Skocz do zawartości
Szukaj w
  • Więcej opcji...
Znajdź wyniki, które zawierają...
Szukaj wyników w...

Zarchiwizowany

Ten temat jest archiwizowany i nie można dodawać nowych odpowiedzi.

Gość gość

Pomóżcie mi zrozumieć

Polecane posty

Gość gość

Mam 30 lat. Jestem w trakcie rozwodu,który ciągnie się bez końca. Z mężem nie mieszkam od 5 lat. Kiedy zaszłam w ciąże wszystko legło w gruzach. Mamy 5 letniego synka,ktorego przez cały czas wychowywałam sama. Mąż odwiedzał go na weekendach. Rok temu poznałam obecnego partnera.Jest cudownym człowiekiem. Mąż nie ustępuje. Nie chce dać mi rozwodu,miesza bez końca.Próbuje odebrać mi dziecko mimo,że byłoby to dla naszego synka końcem świata bo od początku byłam całym jego światem. Partnera poznałam cztery lata po tym jak wygasły wszelkie więzi małżeńskie. To były 4 lata awantur i gnębienia mnie na oczach dziecka przy kazdej wizycie. Mąż nie kocha mnie.Wprost mówi,że jedyne czego chce to żeby jego dziecka nie wychowywał obcy facet. Mimo,iż ten facet dał nam w rok tyle ciepła ile on nie dał nigdy. Myślałam,że jakoś przetrwam ten rozwód i wreszcie formalnie założymy nową normalną rodzinę ale zaczynam tracić grunt pod nogami. Nie daję już rady funkcjonować w zawieszeniu i to odbija się na moim nowym związku. Wiele razy przez zagrywki meza nie mogłam sie spotkac z partnerem.on to wszystko znosił. Ale teraz zaczynam ranić partnera choć jest dla nas taki dobry. Jestem na siebie wściekła. Próbuję panować nad emocjami ale przychodzi moment kumulacji i w nerwach gryzę na oślep.Zdaje sobie z tego sprawę ale nie panuję nad emocjami. Do tego doszły inne problemy.Moja ukochana mama miała niedawno ciężki udar mózgu.Cudem ocalała.Wciąż drżymy o jej życie. Mój ojciec to człowiek bardzo zmienny.Często wpada w szał z byle powodu. Zazwyczaj kiedy mój synek zachowuje się zbyt głosno albo bywa nieznośny. Czuję,że poprostu go nie lubi. Boję się o dziecko. Nie chcę aby ktoś nim poniewierał. Mieszkam w domu rodzinnym. Po ślubie nie mielismy warunków żeby zamieszkac razem na swoim a mąż nie chciał zamieszkac z nami i tak zostało. Moj partner wielokrotnie chciał zabrać mnie i dziecko do siebie ale bałam sie ze mąż wykorzysta ten fakt aby zabrać mi synka.I tak żyjemy na granicy światów i jesteśmy bezradni. To wszystko mnie wykancza.Ten sylwester miał być piękny. Partner zaprosił mnie na bal. Wszystko było zaplanowane. Ale ja wszystko popsułam. Byłam jak tykająca bomba,bo musiałam zostawić dziecko w domu. Niby z dziadkami,ale tak jak wspomniałam mój ojciec potrafi oszaleć w minutę. Przez pierwsze godziny starałam się bawić z partnerem ale strach o dziecko narastał i kiedy mój brat napisał,że synek zaczął bardzo kaszlec oszalałam ze strachu. Kolejne minuty były koszmarem.Ja na balu,dziecko w domu,może zaczyna chorowac,bedzie marudne. Ojciec,którego może to wyprowadzić z równowagi. Zaczełam sugerowac,że musze wracac. Partner tłumaczył,że nic się nie dzieje złego,że może przesadzam. Powinnam raz w roku sie zrelaksowac bo nigdy nigdzie nie wychodzę. To mnie rozjuszyło. Poczułam się zlekceważona. Lekkie podejście jego i znajomych,którzy sklasyfikowali mnie najwidoczniej jako mocno przewrażliwioną mamusię sprawiło,że wpadłam w rozpacz. Zareagowałam zbyt dosadnie. Na czułe słowa partnera i słowa pocieszenia reagowałam wrogo. Jak histeryczka.Wyszłam z sali i zaczełam się szykowac do wyjscia. Jedyne o czym wtedy myslałam to powrót do synka. Partner chciał o tym porozmawiac,bardzo zależało mu na tym balu a ja rozpłakalam sie i rozżalona wypaliłam,że powinnismy sie rozstac bo nigdy sie nie zrozumiemy. On podchodzi do życia lekko bo to kawaler. Ja mam obowiązki i bardzo chcialam przy nim byc ale dziecko jest wazniejsze. Nigdy nie bede wolna i beztroska i nie chce zeby przez to on rezygnował z życia na jakie zasługuje. Powiedziałam,że znajdzie kobiete bez bagażu na jaką zasługuje. I naprawde w to wierzyłam. Bo naprawdę boli mnie,że skazuje go na życie w zawieszeniu i wiele razy musiał z czegos dla nas rezygnowac. On błagał zebym nie zrywała bo jestesmy dla niego całym światem ale w tamtej chwili narosła we mnie taka złość,taki żal i rozdarcie pomiedzy nim i dzieckiem,że powiedziałam zeby dla własnego dobra uciekał gdzie pieprz rośnie do normalnego życia.Że poszłam na ten bal tylko dlatego zeby sie nie obraził bo wiem jak na niego czekał. Powiedział,że mogłam mu to powiedziec to kupiłby szampana i wypilibysmy go w domu. Teraz widzę,że naprawde nie bylo w tym chyba jego złej intencji ale wtedy nie myslałam rozsądnie. Dodałam,że może rano przejrzy na oczy i sam podejmie rozsądną decyzje. Odpisał mi potem,że jest wrakiem człowieka i da odpowiedz za kilka godzin.Wsiadłam do taksówki i odjechałam. Na miejscu okazało sie,że wszystko jest w porządku. Synek spał. Brat przyznał się,że troche przesadził bo nie chciało mu sie z nim siedziec i niepotrzebnie wpędził mnie w panikę. Nazajutrz partner przyszedł na kilka minut żeby mi oddac telefon,który został w kieszeni jego marynarki. Był zły na mnie. Przytulił mojego synka,który spytał czy jeszcze przyjdzie i odpowiedział,ze to zalezy od mamy. Nie powiedział czy to koniec ale przez cały dzień milczy. I teraz cierpię bo bardzo go kocham i wiem,że on nas też ale trudno jest mu sie odnalezc w takiej sytuacji. On nie ma swoich dzieci. Nie zna jeszcze tej tęsknoty gdy opuszcza sie je chocby na chwilę i strachu o ich bezpieczeństwo. I teraz już nie wiem czy ja zrobiłam źle czy on. Czy nie powinien był od razu odwiezc mnie do domu albo zrezygnowac z wyjścia bo wiedział,jak boje sie zostawiac synka przy ojcu. Czy moze ja rzeczywiscie mam zbyt duży fokus na dziecko i jestem przewrażliwiona. I na koniec problem,ktory poruszyłam na początku. Zdaję sobie sprawe,że od jakiegos miesiąca albo dłuzej reaguje zbyt emocjonalnie na najdrobniejsze problemy. Wszystko mnie przerasta i brak mi sił. To chyba jakies załamanie bo kiedys taka nie byłam.sama siebie nie poznaje.jestem bezradna. Chce wziąsc się w garsc ale nie potrafię.On znosił cierpliwie moje humory ale dzis,po balu juz sie nie odzywa. Czy to mozliwe,że wszystko legło w gruzach przez moje zagubienie? Przeciez ludzie pokonuja razem gorsze problemy. A moze wcale nie kochał? Pomóżcie zrozumiec.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość gość
Dodam jeszcze,że ostatnio czułam sie przytłoczona bo wciaz odmawiałam partnerowi spotkan ze wzgledu na chorobę mamy. Ostatni miesiąc upłyną mi miedzy domem a szpitalem. Musiałam jeszcze łagodzic rozpacz ojca który zupełnie sie załamał i był jak dziecko. Miesiąc koszmaru. Po tym wszystkim zmieniło sie cos we mnie bo niby byłam silna ale cos we mnie pękło i drobne rzeczy zaczeły doprowadzac mnie do rozpaczy. I jeszcze ciągłe ataki ze strony męża,groźby. Partner zauważył,że zachowuje się dziwnie. Odpowiedziałam to co w tamtej chwili myślałam,że cos we mnie pękło i nie mam juz siły każdego zadowalac,że nie daję rady i chyba to sprawiło ze przyparta do muru nauczyłam sie byc asertywna. Ale to chyba nie była prawda. Ja poprostu zaczełam już atakowac przy kazdym drobnym spięciu bo siadła mi psychika. Juz sama nie rozumien siebie i nie wiem jak wrócic na dawną trasę. Jestem przerazona,że stracilam milosc partnera. Że zrazilam go do siebie płaczliwoscia bo poznał mnie jako radosną, nie poddającą sie łatwo kobietę. Ale po cichutku tez myslę,że chyba mógłby zrozumiec,że moze nie robie tego celowo,moze poprostu trzeba dac mi czas az odreaguje ciężki okres. Nie chce go obwiniac bo niby nie mam za co i sama sobie nagrabiłam ale tez nie jestem pewna czy z miłosci nie robie siebie kozła ofiarnego by wyidealizowac partnera.Juz mi sie wszystko miesza i dlatego bardzo prosze uczciwe osoby o obiektywne spojrzenie na moja sprawe,żeby zrozumiec w która stronę isc żeby wszystko dało sie uratowac o ile jeszcze sie da.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

×