Skocz do zawartości
Szukaj w
  • Więcej opcji...
Znajdź wyniki, które zawierają...
Szukaj wyników w...

Zarchiwizowany

Ten temat jest archiwizowany i nie można dodawać nowych odpowiedzi.

Gość Płacząca od rana do wieczora

Nie chce wychodzić z domu!!!!!!!!!

Polecane posty

Gość jak mam żyć
Witajcie inna - nie wiem czy agorafobia jest aż tak straszna jak piszesz,na pewno jest to lęk, boli dusza nie ciało, ciężko jest jednoznacznie określić co nas dręczy,każdy jest inny.Można mieć depresję w połączeniu z niechęcią wychodzenia z domu a można mieć jeszcze inne do tego dolegliwości. Płacząca - to co piszesz podnosi mnie na duchu,dobrze zrobiłaś zakładając ten temat,kiedy czytam co piszesz jakbym słyszała swoje myśli. Masz rację, nadzieja umiera ostatnia...

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość i ja z wami
wiecie, ale to jest nie tylko straszne... to jest takze strasznie ... ehm.... wstydliwe?

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość stracona dusza
Widzę,że nas coraz wiecej.I dobrze,bo jak ktoś tu już pisał - świadomość,że nie jest się samemu w tym swoim "więzieniu" bardzo pomaga.Bardzo trudno jest tak po prostu "zmobilizować się" i wyjść z letargu i zrzucić te wszystkie negatywne emocje,które każą nam się ukrywać przed światem.Cieszyć się życiem...Szkoda,że nie można kupić cudownej pigułki,znaleźć jakiegoś magicznego środka,który rozwiązałby te nasze bolączki.Bo "złote myśli" z cyklu "weź się w garść" niestety nie skutkują.Pozdrawiam.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Ja generalnie sama problemu ze soba nie mam jesli chodzi o wyzej wspomniany problem, ale mam troche ze swoim chlopakiem, ktory jest z natury samotnikiem.Tzn. on akurat lubi wychodzic z domu na rower, do lasu, na basen. Ale jak mu proponuje wyjscie do znajomych, to nie chce, mowi ze mu jest to niepotrzebne. W sensie nie lubi spotykac sie z ludzmi, boi sie kontaktu z nimi.Meczy go tlum ludzi, duze kolejki w sklepach, zbyt czeste spotakania z rodzina oraz dyskoteki, puby i wszelkie spotkania w gronie znajomych. Ze mna jest, ze nie jestem rozrywkowa, ale okolo.4- 5 razy do roku lubie gdzies wyjsc do znajomych. Wlasnie te 4-5 razy do roku chce z nim gdzies wyjsc( najczesciej do jakiegos domu do znajomych), on nie chce,mowi ze zle sie czuje w gronie nowo poznanych osob. Ja chcialabym by poznal moich znajomych tylko tych najblizszych. Jestesmy ze soba 1,5 roku, poza tym problemem tworzymy udany zwiazek. Jednak swiadomosc tego ze moglabym spedziec cale zycie wiecznie gdzies wychodzac sama jest dla mnie troche przerazajace.Mamy po ok. 25 lat, ulozone zycie zawodowe i itp. On jest niesmialy, nadwrazliwy, bardzo ambitny ale samotnikowaty. Jesli ktos moze mi pomoc zrozumiec ta jego nature, nie wiem czy wynika ona z kompleksow czy tez sama z siebie. Czy mozna ta nature zmienic, a moze ja bede nieszczesliwa prze ta jego nature. Moze on takze bedzie nieszczesliwy. Mi sie wydaje, ze gdy ludzie sa tylko we dwoje, to po paru latach zwiazek sie wyjalawia. pozdrawiam

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość ja mam...
Ja ze swoim przyszłym mężem jesteśmy tylko we dwoje. To mój najbliższy przyjaciel, najdroższa osoba i najcudowniejszy mężczyzna. Tylko w jego towarzystwie czuję się dobrze, lubię innych ludzi, ale nie na dłużej niż godzinę prawdę powiedziawszy. Nie mówię, że ich nie lubię w ogóle, ale z nikim nigdy nie będę tak blisko, nikt mnie tak doskonale nie rozumie i z nikim się tak świetnie nie bawię. Nasz związek to wzmacnia, a jesteśmy ze sobą zdecydowanie dłużej niż pół roku. Prawdziwa miłość się rozwija z czasem. Tylko, że my oboje pragniemy swojego towarzystwa. I to towarzystwo nie przeszkadza Nam mimo wszystko chodzić do kina, na kurs tańca, na salsoteki (rzadko, bo nie lubię dyskotek, ale kocham taniec), do knajpek czy na zakupy, które ja lubię, a on lubi to, co sprawia mi radość, więc i zakupy polubił co najmniej tak, jakby sam sobie kupował dziesiąty sweterek z kolei. Muszę mieć go ze sobą wszędzie, bo bez niego nie przeżywam niczego tak w pełni, ale potrafię też pójść na koncert, zaprosić do domu znajomych, bardzo rzadko, ale zawsze. Zdecydowanie wolę spędzać czas tylko we dwoje, jednak nie ciągle w tym samym miejscu! Tobie chyba nie chodzi o bycie ciągle we dwoje, ale kompletny brak zmian w Waszym życiu. Jesteś młoda, chcesz coś jeszcze poznać w życiu, podzielić się swoim szczęściem z przyjaciółmi, poczuć, że żyjesz, a on jest typem człowieka, któremu nie potrzeba nic więcej do szczęścia, jeżeli w ogóle jest szczęśliwy. Ja także się boję ludzi, ale z nim czuję się bezpiecznie, nie obchodzą mnie inni, gdy gdzieś wychodzę, to tylko ON się liczy.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość boszsz zero wolnosci
koszmar jak ten rzep ...a oddychac sama mozesz?

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość a Ciebie co to obchodzi
I kto jest rzepem kogo? Ja jego, czy on moim, skoro robi dokładnie to samo, co ja i nie chce beze mnie żyć? Mnie to odpowiada, bo pokrywa się z moimi pragnieniami i jest dla mnie tak samo naturalne jak wschodzące słońce. Moje życie, moje uczucia, mój wybór, moja sprawa. Mogę oddychać sama i oddycham, ale nie żyję sama sobie. Nie rozumiesz? Nie musisz. Ale resztę komentarzy sobie daruj. Ja do życia nie potrzebuję stada innych ludzi, doskonale realizuję się sama, czy też realizujemy się we dwójkę. Mam wielu, bardzo wielu znajomych, od tych z pracy i ze szkoły, po tych z kursów, klubów czy innych spotkań. Nieliczni to moi przyjaciele, ale za żadnego z nich nie oddałabym życia, bo mnie z nimi tak naprawdę nic nie wiąże. Ja ich tylko lubię, a jego kocham. Tak czuję i tak już zostanie. Powiedzmy, że swoje w życiu przeszliśmy, razem i osobno, dlatego nikomu nie każę wierzyć w takie uczucie, to Wasz wolny wybór itd. Bo mi to do szczęścia niepotrzebne. Podkreślę tylko, że wolność to swoboda wyboru, nie swoboda ogólna. Ja wybieram bycie z nim, on bycie ze mną. Nie mogę się czepiać kogoś, kto chce abym była blisko. Bo wtedy, to już nie jest czepianie się.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość inna jak ogół....
Dzień dobry! Może dziś będzie lepszy dzień? Może dziś coś się odmieni? Idę zaraz na rower - lepiej mi się jeździ, jak chodzi.. po mieście. Pozdrawiam :)

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość do ja mam
Ty wiesz co piszesz? To juz wiem dlaczego nie potzrebujesz stada innych ludzi

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość jak mam żyć
Ten, kto pozwala własnym lękom kierować sobą, nie wygrywa. Ponieważ strach to sygnał zagrożenia, który nakazuje ostrożność. Nie jest on jednak odbiciem rzeczywistości. Poddając się im, tracisz kontakt ze światem, który Cię otacza. Jest się wtedy tylko gościem i trudno jest wygrać, ponieważ strach nie daje możliwości, by podjąć wyzwanie.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość inna jak ogół....
Więc trzeba zaryzykować i wyjść wbrew swoim lękom? Podobnie jest z rzucaniem palenia - nie wolno w ogóle o nich myśleć, by się udało od nich uwolnić. Mi pomaga jazda na rowerze. Spróbujcie. Gdy jadę ludzie nie są groźni - zawsze mogę odjechać sobie dalej... Zabija nas strach i pielęgnowanie go w myślach.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość ja mam...
Wiem. Zawsze uwielbiałam ludzi, pomagałam im i dawałam z siebie wszystko. Potem oni doprowadzili mnie na skraj rozpaczy. A ja dalej robię dla ludzi wiele, ale nie mówię już tak często mój przyjaciel, przyjaciółka. Nie umiem być mściwa, nie chcę być mściwa i mściwa nie bywam. Poświęcam się dla nielicznych, reszcie i tak jest to obojętne, bo nie potrzebują mojego wsparcia. Mają swoje życie, zupełnie inne od mojego. Lubimy się i już, wiedzą tylko, że zawsze mogą na mnie liczyć i mam nadzieję, że nikogo jeszcze nie zawiodłam, a jeżeli tak to przepraszam. Ale tylko jedna osoba jest i była przy mnie zawsze tak, jak ja byłam przy innych. I cieszę się, że mam w ogóle to szczęście mieć tego jednego, prawdziwego przyjaciela, bratnią duszę, kogoś, kto jest całą moją rodziną. To wszystko. Być może uratowałam już życie wielu osób, ale jestem pewna, że swoje bez wahania oddam właśnie za niego (była już zresztą sytuacja, niejedna zresztą, w której poznałam wartość wypowiadanych przeze mnie słów). Jestem szczera. Może brutalnie. Jego kocham najbardziej na świecie. Reszcie oddaje pieniądze, czas (mówiąc o spotkaniach miałam na myśli te towarzyskie, bo pomagam innym zawsze, kiedy tylko mogę), bez słowa, bezinteresownie, chociaż niektórzy kiedyś potrafili sprzedać mnie dla działki po kilku latach znajomości, a teraz ja poświęcam czas i niańczę ich dzieci, przygotowuję na uczelnię i pomagam rozwiązywać bieżące problemy, chociaż jestem młoda. Ale nie kocham ich w ten sposób jak kocham jego, to są dwa inne uczucia, oni będą dla mnie zawsze obcymi ludźmi, mogę ich uwielbiać, ale to będą obcy ludzie, ze swoim życiem i swoją rodziną. Obcy nie znaczy nieważni. Po prostu ja ich głównym celem w życiu nie jestem i nie będę.Nie zrobią dla mnie wszystkiego, bo po pierwsze ja na to nie liczę, a po drugie mają swoich bliskich. Czasem będzie to mąż, może dzieci, rodzice, rodzeństwo, przyjaciel czy przyjaciółka taka jedyna i od serca... I ja to rozumiem, kogoś kocha się tak, a kogoś inaczej. Ktoś będzie ważniejszy, ktoś mniej ważny. Potrzebny, ale nie niezbędny. Ja jestem zaś odpowiedzialna za swoją miłość i małżeństwo. I wszyscy to doskonale rozumiemy. Nie wyklucza to lojalności, szczerości i wzajemnej pomocy, która tak naprawdę należy się każdemu. Moje życie daje mi spełnienie. Jak się komuś ono bardzo nie podoba, to trudno. Nie jestem w stanie zadowolić wszystkich. A kochać wszystkich tym bardziej. Ale kochać w takim głębokim znaczeniu. Bo lubić to dla mnie także forma uczucia, ale nie tak silna. Nie da się porównać pewnych uczuć, po prostu nie da. Koniec

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość mnie pomogła miłość
Rozumiem Cię, "ja mam". Też spotkałam takiego człowieka, miałam to szczęście. Właściwie tylko jego potrzebuję do życia, a On mnie. Czy jestem od niego uzależniona? Tak. Ale to jest współuzależnienie. Problem topicu rozumiem dobrze. Z natury jestem introwertyczką, lubię być sama, najlepiej czuję się w domu, kontakty towarzyskie preferuję sporadyczne i w malutkim gronie. Na wrodzone cechy osobowości nałożyły się jeszcze niedobre doświadczenia, które bardzo skopały mi samoocenę. Byłam wrażliwym, nieśmiałym dzieckiem i niestety znaleźli się ludzie (rówieśnicy i dorośli też), którzy wyczuli moją słabość i zrobili wiele bym przez całe dzieciństwo i okres dojrzewania czuła się brzydka, głupia, żałosna... Całe lata zajęło mi zrozumienie, że jestem przecież zupełnie do rzeczy, ale uraz pozostał, coś takiego nigdy nie znika. Wciąż nie uwielbiam ludzi. Dobrze funcjonuję na gruncie oficjalnym, zawodowym itp - jestem pewna siebie i chyba nikt nie pomyślałby, jaka jestem naprawdę. Na gruncie towarzyskim dużo gorzej - ten lęk przed ośmieszeniem się nigdy pewnie tak do końca nie zniknie. Całe lata te doświadczenia rzutowały też na moje życie osobiste - traktowałam mężczyzn jak powietrze, panicznie bojąc się odrzucenia. Teraz jestem szczęśliwa. Poznałam takiego samego "kreta", jak ja. :) Pokochaliśmy się. Bardzo. Teraz mam więcej siły, by wychodzić z domu każdego ranka i stawiać czoła rzeczywistości. Kiedy jest mi źle i boję się - uciekam myślami do Niego, to mi daje siłę. Wiem, że po każdym, nawet najtrudniejszym dniu, wrócę do domu, w jego kochane, bezpieczne ramiona.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość inna jak ogół....
Witam. mnie pomogła miłość----- dzieciństwo. Właśnie! Tam tarzeba szukać przyczyn wszelkich naszych lęków... Miałam podobnie, jak Ty... Pamiętam doskonale co czułam, gdy mnie odrzucali w klasie podstawówki, jak byłam poniżana, dręczona psychicznie... Do dziś jak spotykam te osoby choć minęło wiele lat czuję nienawiść... Obecnie uchodzę za silną osobę...ale ten ból z dzieciństwa wciąż gdzieś we mnie jest... To pewnie dlatego odpycham od siebie ludzi - robię to nieświadomie, ale skutecznie. Tak się bronię? A jednocześnie jest mi źle, bo myślę, że to oni mnie olewają... Mam też swojego kreta.. na szczęście! Ale wiem, że takie życie nie jest pełne... ja mam.. ------ naprawdę mądra życiowa postawa, ale czy jesteś w pełni szczęśliwa?

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość mnie pomogła miłość
Inna jak ogół --- myślę, że zrozumiałybyśmy się świetnie, bo mamy pewnie bardzo zbliżone doświadczenia. We mnie też ciągle tkwi to zahukane dziecko i nawet teraz – po tylu latach – jak sobie przypomnę niektóre rzeczy, to potrafię się popłakać z powodu wspomnień. Przy czym w percepcji człowieka dorosłego, te wydarzenia z przeszłości nie były żadną traumą, często może były to nawet drobiazgi, które dorosły by zbagatelizował (mam np. trochę żal do mamy, że przez lata nie potrafiła zauważyć, co się ze mną dzieje). Ale z perspektywy dziecka, czy nastolatki, miały ogromne znaczenie i taki też wywarły wpływ na poczucie własnej wartości i relacje z ludźmi w późniejszym życiu. Ja właściwie dopiero na studiach zaczęłam jakoś funkcjonować. Dostałam się na studia dzienne, na prestiżowy kierunek i to mi bardzo pomogło, przyznaję (nie wiem, co by ze mną było, gdyby mi się nie udało). Zaczęłam wierzyć w siebie przynajmniej na tym polu. Skończyłam je bardzo dobrze, bez problemu znalazłam pracę, niby jest o.k... Ale ten lęk wciąż we mnie tkwi, gdzieś głęboko. Moje poczucie własnej wartości jest kruche jak szkło, wystarczy drobiazg, by je załamać i potem znów muszę je odbudowywać mozolnie. Jednak tak, jak mówiłam – grunt oficjalny, zawodowy to jedno, a osobisty i towarzyski – to drugie. Na tym drugim, to była totalna porażka zawsze. Kontaktów towarzyskich mi nie brakowało właściwie, no bo jestem właśnie „kretem”. :) Z miłością inaczej – strasznie cierpiałam z powodu samotności, ale nie potrafiłam się przełamać, zbliżyć jakoś do mężczyzn. Mojego kochanego poznałam w jedyny chyba możliwy dla mnie sposób – przypadkowo, przez internet. I został moim przyjacielem, powiernikiem. Nigdy z nikim nie rozmawiałam tak szczerze, o tak osobistych sprawach. To było wzajemne, a potem zrodziła się z tego miłość. Ale nawet On nie ma pojęcia o wielu sprawach z mojego życia, po prostu nawet Jemu nie potrafię powiedzieć niektórych rzeczy. I czasem widzi, że jestem smutna, a nawet płakałam i pyta, co się stało, a ja... Nie umiem Mu powiedzieć, bo to wciąż za bardzo mnie boli.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość ja mam...
W pełni nie jestem szczęśliwa, ale nie pragnę wiele. A wspomnień z dzieciństwa nie wymażę... Bo jakby ktoś nie doczytał, ja również je mam bolesne...

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość inna jak ogół....
Więc mamy źródło naszych problemów - dzieciństwo, czas beztroski i zabawy... Ja od kiedy pamiętam zawsze musiałam radzić sobie sama - rodzice zajęci swoimi sprawami, a ja dziecko wrażliwe i delikatne nie mogłam nawet się wypłakać.. potem było mi już wstyd.. pisałam wiersze, pamiętniki.. w wieku 8 lat myślałam o samobójstwie... Nikt o tym nie wiedział, mama śmiała się, że taka ze mnie poetka... mówiła, że chodzę nadąsana i brakuje mi pokory... Teraz sama mam dziecko i walczę o nie jak lwica, może nawet przesadzam, ale lepiej dać za dużo jakl za mało. ja mam.......... poczytałam dopiero teraz o Twoim dzieciństwie... jak ja to znam... płakać mi się chce... to drżenie w sklepie... lęk przed odezwaniem się...najgorsze było przejście wzdłuż np ławek gdzie siedzieli ludzie, a ja miałam do przejścia prostą pustą drogę, jak na wybiegu...do oceniania... Walczyłam z tym wiele lat.. już trochę lepiej ze mną... musiałam sobie wmawiać, że przecież wyglądam dobrze - mam miłą aparycję.. i muszę być taka na jaką wyglądam!!!

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość inna jak ogół....
Myślę, że dlatego nie mam zbyt wielu znajomych, bo wyczuwają jakoś we mnie ten żal do ludzi, to okaleczone dziecko.. teraz żądne zemsty... - podświadomie oczywiście. Nikomu o tym nie mówiłam - tu pierwszy raz wylewam swój syf wewnętrzny.. lepiej mi.. Mam 34 lata... wyglądam na 24, bo chyba to dziecko we mnie wciąż domaga się "swego czasu" swego beztroskiego, normalnego dzieciństwa... Mam syna, który ma prawie 14 lat, a ja go rozpieszczam jak mogę i nie chcę, by dorósł - chcę go chronić przed złem, którego doznałam... Naprawdę mi już lepiej... Dziękuję Wam dziewczyny. Wam też się uda - wierzę w to. Nastawiam się na "dołki", bo taka natura ludzka.. ale jestem już silniejsza!!!

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość mnie pomogła miłość
inna jak ogół --> chciałabym jeszcze coś napisać, ale teraz nie mogę - mój narzeczony się kręci, nie chcę żeby zobaczył przypadkowo, o czym piszę. Odezwę się jutro, na pewno będę zaglądać na ten temat, jest mi bardzo bliski. ja mam --> Cofnę się we wpisach, muszę przeczytać o Twoim dzieciństwie. Trzymajcie się cieplutko, pozdrawiam.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość jak mam żyć
Witam dziewczyny macie szczęście że odnalazłyście swe połówki, ja niestety nie miałam tego szczęścia i wątpię by mi się to udało. Macie w swoich mężczyznach oparcie i sama świadomość że są już Wam bardzo pomaga. Matki żyją dla swych dzieci. Ja nie mam już nic i nikogo :( tak źle jeszcze nigdy nie było... pozdrawiam wszystkich czytających Płacząca dlaczego się nie odzywasz?

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość stracona dusza
Dziewczyny,ja też Wam trochę zazdroszczę,że znalazłyście swoje bratnie dusze.Najgorsze,to świadomość,że nie ma się dla kogo wstawać rano z łóżka. A tak apropos to przypomniał mi się wiersz Agnieszki Osieckiej (pasuje tu jak ulał :) ) : "Na naszą słabość i biedę, niemotę serc i dusz. Na to, że nas nie zabiorą do lepszych gór i mórz. Na czarnych myśli tłok, na oczy pełne łez lekarstwem miłość bywa. Jeżeli miłość jest, jeżeli jest możliwa. Na ludzką podłość i małość, na oschły Boży chłód. Na to, że nic się nie stało, a zdarzyć miał się cud. Na szary mysi strach, bliźniego wrogi gest, ratunkiem miłość bywa. Jeżeli miłość jest, jeżeli jest możliwa. Tu kukły ludźmi się bawią, tu igra z nami czas. Tu wielkie młyny nas trawią i pył zostaje z nas. Na to, że z pyłu pył i za początkiem kres ratunkiem miłość bywa. Jeżeli miłość jest, jeżeli jest możliwa. Na krajów nędzę i smutek, na okazałość państw, policję, kłamstwo i nudę, potęgę małych draństw. Na nocny serca ból, że człowiek żył jak pies ratunkiem miłość bywa. Jeżeli miłość jest, jeżeli miłość jest......."

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość mnie pomogła miłość
Przeczytałam cały temat. Z prawie każdym tu obecnym mam coś wspólnego, mogę się podpisać pod jakimś jego stwierdzeniem. inna jak ogół - znam myśli o samobójstwie, a nawet coś więcej... Ale nie chcę o tym mówić. Jeśli chodzi o dziecko, to serce mi zamiera na myśl, że pewnie będę je miała i ono mogłoby przeżyć to samo, co ja. Nie potrafię wyobrazić sobie posłania go do przedszkola, a przede wszystkim szkoły publicznej - tych wielkich molochów, w których wrażliwe dzieci giną w tłumie, a świetnie dają sobie radę te podłe i agresywne. Szczególnie, że w szkołach mamy coraz większe bydło (patrz: gdańskie gimnazjum), a lepiej na pewno nie będzie. Raczej nie będzie mnie stać na prywatną szkołę, zresztą to też nie jest rozwiązanie, bo takie szkoły to z kolei przechowalnie dla snobów. Wiem, czego bym chciała - edukacji domowej. Nie, nie takiej, że dziecko uczy się samo w domu :) W dzisiejszych czasach to wygląda w ten sposób, że nauczyciele rzeczywiście przychodzą do domu, ale uczą grupkę dzieci, których rodzice chcą właśnie takiego sposobu edukacji (jest pełna kontrola rodziców na to, co się dzieje z dziećmi). Nasze państwo robi wszystko, by utrudniać życie takim rodzicom i próbuje ich zmuszać do posyłania dzieci do państwowych szkół, ale działają już stowarzyszenia na rzecz edukacji domowej, bo polskie prawo tego nie zabrania. Potem te dzieci zdają egzamin na końcu każdego roku i w ten sposób zaliczają kolejne klasy. Zdają go zazwyczaj świetnie. To też niestety pewnie marzenie ściętej głowy, bo prywatni nauczyciele też kosztują. Wiem tylko jedno - nie popełnię błędu mojej mamy i będę obserwować jak pod mikroskopem, co się dzieje z moim dzieckiem. I reagować w przypadku najmniejszego problemu. Może mi się uda je ochronić... Wracając do mnie - znam koszmar kazdego dnia, znam proszenie Boga, by mi pomógł albo zabrał mnie stąd... Ech... Dziś już Go o nic nie proszę i dobrze mi z tym, że wreszcie pogodziłam się z faktem, że albo Go nie ma albo nie interesuje się niczym, więc tak czy owak - muszę sobie radzić sama. Chce też coś wspomnieć o urodzie, bo ten temat też się tu przewija. Jestem obiektywnie chyba ładną kobietą (mój kochany twierdzi, że śliczną), ale to niczego nigdy nie zmieniało. Nie wierzyłam w to, nie widziałam tego. I najgorsze, że na początku studiów, kiedy już zaczęłam jako tako funkcjonować, przyplątało się do mnie coś, co powoli, ale nieuchronnie odbierze mi urodę. Sprawa jest nieuleczalna i przyniosła mi kolejne lata koszmaru. Teraz jestem w związku i... nie powiedziałam o tym mojemu ukochanemu, nie umiem Mu powiedzieć, że kiedyś będę brzydka. Nie wiem, na co czekam. To podłe z mojej strony. Ale nie mam sił, ani odwagi. A przecież w końcu rzecz stanie się bardzo widoczna. Jestem do bani, naprawdę... jak mam żyć, stracona dusza ---> dziewczyny, ja czekałam aż 25 lat na swoją miłość. Ale się rozpisałam! Świetny topic, dzięki niemu widzę, że nie jest ze mną tak źle (nie mam fobii społecznej, ani agorafobii, ani nerwicy). No ale nie jest mi łatwo... Piszcie kochani.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość jestem tu nowa123
nie sądzilam ze tyle ludzi ma taki problem jak ja.w szkole podstawowej bylam kozlem ofiarnym wysmiewanym przez czesc chlopakow z klasy. mam zeza na jedno oko jestem z tego powodu strasznie zakompleksiona. mimo praiwe 30 lata nie bylam w zadnym zwiazku. cierpie na fobie spoleczna ktora objawia sie drzeniem rak w pewnych sytuacjach spolecznych. z domu wychodze bo pracuje. wyjscie do sklepu nie sprawia mi problemu ale np zjedzenie obiadu czy wypicie kawy w towarzystwie innych osob jest bardzo trudne

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość mnie pomogła miłość
stracona dusza --> ja też jestem ze Śląska. :) Płacząca od rana do wieczora --> Miałam takie okresy w życiu, kiedy - żeby nie zwariować - zaczynałam traktować życie jako drogę do śmierci, ktorej pragnęłam. Tylko w ten sposób mogłam je znieść. Mówiłam sobie, że każdy dzień przybliża mnie do końca i że po prostu muszę to przejść, jak drogę. No chore normalnie, powiedzmy sobie jasno. Ale paradoksalnie - to mi pomagało. Kiedy mówiłam sobie, że nic tak naprawdę nie ma znaczenia i że nieważne, co się zdarzy, bo to i tak kiedyś wreszcie się skończy, było mi łatwiej znosić każdy dzień i jakieś trudne zdarzenia. Tak więc dobrze Cię rozumiem. Pozdrawiam ciepło.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość mnie pomogła miłość
nowa123 --> Przepraszam, że pytam, ale czy Twojego oka nie dałoby się zoperować? Słyszałam, że korekta zeza to stosunkowo prosty zabieg.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość jestem tu nowa123
tylko moj zez spowodowany jest niedowidzeniem wiec po zabiegu zez za jakis czas powroci . mam duza roznice w ostrosci pomiedzy prawym a lewym okiem

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość inna jak ogół....
Wczoraj odezwała się koleżanka :) poszłyśmy do knajpki.. potem zadzwoniła druga i też się z nią spotkałam :) Dziś zaniosłam CV do pracy - jest szansa.. Coś się zmienia od chwili, gdy uświadomiłam sobie dogłębnie źródło moich problemów... Płacząca od rana... ------- dziękuję Ci, że poruszyłaś ten temat! Odezwij się, proszę. mnie pomogła miłość------- też bałam się o dziecko, jak miało iść do szkoły i robię tak właśnie, jak mówisz - reaguję na każdy najmniejszy problem, dokładnie obserwuję mojego syna i on wie, że o wszystkim może mi powiedzieć i mówi, bo ma do mnie zaufanie i czuje się kochany. W szkole bywam bardzo często - zdarzało się kilka razy w tygodniu - jestem wręcz natrętem dla nauczycieli, ale mam efekty! I Tobie też się to uda. Znam też ten czas, gdy ułatwiałam sobie życie, pocieszając się, żę przecież w końcu umrę.. Również, jak Ty przestałam wierzyć w boga po tym co przeszłam jako bezbronna, dobra, a tak bezlitośnie traktowana dziewczynka... nawet przez nauczycieli, którzy mieli mnie przecież chronić!!! Mówisz o urodzie... ja mam od roku rozpoznanie łysienia plackowatego... choroba narazie się nie rozwija, mam łyse placki z tyłu głowy - mogę je jeszcze ukryć.. Podobno chorobę tę wywołał stres - staram się wierzyć, że włosy odrosną, nie wyobrażam sobie, że nie... jak mam żyć, stracona dusza ------- musicie uwierzyć, że spotkacie swą miłość w najmniej spodziewanym momencie, tylko nie wolno Wam zwątpić. Nie myślcie o sobie jako o starych, samotnych kobietach, a o kobietach szczęśliwych otoczonych miłością i dziećmi! jestem tu nowa------- pisz, pisz jak najwięcej o sobie, to naprawdę pomaga - też miałam problemy z jedzeniem przy innych, nieraz umierałam z głodu, ślina mi się zbierała, a ja... mówiłam, że właśnie jadłam i nie dam rady więcej... Już mi to przeszło, choć mam jeszcze nawroty, ale niegroźne... Może z tego wyrosłam, może praca nad tym dała mi te efekty..

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość mnie pomogła miłość
jestem tu nowa123 --> szkoda, że operacja nic nie da :( inna jak ogół.... --> bardzo się cieszę, że u Ciebie lepiej. Pocieszyłaś mnie trochę, jeśli chodzi o dziecko, bo ja boję się je mieć też z tego powodu - że boję się sprowadzać kogoś do takiej rzeczywistości. Wiem, że w pewnym momencie życia będzie już na tyle silne, by inni nie zdołali go złamać. Ale żeby tak było, musi dorastać w spokoju i pewności siebie, nie może doświadczać szykan i rujnowania samooceny. Jeśli chodzi o urodę, to witaj w smutnym klubie - ja mam androgenowe. :( To juz trwa lata i mam coś na głowie tylko dzięki temu, że zanim się zaczęło, miałam włosy tak gęste, że nie mogłam sobie kupić klamry, która by je objęła. Teraz 5 włosów na krzyż. :O Mój ukochany myśli, że mam po prostu kiepskie włosy, ale nie wie, że to będzie postępować i w końcu czeka mnie peruka zapewne, by w ogóle móc pokazać się światu. To nie jest dla mnie łatwe. Właściwie to jest POTWORNIE trudne, tak patrzeć, jak się brzydnie stopniowo, traci kobiecość... Ciężko.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość inna jak ogół....
mnie pomogła miłość--------- wiedziałam, że to łysienie!

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość mnie pomogła miłość
Może to intuicja połączonych w bólu ;) Ja już i tak do pewnego stopnia się z tym pogodziłam, ale tak do końca z tym się po prostu NIE da pogodzić. Często ryczę z tego powodu, a w przeszłości... Nie umiem zliczyć łez, które wylałam z powodu tego świństwa.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

×