Skocz do zawartości
Szukaj w
  • Więcej opcji...
Znajdź wyniki, które zawierają...
Szukaj wyników w...

Zarchiwizowany

Ten temat jest archiwizowany i nie można dodawać nowych odpowiedzi.

Gość mądralka

Pytania dotyczące Biblii

Polecane posty

Gość pewnie tak

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Jestem szcześliwa - świadectwo nawrócenia Tak naprawdę powierzając życie Jezusowi jesteśmy szczęśliwi. Zawsze szukałam Boga w kościele katolickim i nigdy nie mogłam Go tam znaleźć. Modliłam się i chodziłam do kościoła, ale modliłam się na silę i stwierdziłam, że to nie ma sensu. Myślałam, że muszę spełniać jakieś kryteria, by Bóg mnie kochał i błogosławił mi każdego dnia. Przestałam więc chodzić do kościoła i modlić się. Tak w ogóle to myślałam, że muszę być dobra, by mieć dobrze i by było dobrze. Nie znałam prawdziwej miłości Boga, dlatego przestawałam chodzić do kościoła, bo nie chciałam robić czegoś na siłę. Ale zawsze prosiłam Boga, żeby prowadził mnie swoimi ścieżkami i tak chciał, że pojechałam na obóz. Chociaż wcale nie miałam na niego jechać Bóg jednak chciał inaczej. Chciał bym nie oddalała się od Niego. Wiedział jak bardzo będę Go potrzebowała w trudnych momentach mojego życia. Tam poznałam wspaniałych ludzi, którzy swoją otwartością pokazali mi czym jest Boża miłość. Tam ludzie mówili tak swobodnie o Jezusie, podejmowali ważne dla mnie tematy. Pewnego wieczoru na tym obozie podjęłam decyzję, że Jezus jest moim Zbawicielem i tylko Jemu chcę ufać. Modliłam się z dwoma osobami, nic specjalnego nie czułam, wiedziałam o Bogu. Później poszłam do pokoju otworzyłam Nowy Testament i wtedy coś we mnie pękło. Zrozumiałam, jak mało wiedziałam o Jezusie, jak mało czytałam o Nim, a co najważniejsze nic nie wiedziałam o Jego miłości i zbawieniu. Bóg jest Zbawicielem nas wszystkich i bez względu na to jacy jesteśmy On nas kocha. Codziennie jest przy nas, Bóg jest niesamowity, jego miłość jest wielka i bezinteresowna. On tyle nam ofiaruje. Codziennie zapewnia mnie o tym, że mnie kocha, wiem że jest przy mnie. Jemu powierzyłam swoje życie. Teraz nie jestem sama, nic nie robię na siłę, bo wiem, że Pan jest ze mną i Ja sama chcę wiedzieć o Jezusie więcej. Moja relacja z Bogiem jest modlitwą i przez to jestem szczęśliwa. Wierzę, że Bóg jest moim Zbawicielem i będę mieć żywot wieczny. Życie bez Boga nie miałoby sensu. Każde problemy i troski powierzam Panu i wiem, że On poprowadzi mnie najlepszą drogą. Wiem, bo Mu ufam. Jestem szczęśliwa będąc z Jezusem Chrystusem. To jest bardzo proste - wystarczy oddać swoje życie Bogu, a problemy nie są już tak trudne, wtedy wiesz, że Jemu na Tobie zależy jak nikomu na świecie. On zawsze będzie przy Tobie, bo On Cię Kocha. Nie zawsze jest tak łatwo i beztrosko, ale wiem, że On jest wtedy przy mnie. Mam przywileje jak i także obowiązki, które wykonuję nie zawsze tak jak powinnam. Są dni, kiedy Bóg chce mi pokazać, że źle czynię. Wtedy jest źle, ale ja wiem, że On jest przy mnie. Myślę, że gdybym nie pojechała na ten obóz, przestałabym w ogóle wierzyć, ale Bóg tego nie chciał i pokazał mi jaką ścieżką mam iść dalej. Wiem, że na tej drodze nie jestem już sama. Przede mną życie, problemy tego świata, ale także nauka, szczęście u boku Pana. Wiem, że to On w tych najtrudniejszych momentach będzie ze mną, będzie mnie uczył. Pomoże mi wstać kiedy upadnę, otrze łzy i pocieszy. Moja nadzieja jest w Panu. Magda z Zielonej Góry (Kościół Chrześcijan Baptystów, ul. Długa 8a)

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość pewnie tak
nie chcemy!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość jestem politeistą
nie mówię tego żeby Was obrazić, ale - nie rozumiem Was.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Bóg mnie dogonił - świadectwo nawrócenia Urodziłam się i wychowałam w katolickiej rodzinie. Bardzo tradycyjnej rodzinie, gdzie codziennie śpiewało się godzinki, odmawiało różaniec, w niedziele chodziło się do kościoła wczesnym rankiem, pościło się w piątki i robiło wiele innych rzeczy, których sens nie do końca umiano mi wyjaśnić. Boża laska sprawiła, ze codzienne popołudniowe bieganie do kościoła z Babcia za rączkę (w czasie gdy inne dzieci bawiły się w najlepsze) czy wyśpiewywanie odpowiedzi w godzinkach o szóstej rano nie zrobiły ze mnie zdeklarowanej ateistki. Przeciwnie, chciałam dowiedzieć się co za tym wszystkim się kryje, słuchałam uważnie czytań a podczas którejś choroby (w dzieciństwie jeszcze!) sięgnęłam po Pismo Święte. Trochę z przekory to prawda, bo na drzwiach kościoła zobaczyłam obwieszczenie o Świadkach Jehowy nieomal zakazujące rozmów z nimi, bo \"katolicy nie maja tak dobrej znajomości Biblii, wiec nie będą wiedzieli gdzie Świadkowie nią manipulują\". Ambicja podsunęła mi obraz mnie rozmawiającej właśnie z tymi ludźmi i \"zaginającej\" ich w imię Jedynej Prawdziwej Religii. Ale 10-letnie dziecko zostawione sam na sam z Biblią, usiłujące czytać ją po kolei niewiele może zdziałać. Pomocy ze strony rodziny się nie doczekałam, zrezygnowałam gdzieś w okolicy Drugiej Księgi Mojżeszowej. Potem Babcia zabrała Biblię bo \"nie wszystko tam było dla dzieci\". Cóż... w wieku lat 12 zmieniłam szkołę i miejsce zamieszkania; miałam kolegę Świadka Jehowy, odżyły myśli o dawnym współzawodnictwie ale znów na krotko. Jednak Bóg nadal na rożne sposoby wzbudzał mój wewnętrzny niepokój. Sama nie wiem dlaczego, ale wybrałam sobie dość nietypowa szkole średnia - liceum prowadzone przez zakonnice. Tu nie zmuszano nasz do niczego ale \"wypadało\" uczestniczyć w różańcach czy nabożeństwach majowych. Szkole zawdzięczam jedno - nocne czuwania z udziałem dość mądrych księży, gdzie znów zbudził się mój niepokój, mój głód Boga. Obchodziliśmy bardzo nastrojowo i podniośle okres Bożego Narodzenia i Wielkiej Nocy. Były kilkudniowe rekolekcje, wycieczki do sanktuariów, religia w szkole(wtedy cos niezwykłego), teatr szkolny, grający pobożne sztuki. Co roku obchodziliśmy tez inne święta - na przykład Andrzejki, z laniem wosku, rożnego typu przepowiedniami co do przyszłości i... wróżeniem z ręki wykonywanym osobiście przez siostrę Dyrektor - robiła to zresztą całkiem nieźle i udatnie. Nikt nawet nie zająknął się na temat tego co Pismo Święte mówi o takich praktykach. Nikt tez nie powiedział mi kim tak naprawdę powinien być w moim życiu Jezus Chrystus. Ani w szkole ani na oazie (dziwne?) ani w innych miejscach związanych z religia. Byłam bardzo zaangażowana w rożnego typu ruchy młodzieżowe związane z Kościołem, myślałam ze w ten sposób \"odpracuję\" moje grzechy, biegałam do spowiedzi, szczególnie do moich \"ulubionych\" księży, którzy psychologicznie potrafili wytłumaczyć wszystko, wybielać mnie w moich własnych oczach. Tym razem chodziłam do kościoła z własnej woli, biegałam na spotkania, przygotowywałam teksty na różaniec czy Drogę Krzyżowa... myślałam ze to wystarczy, ze jeszcze kilka dobrych uczynków... ale wszystko robiłam ze strachem, z niepewnością i w ogóle z nieświadomością po co to robię. Potem przyszło \"olśnienie\" - przecież Bóg jest Miłością a ja jestem w miarę porządna, wiec raczej nie powinnam pójść do piekła... zaczęłam sobie coraz bardziej folgować. Sielanka skończyła się jak nożem uciął, gdy poszłam na studia i zderzyłam się z rzeczywistością \"normalnych\" ludzi, która bardzo szybko mnie wciągnęła. Skoro można się wyspowiadać i już... nie miałam w sobie tyle siły, by przeciwstawić się światu. Rezultaty przyszły szybko... kilka następnych lat było ciągła walka o chociaż resztki godności i człowieczeństwa, walka o normalne dzieciństwo moich dzieci. Uważałam ze nie mam czasu na takie rzeczy jak religia, ze moje sumienie jest zbyt czarne, by pójść do spowiedzi, ze przecież nie mogę obiecać pewnych rzeczy. Oszukiwałam siebie sama i wszystkich wokół a jednak w środku wciąż tliło się to co Duch zapalił przed laty. Chciałam uciec w cokolwiek innego i jakoś tak \"napatoczyła\" się astrologia. Zawsze interesowałam się rożnymi takimi rzeczami a nikt mi przecież nie mówił ze to jest źle czy niebezpieczne. Weszłam w środowisko ludzi zajmujących się okultyzmem, rożnymi formami wróżenia, przepowiadania, zjawiskami nadnaturalnymi. Takie rzeczy jak karty tarota, horoskop czy energia kryształów nie miały dla mnie tajemnic. Nie mogły zresztą mieć skoro robiłam o tym strony WWW w moim własnym serwisie ezoterycznym... Ale niepokój pozostał. I kiedy nie znalazłam w kartach ani w gwiazdach wytłumaczenia śmierci mojej maleńkiej córeczki, wśród rozpaczy przypomniałam sobie słowa z księgi Joba \"Pan dal, Pan wziął, niech będzie imię Pańskie błogosławione\". To chyba uratowało mnie od szaleństwa, dało względny spokój. Znalazłam w sobie sile by naprawdę uporządkować życie, a raczej dano mi ja chociaż jeszcze do niedawna nie byłam zupełnie tego świadoma. Wszystko po kolei zaczęło się układać - zmiana miejsca zamieszkania, nowa szansa dla dzieci i dla mnie w postaci najpierw mężczyzny (obecnie mojego męża) a potem coraz większego niepokoju, który doprowadził nas do zboru Chrześcijan Baptystów a w konsekwencji do Niego - do Jezusa. I nagle okazało się, ze to czego szukałam cale życie było takie proste i tak blisko. Ze nie musze już miotać się w niepewności, bo Ktoś wziął wszystkie moje grzechy i nieprawości serca na swoja głowę. Bo ktoś umarł dlatego, żebym ja mogła żyć. Zaufałam Jezusowi a On obdarzył mnie spokojem, oczyścił moja dusze a teraz działa we mnie pomagając walczyć z moja zbuntowana natura. Mam nowe życie, odnowiona rodzinę i potrafię już modlić się za tych, którzy mnie wcześniej skrzywdzili. Bóg pokazał mi co w moim życiu było naprawdę źle i staram się to zmieniać. Nie potrzebuje już wróżb, przepowiedni ani amuletów na szczęście. Wiem tez ze żadne obrzędy nie są w stanie zastąpić oddania się Jezusowi i wiem, ze to oddanie przemienia człowieka. Ta decyzja dala mi wolność - te prawdziwa wolność Dziecka Bożego, która przy pomocy mojego Pana postaram się wykorzystać jak najlepiej. Dnia 29.11.1999 roku przez chrzest potwierdziłam swoją wiarę i stałam się członkiem I Zboru Chrzescijan Baptystów w Gdansku. Joanna Gacka

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość Kamelio..............
Blondyn, jakąś nową Biblię piszesz? W którym miejscu Biblii Piłat tak powiedział do Jezusa? Zdradź mi tą tajemnicę niech i ja poczytam. :D

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
poznałem Boga osobiście Miałem kiedyś wielkie pragnienie, aby podobać się Bogu i ludziom. Narzucałem sobie wielką dyscyplinę, aby to osiągnąć. Próbowałem czytać Biblię, modlić się, robić to, unikać tamtego. Miałem w życiu wiele postanowień typu : " od dzisiaj zacznę wszystko od nowa ... ". Nie potrafiłem jednak sprostać swoim oczekiwaniom. Nie czułem się więc kochany i akceptowany przez Boga i ludzi. Myślałem, że na Jego miłość trzeba zapracować, że aby coś otrzymać, należy coś zrobić. Pamiętam, że zdając egzaminy do średniej szkoły, licytowałem się z Bogiem : jeżeli zdam, to przez najbliższy czas będę się więcej modlił. Ponadto byłem bardzo nieśmiały. W różnych sytuacjach nie potrafiłem zapanować nad swoimi nerwami, stresem, niepokojem. Przerażała mnie myśl, że kiedyś moich rodziców, wszystkich najbliższych i mnie czeka śmierć, i że to będzie koniec. Kiedy miałem 16 lat, moja siostra pokazała mi broszurę "Czy słyszałeś o 4 prawach duchowego życia?" wyjaśniającą Ewangelię. Dowiedziałem się wtedy, że Bóg kocha mnie takiego jakim jestem, a dowodem na to jest osoba Jezusa Chrystusa, który umarł za grzechy wszystkich ludzi, ale także za Jarka Walickiego. Zrozumiałem, że ten wielki Bóg, który do tej pory wydawał mi się tak odległy, chce pomóc mi kierować moim skomplikowanym życiem, że chce mieć osobistą relację ze mną i czeka tylko na moją decyzję. To było wszystko, czego potrzebowałem. Tamtego wieczoru w modlitwie uznałem przed Bogiem swoją grzeszność, podziękowałem za ofiarę Jezusa Chrystusa i oddałem Mu całe moje życie (raz na zawsze), aby mnie zmieniał i uczynił takim, jakim chce. Od tamtego czasu Bóg stopniowo zmienia moje życie. Moja wielka potrzeba została zaspokojona : znalazłem Bożą miłość i akceptację. Widząc to, co dla mnie uczynił, pragnę stawać się lepszym człowiekiem (teraz chcę, wcześniej czyniłem to jakby z przymusu - aby zdobyć Bożą aprobatę). Jestem także wolny od lęku przed śmiercią, ponieważ dzięki ofierze Jezusa będę mógł spędzić wieczność w niebie (śmierć nie jest końcem wszystkiego). Wiem, że wszystko, co mnie teraz spotyka, pochodzi od Boga i jest dla mojego dobra. Nie twierdzę, że nie ma problemów i trudności, ale we wszystkich sprawach mogę Mu ufać (to daje dużo spokoju) i On je rozwiązuje. Przez chrzest dałem zewnętrzny wyraz temu, co stało się wewnątrz mnie. Zostałem także włączony do wspólnoty ludzi wierzących, wśród których chciałbym budować swoje życie. Mogę być spokojny, ponieważ to co najważniejsze (podczas życia na ziemi) jest już moim udziałem - poznałem Boga osobiście. Teraz najważniejsze jest to, abym pomógł innym ludziom Go odnaleźć. Życie bez Niego nie ma sensu. Jarek Walicki, 22 lata, ur. Filipów woj. suwalskie, student IV r. PG, syn Czesława & Henryki Pochodzę ze zwykłej rodziny katolickiej. Od wczesnego dzieciństwa można powiedzieć wychowywałem się według norm i reguł podwórkowych. Dojrzewałem, nie mając zbytnio wartości moralnych. Ale istniała rzecz, co dla której zawsze miałem sentyment i podziw. Była to (i nadal jest) przyroda! Dzięki jej potędze i pięknu zacząłem zastanawiać się nad pytaniami typu: "Kim jestem?" "Dlaczego jestem?" Stopniowo zmieniały się moje poglądy na świat, ale dziedzina Boga zawsze była nie do końca przeze mnie rozumiana. Od czasu do czasu przychodziły życiowe próby, powodujące głębsze zastanawianie się nad tym, czy w ogóle jest sens w życiu, czy jest to coś, na czym można by było się oprzeć... Coniedzielne chodzenie do kościoła stawało się formalnością. Ale samotne przebywanie w kościele wzbudzało pozytywne emocje i psychiczne zaspokojenie. W wieku 17 lat zacząłem coraz częściej zauważać, że niektóre me czyny nie do końca są zgodne z moimi przekonaniami. Trafiałem w ślepy zaułek - dlaczego czynię, na podstawie czego... Coraz częściej stwierdzałem, że chyba tylko Bóg jest tym, któremu naprawdę warto oddać całe swe życie; zrobiłem to, stojąc pewnego razu przed jednym z kieleckich kościołów, wypowiadając głośno słowa powierzenia mego życia Bogu. Po pół roku, znajdując się już na studiach w Trójmieście, zażarcie szukałem Biblii w sprzedaży. We wnętrzu czułem, że właśnie z tej książki mam możliwość dowiedzieć się odpowiedzi na liczne me pytania (i nie tylko). Trochę później, nie zdając sobie nawet sprawy z tego, jak ważnej rzeczy doświadczam, usłyszałem od - obecnej już siostry w Chrystusie - miłej sąsiadki właśnie EWANGELIĘ! Nigdy nie myślałem, że w Piśmie znajdę tyle sprzeczności z mą wiarą; dowiedziałem się, że tak naprawdę nie wiedziałem jakie podstawy ma moja relacja z Bogiem. Nie miałem żadnych oporów w czasie przyjęcia tego co było zawarte w Biblii. To było właśnie to, czego od dłuższego czasu nieświadomie szukałem. Zmiana postawy wobec prawie każdej sytuacji życiowej zaskakiwała i cieszyła. Przykładem może posłużyć chociażby znikniecie z mego życia nienawiści do ludzi. Dopiero wtedy ewidentnie zobaczyłem, że tylko przemienione przez Boga życie nabiera sensu, daje poczucie bezpieczeństwa i nabiera wartości. Teraz stopniowo wzrastając w wierze, zdałem sobie sprawę, że mogę wziąć na siebie odpowiedzialność bycia prawdziwym chrześcijaninem. Na znak mego zaufania Bogu i przyjęcia jego doskonałej ofiary z całego serca - postanowiłem uwidocznia to przez CHRZEST! Andrzej Wanelik - 19 lat, Białoruś, student II r. Uniwersytetu Gdańskiego Kiedyś ktoś porównał swoje życie do obrazu i kiedy zaczęłam analizować swoje życie, to ze zdumieniem stwierdziłam, że jest tak w istocie i w moim przypadku. Podobnie jak większość Polaków wychowywałam się w rodzinie katolickiej. Od dzieciństwa po wiek dorosły moje życie było oprawione w pewne ramy. Wiedziałam, że Bóg istnieje, chodziłam w miarę regularnie do kościoła, przystępowałam do kolejnych sakramentów (chrzest jako raczej decyzja rodziców, komunia, bierzmowanie), starałam się żyć według Bożych przykazań. Ale tło, które było ograniczone tymi ramami nie miało żadnego wyrazu, zlewało się w jakąś nieokreśloną całość. Biorąc udział w życiu religijnym, czasami zaglądałam do Pisma Świętego. Stąd też wiedziałam, kim jest Jezus Chrystus, po co przyszedł na świat, w jaki sposób żył na ziemi, jaki cel miała Jego śmierć i zmartwychwstanie. To wszystko wiedziałam, ale czy te wiedze przyjmowałam osobiście? Czy ufałam Bogu tak naprawdę? To pytanie zadałam sobie wówczas, kiedy bliżej poznałam Anię Hryciuk i jej rodziców. Obserwując ich życie stwierdziłam, że ja niby wierząca osoba (za taką wówczas się uważałam), to nie podporządkowuję swego życia Bogu tak jak należy. Od tej chwili rozpoczął się proces mego nawrócenia, zrozumiałam, że Jezus Chrystus umarł za mnie. Na polu ograniczonym ramą można było zauważyć wyraźnie postać na planie pierwszym i tło, które zaczęło nabierać wyrazistości. Nadal uczęszczałam do kościoła zarówno katolickiego jak i baptystycznego. Uważałam, że ważne jest to, abym żyła w zgodzie z tym, co Bóg mówi w swoim Słowie. Nie chciałam niczego więcej zmieniać, mimo że dostrzegałam pewne rzeczy w Kościele Katolickim, które były sprzeczne z tym, co jest napisane w Biblii. Żyłam tak dalej do momentu, kiedy Bóg skierował do mnie pytanie: Czy chcesz iść za Jezusem i służyć Bogu całym swoim sercem? Odpowiedziałam: tak. Stało się to 19 marca 1993 r. Wtedy stwierdziłam, że skoro podjęłam tę bezwarunkową decyzję, to chcę żyć w społeczności z ludźmi, którzy żyją w ten sam sposób, chcę być członkiem Kościoła, którego głową jest Jezus Chrystus. Jestem szczęśliwa, że przez cały czas mogę uczyć się coraz większej ufności Bogu, tak jak mówi Salomon w Przypowieściach: Zaufaj Panu z całego swojego serca i nie polegaj na własnym rozumie pamiętaj o Nim na wszystkich swoich drogach, a On prostować będzie twoje ścieżki. Nie uważaj się za mądrego bój się Pana i unikaj złego. Helena Kowalczyk Moja rodzina wywodzi się z kręgu katolickiego co sprawiło, że dość typowo ułożyło się moje życie religijne w okresie dzieciństwa: lekcje religii ukoronowane maturą, kolejne sakramenty. Początek szkoły średniej zbiegł się w czasie z próbą określenia mego stosunku do kwestii istnienia Boga. Doszłam wówczas do wniosku, że Bóg nie istnieje, bo przecież nie dopuściłby do panoszenia się zła na ziemi. Ja, mnie, dla mnie itd. stało się moją wyrocznią, lecz mimo to czułam się coraz bardziej nieszczęśliwa, nie mogłam znieść siebie ani innych ludzi. Tuż po zdaniu matury przestałam bywać w kościele, bo po co i dla kogo miałam dalej chodzić. Pierwszy rok studiów zaowocował zmianą mego poglądu co do istnienia Boga prawdopodobnie pod wpływem piękna i złożoności natury. Nadal bez odpowiedzi pozostawało dręczące pytanie o sens życia ludzkiego. Boga identyfikowałam wówczas z niezdefiniowaną siłą sprawczą, do którego może prowadzić wiele równorzędnych dróg. Tego poglądu broniłam z ogromną żarliwością. Wolność z niczym nie skrępowanym "ja", kierującym mym życiem, stawała się nie do zniesienia, a zwłaszcza uczucie niekompletności. Bóg postawił na mej drodze swoich ludzi, znajomych z grupy studenckiej, którzy cierpliwie przez około rok ponawiali kolejne zaproszenia na grupę biblijną. W końcu zjawiłam się na jednym ze spotkań, a nie byłam zachwycona tym, co zastałam - nawiedzone towarzystwo. Nie chcąc sprawiać przykrości zaczęłam pojawiać się na grupie coraz częściej. Podczas dyskusji zwykłam mówić z pobłażliwością "Ten wasz Bóg". Nie wiem dokładnie kiedy Duch Święty dokonał swojego dzieła. Stopniowo zaczęłam myśleć i mówić: Bóg, nasz Bóg, mój Bóg, mój Zbawiciel. Od kiedy powiedziałam Bogu tak i przyjęłam dar zbawienia z łaski, wiele zmieniło się w mym życiu: zagościła w nim radość i pokój. Duch Święty nauczył mnie kochać siebie i bliźnich, a świat staram się postrzegać przez Słowo Boże. Aby dać świadectwo mego nawrócenia w październiku ubiegłego roku przyjęłam chrzest. Nie była to łatwa decyzja, lecz wiem, wierzę, że słuszna. To ja świadomie wyznałam przed ludźmi w kim pokładam swą ufność, w Kogo i w co wierzę. Dorota Zielińska, studentka, VI r. medycyny Zawsze wierzyłam, że Bóg istnieje, nie miałam z tym żadnego problemu. Rodzice co tydzień prowadzili mnie do kościoła W kościele często słyszałam, że Bóg kocha ludzi. Jednak ja tego nie odczuwałam. Kiedy byłam już trochę starsza, myśląc o Bożej miłości, dochodziłam do wniosku, że Bóg nie chce mnie kochać, ponieważ jestem zbyt grzeszna. Niektóre grzechy strasznie mnie przytłaczały, szczególnie kłamstwo - byłam w nim perfekcyjna, ale to mnie nie cieszyło i miałam z tego powodu ogromne wyrzuty sumienia. W pewnym momencie swojego życia, kiedy wiedziałam, że nie potrafię zrezygnować z kłamstw, kłótni i innych grzechów, pomyślałam, że chociaż te rzeczy są obecne w moim życiu, to przecież nie jestem taka zła w porównaniu z innymi. Zastanowiłam się nad tym uczciwie i stwierdziłam, że więcej jest w moim życiu zła niż dobra. Zdecydowałam, że powinnam zacząć spełniać dobre uczynki, ale bardzo szybko doszłam do wniosku, że to jest niewykonalne. Musiałam stanąć oko w oko z wizją własnego potępienia. Wiedziałam, że Bóg, wydając na mnie wyrok skazujący, będzie miał całkowitą rację. Następnego dnia była niedziela, więc jak zwykle poszłam do kościoła, a tam usłyszałam przypowieść o wdowie i niesprawiedliwym sędzi. W tej przypowieści sędzia był człowiekiem, który liczył się z ludźmi i nie bał się Boga, a wdowa w natrętny sposób szukała pomocy u sędziego, bo wiedziała, że tylko on może jej pomóc, o ileż bardziej Bóg, który nas kocha, pomoże nam, jeśli będziemy Go wytrwale prosić. Wiedziałam, że nie ma dla mnie już ratunku, ale jeśli ktoś jeszcze może mi pomóc, to tylko Bóg i postanowiłam Go prosić o ocalenie. Codziennie. To nie wpłynęło bynajmniej na moje postępowanie. Kłóciłam się z koleżankami z internatu, gdzie mieszkałam, a kiedy byłam tak zła, aż łzy napływały mi do oczu, wychodziłam z pokoju, trzaskając drzwiami. Było we mnie tyle gniewu, że pod byle pretekstem mogłam wybuchnąć. Bóg ciągle był dla mnie ważny i chciałam mieć z Nim bliższy kontakt. Próbowałam czytać Nowy Testament. Na początku bardzo mi się podobał, ale później się mi znudził, bo wielu rzeczy nie rozumiałam. Nie wiedziałam na przykład, co znaczą słowa Jezusa: " Ja jestem droga, prawda i żywot, nikt nie przychodzi do Ojca inaczej, jak tylko przeze mnie". Przestałam czytać Pismo Św. I kiedyś przyszedł mi do głowy pomysł, aby prosić Boga o to, żebym mogła spotkać ludzi, którzy są blisko Niego. Myślałam, że będę mogła nauczyć się od nich, jak znaleźć kontakt z Bogiem. I wtedy Bóg odpowiedział na moją prośbę. Poznałam takich ludzi. Zdziwiło mnie to, że nie są smutni, potrafili się cieszyć nawet bardziej niż inni. Widziałam też, że kiedy się modlą nie są znudzeni, ale szczęśliwi. Wspominali też coś o nowym narodzeniu. Nie rozumiałam tego. Potem kilka razy spotykałam się z pewnym chłopakiem z tej grupy. Mówił mi, że odczuwa obecność Jezusa w swoim życiu. Zazdrościłam mu, ja też tego chciałam. Na kolejnym spotkaniu z tymi ludźmi zrozumiałam, że potępiony jest każdy kto choć raz zgrzeszył, więc zbawienie nie jest nagrodą za dobre uczynki, ale bezpłatnym darem dostępnym dla tych, którzy zaufają Jezusowi we wszystkim. Tego dnia postawiłam Jezusa na tronie mojego życia. Zrozumiałam, że do tej pory zawsze chciałam, aby Jezus Chrystus był moim Zbawicielem, ale nigdy nie pomyślałam o tym, aby uczynić Go swoim Panem. Powiedziałam Jezusowi: "Panie Jezu. Potrzebuję Cię. Jestem grzeszna. Otwieram Ci drzwi mojego życia i przyjmuję jako swojego Zbawiciela i Pana. Dziękuję Ci, że przebaczyłeś moje grzechy, umierając za mnie na krzyżu. Proszę o Twoje kierownictwo w moim życiu. Uczyń mnie taką, jaką chcesz, abym była." Powierzyłam resztę mojego życia Jezusowi, ponieważ zaufałam, że On, kiedy bierze na siębie odpowiedzialność za moje życie, nie pozwoli, aby stało mi się coś złego i że będzie mnie chronił. Kto zasługuje bardziej na zaufanie niż Jezus? Pierwszą rzeczą, jaką odczułam, gdy szczerze skierowałam do Boga te słowa, było ogromne poczucie akceptacji. Było ono dla mnie szczególnie ważne, gdyż nigdy nie odczuwałam pełnej akceptacji ani ze strony rodziców ani przyjaciół i znajomych. A Bóg akceptował mnie całkowicie, mimo że wiedział o mnie wszystko, znał moje najgorsze myśli i uczynki. Bóg zabrał moje grzechy i chciał przemienić to moje marne życie na lepsze, coraz bardziej podobne do życia Jezusa. Miałam też ogromny pokój wewnętrzny, którego nigdy wcześniej nie czułam. Nie bałam się o przyszłość, wiedziałam, że Jezus jest obok mnie, kocha mnie i jest obecny w moim życiu, tak jak pragnęłam. Pomaga mi w podejmowaniu decyzji, pokonywaniu problemów, przebacza moje grzechy i co najważniejsze, stopniowo, powoli, ale zabiera je. Przestałam ściągać, kłócić się z koleżankami. Od Boga otrzymałam też wrażliwość na potrzeby i uczucia innych ludzi. A grzech, który tak bardzo mnie przytłaczał - kłamstwo, pojawia się w moim życiu coraz rzadziej. Jezus uwolnił mnie też od potępienia i zapewnił zbawienie i to nie dlatego, że ja byłam tak dobra. Pokazałam Wam już, że na podstawie uczynków zostałam potępiona, ale dlatego, że Bóg pokochał mnie tak bardzo, że poświęcił Swojego Ukochanego Syna, aby jako jedyny człowiek bez grzechu zapłacił na krzyżu karę za moje grzechy, karę, którą ja powinnam ponieść. Potwierdzeniem tego są słowa z I Listu Św. Jana: "Bóg dał nam życie wieczne, a to życie jest w Synu Jego. Ten, kto ma Syna, ma życie, kto nie ma Syna Bożego, nie ma też życia. O tym napisałem do was, abyście wiedzieli, że macie żywot wieczny". Dorota Chmielewska Najtrudniej jest zacząć, a więc mam to już za sobą. Zacząłem tak, jak Wisława Szymborska przy odbiorze nagrody Nobla, ale moja wypowiedź wcale nie dotyczy odbioru nagrody pieniężnej. Dotyczy ona czegoś znacznie większego i ważniejszego - mojego życia. Są takie chwile w życiu człowieka, gdy zastanawia się: "po co żyję?" W moim życiu taka chwila również miała miejsce, ale zacznijmy od początku. Żyję już na tym świecie 30 lat. Nie będę tu pisał skąd pochodzę i jak byłem wychowywany. Do czasu rozpoczęcia studiów nie zastanawiałem się nad tym, po co żyję, na czym chcę budować moje życie. Na studiach zacząłem odczuwać pustkę w moim życiu, której nie były w stanie zapełnić studenckie imprezy. Wtedy to właśnie, gdy byłem na drugim roku studiów, poznałem kilka osób z mojego wydziału, które spotykały się w akademiku, aby wspólnie studiować Biblię i zastanawiać się, czy ma ona jakieś znaczenie dzisiaj i czego uczy? Gdyby nie to, być może nigdy byśmy się nie poznali. Na takie właśnie spotkanie zostałem zaproszony wraz z dwójką moich kolegów z roku. Nie poszedłem tam od razu. Zacząłem się zastanawiać: "A po co mi to", "Czy to ma jakiś sens?" Do czasu tych spotkań moja wiara była bardzo powierzchowna i tradycjonalna. Podczas tych spotkań zacząłem odkrywać to, kim jest Jezus i co niesie z sobą Jego nauka. Spotkania te zaczęły wpływać na moje życie. Jednym z takich momentów był czas nadchodzących Świąt Bożego Narodzenia. Dziewczyny z grupy, w której się spotykaliśmy, obdarowały naszą trójkę prezentami, ja otrzymałem książkę : "Musicie się na nowo narodzić". Wtedy też zadałem sobie pytanie, takie jak biblijny Nikodem: "Co to znaczy". Zacząłem czytać tę książkę, oraz Biblię, by odkryć odpowiedź na pytanie: "Co to znaczy narodzić się na nowo". Tam uwierzyłem w to, co Biblia mówi na temat Boga, człowieka i zbawienia. Wiem, że moje uczynki nie mogą mnie zbawić, mogę być zbawiony tylko w Chrystusie, gdy przyjmę i uwierzę w to, co On uczynił na krzyżu. Uwierzyłem w to, co Biblia mówi o Jezusie Chrystusie i przyjąłem Jego dar do swego życia. Wierzę, że Jego śmierć jest dla mnie ratunkiem, w Nim jestem pojednany z Bogiem i na Nim buduję moje życie. Teraz z perspektywy czasu wiem, że bez Jezusa Chrystusa moje życie byłoby puste i nie miałoby żadnego fundamentu, ale wiara w Jezusa daje mi podstawę do tego, by wytrwać w trudnych chwilach, które w moim życiu przychodzą. Stefan Singer (Stiff) Jak niegdyś wyglądało moje życie? Przeciętnie. Nie byłam szczególnie wyróżniającą się osobą. Udawało mi się ukrywać to, co przeżywałam - rozterki, kompleksy, różnego rodzaju problemy. Jedyne czym mogłam się wyróżniać, to wrogość do ludzi, którzy według mnie mogli tylko skrzywdzić. Tak naprawdę, to nie potrafiłam sobie sama z niczym poradzić i chcąc zagłuszyć pustkę i bezsens życia, poszukiwałam czegoś, co choć w niewielkim stopniu mogło dać radość. Do moich problemów doszedł w pewnym momencie jeszcze jeden - strach przed śmiercią. A to dlatego, że byłam świadoma swoich grzechów i z obawy przed tym, co będzie ze mną po śmierci, usilnie starałam się być dobra. Ciągle jednak pojawiało się pytanie - czy na pewno będę zbawiona? Nie wiedziałam wtedy, że pomocy mogę szukać u samego Boga, który był dla mnie ważny, ale niestety zbyt daleki, nieznany, wręcz obcy. Dlatego tak wielkie znaczenie miał pewien dzień sprzed czterech lat. Po spotkaniu Ruchu Nowego Życia, na które zaprosiła mnie przyjaciółka Dorota, była dobra okazja do rozmowy. Wtedy dowiedziałam się, że Bóg kocha mnie i dlatego posłał Jezusa, aby odkupić moje grzechy i postawić mnie przed swoim obliczem oczyszczoną z wszelkich win, że On chce kierować moim życiem. Jest to darem od Boga, który możemy przyjąć lub odrzucić. Zawsze wiedziałam, że Jezus umarł za ludzkie grzechy, ale dopiero tego dnia w sercu swoim szczerze wyznałam Bogu swoją grzeszność i zobaczyłam jedyny ratunek w Jezusie Chrystusie. Poprosiłam Jezusa, aby był moim Zbawicielem i Panem, zdecydowałam się odwrócić od grzesznego życia i pójść za Jezusem. Od tego momentu, jak nigdy dotąd, mam pewność zbawienia. Nie na podstawie swoich starań, dobrych uczynków, religijności, ale dzięki łasce Boga. A ponieważ Jezus jest Panem, moim Panem, wiele rzeczy uległo zmianie. Nie przestałam grzeszyć i nadal przeżywam trudne chwile, ale Jezus zmienia mnie i uczy. Bóg uwolnił mnie od kilku rzeczy, które mnie zniewalały, ale niekoniecznie zdawałam sobie z nich wcześniej sprawę, np. ważna stała się dla mnie uczciwość na uczelni, czy w pracy. Zaczęłam też otwierać się przed ludźmi i widzieć ich jako tych, którzy tak jak ja potrzebują pomocy, potrzebują Jezusa. Mogłam przekonać się, jak Bóg wspaniale działa w życiu osób, które Mu zaufały. A czy Ty jesteś osobą, która zdała sobie sprawę ze swojej grzeszności i potrzeby przyjścia do Boga? Czy masz pewność zbawienia? Zastanów się i odpowiedz sobie na te pytania już teraz, nie odkładając tego na później. Justyna Kozioł Moje życie przed nawróceniem było strasznie monotonne i wyglądało mniej więcej tak: prawie cały dzień pracowałem, wieczorem wracałem z pracy, jadłem kolację, oglądałem film i szedłem spać. Tak wyglądał cały tydzień. W soboty dla urozmaicenia chodziłem na imprezy. Żyjąc w takim wirze nie zastanawiałem się nad głębszym pojęciem życia. Moją filozofią życiową były pieniądze, które zdobywałem bezwzględnie. Gdy znalazłem sposób zdobywania ich problemem była tylko motywacja. Osiągając założony cel, trzeba było założyć sobie nowy itd. itd. Mój ateistyczny pogląd na świat nie przeszkadzał mi w realizacji moich celów. Myślałem, że mając pieniądze nie będę miał problemów, a szczęście w życiu samo przyjdzie. Tak się jednak się nie działo. Byłem samotny. Przy tak intensywnym życiu, ciągłym pośpiechu zaczęły się problemy, duże i małe. Pojawił się stres, który coraz bardziej się potęgował. Od czasu do czasu rozładowywałem się alkoholem, lecz moja sytuacja po okresie sukcesów zawodowych diametralnie się zmieniła - zacząłem staczać się w dół. Nie mogłem spać, byłem znerwicowany. Punktem kulminacyjnym mojego upadku był moment, gdy wraz z moim bratem przy piwie zapaliłem marihuanę. Słyszałem, że jest to lekka używka i chciałem tego spróbować. Mój stan po chwilowym okresie szaleńczego śmiechu zmienił się nagle w stan panicznego strachu przed diabłem, o którym wspomniał brat. To był obłęd. Takiego strachu nie przeżyłem nigdy. Moje serce waliło na szaleńczych obrotach. W tych okolicznościach powróciły do mojego umysłu myśli o Bogu, o życiu. Zdawało mi się, że jestem w stanie duchowym, który będzie trwał wiecznie. Mój umysł drążyła myśl skąd się wzięło to, co mnie otacza. Gdy pomyślałem o ogromie świata, o życiu na ziemi, o takim wspaniałym zorganizowaniu świata, nie byłem w stanie wierzyć w teorię kosmicznego przypadku. Próbowałem to zgłębić umysłem, ale jakiś głos podpowiadał mi: ,,Mariusz! I tak tego nie pojmiesz. To jest ponad Twój umysł. To jest wielka tajemnica.''. Myślałem, że ten stan będzie trwał wiecznie, że już nie wrócę do ciała, że umieram. Było mi żal życia, bałem się. Poza tym ciągle pojawiały rytmiczne wstrząsy, niesamowite bicie serca, których nie mogłem opanować. Wtedy zacząłem się modlić, prosić Boga, żeby mi pomógł . Po jakimś czasie przyszło ukojenie mojego strachu, uspokoiłem się, ale moje myśli cały czas uciekały gdzieś na bok, do świata ziemskiego, a wtedy wracał strach. Znowu zacząłem się modlić i spokój powrócił. Zauważyłem dziwną prawidłowość: gdy modliłem się wracał spokój, a gdy próbowałem myśleć o świecie znowu się bałem. Ale nie mogłem być tak przewrotny. Głos mówił mi, żebym się zdecydował. Wybrałem Boga. Wytrwałem do rana. Otworzyłem oczy i nie wiedziałem, czy to był sen, jakieś majaki, czy coś innego. Ciągle się bałem, zacząłem czytać Biblię i to było niesamowite - czytałem fragmenty, a one przemawiały do mnie, dotyczyły mojego życia. To było wspaniałe. Po tym wydarzeniu spotkałem się z moją siostrą, która już wcześniej przyjęła Chrystusa. Rozmawialiśmy o Ewangelii. Jeszcze nie rozumiałem, co oznacza przyjęcie Chrystusa, ale byłem tym wszystkim zainteresowany. Jednak zaczynały się wakacje i po tygodniu o wszystkim zapomniałem. Dobra pogoda poprawiła mi nastrój. Zmniejszyłem trochę dawkę pracy. Zabawa, wakacyjny nastrój i parę piwek wieczorem. Tak było przez kilka dni. Byłem akurat w niedzielę u rodziny na wsi, aby trochę odetchnąć świeżym powietrzem, gdy nagle coś zaczęło się dziać z moim umysłem. Miałem uczucie, jakby coś chciało wejść do mojej głowy. Nie mogłem samodzielnie myśleć, jakby jakiś inny duch próbował mnie opanować i podpowiadał, żebym coś ze sobą zrobił. Pojawiła się myśl samobójcza: Życie jest bez sensu, jedyne wyjście to się zabić. Myśl była tak natarczywa, że nie mogłem jej wyrzucić z umysłu. Znowu wrócił strach. Myślałem, że zwariuję, nie wiedziałem co robić i znów zacząłem się modlić i prosić Boga o pomoc. Znowu mi to pomogło. Modliłem się cały czas i czytałem Biblię. Po tym doświadczeniu musiałem się zastanowić nad swoim życiem, nie mogło dłużej tak być, bym był z Bogiem i dalej grzeszył. Dojrzewała we mnie decyzja o zmianie mojego życia, porzuceniu rozrywkowych przyjaciół. Wakacje spędziłem na wsi, remontowałem mieszkanie rodziców, ale dalej ciągnęło mnie do dawnych znajomych. Po wakacjach wróciłem do Gdańska. Pewnego dnia byłem sam w domu wieczorem około godziny 23. Nie chciało mi się spać, więc włączyłem telewizor i wybrałem niemiecki program muzyczny VIVA. Poszedłem do drugiego pokoju, wziąłem leżącego na półce PLAYBOY'A i przejrzałem go. Gdy oglądałem jedno ze zdjęć usłyszałem w drugim pokoju jakiś głos. Zacząłem się wsłuchiwać i usłyszałem modlitwę: ''Ojcze nasz, który jesteś w niebie, święć się imię Twoje...''. Przeraziłem się, rzuciłem gazetę i zacząłem się modlić, przepraszając Boga za moją grzeszność. Później dowiedziałem się, że był to teledysk, w którym polski bokser Michalczewski modli się przed walką. Wiem jednak, że ta sytuacja nie była przypadkiem. Jestem pewien, że było to upomnienie za moją przewrotność. Wcześniej kilka razy odczułem wyraźną Bożą pomoc i za każdym razem wracałem do grzechu. Był to dla mnie moment przełomowy. W ciągu następnego dnia dużo się modliłem i czytałem Biblię, a wieczorem postanowiłem, że poddam swoje życie Jezusowi. Dotarcie do tego punktu przez cały czas wywoływało we mnie jakiś opór. Gdy wreszcie poddałem się, wyznałem Bogu moje grzechy i poprosiłem, by zamieszkał w moim sercu nastąpiła wspaniała ulga. Było to tak wspaniałe uczucie, że zacząłem płakać. Od tego momentu zaczęły się w moim życiu zmiany. Zmieniłem wszystko: przyjaciół, sposób życia, naprawiałem to z mojej przeszłości, co mogłem. Bóg prowadził mnie przez okoliczności, chrześcijan i modlitwę. Znalazłem w życiu sens, którego wcześniej nie widziałem. Znalazłem radość z życia i z pomocy innym ludziom. Nie wierzyłem, że taka zmiana w życiu jest możliwa, a jednak jest, jednak tylko dzięki mocy Jezusa Chrystusa. Mariusz Trybała Nie pamiętam, abym kiedykolwiek przed nawróceniem zbyt gorliwie poszukiwał Boga. On zawsze znajdował się gdzieś daleko, moje życie należało do mnie - Pan Bóg powinien się przecież zadowolić moimi regularnymi wizytami w kościele. Nie znałem Boga, w kościele powszechnym mówiono o Nim "sędzia", "odkupiciel". To pierwsze rozumiałem i czułem przed Nim respekt, drugie nie miało żadnego znaczenia. Pismo Święte dla mnie nie istniało - od kogo miałem się nauczyć szacunku dlań i posłuszeństwa? Sądzę, że byłem zwykłym młodzieńcem - głębsze refleksje natury duchowej były mi obce, żyłem codziennością i nie widziałem powodów, aby odmawiać sobie alkoholu czy omamiacza ekranowego (telewizji). Kościół katolicki opuściłem (z dyplomem maturalnym z religii w kieszeni) w wieku 18 lat. Nudziły mnie rytuały i obowiązki, w których nie widziałem żadnej wartości. Bóg nadal był odległy, kazania rozwlekłe i abstrakcyjne, ludzie w kościele tak samo obcy. Po cóż mi to było? Rok później pojechałem do Bielic na obóz adaptacyjny (czytaj ewangelizacyjny) dla "studentów-żółtodziobów". Wedle życzenia organizatorów (nie wiedziałem że to - za przeproszeniem - baptyści) miałem ze sobą odkurzone na tę okazję Pismo Święte, ale nie wiedziałem w jakim celu je dźwigam. I tam się zaczęło - żem grzesznik, zgubiony, upadły, stracony; że wiara, że łaska, nadzieja i życie (List do Rzymian oczywiście). Pewnego ranka wstałem wcześniej i modląc się oddałem grzesznego siebie Bogu. Tak zostałem chrześcijaninem - szybko i skutecznie. Po przyjeździe do Gdańska powróciłem na łono kościoła powszechnego - przecież nie mogłem zostać baptystą! Zauważyłem jednak, że zmiana zaszła tylko we mnie, kościół katolicki ciągle tkwił w marazmie. Całe szczęście, że czytałem już Biblię (rozpocząłem od Przypowieści Salomona), miałem więc dobre i pewne źródło informacji, chociaż wiele rzeczy sprawiało mi trudność (np. nie rozumiałem pojęcia "zakon"). Rozczarowany, ponownie uwolniłem się spod kurateli Rzymu i począłem wieść trudny żywot samotnego chrześcijanina. Czasami miałem kontakt z innymi chrześcijanami - bywałem na spotkaniach grupy domowej u Tomka Kuglera, na spotkaniach młodzieżowych w kaplicy baptystów, rzadziej na nabożeństwach. Z czasem zarzuciłem lekturę Pisma, oddałem się raczej życiu towarzyskiemu, niż Bogu. To nie był trafny wybór - grzech oddalił mnie od Boga i od Biblii. Potrzeba było dwóch lat, aby dotarła do mnie myśl o konieczności przyjęcia chrztu na świadectwo upamiętania i o potrzebie życia według wymagań Bożych, nie moich własnych. Chrzest przyjąłem w grudniu 1994 roku. Dwa lata później wstąpiłem w związem małżeński z Kasią, która jest darem od Pana i nieocenioną mą towarzyszką. Z zażenowaniem myślę o swoim postępowaniu sprzed pięciu lat, i ze smutkiem. Teraz jest inaczej - nauczyłem się, że warto słuchać Boga, przemawiającego przez Pismo Święte, gdyż On zna moje potrzeby i możliwości (zob. Mal 3,10: "Przynieście całą dziesięcinę do spichlerza, aby był zapas w moim domu i w ten sposób wystawcie mnie na próbę! - mówi Pan Zastępów - czy nie otworzę okien niebieskich i nie wyleję na was błogosławieństwa ponad miarę"). Staram się spotykać z Nim w codziennej modlitwie i podczas lektury Pisma. Zrozumiałem też, że służba Bogu to nie li tylko działanie, ale raczej postawa mojego serca, z której dopiero wypływać mogą czyny. Pan mój i Ojciec Niebieski zmnienia mnie na obraz Jezusa, uczy opanowania, łagodności, obdarza pokojem i wszystkim, czego potrzeba mi i żonie mojej do życia i pobożności. Wierzę, ze potrwa to jeszcze jakiś czas - a później zobaczę Go twarzą w twarz. Roman Kędzior Nazywam się Aneta Kata. Jestem studentką III roku socjologii na Uniwersytecie Gdańskim. Chciałabym opowiedzieć Wam o tym, jak Bóg działał i działa w moim życiu. Urodziłam się w rodzinie chrześcijańskiej. Od najmłodszych lat rodzice mówili mi o Bogu i Jego miłości, przyprowadzali mnie do zboru i na lekcje Szkółki Niedzielnej. W bardzo naturalny sposób, w rozmowach w domu i wspólnych modlitwach uczyłam się ufać Bogu. Dowiadywałam się, że Jezus Chrystus przyszedł na świat, żył na nim i umarł na krzyżu za grzechy wszystkich ludzi, również moje i zmartwychwstał. A wszystko po to, abym mogła być zbawiona. Na jednej z kolonii chrześcijańskich dla dzieci, organizowanych przez Kościół Baptystów, dowiedziałam się, że nie wystarczy wiedzieć o tym wszystkim, być wychowanym w pewnej tradycji. Najważniejsze jest podjęcie decyzji o tym, aby to On ? Jezus zamieszkał w moim życiu i zaczął nim kierować. Miałam wówczas 9 lat ale podjęłam świadomą decyzję o tym, że chcę aby Bóg wszedł do mojego serca i zmienił je. Następstwem tej decyzji było przyjęcie chrztu w Kościele Chrześcijan Baptystów 4 lata później. Wkrótce nadszedł burzliwy okres w moim życiu. Jako dorastająca nastolatka zaczęłam się buntować przeciw wszystkiemu co dotąd uważałam za dobre, prawdziwe i właściwe. Wydawało mi się, że Bóg mnie opuścił ? zostawił abym sama radziła sobie z moim życiem i różnymi problemami. Przestałam lubić siebie i innych ludzi. Nie chciałam słuchać tego co mówili ini, zwłaszcza moi rodzice. Doszłam do wniosku, że moje życie jest bezsensowne, bezcelowe, smutne i bardzo nudne i że takie już pozostanie. Jednak Bóg nie zapomniał o mnie, wiem, że cały czas mocno trzymał mnie w swoim ręku. Dzięki tamtemu okresowi mogłam uczyć się cierpliwości i zaufania do Niego. Kiedy byłam w Liceum, Bóg postawił na mojej drodze chrześcijan z Ruchu Nowego Życia. Ludzi ci na nowo pokazali mi miłość i dobroć Boga. Po okresie buntu i ucieczki wróciłam na Jego drogę. Cały czas widzę jak On zmienia mnie. Uczy jak pokonywać nieśmiałość, jak być otwartą na innych ludzi, wrażliwą na ich problemy i potrzeby. Wreszcie moje życie ma cel, którym jest poznawanie Boga i bycie Mu posłuszną, a dążenie do tego celu jest dla mnie radością. Mogę też powiedzieć, że jestem szczęśliwa, a to dlatego, że moim życiem kieruje Chrystus. Cieszę się, że mogę służyć Mu w Ruchu Nowego Życia, którego celem jest głoszenie ewangelii wśród studentów. Jestem wdzięczna Bogu za miłość, cierpliwość i opiekę, którymi mnie obdarza! Aneta Kata Zostałam wychowana w rodzinie bardzo religijnej. Chodziłam do kościoła, słuchałam Słowa Bożego - jednak było to jakby obok - nie dotyczyło mnie osobiście. Owszem, starałam się pracować nad sobą, byłam przecież osobą "wierzącą". Jednak moje wysiłki podobania się Bogu po krótkich chwilach pokoju kończyły się załamaniami. Widziałam, że moja praca nad sobą nie przynosi rezultatów. Potem było jeszcze gorzej, problemy wracały ze zdwojoną siłą. Moje poczucie bezpieczeństwa w dużej mierze zależało od kontaktów z innymi ludźmi, było uzależnione od poczucia akceptacji przez innych. I to też po krótszych lub dłuższych okresach radości załamywało się. Zastanawiałam się, dlaczego tak się dzieje i dochodziłam do wniosku, że wina leży gdzieś poza mną. Ja przecież bardzo się starałam. Pamiętam wydarzenie, od którego coś zaczęło się zmieniać. Kiedy moja koleżanka po powrocie z obozu w Wiśle wykrzyknęła: "Wiesz, poznałam Jezusa !" , pomyślałam, że oszalała. Jednak obserwowałam ją i widziałam, że jej życie zmienia się - czytała Biblię, modliła się, Jezus był najważniejszą osobą w jej życiu. Wcześniej ja też dziękowałam za coś Bogu, prosiłam Go, ale był gdzieś bardzo daleko. Doszłam do wniosku, że zupełnie nic o Nim nie wiem. Od koleżanki dostałam Biblię i jednym z pierwszych wersetów, który utkwił mi w pamięci był werset z Ewangelii Marka "Lud ten czci mnie wargami ale serce ich jest daleko ode mnie". To odnosiło się do mnie i chciałam to zmienić. Coraz częściej czytałam Biblię i coraz wyraźniej widziałam, że szukam Boga żywego, realnego, że chcę Go poznawać. Wcześniej nie wiedziałam, że Bóg może być tak blisko, tak bardzo obecny w życiu - w dużych i małych sprawach, że mogę zawsze do Niego przychodzić. To było odkrycie ! Zaczęłam zastanawiać się, co oznacza świętość Boga. Dopiero gdy zdałam sobie sprawę z tego, jak bardzo jestem brudna przed Bogiem, że moje wysiłki podobania się Mu są naprawdę niczym, zrozumiałam co naprawdę stało się na krzyżu. Tylko Jezus - Syn Boży - mógł przerzucić most między mną a Bogiem. Jezus, który żył doskonałym życiem ludzkim był jedynym rozwiązaniem mojego problemu. On dobrowolnie przyjął karę za moje grzechy, umarł zamiast mnie. Dzięki Niemu mogę dostąpić przebaczenia grzechów. Zrozumiałam jak niewyobrażalnie wielka jest miłość Boga do mnie. Zrozumiałam, że to nie moje wysiłki, lecz Boża łaska, na którą zupełnie nie zasługuję ratuje mnie. Prosiłam Jezusa, by stał się Panem mojego życia, by prowadził mnie i uczył swoich dróg. Pamiętam pierwszą sprawę, którą oddałam Jezusowi - była nią moja relacja z babcią. Nigdy nie rozumiałyśmy się i to, co było między nami dalekie było od miłości. Wiedziałam, że nie podoba się to Bogu, prosiłam, by pomógł mi to zmienić chociaż zupełnie nie wiedziałam, w jaki sposób. Naprawdę po raz pierwszy wiedziałam, że Jezus daje mi siłę do zmiany moich uczuć, że chcę i mogę to czynić. Sytuacja stawała się coraz lepsza, ponieważ Jezus mnie zmieniał. W którymś momencie zauważyłam że zdumieniem, że wszystkie negatywne uczucia zniknęły. Widzę, jak Bóg zmienił mój sposób myślenia, moje postępowanie. Daje mi siły do uzdrawiania relacji z ludźmi. Od momentu, gdy Jezus stał się pierwszą osobą w naszym małżeństwie, wszystko wygląda inaczej. Oczywiście pojawiają się momenty słabości, zmęczenia, ale wiem, że Jezus prowadzi mnie. Uczy posłuszeństwa i ufania Mu we wszystkim. Kiedy przechodzę załamania pamiętam, że Bóg nad wszystkim panuje. Jezus daje pewność tego, że zostaliśmy uratowani, daje nam nowe życie. Jezus mówi "Ja jestem droga i prawda i żywot" (J 14,6) i "...kto wierzy we mnie, ma żywot wieczny" (J 3,16). Życie bez Boga jest jałowe i puste. Z Jezusem staje się życiem przez duże "Ż". Małgosia Dubrowińska-Egielman Ponieważ Bóg jest wielki, spodziewam się przeżyć jeszcze wiele wspaniałych dni z Nim, choć za mną już pierwsze spotkanie z moim Panem. Miało ono miejsce w piękny letni dzień, kiedy jako 15-latka toczyłam wewnętrzną walkę z myślami, desperacko usiłując znaleźć odpowiedź na pytanie po co żyję. Czułam, że poszczególne warianty, jak na przykład: "...po to żeby zdobywać wiedzę, albo , by przygotować się do pracy zawodowej, albo by być pociechą i pomocą dla najbliższych..." są niewystarczające. W takim stanie ducha znalazłam się przed telewizorem i byłam świadkiem wykonania niesprawiedliwego wyroku śmierci na bohaterze filmu. Poruszyło mnie to, choć cierpienie było codziennością w moim domu i dlatego nauczyłam się być twardą na ból, a jednak... śmierć bohatera przypomniała mi od razu o śmierci Chrystusa, jakże niesprawiedliwej. Z jej powodu nie roniłam w życiu łez, a przecież On umierał za mnie. Będąc luteranką ze Śląska Cieszyńskiego znałam ewangelię od dziecka i znałam ludzi nowonarodzonych z Boga w swojej rodzinie i w kościele. Dlatego wiedziałam, jakiej mojej reakcji Bóg oczekuje. To był ten właściwy moment, aby powiedzieć Bogu: " Przepraszam, że nie doceniłam śmierci Twego Syna, przebacz mi moją zatwardziałość, ale teraz zostań moim Panem i Zbawicielem" Choć był to ulotny letni dzień, to moje nawrócenie dało początek nowego, prawdziwego życia z Bogiem. Jego autentyczność i trwałość potwierdziły te wszystkie lata, które upłynęły od tamtego dnia. Nie przestaję dziękować mu za tę łaskę. Ewa Sikora Podczas studiów poznałem dziewczynę, która zaczęła mi mówić o Chrystusie. Wcześniej trochę interesowałem się Bogiem, ale grzeszność stanowiła przepaść między mną a Nim. Od dłuższego czasu nie chodziłem do kościoła. Nie potrafiłem zerwać z grzechem. Koleżanka ta dużo opowiadała o łasce Bożej, o tym, że tylko Bóg może zmienić życie człowieka. Początkowo nie interesowało mnie to wszystko. Miałem swoje życie, swoje sprawy. Uważałem ją za groźną dziwaczkę. Pewnego dnia zaprosiła mnie na nabożeństwo do Zboru. Ponieważ nie miałem nic do stracenia, a byłem ciekawy, postanowiłem z nią pójść. To była niezapomniana niedziela. Ludzie śpiewali radośnie pieśni, co stwarzało inny nastrój, niż ten, do którego byłem wcześniej przyzwyczajony. Pastor na kazaniu mówił o nawróceniu do Boga. Dotknęło mnie to do żywego. Poruszał akurat wszystkie problemy duchowe, o których wcześniej nie chciałem myśleć. Odpychałem je od siebie. Poczułem się ożywiony. To kazanie było do mnie osobiście, choć pastor nie zdawał sobie sprawy, że tam jestem. Wiedziałem, że mój grzech jest osądzony i potępiony, że muszę coś z tym zrobić. Przez następną część nabożeństwa nie potrafiłem się skupić na tym, co się dzieje. Myślałem tylko o sobie - kim jestem przed Bogiem i co z tym muszę zrobić, aby coś zmienić w swoim życiu. Pod koniec nabożeństwa pastor zaproponował, aby każdy kto ma jakiś problem, wyszedł na środek, to wtedy on i Zbór będą się modlili o tę osobę i sprawę. Zacząłem toczyć wewnętrzną walkę. Z jednej strony chciałem wyjść prosić o modlitwę bo chciałem się zbliżyć do Boga, z drugiej jednak bałem się tego, co pomyślą o mnie wszyscy ci ludzie, a szczególnie ta koleżanka. Zdobyłem się na odwagę i wyszedłem do przodu prosząc o modlitwę o moje nawrócenie do Boga. Pastor zaproponował mi przyjęcie Jezusa Chrystusa jako mojego osobistego Zbawiciela i Pana. Zwróciłem się wtedy w modlitwie do Jezusa, aby przebaczył moje grzechy i pomógł zmienić życie, aby został moim Panem. Po modlitwie odczułem wielką ulgę i radość, że odważyłem przyznać się do grzechu i prosić Boga o przebaczenie. Wiedziałem, że Bóg wysłuchał moją modlitwę i wziął moje życie w swoje ręce. Kilka miesięcy później przyjąłem chrzest wiary w Zborze Baptystów w Gdańsku. Od tamtego czasu modlitwa i czytanie Biblii stały się dla mnie chlebem powszednim. Jarosław Chmielewski

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Zawsze wierzyłam, że Bóg istnieje, nie miałam z tym żadnego problemu. Rodzice co tydzień prowadzili mnie do kościoła W kościele często słyszałam, że Bóg kocha ludzi. Jednak ja tego nie odczuwałam. Kiedy byłam już trochę starsza, myśląc o Bożej miłości, dochodziłam do wniosku, że Bóg nie chce mnie kochać, ponieważ jestem zbyt grzeszna. Niektóre grzechy strasznie mnie przytłaczały, szczególnie kłamstwo - byłam w nim perfekcyjna, ale to mnie nie cieszyło i miałam z tego powodu ogromne wyrzuty sumienia. W pewnym momencie swojego życia, kiedy wiedziałam, że nie potrafię zrezygnować z kłamstw, kłótni i innych grzechów, pomyślałam, że chociaż te rzeczy są obecne w moim życiu, to przecież nie jestem taka zła w porównaniu z innymi. Zastanowiłam się nad tym uczciwie i stwierdziłam, że więcej jest w moim życiu zła niż dobra. Zdecydowałam, że powinnam zacząć spełniać dobre uczynki, ale bardzo szybko doszłam do wniosku, że to jest niewykonalne. Musiałam stanąć oko w oko z wizją własnego potępienia. Wiedziałam, że Bóg, wydając na mnie wyrok skazujący, będzie miał całkowitą rację. Następnego dnia była niedziela, więc jak zwykle poszłam do kościoła, a tam usłyszałam przypowieść o wdowie i niesprawiedliwym sędzi. W tej przypowieści sędzia był człowiekiem, który liczył się z ludźmi i nie bał się Boga, a wdowa w natrętny sposób szukała pomocy u sędziego, bo wiedziała, że tylko on może jej pomóc, o ileż bardziej Bóg, który nas kocha, pomoże nam, jeśli będziemy Go wytrwale prosić. Wiedziałam, że nie ma dla mnie już ratunku, ale jeśli ktoś jeszcze może mi pomóc, to tylko Bóg i postanowiłam Go prosić o ocalenie. Codziennie. To nie wpłynęło bynajmniej na moje postępowanie. Kłóciłam się z koleżankami z internatu, gdzie mieszkałam, a kiedy byłam tak zła, aż łzy napływały mi do oczu, wychodziłam z pokoju, trzaskając drzwiami. Było we mnie tyle gniewu, że pod byle pretekstem mogłam wybuchnąć. Bóg ciągle był dla mnie ważny i chciałam mieć z Nim bliższy kontakt. Próbowałam czytać Nowy Testament. Na początku bardzo mi się podobał, ale później się mi znudził, bo wielu rzeczy nie rozumiałam. Nie wiedziałam na przykład, co znaczą słowa Jezusa: " Ja jestem droga, prawda i żywot, nikt nie przychodzi do Ojca inaczej, jak tylko przeze mnie". Przestałam czytać Pismo Św. I kiedyś przyszedł mi do głowy pomysł, aby prosić Boga o to, żebym mogła spotkać ludzi, którzy są blisko Niego. Myślałam, że będę mogła nauczyć się od nich, jak znaleźć kontakt z Bogiem. I wtedy Bóg odpowiedział na moją prośbę. Poznałam takich ludzi. Zdziwiło mnie to, że nie są smutni, potrafili się cieszyć nawet bardziej niż inni. Widziałam też, że kiedy się modlą nie są znudzeni, ale szczęśliwi. Wspominali też coś o nowym narodzeniu. Nie rozumiałam tego. Potem kilka razy spotykałam się z pewnym chłopakiem z tej grupy. Mówił mi, że odczuwa obecność Jezusa w swoim życiu. Zazdrościłam mu, ja też tego chciałam. Na kolejnym spotkaniu z tymi ludźmi zrozumiałam, że potępiony jest każdy kto choć raz zgrzeszył, więc zbawienie nie jest nagrodą za dobre uczynki, ale bezpłatnym darem dostępnym dla tych, którzy zaufają Jezusowi we wszystkim. Tego dnia postawiłam Jezusa na tronie mojego życia. Zrozumiałam, że do tej pory zawsze chciałam, aby Jezus Chrystus był moim Zbawicielem, ale nigdy nie pomyślałam o tym, aby uczynić Go swoim Panem. Powiedziałam Jezusowi: "Panie Jezu. Potrzebuję Cię. Jestem grzeszna. Otwieram Ci drzwi mojego życia i przyjmuję jako swojego Zbawiciela i Pana. Dziękuję Ci, że przebaczyłeś moje grzechy, umierając za mnie na krzyżu. Proszę o Twoje kierownictwo w moim życiu. Uczyń mnie taką, jaką chcesz, abym była." Powierzyłam resztę mojego życia Jezusowi, ponieważ zaufałam, że On, kiedy bierze na siębie odpowiedzialność za moje życie, nie pozwoli, aby stało mi się coś złego i że będzie mnie chronił. Kto zasługuje bardziej na zaufanie niż Jezus? Pierwszą rzeczą, jaką odczułam, gdy szczerze skierowałam do Boga te słowa, było ogromne poczucie akceptacji. Było ono dla mnie szczególnie ważne, gdyż nigdy nie odczuwałam pełnej akceptacji ani ze strony rodziców ani przyjaciół i znajomych. A Bóg akceptował mnie całkowicie, mimo że wiedział o mnie wszystko, znał moje najgorsze myśli i uczynki. Bóg zabrał moje grzechy i chciał przemienić to moje marne życie na lepsze, coraz bardziej podobne do życia Jezusa. Miałam też ogromny pokój wewnętrzny, którego nigdy wcześniej nie czułam. Nie bałam się o przyszłość, wiedziałam, że Jezus jest obok mnie, kocha mnie i jest obecny w moim życiu, tak jak pragnęłam. Pomaga mi w podejmowaniu decyzji, pokonywaniu problemów, przebacza moje grzechy i co najważniejsze, stopniowo, powoli, ale zabiera je. Przestałam ściągać, kłócić się z koleżankami. Od Boga otrzymałam też wrażliwość na potrzeby i uczucia innych ludzi. A grzech, który tak bardzo mnie przytłaczał - kłamstwo, pojawia się w moim życiu coraz rzadziej. Jezus uwolnił mnie też od potępienia i zapewnił zbawienie i to nie dlatego, że ja byłam tak dobra. Pokazałam Wam już, że na podstawie uczynków zostałam potępiona, ale dlatego, że Bóg pokochał mnie tak bardzo, że poświęcił Swojego Ukochanego Syna, aby jako jedyny człowiek bez grzechu zapłacił na krzyżu karę za moje grzechy, karę, którą ja powinnam ponieść. Potwierdzeniem tego są słowa z I Listu Św. Jana: "Bóg dał nam życie wieczne, a to życie jest w Synu Jego. Ten, kto ma Syna, ma życie, kto nie ma Syna Bożego, nie ma też życia. O tym napisałem do was, abyście wiedzieli, że macie żywot wieczny". Dorota Chmielewska

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Najtrudniej jest zacząć, a więc mam to już za sobą. Zacząłem tak, jak Wisława Szymborska przy odbiorze nagrody Nobla, ale moja wypowiedź wcale nie dotyczy odbioru nagrody pieniężnej. Dotyczy ona czegoś znacznie większego i ważniejszego - mojego życia. Są takie chwile w życiu człowieka, gdy zastanawia się: "po co żyję?" W moim życiu taka chwila również miała miejsce, ale zacznijmy od początku. Żyję już na tym świecie 30 lat. Nie będę tu pisał skąd pochodzę i jak byłem wychowywany. Do czasu rozpoczęcia studiów nie zastanawiałem się nad tym, po co żyję, na czym chcę budować moje życie. Na studiach zacząłem odczuwać pustkę w moim życiu, której nie były w stanie zapełnić studenckie imprezy. Wtedy to właśnie, gdy byłem na drugim roku studiów, poznałem kilka osób z mojego wydziału, które spotykały się w akademiku, aby wspólnie studiować Biblię i zastanawiać się, czy ma ona jakieś znaczenie dzisiaj i czego uczy? Gdyby nie to, być może nigdy byśmy się nie poznali. Na takie właśnie spotkanie zostałem zaproszony wraz z dwójką moich kolegów z roku. Nie poszedłem tam od razu. Zacząłem się zastanawiać: "A po co mi to", "Czy to ma jakiś sens?" Do czasu tych spotkań moja wiara była bardzo powierzchowna i tradycjonalna. Podczas tych spotkań zacząłem odkrywać to, kim jest Jezus i co niesie z sobą Jego nauka. Spotkania te zaczęły wpływać na moje życie. Jednym z takich momentów był czas nadchodzących Świąt Bożego Narodzenia. Dziewczyny z grupy, w której się spotykaliśmy, obdarowały naszą trójkę prezentami, ja otrzymałem książkę : "Musicie się na nowo narodzić". Wtedy też zadałem sobie pytanie, takie jak biblijny Nikodem: "Co to znaczy". Zacząłem czytać tę książkę, oraz Biblię, by odkryć odpowiedź na pytanie: "Co to znaczy narodzić się na nowo". Tam uwierzyłem w to, co Biblia mówi na temat Boga, człowieka i zbawienia. Wiem, że moje uczynki nie mogą mnie zbawić, mogę być zbawiony tylko w Chrystusie, gdy przyjmę i uwierzę w to, co On uczynił na krzyżu. Uwierzyłem w to, co Biblia mówi o Jezusie Chrystusie i przyjąłem Jego dar do swego życia. Wierzę, że Jego śmierć jest dla mnie ratunkiem, w Nim jestem pojednany z Bogiem i na Nim buduję moje życie. Teraz z perspektywy czasu wiem, że bez Jezusa Chrystusa moje życie byłoby puste i nie miałoby żadnego fundamentu, ale wiara w Jezusa daje mi podstawę do tego, by wytrwać w trudnych chwilach, które w moim życiu przychodzą. Stefan Singer (Stiff)

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
czy masz pewność zbawienia? Jak niegdyś wyglądało moje życie? Przeciętnie. Nie byłam szczególnie wyróżniającą się osobą. Udawało mi się ukrywać to, co przeżywałam - rozterki, kompleksy, różnego rodzaju problemy. Jedyne czym mogłam się wyróżniać, to wrogość do ludzi, którzy według mnie mogli tylko skrzywdzić. Tak naprawdę, to nie potrafiłam sobie sama z niczym poradzić i chcąc zagłuszyć pustkę i bezsens życia, poszukiwałam czegoś, co choć w niewielkim stopniu mogło dać radość. Do moich problemów doszedł w pewnym momencie jeszcze jeden - strach przed śmiercią. A to dlatego, że byłam świadoma swoich grzechów i z obawy przed tym, co będzie ze mną po śmierci, usilnie starałam się być dobra. Ciągle jednak pojawiało się pytanie - czy na pewno będę zbawiona? Nie wiedziałam wtedy, że pomocy mogę szukać u samego Boga, który był dla mnie ważny, ale niestety zbyt daleki, nieznany, wręcz obcy. Dlatego tak wielkie znaczenie miał pewien dzień sprzed czterech lat. Po spotkaniu Ruchu Nowego Życia, na które zaprosiła mnie przyjaciółka Dorota, była dobra okazja do rozmowy. Wtedy dowiedziałam się, że Bóg kocha mnie i dlatego posłał Jezusa, aby odkupić moje grzechy i postawić mnie przed swoim obliczem oczyszczoną z wszelkich win, że On chce kierować moim życiem. Jest to darem od Boga, który możemy przyjąć lub odrzucić. Zawsze wiedziałam, że Jezus umarł za ludzkie grzechy, ale dopiero tego dnia w sercu swoim szczerze wyznałam Bogu swoją grzeszność i zobaczyłam jedyny ratunek w Jezusie Chrystusie. Poprosiłam Jezusa, aby był moim Zbawicielem i Panem, zdecydowałam się odwrócić od grzesznego życia i pójść za Jezusem. Od tego momentu, jak nigdy dotąd, mam pewność zbawienia. Nie na podstawie swoich starań, dobrych uczynków, religijności, ale dzięki łasce Boga. A ponieważ Jezus jest Panem, moim Panem, wiele rzeczy uległo zmianie. Nie przestałam grzeszyć i nadal przeżywam trudne chwile, ale Jezus zmienia mnie i uczy. Bóg uwolnił mnie od kilku rzeczy, które mnie zniewalały, ale niekoniecznie zdawałam sobie z nich wcześniej sprawę, np. ważna stała się dla mnie uczciwość na uczelni, czy w pracy. Zaczęłam też otwierać się przed ludźmi i widzieć ich jako tych, którzy tak jak ja potrzebują pomocy, potrzebują Jezusa. Mogłam przekonać się, jak Bóg wspaniale działa w życiu osób, które Mu zaufały. A czy Ty jesteś osobą, która zdała sobie sprawę ze swojej grzeszności i potrzeby przyjścia do Boga? Czy masz pewność zbawienia? Zastanów się i odpowiedz sobie na te pytania już teraz, nie odkładając tego na później. Justyna Kozioł

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
znalazłem w życiu sens Moje życie przed nawróceniem było strasznie monotonne i wyglądało mniej więcej tak: prawie cały dzień pracowałem, wieczorem wracałem z pracy, jadłem kolację, oglądałem film i szedłem spać. Tak wyglądał cały tydzień. W soboty dla urozmaicenia chodziłem na imprezy. Żyjąc w takim wirze nie zastanawiałem się nad głębszym pojęciem życia. Moją filozofią życiową były pieniądze, które zdobywałem bezwzględnie. Gdy znalazłem sposób zdobywania ich problemem była tylko motywacja. Osiągając założony cel, trzeba było założyć sobie nowy itd. itd. Mój ateistyczny pogląd na świat nie przeszkadzał mi w realizacji moich celów. Myślałem, że mając pieniądze nie będę miał problemów, a szczęście w życiu samo przyjdzie. Tak się jednak się nie działo. Byłem samotny. Przy tak intensywnym życiu, ciągłym pośpiechu zaczęły się problemy, duże i małe. Pojawił się stres, który coraz bardziej się potęgował. Od czasu do czasu rozładowywałem się alkoholem, lecz moja sytuacja po okresie sukcesów zawodowych diametralnie się zmieniła - zacząłem staczać się w dół. Nie mogłem spać, byłem znerwicowany. Punktem kulminacyjnym mojego upadku był moment, gdy wraz z moim bratem przy piwie zapaliłem marihuanę. Słyszałem, że jest to lekka używka i chciałem tego spróbować. Mój stan po chwilowym okresie szaleńczego śmiechu zmienił się nagle w stan panicznego strachu przed diabłem, o którym wspomniał brat. To był obłęd. Takiego strachu nie przeżyłem nigdy. Moje serce waliło na szaleńczych obrotach. W tych okolicznościach powróciły do mojego umysłu myśli o Bogu, o życiu. Zdawało mi się, że jestem w stanie duchowym, który będzie trwał wiecznie. Mój umysł drążyła myśl skąd się wzięło to, co mnie otacza. Gdy pomyślałem o ogromie świata, o życiu na ziemi, o takim wspaniałym zorganizowaniu świata, nie byłem w stanie wierzyć w teorię kosmicznego przypadku. Próbowałem to zgłębić umysłem, ale jakiś głos podpowiadał mi: ,,Mariusz! I tak tego nie pojmiesz. To jest ponad Twój umysł. To jest wielka tajemnica.''. Myślałem, że ten stan będzie trwał wiecznie, że już nie wrócę do ciała, że umieram. Było mi żal życia, bałem się. Poza tym ciągle pojawiały rytmiczne wstrząsy, niesamowite bicie serca, których nie mogłem opanować. Wtedy zacząłem się modlić, prosić Boga, żeby mi pomógł . Po jakimś czasie przyszło ukojenie mojego strachu, uspokoiłem się, ale moje myśli cały czas uciekały gdzieś na bok, do świata ziemskiego, a wtedy wracał strach. Znowu zacząłem się modlić i spokój powrócił. Zauważyłem dziwną prawidłowość: gdy modliłem się wracał spokój, a gdy próbowałem myśleć o świecie znowu się bałem. Ale nie mogłem być tak przewrotny. Głos mówił mi, żebym się zdecydował. Wybrałem Boga. Wytrwałem do rana. Otworzyłem oczy i nie wiedziałem, czy to był sen, jakieś majaki, czy coś innego. Ciągle się bałem, zacząłem czytać Biblię i to było niesamowite - czytałem fragmenty, a one przemawiały do mnie, dotyczyły mojego życia. To było wspaniałe. Po tym wydarzeniu spotkałem się z moją siostrą, która już wcześniej przyjęła Chrystusa. Rozmawialiśmy o Ewangelii. Jeszcze nie rozumiałem, co oznacza przyjęcie Chrystusa, ale byłem tym wszystkim zainteresowany. Jednak zaczynały się wakacje i po tygodniu o wszystkim zapomniałem. Dobra pogoda poprawiła mi nastrój. Zmniejszyłem trochę dawkę pracy. Zabawa, wakacyjny nastrój i parę piwek wieczorem. Tak było przez kilka dni. Byłem akurat w niedzielę u rodziny na wsi, aby trochę odetchnąć świeżym powietrzem, gdy nagle coś zaczęło się dziać z moim umysłem. Miałem uczucie, jakby coś chciało wejść do mojej głowy. Nie mogłem samodzielnie myśleć, jakby jakiś inny duch próbował mnie opanować i podpowiadał, żebym coś ze sobą zrobił. Pojawiła się myśl samobójcza: Życie jest bez sensu, jedyne wyjście to się zabić. Myśl była tak natarczywa, że nie mogłem jej wyrzucić z umysłu. Znowu wrócił strach. Myślałem, że zwariuję, nie wiedziałem co robić i znów zacząłem się modlić i prosić Boga o pomoc. Znowu mi to pomogło. Modliłem się cały czas i czytałem Biblię. Po tym doświadczeniu musiałem się zastanowić nad swoim życiem, nie mogło dłużej tak być, bym był z Bogiem i dalej grzeszył. Dojrzewała we mnie decyzja o zmianie mojego życia, porzuceniu rozrywkowych przyjaciół. Wakacje spędziłem na wsi, remontowałem mieszkanie rodziców, ale dalej ciągnęło mnie do dawnych znajomych. Po wakacjach wróciłem do Gdańska. Pewnego dnia byłem sam w domu wieczorem około godziny 23. Nie chciało mi się spać, więc włączyłem telewizor i wybrałem niemiecki program muzyczny VIVA. Poszedłem do drugiego pokoju, wziąłem leżącego na półce PLAYBOY'A i przejrzałem go. Gdy oglądałem jedno ze zdjęć usłyszałem w drugim pokoju jakiś głos. Zacząłem się wsłuchiwać i usłyszałem modlitwę: ''Ojcze nasz, który jesteś w niebie, święć się imię Twoje...''. Przeraziłem się, rzuciłem gazetę i zacząłem się modlić, przepraszając Boga za moją grzeszność. Później dowiedziałem się, że był to teledysk, w którym polski bokser Michalczewski modli się przed walką. Wiem jednak, że ta sytuacja nie była przypadkiem. Jestem pewien, że było to upomnienie za moją przewrotność. Wcześniej kilka razy odczułem wyraźną Bożą pomoc i za każdym razem wracałem do grzechu. Był to dla mnie moment przełomowy. W ciągu następnego dnia dużo się modliłem i czytałem Biblię, a wieczorem postanowiłem, że poddam swoje życie Jezusowi. Dotarcie do tego punktu przez cały czas wywoływało we mnie jakiś opór. Gdy wreszcie poddałem się, wyznałem Bogu moje grzechy i poprosiłem, by zamieszkał w moim sercu nastąpiła wspaniała ulga. Było to tak wspaniałe uczucie, że zacząłem płakać. Od tego momentu zaczęły się w moim życiu zmiany. Zmieniłem wszystko: przyjaciół, sposób życia, naprawiałem to z mojej przeszłości, co mogłem. Bóg prowadził mnie przez okoliczności, chrześcijan i modlitwę. Znalazłem w życiu sens, którego wcześniej nie widziałem. Znalazłem radość z życia i z pomocy innym ludziom. Nie wierzyłem, że taka zmiana w życiu jest możliwa, a jednak jest, jednak tylko dzięki mocy Jezusa Chrystusa. Mariusz Trybała

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość nie macie swojego życia

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
❤️ dla wszystkich w Jezusie Chrystusie .... :):):) ❤️ Dz 2:25 Bw " Miałem Pana zawsze przed oczami mymi, Gdyż jest po prawicy mojej, abym się nie zachwiał." bądzcie szczęsliwi

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
pomarańczówki lubią mieszać i swoje trzy grosze wrzucac by kogos obrazić sprawiło wam to satysfakcję ? zadowoleni z siebie ? zaczernij się i pogadaj , a nie wszczynasz kłótnie

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Cichutenko [kwiat cos ni sie wirzyc nie chce, ze Kamelia tu nie wroci, za bardzo koch Boga i ludzi a pomarancze byly sa i beda, diabel potrzebuje wielu wspolpracownikow.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość Kamelio..............
diabel potrzebuje wielu wspolpracownikow. Ot i cały protestantyzm. O belce w oku swoim nie słyszeli, że o nie sądzeniu aby nie być sądzonym nie wspomnę. A podobno znają Biblię. Jeśli skrytykuje się KK to zaraz podnosi się larum, że jest to atak na kościół i Boga. Kiedy skrytykuje się protestantów to zaraz pada stwierdzenie, że się jest współpracownikiem diabła. Gratuluję. Nie krytykujcie już KK bo lepsi nie jesteście.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
masz racje Belaizo ... a bylo tak mio ... rozumiem Kamelie ... ale nigdy nie zrozumiem pomaranczowek wszczynajacych klotnie !!!!!!!!

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
ja tez ich nie rozumiem w mojej poprzednij wypowiedzi nie odnioslam sie do zadnego z kosciolow swiata, wiec nie rozumiem pomaranczowej wypowiedzi. Na dodatek odpowiedz jest dedykowana kamelii, ktora nic a nic nie napisala, chociaz bys pomaranczko zmienila nick jak juz przy pomaranczowym obstajesz.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
\"I jak Mojzesz wywyzszyl weza na pustyni tak musi byc wywyzszony Syn Czlowieczy, aby kazdy kto w niego wierzy nie zginal ale mial zywot wieczny\" J 3,14-16

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
pomarańczowa Kamelio, ja napisałem to co powiedział Piłat w ewangielii św Łukasza 23, więc przeczytaj sobie. To że Kamelia jest wyznawczynia religii księgi i Biblia jest dla niej księgą natchnioną nie oznacza że tak jest dla wszystkich. Dla mnie Biblia jest pozycją literacką , którą wypada znać i przeczytać. Nie jest żadną natchnioną księgą, a zebranym przez jakiś sobór zbiorem przypowieści, zebranych w sposób chaotyczny. Jest historią jakiegoś plemienia nomadów, ich zwyczajów, obrzędów. Nic w tym niema boskiego czy świętego. Może Tora dla prawowiernych Żydów, stanowi świętość, a to co dodali biskupi na soborze tworząc Biblię, nic świętego nie zawiera. Chrześcijanie dodali Nowy Testament, z historią Jezusa. Dla mnie Jezus to człowiek, młody męzczyzna, pełen ideałów, którego marzenia legły w gruzach. Uczniowie okazali się tępymi głąbami nic nie rozumiejący z Jego nauki, a opoka jego, Piotr wyparł się Go trzykrotnie w ciągu nocy. Skarbnik Judasz Iszkariota sprzedał Go za 30 srebników, i co miał ochotę żyć dalej, po co?

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
alez marzenia Jezusa nie legly w gruzach, spojrz na liczbe chrzescijan ja jestem jedna z nich :)

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
W Biblii w bezpośredni sposób czytamy o tym, że jest ona natchnionym Słowem Bożym. Kluczowym fragmentem mówiącym o natchnieniu Biblii jest oczywiście 2 Tym. 3:16-17 „ Całe Pismo przez Boga jest natchnione i pożyteczne do nauki, do wykrywania błędów, do poprawy, do wychowywania w sprawiedliwości, aby człowiek Boży był doskonały, do wszelkiego dobrego dzieła przygotowany." Fragment ten potwierdza nasze wcześniejsze rozważania, czym jest natchnienie. Wyrażenie „Przez Boga natchnione" to gr. Deopneustos i można to tłumaczyć jako zainspirowane przez Boga, natchnione przez Boga, natchnione Bogiem. Rdzeń słowa Deopneustos pochodzi od słowa pneo (wieje, np. wiatr) i należy rozumieć, że Bóg tchnął, powiał swego Ducha. To Duch Święty, Boże tchnienie, nadaje Pismu Boży autorytet, On jest Boskim autorem Biblii. To On pracował w sercach ludzi, w ich umysłach i to z jego inspiracji Boże Słowo zostało spisane. Nacisk w powyższym wersecie położony jest na spisane w Biblii Słowa (Pismo) nie zaś na ludzi. Żaden z biblijnych autorów nie był doskonały. Byli to zwykli ludzie użyci przez Boga, których Duch Święty natchnął i poprowadził w spisywaniu Biblijnych ksiąg. W Biblii użyte są również wypowiedzi, których autorzy byli dalecy od Bożego objawienia. Są to wypowiedzi ludzi i bytów duchowych, o których trudno powiedzieć, że miały Bożego Ducha, czy służyły Bogu. Nie zmienia to faktu, że słowa te, jeśli są zawarte w Biblii, to są natchnione jak wszystkie słowa w Biblii (całe Pismo) i stanowią część Bożego Słowa. Są natchnione nie dlatego, że oryginalnie zostały wypowiedziane z natchnienia Ducha Świętego, ale dlatego, że z natchnienia Ducha zostały w konkretnym celu spisane i umieszczone w Biblii przez autorów biblijnych będących pod Bożą inspiracją. Jest tak np. z wypowiedziami szatana podczas kuszenia Jezusa, czy z wypowiedziami Bożych przeciwników, jak np. arcykapłana Kajfasza, który mówił o śmierci Jezusa, że musi zginąć za lud. Jest też tak z fragmentami Biblii zaczerpniętymi ze źródeł pozabiblijnych, np. z Księgi Henocha (Judy 1:14-15), czy z poezji pogańskiej (Tyt 1:12). Bóg umieszczając te wypowiedzi w Biblii nadał im autorytet Bożego Słowa. Oczywiście Słowa te spisane w Biblii należy rozumieć w odpowiednim dla nich kontekście. Tzn. nie można np. wyrywać z kontekstu słów szatana „oddaj mi pokłon" i twierdzić że Słowo Boże mówi żebyśmy oddawali pokłon diabłu. Te słowa umieszczone są w Biblii za inspiracją Bożego Ducha, mają Boży autorytet, bo „całe Pismo jest natchnione", ale muszą być rozumiane w kontekście, w jakim zostały umieszczone w Biblii

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
czyli w tym przypadku: kuszenie Jezusa, nie oddanie szatanowi pokłonu mimo pokusy, zwycięstwo Jezusa nad pokusą i szatanem. Bóg wykorzystał te wypowiedzi i umieścił je w Biblii w konkretnym celu i my przyjmujemy, że było tak, jak mówi nam Słowo Boże. Drugim fragmentem, który jest bezpośrednim stwierdzeniem Biblii o jej natchnieniu, jest 2 Piotr. 1:16-21 Gdyż oznajmiliśmy wam moc i powtórne przyjście Pana naszego, Jezusa Chrystusa, nie opierając się na zręcznie zmyślonych baśniach, lecz jako naoczni świadkowie jego wielkości. Wziął On bowiem od Boga Ojca cześć i chwałę, gdy taki go doszedł głos od Majestatu chwały: Ten jest Syn mój umiłowany, którego sobie upodobałem. A my, będąc z nim na świętej górze, usłyszeliśmy ten głos, który pochodził z nieba. Mamy więc słowo prorockie jeszcze bardziej potwierdzone, a wy dobrze czynicie, trzymając się go niby pochodni, świecącej w ciemnym miejscu, dopóki dzień nie zaświta i nie wzejdzie jutrzenka w waszych sercach. Przede wszystkim to wiedzcie, że wszelkie proroctwo Pisma nie podlega dowolnemu wykładowi. Albowiem proroctwo nie przychodziło nigdy z woli ludzkiej, lecz wypowiadali je ludzie Boży, natchnieni Duchem Świętym. Apostoł Piotr powołuje się tu na przemienienie Jezusa i na Pismo Święte, jako na dwa główne kryteria prawdziwości wiary. Stawia na jednej płaszczyźnie dwa wydarzenia - Boży zbawczy czyn i wskazuje na Pismo Święte, jako bezpośrednio inspirowane przez Ducha Świętego. Przez ukazanie chwały Jezusa na górze przemienienia (Mt 17:1-8), Bóg potwierdził apostołom wiarygodność nie tylko Jezusa i Jego misji, ale też spisanego Słowa Bożego Starego Testamentu, które wskazywało na Jezusa. Przypomnę, że na górze przemienienia Apostołowie mieli wizję Mojżesza (autor ksiąg Prawa) i Eliasza (reprezentant proroków), rozmawiających z Jezusem, co wskazywało, że Prawo i Prorocy, czyli Stary Testament, wskazuje właśnie na Jezusa, jako Mesjasza, na jego misję, stoi za nim i potwierdza, że to właśnie On jest Mesjaszem. Jak powiedział Jezus: „To są moje słowa, które mówiłem do was, będąc jeszcze z wami, że się musi spełnić wszystko, co jest napisane o mnie w zakonie Mojżesza i u proroków, i w Psalmach" Łuk. 24:44. „Albowiem proroctwo nie przychodziło nigdy z woli ludzkiej, lecz wypowiadali je ludzie Boży, natchnieni Duchem Świętym" Apostoł Piotr w swym Liście wyraźnie wskazuje na Ducha Świętego, jako źródło mowy prorockiej. To Duch Święty jest dla człowieka gwarantem Prawdy oraz źródłem mocy i skuteczności tego Słowa. Człowiek spełnia tu jedynie pośrednictwo w przekazaniu tego Słowa innym ludziom. Jakie znamy jeszcze argumenty, oprócz tych bezpośrednich stwierdzeń o natchnieniu Biblii, na to, że Biblia jest Pismem Świętym i Słowem Boga?

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Wskazuje na to nauczanie Jezusa. Jezus traktuje Pisma Starego Testamentu jako ostateczne kryterium Prawdy Objawionej. (Mt 4:4.6-7; 11:10; 26:24.31; Mk 7:6;9:12). Według Jezusa w Piśmie zawarte jest życie wieczne (J 5:39). Pismo jest nieomylne i zawiera świadectwo Boga (J 10:35; 5:39). Jeśli ktoś wierzy w Boskość Pism Starego Testamentu, będzie wierzył w Niego (J 5:46). Jeśli chodzi o Nowy Testament, Jezus stawia swoje Słowa na równi ze Słowami Boga, zapisanymi w Starym Testamencie, przypisuje im taki sam Boski autorytet i moc. Mt 5:21n.27n.31n. Po zmartwychwstaniu Jezusa uczniowie przypisują słowom Jezusa taki sam autorytet, jak Słowu Bożemu Starego Testamentu (Jan 2:22). Wskazuje na to nauczanie apostołów. Apostołowie, podobnie jak Jezus, nieustannie odwoływali się do Pism Starego Testamentu, jako ostatecznego kryterium Bożej Prawdy. Uznawali oni Boski i nieomylny charakter Starego Testamentu. Święty Paweł i inni ewangeliści zamiennie używali zwrotów ‘mówi Pismo' i ‘mówi Bóg', co świadczy o tym, że Pisma Starego Testamentu traktowali jako Słowo Boga (Rz9:15.17; Mk12:26; Hbr10:15~por. Jer 31:33). Odwołując się nieustannie do Pism ST udowadniali, że Boże Słowo wskazywało na Jezusa jako Mesjasza, na Jego śmierć i zmartwychwstanie (Dz 10:32-36; 1Kor 15:3-4; Dz 1:16; 3:18). Równocześnie Apostołowie swoje nauczanie traktowali jako Słowo Boże. Nauczanie Apostołów poprzez moc Ducha Świętego jest przedłużeniem i uczestnictwem w mocy samego Chrystusa, dlatego też jest prawdziwym Słowem Bożym (Dz 5:32; 1 Tes 2:13), jest słowem życia (Flp 2:16). Apostołowie mają świadomość, że to co mówią, jest Słowem Boga skierowanym do nas i wielokrotnie to podkreślają (1 Kor 2:13; 1 Kor 14:31; 1 Tes 2:13; 4:2; 2 P 3:2; 1J 1:5; Obj 1:1). Spisane orędzie ma taki sam Boży autorytet, jak Pisma Starego Testamentu. Apostoł Piotr np. stawia na równi autorytet Listów Ap. Pawła z „Innymi Pismami" czyli Pismami Starego Testamentu (2 P 3:15). Dlatego też naszym obowiązkiem jako chrześcijan jest trwanie w nauce Apostołów, jaka została przekazana w Biblii. 2 Tes. 2:15 „Przeto, bracia, trwajcie niewzruszenie i trzymajcie się przekazanej nauki, której nauczyliście się czy to przez mowę, czy przez list nasz."

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Biblia jest księgą szczególną Biblia nie tylko sama zaświadcza o swym szczególnym charakterze, ale badając dokładniej słuszność jej twierdzeń, możemy zauważyć, że jest to księga niezwykła i nieporównywalna z innymi księgami uważanymi za „święte" w różnych religiach. Wiarygodność Biblii dałoby się udowodnić w każdym sądzie. Została napisana przez ludzi, których szczerość, prawość i prawdomówność nigdy nie zdołały być zakwestionowane. Jest to księga najbardziej atakowana przez sceptyków i niewierzących, równocześnie jednak na przestrzeni kilku tysięcy lat, nie zdołano obalić żadnego z Biblijnych twierdzeń. Jej autorytet i wpływ jest tak ogromny, że przez tysiąclecia stanowiła inspirację dla wielu pokoleń ludzi, niosła zbawienie narodom, jednostkom, przemieniała charakter ludzi i sposób postrzegania świata przez całe cywilizacje. Biblia ma kilka szczególnych cech, wyróżniających ją spośród innych ksiąg: a) Dokładność. Nie ma w niej, charakterystycznych dla innych „świętych" ksiąg, twierdzeń absurdalnych, np. o tym, że ziemia opiera się na grzbiecie kilu słoni, wykluła się z jajka itp. Rzetelność. Odkrycia archeologiczne potwierdziły, że tekst Biblii nie został zmieniony przez tysiąclecia, mimo upływu czasu. Jest to o tyle istotne, że wiedzę na temat zmartwychwstania Jezusa czerpiemy głównie z Nowego Testamentu. Dlatego też wielu krytyków XIX i XX w. atakowało jego rzetelność i autentyczność. Jednak pod koniec XIX w. odkrycia archeologiczne tą rzetelność i autentyczność potwierdziły. Istnieje ponad 24000 rękopisów Nowego Testamentu, potwierdzających jego autentyczność i niezmieniony przez tysiąclecia kształt. Znaczenie tej ilości rękopisów jest jeszcze większe, gdy uświadomimy sobie, że drugie miejsce pod względem ilości rękopisów w całej historii zajmuje „Iliada" Homera, która posiada 643 przetrwałe do naszych czasów rękopisy. Podobnie odkrycia w Qumran potwierdziły niezmieniony kształt i rzetelność ksiąg Starego Testamentu. Choć nie posiadamy oryginalnych manuskryptów Biblii, a jedynie ich kopie, to możemy być pewni, że tekst Biblii, mimo wielokrotnego kopiowania, nie został zmieniony i możemy się szczycić księgą, która brzmi tak samo, jak 2 tyś. lat temu. Biblia to najbardziej uwierzytelniona archeologicznie księga, spośród wszystkich starożytnych. b) Jednolitość. Biblia składa się z 66 ksiąg. Napisana została przez 40 różnych autorów, z różnych warstw społecznych, o różnym wykształceniu, w różnym wieku, wśród których byli lekarze, królowie, pasterze, rybacy, ministrowie, dowódcy wojsk. Poświęcona jest różnym tematom. Powstawała na przestrzeni 1600 lat. Pisana była w różnych miejscach - na pustyni, w więzieniu, w pałacu królewskim, w podróży. Napisana na trzech kontynentach - Azji, Afryce i Europie, w trzech językach - greckim, hebrajskim i aramejskim, w różnych stylach literackich... jednak mimo to stanowi nierozerwalną całość. Widać w niej wspólny cel i logicznie uzupełniające się wątki, nie ma w niej rozbieżności, ani sprzecznych twierdzeń. Świadczy to o ingerencji Boga, kierującego jej powstaniem. c) Ponadczasowość. Biblia jest jedną z najstarszych znanych ksiąg, jednak jest aktualna i zrozumiała dla każdego nowego pokolenia ludzkiego. Dopóki człowiek będzie szukał Boga, dopóty Biblia będzie czytana. d) Ponadnarodowość. Biblia jest aktualna dla każdego narodu, jej przesłanie dotyczy całej ludzkości. Jest przekładana i czytana w setkach języków. e) Głębia. Wszystkie inne książki czytamy najwyżej kilka razy. Biblię możemy czytać i zgłębiać przez całe życie, wciąż odkrywając w niej nowe, głębokie treści. Jest niczym chleb dla naszych dusz. f) Niezniszczalność. Biblia jest księgą najbardziej atakowaną i prześladowaną na przestrzeni wieków. Była księgą zakazaną i nienawidzoną przez ludzi nie miłujących Boga. Mimo to, Ona przetrwała - niezniszczalna, wciąż aktualna, niepodważalna, a ataki na nią tylko wzmocniły jej pozycję i pomogły uwiarygodnić jej przesłanie. Tak jak powiedział Jezus: Niebo i ziemia przeminą, ale słowa moje nie przeminą ( Łuk. 21:33). g) Ponadnaturalność. Biblia zawiera wiele wypełnionych proroctw, wygłoszonych z wielką dokładnością na setki lat przed wydarzeniami, których dotyczą. Przepowiedziała z ogromną dokładnością czas i miejsce narodzin Mesjasza, detale dotyczące jego śmierci i zmartwychwstania. Przepowiedziała losy narodu Izraela i innych narodów. Wszystkie te proroctwa wypełniły się z zadziwiającą dokładnością, co świadczy, że Biblia nie powstała z ludzkiej inspiracji, lecz Bożej. Można by wiele jeszcze pisać o wspaniałości tej księgi i o jej szczególnym charakterze. Jednak najlepszym argumentem, świadczącym o jej niebiańskim pochodzeniu, jest doświadczenie. Ta księga po prostu działa. Ona się sprawdza. Ona jest żywa przez Ducha Świętego, który wciąż ożywia ją w ludzkich sercach. Ona zmienia życie milionów ludzi, narodów, cywilizacji. Niesie wolność, zbawienie, światło, inspirację i pocieszenie do serca każdego, kto otworzy się na jej działanie. I to jest najwspanialsze świadectwo jej natchnienia.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
argumenty przytoczone przez ciebie belaizo, mogę sobie przeczytać, w którym numerze \"Strażnicy\" pisma ŚJ, więc nic nawego nie wnoszą, ani mnie nie przekonują. Biblia jest tworem, któregoś z soborów i to niechlujnym, gdyż przez nieuwagę wpakowano różnych autorów , którym daleko było do natchnienia, a bliżej do dziwactw, i bardzo nieciekawych poglądów moralnych. Księga Hioba, moim zdaniem jest napisana przez zboczeńca, któremu coś się z głową stało, a nie natchnionego proroka. A Jezus, dziwne głosił nauki, zaprzeczając samemu sobie, niech przytoczę: \"Nie mniemajcie, że przyszedłem zsyłać pokój na ziemię: nie przyniosłem pokoju, ale miecz\" Mt.10,34 Jako że nie zamieszczam cytatów z Biblii poszukaj sobie Łk.12,49; Łk.12,51; Łk.22,36 i może na koniec \" A oni rzekli: Panie, oto tu dwa miecze. On zaś powiedział: Wystarczy\" Łk. 22,38

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
pomarańczowa Kamelio, ja napisałem to co powiedział Piłat w ewangielii św Łukasza 23, więc przeczytaj sobie. Sory, ale nie masz racji - nic takiego Pilat nie powiedzial do Jezusa. Skąd wiesz, że Jezus był zawiedziony swoimi uczniami?Przeciez Jezus wiedział wczesniej, ze Judasz go zdradzi, a Piotr ze strachu zaprze sie go. Gdyby był zawiedziony to olał by ich wszystkich i cała reszte, a tego nie zrobił. Przypuścmy jednak, ze Biblia jest tylko zbiorem opowiastek (ale za to jak napisanych) to jak wytlumaczysz istnienie i funkcjonowanie wszechswiata i jaki jest sens życia czlowieka tu na ziemi przez te kilkadziesiąt lat? Dla wiekszości populacji to nie jest życie, ale katorga, Głód, choroby, powszechna nienawiść. Kto za to odpowiada?

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
A Jezus, dziwne głosił nauki, zaprzeczając samemu sobie, niech przytoczę: "Nie mniemajcie, że przyszedłem zsyłać pokój na ziemię: nie przyniosłem pokoju, ale miecz" Mt.10,34 Nie zatrzymuj sie tylko nad jednym zdanem. Wyrwales ten werset z kontekstu i wyszlo to co wyszlo. Przeczytaj wszystkie wersety, ktore dotycza tego zagadnienia. I wyciagnij wnioski. O co tu chodzi? O przyniesienie literalnego miecza? O wojnę może?

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość mam pytanieee
podczas przeistoczenia kiedy ksiądz podnosi kielichy uderzamy sie w piers na znak moja wina wypowiadamy słowa, tylko jakie słowa? kto wie, prosze niech odpowie mi, z gory dziekuje

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

×