Skocz do zawartości
Szukaj w
  • Więcej opcji...
Znajdź wyniki, które zawierają...
Szukaj wyników w...

Zarchiwizowany

Ten temat jest archiwizowany i nie można dodawać nowych odpowiedzi.

Gość Olek

dylemat-związek

Polecane posty

Gość Olek

Cześć, 

pierwszy raz piszę na forum w tematach  uczuciowych, czytam ostatnio ich dużo, ale nie potrafię znaleźć odpowiedzi, lub historii podobnych do mojej. 

Otóż jestem ze swoją partnerką długo (ponad 10 lat), mieliśmy swoje wzloty i upadki, jak  w każdym związku z tak długim stażem, szanuję ją bardzo i w jakiś sposób na pewno kocham, jednak od jakiegoś czasu mam poważne dylematy, z którymi nie potrafię sobie poradzić. W moim odczuciu, są dwa główne problemy które trawią nasz związek (oczywiście z mojej perspektywy). Po pierwsze moja partnerka już dość długo pracuję tylko dorywczo (ok 4 lat) i wydaję mi się, że nie jest w stanie zmienić teraz tego stanu (obydwoje jesteśmy przed 40), po drugie nasze życie uczuciowe strasznie przygasło (potrafimy mieć przerwy w intymności trwające miesiącami, a raz nawet dobiliśmy roku) taki stan rzeczy trwa bardzo długo. Kiedyś ogniście się kłóciliśmy, teraz już tylko rozmawiamy... chciałem zaproponować terapię, ale niestety ona się nie zgadza. To wszystko sprawia, że czuję się strasznie zmęczony i brakuję mi zarówno spokoju finansowego jak i emocjonalnego, przez co pewnie też odsuwam ją od siebie powoli. Niestety próby rozmowy kończą się najczęściej tym iż obydwoje płaczemy, ale konkluzji żadnej nie ma... taki stan trwa już praktycznie rok. Nie ukrywam, że myślę o rozstaniu, ale boję się o nią zarówno pod względem finansów jak i pod względem zdrowotnym. Czuję się potwornie, mają takie dylematy, ale zaczyna mi brakować sił, boję się również okropnie samotności, a wciągu tych kilku lat bycia razem oddaliliśmy się obydwoje od swoich przyjaciół. Czy ktoś był może w podobnej sytuacji ...          

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość gwoli wyjasnienia

A dlaczego oboje placzecie po rozmowie? W koncu to nie przedszkole!

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość Gość Olek

emocje biorą górę niestety ... 

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość Sama prawda

Ty nie proponuj dziewczynie terapii tylko małżeństwo!!!

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość Gość

Wbił dziewuchę w lata i jeszcze fochy stroi!

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość Olek

brak ślubu nie jest moim wyborem ... 

dużo o tym rozmawialiśmy, i od początku zdecydowaliśmy, że go nie potrzebujemy 

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość Gość

Kup pierścionek i idź się jej oświadczyć - zobaczysz jak ona tego nie chce!

Przytaknęła ci na niechęć do ślubu żebyś jej nie zostawił.

 

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość Bimba
39 minut temu, Gość Olek napisał:

brak ślubu nie jest moim wyborem ... 

dużo o tym rozmawialiśmy, i od początku zdecydowaliśmy, że go nie potrzebujemy 

Czyli jeśli o czymś zdecydujecie razem to "nie jest to twoim wyborem"?

Ciekawe....

 

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość Olek

związek do praca dwojga ludzi, i czasem swoje potrzeby są odkładane bo partnerka np. chcę czegoś innego ... 

ślub nie jest dla każdego wyznacznikiem szczęścia... 

 

10 minut temu, Gość Bimba napisał:

Czyli jeśli o czymś zdecydujecie razem to "nie jest to twoim wyborem"?

Ciekawe....

 

rzeczywiści powinienem postawić tak "tylko" i zdanie powinno brzmieć - brak ślubu nie jest tylko moim wyborem

 

 

Dnia 6.05.2019 o 14:28, Gość Gość napisał:

Wbił dziewuchę w lata i jeszcze fochy stroi!

przepraszam bardzo ale dla mnie czas też płynie w tą samą stronę i nie robię się coraz młodszy ... 

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość Gość

Jej czas biegnie szybciej!

W wieku 40 lat kobieta nie ma szans znaleźć młodszego o 10 lat partnera i urodzić dziecko - a mężczyzna jak najbardziej w tym wieku może związać się z trzydziestolatką i zostać ojcem.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość Olek

czyli jestem podłą świnią... bo chciałbym być szczęśliwy ... 

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość Gość

Kochający mężczyzna chce by jego ukochaną była szczęśliwa a nie żeby była przedmiotem który ma tylko jego uszczęśliwić.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość Gosc

Ludzie są chorzy. Myślicie, że ślub coś zmieni? Że ślub to magiczna transformacja i ludzie nagle stają się szczęśliwi? Autorze najgłupsze co możesz zrobić to to właśnie wziąć ślub. Ślub się bierze gdy jest się szczęśliwym. Ślub sam w sobie szczęścia nie Ci nie da, tylko ewentualne alimenty na niepracującą byłą żonę po rozwodzie. 

Proponuje trochę szaleństwa. Rzućcie wszystko, przestańcie liczyć kasę i jedźcie gdzieś. Zmieńcie coś w swoim życiu. Odnajdźcie nowych siebie, nie szukajcie tych starych. 

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość Olek
2 minuty temu, Gość Gość napisał:

Kochający mężczyzna chce by jego ukochaną była szczęśliwa a nie żeby była przedmiotem który ma tylko jego uszczęśliwić.

a czy kochany mężczyzna ma czuć się jak przedmiot ... 

2 minuty temu, Gość Gosc napisał:

Ludzie są chorzy. Myślicie, że ślub coś zmieni? Że ślub to magiczna transformacja i ludzie nagle stają się szczęśliwi? Autorze najgłupsze co możesz zrobić to to właśnie wziąć ślub. Ślub się bierze gdy jest się szczęśliwym. Ślub sam w sobie szczęścia nie Ci nie da, tylko ewentualne alimenty na niepracującą byłą żonę po rozwodzie. 

Proponuje trochę szaleństwa. Rzućcie wszystko, przestańcie liczyć kasę i jedźcie gdzieś. Zmieńcie coś w swoim życiu. Odnajdźcie nowych siebie, nie szukajcie tych starych. 

to jest bardzo cenna rada, dziękuję, spróbuje, 

boje się tylko, że niestety może być za późno 😞  

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość Gość

Jest coś takiego jak dynamika związków. Związki przechodzą różne fazy, uczucia zmieniają się. To normalne, taka jest ludzka natura. 

Może coś poczytajcie oboje na ten temat, idźcie do psychologa, poradni.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość Gosc

Niestety tak patrzy na to społeczeństwo. Facet ma być przedmiotem umilającym życie kobiecie.

 

Jeśli zdecydujesz się odejść musisz się przygotować na jedno. To Ty będziesz ten zły, rodzina i znajomi zapewne się od Ciebie odwrócą lub przynajmniej zdystansują. Tak niestety, się dzieje gdy facet w końcu dochodzi do wniosku, że również ma prawo do szczęścia. Tak się dzieje też gdy to ona odchodzi, bo przecież miała na pewno powody. Ciebie nikt o powody nie zapyta. Przygotuj się na to w razie czego. 

 

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość Olek
8 minut temu, Gość Gość napisał:

Jest coś takiego jak dynamika związków. Związki przechodzą różne fazy, uczucia zmieniają się. To normalne, taka jest ludzka natura. 

Może coś poczytajcie oboje na ten temat, idźcie do psychologa, poradni.

proponowałem poradnię, niestety na razie trafiam na mur, w tym temacie 😞 

6 minut temu, Gość Gosc napisał:

Niestety tak patrzy na to społeczeństwo. Facet ma być przedmiotem umilającym życie kobiecie.

 

Jeśli zdecydujesz się odejść musisz się przygotować na jedno. To Ty będziesz ten zły, rodzina i znajomi zapewne się od Ciebie odwrócą lub przynajmniej zdystansują. Tak niestety, się dzieje gdy facet w końcu dochodzi do wniosku, że również ma prawo do szczęścia. Tak się dzieje też gdy to ona odchodzi, bo przecież miała na pewno powody. Ciebie nikt o powody nie zapyta. Przygotuj się na to w razie czego. 

 

wiem, o tym, dużo myślę, nie śpię po nocach, zdaję sobie sprawę, że gdy zrezygnuję zostanę sam, przyznam egoistycznie iż to też jeden z powodów dla których ciężko mi tą relację skończyć 😞 

mam jednak cały czas dylemat, bo jak nic się nie poprawi (a obecny stan trwa już dość długo z czego ponad 3 miesiące mamy naprawdę Ciężkie) to włączają mi się myśli, że obydwoje tracimy czas na znalezienie szczęścia ... 

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość jrr
6 minut temu, Gość Gosc napisał:

Ludzie są chorzy. Myślicie, że ślub coś zmieni? Że ślub to magiczna transformacja i ludzie nagle stają się szczęśliwi? Autorze najgłupsze co możesz zrobić to to właśnie wziąć ślub. Ślub się bierze gdy jest się szczęśliwym. Ślub sam w sobie szczęścia nie Ci nie da, tylko ewentualne alimenty na niepracującą byłą żonę po rozwodzie. 

Proponuje trochę szaleństwa. Rzućcie wszystko, przestańcie liczyć kasę i jedźcie gdzieś. Zmieńcie coś w swoim życiu. Odnajdźcie nowych siebie, nie szukajcie tych starych. 

To może być jakieś wyjście - może to coś zmieni - przynajmniej na jakiś czas, a potem, może coś życie samo podpowie. Taka sytuacja w życiu jest bardzo trudna. Nie wiem czy ktoś z ludzi na forum będzie Ci w stanie pomóc w jakiś wartościowy sposób - ludzie często przychodzą na takie fora jedynie dla rozrywki lub wyładowania swoich emocji... Przede wszystkim powinieneś wiedzieć, że sprawy z którymi się mierzysz są bardziej powszechne, niż mogłoby się zdawać. Nie jesteś w tym sam. Dużo ludzi cierpi z podobnych przyczyn, a niektórzy po prostu je wypierają ze swojej świadomości. Możesz otrzymać konkretne porady - być może chciałbyś, aby ktoś utwierdził Cię w przekonaniu, że rozstanie to dobry pomysł... Albo pocieszył, że jakoś to będzie. Jednak ostatecznie takie decyzje podejmuje się w samotności, bo to Ty sam odpowiadasz za własne życie i decyzje, które podejmujesz. 

Wielu mężczyzn (kobiet pewnie zresztą też) przy podejmowaniu takich trudnych życiowych decyzji w dużej mierze przejmuje się poczuciem odpowiedzialności za drugą osobę – jednak dla mnie w takiej sytuacji ważne było uświadomienie sobie faktu, że przede wszystkim ponoszę odpowiedzialność za samego siebie. Każdy z nas gdzieś w głębi duszy jest wrażliwą, bezbronną istotą, która zasługuje na to, żeby ktoś się nią zaopiekował. Ponieważ często silny, zaradny mężczyzna nie wygląda na potrzebującego troski, to świat zewnętrzny mu jej nie oferuje. Dlatego ja uznałem, że nie ma sensu tego oczekiwać od kogoś, że to jest moja odpowiedzialność i tą odpowiedzialność względem własnej "duszy" na siebie przyjąłem. Uznałem, że owszem, należy dbać o innych, ale w sytuacji, gdy poniesiony koszt własny byłby zbyt duży, to skazywanie na cierpienie samego siebie nie różni się wiele od skazywania na cierpienie kogoś innego, a względem samego siebie powinienem być nawet czasem bardziej lojalny. Można to uznać za egoizm, ale jeśli rozumiałoby się drogę, którą trzeba przejść by dotrzeć do takich wniosków, to trudno byłoby to w ten sposób określić.

Kolejna rzecz, którą musiałem sobie uświadomić, to ta, że jestem wolną istotą, która ma prawo decydować. Patrząc wstecz - decyzje, które podejmowaliśmy jako dwudziestolatkowie były decyzjami podejmowanymi przez dzieci - owszem - jesteśmy za nie odpowiedzialni, ale jako ludzie mamy prawo do popełniania błędów i nie oznacza to, że musimy przy nich trwać do końca życia, kosztem własnego nieszczęścia.

Dla mnie samo uświadomienie sobie tych rzeczy - tego, że nie jestem skazańcem, który musi odbywać karę wyroku trwając w nieszczęśliwym związku już było przełomem i dużą ulgą.

W rezultacie ja byłem już praktycznie zdecydowany na zakończenie swojego kilkunastoletniego związku. Jednak to, co miało być jego zakończeniem okazało się być głębokim kryzysem. na tyle głębokim, że poruszył jego fundamenty i odmienił nieco dynamikę. Żeby nie było za różowo, to nie powiem, że w tej chwili jest samo szczęście i wszystko super. Ale jest znośnie. Wiem, że mam prawo oczekiwać tej odrobiny szacunku, lepiej umiem stawiać granice. I częściej czuję, że to ma sens. 

Co do seksu, to trudno mi się wypowiadać nie jestem seksuologiem, ale kiedy słyszę historie, że ludzie przez kilkadziesiąt lat mają super udane życie seksualne, to wydaje mi się to raczej dziwne. Owszem możliwe. Ale sądzę, że rzadkie. Namiętność przemija. Prawdopodobnie w kolejnym związku byłoby podobnie. Kiedy człowiek jest zakochany, zauroczony w jego organizmie zachodzą inne procesy chemiczne, które mają olbrzymi wpływ na psychikę. To je jest stan "normalny".

Oczywiście to ty musisz zdecydować o tym jak ważna jest dla Ciebie cielesna bliskość i ile jej potrzebujesz i czy to, co masz wystarcza Ci, żeby funkcjonować. Na pewno każdy z nas ma wielką potrzebę bycia kochanym i akceptowanym i tą potrzebę w jakiejś mierze może zaspokoić cielesne obcowanie...

Natomiast uporanie się z Twoimi wątpliwościami na pewno nie będzie ani przyjemne, ani łatwe.

Mnie na przykład pomagają kwestie związane ze światopoglądem. Po prostu nie do końca mnie przekonuje idea, że przyszedłem na ten świat po to, że moje wszystkie potrzeby były zaspokajane i żebym dzięki temu był szczęśliwy. Wierzę, że nic do mnie nie należy, ani nic mi się nie należy, a i tak dostaję od życia bardzo, bardzo dużo. To jest jednak perspektywa bardzo odległa od codzienności i w trudnych chwilach nie zawsze może być pociechą.

Pamiętej po prostu: nie jesteś sam. Ludzie mają takie problemy. Rozstanie to nie koniec świata - czasem wręcz najlepsza opcja. Nikt w życiu nie ma wszystkiego - zawsze, kiedy coś zyskujesz, to przy okazji coś tracisz. Trzymaj się.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość Gosc

Sam jestem w jakiejś pochrzanionej relacji i sam nie wiem dlaczego w niej trwam. Rozumiem Cię w 100% to nie jest łatwe. 

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość jrr
41 minut temu, Gość Gosc napisał:

Ludzie są chorzy. Myślicie, że ślub coś zmieni? Że ślub to magiczna transformacja i ludzie nagle stają się szczęśliwi? Autorze najgłupsze co możesz zrobić to to właśnie wziąć ślub. Ślub się bierze gdy jest się szczęśliwym. Ślub sam w sobie szczęścia nie Ci nie da, tylko ewentualne alimenty na niepracującą byłą żonę po rozwodzie. 

Proponuje trochę szaleństwa. Rzućcie wszystko, przestańcie liczyć kasę i jedźcie gdzieś. Zmieńcie coś w swoim życiu. Odnajdźcie nowych siebie, nie szukajcie tych starych. 

To może być jakieś wyjście - może to coś zmieni - przynajmniej na jakiś czas, a potem, może coś życie samo podpowie. Taka sytuacja w życiu jest bardzo trudna. Nie wiem czy ktoś z ludzi na forum będzie Ci w stanie pomóc w jakiś wartościowy sposób - ludzie często przychodzą na takie fora jedynie dla rozrywki lub wyładowania swoich emocji... Przede wszystkim powinieneś wiedzieć, że sprawy z którymi się mierzysz są bardziej powszechne, niż mogłoby się zdawać. Nie jesteś w tym sam. Dużo ludzi cierpi z podobnych przyczyn, a niektórzy po prostu je wypierają ze swojej świadomości. Możesz otrzymać konkretne porady - być może chciałbyś, aby ktoś utwierdził Cię w przekonaniu, że rozstanie to dobry pomysł... Albo pocieszył, że jakoś to będzie. Jednak ostatecznie takie decyzje podejmuje się w samotności, bo to Ty sam odpowiadasz za własne życie i decyzje, które podejmujesz. 

Wielu mężczyzn (kobiet pewnie zresztą też) przy podejmowaniu takich trudnych życiowych decyzji w dużej mierze przejmuje się poczuciem odpowiedzialności za drugą osobę – jednak dla mnie w takiej sytuacji ważne było uświadomienie sobie faktu, że przede wszystkim ponoszę odpowiedzialność za samego siebie. Każdy z nas gdzieś w głębi duszy jest wrażliwą, bezbronną istotą, która zasługuje na to, żeby ktoś się nią zaopiekował. Ponieważ często silny, zaradny mężczyzna nie wygląda na potrzebującego troski, to świat zewnętrzny mu jej nie oferuje. Dlatego ja uznałem, że nie ma sensu tego oczekiwać od kogoś, że to jest moja odpowiedzialność i tą odpowiedzialność względem własnej "duszy" na siebie przyjąłem. Uznałem, że owszem, należy dbać o innych, ale w sytuacji, gdy poniesiony koszt własny byłby zbyt duży, to skazywanie na cierpienie samego siebie nie różni się wiele od skazywania na cierpienie kogoś innego, a względem samego siebie powinienem być nawet czasem bardziej lojalny. Można to uznać za egoizm, ale jeśli rozumiałoby się drogę, którą trzeba przejść by dotrzeć do takich wniosków, to trudno byłoby to w ten sposób określić.

Kolejna rzecz, którą musiałem sobie uświadomić, to ta, że jestem wolną istotą, która ma prawo decydować. Patrząc wstecz - decyzje, które podejmowaliśmy jako dwudziestolatkowie były decyzjami podejmowanymi przez dzieci - owszem - jesteśmy za nie odpowiedzialni, ale jako ludzie mamy prawo do popełniania błędów i nie oznacza to, że musimy przy nich trwać do końca życia, kosztem własnego nieszczęścia.

Dla mnie samo uświadomienie sobie tych rzeczy - tego, że nie jestem skazańcem, który musi odbywać karę wyroku trwając w nieszczęśliwym związku już było przełomem i dużą ulgą.

W rezultacie ja byłem już praktycznie zdecydowany na zakończenie swojego kilkunastoletniego związku. Jednak to, co miało być jego zakończeniem okazało się być głębokim kryzysem. na tyle głębokim, że poruszył jego fundamenty i odmienił nieco dynamikę. Żeby nie było za różowo, to nie powiem, że w tej chwili jest samo szczęście i wszystko super. Ale jest znośnie. Wiem, że mam prawo oczekiwać tej odrobiny szacunku, lepiej umiem stawiać granice. I częściej czuję, że to ma sens. 

Co do seksu, to trudno mi się wypowiadać nie jestem seksuologiem, ale kiedy słyszę historie, że ludzie przez kilkadziesiąt lat mają super udane życie seksualne, to wydaje mi się to raczej dziwne. Owszem możliwe. Ale sądzę, że rzadkie. Namiętność przemija. Prawdopodobnie w kolejnym związku byłoby podobnie. Kiedy człowiek jest zakochany, zauroczony w jego organizmie zachodzą inne procesy chemiczne, które mają olbrzymi wpływ na psychikę. To je jest stan "normalny".

Oczywiście to ty musisz zdecydować o tym jak ważna jest dla Ciebie cielesna bliskość i ile jej potrzebujesz i czy to, co masz wystarcza Ci, żeby funkcjonować. Na pewno każdy z nas ma wielką potrzebę bycia kochanym i akceptowanym i tą potrzebę w jakiejś mierze może zaspokoić cielesne obcowanie...

Natomiast uporanie się z Twoimi wątpliwościami na pewno nie będzie ani przyjemne, ani łatwe.

Mnie na przykład pomagają kwestie związane ze światopoglądem. Po prostu nie do końca mnie przekonuje idea, że przyszedłem na ten świat po to, że moje wszystkie potrzeby były zaspokajane i żebym dzięki temu był szczęśliwy. Wierzę, że nic do mnie nie należy, ani nic mi się nie należy, a i tak dostaję od życia bardzo, bardzo dużo. To jest jednak perspektywa bardzo odległa od codzienności i w trudnych chwilach nie zawsze może być pociechą.

Pamiętej po prostu: nie jesteś sam. Ludzie mają takie problemy. Rozstanie to nie koniec świata - czasem wręcz najlepsza opcja. Nikt w życiu nie ma wszystkiego - zawsze, kiedy coś zyskujesz, to przy okazji coś tracisz. Trzymaj się.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość Olek
2 minuty temu, Gość jrr napisał:

To może być jakieś wyjście - może to coś zmieni - przynajmniej na jakiś czas, a potem, może coś życie samo podpowie. Taka sytuacja w życiu jest bardzo trudna. Nie wiem czy ktoś z ludzi na forum będzie Ci w stanie pomóc w jakiś wartościowy sposób - ludzie często przychodzą na takie fora jedynie dla rozrywki lub wyładowania swoich emocji... Przede wszystkim powinieneś wiedzieć, że sprawy z którymi się mierzysz są bardziej powszechne, niż mogłoby się zdawać. Nie jesteś w tym sam. Dużo ludzi cierpi z podobnych przyczyn, a niektórzy po prostu je wypierają ze swojej świadomości. Możesz otrzymać konkretne porady - być może chciałbyś, aby ktoś utwierdził Cię w przekonaniu, że rozstanie to dobry pomysł... Albo pocieszył, że jakoś to będzie. Jednak ostatecznie takie decyzje podejmuje się w samotności, bo to Ty sam odpowiadasz za własne życie i decyzje, które podejmujesz. 

Wielu mężczyzn (kobiet pewnie zresztą też) przy podejmowaniu takich trudnych życiowych decyzji w dużej mierze przejmuje się poczuciem odpowiedzialności za drugą osobę – jednak dla mnie w takiej sytuacji ważne było uświadomienie sobie faktu, że przede wszystkim ponoszę odpowiedzialność za samego siebie. Każdy z nas gdzieś w głębi duszy jest wrażliwą, bezbronną istotą, która zasługuje na to, żeby ktoś się nią zaopiekował. Ponieważ często silny, zaradny mężczyzna nie wygląda na potrzebującego troski, to świat zewnętrzny mu jej nie oferuje. Dlatego ja uznałem, że nie ma sensu tego oczekiwać od kogoś, że to jest moja odpowiedzialność i tą odpowiedzialność względem własnej "duszy" na siebie przyjąłem. Uznałem, że owszem, należy dbać o innych, ale w sytuacji, gdy poniesiony koszt własny byłby zbyt duży, to skazywanie na cierpienie samego siebie nie różni się wiele od skazywania na cierpienie kogoś innego, a względem samego siebie powinienem być nawet czasem bardziej lojalny. Można to uznać za egoizm, ale jeśli rozumiałoby się drogę, którą trzeba przejść by dotrzeć do takich wniosków, to trudno byłoby to w ten sposób określić.

Kolejna rzecz, którą musiałem sobie uświadomić, to ta, że jestem wolną istotą, która ma prawo decydować. Patrząc wstecz - decyzje, które podejmowaliśmy jako dwudziestolatkowie były decyzjami podejmowanymi przez dzieci - owszem - jesteśmy za nie odpowiedzialni, ale jako ludzie mamy prawo do popełniania błędów i nie oznacza to, że musimy przy nich trwać do końca życia, kosztem własnego nieszczęścia.

Dla mnie samo uświadomienie sobie tych rzeczy - tego, że nie jestem skazańcem, który musi odbywać karę wyroku trwając w nieszczęśliwym związku już było przełomem i dużą ulgą.

W rezultacie ja byłem już praktycznie zdecydowany na zakończenie swojego kilkunastoletniego związku. Jednak to, co miało być jego zakończeniem okazało się być głębokim kryzysem. na tyle głębokim, że poruszył jego fundamenty i odmienił nieco dynamikę. Żeby nie było za różowo, to nie powiem, że w tej chwili jest samo szczęście i wszystko super. Ale jest znośnie. Wiem, że mam prawo oczekiwać tej odrobiny szacunku, lepiej umiem stawiać granice. I częściej czuję, że to ma sens. 

Co do seksu, to trudno mi się wypowiadać nie jestem seksuologiem, ale kiedy słyszę historie, że ludzie przez kilkadziesiąt lat mają super udane życie seksualne, to wydaje mi się to raczej dziwne. Owszem możliwe. Ale sądzę, że rzadkie. Namiętność przemija. Prawdopodobnie w kolejnym związku byłoby podobnie. Kiedy człowiek jest zakochany, zauroczony w jego organizmie zachodzą inne procesy chemiczne, które mają olbrzymi wpływ na psychikę. To je jest stan "normalny".

Oczywiście to ty musisz zdecydować o tym jak ważna jest dla Ciebie cielesna bliskość i ile jej potrzebujesz i czy to, co masz wystarcza Ci, żeby funkcjonować. Na pewno każdy z nas ma wielką potrzebę bycia kochanym i akceptowanym i tą potrzebę w jakiejś mierze może zaspokoić cielesne obcowanie...

Natomiast uporanie się z Twoimi wątpliwościami na pewno nie będzie ani przyjemne, ani łatwe.

Mnie na przykład pomagają kwestie związane ze światopoglądem. Po prostu nie do końca mnie przekonuje idea, że przyszedłem na ten świat po to, że moje wszystkie potrzeby były zaspokajane i żebym dzięki temu był szczęśliwy. Wierzę, że nic do mnie nie należy, ani nic mi się nie należy, a i tak dostaję od życia bardzo, bardzo dużo. To jest jednak perspektywa bardzo odległa od codzienności i w trudnych chwilach nie zawsze może być pociechą.

Pamiętej po prostu: nie jesteś sam. Ludzie mają takie problemy. Rozstanie to nie koniec świata - czasem wręcz najlepsza opcja. Nikt w życiu nie ma wszystkiego - zawsze, kiedy coś zyskujesz, to przy okazji coś tracisz. Trzymaj się.

Dardzo, ale to bardzo Ci dziękuję za ten wpis, jest on naprawdę wartościowy, 

jesteśmy właśnie na etapie, gdy związek przechodzi kryzys, posadami już zatrzęśliśmy, teraz obydwoje próbujemy oswoić się z tą sytuacją ... odnaleźć na nowo, w relacji, z tym że chyba rana jest za świeża, bo jeszcze nam to nie wychodzi. 

jeszcze raz bardzo dziękuję, za uświadomienie że nie jestem sam, czułem się podle 

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość Gość
21 minut temu, Gość Olek napisał:

dużo myślę, nie śpię po nocach, zdaję sobie sprawę, że gdy zrezygnuję zostanę sam, przyznam egoistycznie iż to też jeden z powodów dla których ciężko mi tą relację skończ

No i wszystko jasne!!!

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość Olek
4 minuty temu, Gość Gość napisał:

No i wszystko jasne!!!

przepraszam nie rozumiem? 

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość Gość

Świetnie rozumiesz!

Decyzję o nie braniu ślubu zawaliłeś sprytnie na nią i marnujesz jej czas i szansę na poznanie innego bo jest Ci z nią po prostu wygodnie i nie chcesz być sam.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość Olek
Przed chwilą, Gość Gość napisał:

Świetnie rozumiesz!

Decyzję o nie braniu ślubu zawaliłeś sprytnie na nią i marnujesz jej czas i szansę na poznanie innego bo jest Ci z nią po prostu wygodnie i nie chcesz być sam.

No raczej to normalne, że po wielu latach bycia z kimś obawa że zostanie się samemu jest bardzo silna, przez wiele lat starałem się być dla niej dobrym partnerem który wspierał ją jak tylko potrafił ... więc nie rozumiem dlaczego pojawią się oskarżenia że zmarnowałem jej czas ... 

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość Lorenzo01

Jestem w tej samej sytuacji. Staż 8 lat. Jest fajnie i miło, ogólnie lubimy się przytulać i przesiadywać razem, ale nie ma między nami w ogóle intymności. Nie spaliśmy ze sobą od pół roku. Wcześniej było to samo i się rozstaliśmy i znów zeszliśmy. Teraz widzę, ze nie było sensu. 

Ja mam bardziej patową sytuację ponieważ bardzo się kochamy, ale jednocześnie nic nas do siebie nie ciągnie jako kochanków. Z każdą próbą rozstania, czy zrobienia przerwy jest to samo. Płacz i zaniechanie działań. 

Jedyne rozwiązanie to takie, w którym jedno zabierze swoje rzeczy i wyprowadzi się jak drugiego nie będzie w domu i zrobienie przerwy. 

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość Gość

Do następnego zejścia się, tchórzu!

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość jrr
35 minut temu, Gość Olek napisał:

Dardzo, ale to bardzo Ci dziękuję za ten wpis, jest on naprawdę wartościowy, 

jesteśmy właśnie na etapie, gdy związek przechodzi kryzys, posadami już zatrzęśliśmy, teraz obydwoje próbujemy oswoić się z tą sytuacją ... odnaleźć na nowo, w relacji, z tym że chyba rana jest za świeża, bo jeszcze nam to nie wychodzi. 

jeszcze raz bardzo dziękuję, za uświadomienie że nie jestem sam, czułem się podle 

No niestety - w takich momentach czujemy się podle - w kryzysach często jest tak, że mówimy sobie paskudne rzeczy i trudno sobie w ogóle wyobrazić, że taki związek ma jakąkolwiek szansę jeszcze kiedyś funkcjonować... 

Z jednej strony z czasem może się poprawić, jeśli obie osoby bardzo tego chcą, a z drugiej strony czasem szkoda tego czasu... To, że w ogóle odczuwasz coś co nazywasz "strachem przed samotnością" może np. oznaczać, że jednak cenisz sobie ten związek i drugą osobę - ja w trudnej sytuacji marzyłem o samotności i odczuwałem lęk przed jakąkolwiek formą związku. Można też uważać, że z kimkolwiek z ulicy byłoby Ci lepiej... Generalnie chodzi mi o to, że jeśli wizja zostania z kimś dłużej nie jest dla Ciebie najczarniejszym z możliwych scenariuszy, to może jeszcze nie jest tak źle.

Co do dorywczej pracy Twojej kobiety, to rozumiem, że generalnie brak materialnej stabilizacji pogarsza jeszcze wszystko drastycznie, jednak Ty jako ten, który "dostarcza" masz psychicznie bardziej komfortową sytuację - musisz to rozumieć i ona musi wiedzieć, że Ty to rozumiesz. Taka rzecz może kogoś totalnie psychicznie przerastać i być bardzo głębokim kompleksem, który powoduje zaburzenia. Owszem w dzisiejszych czasach facet ma prawo wymagać, żeby obydwoje małżonkowie się dorzucali do wspólnego budżetu, jednak ja wierzę, że zgodnie z jakimś czysto teoretycznym modelem, który trochę na poważnie, a trochę na żarty nazwę "Boskim porządkiem" to mężczyzna jest przede wszystkim odpowiedzialny za materialne zaopatrzenie. Jeśli tak sprawa jest postawiona, to może kobiecie być łatwiej się starać i może wtedy to przynieść lepsze rezultaty. Chodzi o to, żeby nie mieć poczucia "noża na gardle". Bo jesteśmy różni - nie znam Waszej sytuacji, ale np. niektórzy ludzie super pasują do korporacji i pracy na etat, niektórzy do zarządzania własnym biznesem, a są i "artystyczne dusze", których żywiołem jest chaos i spontaniczność i dla nich taki los (korporacja, etat, firma), to mordęga nie do zniesienia... Inna kwestia, że nie potrafimy, jako faceci zrozumieć kobiet i nie ma nawet sensu do tego dążyć. Kobiety z czego innego czerpią swoją psychiczną siłę i energię niż my. Ich mądrość opiera się na innych fundamentach (i wcale nie jest gorsza od naszej). Ich energie przepływają w inny sposób i w innych kierunkach, niż nasze (męskie). Nawet subtelna różnica w tym jak kto myśli i jak czuje może powodować brak zrozumienia. Weźmy nawet nasze mózgi - których połowa jest logiczna i poukładana, a połowa w ogóle nie rozumie słów (tylko obrazy). Są emocje, które są głęboko i czasem niemożliwe do tego, żeby je zrozumieć.

Więc zawsze będą sytuacje, w których "nie wiem o co jej chodzi". Ale dla mnie szokiem było to, że nie znaczy to, że ja mam rację, a ona jest głupia, albo coś wymyśla. To całe "babskie wydziwianie" to jest coś za czym kryje się prawdziwe istnienie, które ja nie do końca rozumiem, ale dostrzegłem jego złożoność, piękno i powoli gdzieś tam buduje się we mnie dla niego szacunek. 

Myślę, że jeśli jest jakaś siła, która jest w stanie przezwyciężać kryzysy, to właśnie takie zrozumienie. Widzenie siebie na wzajem. Głębiej. Akceptowanie tego, co się widzi. I na tej samej zasadzie widzenie siebie. I akceptowanie siebie samego. Ale co ja tam wiem - tak sobie zmyślam... Mi to pomaga - ale też tylko czasami.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość jrr
35 minut temu, Gość Olek napisał:

Dardzo, ale to bardzo Ci dziękuję za ten wpis, jest on naprawdę wartościowy, 

jesteśmy właśnie na etapie, gdy związek przechodzi kryzys, posadami już zatrzęśliśmy, teraz obydwoje próbujemy oswoić się z tą sytuacją ... odnaleźć na nowo, w relacji, z tym że chyba rana jest za świeża, bo jeszcze nam to nie wychodzi. 

jeszcze raz bardzo dziękuję, za uświadomienie że nie jestem sam, czułem się podle 

No niestety - w takich momentach czujemy się podle - w kryzysach często jest tak, że mówimy sobie paskudne rzeczy i trudno sobie w ogóle wyobrazić, że taki związek ma jakąkolwiek szansę jeszcze kiedyś funkcjonować... 

Z jednej strony z czasem może się poprawić, jeśli obie osoby bardzo tego chcą, a z drugiej strony czasem szkoda tego czasu... To, że w ogóle odczuwasz coś co nazywasz "strachem przed samotnością" może np. oznaczać, że jednak cenisz sobie ten związek i drugą osobę - ja w trudnej sytuacji marzyłem o samotności i odczuwałem lęk przed jakąkolwiek formą związku. Można też uważać, że z kimkolwiek z ulicy byłoby Ci lepiej... Generalnie chodzi mi o to, że jeśli wizja zostania z kimś dłużej nie jest dla Ciebie najczarniejszym z możliwych scenariuszy, to może jeszcze nie jest tak źle.

Co do dorywczej pracy Twojej kobiety, to rozumiem, że generalnie brak materialnej stabilizacji pogarsza jeszcze wszystko drastycznie, jednak Ty jako ten, który "dostarcza" masz psychicznie bardziej komfortową sytuację - musisz to rozumieć i ona musi wiedzieć, że Ty to rozumiesz. Taka rzecz może kogoś totalnie psychicznie przerastać i być bardzo głębokim kompleksem, który powoduje zaburzenia. Owszem w dzisiejszych czasach facet ma prawo wymagać, żeby obydwoje małżonkowie się dorzucali do wspólnego budżetu, jednak ja wierzę, że zgodnie z jakimś czysto teoretycznym modelem, który trochę na poważnie, a trochę na żarty nazwę "Boskim porządkiem" to mężczyzna jest przede wszystkim odpowiedzialny za materialne zaopatrzenie. Jeśli tak sprawa jest postawiona, to może kobiecie być łatwiej się starać i może wtedy to przynieść lepsze rezultaty. Chodzi o to, żeby nie mieć poczucia "noża na gardle". Bo jesteśmy różni - nie znam Waszej sytuacji, ale np. niektórzy ludzie super pasują do korporacji i pracy na etat, niektórzy do zarządzania własnym biznesem, a są i "artystyczne dusze", których żywiołem jest chaos i spontaniczność i dla nich taki los (korporacja, etat, firma), to mordęga nie do zniesienia... Inna kwestia, że nie potrafimy, jako faceci zrozumieć kobiet i nie ma nawet sensu do tego dążyć. Kobiety z czego innego czerpią swoją psychiczną siłę i energię niż my. Ich mądrość opiera się na innych fundamentach (i wcale nie jest gorsza od naszej). Ich energie przepływają w inny sposób i w innych kierunkach, niż nasze (męskie). Nawet subtelna różnica w tym jak kto myśli i jak czuje może powodować brak zrozumienia. Weźmy nawet nasze mózgi - których połowa jest logiczna i poukładana, a połowa w ogóle nie rozumie słów (tylko obrazy). Są emocje, które są głęboko i czasem niemożliwe do tego, żeby je zrozumieć.

Więc zawsze będą sytuacje, w których "nie wiem o co jej chodzi". Ale dla mnie szokiem było to, że nie znaczy to, że ja mam rację, a ona jest głupia, albo coś wymyśla. To całe "babskie wydziwianie" to jest coś za czym kryje się prawdziwe istnienie, które ja nie do końca rozumiem, ale dostrzegłem jego złożoność, piękno i powoli gdzieś tam buduje się we mnie dla niego szacunek. 

Myślę, że jeśli jest jakaś siła, która jest w stanie przezwyciężać kryzysy, to właśnie takie zrozumienie. Widzenie siebie na wzajem. Głębiej. Akceptowanie tego, co się widzi. I na tej samej zasadzie widzenie siebie. I akceptowanie siebie samego. Ale co ja tam wiem - tak sobie zmyślam... Mi to pomaga - ale też tylko czasami.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość jrr
37 minut temu, Gość Olek napisał:

Dardzo, ale to bardzo Ci dziękuję za ten wpis, jest on naprawdę wartościowy, 

jesteśmy właśnie na etapie, gdy związek przechodzi kryzys, posadami już zatrzęśliśmy, teraz obydwoje próbujemy oswoić się z tą sytuacją ... odnaleźć na nowo, w relacji, z tym że chyba rana jest za świeża, bo jeszcze nam to nie wychodzi. 

jeszcze raz bardzo dziękuję, za uświadomienie że nie jestem sam, czułem się podle 

No niestety - w takich momentach czujemy się podle - w kryzysach często jest tak, że mówimy sobie paskudne rzeczy i trudno sobie w ogóle wyobrazić, że taki związek ma jakąkolwiek szansę jeszcze kiedyś funkcjonować... 

Z jednej strony z czasem może się poprawić, jeśli obie osoby bardzo tego chcą, a z drugiej strony czasem szkoda tego czasu... To, że w ogóle odczuwasz coś co nazywasz "strachem przed samotnością" może np. oznaczać, że jednak cenisz sobie ten związek i drugą osobę - ja w trudnej sytuacji marzyłem o samotności i odczuwałem lęk przed jakąkolwiek formą związku. Można też uważać, że z kimkolwiek z ulicy byłoby Ci lepiej... Generalnie chodzi mi o to, że jeśli wizja zostania z kimś dłużej nie jest dla Ciebie najczarniejszym z możliwych scenariuszy, to może jeszcze nie jest tak źle.

Co do dorywczej pracy Twojej kobiety, to rozumiem, że generalnie brak materialnej stabilizacji pogarsza jeszcze wszystko drastycznie, jednak Ty jako ten, który "dostarcza" masz psychicznie bardziej komfortową sytuację - musisz to rozumieć i ona musi wiedzieć, że Ty to rozumiesz. Taka rzecz może kogoś totalnie psychicznie przerastać i być bardzo głębokim kompleksem, który powoduje zaburzenia. Owszem w dzisiejszych czasach facet ma prawo wymagać, żeby obydwoje małżonkowie się dorzucali do wspólnego budżetu, jednak ja wierzę, że zgodnie z jakimś czysto teoretycznym modelem, który trochę na poważnie, a trochę na żarty nazwę "Boskim porządkiem" to mężczyzna jest przede wszystkim odpowiedzialny za materialne zaopatrzenie. Jeśli tak sprawa jest postawiona, to może kobiecie być łatwiej się starać i może wtedy to przynieść lepsze rezultaty. Chodzi o to, żeby nie mieć poczucia "noża na gardle". Bo jesteśmy różni - nie znam Waszej sytuacji, ale np. niektórzy ludzie super pasują do korporacji i pracy na etat, niektórzy do zarządzania własnym biznesem, a są i "artystyczne dusze", których żywiołem jest chaos i spontaniczność i dla nich taki los (korporacja, etat, firma), to mordęga nie do zniesienia... Inna kwestia, że nie potrafimy, jako faceci zrozumieć kobiet i nie ma nawet sensu do tego dążyć. Kobiety z czego innego czerpią swoją psychiczną siłę i energię niż my. Ich mądrość opiera się na innych fundamentach (i wcale nie jest gorsza od naszej). Ich energie przepływają w inny sposób i w innych kierunkach, niż nasze (męskie). Nawet subtelna różnica w tym jak kto myśli i jak czuje może powodować brak zrozumienia. Weźmy nawet nasze mózgi - których połowa jest logiczna i poukładana, a połowa w ogóle nie rozumie słów (tylko obrazy). Są emocje, które są głęboko i czasem niemożliwe do tego, żeby je zrozumieć.

Więc zawsze będą sytuacje, w których "nie wiem o co jej chodzi". Ale dla mnie szokiem było to, że nie znaczy to, że ja mam rację, a ona jest głupia, albo coś wymyśla. To całe "babskie wydziwianie" to jest coś za czym kryje się prawdziwe istnienie, które ja nie do końca rozumiem, ale dostrzegłem jego złożoność, piękno i powoli gdzieś tam buduje się we mnie dla niego szacunek. 

Myślę, że jeśli jest jakaś siła, która jest w stanie przezwyciężać kryzysy, to właśnie takie zrozumienie. Widzenie siebie na wzajem. Głębiej. Akceptowanie tego, co się widzi. I na tej samej zasadzie widzenie siebie. I akceptowanie siebie samego. Ale co ja tam wiem - tak sobie zmyślam... Mi to pomaga - ale też tylko czasami.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

×