Skocz do zawartości
Szukaj w
  • Więcej opcji...
Znajdź wyniki, które zawierają...
Szukaj wyników w...

Zarchiwizowany

Ten temat jest archiwizowany i nie można dodawać nowych odpowiedzi.

budząc się

Bóg jest lepszy od LSD

Polecane posty

Gość a ja widzę że osoby odwołujące
się do praktyk : magia, wróżby, okultyzm...są dość niestabilne emocjonalnie. nie ma w nich spokoju, pewności, dobroci. jest natomiast pycha, brawura, nawet chamstwo. czemu nie widać tego u autora topiku...ponieważ jest on blisko boga, nie jego przeciwników czy ciepło zimnych, zmiennych śpiących. a propos merkaby...na pewno rozstanie z kartami było dobrą decyzją.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość budząc sie
💤

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
żebyście wiedzieli jak zacząłem sie modlić to przeszła mi depresja i myśli samobójcze jestem bardziej pewniejszy siebie nawet lęk wysokości zniknął ale też oddałem moje Zycie i wole matce boskiej codziennie ponawiam ten akt na pewno myślicie jak można oddać swoja wole a mozna

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość a ja widzę że osoby odwołujące
merkaba zgadzam się tutaj z tobą. tylko bóg może pomóc w beznadziejnych przypadkach...ludzie otym zapomnieli i zamiast zwracać się do niego..odwołują się do praktyk szatańskich. nic bardziej mylnego.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Dzień dobry :) To jest bardzo dobry temat, merkabo :) Jak pozbyć się własnej woli? Co to w ogóle znaczy? Możemy zadać sobie pytanie co w ogóle jest naszą wolą? Jesteśmy w świecie, w którym doświadcza się cierpienia w niezliczonych formach. Od ogromnych cierpień fizycznych po drobny dyskomfort fizyczny, od psychicznych katuszy samotności, zdrady, poczucia bezsensu, po „drobny dyskomfort nieznacznych obniżeń nastroju, nieodczuwania radości, itd. Może dotyczyć to nas i może dotyczyć to innych, osób nam bardzo bliskich, dalszych i tych, o których możemy np. przeczytać w gazetach. Czy jest naszą wolą doświadczanie takiego świata? Czy ktokolwiek chce cierpieć, choćby w najmniejszym stopniu? Albo np. widzieć cierpienie bliskich? Na pewno nie. Każdy chce odczuwać szczęście, spełnienie, zadowolenie. Każdy woli być roześmiany, radosny niż smutny, każdy woli zabawę od depresji. To jest dość proste. Jednocześnie w tym miejscu drogi świata i Nieba rozchodzą się. W świecie wierzymy, że dla każdego szczęście oznacza co innego, że każdy inaczej wyobraża sobie szczęście, inaczej go doświadcza. Świat podaje niekończące się przykłady i dowody, że tak jest. Z tej perspektywy jednemu szczęście daje praca, innemu lenistwo, jedna lubi góry, inna morze, dla kogoś seks jest bardzo ważny, dla kogoś innego dużo mniej, ktoś lubi klub, a kto inny spacery w cichym lesie. Można tak wyliczać w nieskończoność. Rzeczywiście wydaje się wtedy, że każdy chce choć trochę czegoś innego, że każdy choć trochę, choć w jednym aspekcie, różni się od innych. Wierzymy w to wszystko i mówimy: ludzie są różni, to jest nasze bogactwo, bogactwo różnorodności. Równocześnie niemal cudem jest znalezienie kogoś, kto będzie odczuwał świat tak jak my, kto w tych samych rzeczach będzie upatrywał szczęścia co my. W świecie nie znajdziemy ani jednej osoby, która będzie pod tym względem identyczna jak my. Wielkim szczęściem jest znalezienie partnera/ki, przyjaciela/przyjaciółki, z którymi możemy mieć jak największą wspólnotę. Kogoś z kim możemy iść przez życie, odczuwając świat wspólnie. I tak motamy się między wiarą w różnorodność, wiarą w mniej czy bardziej nieprzezwyciężalne różnice między nami, a potrzebą wspólnoty, bycia razem, doświadczania razem życia i świata w taki sam, czy choćby podobny sposób. Miotamy się, próbujemy niezliczonych kompromisów, czasami, choć bardzo rzadko, osiągamy stan jakieś równowagi, ale ta równowaga jest chwiejna. Jest chwiejna bo wszystko ciągle się zmienia. Nie tylko widzimy różnice między ludźmi, dotyczące tysiąca spraw, ale sami ciągle zmieniamy się. Dzisiaj lubimy miasto, po latach wieś, albo na odwrót. Dzisiaj chcemy iść na dyskotekę, jutro siedzieć w domu w świętym spokoju. Każdy jest w taki sam sposób zmienny. Jeśli więc nawet mamy kogoś z kim mamy jakąś wspólnotę, to ta zmienność nas samych i innych, ciągle wystawia tę wspólnotę na próby. To wszystko to prawdziwy kołowrót. Nieustanny ruch, w którym tak ciężko znaleźć szczęście. I mówimy, że szczęście trwa tylko chwilę i że trzeba je wyciskać jak cytrynę. W tym świecie wydaje się więc, że każdy ma inną wolę, pragnie choć troszkę czegoś innego niż inni, bo każdy myśli, że co innego przyniesie mu szczęście. Można powiedzieć, że myślimy tak: moją wolą jest szczęście, uważam, że szczęście da mi to i tamto (kariera labo pieniądze, albo rodzina, albo seks, albo pasja, albo działalność charytatywna, itd., i oczywiście nieskończona liczba, miksów: trochę pracy, trochę wakacji, albo pasja i przyjaciele, itd., itp.). Próbujemy więc dojść do szczęścia realizując naszą wolę. Robimy kariery, albo szukamy partnera, zakładamy rodzinę, albo podróżujemy po świecie. Później okazuje się, że np. kariera (czy cokolwiek innego) dała to, czy tamto, satysfakcję czy zadowolenie, ale nie zapewniła trwałego szczęścia, trwałego spełnienia. Modyfikujemy więc plany, zmieniamy naszą wolę, próbujemy nowych celów, by w końcu być szczęśliwym. I tak się nie udaje, ale próbujemy bezustannie, z nadzieją, że kiedyś uda się. Bóg mówi do nas co innego. Jest to dramatycznie, całkowicie odmienne od tego w co wierzy świat, od tego czego jesteśmy uczeni w rodzinie, szkole, itd., od tego co mówi cały świat, wszystkie autorytety. Jest to odmienne od całego doświadczenia świata. Przekaz Nieba jest taki. Wszyscy są dziećmi Boga. Każdy, jako dziecka Boga stworzone przez Doskonałego Stwórcę, jest doskonały. Bóg każdego stwarza identycznym. Każdego stwarza na swój obraz i podobieństwo. Nie stwarza jednych bardziej podobnych sobie, a innych mniej. Nie dzieli się z jednymi dziećmi bardziej swą boskością, a z innymi mniej. Jako doskonale sprawiedliwy, każdemu daje dokładnie to samo. Jako Doskonale Miłujący Ojciec każdemu daje wszystko co ma. Ponieważ jest Bogiem, to co daje jest niewyczerpywalne. Jeśli komuś da wszystko, to innemu nadal może dać wszystko. Na tym polega Jego niepojmowalna w tym świecie doskonałość. Co jest wolą Boga? Co jest wolą Bytu, który ma wszystko i wszystko może? Co jest wolą Boga, który jest doskonały, a więc jest doskonale szczęśliwy i doskonale spełniony? Wolą Boga jest kreacja doskonałych bytów, tak doskonałych jak On, by te byty były tak jak On doskonale spełnione i doskonale szczęśliwe. Wolą Boga jest by On i Jego dzieci żyły w doskonałej radości bycia razem w doskonałym świecie, w którym każdy jest całkowicie szczęśliwy i dzieli to szczęście z innymi. Jaka jest wola Jego dzieci? Jeśli są stworzone na obraz i podobieństwo Ojca, to mają to samo doskonałe rozumienie, które ma On. Chcą więc także tego co chce Bóg. Ich wola jest taka sama jak wola Boga. Chcą szerzyć szczęście w nieskończoność, by radość tylko wzrastała, a nie zamieniała się w smutek, by miłość była wieczna, a nie przeistaczała się w nienawiść, by było życie, a nie śmierć. Bóg stwarza istoty szczęśliwe, takie jak On sam. One mają od razu wszystko, od razu są spełnione. Nie muszą trudzić się, pracować, poświęcać, by w nagrodę w końcu stać się szczęśliwymi. C.D.N.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
C.D. Dzieci Boże mogą jednak odwrócić się od Boga. Mogą chcieć jeszcze więcej, choć mają wszystko, bo Bóg nie dał im jednego. On je stworzył, one nie stworzyły Jego. Tego Bóg nie może dać, nie może kogoś stworzyć kto będzie sam swoim własnym stwórcą. Ale dziecko Boże może chcieć zagrabić, odebrać Bogu tę jedną jedyną rzecz, dziecko Boże może chcieć być stwórcą rzeczywistości, tak jak Bóg, może chcieć być pierwotnym Bogiem. Może chcieć być pierwsze, zamiast być po prostu razem z Bogiem w Niebie. Oczywiście by ta fantazja mogła (pozornie) zostać zrealizowana, trzeba opuścić Niebo. Jeśli chce się być bogiem, to trzeba zapomnieć o Bogu, bo Jego obecność ciągle udowadniałaby, że jednak Bogiem, pierwotnym Stwórcą. nie jesteśmy. Wtedy zasypiamy. Ta myśl by być odrębnym, pierwszym, niezależnym od Boga to jest właśnie ego. I zaczynamy śnić sen o świecie bez Boga. Wtedy ta myśl by być Bogiem samemu z siebie i dla siebie staje się naszą odrębną wolą. Nie jest to już wola Boga, bo wolą Boga nie jest być zniszczonym i zapomnianym. Nie jest to już wola Boga, bo nie jest to wola by być razem, w jedności, lecz by być oddzielnym, osobnym, by być samemu źródłem własnej mocy. A przecież w Niebie nasza wola i wola Boga są takie same, jest to wola bycia razem w miłości, spełnieniu i radości, we wzajemnym całkowitym docenieniu siebie, w radosnym byciu razem i szerzeniu szczęścia. Ta odrębna wola, która zaczyna sen, nie jest więc naszą wolą, tą wolą którą mamy w Niebie. Ta odrębna wola jest początkiem szaleństwa. Bo jak może być wolą kogokolwiek by być samemu swoim własnym stwórcą? To jest oczywiste szaleństwo. Ale my z uporem szaleńca próbujemy to przeforsować, zapomnieć Boga i być własnym stwórcami, być jedynym i wyłącznym źródłem własnej mocy. W istocie więc, nie ma czegoś takiego jak porzucanie własnej woli. My porzucamy chorą, paranoiczną myśl, by być samemu stwórcą siebie. To jest porzucanie złudzenia naszej woli, to jest porzucanie szaleństwa. Gdy przypominamy sobie wolę Boga, to w istocie przypominamy sobie naszą własną wolę, bo nasz wola jest taka sama jak wola Boga: bezkresne szczęście na zawsze, radość bez granic, miłość dla wszystkich. I naszą wolą jest uznanie i wdzięczność dla Boga, bo tylko w szaleństwie można chcieć zapomnieć własnego Ojca, który jest całkowicie miłujący i daje wszystko. W świecie snu wygląda to jak porzucanie własnej woli. Bo wytworzyliśmy tak dziwny świat, w którym nie poznajemy sami siebie, nie wiemy kim jesteśmy, jesteśmy wieczni, a myślimy, że jesteśmy śmiertelni, jesteśmy doskonali a myślimy, że jesteśmy mali. Gdy uwierzyliśmy, że naszą wolą jest szalona myśl i szalony świat, to Bóg musi nam przypomnieć kim jesteśmy, co jest szczęściem. Bóg musi nas uzdrowić z szaleństwa. Szaleniec nie jest w stanie sam wyleczyć siebie. Dlatego na początku odczuwamy to jako porzucanie swej woli, bo musimy być prowadzeni. Utożsamiliśmy się z ego i dlatego porzucanie ego odbieramy jak pozbywanie się własnej woli. W istocie jednak jest nam przywracana świadomość tego co jest naszą wolą. Gdy to się dzieje, gdy stopniowo szaleństwo ustępuje, powoli zaczynamy rozumieć co jest naszą wolą. Powoli rozpoznajemy, że naszą wolą jest szczęście wszystkich, spełnienie wszystkich, miłość dla wszystkich, bycie razem, bycie wiecznym, powoli rozpoznajemy, że ten świat nie jest naszą wolą. Powoli budzimy się do poznania, że nic w tym świecie nie da nam tego czego chcemy, wiecznej miłości, wiecznej radości, wiecznego spełnienia. To narasta przez proste porównanie. Jeśli chcemy poznać siebie, a tylko rozumiejąc kim jesteśmy możemy być szczęśliwi, zaczynamy przyglądać się sobie. Można zacząć od tego o czym były rozmowy na początku tego topiku, od obserwowania własnego umysłu, wyciszania się, itd. Powoli stajemy się świadomi siebie. I nagle okazuje się, że widzimy co nam daje szczęście, a co nie. Nagle widzimy, że choćbyśmy nie wiem ile mieli pieniędzy, rzeczy, doznań zmysłowych, itd., to nie czujemy tego szczęścia, które daje miłość, poznawanie własnego bytu. Własnej pełni, która nie musi nic, nie musi smakować potraw, ani rozkoszować się dotykiem czy obrazami czy muzyką, by być pełnią. I pojawia się najbardziej zadziwiające odczucie: czujemy, że ta pełnia MUSI szerzyć się, że to szerzenie się jest istotą tej pełni, że nie jesteśmy sami dla siebie, czujemy, że nasza radość musi rozszerzyć się na innych, by mogła trwać. Gdy choć trochę odczujemy jak bardzo kochanie innych i widzenie ich szczęście daje nam szczęście, wtedy już nie chcemy niczego innego. Wtedy wiemy już co jest naszą wolą i porzucanie odrębnej, pozornej woli, porzucanie ego staje się coraz łatwiejsze, choć proces ten może trwać długo. Wtedy z radością wołamy: bądź wola Twoja Boże, a nie moja jakaś odrębna wola, bo moja prawdziwa wola jest taka jak Twoja. Bo co innego miałoby być wtedy ważniejsze niż szczęście wszystkich, które jest naszym szczęściem? Bóg nas musi do tego budzić, bo zapomnieliśmy co oznacza przyjmowanie miłości i szczęścia od swego Źródła i dawanie innym, szerzenie miłości w nieskończoność. Bardzo prosto można to powiedzieć tak: tylko miłość jest szczęściem i daje szczęście. Źródłem miłości jest Bóg. Porzucanie własnej woli to porzucanie ego, porzucanie złudzenia, że szczęście można znaleźć w czymś innym. To przypominanie sobie Boga i Jego miłości, to budzenie się do swojej prawdziwej woli, całkowicie zgodnej z wolą Boga. Mam nadzieję, że to jest w miarę zrozumiałe. Jeśli nie, to chętnie odpowiem na pytania. Pozdrawiam Wszystkich bardzo serdecznie i miłego dnia :)

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość anna-lena
do "budząc się" - tak, mam pytanie do tego co napisałeś. To prawda, że człowiek jest szalony, opętany iluzją "realizacji" która podsuwa mu ego. To prawda. Co jednak zrobić ma osoba, która jest szalona, bo nie chce tu być? Ja po prostu tak bardzo tęsknię do domu, do Ojca. Nic mnie z tą głupią ziemią nie łączy. Wszystko, co widzę to iluzja i coraz gorsza matnia. Nie należę do tego świata. Chcę stąd wyjść. Cierpię tutaj po prostu katusze. Nie umiem się przystosować do społeczeństwa, nie interesuje mnie nic, co jest związane z tym światem, nic kompletnie. Mam ochotę przestać jeść (często zapominam o tym), mam ochotę przestać oddychać. Czuję, że jestem tu przez pomyłkę, to jakiś żart, jakiś koszmar. Codziennie zasypiam z nadzieją, że się już nie obudzę i codziennie znów ten sam koszmar. Ja chcę do domu!!!! Denerwuje mnie to idiotyczne ciało, ten powolny mózg. A jednak... nie wiem dlaczego... wciąż tu jestem, nie zabijam się. Co robić? Jak żyć? A może przestać się do tego życia zmuszać, tylko je po prostu zakończyć? Co o tym sądzisz?

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Do anny-leny. Niechęć do byciu tu jest raczej przebłyskiem zdrowia, jest to jakieś rozpoznanie, że ten świat nie jest naszym domem, jest to świt świadomości, że to dziwny, nienaturalny sen. Gdyby ktoś przedstawił dzisiaj twarde, niepodważalne dowody, że po śmierci od razu przechodzimy do Nieba, to jutro popełniłoby samobójstwo 30% ludzi, a pojutrze kolejne 50%. Śmierć nie jest rozwiązaniem. Pomijając najważniejszą dla mnie rzecz, opuszczenie bliskich, to powstaje pytanie (które zresztą ktoś mi już zadał, choć w nieco innym, wypaczonym kontekście), skoro tak wierzę w Boga i uznaję, że ten świat jest pomyłką, to dlaczego nie popełniam samobójstwa? Odpowiedź jest prosta: przede wszystkim nie jestem w stanie opuścić innych, bardziej cierpiących. Ale - w relacji do Twojego pytania - jest też dalsza część odpowiedzi: nie wierzę, że do domu wraca się przez śmierć. Może tak jest, może nie. Może nieliczni ludzie są w stanie w czasie śmierci utrzymać tak wysoki poziom świadomości, że rozpoznają iluzje do samego szpiku i budzą się. Może np. udało się to Buddzie. Generalnie śmierć to pomysł ego. Ego i śmierć to ta sama myśl. Śmierć ma kluczowe znaczenie w systemie ego - śmierć zaprzecza Bogu. Śmierć to centralne wierzenie w systemie myślowym ego. To najgenialniejsze zagranie ego, wydaje się tak realna i wszechobecna, że trudno uwierzyć, że istnieje dobry Bóg i że jesteśmy dziećmi Nieba. Czy można więc opuścić ego, realizując jego centralne wierzenie - umierając? Wątpię. Jest jeszcze wiele innych, bardzo negatywnych aspektów związanych ze śmiercią, których tu szczegółowo nie wyjaśnię. Ma też znaczenie jeden, bardzo techniczny, skoro nie mam gwarancji, że się obudzę, to jest prawdopodobne, że rozpocznę nowy sen. To jest dla mnie najgorszy scenariusz. Wierzę w oświecenie i przebudzenie, wierzę w usilną pracę, wierzę, że to jest blisko, jeśli nie w tym życiu, to w następnym, ale raczej w tym. Dla mnie samobójstwo przerwałoby tą pracę, zawęziłoby świadomość i mam ogromne obawy, że byłoby jak w jakiejś dziecinnej grze: "wracasz 10 pól do tyłu". Myśl o odrodzeniu się w normalnej rodzinie, wśród nieoświecających się ludzi, nie rozumiejących nic z tego co się dzieje wokół (zakładając w sumie pozytywny scenariusz odrodzenia), żyjących ideami tego świata, myśl o byciu ich dzieckiem, myśl o zawężeniu sobie świadomości do takiego stanu, że wydawałoby mi się, że jestem dzieckiem zwykłych ludzi, powoduje u mnie niemal fizyczne torsje, odruch paniki. A przecież scenariusz zawężenia sobie świadomości, scenariusz odrodzenia mógłby być dużo gorszy niż ten wyżej. Nie. NIGDY WIĘCEJ. I obawiam się, że KAŻDE samobójstwo to regres do gorszego życia, do stanu bardziej zawężonej, czyli bardziej cierpiącej świadomości. Wiem jedno. Jeśli nawet jeszcze zdarzy się, że umrę, że nie w tym życiu oświecę się, to wiem, że jeśli będę z całych sił starał się w tym życiu, to albo w chwili śmierci przejrzę iluzję do końca i obudzę się, albo następne życie będzie pozytywną kontynuacją wzrostu samoświadomości. Pomijając więc kwestię najważniejszą - bliskich mi ludzi oraz pozornie obcych, ale którzy cierpią, nie przerwę tego w sumie pozytywnego scenariusza samobójstwem. Rozumiem Cię. Bardzo dobrze. Budzisz się rano, rozglądasz dookoła. Patrzysz czym żyje świat, patrzysz na te wszystkie żałosne zasady, według których żyje świat i wiesz, że naprawdę nie chcesz tu być. Jeśli nie samobójstwo, to co? Wielu ludzi dochodziło do tego stanu, rozpoznawało jałowość świata i nie widząc żadnej drogi wyjścia w rozpaczy umierało. Nie wiem ile czytałaś z tego topiku. Wiedz jedno, w środku jesteś doskonała, możesz zacząć się budzić teraz. Świat, który widzisz wokół - to najciężej jest pojąć i w to uwierzyć - jest odzwierciedleniem stanu Twej świadomości. Dlatego ucieczka od świata to ucieczka przed samym sobą - to jest ostatecznie najważniejsza odpowiedź dlaczego samobójstwo nie jest dobrym pomysłem. Bycie poza Niebem to ucieczka od siebie. Musisz w końcu zatrzymać się, przestać uciekać, uczciwie spojrzeć i powiedzieć sobie: "tak, to zadziwiające, chciałam uciec od tego, że mój byt jest bytem Boga, jest taki sam jak byt Boga, wykorzystałam boską moc mego umysłu do wytworzenia tego dziwnego świata, by wydawało się, że Boga nie ma, bym nie poznawała samej siebie. Chcę uciec teraz od tego co wytworzyłam." Nie ma jednak sensu dalsza ucieczka. Nie uciekniesz od siebie. Jesteś w dobrym miejscu by zacząć się budzić, by rozpoznać swój własny boski byt. Bardzo dobrze Cię rozumiem. Wiele, wiele lat temu, życie wyglądało niby wspaniale, jako bardzo młody człowiek zacząłem robić imponującą karierę, zarabiać spore pieniądze, itd., itp., a rano budziłem się niemal zlany potem z pytaniem, po co tu jestem, to jakaś straszliwa matnia, po co w ogóle mam wstawać z łóżka, po co mi to wszystko? Zmuszałem się żeby funkcjonować, bo w głębi siebie nie czułem żadnego sensu życia, absurdalnej idei pracy by żyć, nieustannego wysiłku by dostawać jakieś ochłapy, z których świat każe się cieszyć, nazywając je sukcesami. To było straszne. Rozumiem jak okropna wydawać się może ta matnia, np. w biedzie czy bezrobotnemu (choć te fasady: biedy czy pieniędzy są w istocie bez znaczenia, chodzi o odczucie całkowitego bezsensu życia ziemskiego). Rozumiem co piszesz o ciele. Choć dobrze się w nim czuję, to wydaje mi się kompletnie absurdalne. Worek mięsny z przytwierdzonymi odnóżami, poświęcający głownie czas na zdobycie środków i możliwości by wrzucić coś do górnej rury ssąco-gryzącej, a następnie pozbyć się tego rurą dolną, wydalniczą, bo to jest niby tak ważne dla funkcjonowania worka, które to funkcjonowanie nazywane jest życiem. Największa rozkosz, to jak dwa worki łączą się poprzez system wypustka-dziurka i pocierają. Miewam boski seks, bo połączony z miłością, ale by mieć seks, muszę wyłączyć to prawdziwe widzenie jak śmieszno-żałosnym wcieleniem jest wcielenie w ciało. Oto szczytowa idea świata - miłość, której zwieńczeniem jest pocieranie wypustek z zakończeniami nerwowymi. O to tyle hałasu. Choć więc akceptuję swoje ciało, to rozumiem doskonale co nim piszesz. Bo my nie jesteśmy ciałami. Rozumiem Cię. Dzisiaj jednak, choć nadal i jeszcze bardziej niż kiedyś widzę nonsens świata, to jednak, gdy stał się drogą do domu, drogą do oświecenia, to każdy dzień ma sens, każde zdarzenie, każda sytuacja jest bezcenną lekcją. Świat sam z siebie, na swoich "światowych" zasadach jest okropnym miejscem, choć ci którzy patrzą i nie widzą, słuchają i nie słyszą, nie są w stanie tego pojąć. Jeśli widzisz grozę i horror świata, to znaczy, że nie zaciskasz już oczu, nie chcesz dalej śnić bezsensownych snów. I teraz musisz zmienić przeznaczenie świata. Zostaw wszystko co o nim wiesz. Nie patrz na świat oczami zwykłego człowieka, zapomnij jego zasady, teraz może zacząć być dla Ciebie salą lekcyjną, w której nauczysz się jak budzić się, jak wrócić do domu. Po drodze zdarzy się to, że nawet polubisz świat, pokochasz, ale bez żadnego przywiązania. Sen po prostu złagodnieje, co innego będziesz śnić, ale świadomość snu już Cię nie opuści, i będziesz chciała się obudzić nawet jak sen będzie miły i ładny. Wybacz, że piszę do Ciebie w takim a nie innym trybie gramatycznym, w taki a nie inny sposób. Oczywiście to jest Twoja droga, a ja nie mam prawa Ci mówić co masz robić. Podpowiadam tylko, dzieląc się swoim doświadczeniem. Weź z tego co chcesz, na co masz ochotę. Patrz dookoła, ale szukaj w sobie, bo w Tobie jest prawdziwa, doskonała, boska Ty, w Tobie są odpowiedzi, w Tobie jest prawda. Tyle, że musisz ją przestać przesłaniać. Nie wiem co czytałaś z tego topiku, co mogłabyś wziąć, od czego mogłabyś zacząć, jeśli chciałabyś wejść na drogę świadomej decyzji: chcę się obudzić. Mogę z Tobą rozmawiać na tym topiku, jeśli chcesz. Niczego nie obiecuję, oprócz jednego, w kontaktach z innymi jestem szczery, nie manipuluję i angażuję się najbardziej jak mogę w danej sytuacji. Nie zdradzam szczegółów o sobie z wielu powodów i nie nawiązuję tutaj osobistych, prywatnych kontaktów. To jest niezmienne. Jest to uzasadnione rzeczami, o których tutaj nie chcę pisać. Nie ukrywam niczego o sobie, choć nie zdradzam technicznych szczegółów życia, ale to jest co innego. Gdy piszę, że kiedyś gardziłem ludźmi, to jest to prawda o mym życiu i mej przeszłości, bardzo, bardzo osobista. Nie muszę opisywać komu i jak dołożyłem swoją pogardą. Ma znaczenie, że taki byłem. Itd. Rozumiesz więc, że rozmowa może być bardzo szczera, bez mówienia o konkretnych sytuacjach. Jeśli nie czytałaś, to może przeczytaj topik. Mam nadzieję, że ta propozycja nie gniewa Cię i nie zniechęca. I pytaj się, jeśli chcesz. Odpowiem najlepiej jak umiem. Pozdrawiam Cię serdecznie :)

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
wież co oddaja swoja wole matce bożej to to w tedy pogadamy możesz z tego skorzystać tylko zeby to było szczere Akt Osobistego Oddania się Matce Najświętszej Matko Boża, Niepokalana Maryjo! Tobie poświęcam ciało i duszę moją, wszystkie modlitwy i prace, radości i cierpienia, wszystko czym jestem i co posiadam. Ochotnym sercem oddaję się Tobie w niewolę miłości. Pozostawiam Ci zupełną swobodę posługiwania się mną dla zbawienia ludzi i ku pomocy Kościołowi świętemu, którego jesteś Matką. Chcę odtąd wszystko czynić z Tobą, przez Ciebie i dla Ciebie. Wiem, że własnymi siłami niczego nie dokonam. Ty zaś wszystko możesz, co jest wolą Twojego Syna i zawsze zwyciężasz. Spraw więc, Wspomożycielko wiernych, by moja rodzina, parafia i cała Ojczyzna były rzeczywistym Królestwem Twego Syna i Twoim. Amen. AKT ODDANIA BOŻEMU SERCU Boże, dziękujemy Ci za wszystkie dobrodziejstwa, jakie wyświadczyłeś narodowi naszemu, a szczególnie za powołanie nas do świętej wiary katolickiej i za opiekę nad nami w najcięższych chwilach dziejowych! ...całkowicie się oddajemy i poświęcamy Boskiemu Sercu Twojemu, aby na zawsze być ludem Twoim! Zarazem uroczyście przyrzekamy trwać wiernie w świętej wierze katolickiej, bronić Twego świętego Kościoła, życie nasze osobiste, rodzinne i narodowe kształtować według Twojej Ewangelii. Pani Jasnogórska! Ty zawsze byłaś dla nas drogą do Serca Twego Syna. To Serce włócznią przebite na krzyżu, stało się, źródłem życia i świętości dla wszystkich. Przybliżaj do Boskiego Serca osoby, rodziny, środowiska, bo Serce to - posłuszne aż do śmierci - jest - przebłaganiem za grzechy nasze. Niech będzie również źródłem wszelkiej pociechy dla wszystkich uciśnionych, pokrzywdzonych i cierpiących. Niechaj, o Matko, za Twoim pośrednictwem, Serce Odkupiciela nie przestaje na polskiej ziemi być Królem serc wszystkich i celem ich aby wszyscy czerpali z Jego pełności. Amen. AKT POŚWIĘCENIA SIĘ BOSKIEMU SERCU Ja,... oddaję się i poświęcam Boskiemu Sercu Pana naszego Jezusa Chrystusa. Oddaję Mu swoją osobę i życie swoje, uczynki, przykrości i cierpienia, żeby żadnej cząstki swego jestestwa więcej nie używać, jak tylko dla Jego czci, miłości i chwały. Taka jest nieodwołalna wola moja, żeby całkowicie do Niego należeć, i wszystko czynić z miłości ku Niemu, wyrzekając się całym sercem wszystkiego, co by się Jemu nie podobało. Dlatego Ciebie, Najświętsze Serce, obieram sobie za jedyny przedmiot mej miłości, za opiekuna mego życia, za rękojmię mego zbawienia, za lekarstwo za moją ułomność i niestałość, za wynagrodzenie za moje grzechy całego życia i za pewne schronienie w chwili mej śmierci. Bądź przeto, Serce pełne dobroci, moim usprawiedliwieniem wobec Boga, Twojego Ojca, i odwróć ode mnie strzały słusznego gniewu Jego. O Serce pełne miłości, w Tobie pokładam całą ufność moją, albowiem wszystkiego się obawiam ze strony mojej skłonności do czynienia zła, natomiast wszystkiego się spodziewam od Twojej dobroci. Dlatego zniszcz we mnie wszystko, co Tobie może się nie podobać lub sprzeciwiać. Niech czysta miłość Twoja, tak głęboko wniknie w moje serce, bym nie mógł zapomnieć o Tobie, ani też oddalić się od Ciebie. Błagam Cię przez wszystką dobroć Twoją, by imię moje zapisane było w Tobie, gdyż to tylko pragnę uważać za szczęście swoje i swoją chwałą, żeby żyć i umierać jako Twój wierny sługa. Amen. AKT OSOBISTEGO POŚWIĘCENIA SIĘ SERCU PANA JEZUSA Tobie Chrystusie składam hołd wdzięczności za wszystko, co z miłującego serca uczyniłeś. Polecam się Twemu Sercu, oddając się całkowicie do Twojej dyspozycji. Ofiaruję więc wszystkie swoje cierpienia, niewygody, upokorzenia, oraz wszystkie swoje dobre uczynki i modlitwy. Proszę, aby wszelkie moje ofiary, były przyjęte jako wynagrodzenie za grzechy tych, którzy ducha prawości i pokuty zatracili. To, co ofiaruję, niech będzie przeciwwagą dla zniewag, które ranią Twoje Serce. Ty Boże wiesz, co jest ukryte w głębiach mojego serca, znasz moje pragnienia. Proszę Cię o łaskę wytrwania w tym co dobre. Dopomóż mi, aby moje codzienne życie było świadectwem ofiarowania się Tobie.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość I TO jest sedno wszystkiego
"Wiele, wiele lat temu, życie wyglądało niby wspaniale, jako bardzo młody człowiek zacząłem robić imponującą karierę, zarabiać spore pieniądze, itd., itp., a rano budziłem się niemal zlany potem z pytaniem, po co tu jestem, to jakaś straszliwa matnia, po co w ogóle mam wstawać z łóżka, po co mi to wszystko? Zmuszałem się żeby funkcjonować, bo w głębi siebie nie czułem żadnego sensu życia, absurdalnej idei pracy by żyć, nieustannego wysiłku by dostawać jakieś ochłapy, z których świat każe się cieszyć, nazywając je sukcesami. To było straszne."

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość o jejku cud
Stygmaty po c h od z ą tylk o od B o g a. Złemu duchowi nie wolno dawać stygmatów. Czasem dać może ekstazę stygmatów nigdy. W przeciwieństwie do ekstazy miłości pochodzącej od Jezusa, daje czasem zły duch ekstazy odwrócone (Rosja, Meksyk). Powoduje nienawiść do Boga. Dlaczego istnieje zły duch? Chciałabym go zniszczyć! Każdy powinien i m o ż e zniszczyć w sobie złego ducha. Kiedy Mamusia św. miała już odchodzić, zapytałam: Co by się stało, gdybym Cię chwyciła i nie puściła więcej do Nieba? Nie chwyciłabyś. Majestat Świętości jest tak wielki, że poraża. Nie mogłabyś się ruszyć z miejsca, gdybyś to chciała uczynić. Swiętość przenika całego człowieka do głębi i uszczęśliwia go.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość anna-lena
"budząc się" dziękuję za twoją odpowiedź i poświęcony mi czas. Za Twoje mądre słowa. Dobrze określiłeś stan, w jakim jestem - ucieczka. To prawda, dawno temu uciekłam od świata, od siebie. Jako dziecko byłam "skazana na sukces" - świetna uczennica, uzdolniona pod każdym względem. Moi rodzice, wykładowcy uniwersytetu, nie wyobrażali sobie, że nie zrobię imponującej kariery. Ja jednak w pewnym momencie uciekłam - uciekłam przed sukcesem, bo zaczęłam się bać, że mnie wchłonie, skonsumuje tak jak moich rodziców. Myślę, że dobrze rozumiesz co mam na myśli. Bałam się ceny, jaką trzeba płacić. Zaangażowania, utraty siebie. Owszem, ukończyłam studia z wyróżnieniem, zrobiłam doktorat, ale działo się to niejako z rozpędu, to było moje dziedzictwo wyniesione z domu, moje wiano. Wewnętrznie natomiast uciekałam od tego coraz bardziej. W końcu nie dało się już udawać. Zrezygnowałam z pracy w instytucie naukowym zagranicą - albo raczej ta praca zrezygnowała ze mnie: kontrakt się skończył a ja nie zrobiłam nic, by znaleźć nowy. Nie czułam żadnej więzi z tym, co robiłam, nie umiałam i nie chciałam się z tym identyfikować. Miałam dość ludzkich gierek, manipulacji, ambicji, poczucia bezsensu tego co robię. Jestem wolna - bez pracy, ale to nie pomogło. Czuję pustkę, teraz też w portfelu. Wiem, że powinnam coś robić, działać, żyć w społeczeństwie, wiem, że jestem okropnym, negatywnym przykładem dla mojego dziecka, czuję się winna, beznadziejna - ale jak? Nie widzę sensu jakiegokolwiek działania. Boje się, że cokolwiek zrobię, wciągnie mnie znów w coś, czego nie chcę. Ten świat opiera się na realizowaniu ludzkich zachcianek, miraży ego. Nie chcę brać w tym udziału. A czego chcę? Chcę stąd zniknąć. Chcę do domu. Nie umiem tego pogodzić - jak żyć normalnie w tym świecie nie angażując się? Boje się zaangażowania, boję się stracić duszę, zaprzedać światu. Wiem, że odejście stąd, śmierć, to nie jest rozwiązanie, czuję tak jak Ty, że ucieczka oznacza regres. Tak, czuję się bardzo opuszczona, samotna i oszukana przez życie. Tzw. kariera odeszła, odrzuciłam ją i w efekcie nie mam już nic, nic prócz siebie. Nie mogę żyć tak dalej - w pustce, martwocie. Jak żyć, pozostając w "nie-działaniu", jak to pogodzić? Jak Ty to godzisz?

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Dzień dobry Anno-Leno :) Twoje pytanie dotyczy jednej z trudniejszych kwestii w rozwoju świadomości, w oświecaniu umysłu. W dodatku nie tak wielu ludzi do niej dochodzi, nawet takich, którzy sporo rozumieją. Ale jest ona równocześnie kluczowa. Gdy z tego punktu pójdziesz dalej, zmieni się wszystko i nie będziesz już nigdy musiała się oszukiwać, a zapewniam Cię, że samooszustwa zdarzają się na bardzo „zaawansowanych poziomach (np. znana w zen pułapka nirwany, która polega na tym, że bardzo rozwinięte umysły oddają się stanom najwyższej błogości, ale bez zrozumienia istoty rzeczy, co musi spowodować w końcu regres i upadek). Bardzo trudno jest widzieć bez oszukiwania siebie świat, taki jakim jest i nie wpaść w rozpacz. Niemal wszyscy ludzie próbują w taki czy inny sposób uzasadniać sens świata, bronią realności świata i za wszelką cenę chcą udowodnić potrzebę jego istnienia. To powoduje, że nie są go w stanie zobaczyć prawdziwie. A świat widziany prawdziwie, gdy odejmie się kolorowe opakowania i pozłotki, gdy obnaży się zasady jego działania, jest strasznym miejscem. Jest miejscem strasznym, bo pozbawionym znaczenia i treści, jest tylko bezładem nieskończonej liczby form, za którymi nie ma nic. Świat mówi o wartościach, ale nie ma o nich pojęcia. I to jest Twoje pytanie, jak można wiedzieć to i żyć? Jak to jest w ogóle możliwe. Uwierz mi jest. W dodatku można żyć w radości, lekko, szczęśliwie. Najbardziej zaawansowane wglądy dekonstruujące świat, w których widziałem wszystkie kulisy działania świata, doprowadzały mnie do skrajnej rozpaczy, chwilowej, bo rozumiałem po co to widzę, rozumiałem, że to jest tylko pewien etap. Gdybym jednak miał widzieć tylko to, nie byłbym w stanie żyć. Nie straciłem świadomości tych wizji, a jednak żyję radośnie, z każdym, rokiem, coraz radośniej. Nie uciekniesz od tego pytania, jeśli chcesz wyrwać się ze swojego stanu, może nie wyrwać, a raczej wykorzystując to co rozumiesz i widzisz przekształcić swe życie w cud. W co wierzysz? Nie da się nie wierzyć w ogóle. Jeśli jesteś ateistką (choć rozumiem, że nie jesteś, ale...), wierzysz tylko w istnienie obserwowanego, „dotykalnego świata i z ateizmu nie chcesz zrezygnować, albo rozważyć chociaż rezygnacji z niego, to wtedy trudno może mi być pomóc Ci. Musielibyśmy najpierw zdekonstruować Twój ateizm. Pamiętaj jednak, że nie chcę w żaden sposób namawiać Cię do jakiejkolwiek religii. Wszelkie religie, niezależnie od tego, że zdarza im się czynić dobro, w ostatecznym rozrachunku są manipulacją. Manipulują ideą Boga, lub innymi ideami, by hierarchowie danej religii mogli pożywiać swe ego. Samo istnienie jakiejkolwiek hierarchii dowodzi, że tak jest, o innych smutnych dowodach występujących w każdej, dosłownie każdej religii, nie wspomnę. Jeśli widzimy nicość świata, to jak mamy żyć? Masz pewne zaplecze naukowe. Spójrz na to na początek, jako na pewną intelektualną analizę. Opisuję pewien model. Jeśli ten model, dla Ciebie w tym momencie teoria, spodoba Ci się, to istnieją sposoby by sprawdzić ten model eksperymentalnie. W istocie, także przecież w nauce, nie chodzi o teorie, chodzi o doświadczenie. Nie da się żyć, choć niektórym wydaje się to możliwe, bez punktu odniesienia w wartościach. Doświadczasz tego, nie chce Ci się żyć i nie wiesz po co żyć, bo nie rozpoznajesz żadnej wartości w życiu na tej smutnej planecie. Istotą jest byś odnalazła wartość. Nie może ona być fałszywa, bo szybko to przejrzysz i mogłoby Ci być jeszcze gorzej. Dlatego wartość nie może być wymyślona. Nie może być tylko konstrukcją intelektualną. Dla osoby, dla której dana wartość jest punktem odniesienia, ta wartość musi mieć charakter obiektywny, musi to być wartość bezwzględna. Widzisz świat tak a nie inaczej. Najpierw spójrz na wizję, pozornie bardzo odległą i nierealną. Dla mnie tą ostateczną wartością, dla której i dzięki której chcę żyć, jest miłość i byt. Doświadczenie uczy mnie i pokazuje mi, że to nie tylko są wartości, ale co jest w tym świecie bardzo trudne do pojęcia, że to są realne byty, i jedynie one są realne. Byt. Ale byt jest całkowicie niematerialny, całkowicie pozbawiony jakiegokolwiek „fizykalnego substratu. Zobaczysz to w końcu, wierzę w to, jak to jest cudowne, jak cudowne jest to, że w ostatecznej rzeczywistości, nie jest tak, że jest coś niezrozumiałego co istnieje, i trzeba nadawać temu wartość, szukać tej wartości. Nie, w prawdziwym świecie to co istnieje jest równocześnie wartością! Dlatego to co istnieje jest spełnione. Wyobraź sobie, że jesteś takim abstrakcyjnym bytem. Zapomnij o tym co znasz ze świata i o świecie. Najpierw zamknij oczy, zapomnij jak się nazywasz, ile masz lat, zapomnij o swoich doświadczeniach życiowych, zapomnij o swojej życiowej sytuacji, zapomnij o płci, zapomnij na ile się da o ciele. I poczuj to: jesteś, jesteś naprawdę. Co jest? Co jest tym co istnieje? Twoja świadomość. Zmieniało się Twoje życie, ale cały czas była ta świadomość. Gdy uda Ci się zapomnieć o tych wszystkich dekoracjach, to docierasz do tego co jest naprawdę: „to co mówi „istnieję, to jest tym co naprawdę istnieje. To jest tym co ma realny byt. Na początku możesz w to nie wierzyć, bo świat mówi co innego, mówi, że jesteśmy ciałami, że ciała mają byt. Pójdź dalej, wyobraź sobie, że na ten byt nie są nałożone żadne ograniczenia, że jest całkowicie wolny. Nie istnieje obowiązek, przymus, zakazy, nakazy, żadnego rodzaju „obiektywne , „oczywiste i „naturalne ograniczenia. Absolutna wolność. I dodaj do tego tylko idealne „samopoczucie, idealny, całkowicie harmonijny stan nazwijmy to umysłu. I kompletne poczucie bezpieczeństwa, gdyż w całej rzeczywistości nie istnieje nic co mogłoby w najmniejszym stopniu zagrozić bytowi. I dodaj zdolność kreacji, boskiej kreacji, kreowania piękna, dobra, miłości, dodawania Niebu Nieba. I nieskończoną moc by tę kreację realizować. Do tego dodaj świadomość istnienia innych bytów i bycie z nimi połączonym w tym całkowitym spełnieniu. Teraz w to nie wierzysz, ale to jest prawda o nas, o tym kim jesteśmy. Z jednej więc strony masz świat, który widziany nagi jest smutnym, posępnym, rozpaczliwym miejscem Z drugiej strony jest wizja. Wspomnienie, którego jeszcze nie rozpoznajesz. Jak to połączyć? Jeśli chcesz obudzić się w tej wizji, która jest Twym domem, musisz zacząć się budzić. Gdybyś chciała wejść na K2, to nie popełniałabyś samobójstwa, tylko zaczęła trening, prawda? Tu jest dokładnie tak samo. Po pierwsze musisz zrozumieć i uwierzyć, że wszystko co widzisz, jest odzwierciedleniem Ciebie samej. Ty wygnałaś się z domu. Nikt Ci tego nie zrobił. Teraz chcesz wrócić. Więc powrót zależy tylko od Ciebie. Ale powrót to nie kolejna ucieczka. I w tym miejscu możesz zrozumieć, że świat ma Ci bardzo wiele do zaoferowania. Bo świat nauczy Cię jak do domu wrócić. Choć więc rozumiem doskonale Twój stan, to uwierz, że można wiedzieć to wszystko co wiesz i być szczęśliwym. W moim życiu działa to tak, że w ogóle nie interesują mnie żadne cele życiowe. Nie interesuje mnie nic co świat ma do zaoferowania. Zrozumiałem, jak i Ty, że co mi z tego, że świat cały bym zyskał, skoro duszę bym swą stracił. By wrócić do domu musisz jednak wierzyć, że dom istnieje. I musisz otworzyć się na zmianę. Dom to miejsce miłości, pokoju i radości. I dlatego smutni do niego nie wchodzą. Nie dlatego, że ktoś im broni. Nie, chodzi o to, że wybór smutku jest wyborem by nie być w domu. Wybór nie kochania to wybór by zasłonić przed sobą widok domu, wybór konfliktu w sobie, który potem widziany jest jako konflikt na zewnątrz, to wybór by nie być w domu. C.D.N.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
C.D. Jak to wszystko przełożyć na zwykłe, codzienne życie? Przede wszystkim nie uciekać od zwykłego codziennego życia. Zacznijmy od pracy. Wykonuje pracę, która doprowadza mnie do napadów niepowstrzymanego śmiechu, że świat jest tak głupi, że to co robię jest w tym świecie potrzebne. Widzę całkowity absurd i nonsens tego co robię. Ale nie ma to dla mnie znaczenia. Bo nie szukam satysfakcji i spełnienia w pracy, choć ze światowego punktu widzenia mógłbym z łatwością je znaleźć - na "światowych" zasadach oczywiście, ale po co mi puste opakowanie? Wykonuję pracę, bo ludzie wokół mnie nie są gotowi, bym ją porzucił. Potrzebują pewnego materialnego zabezpieczenia, choć sami rozumieją świetnie, ze to iluzja. Ale niekoniecznie są gotowi by ją porzucić już teraz. I dotyczyć to musi i mnie, choć wolałbym myśleć inaczej. Więc zmieniają świadomość, ale w między czasie potrzebne są pewne środki materialne. Moja praca jest więc w istocie tym co chcę dawać innym, dla których w jakikolwiek sposób jest potrzebna. Rozumiesz to. I ponieważ w samej pracy nie szukam wartości, to nie jest ona ani trudna, ani ciężka, nie daje mi radości jako praca, ale nie przygniata mnie i nie smuci. Daje to co w danym momencie jest konieczne, środki materialne, by wszystko gładko toczyło się, by ci którzy potrzebują czasu, mieli go. Masz dziecko. W ten sposób możesz podejść do pracy. Przestanie być problemem. Masz wykształcenie, które daje Ci różne możliwości, od dawania korepetycji po pracę naukową i wiele, wiele innych. Jeśli będziesz szukała w pracy, tego czego ja szukam, to znajdziesz to i praca będzie dokładnie taka jaka być powinna. Nie podejrzewam byś w pracy jakiekolwiek chciała szukać spełnienia, więc o tym nie muszę pisać, że to jałowa ścieżka. Inni ludzie, gry, gierki, oszustwa świata. Jak patrzę na to wszystko? Widzę gry ludzi „na talerzu. Wszystko co robią, jakie zakładają maski. Nie muszą nic mówić. Widzę to w ich minach, choćby według nich najsubtelniejszych, w rysach ich twarzy, które rzeźbi ich nastawienie do świata. W spojrzeniach, gdy patrzę bez oceny i potępienia (niestety nie zawsze tak patrzę, zbyt często nie), i każdy wtedy stoi przede mną goły i nagle na pozór super pewny siebie facet, człowiek sukcesu, patrzy się spojrzeniem dziecka. Za tymi grami są istoty takie jak Ty. I dzisiaj staram się patrzeć poza gry ludzi, widzieć w nich prawdę o nich. Jest to fascynujące, gdy poza maskami uda mi się dostrzec ich lśniący, czysty, niewinny, boski byt. Idę więc przez świat nie po to by szukać czegoś w świecie na jego zasadach, lecz by widzieć prawdę poza jego fałszywą fasadą. A przecież to ja wytworzyłem tą fasadę, to ja oślepiłem się to fasadą, więc muszę zdecydować się, że chcę widzieć prawdę poza pozorami. Dzisiaj każdy kontakt, każdą relację z innym traktuję jak lekcję. Co mi przesłania prawdę? Moje oceny, osądy, moje wartościowanie. Prawda jest i nie potrzebuje oceny czy osądu. Jest i nie może być osądzona, może być tylko znana. W każdej relacji, w każdej sytuacji patrzę więc na ile jednak pojawiła się jakaś, najdrobniejsza choćby ocena, osąd. Poznaję, że pojawiła się, po tym, że tracę pokój i odczucie harmonii. Nie muszę w ogóle nic planować. Co to ma za znaczenie czy jestem tu czy tam, robię to czy tamto, jeśli cały czas chodzi tylko o to by patrzeć na swoje reakcje i oduczać się oceniania, wartościowania, etykietowania. Jestem bardzo zadowolony, bo w żadnym klasztorze, nie miałbym możliwości takich ćwiczeń. Miłość. Masz dziecko. Kochasz je na pewno. Naucz się kochać je naprawdę, bezgranicznie. Wtedy wychowanie dziecka stanie się lekcją dla Ciebie. Nie myśl, że wychowujesz dziecko do życia w świecie. Pomyśl, że wychowujesz by odnalazło siebie. Możesz to zrobić, odrzucając rodzicielskie schematy. Jesteś odpowiedzialna za bezpieczeństwo dziecka, za kwestie materialne. Ale co możesz mu dać, co będzie w tym dawaniu bezcenne i dla dziecka i dla Ciebie? Miłość i wolny, nieskrępowany umysł. Zobacz w dziecku osobę jak Ty, bo tak jest, to jest taki sam byt jak Ty. I pomyśl, że ten byt zależy teraz, chwilowo, od Ciebie. Chcesz dziecku dać wolność, ucz się jej sama, chcesz dać miłość, ucz się jej sama. Rozmawiaj z dzieckiem, wejdź do jego świata. Zaprzyjaźnij się. Rozpoznaj w dziecku boskie istnienie. Pisałem wcześniej o obserwatorze, medytacji, miłości, modlitwie. To wszystko możesz robić i na życie nakładasz to, jak specjalne treningowe okulary. Np. uspokajasz umysł, medytujesz, odczuwasz jakiś spokój. Później idziesz gdzieś, gdziekolwiek, do sklepu, do rodziców, na spacer. Patrzysz na umysł, widzisz, że tracisz spokój. Patrzysz dlaczego, widzisz jak ruszył cały mechanizm osądzania, gier, wartościowania. Widzisz czego musisz się nauczyć. Chcesz to robić , bo wiesz PO CO to robisz. Nie po to by zarobić na chleb i emeryturę, lecz by odnaleźć prawdę o sobie, która kiedyś oszołomi Cię swą wspaniałością. Jeśli wierzysz w Boga, oddajesz mu wszystko, modlisz się. Wychodzisz z domu i próbujesz patrzeć na świat poprzez modlitwę, chcesz by zalęknieni , smutni i rozgrywający swe gierki przejrzeli na oczy. Patrzysz więc na nich jak na zagubione dzieci, doskonale Ci równe, zasługujące na Twój szacunek i miłość. Czujesz co innego, to oddajesz to Bogu, nie chcę oceniać, nie chcę tego widzieć, oddaję Ci to Boże, naucz mnie widzieć prawdę. Nie zmienisz wszystkiego w jeden dzień. Musisz być łagodna dla siebie, dawać sobie tyle czasu ile potrzebujesz. Tylko zmień kierunek. Uwierz i zmień kierunek. Co masz do stracenia? Co? Nic? Możesz dalej patrzeć wokół na obnażone kulisy tego świata i pogrążać się w smutku i depresji, i zastanawiać się czy nie lepiej skończyć ze sobą. Ale po co? Uwierz naprawdę. Już tylko to wystarczy, byś poczuła nadzieję, która będzie bardzo odmienna od odczucia wszechogarniającej pustki. Co będziesz czuła gdy pójdziesz tą drogą? Gdy pojawią się choćby przebłyski radości i zrozumienia, będziesz wiedziała, że to ta droga. Gdy z czasem Ty będziesz rozsiewać radość i nadzieję, odczujesz niesamowite rzeczy. Będziesz wiedziała, że jesteś na drodze do Nieba, które jest tuż, bliżej niż twa skóra. Gdy zaczynałem świat był inny. Nie było Internetu, mało było sensownych książek. Nikt wokół nie rozumiał o co mi w ogóle chodzi. Czułem się strasznie samotny, bo wydawało mi się, że nikt nie widział tego co widziałem. Potem, gdy już nadokuczałem ludziom wokół i sobie samemu, niemal fizycznie odczuwałem, że leżę w szambie obok drogi, która jest blisko, ale której nie mogę odnaleźć. Ale wierzyłem. I wiedziałem, że w końcu ja odnajdę i pójdę nią. I lata mijały, powoli czułem jak wstaję do pozycji na czworakach, czułem jak odpadają największe grudy gnoju. Czasami znów się staczałem. Potem znów podnosiłem się trochę, wczołgiwałem na drogę. Próbowałem wstać, upadałem. Ale cały czas wierzyłem. Podnosiłem się, stałem chwiejnie jak pijany. Dzisiaj idę już pewnym krokiem i czuję ciepłe, złociste światło na twarzy. Czuję Boga, który mnie prowadzi, słyszę uśmiech aniołów. Ty możesz iść szybciej, bo jesteśmy już w innym świecie niż był 20 lat temu, ale bądź cierpliwa dla samej siebie. Radość, szczęście i Niebo są Twoje, i zawsze były. Zmień kierunek. Niebo czeka na Ciebie, bo jest po to byś Ty w nim była. Pytaj się, ile jest Ci potrzebne. Pozdrawiam Cię serdecznie. PS. Psychologia jest już całkiem zaawansowana. Coraz więcej psychologów sporo rozumie co się dzieje. Są już tacy, którzy mówią, że taka zwykła psychologiczna praca nie jest wystarczająca, że musi być rozwój duchowy, bo bez tego nie ma szczęścia. O gierkach był wczoraj w Rzeczpospolitej dobry artykuł. Ty już widzisz gierki i widzisz ich jałowość. Ilu nie rozumie nawet, że je prowadzi? Jesteś bliżej niż dalej :)

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość zofia nosko
Niech młodzieńcy i dziewczyny żyją w czystości. Niech opaszą się cnotą wielkiego poszanowania, sprawiedliwości i czystości. Zapamiętajcie, że rozpusta i grzech ściąga na ziemię wielkie kary. Piekło wówczas wypuszcza wszystko z rozkoszą, że niszczy człowieka. Wszelkie zniszczenia i wszelkie nowe choroby otrzymujecie w prezencie od piekła. Rozwydrzone, nagie kobiety, jak najgorsze nierządnice plugawią piękno przyrody, którą Bóg stworzył dla radości oczu. Oszpecają swoją nagością i swoją zmysłowością, szczycą się swoim ciałem nagim i nagością handlują. Jakby na dodatek wielkiej kpiny obierają miss gołego ciała a mówią miss natury. Natura Boża, stworzona palcami Ducha Świętego jest zawsze czysta i nie ma nic skażonego. Natomiast wyuzdanie i pornografia jest grzechem i nierządem. Syn Mój Najświętszy i Najmilszy cierpi, bardzo cierpi przez brak miłości braterskiej całych narodów. Cierpi przez grzech swawoli j nierządu. Cierpi przez grzech pijaństwa i narkomanii. Cierpi przez mord nienarodzonego życia. Pamiętajcie dzieci, grzechy świata obciążają świat, obciążają Kościół, muszą być odkupione. Kościołem Bożym jesteście wy wszyscy, tak bardzo obciążeni ciężkimi grzechami i wszelkimi nieprawościami. Nie możecie wejść do Domu Boga Ojca Przenajświętszego w Trójcy Jedynego w szatach brudu i skażenia. Stąd są wszelkie wypadki, które bólem ściskają wasze serca, wypadki śmiertelne. Są też kataklizmy, bo to dla was kara i chłosta zbawienna za wasze grzechy. Wszelkie grzechy muszą być obmyte, usprawiedliwione. Pamiętajcie o tym, abyście nie narzekali, że tyle jest schorzeń śmiertelnych, że są nowe choroby, że tak tragiczne wypadki, a w szczególności, że giną niewinne dzieci. Jeśli się nie opamiętacie i nie odstąpicie od swoich grzechów, mogą być jeszcze straszniejsze kary i upomnienia. Pamiętajcie, musicie czuwać i przestrzegać wszelkich praw Bożych, musicie wielce współdziałać w szerzeniu chwały Bożej. Bóg w Trójcy Jedyny przebacza wasze winy. Pamiętajcie też dzieci, że ucisk i cierpienie występują za grzechy, które popełniacie. Syn Mój, Jezus Chrystus był jako to drzewo zielone, najczystszy i Święty, ale by odkupić lud grzeszny, wziął wielki ciężar grzechu na siebie i Przenajświętszą Krwią Swoją obmył cały lud z tego, co plami. Wy jesteście drzewem suchym, bezlistnym, gdy jesteście w grzechach ciężkich. Abyście w tych grzechach nie pomarli, dokonuje się na was ekspiacja za grzech, są to choroby, wypadki. Ale przestrzegam was też przed dniem zapłaty i proszę was, módlcie się, czuwajcie, odmawiajcie rano i wieczorem pacierze. Pilnujcie, by dzieci to robiły, uczcie dzieci świętych przykazań Bożych, proście o przebaczenie Trójcę Przenajświętszą i o odwrócenie Jej sprawiedliwego gniewu i o odwrócenie kar. Amen.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Stany lękowe, życie w poczuciu winy, wszczepianej ludziom od dziecka przez wszelkie chrześcijańskie kościoły, wywołuje paranoję. Wiadomo, że najbardziej agresywni są Ci którzy się boją. 2000 lat miał Kościół by pokazać jak wciela słowo Boże. Cóż, 2000 lata mataczenia, kłamstw, wojen, pogromów, żerowania na biednych, wyzysku, luksusu, nieumiarkowania, pedofilii, itd. Już wszyscy mają tego dość. To teraz straszy ma maksa, byle manipulować, byle jeszcze przedłużyć swą agonię. Oczywiście to tacy sami zagubienie ludzie, jak wszyscy inni, ale niech nie obwieszczają się nauczycielem ludzkości. Jak w całej przyrodzie trwa rzeźnia i nieustająca kopulacja to jest to piękno i czystość przyrody, jak naga kobieta to szatan. Kończę, mam chwilowo podwyższony poziom ego. Wtedy tak łatwo kopie się leżących - ślepych i głuchych.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość aa..
budząc się-- to wszystko ma sens o czym piszesz ale ja jestem katoliczka, od malego chodzę do kosciola do niedawna jednak mam mieszane uczucia. przestalam chodzic ale nie jestem do konca przekonana czy dobrze robie bo przeciez tk czy siak nie wylamie sie ze schematow np nie dlugo biore slub i teraz przyjdzie pora spowiedzi co ja powiem ze wogole nie chodze do kosciola, jak sie bede tlumaczyc? po czasie znowu nie pojdę i przyjdzie czas świąt gdzie znowu trzeba bedzie pojsc do spowiedzi. troche meczy mnie takie zycie z drugiej strony nie podoba mi sie postawa kosciola, wmawianie nam, ze jestesmy winni, nie godni

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość anna-lena
"budząc się" - znów dziękuję, za to co napisałeś. Twoje słowa są jak promienie słońca padające na serce, bo rezonują z tym, co ja czuję. Pomogłeś mi oświetlić rzeczy i nazwać je po imieniu. Śmiałam się, czytając niektóre Twoje słowa, gdyż trafiały w samo sedno, a to wspaniała sprawa. Chcę, żebyś wiedział, że jestem Ci bardzo wdzięczna. Czuję też chaos - coś we mnie umiera i coś się rodzi. Czuję związane z tym pomieszanie. Potrzebuję czasu na spokojne przemyślenie i poukładanie sobie wszystkiego, co dotyczy relacji ze światem zewnętrznym, z pracą. Jest dokładnie tak, jak mówisz, mój problem zaczął się, gdy jako dwudziestoparolatka uwierzyłam w realizację poprzez pracę, uwierzyłam, że to się dzieje naprawdę, otwarłam drzwi szaleństwu: ambicjom, pogardzie w stosunku do innych itd. Tym samym wytworzyłam ciśnienie, które zaczęło mnie niszczyć. By ratować siebie odrzuciłam to, co było dla mnie zabójcze, czyli wszystko, a teraz muszę wypełnić pustkę. Wiem, że to moje zadanie na teraz, od którego nie wolno mi dłużej uciekać. Nauczę się pracować tak jak Ty - bez przywiązania, bez utożsamiania się z tym co robię. Miałam dokładnie takie same odczucia jak Ty: nie mogłam uwierzyć, że świat jest tak głupi by płacić mi za to co robiłam. Czułam się jak oszustka, czułam, że zdradzam siebie, ale i złość, że nie realizuję się tak jak bym chciała, że moje projekty nie są dość ambitne, nie na miarę Nobla ;) Potwierdzasz to, co przeczuwałam - to wszystko i tak nie ma sensu, dlatego właśnie można wykonywać pracę bez żadnego stresu związanego z utożsamieniem się. Muszę to przemyśleć, musi mi się to poukładać, jak zastosować tą wiedzę w praktyce. Pewnie nie będzie to od razu, ale mam dobre przeczucia, że się uda :) Miłość i byt, mój czysty byt - to jedyne co jest realne, czuję jego niezmienność, jego boskość przyciąga mnie jak magnes. Wiem, że tam jest źródło, światełko, choć sama jestem w ciemnym tunelu. To prawda, że chmury tego świata za często przysłaniają mi słońce. Wiem, że to ja je sobie stwarzam. Dostałam jednak dziecko, które biegnie przede mną i jego bezwarunkowa miłość wskazuje mi drogę. Wiem, że to ja mam klucz, że muszę tylko włożyć go do zamka i przekręcić. Wiem. Muszę tylko to wykonać, a inercja przeszłości jest ogromna. Trudno żyć lekko, gdy wlecze się za sobą balast stu ton żalu, poczucia winy, sukcesów i rozczarowań. Trudno przekonać ego, by go porzuciło, bo to cały jego dobytek. Śmieszne, ale tak jest :) To jest naprawdę zabawne, jak głupie jest ludzkie ego, jak bardzo głupie i jak przy tym mocne... Dziękuję, że odpowiadasz mi i innym "smutnym krokodylom" ;)

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
do aa.. moje zegowane ataki na kościół, etc. - bardzo za to przepraszam. To jest wprost sprzeczne z tym co sam piszę. Niestety jeszcze dopuszczam do podwyższenia się poziomu ego. Najczęściej, obecnie to chyba już zawsze, z tego powodu, że tak wszystko jest dla mnie jasne, klarowne, a mimo to czasami odpuszczam sobie pracę, czuję jak zmniejsza się radość, pokój i wtedy złoszczę się na siebie, że tak się dzieje, że oszukuję się gdzie można znaleźć radość, itd. To złoszczenie też jest oczywiście bez sensu, więc wpadam w większy bezsens i złoszczę się na siebie za to, ze złoszczę się na siebie. Więc atakuję siebie i świat. Na szczęście jest to już krótkotrwale i płytkie. To tak tytułem usprawiedliwienia za poprzedni post, z przeprosinami. Nie wiem aa.. Żyj w zgodzie ze sobą. Rytuały możesz odprawiać po to by nie wywoływać konfliktów w rodzinie, etc. Gdy staniesz się silna sobą, silna wiarą wolną od schematów przerwiesz to i nie wywoła to konfliktu. Naprawdę nie ma znaczenia co powiesz w czasie spowiedzi. Ma znaczenie Twoje codzienne życie. A niechodzenie do kościoła nie jest grzechem. Jak mogłoby być? Przecież wiesz, że nie. Prawdziwy kościół Boży jest w naszych sercach, w naszej miłości dla innych, w naszej dobroci, a nie w gmachach. Nie przejmuj się takimi rzeczami, jak spowiedź, etc., naprawdę. Wiesz o co mi chodzi. To tu jest właśnie zaszczepione głęboko poczucie winy - nie pójdę do kościoła - będę winna, nie powiem na spowiedzi, że nie byłam w kościele - będę winna. To są grzechy? Uwolnij się od tego. Jesteś niewinna i nie wmawiaj sobie winy, ani nie daj jej sobie wmówić. Jesteś czysta w sowim sercu i nie bruka Twego serca nie odprawianie rytuałów, albo odprawianie ich po swojemu i nie spowiadanie się z tego. Każdy uśmiech dla innych, każdy promień miłości dla innych, cieszą Boga nieskończenie. Uczestnictwo w ziemskich rytuałach, czy zasady na jakich to robisz, nie mają i nie mogą mieć dla Niego znaczenia. Pozdrawiam Cię ciepło :)

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Anno-Leno :) Ja Ci dziękuję. Ty czujesz, że ja rozumiem Ciebie, ale ja przecież czuję to samo, ja widzę, że Ty rozumiesz mnie :) Jak to jest dobrze rozumieć się :) Więc moja wdzięczność dla Ciebie jest taka sama jak Twoja dla mnie. Życzę Ci wszystkiego najlepszego i wiem, że uda Ci się wszystko. Na razie jeszcze tu jestem. Pozdrawiam serdecznie :)

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
25 stycznia Byłam od rana w złym humorze i wstydząc się tego, błagałam Mamusię św., aby do mnie nie przychodziła, bo nie tylko godna nie jestem, alei niedobra. Mimo tego przyszła do mnie w nocy, serdecznie utuli{a, uspokoiła nerwy. Rano jednak wstałam w jeszcze gorszym usposobieniu i po przyjęciu Komunii Sw. uczułam wątpliwości, czy wolno mi było Ją przyjąć. Wpadłam w rozpacz. Z przerażenia i żalu nad własną nędzą pragnęłam, aby Bóg unicestwił moją duszę, aby po niej i ślad nie został. Kiedy wieczorem Mamusia św. przyszła znowu, widząc że żal mnie dławi i że nie mogę mówić, podyktowała mi: „Witam cię, moja dziecino, jako matka karząca. Pamiętaj, Fullu, że jeśli istniejesz stworzona, należysz do Boga Ojca i nic, i nikt ci duszy nie zniweczy. Dusza jest trwała, wieczna, a człowiek może ją tylko wedle woli dobro w o I ni e oddać złemu duchowi. zobaczysz, że ci to zawsze na dobre wyjdzie. Niezupełnie jeszcze rozumiesz twoją dobrą matkę, która nie pragnie wyciskać twoich łez, nie chce zmieniać twojej natury i charakteru, chciałaby tylko rozgrzać twe serce na wzór Najświętszego Serca, abyś łatwiej mogła zrzucić wszelkie fałszywe zapory, które ci bardzo przeszkadzają w dążeniu do doskonalenia i oczyszczenia wszystkich władz duszy i zmysłów. Zrobiłaś już wielki krok naprzód na nowej drodze do prawdziwego celu. Nie cofaj się, dziecino t Z góry zjeżdża się szybciej. Taka jazda z powrotem to karkołomna i niebezpieczna droga. Bardzo ciężko i długo trzeba potem wracać. Pan Jezus cię kocha. my cię kochamy, lecz zły duch pragnie twej zguby. Nie zacinaj się, dziecko. Zły duch pilnuje każdej sposobności, abyś utraciła łaskę Nieba, podsuwa ci obraz twej duszy w rozpaczliwej postaci, byś ostatecznie zwątpiła i straciła Tego, który ci Niebo otworzył. Ufaj już zawsze Panu Jezusowi i nie targaj własnej duszy. Z u c h w a I s t w e m w je 1k im jest, jeśli mając u siebie w gościnie Króla miłosiernego, oddajesz się rozpaczy z powodu upadku. Prawda, że zaboli troska o Serce najlepsze, najświętsze, lecz od czegoż pokora? Któż na świecie był bez grzechu, prócz Jezusa i Jego Matki? Przyszłam do ciebie i po ciebie. Gdzie i do kogo chciałaś uciekać? Spróbuj teraz iść trochę sama, lecz trzymaj się. Jak długo nie pozbędziesz się przez usilne staranie choć jednej swojej wady, wizyty moje u ciebie będą krótsze. Robię ci przykrość. Znieś cierpliwie tę pokutę, abyś później była od niej wolna. Ufaj mi. Ciężko mi cię karać, robię to tylko dla twojej korzyści. Żegnam cię i polecam Matce Najświętszej. Kiedy rozżalona własną winą i nałożoną na mnie karą rozpłakałam się gwałtownie, Mamusia św. przeczekała chwilę i podyktowała: „.Jutro inaczej mnie zrozumiesz i będziesz spokojna z miłości dla mnie. Twoje zdenerwowanie i niepokój pochodzi z żalu i dlatego niosę ci w darze na jutro spokój i możliwość pokornego rozmyślania o miłości Pana Jezusa i twojej. Zobaczysz, jak stopnieje wszelka zła moc wobec tego ogromu miłości dla ciebie, dla twojej wiekuistej szczęśliwości. Popatrz, jak wielka jest miłość Boga Stworzyciela do człowieka, jak wielkie szczęście przygotował Pan tym, którzy Go miłują. To, że targasz się po ziemski i dziecinnie, to nie jest ważne dla mocnego Pana Jezusa. Dobrze, że wracasz prędko i nie poddajesz się złej mocy. Moje serce jest wezbrane miłością dla ciebie, dla twego powodzenia, dla odwrócenia złych wpływów, dla wszystkiego, co ciebie obchodzi. Kocham cię serdecznie i boleję z tobą, gdy się szamocze dusza twoja. Tymczasem musisz być spokojna, rozważna, dobra i pracowita. Nie gniewałam się na ciebie, czułam tylko smutek i ból Pana Jezusa, spowodowany twoim zacinaniem się. Nie smuć Go, Fullu! AjeśId ci się to już zdarzy, nie zwiększaj winy uporem i nie broń się przed Jego Swiętą Łaską. Kochajmy to Serce Najświętsze, które nas ukochało na wieki. Stygmaty po c h od z ą ty 1k o od B o g a. Złemu duchowi nie wolno dawać stygmatów. Czasem dać może ekstazę stygmatów nigdy. W przeciwieństwie do ekstazy miłości pochodzącej od Jezusa, daje czasem zły duch ekstazy odwrócone (Rosja, Meksyk). Powoduje nienawiść do Boga. Dlaczego istnieje zły duch? Chciałabym go zniszczyć! Każdy powinien i m o ż e zniszczyć w sobie złego ducha. Kiedy Mamusia św. miała już odchodzić, zapytałam: Co by się stało, gdybym Cię chwyciła i nie puściła więcej do Nieba? Nie chwyciłabyś. Majestat Świętości jest tak wielki, że poraża. Nie mogłabyś się ruszyć z miejsca, gdybyś to chciała uczynić. Swiętość przenika całego człowieka do głębi i uszczęśliwia go. - Widzisz, Fula Mogłaś była tylko słyszeć mój głos. Muc była przychodzić do ciebie we śnie jak to nieraz czynię, albo mc ci była tylko dyktować zlecenia. Pan Jezus jednak pozwolił przychodzić mi do ciebie tak, jak mnie widzisz, abyś mnie mogła rozeznać zmysłami. Chwytam w powietrzu atomy materii potrzebne do utworzenia mego kształtu, a potem, gdy odchodzę, rozpraszam je na powrót. Mogłabym ci się pokazać małym dzieckiem, młodą dziewczyną, dorosłą lub staruszką. Dla nas wszystko z woli Boga możliwe Ani czas, ani przestrzeń dla nas nie istnieją. Wszystko jest łatwe i proste. Czy święci tak wyglądają w Niebie, jak na ziemi w chwili śmierci? Nie. W Niebie nikt nie jest stary. Jesteśmy piękni I młodzi. Mamy wszyscy Chrystusowe lata. Jedynie dzieci zostają dziećmi i trwają w jasnym Kręgu Radości.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość Pytanie do Autora.
Czytając ostatnie wpisy anny-leny i ja coś dodam. Od dzieciństwa stawiano mi wysoką poprzeczkę, więc tym samym już jako dorosła także miałam wobec siebie - innych wysokie wymagania. Od jakiegoś czasu wiem, że zupełnie niepotrzebnie. Nie zgodzę się jednak na pewno z tym, że osoby które inni uważają za atrakcyjne - czy piękne są szczęśliwsze od tych " przeciętniaków ". Czasami chciałabym być bardziej naiwna, głupia czy widzieć - nie dostrzegać czego ci " ślepi - głusi " nie widzą. A tak właśnie mają moi " zwykli " znajomi. Trafiłam na ten topik także dlatego, bo jestem już na nowej, lepszej - tak mi się wydaje ścieżce. P.S. Nie mam pytań. ;)

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość budzac się
😍

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość budząc się.
:classic_cool:

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

×