Skocz do zawartości
Szukaj w
  • Więcej opcji...
Znajdź wyniki, które zawierają...
Szukaj wyników w...

Zarchiwizowany

Ten temat jest archiwizowany i nie można dodawać nowych odpowiedzi.

meisterstuck

Afrykańska wyprawa

Polecane posty

Postanowiliśmy z moimi trzema kolegami wybrać się na wyprawę surwiwalową do Afryki. Zaszczepiliśmy się oczywiście odpowiednio wcześniej na te wszystkie robactwa i choroby, ale postanowiliśmy nie brać ze sobą za dużo nowoczesnego sprzętu, tak aby spędzić czas możliwie najbliżej przyrody. Mieliśmy w zasadzie tylko jeden zestaw ubrań, namiot, maczety. Stwierdziliśmy, ze i tak się ubrudzimy i tak, a poza tym kto by to wszystko dźwigał. Nie braliśmy też żadnych urządzeń służących do komunikacji, lokalizacji miejsca lub pomagających w znalezieniu nas, gdybyśmy się ewentualnie zgubili. Chcieliśmy mieć więcej adrenalinki:) Wyjechaliśmy celowo w lecie, aby warunki pogodowe były najtrudniejsze. Z Polski do Afryki polecieliśmy samolotem a dalsza drogę do samego skraju tropikalnego lasu deszczowego pokonaliśmy lokalnym pojazdem podobnym trochę do autobusu. Weszliśmy do dżungli i od razu okazało się, że będzie bardzo trudno. Przedzierać się przez te wszystkie chaszcze, zmagać się z robactwem. Z jednej strony chcieliśmy być twardzi, z drugiej jednak ustaliliśmy, że najwyżej zakończymy naszą wyprawę wcześniej. Szliśmy przez las w zasadzie na oślep, ciągle z najwyższym poziomem adrenaliny. Jakichś większych zwierząt drapieżnych ani nawet węży nie spotkaliśmy ale robaków rzeczywiście było pełno, widocznie nie są płochliwe. I były ogromne, włochate i przerażające. Pewnie były też jadowite. Czasem dla zabawy rozkwasiliśmy któregoś maczetą. W sumie myśleliśmy nawet o ich jedzeniu, po upieczeniu na ognisku, ale po bliższym przyjrzeniu się im, ochota i animusz wyraźnie nam odeszły. Jak wiadomo, w równikowej Afryce słońce chodzi dość wcześnie spać a mianowicie o 6 wieczorem. My o tym jednak jakoś nie pomyśleliśmy i szybki afrykański zmierzch bardzo nas zaskoczył. Znaleźliśmy na prędce jakąś polankę i rozbiliśmy na niej nasz namiot. Namiot mieliśmy już nie od parady. Kosztował z tego co pamiętam kilkanaście tysięcy złotych. To była taka nasza ostoja. Jednocześnie szczelny tak aby robactwo nie właziło do środka a jednak wentylowany. Ponadto lekki a bardzo wytrzymały, tak aby nawet pazury drapieżnego kota go nie rozerwały. Był też mocno przytwierdzany do ziemi. Weszliśmy do niego i położyliśmy się spać. Nie wiem jak inni ale ja czułem się niesamowicie. Serce waliło mi jak oszalałe, lecz jednocześnie wiedziałem, że muszę usnąć aby być gotowym na trudny następnego dnia. Dlatego zamknąłem oczy i… …i jakie było moje zdziwienie, kiedy otworzyłem je ponownie. Nie miałem zielonego pojęcia jak to się mogło stać ale nie byliśmy już w namiocie. Wszyscy czterej leżeliśmy związani jakimiś linami ze świeżej jeszcze roślinności w drewnianej klatce. Po prostu nie wierzyliśmy własnym oczom. To nie mogło się dziać naprawdę. Wyglądało to raczej jak scena ze starego filmu. Jednak już po chwili padł na nas straszliwy zimny strach. Zdaliśmy sobie sprawę, że znaleźliśmy się chyba w sytuacji gorszej niż mogliśmy sobie wyobrazić. Nawet lew albo tropikalny wąż pająk a nawet afrykańska choroba zakaźna nie byłaby tak straszna. Wyglądało na to, że zostaliśmy pojmani przez jakichś dzikich ludzi, o których mieliśmy zdanie, że są sto lat za…no właśnie chyba sami za sobą, bo właśnie oni są najprawdziwszymi, najczarniejszym afrykańskimi murzynami. Od razu przypomniały nam się filmy, które kiedyś oglądaliśmy z rozbawieniem i z przymrużeniem oka. Czyżby byli kanibalami? Jeśli nie, to po co nas złapali i zamknęli. Byliśmy naprawdę śmiertelnie przerażeni. I w tym przerażeniu czekaliśmy. Mijały godziny a wokół tylko dżungla. Wtedy pomyśleliśmy, że może już lepiej by było gdyby przyszedł do nas jakiś lew i chociaż rozwalił tą klatkę. Choć klatka wyglądała zadziwiająco solidnie. Byliśmy w cieniu, więc słońce bezpośrednio nas nie męczyło, ale obrzydliwe wielkie muchy miały na nas oczywiście wyżerkę. Tyle, że nas to już nie obchodziło. Jeden z kolegów płakał jak dziecko, dwaj rozmawiali, kombinowali, jak by tu wyjść z tej sytuacji bez wyjścia. Ja natomiast leżałem i obserwowałem. Myślałem, jak rozwinie się sytuacja, na którą nie mamy wpływu. Wiedziałem jednak, ze rozwinąć się jakoś musi i to zapewne szybo, bo przecież nie znaleźliśmy się tu przez przypadek. I nagle, słyszymy głosy, rozmowy. Tak, tak złowieszcze bo w niezrozumiałym afrykańskim języku. Głosy bardzo zdecydowane, harde ale…była w nich jedna mała, a z każdą chwilą większa nutka optymizmu. Były to wyłącznie głosy kobiet. Pomyśleliśmy, że może kobiety nie zrobią nam krzywdy. Może na przykład to mężczyźni z tego plemienia nas uwięzili a te kobiety dowiedziały się i idą nas uratować. Głosy było słychać coraz bliżej Az w końcu z gęstego lasu wyłoniły się sylwetki. Niezbyt wysokie, kobiety. Czym bliżej podchodziły, tym nasz optymizm się zmniejszał. Było widać wyraźnie, że to kobiety jednak na ich twarzach widać było wyraźnie największą dzikość jak się tylko da. Taką złowieszczą dzikość. Były ubrane…tzn. w zasadzie prawie nie były ubrane ale miały jakieś tam rośliny na sobie, jakieś malunki, ciało poprzebijane jakimiś szpikulcami. W zasadzie widziałem chyba takie na…filmach przyrodniczych. Podeszły zdecydowanym krokiem do naszej klatki i zaczęły jakby rozmawiać co z nami zrobić. Tylko chwilami któraś rzuciła na nas okiem. Wtedy ci dwaj koledzy, którzy ciągle debatowali jak się uwolnić, zaczęli coś mówić do tych kobiet. One jednak nie zwracały na nich uwagi, tak jak pracownik zoo nie zwraca szczególnej uwagi na zachowanie świeżo przywiezionego szympansa w klatce. Co za analogia... Kiedy jednak zaczęli krzyczeć i szarpać zrobionymi z jakiegoś niezwykle twardego drewna prętami klatki, jedna z tych kobiet powiedziała coś drugiej, jakby podwładnej i ta zbliżyła się do klatki. Początkowo stanęła a w pewnej chwili uderzyła mojego kolegę mocno Az do krwi jakimś badylem, który nie wiadomo skąd wyrósł w jej dłoni. Nic przy tym nie powiedziała. Wtedy wszyscy zaczęliśmy mówić do nich, krzyczeć. Ale one pozostawały niewzruszone. Ta sytuacja bardzo nas zatrwożyła. Po dłuższej chwili ten jakby mini oddział oddalił się aby po nie długim czasie wrócić większą grupą. Tym razem przyszło ich chyba około piętnastu. Widać było wyraźnie, że w każdej grupie jest jakaś dowódczyni a wszystkie pozostałe bezwzględnie się jej słuchają. Przyszły i podniosły klatkę z nami w środku. Poczuliśmy się wtedy naprawdę jak jakieś ofiary, zdobycze, zabawki. Trudno powiedzieć. Zastanawialiśmy się tylko ile czasu nam jeszcze zostało. Czy nas ugotują, czy upieką. Czy obetną nam głowy przed tym czy po tym. Tymczasem jednak byliśmy niesieni niejako jak w lektyce jakąś wąską ledwo dostrzegalna ścieżką przez dżunglę. Po jakimś czasie zaczęliśmy słyszeć odgłosy wioski. Typowe odgłosy murzyńskiej wioski jakie wszyscy znamy z programów telewizyjnych o Afryce. Pytaliśmy się siebie w duchu, czemu akurat w tym momencie nie ma tam jakiejś europejskiej ekipy telewizyjnej. Przecież chyba by nas uratowali. Jednak nie było nie tylko ekipy telewizyjnej ale żadnego tubylca mężczyzny. Same kobiety. Dość dziwne. Czy mężczyźni są na polowaniu? Czy nie ma ich wcale? Ale jak może ich nie być wcale. Klatka z nami została postawiona na uboczu wioski, jednak mimo wszystko zaraz zleciały się do nas chmary rozkrzyczanych dzieci, tu jednak również same dziewczynki. Przyglądały się nam niesamowicie zaciekawione. Szturchały nas długimi kijami. Próbowały dotknąć. Nawet udało im się ściągnąć naszemu koledze, który już nawet płakać nie miał siły, but. Tym butem też były niesamowicie zainteresowane. Wkładały sobie go na nogi, biły się o niego. A my siedzieliśmy i czekaliśmy. Wypatrywaliśmy nawet już jakichś kotłów w których nas ugotują albo rusztu, na którym nas upieką ale niczego z tych rzeczy nie mogliśmy się dopatrzyć. Spotkała nas za to niesłychanie miła niespodzianka. Przyniesiono nam coś do jedzenia i picia. Wszystko w jakichś wydrążonych łupinach od wielkich orzechów. A w środku…tak, pieczone robaki i do popicia sok owocowy. W tej chwili nawet pieczone robaki, to było coś, z czego się ucieszyliśmy. Po chwili wahania zaczęliśmy je jeść. Jak się okazało były rajsko przepyszne. Chrupiące. Jak potrawy z grilla. Oczywiście do posiłku rozwiązano nam ręce a potem nawet łaskawie ich nie związano z powrotem. Ustaliliśmy między sobą, że musimy się zachowywać bardzo spokojnie, tak aby dały nam więcej swobody. A kiedy będzie okazja, uciekniemy. Gorzej było tylko z kolegą bez buta no ale cóż…tu są ciężkie warunki. Poza tym, może jak zadowolą się nim to nam prędzej dadzą spokój… c.d.n. :)

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
na zachowanie świeżo przywiezionego szympansa w klatce. Co za analogia... Kiedy jednak zaczęli krzyczeć i szarpać zrobionymi z jakiegoś niezwykle twardego drewna prętami klatki, jedna z tych kobiet powiedziała coś drugiej, jakby podwładnej i ta zbliżyła się do klatki. Początkowo stanęła a w pewnej chwili uderzyła mojego kolegę mocno Az do krwi jakimś badylem, który nie wiadomo skąd wyrósł w jej dłoni. Nic przy tym nie powiedziała. Wtedy wszyscy zaczęliśmy mówić do nich, krzyczeć. Ale one pozostawały niewzruszone. Ta sytuacja bardzo nas zatrwożyła. Po dłuższej chwili ten jakby mini oddział oddalił się aby po nie długim czasie wrócić większą grupą. Tym razem przyszło ich chyba około piętnastu. Widać było wyraźnie, że w każdej grupie jest jakaś dowódczyni a wszystkie pozostałe bezwzględnie się jej słuchają. Przyszły i podniosły klatkę z nami w środku. Poczuliśmy się wtedy naprawdę jak jakieś ofiary, zdobycze, zabawki. Trudno powiedzieć. Zastanawialiśmy się tylko ile czasu nam jeszcze zostało. Czy nas ugotują, czy upieką. Czy obetną nam głowy przed tym czy po tym. Tymczasem jednak byliśmy niesieni niejako jak w lektyce jakąś wąską ledwo dostrzegalna ścieżką przez dżunglę. Po jakimś czasie zaczęliśmy słyszeć odgłosy wioski. Typowe odgłosy murzyńskiej wioski jakie wszyscy znamy z programów telewizyjnych o Afryce. Pytaliśmy się siebie w duchu, czemu akurat w tym momencie nie ma tam jakiejś europejskiej ekipy telewizyjnej. Przecież chyba by nas uratowali. Jednak nie było nie tylko ekipy telewizyjnej ale żadnego tubylca mężczyzny. Same kobiety. Dość dziwne. Czy mężczyźni są na polowaniu? Czy nie ma ich wcale? Ale jak może ich nie być wcale. Klatka z nami została postawiona na uboczu wioski, jednak mimo wszystko zaraz zleciały się do nas chmary rozkrzyczanych dzieci, tu jednak również same dziewczynki. Przyglądały się nam niesamowicie zaciekawione. Szturchały nas długimi kijami. Próbowały dotknąć. Nawet udało im się ściągnąć naszemu koledze, który już nawet płakać nie miał siły, but. Tym butem też były niesamowicie zainteresowane. Wkładały sobie go na nogi, biły się o niego. A my siedzieliśmy i czekaliśmy. Wypatrywaliśmy nawet już jakichś kotłów w których nas ugotują albo rusztu, na którym nas upieką ale niczego z tych rzeczy nie mogliśmy się dopatrzyć. Spotkała nas za to niesłychanie miła niespodzianka. Przyniesiono nam coś do jedzenia i picia. Wszystko w jakichś wydrążonych łupinach od wielkich orzechów. A w środku…tak, pieczone robaki i do popicia sok owocowy. W tej chwili nawet pieczone robaki, to było coś, z czego się ucieszyliśmy. Po chwili wahania zaczęliśmy je jeść. Jak się okazało były rajsko przepyszne. Chrupiące. Jak potrawy z grilla. Oczywiście do posiłku rozwiązano nam ręce a potem nawet łaskawie ich nie związano z powrotem. Ustaliliśmy między sobą, że musimy się zachowywać bardzo spokojnie, tak aby dały nam więcej swobody. A kiedy będzie okazja, uciekniemy. Gorzej było tylko z kolegą bez buta no ale cóż…tu są ciężkie warunki. Poza tym, może jak zadowolą się nim to nam prędzej dadzą spokój… c.d.n. :)

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Zjedliśmy. I dalej męczyły nas myśli. Niepewność, i to taka do granic możliwości jest naprawdę nieznośna. No przynajmniej upragnionej adrenaliny mieliśmy po uszy. Kiedy każdy z nas już skończył, kobiety zabrały puste „naczynia” i oddaliły się. Znów czekanie. Dzieciaki tak jak nagle się pojawiły, nagle gdzieś przepadły. Albo im zabroniono zajmować się nami albo może miały jakieś obowiązki. I tak znów przyszedł zmierzch, szybki afrykański zmierzch a po nim jeszcze szybsza ciemna noc. Tym razem trudno nam było jednak usnąć ale gdzieś nad ranem się to udało. A zaraz po tym pobudka. Oczom naszym ukazały się tym razem takie same zwykłe kobiety z dzikiego plemienia ale w towarzystwie małej grupy jakichś innych. Te inne wyglądały co prawda też na dzikie ale miały jakieś delikatniejsze rysy twarzy, nawet jakby odrobinę jaśniejszą skórę. Poza tym nie miały aż tak zaciętych twarzy. Miały poza tym na sobie wyraźnie więcej ozdób. Przy nich te zwykłe w zasadzie nie miały żadnych ozdób tylko jakieś symboliczne oznaczenia. Te piękniejsze, które naprawdę nawet się nam spodobały, miały zapuszczone dłuższe włosy zaplecione w jakieś dziwne dredy. Ciała pomalowane kolorowymi farbami, i mnóstwo przeróżnych wisiorków, z roślin i kosteczek małych zwierząt. Kiedy patrzyliśmy na te nowe, nieliczne kobiety, od razu nasunęło nam się na usta słowo księżniczki. I jak się potem okazało rzeczywiście mieliśmy rację. Księżniczki przyglądały nam się uważnie, rozmawiając między sobą i uśmiechając się do siebie, podczas gdy pozostałe, będące najprawdopodobniej jakimiś wojowniczkami, stały z kamiennymi twarzami pilnując porządku. Powoli księżniczki zbliżyły się i skoncentrowały swoją uwagę na mnie. Cóż zawsze to jakieś wyróżnienie. Powiedziały coś do tych strażniczek a te otworzyły klatkę i wyciągnęły mnie dość brutalnie na zewnątrz. Zauważyłem nawet, że jedna z księżniczek jakby zwróciła uwagę strażniczce, żeby obchodziła się ze mną delikatniej. Moi koledzy patrzyli na mnie z wyraźnie mieszanymi uczuciami. Z jednej strony chyba cieszyli się, że to nie na nich wypadło z drugiej jednak jakby mi zazdrościli. W pewnym momencie jedna z księżniczek podeszła do mnie i wyciągnęła do mnie rękę. Dotknęła mojego ubrania, przejechała ręką po ramieniu, dotknęła mojego policzka, włosów i patrzyła mi w oczy. W jej oczach rysowała się niezwykła mieszanka. Patrzyła na mnie jednocześnie z fascynacją, jednocześnie z góry, tak jak patrzy osoba posiadająca wielką władzę. Znów powiedziała coś jednej z wojowniczek i wtedy wojowniczki przystąpiły do mnie. Rozwiązały mi nogi. Ale na tym nie koniec. Zaczęły zdejmować ze mnie ubranie. Czułem się wtedy naprawdę bardzo dziwnie. Mieszanka strachu ale jednocześnie podniecenia. Jakby taka niebezpieczna gra. Ściągnęły ze mnie i koszule i spodnie a wreszcie także slipki. I stanąłem tak nago. Z jednej strony duża grupa tych dzikich kobiet, za moimi plecami znów moi koledzy. Ale nawet się nie zaśmiali na głoś. Nie było im przecież do śmiechu. Wtedy znów podeszła do mnie ta sama księżniczka co poprzednio. Musze przyznać, że nawet mi się spodobała, choć jej dzikość była niezaprzeczalna. Kiedy zbliżyła się było czuć od niej mieszankę zapachów. Zapachy ziół, kwiatów ale niejako spod nich przebijał się zapach ciała, kobiecego ciała. Podeszła do mnie jeszcze bliżej i znów wyciągnęła dłoń w moim kierunku. Tym razem jednak dłoń nakierowana była jasno na cel, którym był mój członek. Wzięła go do ręki i zaczęła delikatnie ugniatać patrząc to na niego to mi w oczy. Początkowo z powodu strachu nie wywołalo to u mnie żadnej reakcji, potem jednak najpierw słabiutko a potem coraz silniej mój członej zaczął twardnieć. Najwyraźniej o to właśnie jej chodziło. W tym momencie nie mogłem się powstrzymać i uśmiechnąłem się do niej na co ona tez odpowiedziała lekkim uśmiechem. Popatrzyła się za siebie a wtedy jej towarzyszki księżniczki zaśmiały się już znacznie donośniejszym głosem.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość sorka wielka
przeczytalam pierwsze zadnie i ostatnie z Twojej wypowiedzi . wiesz nie czytam tekstow ktore zawieraja wiecej niz 150 znakow;) zatem mozesz strescic w 2 zdaniach

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Wtedy ona puściła mnie i kazała wojowniczkom związać mi ręce i częściowo nogi i odprowadzić. Wtedy ostatni raz widziałem moich kolegów. Nie wiem do końca jak potoczyły się ich losy. Mam tylko nadzieje, że nie zostali np. rzuceni lwom na pożarcie. Ja tym czasem powoli zacząłem zdawać sobie sprawę co tak naprawdę mnie spotkało, choć w to już najtrudniej było mi uwierzyć. Wyglądało na to, że to dzikie plemię składa się wyłącznie z kobiet. Coś jakby na wzór mitycznych amazonek. Musze się one jednak jakoś rozmnażać. Nie znają bowiem technik in vitro bądź klonowania, które i w naszym cywilizowanym świecie, nie są jeszcze dopracowane. W tym celi prawdopodobnie zawsze porywały jakichś mężczyzn z innego afrykańskiego plemienia. Jednak my wpadliśmy im w ręce jako niebywała gratka. Mężczyźni o jasnej skórze. Prawdopodobnie pierwszy raz widziały takich na oczy. Nie byłem pewien, czy do rozmnażania służyły w tym plemieniu księżniczki czy zwykłe wojowniczki. A może jeszcze jakaś inna wydzielona grupa. Jak się okazało, przynajmniej ja nie miałem posłużyć do rozmnażania. Miałem zostać maskotką, zabawką najważniejszej z ich księżniczek. Samej królowej. Całe szczęście królowa była młodego wieku i naprawdę zniewalającej urody. Nie brakowało mi niczego, co było w ich świecie do zaoferowania, jedynie wolności. Byłem bowiem w zamknięciu. Jednak samo przebywanie z królową, kiedy to dostarczaliśmy sobie nawzajem przyjemności było bardzo przyjemne. Powoli zacząła mnie uczyć ich języka, tak, że zacząłem się z nią porozumiewać. Nie liczyłem czasu, bo było to dość trudne ale mijały przynajmniej miesiące. Muszę powiedzieć, że zakochałem się w niej a ona we mnie chyba też i to nawet wcześniej. W sumie ze względu na to nawet nie mógłbym tak po prostu uciec. Kiedy już rozumiałem trochę jej języka opowiadała mi o tym czym się zajmuje jako królowa całego plemienia, jak to się stało, że w tak młodym wieku stała się królową. Ja zaś opowiadałem jej o innym świecie, świecie wieżowców, samochodów i komputerów, choć o nich było mówić najtrudniej.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Historia ta skończyła się, kiedy do wioski przyjechali właśnie zagraniczni badacze. Rozdzielili wtedy mnie i moją pierwszą i ostatnią w życiu prawdziwą królewnę. Z jednej strony chciałem z nią zostać z drugiej jednak powrót do cywilizacji był pokusą nie do odrzucenia. Mojej królewnie chyba nic się nie stało, może poza wiadrem łez, które pewnie wylała…

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość sorka wielka
moze jutro przeczytam

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

×