Skocz do zawartości
Szukaj w
  • Więcej opcji...
Znajdź wyniki, które zawierają...
Szukaj wyników w...

Zarchiwizowany

Ten temat jest archiwizowany i nie można dodawać nowych odpowiedzi.

Gość Jarema Wisniowiecki

wasz stosunek do Kresów Wschodnich

Polecane posty

Gość Jarema Wisniowiecki

Mam 18 lat. Chciałbym się dowiedzieć jaki jest wasz stosunek do Kresów Wschodnich które nam odebrano po II wojnie światowej. Co myślą na ten temat współcześni ludzie, a w szczególności moii rówieśnicy? Bo dla mnie te ziemie to jest część mojej ojczyzny Polski. I miasta takie jak Lwów, Wilno czy Grodno są to Polskie miasta. Ale nie chodzi mi tu o rewizję wschodnich granic Polski, nie nawołuję do tego. Na tamtych ziemiach rozgrywała się chistoria Polski, tam żyli i umierali nasi przodkowie, tam jest nasze dziedzictwo kulturowe i historyczne przez to te ziemie już do końca świata będą częścią Polski, bez względu na to do jakiego państwa będą należały.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość Jarema Wisniowiecki
historia :) nie chistoria oczywiście

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość Jarema Wisniowiecki
Moja ojczyzna roziąga się między Odrą a Dnieprem, między Bałtykiem a Morzem Czarnym.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość moja rodzina pochodzi z Kresow
(z okolic Lwowa) wiec to dla mnie zawsze byla i bedzie czesc ojczyzny ;) Pomimo, ze ja mieszkam od urodzenia na ziemiach odzyskanych ;)

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość musimy pamiętać
Musimy pamietać, że to nasza historia, ale trzeba pilnować obecnych granic, gdyż są tacy którzy chętnie przesuneliby nam granice. Związek Ukraińców w Polsce dofinansowywany przez polskich podatników stawia nielegalne pomniki mordercom i ludobójcom z UPA, a Niemcy biedni nieszcześliwi i wypędzeni. Warto poczytać te strony: http://65-lat-temu.salon24.pl/67879.html http://genocide-pl.prv.pl/ oraz wspomnienia świadków czytam to płacząc: www.bj.uj.edu.pl/~plok/genocide/dokumenty_1.htm

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość Myśmy wszystko zapomnieli
Myśmy wszystko zapomnieli Rafał A. Ziemkiewicz artykuł z "Rzeczpospolitej" Nie jestem zwolenniczką Ziemkiewicza, ale tu ma wielką rację. Trudno wierzyć Polakom, gdy twierdzą, że w sprawie Katynia czy wypędzeń chodzi im tylko o prawdę, nie o politykę, skoro w stosunkach z Ukrainą jednoznacznie rezygnują z prawdy właśnie w imię polityki W tym roku obchodzimy 65. rocznicę rzezi Polaków, Żydów, Czechów oraz Ukraińców dokonanej na Wołyniu przez ukraińskich nacjonalistów. Mówiąc ściśle, jest to rocznica największego nasilenia mordów, które przypadło na letnie miesiące roku 1943. Systematyczna eksterminacja ludności Wołynia zaczęła się bowiem już w roku 1942 i kontynuowana była aż do zajęcia tych terenów przez Armię Czerwoną w roku 1944. Z wołyńskich Polaków ofiarami tej ogromnej i wyjątkowo zbrodniczej "czystki etnicznej" padło co najmniej 60 tys., najprawdopodobniej jednak znacznie więcej ludzi -- głównie kobiet, dzieci i starców. Sprawcy nie tylko zabijali całe rodziny, ale niszczyli materialne ślady obecności Polaków: burzyli domy, kościoły, a nawet wycinali sady. Do dziś w miejscu wielu przedwojennych polskich osad straszą pustki. Gdzieniegdzie znaleźć można skromny krzyż, za możliwość postawienia którego potomkowie ocalałych zapłacić musieli ocenzurowaniem upamiętniających pomordowanych napisów. Mówią one o "ofiarach tragedii", "zajść" lub "wypadków"; nazwanie mordu po imieniu wciąż jest na tych terenach nie do pomyślenia. Różnie bywało Z licznych zbrodni, jakich w wieku XX, wieku ludobójstwa, dokonano na Polakach, los tej jest szczególny o tyle, że jest bodaj jedyną, którą Polacy dobrowolnie wymazują z pamięci. Oburzamy się, gdy Rosjanie odmawiają uznania mordu katyńskiego za ludobójstwo i kiedy pamięć o nim starają się zatrzeć sfabrykowanym oskarżeniem Polski o wymordowanie kilkudziesięciu tysięcy jeńców z wojny 1920 r. Oburzamy się, gdy swe winy wobec Polaków relatywizują Niemcy, za pomocą całego szeregu przedsięwzięć usiłując się przedstawić jako co najmniej w równym stopniu ofiary II wojny. I słusznie. Ale jednocześnie władze polskie oraz znaczna część elit intelektualnych gorliwie współpracują w zakłamywaniu pamięci o Wołyniu, zacieraniu winy ideologii, która za nią stała, i zbrodniarzy, którzy jej dokonywali, oraz w relatywizowaniu rozmiarów tragedii. Uchwała, którą pięć lat temu Sejm RP odważył się uczcić pamięć ofiar, to szczyt politycznie poprawnego bełkotu, z którego można wywnioskować tylko tyle, że jakieś bliżej niesprecyzowane ofiary zginęły wskutek tajemniczej klęski żywiołowej. W podobnym tonie utrzymane są nieliczne wystąpienia polskich przywódców, nie wykluczając prezydenta Lecha Kaczyńskiego. Jednocześnie z wielką gorliwością podchwytują nasze środowiska opiniotwórcze propagandową tezę ukraińskich nacjonalistów, iż zbrodnie miały charakter wzajemny, symetryczny i nie ma co wymierzać rozmiarów winy każdej ze stron. Jest to teza sprzeczna z faktami i tak horrendalna, jak gdyby jakiś polityk niemiecki zwracał się dziś do Żydów słowami: różnie to było między naszymi narodami, wy zadaliście naszej armii cios w plecy w czasie wojny i okradaliście nas w czasie wielkiego kryzysu, my się potem za to mściliśmy, no, może ponad miarę, ale czas już zapomnieć stare spory, podać sobie ręce i więcej do tego nie wracać. I gdyby jeszcze w tym samym czasie w Berlinie nazwano jedną z ulic imieniem Bohaterów SS, argumentując, że mimo kontrowersji związanych z tą formacją, jej żołnierze bili się za Niemcy bardzo dzielnie. Podobnie argumentowali członkowie zdominowanej przez nacjonalistów rady miejskiej Lwowa, która właśnie teraz, w 65. rocznicę rzezi wołyńskich przemianowała dotychczasową ulicę Turgieniewa na Bohaterów UPA. Godząc się na fałszowanie historii i spychając zbrodnie w niepamięć, czynią Polacy rzecz podwójnie godną najwyższego potępienia. Haniebną -- bo zbrodnia domaga się prawdy, a pojednanie nie jest żadną wartością, gdy opiera się na kłamstwie. Ale także głupią, bo odrodzenie tradycji ukraińskiego nacjonalizmu spod znaku OUN i wzrost jego znaczenia na ukraińskiej scenie politycznej to scenariusz bardzo i dla nas, i dla całego regionu niekorzystny. Przykładając więc rękę do jego rehabilitacji, działamy wbrew żywotnym interesom naszego państwa. Nie ma symetrii Nie ma żadnej symetrii, jak usiłuje się to w niektórych kręgach twierdzić, pomiędzy działaniami ukraińskimi i polskiej Samoobrony oraz oddziałów Armii Krajowej. Na Wołyniu nie było żadnej wojny domowej, nie było też starć etnicznych pomiędzy mieszkańcami, w rodzaju tego, co stało się na terenach byłej Jugosławii. Na Wołyniu mieliśmy do czynienia z planowym ludobójstwem, realizowanym przez organizację wyznającą zbrodniczą ideologię, którą w przybliżeniu określić można mianem ukraińskiej odmiany faszyzmu i nazizmu (udział w mordach ludności miejscowej, acz częsty, miał charakter pomocniczy i inspirowany przez regularne jednostki). Prawodawca ideolog ukraińskiego nacjonalizmu Dmytro Doncow był zresztą zagorzałym wielbicielem Mussoliniego i Hitlera, których dzieła tłumaczył na ukraiński i z inspiracji których korzystał przy tworzeniu zrębów programu założonej w 1929 r. Organizacji Nacjonalistów Ukraińskich, OUN, której zbrojnym ramieniem była późniejsza "powstańcza armia" UPA. Jego opus magnum "Nacjonalizm" wraz z kolportowanym przez OUN "Dekalogiem ukraińskiego nacjonalisty" oraz inspirowaną Doncowem książką Mykoły Sciborskiego "Władza narodowa" stanowiły biblię ideologii, która do "oczyszczenia" Ukrainy z cudzoziemców -- ale także z "elementu antynarodowego" wśród etnicznych Ukraińców -- wzywała najzupełniej otwarcie, sankcjonując jako konieczność masową eksterminację oraz zalecając "spadkobiercom chwały Włodzimierzowego Tryzuba" podstęp, nienawiść i niecofanie się przed żadną zbrodnią, której wymagać będzie "dobro sprawy". Podkreślmy tu zaś, że "dobro sprawy", czyli utworzenie Wielkiej Ukrainy "na granicy dwóch światów" -- a więc niebędącej ani Zachodem, ani Wschodem -- wymagało według Doncowa i Sciborskiego nie tylko całkowitego usunięcia z niej obcych, ale także, podobnie jak głosiły to inne tego typu ideologie, likwidację "złych" Ukraińców. Tych, którzy, używając języka wymienionych wyżej dzieł, "schłopieli", weszli w związki rodzinne z Polakami bądź Żydami, ulegli miazmatom demokracji, liberalizmu i innych rozkładowych ideologii. Chronologicznie rzecz ujmując, pierwszymi ofiarami OUN-UPA byli właśnie tacy źli Ukraińcy, stojący nacjonalistom na drodze do rządu dusz i budowy "narodowego" państwa; mordy rozpoczęto od tych, których oskarżano o współpracę z Sowietami przed czerwcem 1941 r., przy czym kategorię kolaboracji traktowano tu bardzo szeroko, rozciągając ją między innymi na żołnierzy Armii Czerwonej (którzy wszak nie wstępowali do niej dobrowolnie). Wielu Ukraińców, dostawszy się do niewoli, było w pierwszym okresie wojny z Sowietami zwalnianych do domu, gdzie, jeśli odmawiali wstąpienia w szeregi UPA, byli często mordowani. Z rozmowy z jednym z ostatnich żyjących członków polskiej Samoobrony na Wołyniu wiem, iż niektórzy ze zwalnianych przez Niemców jeńców ukrywali się przed upowcami w szeregach polskich formacji partyzanckich. Trudno dziś oceniać, jakim rzeczywistym poparciem cieszyła się sformułowana przez Doncowa ideologia, zwłaszcza w jej najbardziej wyrazistym wydaniu (nie przypadkiem "Dekalog..." zalecał, by "o sprawie nie mówić z kim można, ale z kim trzeba"). Najskuteczniej uwodziła ona młodych. W relacjach ocalonych z rzezi powtarza się ten wątek: tymi, którzy starali się ich ochronić, ratować, którzy ukrywali przed rezunami polskie dzieci, byli zwykle Ukraińcy starsi wiekiem. Wielu z nich przypłaciło to życiem. Z raportów polskiego podziemia można szacować, że ukraińskich ofiar OUN-UPA, które padły wraz z Polakami na Wołyniu, było co najmniej kilkanaście tysięcy, być może znacznie więcej. Nie wszyscy dawali się porwać zainspirowanej przez UPA orgii morderstw, nie wszyscy poddawali się stosowanym przez podwładnych Bandery procedurom "wychowawczym", polegającym na udowodnianiu pod okiem rezunów swej lojalności wobec "samostijnej" własnoręcznym mordowaniem polskich sąsiadów. Szczególnie pilnowano, aby lojalności takiej dowiedli członkowie rodzin mieszanych. W zdawkowych, "pojednawczych" wzmiankach o losie Wołynia powtarza się dziś: "zginęło około 100 tysięcy Polaków, a po stronie ukraińskiej było około 30 tysięcy ofiar", stwarzając w ten sposób u niezorientowanych (a zrobiono wiele, aby ta historia mało komu była znana) wrażenie, że owe 30 tysięcy zabitych Ukraińców to ofiary jakichś polskich "akcji odwetowych. Tymczasem większość z nich to również ofiary ukraińskiego nacjonalizmu. Tym, co wyróżnia rzezie na Wołyniu spośród wszystkich znanych historii zbrodni etnicznych, jest niewiarygodne bestialstwo zbrodniarzy. Ani stalinowskie NKWD, ani hitlerowskie Einsatzgtruppen nie popisywały się osobistym okrucieństwem. Rezuni OUN-UPA oraz innych nacjonalistycznych formacji wydawali się natomiast znajdować w nim szczególne upodobanie. Oficjalni kurierzy rządu londyńskiego i dowództwa AK, delegowani w 1942r. do rozmów z dowództwem UPA o wspólnej walce z Niemcami, nie zostali przez rezunów po prostu rozstrzelani, ale rozerwani żywcem końmi. Podobnie pastwiono się nad zwykłymi ofiarami mordów. Nawet człowiekowi o silnych nerwach trudno wytrzymać lekturę wspomnień, w których nieustannie powtarza się wyrywanie języków, wydłubywanie oczu, wbijanie w głowy gwoździ, wypruwanie ciężarnym kobietom płodów, obcinanie kończyn, pracochłonne i makabryczne profanowanie zwłok i zadawanie wszelkich wyrafinowanie sadystycznych mąk. Trudno orzec, na ile były to przejawy zdziczenia morderców, a na ile efekt zimnej kalkulacji -- chodziło wszak o to, żeby na tych, których wymordować się nie da, rzucić taki postrach, by opuścili ziemie Wielkiej Ukrainy jak najszybciej. Jest zrozumiałe (co bynajmniej nie znaczy, usprawiedliwione), że ludzie, którym w tak okrutny sposób wymordowano całe rodziny, szukali czasem szaleńczo zemsty. Znacząca była liczba Polaków, którzy dla jej dokonania wstępowali w szeregi formacji niemieckich, by brać udział w eksterminacji ludności ukraińskiej. Dochodziło także do mordów na Ukraińcach dokonywanych przez formacje Polski podziemnej. Skala takich wydarzeń była jednak nieporównywalnie mniejsza, niż zaplanowane z zimną krwią i prowadzone systematycznie ludobójstwo OUN-UPA (w lipcu 1943 r., miesiącu największego nasilenia terroru, jej oddziały eksterminacyjne pojawiły się w ponad 500 miejscowościach). Używanie ich dziś jako post factum usprawiedliwienia dla masakr jest fałszowaniem historii. Jaka tradycja dla Ukrainy A fakt podstawowy, który nie ulega kwestii, jest taki: przy wszystkich błędach i niegodziwościach sanacyjnej polityki wobec mniejszości narodowych, Polacy nigdy nie planowali eksterminacji ludności ukraińskiej, nigdy nie stworzyli ideologii usprawiedliwiającej masowe zbrodnie, nigdy do nich nie nawoływali i nie wychowywali w takim duchu swojej młodzieży. Od samego początku rzezi wołyńskich na różnych szczeblach AK wydane zostały rozkazy surowo zakazujące zemsty, zabijania cywilnych Ukraińców, kobiet i dzieci. Za ich łamanie stawiano przed sądem polowym. W tym samym czasie z dowództwa UPA do jej oddziałów płynęły rozkazy treści dokładnie przeciwnej, nakazujące wykorzystać sprzyjający moment do zlikwidowania ludności polskiej "z korzeniami". Można zrozumieć, dlaczego współcześnie Ukraińcy nie kwapią się do odkrywania dla siebie tej historii. Naród, który doznał w swej najnowszej historii cierpień nie mniejszych niż Polacy, a o niepodległość miał szansę upomnieć się dopiero w latach ostatnich, rozpaczliwie potrzebuje mitu, na którym mógłby oprzeć swą tożsamość. Tworzy się więc mit UPA jako bohaterskiej partyzantki walczącej z okupantem niemieckim i sowieckim. Mit uprawdopodobniony faktem, iż ukraińscy nacjonaliści w istocie zostali potem wytępieni przez Sowietów (choć w różnych okresach, zgodnie z zalecaną przez Doncowa przebiegłością, korzystali z logistycznego wsparcia zarówno NKWD, jak i hitlerowców). W warunkach wojny żadna partyzantka nie może mieć jednorodnego charakteru, bez wątpienia nie cała UPA wyrastała z nacjonalistycznej ideologii i nie wszystkich jej żołnierzy można uważać za winnych zbrodni. Ale ocena zarówno tej ideologii, jak i ludobójstwa, do którego doprowadziła, musi być jednoznaczna. Jakkolwiek byłoby to dla Ukraińców bolesne, nikt nie potrzebuje tego rozliczenia bardziej niż oni sami. Nie jest bez znaczenia, czy za swych bohaterów uznają rezunów, czy tych Ukraińców, których za "schłopienie" i brak narodowego ducha mordowali oni tak samo jak Polaków. Na ukraińskie problemy z tożsamością nie mamy wpływu, trudno jednak usprawiedliwiać haniebną ustępliwość, z jaką Polska rezygnuje z przypominania prawdy, a część opiniotwórczych elit reaguje histerią na każdą wzmiankę o OUN czy na użycie oczywistego w tej sytuacji słowa "ludobójstwo". Pamięć o rzeziach wołyńskich kultywuje dziś jedynie grupka wymierających z wolna kresowiaków, zapędzonych przez media do getta narodowo-radykalnych "oszołomów". Zamiast upominania się o prawdę, mamy od kilkunastu lat gorszący spektakl uciszania tych, którzy za dobrze pamiętają, w imię opacznie rozumianej geopolityki i "pojednania". Nikczemność i głupota To nie tylko ze strony Polski nikczemne -- żyję już wystarczająco długo, by wiedzieć, że sprawiedliwość, przelana krew i tym podobne sprawy nie znaczą w polityce więcej niż przysłowiowy zeszłoroczny śnieg. Ale właśnie ze względów politycznych to, co robimy, jest skrajną naiwnością i głupotą. Wspierając historyczne kłamstwo o "wzajemnych krzywdach" i UPA, bynajmniej nie pomagamy zaprzyjaźnionym ukraińskim demokratom w formowaniu nowoczesnej świadomości narodowej Ukrainy. Jest to naiwność. Przeciwnie, co pokazują ostatnie lata, rola nacjonalistów, w mniej lub bardziej zawoalowany sposób podejmujących sztandary OUN, jest w obozie pomarańczowych coraz większa. Każdy postawiony UPA pomnik, każda publikacja fałszująca historię, na którą Polska nie reaguje, wzmacnia ich pozycję i uwiarygodnia ich. Nie od rzeczy też będzie dodać, iż zadaje kłam naszej polityce historycznej trudno wierzyć Polakom, gdy twierdzą, że w sprawie Katynia czy wypędzeń chodzi im tylko o prawdę, nie o politykę, skoro w stosunkach z Ukrainą jednoznacznie rezygnują z prawdy właśnie w imię polityki. Zasadniczy błąd naszego postępowania polega jednak na tym, że nacjonaliści upowszechniający mit bohaterskiej UPA nie zbudują dobrych stosunków z Polską ani z całą Europą. Historyczne krzywdy Polaków mało świat obchodzą, ale już z pamięcią Holokaustu, który ma swoją straszną ukraińską kartę, jest inaczej. Obecność w życiu politycznym Ukrainy pogrobowców Bandery to wymarzony argument dla Rosji i wystarczający powód zatrzaśnięcia przed Ukrainą drzwi do Unii Europejskiej i NATO, czemu podobno chcemy przeciwdziałać. Tchórzliwe chowanie się za frazesami o wzajemnych winach i "tragicznych wydarzeniach" nie prowadzi do niczego. Jedynym ich skutkiem jest to, że gdy w wolnej już Polsce zapalimy dziś ofiarom Wołynia rocznicowe znicze, towarzyszyć temu powinna nie tylko żałoba, ale także palący wstyd za sprzeniewierzenie się pamięci ich męczeństwa

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość Myśmy wszystko zapomnieli
Jest zrozumiałe (co bynajmniej nie znaczy, usprawiedliwione), że ludzie, którym w tak okrutny sposób wymordowano całe rodziny, szukali czasem szaleńczo zemsty. Znacząca była liczba Polaków, którzy dla jej dokonania wstępowali w szeregi formacji niemieckich, by brać udział w eksterminacji ludności ukraińskiej. Dochodziło także do mordów na Ukraińcach dokonywanych przez formacje Polski podziemnej. Skala takich wydarzeń była jednak nieporównywalnie mniejsza, niż zaplanowane z zimną krwią i prowadzone systematycznie ludobójstwo OUN-UPA (w lipcu 1943 r., miesiącu największego nasilenia terroru, jej oddziały eksterminacyjne pojawiły się w ponad 500 miejscowościach). Używanie ich dziś jako post factum usprawiedliwienia dla masakr jest fałszowaniem historii. Jaka tradycja dla Ukrainy A fakt podstawowy, który nie ulega kwestii, jest taki: przy wszystkich błędach i niegodziwościach sanacyjnej polityki wobec mniejszości narodowych, Polacy nigdy nie planowali eksterminacji ludności ukraińskiej, nigdy nie stworzyli ideologii usprawiedliwiającej masowe zbrodnie, nigdy do nich nie nawoływali i nie wychowywali w takim duchu swojej młodzieży. Od samego początku rzezi wołyńskich na różnych szczeblach AK wydane zostały rozkazy surowo zakazujące zemsty, zabijania cywilnych Ukraińców, kobiet i dzieci. Za ich łamanie stawiano przed sądem polowym. W tym samym czasie z dowództwa UPA do jej oddziałów płynęły rozkazy treści dokładnie przeciwnej, nakazujące wykorzystać sprzyjający moment do zlikwidowania ludności polskiej "z korzeniami". Można zrozumieć, dlaczego współcześnie Ukraińcy nie kwapią się do odkrywania dla siebie tej historii. Naród, który doznał w swej najnowszej historii cierpień nie mniejszych niż Polacy, a o niepodległość miał szansę upomnieć się dopiero w latach ostatnich, rozpaczliwie potrzebuje mitu, na którym mógłby oprzeć swą tożsamość. Tworzy się więc mit UPA jako bohaterskiej partyzantki walczącej z okupantem niemieckim i sowieckim. Mit uprawdopodobniony faktem, iż ukraińscy nacjonaliści w istocie zostali potem wytępieni przez Sowietów (choć w różnych okresach, zgodnie z zalecaną przez Doncowa przebiegłością, korzystali z logistycznego wsparcia zarówno NKWD, jak i hitlerowców). W warunkach wojny żadna partyzantka nie może mieć jednorodnego charakteru, bez wątpienia nie cała UPA wyrastała z nacjonalistycznej ideologii i nie wszystkich jej żołnierzy można uważać za winnych zbrodni. Ale ocena zarówno tej ideologii, jak i ludobójstwa, do którego doprowadziła, musi być jednoznaczna. Jakkolwiek byłoby to dla Ukraińców bolesne, nikt nie potrzebuje tego rozliczenia bardziej niż oni sami. Nie jest bez znaczenia, czy za swych bohaterów uznają rezunów, czy tych Ukraińców, których za "schłopienie" i brak narodowego ducha mordowali oni tak samo jak Polaków. Na ukraińskie problemy z tożsamością nie mamy wpływu, trudno jednak usprawiedliwiać haniebną ustępliwość, z jaką Polska rezygnuje z przypominania prawdy, a część opiniotwórczych elit reaguje histerią na każdą wzmiankę o OUN czy na użycie oczywistego w tej sytuacji słowa "ludobójstwo". Pamięć o rzeziach wołyńskich kultywuje dziś jedynie grupka wymierających z wolna kresowiaków, zapędzonych przez media do getta narodowo-radykalnych "oszołomów". Zamiast upominania się o prawdę, mamy od kilkunastu lat gorszący spektakl uciszania tych, którzy za dobrze pamiętają, w imię opacznie rozumianej geopolityki i "pojednania". Nikczemność i głupota To nie tylko ze strony Polski nikczemne -- żyję już wystarczająco długo, by wiedzieć, że sprawiedliwość, przelana krew i tym podobne sprawy nie znaczą w polityce więcej niż przysłowiowy zeszłoroczny śnieg. Ale właśnie ze względów politycznych to, co robimy, jest skrajną naiwnością i głupotą. Wspierając historyczne kłamstwo o "wzajemnych krzywdach" i UPA, bynajmniej nie pomagamy zaprzyjaźnionym ukraińskim demokratom w formowaniu nowoczesnej świadomości narodowej Ukrainy. Jest to naiwność. Przeciwnie, co pokazują ostatnie lata, rola nacjonalistów, w mniej lub bardziej zawoalowany sposób podejmujących sztandary OUN, jest w obozie pomarańczowych coraz większa. Każdy postawiony UPA pomnik, każda publikacja fałszująca historię, na którą Polska nie reaguje, wzmacnia ich pozycję i uwiarygodnia ich. Nie od rzeczy też będzie dodać, iż zadaje kłam naszej polityce historycznej trudno wierzyć Polakom, gdy twierdzą, że w sprawie Katynia czy wypędzeń chodzi im tylko o prawdę, nie o politykę, skoro w stosunkach z Ukrainą jednoznacznie rezygnują z prawdy właśnie w imię polityki. Zasadniczy błąd naszego postępowania polega jednak na tym, że nacjonaliści upowszechniający mit bohaterskiej UPA nie zbudują dobrych stosunków z Polską ani z całą Europą. Historyczne krzywdy Polaków mało świat obchodzą, ale już z pamięcią Holokaustu, który ma swoją straszną ukraińską kartę, jest inaczej. Obecność w życiu politycznym Ukrainy pogrobowców Bandery to wymarzony argument dla Rosji i wystarczający powód zatrzaśnięcia przed Ukrainą drzwi do Unii Europejskiej i NATO, czemu podobno chcemy przeciwdziałać. Tchórzliwe chowanie się za frazesami o wzajemnych winach i "tragicznych wydarzeniach" nie prowadzi do niczego. Jedynym ich skutkiem jest to, że gdy w wolnej już Polsce zapalimy dziś ofiarom Wołynia rocznicowe znicze, towarzyszyć temu powinna nie tylko żałoba, ale także palący wstyd za sprzeniewierzenie się pamięci ich męczeństwa

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość hgfhjf
W mojej rodzinie też uważa się że to ziemie nam należne. Ba, naszza rodzina wręcz ma prawa do trzech miejscowości. Są to: Duby, Tyłegi i Kufno. A tak serio: takie zakompleksione polaczki jak autor tematu wkurzają mnie tak samo jak szwaby roszczeniowo nastawione.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość Myśmy wszystko zapomnieli
Obecnie należy sie skupić na dzisiejszych granicach. Byłe kresy zachowajmy w swej pamięci. Wszelkie zmiany granic pojałtańskich rozpętają krawe wojny. "Dwóje z historii odciskaja się na skórze narodów."

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość Jarema Wiśnioweicki
Obecnie należy sie skupić na dzisiejszych granicach. Byłe kresy zachowajmy w swej pamięci. Wszelkie zmiany granic pojałtańskich rozpętają krawe wojny. A czy ja coś piszę o zmienianiu granic? Dlaczego prawie każda dyskusja na temat Kresów musi się sprowadzać do dyskusji na temat zmiany granic?

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość musimy pamiętać
Nie dziw się, bo tak to brzmi: "Moja ojczyzna roziąga się między Odrą a Dnieprem, między Bałtykiem a Morzem Czarnym" Niemcy mają ojczyznę po Śląsk, a Ukraińcy prawie pod Kraków :-( Ukraińcy wydali niedawno we Lwowie mapę swojej samostijnej Ukrainy, w której granicach zamieścili dzisiejsze rzeszowskie, lubelskie, zamojskie, przemyskie :-O A państwa Ukaina w takich granicach NIGDY nie było. Nacjonaliści ukraińscy marzą o takim państwie :-O Przyjaźń przyjaźnią, ale należy być czujnym i stać na straży swojego.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość musimy pamiętać
"Jeśli ja o nich zapomnę, ty Boże zapomnij o mnie" Musimy nieść pamięć, by krew przodków nie była przelana na darmo. Jarema, na stronach polskiego radia jest do wysłuchania audycja o Jaremie Wisniowieckim, znasz?

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość jednak temat za poważny
Lepiej poczytać na Kafe o majtkach, skarpetkach i kale :-(

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość autorze lekcje odrobione
???

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość Jarema Wiśniowiecki
Nie dziw się, bo tak to brzmi: "Moja ojczyzna roziąga się między Odrą a Dnieprem, między Bałtykiem a Morzem Czarnym" Niemcy mają ojczyznę po Śląsk, a Ukraińcy prawie pod Kraków Niemcy mają ojczyznę po Śląsk, tam kiedyś żyli, tam tworzyła się ich historia. To w Królewcu lęgło się współczesne państwo Niemieckie. To jest część ich Vaterlandu, ale to też część naszej Ojczyzny. Wojowie pierwszych Piastów przelewali krew na Śląsku, Pomorzu. Ukraińcy tak samo mają prawo do włączanania części naszych ziem do swej wielkiej ojczyzny. Granice są ustalone, nikt nie chce naruszać status quo. Ale czy to powód by ziemie związane na przestrzeni dziejów z państwem w którym się żyje wykluczać z pojęcia ojczyzna? Ojcvzyzna to coś więcej niż państwo w aktualnych granicach. A to że granice ojczyzn sąsiadujących narodów nakjładają się na siebie to nic złego, pod warunkiem że nikt nie chce naruszać status quo. Nie da się jednoznacznie określić granicy że tam jest niemiecki vaterland a tu nasza ojczyzna.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość fajnie ci się tak pisze
Jak pomieszkasz w przemyskiem i pooglądasz marsze nazistowsko-faszystowskich organizacji ukraińskich w naszym kraju to inaczej zaśpiewasz. Te marsze odbywają się teraz. Pomnik Bandery stoi we Lwowie. Kiedy Niemcy postawią pomnik Hitlera w Oswięcimiu? Lub może tylko w Berlinie też bedziemy milczeć???

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość lalalalaaaa
[[[[[[[Niemcy mają ojczyznę po Śląsk, tam kiedyś żyli, tam tworzyła się ich historia. To w Królewcu lęgło się współczesne państwo Niemieckie. To jest część ich Vaterlandu,]]]]]] Niemcy to Niemcy, dla Niemców Prusy Wschodnie to był najgorszy, najbardziej obciachowy land, Śląsk Górny tak samo :). Do dzis można się spotkac z pogradliwymi opiniami o tamtych byłych landach, Niemcom szkoda najbardziej Szczecina, lubuskiego i śląska tak po Wrocław góra Opole. I nie uważaja już tego za swój vaterland czy haimat :) Poza starymi dziadkami z ziomkostw ale to zrozumiałe... A co do twoich opinni to pitolisz nonsensy, jakbys miał 80 let to by to można zrozumiec ale łebek 18letni gledzący takie bzdury to naprawde żadkość, do skinheadów sie zapisz, im się marzy Polska od morza do morza

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
moi przodkowie mieli niezły kawałek ziemi za Bugiem, na terenie dzisiejszej Białorusi. to było zanim napadli na nich uzbrojeni bolszewicy i wywieźli na Sybir, bo dla nich to już była "burżuazja" i szlachta, czyli wróg. :O do chuja z tymi złodziejami, gdyby nie oni, moja rodzina miałaby niezły majątek, a zamiast tego po wojnie moja prababcia z dziećmi zaczynała od zera po powrocie do kraju :P byłam we Lwowie i w Wilnie, ale marzę też aby wybrać się kiedyś na Białoruś i odnaleźć te tereny..

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość Rok temu byłam na Białorusi
Pół roku temu pojechałam na obecną Białoruś. Czułam, że muszę. Mój ojciec jest już stary, a jeszcze za jego życia chciałam pojechać do jego wsi. Nawet nie miałam mapy. Napatrzyłam się na komputerze i miałam mapę w pamięci. Zrobiłam też taki schemat mapy, długopisen na kartce papieru. Najpierw miałam strach przed konsulatem, czy mi przyznają wizę, w co trochę wątpiłam. Dostałam ją bez problemu. I jeszcze były bardzo miłe panie w konsulacie. Byłam zaskoczona. Mój ojciec wraz z siostrami wyjechał do Polski. Rodziców pochował kilka kilometrów od swojej wsi, na cmentarzu. Wyjechał w tej drugiej fali repatriacyjnej kilkanaście lat po wojnie. Łyknął więc pracy w kołchozie i ogólnie mówiąc powiedział mi że on tam za Chiny nie pojedzie. On często wspomina swoją wieś, rodzinę i ludzi ze swoich okolic, mówiąc wprost to codziennie. Za jego plecami nagrywam to na dyktafon i spisuję te wspomnienia, bo on nie chce słyszeć o spisaniu wspomnień. Kiedy dostałam wizę na miesiąc , niestety rozchorowałam się i nie byłam w stanie pojechać. Ale zbyt mnie ta wiza kosztowała wysiłku, żebym nie pojechała. Po tygodniu z zapaleniem ucha, nie wyleczonym, pojechałam. Wzięłam tylko ze sobą lekarstwa i ruszyłam w moją podróż życia. Najpierw zwiedziłam Brześć, Grodno i dopiero pojechałam do mojej wsi. Było to w ciemno, nie wiedziałam czy jeszcze jego wieś istnieje. Ale musiałam tam pojechać. Pojechałam do wsi. Poznałam tam ludzi, którzy, w każdym domu znali mojego ojca i jego rodzinę. Zobaczyłam dom, wybudowany przez mojego dziadka, jak wrócił z niewoli niemieckiej po I wojnie, i zobaczyłam dwa grube drzewa, ktore zasadził moj dziadek w 1918 albo 1919 . Mój ojciec zawsze o nich wspominał. Wszystko było na miejscu, dom, chlew, nie było tylko sadu. Były drzewa. Dwa dęby, zasadzone przez mojego dziadka, na pamiątkę tego jak wrócił z niewoli niemieckiej, z Bawarii. We wsiach pobliskich mieszkają Polacy i spotkałam tam moją rodzine. Mam tam wielu kuzynów, i nawet bardzo bliskich. Jednego kuzyna ojciec był bratem mojej babci. Przecież to najbliższa rodzina. I spotkało mnie największe szczęście, bo ledwo z tym kuzynem zagadałam, że jestem córką tego co wyjechał do Polski w 1958 roku, a on patrząc na mnie, powiedział: "Ale podobna". Miał na myśli mojego ojca. Nie musiałam mieć dowodu i udowadniać moje pochodzenie, bo na twarzy miałam wymalowane kim jestem. To było wspaniałe. Dużo ludzi mi mówiło, że jestem podobna do mojego ojca, mimo, że on nie mieszkał już 50 lat w tej wsi. Tam na cmentarzu jest pochowana cała moja rodzina od pokoleń. Chodziłam po wsiach, po drodze, po lesie i czułam się tak jak w polskiej wsi, jakbym tam znała wszystko. Mój ojciec nie chce tam pojechać, ma wstręt. Ja natomiast, byłam szczęśliwa, że mogłam chodzić po trawie i badylach wokół domu mojego ojca, bo wiedziałam, że te badyle były potomkami tamtych badyli, że dotykam tamtych czasów, jak dotykałam tego drewnianego domku. Tamte tereny bardziej były moje, bo cała moja wielka rodzina tam mieszkała i mieszka od pokoleń, bardziej były mi bliskie od tego miasta w którym mieszka moja rodzina, obecnie. A mieszka dopiero od 1960 roku. Zawsze chciałam tam pojechać, do tamtej mojej wsi rodzinnej. Byłam tam i będę zawsze jeździć bo tamta ziemia mnie lubi, tamten piękny las. Oczywiście, że jadą na Białoruś człowiek przeżywa szok cywilizacyjny, ale u nas też tak było w Polsce, jeszcze niedawno. Powiem wam tylko, że prawie na każdej poczcie na Białorusi jest kilka stanowisk z komputerem i internetem i to nawet tanio za godzinę. Mnie najbardziej zależy na tym żeby widzieć te wsie, pola, lasy, miasteczka, ludzi Polaków. Jestem szczęśliwa, że tam pojechałam. A gdy stanęłam na górze Zamkowej w Nowogródku to tak patrząc sobie z góry na wsie poczułam , że jestem u siebie. Ja kocham tą ziemię bo ona jest moja, ona umie przemawiać. Uważam, ze każdy z nas powinien pojechać chociaż na przyjrzenie się tamtym stronom.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość w dupie mam kresy
przecież historycznie to my je też zajęliśmy :D

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
ulicę Turgieniewa na Bohaterów UPA. } A co nasza dyplomatołkacja?

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość Ad vocem
Tylko, że Polacy tych terenów nie zajęli siłą jak usiłuje się nam wmówić obecnie. Te tereny stały się naszą ojczyzną dzięki UNIOM I PRZYMIERZOM z sąsiadami. Rzeczpospolita Obojga Narodów była związkiem państw/narodów czymś w rodzaju Unii Europejskiej, stosując oczywiście wszelkie kryteria tamtej epoki.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość Sasiadów z UPA pamiętamy
A Ty, której udało się odwiedzić swoją wieś na dzisiejszej Białorusi masz baardzo dużo szczęścia. Bardzo dużo szczęścia masz Ty i przede wszystkim Twoja rodzina. Ci, którzy mieszkali na Wołyniu, na Podolu, w Galicji nie mieli tyle szczęścia po ich wsiach, po ich rodzinnych gniazdach zostały tylko wypalone blizny wśród pól. Wiatr hula na pustych przestrzeniach. Widać to nawet do dziś na zdjęciach tych terenów w googlach. Popatrzcie sobie: http://tekstowisko.com/adw-kmieciak/58750.html

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość Konfliktowa ta Polska
Granice która są mnie sie podobają i każdy rewizjonista to oszołom A co było to było, United Kingdom kiedyś pół świata miała, potracili kolonie i chyba nie płaczą? Otóż Ukraina była przez Polaków kolonizowana w dodatku Piłsudski zdradził Ukraińców gdyż obiecał im wspólną walkę z Moskalami a póxniej podpisał traktat z Rosją wypinając się na Ukraine. Tak samo zawsze wyciągalismy ręce po Litwe. Oni nas tan normalnie nie cierpią i traktują tak jak my Rusków - zobaczcie co się dzieje na Litwie, jakie tam sa antypolskie nastroje Ech Polaki, wlasnych grzeszków nie widzicie, same dobre strony, to tak jak Ruscy, oniteż zawsze w dobrej wierze zajmowali sąsiednie kraje (albo żeby pomóc sie obronić, albo żeby ucywilizować i zawsze się czuli lepsi..)

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Granice która są mnie sie podobają i każdy rewizjonista to oszołom A co było to było, } Jasne, ludobójstwo to betka, mówienie o tym to oszołomstwo i rewizjonizm. I oczywiście nie mam nic do obecnych granic. Wyszło jak wyszło. Chodzi o to by w przyszłości nie działy się złe rzeczy trzeba pamiętać i złej przeszlości, nie tylko dobrej. Może zapomnijmy w ogóle o II wojnie światowej przecież mówiąc o niej jesteśmy oszołomami i rewizjonistami.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość ooo pisior przemowil

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
moja rodzina z wierzbowiec , a moja sąsiadka i urodziła sie pod Katyniem opowiadała jak to było za nim film powstał mówiła ze ziemia była tak krwią nasiąknięta ze wychodziła na wiesz

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość e to chyba kłamała
krew wsiaka w ziemię a nie wypływa na wierzch

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość a kiedyś były granice pod
morze Czarne...i co z tego? było mineł....dawno i nie prawda.... nie ma co płakać nad rozlanym mlekiem, bo to i tak nic nie da....lepiej zajmijmy się tym co się dziś w naszych granicach dzieje, bo mamy nie zły burdel, nawet na tej małej powierzchni :P ...a o kresach mogę powiedzieć tyle.... że ludzie stamtąd, trzymają się razem do dziś... nawet czasem uważają się za kogoś lepszego.... w sumie nie wiem dlaczego.....w kazdym razie, znam środowisko, bo opiekowała się mną, jak byłam mała babka z pod Lwowa..... co ja się nasłuchałam jak to u nich wspaniale było, a moja rodzina z pod Krakowa- to biedota galicyjska.... cóz wszyscy jednakowo wylądowaliśmy na ziemiach odzyskanych.... ....ale niech jej tam będzie, pierogi zajebiste robiła.... ja do dziś pomagam wysyłając rózne rzeczy do zaprzyjaźnionej parafii tam na wschodzie..... i czasem łatwiej uda mi się coś przepchnąć w urzędzie we Wrocku, jak nawiążę do kresowych znajomości :P

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

×