Skocz do zawartości
Szukaj w
  • Więcej opcji...
Znajdź wyniki, które zawierają...
Szukaj wyników w...

Zarchiwizowany

Ten temat jest archiwizowany i nie można dodawać nowych odpowiedzi.

Gość Mila546

Niełatwo zrezygnować z przyjaźni. Proszę o rady.

Polecane posty

Gość Mila546

Miałam kiedyś świetną przyjaciółkę. Znałyśmy się od podstawówki, chodziłyśmy razem do klasy, trzymałyśmy się ze sobą. Później na jakiś czas nasze drogi się rozeszły, a w liceum zaczęłyśmy się przyjaźnić. Spotykałyśmy się często, mówiłyśmy sobie o różnych rzeczach, robiłyśmy mnóstwo głupich rzeczy, jak to przyjaciółki. Przez kilka lat była dla mnie jak siostra. Później zaczęły się studia, przyjaciółka weszła w pierwszy poważny związek i kontakty były coraz rzadsze. W końcu po kilku dobrych miesiącach nie widzenia się poczułam, że muszę coś z tym zrobić. Zapytałam ją dlaczego tak jest, o co chodzi. Okazało się, że ona miała do mnie żal o różne rzeczy, m.in. o to, że w czasach liceum miałam swoich znajomych, chodziłam na imprezy bez niej i nie mówiłam jej o różnych rzeczach, a sama wiedziałam o niej prawie wszystko. Ponadto miała do mnie żal, bo nie powiedziałam jej o pewnej rzeczy. Co do imprez, byłam zdziwiona, bo proponowałam jej parę razy, żebyśmy poszły razem, ale ona zawsze była taka skromna, spokojna i nie chciała. Mówiła mi to wprost, że się nie nadaje na imprezy, nie będzie się tam raczej dobrze czuła. Jeśli chodzi o tą rzecz, to rzeczywiście powinnam jej powiedzieć. Nie chcę dokładnie pisać o co chodzi, ale nie zabrałam jej faceta, nie zdradziłam nikomu jej tajemnicy, nic takiego. To miało związek ze mną. :) Po tym bardzo chciałam uratować naszą przyjaźń, przeprosiłam ją, powiedziałam, że zrobię co się da, by było jak dawniej, brakuje mi jej. Ona powiedziała, że nie ma do mnie pretensji, nadal mnie lubi i chce się ze mną spotykać, na początku na pewno będzie bardziej zdystansowana, ale nie zamierza się ode mnie odwracać. Starałam się więc, spotykałyśmy się, zadbałam o to by nasi faceci się poznali, rozmawiałyśmy szczerze. Było fajnie, choć rzeczywiście to już nie była taka relacja jak kiedyś, spotkania były sporadyczne. Zawsze miałyśmy o czym rozmawiać, choć podczas spotkań raczej relacjonowałyśmy sobie nawzajem co się u nas dzieje, wspominałyśmy też dawne czasy. Nie żyłam jej życiem na co dzień, a ona nie żyła moim, nie miałyśmy nowych przygód. Kiedyś zapytałam ją, czy mogłoby być tak jak dawniej. Ona odpowiedziała, że pewnie tak gdybyśmy były singielkami, ale teraz każda ma swoje życie, spotkamy się raz na jakiś czas i dobrze, jak się ma facetów to tak ciężko na co dzień się widzieć. Ostatnie spotkanie było bardzo udane w czwórkę, nasi faceci dobrze się ze sobą dogadywali, było dużo śmiechu, jednak od tamtej pory minęło ponad pół roku. Od paru miesięcy mieszkam ze swoim facetem. Rozmawiałam z nią przez telefon chwilę przed przeprowadzką. Sama mówiła, że koniecznie musimy się spotkać u mnie na parapetówie. Chciałam więc ją zaprosić, ale... nie odbiera moich telefonów, nie odpowiada na sms'y. Pisałam do niej na fb, zero odzewu. Napisałam nawet do jej chłopaka, też cisza. Mówiła wcześniej, że ma jakieś problemy z telefonem, że nie dochodzą do niej połączenia, ale nie chce mi się w to wierzyć, zresztą w takiej sytuacji to żadne wytłumaczenie. Nieraz mam ochotę jakoś jeszcze spróbować, ale za chwilę mówię sobie, że gdyby chciała to by się ze mną skontaktowała, a tak widocznie nie interesuje ją nasza znajomość. Nie chcę się poniżać, z drugiej strony to najlepsza przyjaciółka jaką miałam, a teraz w zasadzie nie mam żadnej.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość gość
Na Twoim miejscu napisałabym do niej wiadomość, w której wyraziłabym swoje zaniepokojenie tym, że się nie odzywa, poprosiłabym o kontakt, a potem... po prostu bym czekała. Nic na siłę.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Noektóre przyjaznie naturalnie kończą siè, gdy wchodzimy w dorosłosc. Wspomnienia ze szkoły, imprez, nie potrafią przejsc próby czasu... Trzeba siè z tym pogodzic, i nawiązywac nastèpne, dorosłe przyjaznie. Twoja szkolna przyjaciółka nie zdała egzaminu z przyjazni, bo ciut dziecinne jest wypominanie po lstach, ze siè czegos tam o sobie nie powiedziało... W przyjazni nie ma obowiązku mówienia sobie absolutnie wszystkiego. Takie podejscie mają tylko małe dziewczynki.... Autorko, nic z tego nie bèdzie, bo to ona teraz powinna szukac z tobą kontaktu, a tego nie robi. Zachowaj miłe wspomnienia, i nie kontynuuj tego na siłè.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość Mila546
Siedziałam w więzieniu. 27 lat. Sporo, nie? Zwłaszcza, że mam 30. Jak to się stało? A sama dokładnie nie wiem. Bardzo podoba mi się film Truman Show, bo bohater ma podobnie – jest uwięziony, a o tym nie wie. To tak jak ja przez większość życia. Tyle, że jemu w tym więzieniu dobrze, słodko i milutko. Moje ni w ząb takie nie jest. Po pierwsze – ciasno jak cholera, trudno się tu nawet odwrócić z boku na bok, wymaga to pewnej koncentracji, a po drugie – nie ma w nim ludzi. W więzieniu Trumana była żona. Byli przyjaciele. No tak – to byli tylko aktorzy w jego świecie, ale jednak dobrze odgrywali swoje role na tyle, że przez wszystkie te lata bohater czuł się kochany i szczęśliwy. I to jest właśnie zupełnie inaczej niż ja. Ja byłam przerażona. Żyłam w jakimś nieustannym dojmującym przerażeniu. Przyczajona. Zawsze. Zawsze gotowa na najboleśniejszy cios. Zatem maksymalnie skupiona. Ciągłe natężone skupienie. Nic nie mogło ujść mojej uwagi. A do tego ten ciągły teatr, ciągły cyrk. Macie pojęcie jak męczące jest odwracanie uwagi innych od tej idiotycznej klatki, która krępuje ciało i uniemożliwia jakikolwiek spontaniczny ruch, podskok, wymach nogą czy nawet spontaniczny wybuch śmiechu. Oo, żeby go odegrać, trzeba było najpierw przyjąć odpowiednią pozycję. Ale wiecie, nawet całkiem nieźle mi to szło – to odwracanie uwagi innych od tej swojej blisko przylegającej do ciała cholernej drucianej klatki. Nigdy nie przyszło mi do głowy, że można z niej wyjść. Że można próbować. To tak jak tobie nie postała zapewne myśl, że można próbować wyjść z własnej skóry i bez niej dalej, bez żadnego kłopotu, sobie żyć. A jak już później, dużo później, zaczęła się pojawiać w mojej głowie ta owa myśl, to niepokój i strach rodziła. Że jak to tak można by bez klatki…? Przecież to jest ochrona, gwarancja bezpieczeństwa. Boże! Przecież bez niej będę jak… jak.. jak choćby ten jeż bez kolców! Cóż, że trochę krępuje, że może nie do końca wygodnie, no ale jak to tak – zupełnie bez niej?? Nieee, to niemożliwe – kręciła głową i dobrodusznie oraz pobłażliwie śmiała się z samej siebie – można by rzec. No czasem to nawet cieszyła się i radośnie śmiała (oczywiście wcześniej układając ciało w odpowiedni do tego sposób) – że ona ma tą klatkę i głaskała ją z czułością. Jejku! Przecież ciągle i wszędzie widziała ludzi, którzy bezbronni jak brzuch ślimaka, otrzymywali rany. Śmiertelnie niebezpieczne ciosy. Zamykała wtedy oczy, z całych sił łapała się prętów i usiłowała myśleć o czymś innym. I tylko zwykle zdążyła się zdziwić, że jak to tak sobie na to pozwalają? Że nie pomyśleli – jak ona – o tym wcześniej, że tak może, no przecież może się zdarzyć! Przecież ona, właśnie żeby TEGO uniknąć, siedzi unieruchomiona przez całe życie! No i to boli – owszem – i niewygodne, ale chuj tam – najważniejsze, że dzięki niej nie może się zdarzyć TO! TO czego ona boi się najbardziej w świecie, TO, co zaprząta większość jej uczuć i myśli, TO, co straszyło ją dniami i nocami, co zdawało się na nią czyhać. Ale ona się zabezpieczyła. Nie pozwoli się dosięgnąć TEMU. Klatki nie da się zdjąć ot tak. Najpierw musi się zrobić coś takiego, żeby w ogóle tego zachcieć, zapragnąć. A to już jest cud, że o matko boska częstochowska. A potem jak już się zagnieździ owo chcenie, to burzy tę resztkę spokoju, o którą się z takim niesamowitym wysiłkiem całe życie zabiegało. A potem jeszcze drąży ona i się rozrasta. Aż staje się w końcu najsilniejszym pragnieniem. Wszystko inne przestaje się liczyć Ale z wychodzenia z niej to ja już historii nie opowiem, bo to ciągle się dzieje. I niby momenty były takie, że już się wolnym być zdawało, ale wtedy klatka okazała się być przyczyną bólu fantomowego. Wiecie co to takiego? – kiedy komuś nogę odrzynają a on ciągle ją czuje, co więcej – ona go boli! Nawet podobno bardziej niż przed usunięciem. Myślę, że ta klatka to choroba nieuleczalna – jak alkoholizm. Ale podobno można normalnie z tym żyć. Tylko najpierw trzeba nauczyć się wchodzić w to, przed czym się uciekało w chlanie… A może to jest nieuleczalne, tyle że bardziej jak łysienie? I wtedy nie pozostaje nic innego, jak ten fakt zaakceptować, że tak się ma i z tym żyć, choć nie według tego…

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

×