Skocz do zawartości
Szukaj w
  • Więcej opcji...
Znajdź wyniki, które zawierają...
Szukaj wyników w...

Zarchiwizowany

Ten temat jest archiwizowany i nie można dodawać nowych odpowiedzi.

Pasja

BIESIADA

Polecane posty

cd. A zatem jest to kwas linolowy /CLA/___przyspiesza on metabolizm,redukuje tkanke tluszczowa zwiekszajac przy tym mase miesniowa,zapobiega ponownemu przybieraniu na wadze po zaprzestaniu kuracji odchudzajacej,tzw.efektowi jojo. Wspomaga ponadto walke z cellulitem. Dzial on szczegolnie dobrze zwlaszcza wtedy,gdy stosujac go jest aktywny fizycznie. Preparatem,ktory zawiera CLA jest Adipobon mono___zalecany 2xdziennie po 2 kapsulki. Suplementy diety,zwlaszcza te redukujace dostarczanie do organizmowu tluszczow i weglowodanow obnizaja wage powoli,czyli fizjologicznie. Powoduje to,ze organizm przestawia sie na tryby pracy \"oszczednej\". Suplementy sa godne polecenia!!!!!!! Pozytywne zdanie jest o diecie,ale nikt nie wierzy w diete cud. Sa natomiast rozne fortele,ktore mozna wykorzystac,aby schudnac____ale o tym w nastepnym poscie :D

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość Odchudzanie
KIEDY l ILE JESZ, DECYDUJE O SUKCESIE W ODCHUDZANIU Po przepracowaniu kilkunastu lat z różnymi ludźmi zauważyłem, że to stwierdzenie to podstawa. Eksperci są zgodni, że częste spożywanie mniejszych posiłków wspomaga proces utraty tkanki tłuszczowej. W ten sposób utrzymujemy poziom cukrów na stabilnym poziomie i zapobiegamy okresom występowania „zapaści cukrowych" tj. okresów, gdy poziom cukru we krwi spada poniżej wartości normalnych, które są dość częste przy stosowaniu rozkładu 3 posiłków w ciągu dnia. Utrzymywanie stałego dopływu energii w postaci węglowodanów - jednak w ilościach ograniczonych - zmniejsza produkcję insuliny, przez co przyczynia się do ograniczenia zasobów tkanki tłuszczowej. Gdy spożywamy mniejsze posiłki, nasz organizm zawsze jest pełen energii, czujemy się najedzeni, a przez to poprawia się ogólnie samopoczucie. Ponadto nasz system trawienny pracuje lepiej i szybciej, bez niepożądanych wypadków, a organizm zużywa kalorie zaraz po ich dostarczeniu i nie ma tendencji do magazynowania ich w postaci tłuszczu lub glikogenu. Jeżeli następnego dnia zużyjemy nagromadzony glikogen, nie zostanie on przekształcony w tłuszcz, ale jeśli nie zostanie on szybko wyczerpał wszelkie nadmiary kalorii zostaną odłożo jako tłuszcz, nawet jeżeli podczas dnia spożywaliśmy dużo niewielkich posiłków. Optymalna pora na spożycie posiłu żale od wzajemnych relacji pomiędzy makroskfe nikami. Jeżeli naprawdę czujesz, że musisz podczas dnia zjeść coś bogatego w cukry, jak makaron, ryż, chleb czy ziemniaki, najlepiej będzie, gdy zrobisz to przed południem. Zjedz je zaraz po zakończeniu treningu, ; tylko, jeśli przeprowadzasz trening poranny. Jeżeli trenujesz wieczorem, możesz zapomnieć o spożywaniu węglowodanów w większych ilościach. Ogólnie, konsumowanie w glowodanów nie jest czymś złym, dobrze je czasem coś takiego zjeść, szczególnie po ciężkiej, wyczerpującej sesji treningowej, po której w mięśniach nie została krzta glikogenu. Być może dowiadujesz się tych rzeczy po raz pierwszy i będzie musiało minąć trochę czasu, zanim się z nimi oswoisz, ale najważniejszą informacją, jaką powinieneś wyłapać z tej kolumny jest to, że gdy zamierzasz się odchudzać i chcesz osiągnąć swój cel, musisz odrzucić wszelkie wysokoenergetyczne napc sportowe, oparte na cukrach. To nie węglowodanów potrzebujesz, aby odpowiednio odżywić swój organizm. Powinieneś raczej skoncentrować się na utrzymywaniu poziomu insuliny na stałej wartości. Spożywanie węglowodanów z pewnością nie wspomoże utraty tłuszczu. Sportowe drinki energetyczne są pomyślane tak, aby szybko odżywić organizm, dać więcej energii i podbić odczuć napompowania, jakie często towarzyszy nam, gdy opuszczamy siłownię. Jednakże węglowodany w nich zawarte pochodzą z „najgorszych" źródeł. Prawdę mówiąc, ćwiczącemu bardziej wyszłoby na zdrowie, gdyby spożył spory posiłek na bazie makaronu, niż gdy wypije drinka wysokoenergetycznego. Przynajmniej wtedy spożyłby węglowodany wprost ze źródła, a nie ich wersję przetworzoną. Nawet gdybyście nie wiem jak długo rozmyślali nad odchudzaniem się i dzielili ten proces na małe etapy, to i tak całość nadal pozostanie bardzo skomplikowana. Jednocześnie wszystko to może być bardzo proste, jeżeli uda wam się poznać zasady rządzące utratą tłuszczu. Spróbujcie stosowania tych zasad przez 4 tygodnie, a potem na miesiąc wróćcie do tradycyjnych metod odchudzania. Po zakończeniu tego eksperymentu spróbuje: opisać mi jego wyniki. Chciałbym, abyśc spróbowali zastosować te dwa „podejścia" w takiej właśnie kolejności, a przez to lepiej zobaczycie ujemne skutki spożywania węgli wodanów oraz stosowania innych tradyq nych sposobów na utratę tkanki tłuszczowej. Gdy w pierwszym okresie odchudzania doświadczycie dużych postępów, a następnym wszystko zacznie się psuć, przekonacie się, że mówiłem prawdę!

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Witam Biesiadę! TAKA MIŁOŚĆ KASIA To uczucie przyszło nagle, opętało moje serce Założyło nań ogromne pięknych kwiatów wieńce To uczucie jest tak wielkie, promieniuje z mego wnętrza Abyś tylko mógł codziennie jak najwięcej z niego czerpać Chcę Ci dawać cała siebie, tą ze środka i tą z wewnątrz Żebyś tylko był spokojny i szczęśliwy razem ze mną Będę zawsze obok Ciebie, razem z Tobą, aż do końca Przy mnie, wierz mi, nigdy więcej nie zabraknie Ci już słońca Nie zabraknie Ci już ciepła, dobrych gestów i miłości Tylko otwórz swoje serce, pozwól mi się w nim rozgościć Ja nauczę Cię ponownie co to znaczy kochać szczerze Już przytulam Cię do serca, w moc miłości dzisiaj wierzę Tak, już czujesz mą obecność, delikatne przenikanie Jestem prawie cała w środku, czy wiesz co się teraz stanie? Zgaśnie ogień, który ciągle tak boleśnie Ciebie palił Znikną również te łańcuchy, z których każdy mocno ranił I przestaniesz się już bronić przed uczuciem tak wspaniałym Wtedy powiesz, że mnie kochasz swoim dobrym sercem całym I pomyślisz, że nareszcie masz to o czym tak marzyłeś Kogoś kto naprawdę kocha, te prawdziwą wielką miłość I będziemy tak szczęśliwi szli przez życie razem z sobą Wciąż wspierając się wzajemnie dobrym gestem i rozmową A gdy przyjdzie nam już odejść z tego świata w cieni stronę Nasze serca bić przestaną, będą jednak wciąż złączone Nie rozdzieli ich już nigdy żadna siła niebezpieczna Bo pomimo, że umrzemy, nasza miłość będzie wieczna... Pozdrawiam biesiadniczki!

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
WSZYSTKO CO MOGĘ CI DAĆ KASIA Kiedy kocham moja dusza cała śpiewa Pieśń miłości, którą w swoim sercu noszę Kiedy kocham chcę uchylić Tobie nieba weź ode mnie wszystko co Ci dziś przynoszę Weź ten błękit, który błyszczy w moich oczach i którego nawet łza już nie przesłoni Weź to Ciepło które grzeje Twoje serce Weź ta delikatność dłoni Weź policzek ten na którym co dzień rano Pocałunek swój namiętny zostawiałeś A wieczorem kiedy księżyc w okno zerkał Patrząc na mnie tak spokojnie zasypiałeś Weź mój uśmiech co rozjaśnia twarz zmęczoną I zmazuje wszystkie ślady codzienności Weź me ramię, które zawsze jest gotowe Być podpora Twoja w chwili niepewności Weź me serce, które kocha tak namiętnie Jak nikogo jeszcze nigdy nie kochało Weź mą duszę, która jest nieskazitelna oprócz duszy możesz zabrać też i ciało Weź mą dobroć, która błyszczy niczym diament I owoce swoje Tobie składa w darze Weź to wszystko co Ci jeszcze dziś przynoszę Tylko o tym tak naprawdę teraz marzę

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
WITAJ BIESIADO🖐️ SREBRNA AKACJA❤️ pomaranczko____dziekuje❤️.Pozniej dodam 6 podstawowych zalecen :D A teraz posluchajmy Hanny,,,,, Trzeba mieć tylko wielkie serce,,,,,,,, Po tym, co spotkało mnie w młodości, nie myślałam o układaniu sobie życia. A jednak… Mimo złych wspomnień założyłam szczęśliwą rodzinę. Nastał wieczór. Jak zwykle o tej porze wszyscy siedzieliśmy w kuchni. Andrzej z laptopem, Krzyś nad zeszytami, ja z nosem w książce. Od czasu do czasu mieszałam w garnku z gotującą się na jutrzejszy obiad zupą. Oczywiście Andrzej mógł pracować w swoim gabinecie, a Krzyś odrabiać lekcje w pokoiku, ale zawsze przychodzili do kuchni. – Bo chcemy być z tobą – mówili. A ja czułam się taka szczęśliwa, mimo smutnych wspomnień, które są i zawsze będą we mnie. Nigdy nie zapomnę, jaki był bezbronny i maleńki. Nie miałam jeszcze siedemnastu lat, kiedy się urodził, i nie miałam nic do powiedzenia. Mój ojciec decydował o wszystkim. Gdyby chociaż chciał mnie wysłuchać… Ale kiedy tylko padło słowo \"ciąża\", z ukochanej córeczki przeistoczyłam się we wrzód na ciele rodziny, który należy jak najszybciej usunąć. Ojciec był wtedy wójtem, a rodzice mojego chłopaka nauczycielami w miejscowym gimnazjum. Urobił ich błyskawicznie – już po tygodniu mój ukochany wylądował w liceum z internatem w dalekim mieście. Nie zapomnę szyderczego uśmiechu, z jakim ojciec oznajmił: – Bardzo grzeczny chłoptaś, ten twój Romeo. Nawet nie pisnął, a wręcz wyglądał na zadowolonego. cdn

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Potem przyszła kolej na mnie. Kazano mi pojechać do babci i zostać tam aż do rozwiązania. Dziecko miało zostać w szpitalu, a ja po sześciu tygodniach zrzec się praw rodzicielskich i jak się wyraził ojciec "będzie po sprawie". – Mamo – błagałam – mamo, pomóż mi, to moje dziecko, ja nie chcę go oddać, mamo… – Córeczko, sama jeszcze jesteś dzieckiem, całe życie przed tobą, minie czas, zapomnisz. Ostatnią nadzieją była babcia. Jednak ojciec chyba czytał w moich myślach. Sam mnie odwiózł, wrzucił walizkę do przedpokoju i stojąc w drzwiach, powiedział: – Niech mama dobrze zapamięta, od tej decyzji nie ma odwołania. Chyba że będzie ją mama utrzymywać razem z tym bachorem. Poród trwał bardzo długo, jakbyśmy za nic nie chcieli się rozdzielić. Kiedy już było po wszystkim, lekarz powiedział: – Możemy go od razu zabrać, nie musi go pani widzieć. – Muszę, chcę, proszę… Pozwolono mi chwilę go potrzymać. Patrzyłam w granatowe oczka, gładziłam ciemne włoski, przyjrzałam się znamieniu na rączce, takiemu samemu jak moje. cdn

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Mimo kategorycznych żądań ojca nie wróciłam do domu. Przestałam się go bać. Cóż mógł mi jeszcze zrobić. Zostałam z babcią. Skończyłam szkołę, potem studia. Oprócz nauki nic mnie nie interesowało. Nigdzie nie chodziłam, z nikim się nie spotykałam. Czasami dzwoniłam do ośrodka adopcyjnego, gdzie mówili mi tyle, ile mogli, że synek jest zdrowy, że jego rodzice bardzo go kochają… Nawet nie wiedziałam, jak ma na imię. – Haniu, jeśli będziesz ciągle rozdrapywać rany, nigdy się nie zagoją – tłumaczyła babcia – nie możesz ciągle myśleć o tym, co było. Ale o czym miałam myśleć? O tym, co będzie? Mąż, dzieci? Dzieci, które albo będę okłamywać, albo im powiem: "macie jeszcze starszego braciszka, ale go oddałam". Wolałam trwać w samotności. Jakiś czas potem poznałam Andrzeja. Pracował w naszej firmie, ale w ogóle się nie widywaliśmy. Nic dziwnego, był takim samym odludkiem jak ja. Cały dzień siedział z nosem w komputerze, a punktualnie o szesnastej wychodził. Pewnie nigdy bym nie zwróciła na niego uwagi, gdyby nie usłyszany strzęp rozmowy: – Szkoda, taki przystojny facet i tak się marnuje. – Podobno samotnie wychowuje syna. – Gdyby chciał, niejedna chętnie by mu pomogła… Zaczęłam go dyskretnie obserwować. Rzeczywiście był przystojny. I bardzo smutny. I sprawiał wrażenie samotnego, tak samotnego jak ja… cdn

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Po raz pierwszy od czasu mojej pierwszej, tak brzemiennej w skutki miłości poczułam drgnienie serca. Zaczęłam też kończyć pracę o szesnastej. Po kilku spotkaniach przy wyjściu zaczęliśmy się do siebie uśmiechać, wymieniać banalne zdania o pogodzie. W pracy już nie mijaliśmy się bez słowa, okazało się że o tej samej porze chodzimy robić sobie kawę, a niebawem jadaliśmy razem obiady w firmowym barku. Nasza znajomość rozwijała się błyskawicznie, coś ciągnęło nas do siebie z przemożną siłą. Zaczęliśmy spotykać się w weekendy. Były to krótkie randki, Andrzej nie chciał na długo zostawiać synka u sąsiadów, bo jak mówił, mały cały czas bardzo tęskni za matką, jest smutny i nerwowy. – To już dwa lata, jak moja żona umarła – opowiadał – a cały czas tak bardzo jej brakuje… Może to głupie, że ci o tym mówię, ale byliśmy bardzo szczęśliwą i kochającą się rodziną… Do niedawna nie wyobrażałem sobie nawet, że mógłbym jeszcze kogoś pokochać. A wtedy pojawiłaś się ty i stało się coś niesamowitego. Jakby moje serce urosło. Jest w nim moja żona, bo zawsze tam będzie, ale jesteś też i ty. A razem z tobą przyszła radość i chęć życia. cdn

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Wziął mnie za ręce i zajrzał w oczy. – Haniu, nie mówisz wiele o sobie, ale czuję, że ciebie też los skrzywdził. Chcę być z tobą, chronić cię i wspierać. Dopiero teraz wiem, jak bardzo byłem samotny. – A twój syn? – zapytałam – czy on mnie zaakceptuje? – Jestem tego pewien – patrzył na mnie z czułością – nie może być inaczej. Pojutrze ma siódme urodziny. Myślę, że to dobry moment, żebyście się poznali. Co za zbieg okoliczności. Mój synek też pojutrze skończy siedem lat. – Wiesz – ciągnął Andrzej – tak naprawdę to nie jest mój rodzony syn. Żona nie mogła mieć dzieci, a tak bardzo chcieliśmy… Zaadoptowaliśmy Krzysia, gdy był niemowlęciem. Zaniemówiłam. Oto stał się cud. Moje modlitwy zostały wysłuchane. Nic nie działo się przypadkiem. Los postawił Andrzeja na mojej drodze, aby mój synek wrócił do mnie. Nie mogłam się doczekać tych urodzin. Przekraczałam próg domu Andrzeja prawie nieprzytomna ze wzruszenia. Już za chwilę go zobaczę… – Poznajcie się – Andrzej też był zdenerwowany – Krzysiu, to jest pani Hania, moja najlepsza przyjaciółka. Spod rudej czupryny patrzyły na mnie szare, poważne oczy. W rysach buzi nie było cienia niczego znajomego. Nawet nie spojrzałam na rączkę, gdzie powinno być znamię. To nie był on. Ze wszystkich sił starałam się nie rozpłakać. Mimo wysiłków Andrzeja to nie było wesołe przyjęcie. Nie potrafiłam ukryć przygnębienia. Chciałam choć przez chwilę być sama. – Wyjdę na taras – powiedziałam – muszę zaczerpnąć świeżego powietrza. – Oczywiście. Ja tymczasem zmienię talerzyki – Andrzej zaczął szybko zbierać naczynia. Oparłam się o balustradę i zaciskając pięści starałam się opanować. – Czemu pani jest taka smutna? – usłyszałam nagle głos Krzysia. Stał obok i patrzył na mnie ze współczuciem. cdn

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
– Tęsknię za moim synkiem – powiedziałam po prostu. – To tak, jak ja za mamą – oczy wypełniły mu się łzami – ale tatuś mówi, że trzeba być dzielnym. Przykucnęłam i ostrożnie ujęłam jego małą rączkę. Zrobiło mi się strasznie wstyd. To dziecko było sto razy mądrzejsze i lepsze ode mnie. Ja myślałam tylko o swoim bólu, a on… – Wiem, że to trudne – głos mi drżał – mnie też nie bardzo wychodzi, ale trzeba się starać… Kiedy Andrzej przyszedł do nas, przytuleni płakaliśmy już na całego. Taki był początek naszej miłości. Okazało się, że wszyscy mamy wielkie serca, w których mieści się i to, co było, i to co jest.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
JARZEBINKO_____golabek puka w okienko :D Pozdrawiam WAS bardzo serdecznie🖐️👄❤️

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Wyrobilam sie w obowiazkach,,,,zatem dokoncze :D 4 fortele ,aby schudnac: 1/zredukowac ilosc zjadanego pokarmu,zwlaszcza mies,a szczegolnie wieprzowiny, 2/wylaczyc calkowicie slodycze! zaleca sie jesc: pieczywo pelnoziarniste,owoce,warzywa,platki,kasze ograniczyc do minimum,,,,albo zrezygnowac z ziemniakow,bialego pieczywa,slodyczy, 3/na sniadanie spozywac owoce,warzywa/bardzo dobre sa jablka/___powoduja przyspieszenie przemiany materii. Poleca sie 1-2 jablka przed posilkami. 4/liczymy kalorie!!!____przeliczamy ile trzeba przebiec___przejechac__przejsc aby spalic zjedzony pokarm, Np.1 lyzeczka cukru zawiera ok.115 kcal Aby to spalic trzeba: biec ok.8 min____jechac rowerem ok.15 min Warto wiedziec: Redukcja wagi ok.1kg___to wysilek energetyczny ok.700kcal 10 min.biegu to spalenie ok.200kcal____czyli utrata 700kcal nastapi w przyblizeniu po 6 godz.biegania. Zycze wytrwalosci w odchudzaniu!!

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
sorry za blad w kaloriach,,:D Redukcja wagi ok.1kg___to wysilek energetyczny ok.7000kcal___czyli utrata 7000kcal nastapi po ok.6 godz.biegania/przy zalozeniu,ze wazymy 70 kg/:D

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Witaj BIESIADO! SREBRNA AKACJO 🌻 za piekne wiersze! JODELKO! 👄 Golabek juz stuka w Twoje okienko! :D Tak sie wsluchalam w opowiadanie Hanny, ze lezki z oczu mi poplynely, dziekuje! O odchudzaniu......... no coz, to nie dla mnie ......... nie odchudzam sie i nigdy nie odchudzalam sie. :D Pozdrawiam cala Biesiade i wygladam ORZECHA! ❤️

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Po dwóch latach śpiączki chory odzyskał świadomość i mowę. W letargu widział i słyszał wszystko, ale nie mógł o tym powiedzieć NARODZONY PO RAZ DRUGI......... Małgorzata Brączyk 38-letni Salvatore Crisafulli jak wielu mieszkańców Katanii dojeżdżał do pracy motorowerem. 11 września 2003 r. nie dotarł na miejsce. Na prostej drodze wpadł pod ciężarówkę przewożącą mrożonki. Zderzenie było tak silne, że mężczyzna przekoziołkował w powietrzu kilka metrów. Kiedy karetka pogotowia przyjechała na miejsce, leżał bezwładnie na jezdni. Ordynator oddziału reanimacji miejscowego szpitala, Sergio Pintaudi, już po pierwszych oględzinach nie dawał żadnych nadziei. 29 października 2003 r. Salvatore został przewieziony do specjalistycznego centrum neurologicznego w Mesynie. Mężczyzna ani na chwilę nie odzyskał przytomności. Po 81 dniach lekarze zdecydowali się ograniczyć wszelkie zabiegi - uznali, że pacjent nie rokuje najmniejszych szans na poprawę. - Stwierdzili, że medycyna nie może nic dla niego zrobić - mówi młodszy brat Pietro. Kiedy starał się przekonać medyków, że Salvatore nie jest rośliną (- Przecież on płacze, zobaczcie - mówił), wzruszali ramionami. - Łzy nic nie znaczą, to odruch bezwarunkowy - twierdzili. Za bezwolne uznali również drgnięcie ręki. Pietro nie wytrzymywał nerwowo, krzyczał, że są nieludzcy. * Przyczepą po nadzieję W poszukiwaniu lepszej opieki rodzina postanowiła przewieźć chorego na północ kraju. Okazało się jednak, że nie ma żadnej możliwości umieszczenia go w specjalistycznej placówce. W tej sytuacji Pietro, który lata temu opuścił rodzinne strony i przeprowadził się do Toskanii, zdecydował się zrezygnować z pracy i przyjąć brata w swoim mieszkaniu w Monsummano Termę koło Pistoi. Pietro opiekował się chorym dzień i noc. W wolnych chwilach starał się zdobyć jak najwięcej informacji o chorobie brata, szukał pomocy. Wreszcie udało mu się nawiązać kontakt z Leopoldem Saltuarim z Austrii, uważanym za największy światowy autorytet w dziedzinie reanimacji. Ponieważ nie zdołał załatwić karetki pogotowia, zawiózł brata wypożyczoną przyczepą kempingową. Niestety, prof. Saltuari także orzekł, że Salvatore nie ma żadnych szans na wybudzenie. - Uszkodzenia mózgu są nieodwracalne i prawdopodobnie chory umrze za trzy, cztery lata z powodu niewydolności oddechowej - wytłumaczył rodzinie. Na karcie chorego wypisał: stan wegetatywny permanentny. Po powrocie z Austrii nastały czarne miesiące, coraz trudniej było uzyskać jakakolwiek pomoc ze strony państwowej służby zdrowia. Na początku lutego br. Pietro zawiózł brata do rodzinnej Katanii. Kiedy w marcu br. zrobiło się głośno o sprawie Amerykanki Terry Schiavo (mąż zwrócił się do sądu o pozwolenie na odłączenie urządzeń utrzymujących przy życiu jego pogrążoną w letargu żonę), Pietro rozpoczął z nowymi siłami swoją batalię. W sukurs przyszły prasa i telewizja. Zdesperowany mężczyzna ogłosił, że zrobi to samo, odłączy brata od urządzenia, dzięki któremu jest żywiony: - Zrobię to, bo nie mam sił, jestem sam, lekarze i tak postawili na nim krzyżyk. Zabiję go. Dramatyczny apel poskutkował. Sytuacją Salvatore zainteresował się minister zdrowia, Francesco Storace. Dygnitarz odwiedził chorego w domu i obiecał pomóc. Wkrótce mężczyzna trafił do specjalistycznej placówki San Donato w Arezzo. - Dopiero tam, półtora roku od wypadku, zajęto się nim naprawdę, jak należy - opowiada Piętro. Efekty były widoczne już po trzech miesiącach. W lipcu br. Salvatore odzyskał przytomność. Lekarze zdecydowali się przewieźć go do rodzinnego domu w Katanii. Piętro najpierw był przeciwny, bał się, że znów o nim zapomną, ale minister osobiście zapewnił go, że Salvatore będzie otoczony opieką przez całą dobę. Słowa dotrzymał. * Pierwsze słowa To w mieszkaniu matki, Angeli, na ulicy Brancato 14 w rodzinnej Katanii, Salvatore wypowiedział pierwsze słowo. Było około wpół do piątej po południu, 4 października nieodstępująca syna staruszka poprawiała mu właśnie poduszkę, pomagał jej logopeda, kiedy Salvatore wyszeptał z trudem: - Mama - i się rozpłakał. Natychmiast zadzwoniła do Pietra i całej rodziny. Zlecieli się jak na skrzydłach. Drugim wyrazem, jaki wypowiedział chory, było imię Petru (w sycylijskim dialekcie Piętro), potem wymówił po kolei imiona wszystkich bliskich: ojca, czwórki swoich dzieci, braci, sióstr. Salvatore leży na łóżku w pokoju pełnym specjalistycznych maszyn. W mieszkaniu zainstalowane są monitory, dzięki którym można go widzieć z każdego pomieszczenia. W pokoju chorego jest również specjalny komputer, za pośrednictwem którego mógł się komunikować z rodziną jeszcze przed odzyskaniem mowy. (Ponieważ rozmowa bardzo go męczy, ciągle jeszcze go używa). Na ścianie wiszą wizerunek świętej Agaty, patronki Katanii, której Salvatore jest specjalnie oddany, obrazek ojca Pio, krzyż, szalik w kolorach miejscowej drużyny futbolowej i zdjęcie ministra Storacego. Codziennie odwiedza go mnóstwo ludzi, rodzina, znajomi, dziennikarze. Każdy chce na własne uszy słyszeć jego opowieść. cdn......

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Nie mogłem dać znać, że rozumiem A opowiada rzeczy zdumiewające. Jedynie wypadku nie pamięta. To, co nastąpiło później, pamięta z najdrobniejszymi szczegółami. Pamięta szpitalną salę, płaczącą nad nim matkę, rozpaczającą rodzinę. Słyszał każde słowo, słyszał, jak brat przekonywał lekarzy, że się przebudzi, że wszystko rozumie. - Nie mogłem mówić, nie mogłem się poruszać, nie mogłem nic zrobić, żeby dać znać, że rozumiem. Więc płakałem. A lekarze twierdzili, że to odruch bezwarunkowy. Mówili, że nic nie czuję, że nie jestem w stanie odczuwać. Byłem bezsilny. Dzisiaj lekarze, którzy opiekowali się chorym, wycofują się ze swojej diagnozy. Prof. Pintaudi ze szpitala im. Garibaldiego w Katanii, gdzie Crisafulli został przewieziony tuż po wypadku, twierdzi, że nigdy nie mówił, iż pacjent jest w stanie nieodwracalnej śpiączki. Podobnie lekarze z Mesyny. To najbardziej denerwuje Pietra. - Chowają głowę w piasek. Jak to nie wydali takich opinii? Przecież mam wszystkie papiery! I pokazuje kolejne świadectwa. - Stan wegetatywny nieodwracalny, koma, a tutaj, o, proszę zobaczyć - pacjent niekontaktowy. Co to znaczy niekontaktowy? Przecież to nie urząd telekomunikacyjny, ale szpital. Powiedziałem to lekarzowi, który tak napisał. Chciałem zrozumieć, chciałem, żeby ktoś mi wytłumaczył. Ale gdzie tam! Żaden z nich się nie pofatygował, żeby porozmawiać z rodziną, w pięć minut obejrzeli chorego, szast-prast diagnoza, następny proszę. Pietro ciągle nie potrafi spokojnie o tym wszystkim mówić. Jest przekonany, że może go zrozumieć jedynie ten, kto przeżył podobny dramat. * Sercem cię słyszę We Włoszech jest blisko 6 tys. chorych w stanie śpiączki wegetatywnej. Większość z nich to osoby młode, ofiary wypadków drogowych i wypadków przy pracy. (Najdramatyczniejszy jest przypadek Eluany Anglaro, która od 13 lat jest w stanie bezwładu wegetatywnego. Jej ojciec kilka razy zwracał się o odłączenie chorej od urządzeń utrzymujących ją przy życiu). Wielu rodzinom, które borykają się z tym dramatem, przypadek Salvatore dał nadzieję, że może i ich chorego spotka podobna łaska. - Wiele osób prosi o rady, czasem zwykłe, dotyczące pielęgnacji chorego. Problemów jest morze: z rehabilitacją, żywieniem, codzienną higieną, jak nie dopuścić do odleżyn. Czasem dzwonią w chwili zwątpienia, żeby ich podnieść na duchu, dodać otuchy - mówi Piętro. Piętro Crisafulli, który całkowicie poświęcił się bratu, zdaje sobie sprawę, że Salvatore miał ogromne szczęście, jego przypadek graniczy z cudem, dlatego zawsze znajduje czas, aby choć chwilę porozmawiać z wszystkimi, którzy telefonują, jeśli telefon jest zajęty, oddzwania. Wie, że czasem wystarczy jedno dobre słowo, aby przywrócić siły i wiarę. Jego internetowa strona stała się miejscem spotkań i wymiany doświadczeń. Niebawem ukaże się książka "Łzy życia" opisująca historię Salvatore. Najważniejsza według Pietra jest wiara. Trzeba mieć też niespożyte siły. Nie wszystkim jest to dane. Nie zniosła ciężaru tragedii żona chorego. Po wypadku doznała szoku i popadła w depresję, z której powoli się otrząsa, ale w jej życiu nie ma miejsca dla męża. - Zapomniała o nim albo chce zapomnieć, nie ma dość siły, żeby udźwignąć tak ogromny ciężar - tłumaczy Pietro. Nie ma żalu do szwagierki. - Ludzka słabość - mówi. Sam nie podejrzewał, że ma tak wiele hartu. Nie zdawał sobie też sprawy, że o dwa lata starszy od niego brat jest mu tak bliski, że gotów byłby dla niego na wszystko. Kiedy Salvatore leżał u niego w mieszkaniu w Monsummano Termę, czasem bił głową w ścianę, bo nie wiedział, co robić, kogo prosić o pomoc. Widział, że Salvatore płacze, widząc jego rozpacz - wtedy nucił mu ich ulubione piosenki. Jako chłopcy śpiewali razem w chórze prowadzonym przez instytut San Gregorio w Katanii. To koiło ich rozdygotane nerwy. Pietro własnym sumptem nagrał płytę z ulubionymi piosenkami brata. Jedną napisał sam: "Bracie mój - mówię do ciebie - ty mi odpowiadasz - sercem cię słyszę". Dzień po dniu kondycja Salvatore się poprawia. Niedawno zaczął poruszać głową i nogą. Dzięki specjalnemu urządzeniu utrzymującemu go w pozycji pionowej może ćwiczyć kręgosłup. Zaczął normalnie jeść (wcześniej był sztucznie żywiony). Powoli robi postępy w mówieniu. - Salvatore raczej nigdy nie będzie całkowicie autonomiczny, ale dla nas to i tak dużo, to cud - mówi Pietro. Przypadek Salvatore sprawił, że włoski komitet do spraw bioetyki wydał oświadczenie, w którym wypowiada się przeciwko odłączaniu sztucznego karmienia i pojenia osób będących w stanie śpiączki wegetatywnej. Podawanie pokarmu i wody nie jest uporczywym obstawaniem przy działaniach przedłużających życie za wszelką cenę. Nie jest to zajadłość terapeutyczna - stwierdza dokument. koniec 🖐️

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
WIECZOREM CHCĘ... Wieczorem chcę ciepłem się otulić i słowa szeptać ciche, słowa wprost z Krainy Rozmarzenia. Wieczorem usiąść, pośpiech zgubić , leniwie przeciągnać się, jak kotka. Wieczorem wierszy już nie pisać lecz posłuchać tego, co w duszy jeszcze nienazwane mieszka Wieczorem...... A może jeszcze być retro zgasić światło elektryczne świece zapalić zapałką. Pozwolić kryształowi kieliszków nasycić się blaskiem... Jeszcze zatańczyć z tobą przy melodii, co kiedyś już brzmiała. Spojrzeć w oczy, a może w gwiazdy i cichutko nocy wyjść naprzeciw. autor. Joanna Napieralska Dobranoc BIESIADO! 👄

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Wreszcie jestem na BIESIADZIE!!! Uffff,ale gorac! JARZEBINKO____dziekuje za golabka❤️ A teraz siadam i czytam,,,,Jak dobrze,ze zostawilas nam lekturke. Lubie tak w ciszy i spokoju poczytac,,,posluchac.Dziekuje❤️ Teraz pewnie juz spisz,,,,i marzysz!A zatem kolorowych snow 👄

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Ojej,JARZEBINKO_____powialo romantyzmem,,,Piekne👄 A ja powiem tylko,,,, "Wieczorem usiąść, pośpiech zgubić , leniwie przeciągnać się, jak kotka".

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Witam Biesiadę! Zacznij od siebie... Elżbieta Knaflewska Świat??? - tak, wielka przestrzeń wokół nas. Miliardy: istnień, kobiet, mężczyzn i dzieci, Miliony: krajów, miast, miasteczek i wsi, Tysiące: gestów, uczuć symboli i znaków, Setki: trosk, cierpień, bólu i łez, Dziesiątki: par, pocałunków i rozstań, Jednostki: uścisków, radości, zrozumienia i miłości... ...jakże niewiele, a jakże dosyć?!... ...Czy takie musi być życie?!... Dlaczego nie potrafisz darować uśmiechu? Dlaczego odwracasz się, jak ktoś woła o pomoc? Dlaczego uciekasz przed skrzywdzonymi przez los? Dlaczego nie potrafisz zrozumieć cierpienia? ...To Ty odpowiedź znasz, nie ja!... Zacznij od dziś, od siebie - daj co masz! Podaruj drugiemu radość, a nie smutną twarz. Kochającym sercem otwórz się jak wiosną, pąka kwiat. Zmień siebie, nim zaczniesz zmieniać ten świat!!! Pozdrawiam biesiadniczki!

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Bądź dzieckiem światłości E.Knaflewska Bądź światłem, co prowadzi. Bądź lekarstwem, co ból zgładzi. Bądź pocieszeniem w cierpieniu. Bądź ciszą w milczeniu. Bądź oddechem w duszności. Bądź opanowaniem w złości. Bądź śmiechem w radości. Bądź nadzieją w beznadziejności. Bądź odwagą w strachu. Bądź ptakiem na dachu. Bądź łzą we wzruszeniu. Bądź mądrością w uczeniu. Bądź słowem w modlitwie. Bądź spokojem w gonitwie. Bądź schronieniem w bezdomności. Bądź westchnieniem w młodości. Bądź skarbem w nicości. Bądź zbroją w litości. Bądź zachwytem w marzeniu. Bądź pamięcią we wspomnieniu. Po prostu bądź Bożym dzieckiem światłości, Dając ludziom iskierkę: wiary, nadziei i miłości.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
WITAJ BIESIADO🖐️🖐️🖐️ KOCHANE DRZEWKA____________witam wszystkich🖐️ SREBRNA AKACJA👄 JARZEBINKA👄 ORZECH👄 Uffff,ale duszno.zapowiadaja deszcz,,,,zobaczymy :D O tym czego nie dostrzegamy,,,,,,, W pewnym szpitalu w pewnej sali, leżało dwóch pacjentów. Jeden z nich miał sparaliżowane nogi i leżał pod ścianą drugi zaś zdrowszy miał łóżko pod oknem. Sąsiad bardzo mu zazdrościł ze może spoglądać na zewnątrz. Ten zdrowszy zatem codziennie opowiadał mu, co ciekawego dzieje się za oknem - że dzieci bawią się w piaskownicy, jakiś pan jedzie na rowerze, a tam z daleka dwoje ludzi idę trzymając się za ręce... Nagle piłka wpada do stawu, ptaki zrywają się do lotu a nad tym wszystkim rozpościera się cudowne błękitne niebo... Pacjent przy ścianie z zachwytem słuchał co ma do powiedzenia jego kolega który godzinami snuł opowieści. Pragnął tak jak on choć raz zobaczyć to wszystko. I tak mijały dni... Aż pewnej nocy pacjent spod okna źle się poczuł. Nie mógł dosięgnąć alarmu. Błagał o pomoc stawał się coraz słabszy. Jednak pacjent spod ściany nie pomógł mu, spokojnie patrzył jak jego kolega umiera. Nazajutrz lekarze zabrali ciało. Pacjent spod ściany poprosił o przeniesienie pod okno. Ucieszony resztkami sił wspiął się na parapet powoli wyciągając ręce. Otworzył oczy... spojrzał... za oknem była... ściana. ....czasami nie zdajemy sobie sprawy z tego jak wiele mamy ...póki tego nie stracimy... Autor nieznany Pozdrawiam bardzo serdecznie!

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
WITAM BIESIADO!🖐️ SREBRNA AKACJO🌻 piekne wiersze! JODELKO!👄 u mnie tez goraco i deszczu nie widac, chociaz powinno juz popadac, wszystko suche , trawy zrobily sie jak siano, ogrodek moj podlewam 2 razy dziennie.... dobrze, ze nie jest duzy! \"...... czasami nie zdajemy sobie sprawy z tego jak wiele mamy ....poki tego nie stacimy\".... Swiete slowa !!! 👄 Pozdrawiam cala BIESIADE 🖐️

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gosia Więcek, mieszkanka Kaczyc pod Cieszynem, waży 19 kg, mierzy 90 cm. Mimo choroby kończy właśnie studia. MAŁA WIELKA GOSIA ........ Beata Dżon. Stuknęło mi 23 lata! To już poważny wiek! - śmieje się radośnie Gosia z wysokości dziecinnego rowerka i już jej nie ma. Szybko porusza stopkami rozmiar 30, pędzi do swojego pokoju i już szuka telefonu w torebce. Pewnie kolejne życzenia urodzinowe. Gosia Więcek, mieszkanka Kaczyc pod Cieszynem, waży 19 kg, mierzy 90 cm. Jest chora na wrodzoną łamliwość kości, ale wbrew zapowiedziom lekarzy śmiertelna łamliwość - jej nie złamała. - Życie czasem daje mi w kość, tak dosłownie i w przenośni, ale ja mu oddaję! - mówi dziewczyna. - Nie uważam się za osobę szczególną. Robię wszystko, tak jak mi siły pozwalają, tak jak mogę. Nie pójdę po schodach, to pojadę windą. Jeśli nie ma windy, są inne możliwości - śmieje się Gosia. Nie rozstaje się z dziecinnym rowerkiem, którym przemieszcza się po mieszkaniu, uczelni czy pracy - nie może samodzielnie chodzić. Podkreśla, że gdyby nie upór rodziców, ich wsparcie, byłaby smutną i zdaną na innych istotą. Początki były trudne. Poza lekarzami, którzy nie dawali jej szans, mierzyli, ważyli, uczenie kiwali głowami, rodzina musiała zmierzyć się z obawami otoczenia. Dyrektorka szkoły podstawowej nie chciała Gosi u siebie widzieć, nie chciała brać odpowiezialności, jeśliby dziewczynce coś się; stało. Nie wzięła pod uwagę, że mogła odebrać jej coś bezcennego w tym wieku - kontakt z rówieśnikami. - Mama była uparta! - podkreśla z wdzięcznością Gosia. Dzięki pomocy mamy skończyła szkołę, pani Ewa właściwie chodziła z nią do szkoły. Na jej rękach lub w wózeczku Gosia przemieszczała się z klasy do klasy, a mama uważała, by kruchej, ale pełnej temperamentu dziewuszce nic się nie stało. Liceum to był już zupełnie inny świat - dyrektor przyjął ją bardzo serdecznie, umożliwił kontynuowanie nauki i zdanie matury, nigdy zresztą nie miała problemów z uczeniem się, przeciwnie, oceny miała świetne. Małgosia właśnie kończy studia dzienne na Uniwersytecie Śląskim w Cieszynie. Mieć butki na obcasach - Gosia jestem - tak się przedstawia, Małgorzata czy Małgosia do niej nie pasuje. Jest bardzo bezpośrednia, szybko i dużo mówi, energia aż kipi w tej drobnej osóbce. - Udało mi się, jak niektórzy mówią, może i prawda. Jednak to dzięki rodzicom, no i sobie. Jestem optymistką, trochę zwariowaną, znajomi mówią, że mam wiele odwagi. Lubię ludzi, mam wielu znajomych, przyjaciół. Czasem mnie dopadają smuteczki. Słucham wtedy muzyki albo przeciwnie - z mamą czy przyjaciółką idziemy poszaleć po sklepach! Uwielbiam to, jak każda kobieta, zmieniam fryzurę, jakiś kupiony drobiazg poprawia humor - wylicza Gosia. Cieszyn jest wtedy dobrym lekarstwem, piękne stare miasto, uliczki, sklepiki, rzeka Olza. Znajomi noszą ją na rękach albo wożą w wózku po starych brukach miasta, słychać wtedy tylko szczebiot Gosi. -Jak już nic nie pomaga, to przeklnę, ale staram się być cierpliwa - tłumaczy Gosia. Uwielbia tańczyć, czasem można ją spotkać w dyskotece Retro, tańczy noszona, przez kolegów, rozbawiona z rozwianym włosem, szczęśliwa. Chętnie pływa "w motylkach albo z jakąś pomocą", jeździła konno. - Wolę dużego konia, inaczej się porusza, jechałam kiedyś na kucyku, dał mi popalić! Wie też, że z wiekiem stan kości się poprawia, jeśli ktoś się rusza, jest aktywny, mięśnie lepiej trzymają kości. -Ja się chyba od sześciu lat nie połamałam, wcześniej często zdarzały się stłuczenia, pęknięcia. Teraz wiele razy przewracam się na uczelni i nic się nie dzieje! - cieszy się Gosia. Z powodu tych upadków lepiej czuje się w spodniach. - Uwielbiam spódniczki, są takie kobiece, ale jak koledzy biorą mnie na ręce, żeby wnieść na schody na uczelni, spodnie są praktyczniejsze - uśmiecha się, poprawiając opadające włosy. Na drobnych dłoniach widać staranny manikiur, kilka pierścionków. - Lubię biżuterię, wiem, że złota ze srebrem nie powinno się nosić, ale co tam! Kupuję ubrania w najmniejszych rozmiarach, nawet dziecięce, jeśli mi styl odpowiada. Sama skracam sobie rękawy czy nogawki, umiem szyć. Najgorzej jest z butami, noszę numer 30, a te produkują przecież tylko jak dla dzieci: z kwiatuszkami, miśkami, wolałabym coś eleganckiego. Sandałków szukam od dwóch lat, nic nie mogę znaleźć! - żali się drobna kobietka. W sekrecie Gosia zdradziła, że marzą jej się buty na obcasach: czarne lakierki. - Tak, mieć butki na obcasach... cdn.....

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Bez taryfy ulgowej, ale z nadzieją ........ Gosia Więcek mieszka z rodzicami i 10-letnią siostrą. Dwa koty przemykają po mieszkaniu. - Siostra bardzo chciała mieć kota, namówiła tatusia, no i mamy dwa. Od października znów zaczyna się zwykły rytm Gosi studentki. Miała różne pomysły, chciała być malarką ("zza sztalug w ogóle by mnie nie było widać"), po doświadczeniach z lekarzami myślała o medycynie, konkretnie - o chirurgii. Rzeczywistość sprowadza na ziemię, szansę Małgosi na pracę przy stole operacyjnym równe były zeru. - Myślałam też o pomaganiu innym, sama wiem, jakie to trudne: dawać i przyjmować pomoc - przyznaje. Studiuje na kierunku pedagogika i praca socjalno-wychowawcza Uniwersytetu Śląskiego w Cieszynie. - Mogę pracować w MOPS, w domach pomocy społecznej, domach dziecka - wylicza studentka ostatniego roku. Tata podwozi ją zwykle na uczelnię, córka woli jeździć z tyłu, siada na podwyższonym foteliku, choć chętniej zasiadłaby za kierownicą własnego samochodu. - Moje poważne marzenie to własny samochód. Wiem, że za granicą wiele osób chorych, niepełnosprawnych, o niewielkim wzroście, samodzielnie prowadzi auta. Potrzeba pewnych przeróbek, podwyższenia fotela, wspomagania kierownicy. Nie wiem, jak się o to starać, a mogłabym wtedy odciążyć rodziców. Wierzę, że jakoś i do tego dojdę - mówi Gosia. Jest świetną studentką, otrzymuje stypendium naukowe, chciałaby 'się usamodzielnić. Zaczęła już pisać swoją pracę magisterską. - Mam wymagającego promotora, to dobrze, żadnej taryfy ulgowej! Piszę na bliski mi temat: "Funkcjonowanie w społeczeństwie osób z wrodzoną łamliwością kości". Część teoretyczną już mam - chwali się Więckówna. Przyznaje, że gorzej jest z badaniami: osoby chore na łamliwość kości mieszkają często bardzo daleko, trudno jej się z nimi spotkać. Niedaleko jednak, w Skoczowie, mieszka jej koleżanka Agnieszka: pracuje w magazynie, obsługuje komputer, porusza się na wózku. Zbieranie materiałów do tej pracy pozwoliło Gosi poznać wyniki prac naukowych w Szwecji. Przeszczepiono tam geny z płodu zdrowego płodowi z wrodzoną łamliwością kości i dziecko urodziło się zdrowe. - To daje jakąś nadzieję. Nauka nie twierdzi, że nie mogę mieć dzieci. Potomstwo nie musi odziedziczyć choroby - mówi z przekonaniem. Ja też czuję - Nie czuję się osobą gorszą ze względu na swoją niepełnosprawność. Lubię przebywać w środowisku niepełnosprawnych, to dobra szkoła życia, nie tylko ja jestem osobą pozytywnie nastawioną do życia. Jest wiele innych, jeszcze bardziej chorych ode mnie, świetnie sobie radzą. Nie dają poznać po sobie, jak im trudno, nie przejmują się tym, że są na wózku -z przekonaniem mówi Gosia. Czasem nie można obejść się bez pomocy w pełni sprawnych, ważne jednak, by była to mądra pomoc. - Nie należy się litować, użalać. Czasem dzieci, osoby starsze zwracają na mnie uwagę: "Ooo, patrz, jaka mała pani!", wykrzykują, pokazują palcem. To świadczy o nich, nie o mnie, choć czasem jest przykre. Staram się nie przejmować tym, co o mnie myślą. Czasem mam wrażenie, że niektórzy nie wiedzą, że ja też czuję - podsumowuje. Gosia jest od trzech lat wolontariuszką w MOPS w Cieszynie. Przynajmniej raz w tygodniu pracuje osiem godzin w dziale pracy specjalistycznej: pomaga bezrobotnym w poszukiwaniu pracy, pisaniu dokumentów. Petenci czasem najpierw słyszą stukot klawiatury, dźwięczny śmiech, potem dostrzegają ukrytą za biurkiem Gosię. Zawsze słyszą "nie ma sprawy". - Jasne, że się bałam na początku, chciałam w praktyce sprawdzić, czy moje studia to właściwy wybór, czy się odnajdę w takiej pracy Jakub Wąsik, mój kierownik w MOPS, przyjaźnie mnie przyjął, od razu pytał, jak dostosować stanowisko pracy, jak będzie wyglądać moje poruszanie się po biurze. Nie było problemów; podobnie koleżanki przyjęły mnie ciepło. Tam chętnie zatrudnia się niepełnosprawne osoby - podkreśla wolontariuszka. Dostaje czasem od znajomych oferty pracy, przekazuje je "swoim" bezrobotnym, czasem praca wymaga cierpliwości, bo rozmowy z klientami biura bywają ciężkie. - Częściej zdarzają się miłe słowa. Pewna pani nazwała ją "uroczą, małą kobietką". Gosia lubi też uciekać w świat marzeń, kiedyś fotograf Krzysztof Niesporek zaprosił ją na sesję fotograficzną: - Zajęto się mną jak modelką, makijaż, włosy, światła. Zmieniałam kapelusze, boa z piór, suknie miałam swoje. Przyjaźni się z Asią Małysz ze studiów (nie, nie z tych Małyszów, prostuje Gosia), jej serdeczna przyjaciółka od dziecka, Ania, wyszła za mąż, wyjechała do Anglii. - Mam dużo zajęć, odwiedzam znajomych, rodzinę, lubię podróżować, pomagać innym. Czasem, kiedy moje koleżanki układają sobie życie, wychodzą za mąż, rodzą dzieci, robi mi się trochę żal... Czuję się samotna. Wiem, jak to pięknie być zakochanym, czasem brakuje mi tej drugiej osoby... Wierzę, że znajdę swoją drugą połówkę, chyba każdy o tym marzy. To już życie pokaże - zamyśla się Gosia. Wrodzona łamliwość kości (łac. Osteogenesis Imperfecta) - choroba uwarunkowana genetycznie, polegająca na zaburzeniach w prawidłowej budowie kolagenu (głównego składnika tkanki łącznej). Charakteryzuje się nadmierną kruchością kości. Występuje stosunkowo rzadko (1 przypadek na ok. 30 tys. urodzeń). Jej cechą charakterystyczną jest skłonność do złamań kości, nie tylko w wyniku upadku, ale także z błahych powodów, często samoistnie, np. w czasie snu. Choroba ta jest wywołana wadą genetyczną, a możliwości jej leczenia są, jak dotąd, znikome. koniec.🖐️👄

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
KOCHANE DRZEWKA___________🖐️🖐️🖐️ JARZEBINKO kochana____dla CIEBIE w podziekowaniu👄 Nadzieja rodzi sie w kazdym sercu. Nie w kazdym zostanie. Moze sie w pyl obroci, Moze snem przeszlosci sie stanie. Nadzieja podobno umiera ostatnia, Wiec nie pozwol by umarla, Niech choc mala iskierka sie tli. Nie poddawaj sie zachowaj ja w sercu Nawet jak inni w nia juz nie wierza Ze zlym losem raz po raz sie mierza. Ludzie ktorzy w nia zwatpili, Nadziei innych pozbawili A Ty nos ja w sercu Moze ktos ja dostrzeze w Tobie Moze pomozesz komus i sobie ... Nadzieja umiera na koncu A Ty podazaj ku sloncu Nawet bedac w ciemnym tunelu Posrod watpiacych wielu... Podazaj w strone swiatla Przyjacielu ... Cudownego wieczoru !!!!!

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Jestem Twoim Przyjacielem. Kiedy potrzebuje twojego wsparcia... Zawsze mi pomozesz, Gdyz jestes moim przyjacielem... Kiedy cos mi sie stanie... Zawsze mi pomozesz, Gdyz jestes moim przyjacielem... Kiedy popadne w nalog... Zawsze mi pomozesz, Gdyz jestes moim przyjacielem... Kiedy cos... Lub ktos... Tobie bedzie zagrazac... Pamietaj, schronienie i spokoj zawsze znajdziesz u mnie, Gdyz... Jestem Twoim Przyjacielem... ❤️👄🖐️

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

×