, która uśmiechała się przepraszająco, bo zapomniała, czego właściwie chciała jej życzyć. Już po niedługim czasie zamiast rozmów rozlegało się szczękanie sztućców. Ktoś komentował co chwilę mruknięciem rybę smażoną, rybę pieczoną, rybę w galarecie lub śledzie. Bliźniaki zaś radośnie mlaskały, a ciotka Ania nie miała serca strofować swoich aniołeczków. Nad tym wszystkim wzniósł się nagle głos wujka Grzegorza, proszącego o „coś na trawienie”. Ciotka Beata z nieprzeniknioną miną podała mu butelkę, aby sam sobie nalał. Zdawało się, że kobieta zaraz wytrze rękę w serwetkę, żeby tylko nie mieć z tym nic wspólnego. Obserwowała go z ponurą uwagą aż do momentu, w którym ciotka Marta podjęła niesamowicie interesującą opowieść o swoim nowym reżyserze z teatru. — ... i wyobraźcie sobie, skarby, podarł cały dramat! — zamachała wypielęgnowanymi dłońmi nad stołem. — To niesamowity, wręcz niezwykły człowiek, ale taki porywczy!.... Dorota rzuciła swojej matce znudzone spojrzenie. Wyciągnęła z kieszeni komórkę, by napisać pod stołem wiadomość do chłopaka. Postulat bliźniaków i ciotki Ani, żeby może włączyć telewizor, nie doczekał się dyskusji ani realizacji, ponieważ w głębi korytarza odezwał się telefon. Mama odsunęła krzesło od stołu, przeskoczyła nad nieruchomym cielskiem psa, a potem wszyscy już tylko nasłuchiwali dźwięków, bo nie mogli nic widzieć. Dzwonek ucichł. W korytarzu zabrzmiało nerwowe „Halo?”. Goście patrzyli po sobie nad stołem z resztkami wieczerzy. Z korytarza dobiegł ich krzyk radości, który połączył ich spojrzenia, biegnące ku telefonowi. Mama odłożyła słuchawkę, stanęła tuż za Bigosem i rozpromieniona zawołała: — Kinga urodziła córkę! — Jedźmy ją zobaczyć! — zaproponował głośno wujek Grzegorz, podnosząc w górę kieliszek. — Ty na pewno nie będziesz prowadził — syknęła ciotka Beata. Jednak mało praktyczny pomysł ujrzenia niemowlęcia tak spodobał się całej rodzinie, że trudno było przekonać kogokolwiek, aby został. Mimo tłumaczeń mamy, że dziecka i tak nikt nie zobaczy, wszyscy koniecznie chcieli porozmawiać chociaż ze Sławkiem. Bliźniaki stały już w wejściu omotane kolorowymi szalikami, tata grzał silnik swojego fiacika, a mama podawała ciotce Marcie jej kapelusz. Patrycja, która właśnie zakładała but, spojrzała w stronę fotela pod oknem. Nikt w nim nie siedział. Dziewczyna rozejrzała się wokół siebie, zaniepokojona. Nigdzie nie błyskały siwe włosy, nie widziała szarego sweterka zapinanego na duże guziki. — Babcia znikła! — zawołała do rozgorączkowanych krewnych. Wszyscy nagle znieruchomieli. Przez chwilę trwali tak, jakby ktoś ich zamroził, a potem zaczęli spieszyć się jeszcze bardziej. — Idź jej szukać — powiedziała mama, patrząc na córkę z troską. — A może mam iść z tobą? Patrycja, pochylona nad drugim butem, w odpowiedzi tylko machnęła ręką. Babcia na pewno siedziała na cmentarzu przy grobie dziadka. Zawsze, kiedy znikała w tajemniczy sposób, tam ją znajdowali. — Nie wzięła kurtki — ciotka Beata wcisnęła bratanicy płaszcz należący do babci, który wisiał na wieszaku. — Jak ją znajdziesz, to zadzwoń — dodała mama i znikła za drzwiami mieszkania razem z resztą krewnych. Patrycja przez chwilę patrzyła z niewytłumaczalnym smutkiem na swoje odbicie w lustrze. Zaraz potem nacisnęła klamkę, by zbiec po schodach na zewnątrz. Padał paskudny, drobny deszczyk, a ulice lśniły migoczącymi lampkami sklepowych wystaw. Dziewczyna ochlapała sobie spodnie, biegnąc przez kałuże w stronę bramy cmentarza. Bez problemu trafiła pomiędzy linie żywopłotu i wreszcie, pośród lichych ogników zniczy wypatrzyła zgarbioną postać. Zwolniła kroku. Zbliżyła się całkiem do stojącej bez ruchu babci. Narzuciła trzymany w rękach płaszcz na wychłodzone ramiona staruszki. Babcia uśmiechnęła się do zatroskanej wnuczki, a potem z westchnieniem spojrzała na grób, przy którym obie stały. — Chciałam przynieść Czesiowi piernika — wyszeptała kobieta. Z jej ust w powietrze wzbiła się chmurka pary wodnej. Patrycja dostrzegła kawałek brązowego ciasta w ukrytych w cieniu dłoniach babci. — On tak lubił mój piernik — westchnęła staruszka. Dziewczyna otoczyła ją ramieniem. Spokojnym głosem, jakby mówiła do dziecka, odpowiedziała: — Wiec zostaw go dziadziusiowi tu, przy grobie. Kobieta uśmiechnęła się lekko. Z pobliskiego nagrobka dobiegała kiczowata melodyjka „Cichej Nocy”, wygrywana przez otwartą kartkę z pozytywką. Babcia pochyliła się nieco, by położyć kawałek ciasta na ziemi. Przyglądała się jeszcze przez chwilę płycie z wyrytym imieniem męża, ale jej oczy widziały chyba coś zupełnie innego, niż pusty, pogrążony w mroku i deszczu cmentarz. Patrycja ze złością zwróciła się w stronę grającej kartki. Jednak nie podeszła, aby ją zamknąć – przecież to też był kawałek czyjegoś świata, być może dla leżącego w grobie tak ważny, jak dla dziadka babciny piernik. — Wracajmy — powiedziała dziewczyna do staruszki. Pomogła jej porządnie założyć płaszcz, zapięła go na wszystkie guziki. Powolutku, krok za kroczkiem, ruszyły pomiędzy żywopłotami w stronę bramy. — Oj, Pati... Tak to jest. Jeden człowiek umiera, drugi się rodzi — westchnęła babcia, gdy przechodziły obok jazgotliwej kartki z pozytywką. — A oni tak pędzą do tego nowego dziecka, bo jeszcze jest czyste i ani nikogo nie obgadało, ani nie ma za wiele lat, żeby go przestać słuchać... Czy pójdziesz dziś ze mną na pasterkę? Patrycja w odpowiedzi skinęła głową. Z nagłym wzruszeniem ujęła drobne, słabe palce staruszki w swoje dłonie, by je ucałować. Ręce babci pachniały piernikiem. 👄 DOBRANOC

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość ALLIISS.
Wujek Grzegorz zaś donośnym głosem życzył bratu lepszego samochodu. Usłyszawszy to, ciotka Beata i mama spojrzały na siebie z przeciwległych końców stołu. Dorota zaś profilaktycznie (uważała, że życzenia i cała ta opłatkowa szopka są do bani),zaszyła się w ciemnym kącie. Jednak nawet tam dotarła do niej babcia, która uśmiechała się przepraszająco, bo zapomniała, czego właściwie chciała jej życzyć. Już po niedługim czasie zamiast rozmów rozlegało się szczękanie sztućców. Ktoś komentował co chwilę mruknięciem rybę smażoną, rybę pieczoną, rybę w galarecie lub śledzie. Bliźniaki zaś radośnie mlaskały, a ciotka Ania nie miała serca strofować swoich aniołeczków. Nad tym wszystkim wzniósł się nagle głos wujka Grzegorza, proszącego o „coś na trawienie”. Ciotka Beata z nieprzeniknioną miną podała mu butelkę, aby sam sobie nalał. Zdawało się, że kobieta zaraz wytrze rękę w serwetkę, żeby tylko nie mieć z tym nic wspólnego. Obserwowała go z ponurą uwagą aż do momentu, w którym ciotka Marta podjęła niesamowicie interesującą opowieść o swoim nowym reżyserze z teatru. — ... i wyobraźcie sobie, skarby, podarł cały dramat! — zamachała wypielęgnowanymi dłońmi nad stołem. — To niesamowity, wręcz niezwykły człowiek, ale taki porywczy!.... Dorota rzuciła swojej matce znudzone spojrzenie. Wyciągnęła z kieszeni komórkę, by napisać pod stołem wiadomość do chłopaka. Postulat bliźniaków i ciotki Ani, żeby może włączyć telewizor, nie doczekał się dyskusji ani realizacji, ponieważ w głębi korytarza odezwał się telefon. Mama odsunęła krzesło od stołu, przeskoczyła nad nieruchomym cielskiem psa, a potem wszyscy już tylko nasłuchiwali dźwięków, bo nie mogli nic widzieć. Dzwonek ucichł. W korytarzu zabrzmiało nerwowe „Halo?”. Goście patrzyli po sobie nad stołem z resztkami wieczerzy. Z korytarza dobiegł ich krzyk radości, który połączył ich spojrzenia, biegnące ku telefonowi. Mama odłożyła słuchawkę, stanęła tuż za Bigosem i rozpromieniona zawołała: — Kinga urodziła córkę! — Jedźmy ją zobaczyć! — zaproponował głośno wujek Grzegorz, podnosząc w górę kieliszek. — Ty na pewno nie będziesz prowadził — syknęła ciotka Beata. Jednak mało praktyczny pomysł ujrzenia niemowlęcia tak spodobał się całej rodzinie, że trudno było przekonać kogokolwiek, aby został. Mimo tłumaczeń mamy, że dziecka i tak nikt nie zobaczy, wszyscy koniecznie chcieli porozmawiać chociaż ze Sławkiem. Bliźniaki stały już w wejściu omotane kolorowymi szalikami, tata grzał silnik swojego fiacika, a mama podawała ciotce Marcie jej kapelusz. Patrycja, która właśnie zakładała but, spojrzała w stronę fotela pod oknem. Nikt w nim nie siedział. Dziewczyna rozejrzała się wokół siebie, zaniepokojona. Nigdzie nie błyskały siwe włosy, nie widziała szarego sweterka zapinanego na duże guziki. — Babcia znikła! — zawołała do rozgorączkowanych krewnych. Wszyscy nagle znieruchomieli. Przez chwilę trwali tak, jakby ktoś ich zamroził, a potem zaczęli spieszyć się jeszcze bardziej. — Idź jej szukać — powiedziała mama, patrząc na córkę z troską. — A może mam iść z tobą? Patrycja, pochylona nad drugim butem, w odpowiedzi tylko machnęła ręką. Babcia na pewno siedziała na cmentarzu przy grobie dziadka. Zawsze, kiedy znikała w tajemniczy sposób, tam ją znajdowali. — Nie wzięła kurtki — ciotka Beata wcisnęła bratanicy płaszcz należący do babci, który wisiał na wieszaku. — Jak ją znajdziesz, to zadzwoń — dodała mama i znikła za drzwiami mieszkania razem z resztą krewnych. Patrycja przez chwilę patrzyła z niewytłumaczalnym smutkiem na swoje odbicie w lustrze. Zaraz potem nacisnęła klamkę, by zbiec po schodach na zewnątrz. Padał paskudny, drobny deszczyk, a ulice lśniły migoczącymi lampkami sklepowych wystaw. Dziewczyna ochlapała sobie spodnie, biegnąc przez kałuże w stronę bramy cmentarza. Bez problemu trafiła pomiędzy linie żywopłotu i wreszcie, pośród lichych ogników zniczy wypatrzyła zgarbioną postać. Zwolniła kroku. Zbliżyła się całkiem do stojącej bez ruchu babci. Narzuciła trzymany w rękach płaszcz na wychłodzone ramiona staruszki. Babcia uśmiechnęła się do zatroskanej wnuczki, a potem z westchnieniem spojrzała na grób, przy którym obie stały. — Chciałam przynieść Czesiowi piernika — wyszeptała kobieta. Z jej ust w powietrze wzbiła się chmurka pary wodnej. Patrycja dostrzegła kawałek brązowego ciasta w ukrytych w cieniu dłoniach babci. — On tak lubił mój piernik — westchnęła staruszka. Dziewczyna otoczyła ją ramieniem. Spokojnym głosem, jakby mówiła do dziecka, odpowiedziała: — Wiec zostaw go dziadziusiowi tu, przy grobie. Kobieta uśmiechnęła się lekko. Z pobliskiego nagrobka dobiegała kiczowata melodyjka „Cichej Nocy”, wygrywana przez otwartą kartkę z pozytywką. Babcia pochyliła się nieco, by położyć kawałek ciasta na ziemi. Przyglądała się jeszcze przez chwilę płycie z wyrytym imieniem męża, ale jej oczy widziały chyba coś zupełnie innego, niż pusty, pogrążony w mroku i deszczu cmentarz. Patrycja ze złością zwróciła się w stronę grającej kartki. Jednak nie podeszła, aby ją zamknąć – przecież to też był kawałek czyjegoś świata, być może dla leżącego w grobie tak ważny, jak dla dziadka babciny piernik. — Wracajmy — powiedziała dziewczyna do staruszki. Pomogła jej porządnie założyć płaszcz, zapięła go na wszystkie guziki. Powolutku, krok za kroczkiem, ruszyły pomiędzy żywopłotami w stronę bramy. — Oj, Pati... Tak to jest. Jeden człowiek umiera, drugi się rodzi — westchnęła babcia, gdy przechodziły obok jazgotliwej kartki z pozytywką. — A oni tak pędzą do tego nowego dziecka, bo jeszcze jest czyste i ani nikogo nie obgadało, ani nie ma za wiele lat, żeby go przestać słuchać... Czy pójdziesz dziś ze mną na pasterkę? Patrycja w odpowiedzi skinęła głową. Z nagłym wzruszeniem ujęła drobne, słabe palce staruszki w swoje dłonie, by je ucałować. Ręce babci pachniały piernikiem. 👄 DOBRANOC

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość Jarzębina jesienna
Witam👄 witam i o zdrówko pytam:-D?

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Juz w Oazie długo n nie byłam i zapomniałam ,mojego zdrobnienia:-D Dziewczyny i chłopaki.... IDĄ ŚWIĘTA TYLKO TO SIĘ LICZY:-D Praktycznie mówiąc ja już się z najgorszym uporałam, okna, drzwi, firaneczki aż lśnią bielą...I najważniejsze z kącików kurze porządnie wymiotłam:-D Hi Hi ! Jutro zrobię gołąbki, bo tak za mną już chodzą... Wiec i Was zaproszę:-D O już mnie mężulek wola...!!! Moze za chwilkę do Was jeszcze wpadnę:-D Tylko wymyje mu plecy :-C

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość Samotny60
Witam wszystkie panie ! Ja dziś bylem na kręglach, należę do takiego klubu i raz w miesiącu jedziemy na kręgielnię... Ot tak dla kondycji i kurażu:-D Ale dziś najwyraźniej nie był mój dzień... Coz mówi się trudno:-D a kocha się dalej...:-D

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość zapominaja
Poświatowska Halina Manekiny manekiny maja ślepe piersi kształt łydek jak napięta struna dźwięcząca wiecznie chłodnym tym samym tonem manekiny mają włosy skończone a twarze szczupłe zapatrzone w siebie spod przymkniętych powiek manekiny pogardzają tłumem nie drżą w istnieniu doskonałe nieruchome rozpościerają palce chwil nad mijającą barwą jedwabiu z twarzą przyklejoną do szyby pod suknia pod szeleszczącą suknią jestem wspaniałym elastycznym manekinem -- DOBRANOC

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość zapominaja
Nowak Joanna Samotna jesień Następna samotna jesień W miasteczku pełnym ludzi. Zamiast Twych rąk Oplata mnie szal złota. Idę zaspana ulicą I kłaniam się drzewom Gubiącym dary lata. Powiew wiatru niesie dźwięk Ostatniego westchnienia. W śpiewie ptaków szukam zapomnienia. One też odeszły. Zostałam sama. Płynąc po czerwonym dywanie Szukam ciebie, Ale ostatnia jesień Zabrała mi Twoja miłość kochany. Został tylko suchy liść I jeden promień dojrzałego słońca.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość zapominaja
Wat Aleksander Sen Jest we mnie wyspa i niebo nad nią, i rzeka wokoło. Skąd ta rzeka wypływa? Dokąd ta rzeka wpływa? Znikąd? Donikąd? Co wyłowi ten rybak, ukryty w sitowiu? Co ustrzeli myśliwy, nurkujący śród traw wysokich? Jak ptak runie z nieba z przestrzelonym gardziołkiem, z którego śpiew się sypie jak groszki z gwizdawki? Gdy noc zapada myśliwy i rybak siadają na ziemi ---- obydwaj są niemi łuk złożą i sieci siadają na ziemi gdzie księżyc nie świeci gdzie woda nie płynie gdzie nic nie przeminie choć wszystko przemija o to ziemia niczyja. Siadają na ziemi i utrudzeni pokazują połów z dnia całego: monstra podwodne jeża, nietoperza, kości końskiego szkieletu i zbłąkaną tu przygodnie hamadriadę z sercem przestrzelonym, a jeszcze żywym, wciąż jeszcze żywym tęskniącą do drzewa swojego. Gdzie jesteś drzewo, gdzie jesteś, drzewo tej hamadriady? Ona umiera, chce się pożegnać. Księżyc zaciera jej zmysły. Nie grać, żabia kapelo, slowiku solisto. Kości się bielą nad wodą. Nieczystą. Saint-Mande, lipiec 1956

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość Wanila 38
Poczytałam , śliczne wiersze, opowiadania... Jak dobrze tu chociaż na parę minut wpaść i przenieść się do innego świata... Kotek taki śliczny zielonooki... Mikołajek Alisarii oko puszcza... A jarzębinka myje plecy:-D mężulka oczywiście :-D

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

×