Skocz do zawartości
Szukaj w
  • Więcej opcji...
Znajdź wyniki, które zawierają...
Szukaj wyników w...

Zarchiwizowany

Ten temat jest archiwizowany i nie można dodawać nowych odpowiedzi.

Gość Bezproblemowa

Problem polegający na jego braku

Polecane posty

Gość Bezproblemowa

Mój problem polega na tym że.. zbyt mało przejmuje się rzeczami na których mi zależy. Zwłaszcza jeśli chodzi o związki. Inne gdy się rozstaną zazwyczaj płaczą w poduszkę, wściekają się, czasem się obwiniają, ogółem na moment wali im się świat, a ja co? Jest mi smutno, trochę tęsknie, ale nie mam żadnego momentu załamania. Na rozstanie patrze w kategori nie końca, a nowego początku. Czasem zapłacze gdy rozstaliśmy się z winy obu stron (niedopasowanie charakterów), albo z ewidentnie mojej winy ( zrobie coś naprawde nie wporządku czego nie robi się nikomu), ale gdy facet zrobi mi jakieś świństwo (np. uderzy, zdradzi itp.) to prawie nic mnie to nie rusza. Olewka. Może tylko papierosa zapale z nerwów (nie jestem uzależniona), a potem ide gdzieś ze znajomymi, dobrze się bawie. Dodam że podczas związku bardzo mi zależy, staram się. Dbam o partnera, ufam mu, jestem wierna, na dużo się godze, dużo wybaczam. Więc to nie jest tak że nie kocham i mi niezależy. Coś ze mną nie tak?

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość tak, tak to edyta 22
wg. mnie jest tak, ze po prostu ci faceci to jakieś mendy, nic nie warci. czułaś ulge jak sie rozstawaliście. tzn. ze oni nie byli dla ciebie. a to ze płakałaś jak ty coś zrobiłaś to wzyczajne poczucie winy. jak mój obecny chłopak kiedyś pisał mi , że jak sie nie zmienie to zerwie, wówczas smiałam się w głos, jeszcze koleżanką pokazywałam sms i miałam beke. tak działa ludzki mózg. czemu po godzinie płaczu śmiejesz się głosniej niż zwykle ? bo tak już jest, po deszczy zawsze świeci słońce.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość Bezproblemowa
Hm.. Sama nie wiem. Po części masz racje, ale ze stwierdzeniem że ci faceci byli jacyś lewi raczej nie trafiłaś. Póki było ok (nic się nie spieprzyło) byli gotów mi nieba uchylić. Kłótnie były, jak w każdym zdrowym związku, ale ogólnie nie miałam na co narzekać. Czy ja jestem jakaś bez serca czy co? Jak można coś kochać, a tracąc to nie rozpaczać za tym?

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

×