Skocz do zawartości
Szukaj w
  • Więcej opcji...
Znajdź wyniki, które zawierają...
Szukaj wyników w...

Zarchiwizowany

Ten temat jest archiwizowany i nie można dodawać nowych odpowiedzi.

Gość POMOC DORAZNA

Czy jesteś w związku, w którym partner molestuje Cię psychicznie? cz.2

Polecane posty

Gość luiza-za
No, teraz obraz sprawy jest całkiem inny. Dwóch dominantów zawsze może dojść do kompromisu. Prawie równie łatwo jak dwoje uległych:=P Na tym topiku (czytam go pasjami;) ale weszłam dzisiaj pierwszy raz od pół roku) większość dziewczyn to mniej lub bardziej uległe strony. I jak można dotrzeć do ich partnerów?! Dzięki tym radykalnym posunięciom odzyskują spokój ducha, dzieci, szczęście, szacunek, mają swoje pieniądze,odzyskują godność, przyjaciół. Oczywiście, że nikt nie daje na nic gwarancji, ale jeśli 100% symptomów wskazuje na to że facet się znęca (znam kilku takich z widzenia i słyszenia) to zazwyczaj tak jest. Bywa też tak, że po postawieniu sprawy na ostrzu noża to partnerzy się zmieniają. Gdybym miała cię oceniać dalej:-P /po tych kilku postach/ powiedziałabym, że wcześniej /w domu rodzinnym/ nie zaznałaś takiego ciepła, miłości i zainteresowanie jakie daje ci teraz partner, lub że byłaś od dzieciństwa bardzo dominująca i rodzice pozwolili ci robić wreszcie co chcesz bo nie mogli nad tobą zapanować. Trzecie lub -że wszystko miałaś i byłaś małą księżniczką od zawsze /+ geny!/;) Nie obrażaj się, lubię sobie tak pospekulować. Na "oko" /po postach/ wygląda że macie bardzo dojrzały związek. Przekabaciłaś mnie;)

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość doswiadczona w tej kwestii
Luiza - dobra jestes w tym spekulowaniu :) masz racje w jednej kwestii co do mojego dziecinstwa. Musze wychodzic, juz jestem spozniona, napisze jeszcze, bo robi sie ciekawie :)

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
doświadczona, to nie jest takie proste :) [ukłony w stronę yeez - aha, przy okazji: nie mogę oprzeć się wrażeniu, że chcesz mnie łapać na słówka :) Tak, napisałam, że ważnym jest zrozumienie tego, dlaczego on to robi - nie "MI to robi", ale że w ogóle robi. Dlaczego ważne? A żeby zdecydować czy dasz radę z tym się zmagać. Jeśli partner-border wyraża zgodę na uczęszczanie do psychoanalityka, jeśli widzisz, że jest świadom tego, że wyrządza krzywdę waszemu związkowi, jeśli chce coś zmienić - no to i warto spróbować. Ale jeśli wszystko odbywa się na zasadzie "jak mnie fala poniesie", to raczej nie ma szans na poprawę i szkoda czasu na próby, bo chociażbyś się rozpłaszczyła i rozpuściła w nim, całkowicie gubiąc siebie, chociażbyś starała się sprostać wciąż rosnącym wymaganiom (sic!), to byłaby to przegrana wojna o harmonijny związek. Co do drugiej kwestii - "Co jest we mnie takiego, że on mi to robi" - to dziewczyny już dawno odpisały, że dzieje się tak z wielu przyczyn, a główne to: przyzwolenie, tolerowanie, brak pewności, że poradzą sobie samodzielnie, brak poczucia własnej wartości itd.) No więc, nie na darmo zadałam to pytanie doświadczonej. Wychwytuję tu trzy rzeczy: 1. "Zaproponowal, ze nauczy mnie bycia 'niewolnica' i ze uczyni mnie szczesliwa" - dla mnie to jest oksymoron. Wiem, że w nawiasie, wiem, że chodzi bardziej o wyciszenie, panowanie nad sobą, o wyczucie w końcu, bo co to za partner, który nie wyczuwa w jakim stanie znajduje ten drugi. Nie mam przekonania, że był to związek toksyczny. Może niedopasowany, ale! Jedna rzecz to panowanie nad sobą, a druga - liczenie się z każdym słowem dlatego, by partner nie wybuchnął! Przestaje się być sobą. Staje się cieniem :( Jak słusznie tu zauważono, związek opiera się na kompromisach. Ale nie na rezygnacji z siebie!! Nie wyobrażam sobie, bym się zrobiła raptem potulna i zawsze pogodna, a przestałabym być temperamentna :D To jest sprawa omówienia "warunków brzegowych", co się robi zazwyczaj na starcie. Później jest to właśnie brzemienne w skutki - jak to opisuje doświadczona - ale i niezbędne. Tu dziewczyny często piszą o zaznaczaniu granic - i to jest to. Jeśli mój partner ma choleryczne usposobienie (i ja o tym wiem nie od dziś), to nie reaguję przesadnie, kiedy przychodzi z pracy wku***ny, nie zagłębiam się w to co mówi, spokojnie podam mu obiad, spokojnie coś porobię w tym czasie jak on je (wiadomo, chłop głodny to i zły), a później, jeśli cosik nie gra - pytam się "No dobra, a teraz powiedz, kto ci tak mocno na odcisk nadepnął?" - Rozbrajający uśmiech - "Skąd wiesz?" - i treściwa gadka. Ale jest i tak, że mnie coś bulwersuje, że jestem wku***na do granic możliwości, odwarkuję, szukam piątego kąta, zasiadam z książką obcojęzyczną, żeby się odciąć na jakiś czas od myśli nieproduktywnych... Wtedy wchodzi do tego pokoju, widzi książkę, przytula i nic nie mówi, bo wie, że w niczym mi teraz nie pomoże, ale za to przytulenie... To jest kompromis. To jest wolność w związku. Ja MAM PRAWO być "temperamentna", ja MAM PRAWO do takich, a nie innych nastrojów i emocji, a jeśli partner tego nie rozumie i mam "nadepnąć na gardło własnej pieśni"... to się udławię na trzeci dzień. A może i na drugi :D 2. Awantury to jedna rzecz. Kłótnie, spory, często na podwyższonych tonach. Ale, doświadczona, czy tak naprawdę poniżał Cię? Wyzywał Cię od dziwek i kurew? Mówił tak, że czułaś się nikim, nic nie wartą szmatą?? Czy to się nasilało? Nie sądzę, że chcąc uzyskać odzew, pominęłabyś coś w opisie, z tej prostej przyczyny, że tylko zdobycie się na dystans do całej sytuacji. Zauważyłaś, że nie na wszystkie posty dziewczyny odpowiadają? Na "chwilówki" nie reagują, dziś jest tak, jutro może być inaczej - i to jest zdrowe. Twój mąż , jak piszesz, był nerwowy i nieprzyjemny. Nie lubi czosnku. No ok :D Ale inteligentna kobieta nie popełnia dwa razy tego samego błędu ;) Wiedziałaś już, że nie lubi, po kiego grzyba mu robiłaś? :D Zresztą, mogło to być coś innego, nieważne. Ważne to, że ogromna przepaść leży pomiędzy dogadzaniem na każdym kroku a przyjęciem do wiadomości preferencji partnera, które w niczym nie kolidują z Twoimi . 3. "Polecam za to zostac posluszna mezczyznie, ktory jest tego wart, ktory jest dojrzaly i ma bogata wiedze i doswiadczenie w tych kwestiach, ktory potrafi Cie zmienic na lepsze." NIKT nie potrafi NIKOGO zmienić na lepsze ani na gorsze. Ten ktoś SAM może się zmienić lub nie, sam podjąć taką decyzje. Chociażbyś nie wiem co zrobiła, nie potrafisz zmienić innej osoby bez jej na to zgody. To TY zastanowiłaś się, to TY wyciągnęłaś wnioski z rozmowy, to TYpostanowiłaś spróbować się zmienić. I dobrze, jeśli Tobie jest z tym dobrze.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
:D Blondi :D skoro zauwazasz roznice to juz wiesz, ze moim celem nie jest łapanie za słowkaciesze sie ze widzisz jak zmienia sie znaczenie i sposob rozumowania pozdrawiam cieplo

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
yeez 🌻 - ja tylko o wrażeniu pisałam :D No i nie dokończyłam zdania, bo "temperament" mnie chyba poniósł: "Nie sądzę, że chcąc uzyskać odzew, pominęłabyś coś w opisie, z tej prostej przyczyny, że tylko zdobycie się na dystans do całej sytuacji" + i opisanie jej w sposób pełny i wszechstronny pozwala liczyc na adekwatny odzew. A inaczej po co pisać? :)

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Blondi kazda z nas zapewne pisze z innego powodu nie oczekiwalm odzewu przeczytalam ale jak na razie nie poczulam potrzeby by "szczescie w niewolnictwie komentowac"

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
moze dodam jeszcze, ze nie zawsze i we wszystkim jestesmy zgodne ale lubie cie czytac :D pozdrawaiam wszystkich cieplo

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
No to też dodam, że lubie Cię czytać, aczkolwiek nie zawsze, ale to zapewne wiesz :D i w niczym to nie szkodzi, jeśli nie narusza niczyich dóbr osobistych. No i widzisz, Twoją uwagę zwrócił na siebie zwrot "szczescie w niewolnictwie" i powstrzymałaś się od komentarza. Moją też, ale odpowiedziałam - pomna doświadczeń swojego pierwszego związku (zamiast taty-kontrolera, nie przerobiwszy należytej lekcji, trafiłam na męża-kontrolera... ale cóż, dobrze mieć taką świadomość, nawet po latach). Czasem faktycznie się zastanawiałam czy nie z tych samych powodów piszemy. To znaczy, ja wiem, że zaczęłam tu pisać, przerabiając z dwoma przyjaciółkami perypetie ich związków , sałą rzeczy wiele spraw staje się bardziej oczywiste, kiedy je obserwujesz "na żywo". Z drugiej strony - wybacz szczerość i ingerencję w Twoje sprawy prywatne - czy nie masz też zabliźnionej, ale nie do końca zagojonej rany, związanej z przeżyciami z dzieciństwa czy wczesnej młodości?.. Ja dzisiaj, po 2. miesiącach od śmierci mamy doszłam do zaskakujących wniosków: niby wszystko zrozumiałam, niby wszystko wybaczyłam, niby poznałam mechanizm działania, pogodziłam się z tym , że dostałam tyle ile mogła mi dać... ale czy JA kochałam ją tak, jak należało (?) ją kochać?.. Ta kwestia nie daje mi spokoju. Kiedy czytałam, jak to trzeba dla własnego dobra odciąć się od jej spraw, problemów itd., jakoś tak mną szarpnęło. "Ja bym nie mogła" - pierwsza myśl. Druga - "Ale i nie mogłabym pewnych spraw załatwić za nią, bo nią nie jestem". I trzecia "Mimo wszystko, nie mogłabym jej nie pomóc". Nie wiem, czy Ty (kiedy pisałaś o matce) po prostu przeszłaś do porządku dziennego nad jej problemami, odcięłaś się, bo to było zdrowe dla Ciebie? Czy też miałaś jakieś szczątkowe poczucie winy, że nie uczestniczysz już w jej życiu? Nie wiem po co i dlaczego pytam, ta kwestia nie daje mi spokoju, bo w Tobie też wyczuwam jeśli nie rozgoryczenie, to pewną zadrę w relacjach córka-matka. [Jeśli nie chcesz, nie odpowiadaj na forum].

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Blondi co to znacz kochac tak jak nalezalo? co sie u ciebie kryje pod tym... nalezalo ? dla kazdego milosc co innego oznacza wychowala mnie w poczuci winy i poczuciu ze jestem po to by ja zadowalac liczyly sie jej uczucia i potrzeby . stad wziely sie u mnie juz w wieku 5 lat stany lekowe ale od momentu gdy zrozumialam co mi zrobila ... nie mialam juz poczucia winy .... bo to nie ja bylam jej matka tylko ona moja. a rola matki jest dbanie i troszczenie sie o swoje dziecko.ona mnie wciagnela w zamiane rol a ja z tego chorego ukladu poprostu wyszlam zrozumialam ze mam swoje wlasne zycie i niczego juz od niej nie oczekiwalam, nie chcialam niczego naprawiac, w pewnym momencie zrozumialam, ze wazne jest tylko to.... co ja z tym zrobie aaaaaaaaa i odciecie nie oznacza dla mnie ze gdyby potrzebowala mojej pomocy to o ile moglam bym jej pomoc to zrobilabym to

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość jaanna
Skoro podjelam decyzje o powrocie do domu na ktora moj partner sie nie zgadza "bo jeszcze nie teraz" mimo, ze mowie mu, ze nie jestem tu juz szczesliwa i nie chce tu byc, co ja mam zrobic? Dlaczego mimo, ze bardzo tego chce i wiem, ze bedzie to dla mnie wspaniala zmiana w zyciu, nadal biore pod uwage jego zdanie i czekam na pozwolenie? Czy to jest tak wielka milosc z mojej strony czy uzaleznienie tak silne? Dostajac od niego smsa "jak teraz wyjedziesz to sie wk***ie" chyba powinno do mnie dotrzec!! Dlaczego po dziesieciu latach i uswiadomieniu sobie, ze dalam sie zamknac w klatce, nawet nie zlotej, nadal tak bardzo boje sie zrobic wbrew jemu? Czy moze wbrew sobie?

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Yezz 😍 blondynka 😍 Ciekawa dyskusja na temat matek. Ja z moja mamą mam teraz częste kontakty. Ale nauczyłam się po latach wyznaczać granice i pilnować ich, szczególnie w moim domu. I to się sprawdza, bo rodzice muszą respektować moje granice. Teraz jesteśmy bardziej partnerami, za chwilę albo juz się tak powoli dzieje, to oni będą jak moje dzieci ( z powodu starości). A teraz ciekawa opowieść o mojej 14-letniej córce. Byliśmy na wakacjach, moja córka z moimi rodzicami w domu. No i moja uwielbiająca rządzić mama zaczęła wprowadzać swoje "nadmierne" porządki. Moja córka w rozmowie telefonicznej ze mną powiedziała "jak mogłaś wytrzymać z nią tyle lat!". Po powrocie powiedziała, że najpierw babcia się na coś zgodziła, potem jej się humor zmienił i odwołała. Córka powiedziała jej, że to nie jest w porządku. Babcia się wściekła i zakazała jej pyskować.I dała koncert, ktory świetnie znam z dzieciństwa. Całe moje dzieciństwo było nacechowane humorami mojej matki.I jej brakiem konsekwencji. Córka mówi, że przestała się odzywać, a potem zdystansowała sie na odległość. I to było fajne i mnie ucieszyło. A w innej sytuacji zachowała się bardzo asertywnie. Mamy psa,który śpi w domu. A babcia stwierdziła, że w nocy pies ma spać na dworze. Córka, że będzie wył całą noc i on śpi teraz na stałe w domu ( po odejściu ukochanego ogromnego psa rok temu).Babcia, że ma zostać na dworze. Na to córka psa wzięła do domu i zabrała ze sobą na górę, rodzice spali na dole. Zrobiła to bez pyskowania, ale konsekwentnie. I babcia odpuściła. Bardzo mnie to ucieszyło.Bo jak na nią patrzę to widzę, że udaje mi się chyba odwrócić ciągłość pokoleniową kobiet w mojej rodzinie. Mam nadzieję, że moja córka nie wyrośnie na ofiarę. Bardzo na to zwracam uwagę. A jej mądre spostrzeżenia na temat mojej mamy mnie zadziwiły. I ucieszyło mnie to, że moje dopiero 14-letnie dziecko już umie stawiać granice. I to bez adresji, za to skutecznie :D Ja dochodziłam do tego latami, chyba moge liczyć w dziesięcioleciach.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
A i jeszcze jedna opowieść. O moim braku asertywności do dzisiaj. Moja teściowa, alkoholik i bardzo toksyczna osoba. U swojej córki przez ostatnich 20 lat była sprzątaczką, praczką, kucharką, nianią i w sumie wszystkim.Codziennie i na okrągło. Nam odmawiala pomocy i robiła różne numery. Ja przez ponad 17 lat każde święta musiałam dostosowywać do rozkładu siostry mojego męża. Bo tylko wtedy, gdy ona matki nie chciała, to teściowa raczyła przychodzić do nas.Obojętnie, czy nam to pasowało, czy nie. A po 20 latach moja teściowa zaczęła potrzebowac pomocy i opieki. I tak po 2 latach nagle okazało się, że moja teściowa ma troje dzieci, a nie jedno. Bo córka wyrzuciła ją z domu, bo jej mąż miał dosyć. I kazał jej wybierać, albo matka, albo on. Mój mąż oczywiście przywiózl ją do nas. Po kilku dniach jego siostra łaskawie zgodziła się, że tydzień będzie ona zajmowac się mamą, a tydzień on ma to robić. I od stycznia ubiegłego roku co drugi tydzień mieszkała u nas. Nie znosze jej i jej toksyczności. Było mi bardzo trudno. Od listopada zaczęłam mieć problemy ze snem, duże problemu. Więc w grudniu po wielu wcześniejszych bezskutecznych rozmowach z mężem zrobiłam awanturę i przerwę w wizytach tesciowej. Moja teściowa obraziła sie na mnie i nie życzyła sobie moich wizyt. byłam szczęśliwa prawie dwa miesiące, wtedy spałam dużo lepiej. Więc powiedziałam mężowi, że od marca ona może u nas być po 2 dni w tygodniu jego opieki. Niestety problemy ze snem powróciły i trwają do dzisiaj. Śpię po 4 godziny i to z przerwami. Moi rodzice w tym czasie przeprowadzili się niedaleko, zaczęły sie problemy z dopasowywaniem się z nimi. Te problemy rozwiazałam i dzisiaj jest lepiej. Wyznaczam granice i bronie ich jak niepodległości :D No i ogromne problemy z moim synem. Teraz te problemy sie nasiliły, a ja się porozpieprzałam zupełnie. Musiałam zająć sie swoim zdrowiem, odwiedziłam tez psychiatrę. I podjęłam decyzję. Wczoraj odbyłam rozmowę z teściową. Powiedziałam jej, że moje problemy z synem są dla mnie najważniejsze. I że mam duże problemy ze zdrowiem. I że sa dla mnie w tej chwili dwie osoby ważniejsze od niej, ja i mój syn.I w związku z tym nie bedzie nas odwiedzać w naszym domu. A w tygodniu, gdy będzie sama w domu ja mogę jej osobiście zaproponowac wizyty np. 2 razy w tygodniu i pomoc jaka zechce.Czyli inna formę opieki. A mój mąż może nawet u niej spać w tym czasie, nie mam nic przeciwko temu. I że ja sobie po prostu nie daję rady. Więc wybieram rzeczy i osoby ważniejsze dla mnie. Była to trudna dla mnie rozmowa.Tym bardziej, że mój m bezwzględnie wymagał jej wizyt. Ona w pierwszej części rozumiała, w drugiej rozpoczęła swoje manipulacje.Ale to nie miało dla mnie już znaczenia. Zgodziła się, bym ja odwiedzała i pomagała jej. Żal mi jej. Ona może sama mieszkać, ale jest już stara i porusza się z balkonikiem. No i pewnie nie chce być sama. Ale trudno, nie daje już rady. Po prostu. Czasami trzeba podejmować trudne decyzje.Po 10 miesiącach problemów ze snem i ja ją podjęłam.Kiedy już padłam na pysk :D To dało mi jakieś uspokojenie. Zawsze kiedy postępuję w zgodzie ze sobą, jest mi z tym lepiej.Jeszcze jest we mnie wściekłość na siostrę męża, że w swoim egoiżmie tak mnie znowu urządziła. Bo teściowej sie należała u niej opieka i dobroć na starość. Ciężko na to zapracowała. Ale jak wiadomo życie nie jest sprawiedliwe. I ciężko to zrozumieć, kiedy nas to dotyczy :D Teściowa powiedziała, że dla dziecka ona zrobi wszystko, nawet stanie pod szubienicą. Szkoda, że tylko dla jednego dziecka. Ale to jest jej wybór. Ale teraz dla mnie najważniejsze jest, bym ja się zebrała do kupy. I bym mogła być oparciem dla mojego zbłąkanego marnotrawnego syna. Poa tak pięknie mi powiedziała, jeśli już nic nie działa, to "miej to w doopie". Więc zamierzam walczyć o syna i swój spokój i zdrowie. A resztę będę "mieć w doopie". To taka przypowieść na temat odcinania się od toksycznych osób.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Doświadczona 😍 Bardzo ciekawy wpis. Sama na swoim przykładzie zauważyłam, że w okresie "rozwodu" z m miałam bardziej subiektywne wpisy.Przyczyn było pewnie wiele.Także i to, że chciałam widzieć wszystko w czarnych jednoznacznych barwach, bo umacniało mnie to w decyzji. Ale jednak z Twojego wpisu widać, że u Ciebie to były zwykłe przepychanki. A na tym forum jest jednak wiele "poza normą", już w chorobie, a przynajmniej w zaburzeniach osobowości.I to jest szybko rozpoznawalne raczej.I bardzo rzadko udaje się wyjść obojgu z choroby. Wymaga to wspólnej pracy i wiele samozaparcia.A ewentualne efekty rozłożone są na lata. i zdarzają się cofki także.Ja po dwóch latach widzę cofki, rzadkie ale są. I mam strach w tyle głowy. Pewna chyba nie będę nigdy. Więc staram się jednak być 3 razy S, samodzielna, samorządna i samofinansująca się. Wiem, że sama sobie poradzę. I jeżeli będę musiała podjąć trudną decyzję, to zrobię to. Bo życie jest nieprzewidywalne. Ale i w normalnym, szczęśliwym życiu nikt nie dal nam żadnej pewności :D I nikt nie obiecywał, że będzie łatwo :D

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Doswiadczona, w tym sęk, ze wiekszosc kobiet na tym topiku jest uleglych az za bardzo. Mimo, ze sie staraja robic wszystko dla dobra partnera, dla dobra zwiazku, sa ponizane, wyzywane, bite i maltretowane. Doswiadczona, wydaje mi sie, ze nie trafilas w zyciu na mezczyzne z takimi zaburzeniami, bo Twoja uleglosc by nic nie pomogla. Z tego co opisujesz Twoj partner wyciszyl twoje emocje i nauczyl Cie porozumiewania sie w zwiazku.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość ewe21
jaanna- '' bierzesz pod uwage ciagle jego zdanie''- trudno odpowiedziec jednoznacznie na to pytanie, mysle ze napewno kochasz tego czlowieka bo jakby nic dla ciebie nie znaczyl to nigdy bys nie pozwolila na takie traktowanie, w wiekszosci zgadzamy sie na to gdyz bardzo zalezy nam na naszym partnerze i boimy sie przeciwstawic aby jego nie stracic, aby sie od nas nie odwrocil i nie znalazl sobie kogos innego, dlatego bardzo czesto '' przymykamy oko'' na pewne sprawy , przez to silnie sie uzalezniamy od mezczyzny i im dluzej to trwa tym trudniej to skonczyc- moze boimy sie ze nie damy rady same, w moim przypadku tak bylo bo gdy poznalam mojego bylego nic mi sie w zyciu nie ukladalo, mialam problemy w nauce, z rodzicami wogole sie nie dogadywalam z nimi, on mi bardzo zaimponowal i postanowilam sie zmienic- i zmienilam sie na lepsze, potem jak zaczal wymagac abym byla ulegla - pozwolilam na to bo bylam bardzo zaangazowana w ten zwiazek i balam sie ze go strace i nic mi juz w zyciu nie bedzie sie ukladalo i zawali mi sie swiat na glowe- tak sie nie stalo:) A czekasz na pozwolenie dlatego ze przez lata bylas powiedzmy pod jego kontrola- robilas to co ci kazal - bylas bardzo ulegla- uzaleznil cie od siebie, to jest sytuacja ktora trudno jest opisac , ja tez wielokrotnie pislam smsy pozegnalne do mojego bylego - przezwalam to i wystarczyl jego 1 sms i ja wracalam do niego , nadal pelna nadzieji ze cos sie zmieni, nie zmienialo sie w moim przypadku nic. Ja bylam zamknieta w takiej klatce tylko w moim przypadku na zewnatrz byl grozny kot ktory potrafil mnie zniszczyc w kilka sekund a za chwile wyznac milosc i bardzo czesto tlumaczyc sie - ze to byl tylko zart;( nie chce oceniac twego partnera bo go nie znam, a kazdy facet jest inny. Mysle ze boisz sie podjac tego kroku bo przez lata balas sie mu sprzeciwic i nie wiesz jak on zareagujei ,moze boisz sie stracic jego wzgledow. Ja np wolalam sie mu poddac bo balam sie ze cos mi moze nie wyjdzie, ze zostane sama i moze bede tego zalowac. Ja bylam silnie uzalezniona i przez ostatnie tygodnie bylam spokojna, nie myslalam o nim ale nagle kilka dni temu dal o sobie znac i przykre wspomnienia wrocily , bylo mi wczoraj ciezko, cale popoludnie przelezalam w lozku i zadawalam sobie pytanie dlaczego mnie to spotkalo? ale nie wroce do niego bo wiem ze to nie ma sensu bo jeszcze bardziej sie uzaleznie i joz wogole z tego nie wyjde, juz za duzo razy siegnelam dna, dlatego musze sie z tego wyrwac i byc silna. Zycze ci abys podjela wlasciwa decyzje tak jak dyktuje ci serce. Przytulam

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Cześć 🌼 posty doświadczonej w tej kwestii, dały mi do myślenia, będąc jakby w pewnym ułamku zwerbalizowaniem tych moich lęków i wątpliwości odnośnie mojego własnego udziału w rozpad związku i mojego poczucia winy, które czasami przemycam w moich wypowiedziach. Trochę na zasadzie- nigdy mnie nie wyzwał, nigdy nie uderzył- czy to możliwe, że to była toksyczna relacja? Na samym początku związku, po jakiś dwóch miesiącach, spedziłam z M. tydzień u niego, w Irlandii. Wcześniej miałam wątpliwości, po powrocie byłam zakochana jak nigdy dotąd. Jakiś tydzień później przysłał mi sms: "To koniec". Tyle. W pierwszym odruchu prawie spadłam z krzesła. Nie mogłam uwierzyć, nic na to nie wskazywało. Chciałam wyjaśnień. Otrzymałam je, to wszystko z powodu komentarza jaki zostawiłam pod zdjęciem kolegi, jego zdaniem świadczący o zdradzie. Wpadłam w panikę, totalne przerażenie i dostałam małpiego rozumu, czułam jak ziemia usuwa mi się spod nóg... Tlumaczyłam, prosiłam, zapewniałam o uczuciu, on albo podnosił głos, albo milczał. Co mogłam zrobić kiedy dzieliły nas tysiące kilometrów. To było dla mnie tak nierealnie straszne i absurdalne, że płaszczyłam się przed nim, przepraszałam...Nie byłam winna, tamten chłopak, owszem, uważałam, że jest bardzo przystojny, ale nie zrobiłam nic złego, mimo to tak bardzo się bałam że mnie zostawi, że napisałam mu że to mój kuzyn :-O co później prostowałam... Zaczęło się piekło, praktycznie co tydzień stwierdzał, że nie wie czy potrafi ze mną być. Ja za każdym razem uważałam tylko, żeby nie powiedzieć czegoś co jakkolwiek przypomniałoby mu o tej sytuacji z komentarzem...i tak do tego dochodziło, wtedy mówił/ pisał, że już nie ma ochoty rozmawiać, obrażał się. Krzyczał na mnie, rzucał słuchawką, a ja wtedy głupia wydzwaniałam do niego naście razy, żeby go przeprosić (znowu!). Cały czas byliśmy wtedy parą na odległość ja w Polsce, on w Irl. To trwało dwa miesiące. Kończyłam się psychicznie, nie wiem jak udało mi się wtedy marnie bo marnie, ale zaliczyć sesję (chyba tylko tym sposobem, że on mi powiedział, że nie ma w ogóle takiej opcji żebym wracała do domu we wrześniu). Mimo tego wszystkiego poleciałam do M. w lipcu. Drugiego dnia po przyjeździe przeczytałam jego rozmowę z jakąś dziewczyną, przeczytałam tylko dlatego, że zaczynała się słowami "widzę, że się zakochałeś" i uśmiechnęłam się do siebie i z czystej (próżności?) ciekawości chciałam zobaczyć co miłego o mnie napisał...No to przeczytałam, że "to żadna wielka miłość" ale że "jest mnie pewien" (JAK TO SIę MA DO JEGO OSKARżEń O ZDRADę?!) "że nie ma potrzeby być mi wiernym", "że kolega proponuje mu trójkącik z jego dziewczyną i nie wie czy się zdecydować". Drugi dzień na obczyźnie, nie znałam tam nikogo oprócz niego, byłam calkiem sama. Wpadłam w furię, chciałam się wyprowadzić, a on spokojnie zaczął mi tłumaczyć i udało mu się opchnąć mi historyjkę, że to nie on pisał, że żarty, że bla bla bla...Nawet widząc wtedy mnie, kiedy cała drżałam i nie mogłam przestać plakać, uśmiechnął się i powiedział :"Boże ty mnie naprawdę kochasz". A ja zostałam z nim... Róznie bylo w tej Irlandii, czułam się osamotniona, często płakałam. Wróciliśmy razem do Polski, po czym po niedługim czasie się rozstaliśmy. Po czterech miesiącach znów byliśmy razem. On naprawdę pod pewnymi względami się zmienił, złagodniał, wiem, że chciał dobrze. A ja już rozumiem, że byłam wykończona tym co mi wcześniej zgotował, tym co sama sobie zgotowałam uległością i wieczną przepraszającą postawą, ja już nie umiałam dać mu teraz ciepła i czułości, tak jak on by chciał, bo nie mogłam mu wybaczyć, nie mogłam zapomnieć tego co przeszłam rok temu. I tak, to jest moja SUBIEKTYWNA wersja wydarzeń, to są moje odzucia. Doświadczona w tej kwestii 🌼 i cieszę się, że się wpisałam na tym topiku, bo nim upłynęlyby te trzy czy ileś tam lat o których pisałaś, skończyłabym się nerwowo. Bo mimo, że on jest teraz inny i się starał, to ja już nie potrafiłam, bo cały czas widziałam wilka w owczej skórze. Wyszło bardzo długo, a i tak pewnie zbyt ogólnie. Nigdy o tym nie pisałam, kto zechce ten przeczyta, a ja traktuję to terapeutycznie- mogłam się wypisać :-) Miłego weekendu wszystkim ❤️

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Kasienko 😍 - przeczytalam; za chwile napisze wiecej, tylko wypije sobie kawke, zeby sie nieco obudzic:)

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
A zatem Kasiu - uwazam, ze postapilas wlasciwie konczac ten zwiazek; moze to wrodzona intuicja, moze "madrosc praktyczna" nabyta na podstawie cudzych bledow, mam na mysli czytanie forum, tudziez innych opracowan "na temat"; chlopak ma z pewnoscia problemy osobowosciowe, z jednej strony "wrodzene", po wtore utrwalone doswiadczeniami wyniesionymi z domu; a jaki jest jego dom? To, ze Cie nie "wyzywal", ani nie uderzyl wynika jak sadze z faktu, ze nie byliscie malzenstwem /tu przypomina mi sie jego pierwsza reakcja na Twoja "prawdopodobna" ciaze/; tak sie nie powinno dziac w narzeczenstwie, ktore ma plany malzenskie; A, ze cierpisz, to calkiem zrozumiale; cierpi Twoja duma, boisz sie, ze on pokocha inna kobiete i bedzie Ci przykro, ze Ty nie potrafilas wzbudzic w nim tego uczucia; uwazam, ze mozesz byc spokojna, ten typ raczej nie jest zdolny do milosci, a jesli juz, to tylko w slowach; a dobrze wiesz, ze nie o slowa idzie w tym "businessie"; przezywaj "swoja zalobe" najlepiej jak potrafisz, zwierzenia sa bardzo pomocne; A kiedy zdajesz egzamin na prawko? Trzymaj sie dzielnie, ja jestem pewna, ze nie pozwolisz nikomu zrobic sobie krzydy😍 Pozdrawiam wszystkich 🌻

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Vacancy ❤️ dzięki za ciepłe słowa :-) wiesz, ja sobie czasami wyrzucam głównie to, że być może faktycznie przyczyniłam się do końca tego związku swoim zachowaniem (to co przytoczyłaś odnośnie ciąży, może przesadnie histeryzowałam i oczekiwałam od niego nie wiadomo czego?...), ale ja już naprawdę nie potrafiłam z siebie wykrzesać nic więcej i w przerwach między żałobnym płaczem, cieszę się, że mam przynajmniej święty spokój... Prawko? 7 września, szanse żeby zdać mam marniutkie, jako że właściwie nie mam gdzie ani z kim ćwiczyć poza kursem, ale jakoś ostatnio opadły mi nerwy nawet z tym związane, co będzie to będzie, powtarzam sobie, że w końcu to nie walka na śmierć i życie... Pozdrawiam Cię serdecznie 🌼

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość Isildur1978
Dziewczyny, czy jest mozliwe po 6 latach toksycznych walk, by partner ktory odchodzil z powodu mojej zazdrosci, zostal ze mną? Odchodzi i wraca regularnie. Ostatnio rok byl z inną. Wrocil. Przyjęłam. Nienawidzę jego toksycznej matki. Klocimy sie. Znow slysze ze to przeze mnie odchodzi. Ogolnie - czy takie relacje mają procent szans?

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Kasiulek - NIE i jeszcze raz NIE! nie jestes winna rozpadowi tego zwiazku; jesli juz koniecznie musi Ci towarzyszyc jakas silna emocja w zwiazku z powyzszym, to niech to bedzie wdziecznosc wobec kogo/czegokolwiak, ze znalazlas w sobie dosc sily i stanowczosci, by zawalczyc o siebie; przed Toba cale zycie, jeszcze spotkasz faceta godnego Ciebie; Szkoda, ze nie mozesz pojezdzic poza lekcjami z instruk.; moze sie wstydzisz prosic o pomoc? zaryzykuj; na pewno znasz kogos kto ma samochod; jasne, ze to nie koniec swiata, ale fajnie byloby miec juz to z glowy w czasie wakacji; ja teraz wybywam; trzymaj sie😍

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
doświadczona poruszyłas ciekawy problem ale przedstawiasz go w trochę dziwny sposób. Niewolnictwo zawsze jawi się ludziom w negatywnym tego słowa znaczeniu. Wierzę w mądrość mojego faceta, doceniam ją ale chcę być dla niego partnerką, a nie niewolnicą. Niewolnictwo oznacza absolutne posłuszeństwo panu. A co bedzie jak zdarzy mi się brak owego posłuszeństwa??? Kara??? Zdecydowanie bardziej podoba mi się shekspirowska koncepcja pt Poskromienie złośnicy ;) Poza tym...popadanie ze skrajności w skrajność to nie jest dobry objaw. Ja osobiście potrzebuję wyważenia w moim życiu.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość janiwnx
Jestem w takim związku. Tak bardzo chciałabym się od niego uwolnić i tak bardzo nie umiem.Kiedy próbuję od niego odejść, zmienia się we wzór faceta, jest taki kochany, że chciałabym być z nim na zawsze.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Ania Sss Faktycznie namieszalas sobie w zyciu strasznie. Ale interesuje mnie rola twojego meza w tym wszystkim. Czy twoj maz wie o twoim romansie? Czy w ogole interesuje Cie co on czuje? Czy ty go ( meza) kiedykolwiek kochalas?

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość majkel.katowice
Witam. Widzę, że większość osób tutaj piszących jest płci żeńskiej dlatego proszę o pomoc. Jestem w związku z dziewczyną ponad rok czasu i w tym okresie rozstawaliśmy msię i schodziliśmy z powrotem kilka razy. Ostatnie nasze zejście (ponad 2 miesiące temu) skończyło się wspólnym zamieszkaniem, ale nie trwało to długo. W tej chwili od ponad 2 tygodni mieszkam u siebie i jest mi bardzo źle. Przez te ostatnie miesiące non stop czy to w naszej rozmowie "na żywo", czy telefonicznie, czy też poprzez sms czy gg słyszę jaki ja to jestem zły, nieodpowiedzialny itp. itd. nie licząc wyzwisk kierowanych w moją stronę. Gdy nie widzimy się przez kilka dni to wtedy jestem kochany, wspaniały i za mną teskni, a wystarczy kilka minut zeby zaczęła znowu obarczaniem mnie za swoje wsztystkie kłopoty.Chciałem się dowiedzieć czy jest możliwe molestowanie przez partnerkę, ponieważ czytając Wasze posty wynika z nich, że większość osób w związku molestowanych psychiczne to kobiety. Czy to może toksyczny związek? To tak w skrócie, jeżeli kogoś zainteresuje mój post i będzie mi chciał pomóc, napiszę coś więcej.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość szumilas
Ewo z Raju, zainteresowłąm nie Twój wpis z(!) 25.01. trafiłam na niego może przypadkiem a może nie. Wprawdzie nie jest na temat, bo dotyczy porblemu z synem, lecz jest to personalnie do EWY Z RAJU Pozwól, że odniosę się do swojego doświadczenia w tym temcie. Moj syn ma obecnie 21 lat ale przed 4 laty przeżywałam z nim istny horror. Dopdam, że od zawsze był wyjatkowym dzieckiem, mądrym, rozsądnym, poukładanym i grzecznym, choć bez pezsady. Bywał też słodkim łobuziakiem. Gdy miał 15 lat odeszliśmy od jego ojca. Piszę odeszliśmy, bo była to wspólna nasza decyzja, choć może przedwcześnie w dorosłośc wprowadzałam syna. Gdy miał 17 lat jakby przewartościował w swoim życiu wszystko i wszystkich. Nie oskarżał mnie ale atakował, napadał słownie, z niczym się nie zgadzał i irracjonalnie odpowiadał na wszystko. Nie było mowy o jakielkolwiek wizycie u specjlisty, Zawsze był na nie. Rzucił szkołe, co było szokiem dla wszystkich, bo uczył sie dobrze i udzelał się na rzecz szkoły bardzo dużo, za co był doceniany. Ja myślałam, że zwarjuję, bo z wyjatkowo normalnego mładego człowieka wyrastał degenerat. Tak mi się wydawało. Ponieważ jak się póżniej okazało, poza rzuceniem szkoły nie zrobił niczego złego. Mnie karmił opwiastakami o narkotykach, rozbojach i innych okropnościach, o które trudno było go podejrzewać. Spawdzałam każdy możliwy ślad na potwierdzenie okropięstw, którymi mnie karmił. Nic nie znajdowało potwierdzenia. A bałam się bardzo o jego przyszłość i myślałam czasami, że będzie żył odwrotnie niż go wychowywałam. Sama szuakłam wszędzie pomocy. I kazało się, że w okresie dorastania mój syn (tak, jak każdy chłopak) musi w drastyczny sposób odciąć pępowinę z matką by stać się mążczyzną. Wtedy też bardziej zbliża sie do ojca co pozwala łagodniej dzecku przejść przez to doświadczenie. Podczas, gdy nie ma ono ojca "na co dzień" bywa, że dramatycznie przechodzi swoje dorastanie. Zrozum swojego syna, bądź cierpliwa i kochaj go, mów mu o tym zawsze i powtarzaj, że zawsze będzie kochany ponad wsztsto i ,żę jesteś z nim. Jest trudno takimi słowami odpowiadać na oszczestwa i obelgi ale opłaca się i trzeba cierpliowści. Obecnie mamy znowu bardzo dobry kontaky i tamten czas był solidną lekcją dla nas obojga. Teraz nadrabiamy zaległości: on w szkole a ja w kochaniu go jeszcze bradziej. Pozdrawiam Cię serdecznie i życze samych dobrych dni dla Was, gratuluję siły!!!!!!!!

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Yeez 🌼 Moje przemyslenia na temat stosunkow dziecko - rodzic sa bardzo zblizone do twoich. Czasem moze nawet bardziej radykalne. Nie mam kontaktu z mama od bardzo dawna i z kazdym dniem czuje sie lepiej i akceptuje ta sytuacje coraz bardziej. A calkiem nie dawno szarpaly mna bardzo mocne uczucia od tesknoty, poprzez uczucie odrzucenia po wrecz nienawisc... jak Boga kocham przyznaje .... byl okres gdy nie lubilam jej strasznie. Przypominala mi sie kazda zla rzecz ktora mi zrobila, kazde slowo, ktorynm usilowala mnie sciagnac w dol do swojego poziomu. A potem w nocy mialam sny w ktorych ona byla taka biedna i placzaca. Od urodzenia bylam zaprogramowana na pomaganie jej, a potem rodzenstwu. Gdy zaczelam to radykalnie zmieniac, moja pierwotna swiadomosc musila sobie z tym jakos poradzic i bylo ciezko. Moja mame nie obchodzi jak ja sobie radze z problemami, nigdy ja nie odchodzilo ... ja po prostu mialam nie miec zadnych problemow bo od problemow i cierpietnictwa byla ona. Zatem jesli jej nie odchodza moje problemy dlaczegoz ja mam sie martwic jej problemami? A niedawne to czasy gdy zwala mi na glowe kazdy swoj klopot. Nawet wymuszala na mnie zalatwianie niektorych sprwa sasiadow i dalszej rodziny, bo poprzez to czula sie wazna w ich oczach gdyz zalatwila ze Stanow to czy tamto. Guzik ja obchodzilo ze ja tak bardzo nie mam czasu, ze tyram jak kon w westernie. Jak usilowalam sie wykrecic to sie odrazala. W zyciu nie bylam uzalezniona od zadnego faceta. A z matka nie umialam sobie poradzic przez lata. Mysle, ze najwiekszy prezent jaki dostajemy od losu to zdrowo kochajaca matka... od niej sie wszystko zaczyna... poczucie bezpieczenstwa, wybor wlasciwego partnera, radosc zycia i pewnosc, ze masz te ostoje ktora uratuje twoj tylek gdy wpadniesz w klopoty. Po prostu ten podmuch wiatru pod skrzydlami zyciowego sukcesu. Ja niestety nie dostalam od losu ani ostoi, ani poczucia bezpieczenstwa, ani wiatru zadnego ... no moze od czasu do czasu drobne rodzinne tornado w wydaniu mamusi... A i skrzydla dostalam mocno podciete. Ale los dal mi za to cos innego. Dal mi umiejetnosci logicznego myslenia, dal mi umiejetnosc lojalnosc wobec bliskich i coraz wiecej lojalnosci wobec siebie. Umiejetnosc obserwacji i wyciagania wnioskow, a przede wszystkim umiejetnosc i wole wprowadzania tych wnioskow w zycie. Ide wiec do przodu. Sama i nie sama. Coraz wiecej glebokiego spokoju mnie wypelnia. Zawsze bylam inna, zupelnie jak to brzydkie kaczatko z bajki, i mysle, ze na zawsze pozostane inna. Nie chce sie zmieniac, chce w pelni zaakceptowac siebie i miec wokol siebie ludzi ktorzy mnie lubia taka jaka jestem. Ludzi jak moj M., ktory dzieki Bogu jest dumny z kazdego mojego osiagniecia, a wiekszosc moich slabych stron ( w tym moj niewyparzony jezyk) najczesciej go smieszy. Jestem, wydaje mi sie, dobrym czlowiekiem i nie bede sie zmieniac dla nikogo, chocby nie wiem jaka milosc ktos do tego dopisywal. Jesli mnie kochasz, a nie wyobrazenie o mnie, to mnie akceptuj taka jaka jestem. Jesli ja kocham ciebie to chce twego szczescia, ale nigdy moim kosztem. Kocham cie na tyle, ze nawet pozwole ci odejsc dla twojego dobra. Kocham siebie na tyle, ze bez problemu pozegnam sie z toba gdy nie umiesz mi dac szczescia. To moja dewiza. Przede wszystkim chce byc wierna sobie. Probuje.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość pomylka8
jestem w zwiazku z mężczyzna po przejsciach.Rozstal sie z zona,ktora znalazla kogos innego.Wciaz slysze ze jestem niedoswiadczona ze zyje marzeniami,ze on juz swoje przezyl.Pije dosyc duzo i po pijanemu obraza mnie,wyzywa przy innych,wysmiewa.potem twierdzi ze nie pamieta i ze ja powinnam go pilnowac aby tyle nie pil.mam wrazenie ze zbiera o mnie informacje.wobec mojej corki jest ok,ale mnie zarzuca stale nadopiekunczosc,twierdzi ze jestem smieszna i zalosna w swym macierzynstwie.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

×