Skocz do zawartości
Szukaj w
  • Więcej opcji...
Znajdź wyniki, które zawierają...
Szukaj wyników w...

Zarchiwizowany

Ten temat jest archiwizowany i nie można dodawać nowych odpowiedzi.

Gość Ulia

Czy da się uratować związek? Wasze zdanie

Polecane posty

Gość Ulia

Co sądzicie na temat ratowania związku kilkuletniego/kilkunastoletniego, gdy partnerzy stają się dla siebie obcymi ludźmi? Czy taki związek pełen kłótni, wzajemnych pretensji i zmęczenia tym wszystkim da się jeszcze odratować? 

Podam taki mój przykład: jesteśmy ze sobą 10 lat, mamy dwuletniego synka. Po 6 latach znajomości wzięliśmy ślub i zamieszkaliśmy razem, o ile pierwszy rok był spoko to już później tylko gorzej. Ten rok to już jest całkiem masakryczyny, nie potrafimy normalnie ze sobą rozmawiać. Mąż nawet nie chce rozmawiać bo to "bezsensu" i woli patrzeć w tv. Ja sfrustrowana już tym wszystkim bo brakuje mi normalnej rozmowy, przytulenia, namiętności... czegokolwiek. Z jego strony tylko uszczypliwe teksty bo zupa mu nie pasuje czy ogólnie ma zły dzień i na mnie skupia swoją złość. Owszem ja też nie jestem bez winy bo jak to w związku, też bywam uszczypliwa ale chociaż próbuję porozmawiać o nas, o przyszłości, o naszej rodzinie i naszych relacjach ale on ma to gdzieś. Nie wiem czy to jeszcze miłość czy totalne wypalenie. 

Zastanawiam się czy takie związki mają jeszcze przyszłość? Czy da się to ratować? Skoro jednej stronie wisi to wszystko i "jest jak jest" to tracę nadzieję, że będzie lepiej. Znacie takie związki które jednak wyszły na prostą?

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość Samotna

Mają, ale 2 strony muszą chcieć a często jedna strona udaje, że wszystko jest ok. Poza tym ciężko się przełamać ... trzeba być cierpliwym, cos co psuło się kilka lat przez dzień się nie naprawi. 

Ślub czesto sprawia, że przestajemy zabiegac o siebie

Macie dziecko, jest o co walczyć

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość Samotna
12 minut temu, Gość Ulia napisał:

Co sądzicie na temat ratowania związku kilkuletniego/kilkunastoletniego, gdy partnerzy stają się dla siebie obcymi ludźmi? Czy taki związek pełen kłótni, wzajemnych pretensji i zmęczenia tym wszystkim da się jeszcze odratować? 

Podam taki mój przykład: jesteśmy ze sobą 10 lat, mamy dwuletniego synka. Po 6 latach znajomości wzięliśmy ślub i zamieszkaliśmy razem, o ile pierwszy rok był spoko to już później tylko gorzej. Ten rok to już jest całkiem masakryczyny, nie potrafimy normalnie ze sobą rozmawiać. Mąż nawet nie chce rozmawiać bo to "bezsensu" i woli patrzeć w tv. Ja sfrustrowana już tym wszystkim bo brakuje mi normalnej rozmowy, przytulenia, namiętności... czegokolwiek. Z jego strony tylko uszczypliwe teksty bo zupa mu nie pasuje czy ogólnie ma zły dzień i na mnie skupia swoją złość. Owszem ja też nie jestem bez winy bo jak to w związku, też bywam uszczypliwa ale chociaż próbuję porozmawiać o nas, o przyszłości, o naszej rodzinie i naszych relacjach ale on ma to gdzieś. Nie wiem czy to jeszcze miłość czy totalne wypalenie. 

Zastanawiam się czy takie związki mają jeszcze przyszłość? Czy da się to ratować? Skoro jednej stronie wisi to wszystko i "jest jak jest" to tracę nadzieję, że będzie lepiej. Znacie takie związki które jednak wyszły na prostą?

Znam takie związki, najczesciej wymyslenie wspólnej pasji pomagało, jedni znajomi poszli w sport, wspólna dieta, biegi, teraz sa morsami, inni kupili quada i szaleją, jeszcze inni zajeli się swoim ogrodem, dostali bzika, buduja coś razem, sadzą, przesadzają.. wszystko to na ratowanie związków, odzyskali radosć a może przerzucili emocje na te zajecia i wyciszają swoj problem a w efekcie zblizają się do siebie

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość gosc

Szczerze? nie da się reanimować trupa w nieskończoność. Nie ma powrotu od "jesteśmy sobie obcy" do "kochamy się".

Można wypracować jakiś układ, bardziej udawać, szukać wspólnej płaszczyzny - jak radzi koleżanka powyżej (tylko czy wspólne hobby sprawia, że ludzie się znowu kochają? czy tylko lubią się na tyle, że wolą nie rozwalać rodziny?). Moim zdaniem oni szukają ucieczki od myślenia, że z tą drugą osobą jest im nie za fajnie. Taki temat zastępczy, który sprawia, że nie ma się kiedy zastanowić nad własnym życiem.

Można nadal być razem ze względu na dziecko, z poczucia obowiązku, dla wspólnych zamiłowań -  itd. ale uważam, że wcześniej czy później i tak sprawa się rypnie,  jak okaże się, że ktoś ma kogoś na boku. 

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość Gosc

Idzcie na terapie rodzinna

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość Gość

Jest coś takiego jak kryzys 7 roku. U Ciebie 6 rok małżeństwa, ale może to się qczesniej zaczęło. Chodzi o zmiany w charakterze, które naturalnie zachodzą 

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość gość

Wg mnie się juz nie da. Co innego, kiedy kryzys trwa krótko, a jeśli juz długi czas tak jest to moim zdaniem miłość się wypaliła i najlepiej poszukać innego partnera.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość gość

Po prostu czasem jak zgromadzi się za dużo negatywnych emocji przez dłuzszy czas to miłośc umiera. To jak z ogniem, jesli przygasnie tylko trochę, da się go jeszcze wzniecić, jeśli zgaśnie całkiem, to da się tylko rozpalić, ale nowy ogień z nowym partnerem.

Wg mnie po prostu jesli coś się nie układa bardzo długi czas tzn., że ludzie do siebie zwyczajnie nie pasują i dla dobra ich obojga lepiej poszukać sobie kogoś innego.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość laura

Można być z kimś z obowiązku i przyzwyczajenia nawet latami, ze względu na majatek i wspólne dziecko. Tylko pytanie czy o to chodzi?

To jest tak zwazny "związek pusty", czyli trwający długo z samego obowiązku, a w którym inne więzi dawno wygasły. Poczytaj sobie o nim, moim zdaniem jeśli trwa to juz 3 lata u Ciebie - z tego co zrozumiałam- to raczej to nie ma sensu.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość gość

Ja powiem z mojego doświadczenia, że takie życie to huśtawka i ciągle emocje. Też jestem w podobnym związku, coraz więcej niechęci, brak zrozumienia, jakieś niezgody i nieporozumienia. Przez pierwsze 9-10 lat małżeństwa mąż się starał, nawet jak coś się działo to szybko było dobrze. Kolejne lata już nie były takie fajne, bo mąż się zmienił, zezlosliwial, stal się uszczypliwy i nerwowy. Trochę ja lagodzilam, ustepowalam, dla spokoju i dobra dzieci. Od kilku lat mam dość, już mi przestalo zależeć na jego dobrym nastroju, nic na siłę. Zajelam się pracą, dziećmi, żyjemy trochę obok siebie. Są z jego strony ciągle podjazdy, czepianie, wypominanie, ale nauczylam się brać to na chlodno, nie kloce się, nie daje sprowokować, robię swoje. On jest taki chwiejny, że raz krzyczy, raz coś krytykuje a zaraz chcialby razem kawę wypić, śmieje się, probuje rozmawiać. Ja obserwuje to i mam wrażenie,  że on ma problem psychiczny. To mój mąż, ale nie temu czlowiekowi przysięgalam i nie z tym chcialam się zestarzec. Zmienil się bardzo. Nie wiem jak będzie dalej, nie ludze się, że znowu będzie jak kiedyś, ale nie chcę na ten moment się rozstawac. Wiem na pewno, że do szczęścia trzeba partnera podobnego. My jesteśmy różni i te różnice były ciekawe na początku. Po latach po prostu się nie rozumiemy i nawzajem wkurzamy.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość laura

Choć są szczęśliwe małżeństwa, trwające nawet 40 lat i więcej, nie piszę, że nie. Są też w ich czasie kryzysy, ale ludzie w miarę zgodni ze sobą je pokonują w ciągu kilku dni, czy tygodni, ale jeśli takie zobojętnienie trwa kilka lat, to moim zdaniem sami partnerzy robią sobie krzywdę pozostając w takim związku na siłę, kiedy mogliby znaleźć sobie kogoś innego.

 

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość laura

Choć znalezienie sobie nowego partnera  i zerwanie ze starym zyciem wymaga pewnej odwagi, samozaparcia i siły,  bo to wyjście z pewnej strefy komfortu, która już wiemy, że nie jest dla nas całkiem dobra, ale znana, bezpieczna w pewien sposób. Tylko prowadzi do frustracji i czuja się niekochanym po latach, poczucia niespełnienia. A można byłoby poznać kogoś z kim będzie o wiele lepiej, z kim uda się zbudować lepszy związek ze wszystkimi tymi uczuciami, ktorych zabrakło już w starym jak przyjaźń, namietność, czułość. Tylko wymaga to pewnej odwagi bo zawsze może pójść coś nie tak, ale im większe ryzyko, tym większa nagroda- choć nigdy nie jest ona pewna.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość gość

 

"Wszyscy ludzie kłamią, kiedy się boją. Niektórzy mówią wiele kłamstw, a inni mało. Jeszcze inni mają tylko jedno wielkie kłamstwo i powtarzają je tak często, aż sami niemal zaczynają w nie wierzyć... ale jakaś maleńka część ich jaźni nadal wie, że to nieprawda i można to wyczytać w ich twarzach."

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

Jak się chce to się wszystko da. 

Ale obie strony muszą chcieć 

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość gość
3 minuty temu, Klara napisał:

Jak się chce to się wszystko da. 

Ale obie strony muszą chcieć 

Niestety nie wszystko i nie zawsze dwie strony tego chcą. W tym cały problem.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość gość
3 godziny temu, Gość gość napisał:

Ja powiem z mojego doświadczenia, że takie życie to huśtawka i ciągle emocje. Też jestem w podobnym związku, coraz więcej niechęci, brak zrozumienia, jakieś niezgody i nieporozumienia. Przez pierwsze 9-10 lat małżeństwa mąż się starał, nawet jak coś się działo to szybko było dobrze. Kolejne lata już nie były takie fajne, bo mąż się zmienił, zezlosliwial, stal się uszczypliwy i nerwowy. Trochę ja lagodzilam, ustepowalam, dla spokoju i dobra dzieci. Od kilku lat mam dość, już mi przestalo zależeć na jego dobrym nastroju, nic na siłę. Zajelam się pracą, dziećmi, żyjemy trochę obok siebie. Są z jego strony ciągle podjazdy, czepianie, wypominanie, ale nauczylam się brać to na chlodno, nie kloce się, nie daje sprowokować, robię swoje. On jest taki chwiejny, że raz krzyczy, raz coś krytykuje a zaraz chcialby razem kawę wypić, śmieje się, probuje rozmawiać. Ja obserwuje to i mam wrażenie,  że on ma problem psychiczny. To mój mąż, ale nie temu czlowiekowi przysięgalam i nie z tym chcialam się zestarzec. Zmienil się bardzo. Nie wiem jak będzie dalej, nie ludze się, że znowu będzie jak kiedyś, ale nie chcę na ten moment się rozstawac. Wiem na pewno, że do szczęścia trzeba partnera podobnego. My jesteśmy różni i te różnice były ciekawe na początku. Po latach po prostu się nie rozumiemy i nawzajem wkurzamy.

Napisałaś o moim zyciu i moim mężu. Tak właśnie przedstawia się u mnie.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość pruuss

Jak już tu napisano - obie strony muszą chcieć. Ja bym na Twoim miejscu wniosła o separację lub rozwód, bo jeśli mąż rzeczywiście naprawiać nie chce, to dla Ciebie i rodziny jest lepiej zakończyć to jak najwcześniej. Jeśli mąż chce, to będzie miał okazję do ugody, mediacji, może terapii. Małżeństwo jest tworem sztucznym, a naturalna międzyludzka relacja ma przypływy i odpływy, więc takie godzenie się na siłę czasem robi więcej złego niż pozwolenie na chwilowy odpływ.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość Melisa87778

Ja też myślę, że jakby ten kryzys trał miesiąc, dwa, trzy, a nawet pół roku, to może dałoby się go naprawić. Ale jeśli już tyle czasu nie mozecie się dogadać, to może lepiej poszukać sobie kogoś nowego. Jesteście po ślubie, ale to nie znaczy, że musicie byc ze sobą na siłę do konca życia. Albo wnieś o separację, wyprowadź się, jeśli mężowi zacznie zależeć, to możesz dać mu jeszcze szansę, a jeśli się nie postara, to już nie ma sensu. Choć wydaje mi się, że w wielu związkach gdzie uczucie całkiem wygasło to "to se ne wraci" co było kiedyś.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

×