Małżeństwo to instytucja generująca zyski

Przesuńmy na chwilę na dalszy plan kwestę uroczystości, sakramentu, symbolicznego połączenia dwóch istot i tak dalej. Po zawiązaniu związku małżeńskiego zaczynają się PRAWA, według których jeśli ktoś chce się rozwieść, to trzeba założyć sprawę w sądzie, dzielić majątek, ustalać alimenty i tak dalej. Z tego punktu widzenia małżeństwo to świetny biznes, oczywiście rzadziej dla samych zainteresowanych, raczej dla wszelkich ludzi zajmujących się prawem. Jakby zliczyć, ilu jest adwokatów wyspecjalizowanych w rozwodach, za głowę można się złapać, ile kasy na to idzie. A za co właściwie trzepie się tę kasę? Za podpisany papierek. Bo ktoś wymyślił, że trzeba robić z tego umowę i pociągać do konsekwencji w razie jej niedotrzymania. W ten sposób zamiast uczyć komunikacji i odpowiedniego wyboru partnera przyzwyczaja się ludzi do strachu o swoje prawa i brania odpowiedzialności materialnej za swoje złe wybory. Co za chora jazda. Do osiągnięcia korzyści duchowej jeśli ktoś w nie wierzy, wystarczyłby sakrament, bez urzędników i bez dokumentów prawnych, a zatem wniosek jest taki, że ślub cywilny czy też konkordatowy powstał jako generator zysku, ryzykowny, bo nie każdy się rozwodzi, ale wciąż. Nie mówię o prawnej odpowiedzialności rodzicielskiej, bo to zupełnie inna sprawa.