Skocz do zawartości
Szukaj w
  • Więcej opcji...
Znajdź wyniki, które zawierają...
Szukaj wyników w...

Zarchiwizowany

Ten temat jest archiwizowany i nie można dodawać nowych odpowiedzi.

Pasja

BIESIADA

Polecane posty

Niemal w każdej sytuacji można znaleźć sposób, żeby pomóc sobie i innym ...... ZAPYTAM O SENS JUŻ TAM ....... Edyta Giętka Nazywa się Ela Rembelska. Ma 34 lata, ciemne brwi nad spuchniętymi od morfiny oczami i potworną chęć, by żyć. Choć z medycznego punktu widzenia powinno już Elki nie być. Ile już razy ludzie w białych kitlach mówili matce: zrobiliśmy wszystko. Ale żyje. Przy życiu trzyma ją jakaś irracjonalność. No bo nie sens? Sens czego? Przed blokiem na warszawskim Żoliborzu warczą wiertarki. Robotnicy układają nowy chodnik. Kończy się jesień. To dobrze. Elka woli mrok. Od światła głowa boli bardziej. W pokoiku stoi szpitalne łóżko przykryte materacem na odleżyny. Nawet głowa nie chce się podnieść. Jedyne, co można, to wywrócić oczy w kierunku okna. I zobaczyć skrawek nieba. Ten sam skrawek od 9 lat. Tak długo już leży. I patrzeć, jak w skrawku nieba zawężonym do okiennej ramy zmieniają się pory roku. W tym roku sroki zrobiły gniazdo na drzewie. Od pierwszego do ostatniego drewienka Elka obserwowała, jak rósł wielki sagan. Potem gniazdo zajęły kawki. Jak zaczynają krzyczeć, znaczy, że wychodzą ludzie z psami. Czasem w ramie okna zjawia się księżyć. Poruszają się liście, a światło miga wtedy jak brokat. Ludzie z bloku, spieszący rano do pracy, nawet nie wiedzą, ile można wyczytać ze skrawka nieba. Medycyna nie wie, co tak naprawdę Elce jest. Wiadomo tylko, że wszystko przestaje pracować. Ciało stopniowo odmawia życia. Ukradzione śmierci serce bije rytmem stymulatora: 82 uderzenia na minutę. Słowa świszczą, odbijając się od rurki włożonej do tchawicy. Słowa zagłusza warczący koncentrator tlenu, który całą dobę pompuje w Elkę życie. W gmatwaninie rurek, ułożonych na pstrej koszulce w żółte paski, jedyna część ciała, która jeszcze ma wolność, to dwa palce u lewej ręki. Więcej nic. Prawa ręka i nogi leżą bezwładnie na kołdrze z flaneli. Mama opowiada Elce świat, który nie zmieścił się w okiennej ramie. Że za oknem jest ulica, jakiej szerokości będzie chodnik, że po drugiej stronie jest blok. Cytadela jest w kierunku tej ściany i naprzeciwko łóżka. Kiedyś Elka widziała Cytadelę. Dzięki temu wie, w którym zakątku Warszawy właściwie mieszka. PRZYMIARKI DO ŚMIERCI Ze zdjęć w albumie uśmiecha się dziewczyna w wiatrówce. To trzecia klasa. Ciało pozwalało jeszcze Elce chodzić do trzeciej klasy o własnych siłach. Lodowisko. Elka z Anką wariują na łyżwach. Trzask kości o lód. Już nie wstaje. Diagnoza - złamany obojczyk. Wyjmują z gipsu rękę, która już nie chce się poruszyć. Nie boli, tylko jakby nie było tej ręki. Szpital. Diagnoza: zanik mięśnia barkowego. Wystarczy dotknąć Elkę, a ciało łamie się jak gałąź. Sadzają Elkę na wózek. Będzie dobrze - dziecko zawsze myśli, że będzie dobrze, bo tak kończą się bajki. Dlatego dziecko ściga się na tych wózkach po szpitalnych korytarzach. Teraz brzuch robi na złość. Boli tak, mówi Elka, jakby ten brzuch coś skręcało, wyżymało z całej siły, tak jak wyżyma się mokry ręcznik. Diagnoza - może to rozwojowe, przecież ma 13 lat, może owsiki. Na wszelki wypadek wycinają wyrostek. (Pisk. Jakby odgłos karetki na sygnale. To pulsoksymetr, aparat mierzący dopływ tlenu do organizmu Elki przez 24 godziny na dobę alarmuje, gdy poziom tlenu spada. Przerwa. Trzeba wyciągnąć z gardła rurkę tracheotomijną do przemycia. Rurkę myje się kilka razy dziennie, żeby nie przeszkadzała oddychać. Ela łyka powietrze głębiej, głębiej... Czuwająca maszyna cichnie). Następne lato. Elka jest u cioci. Nie sika już trzy dni. Diagnoza - od tego upadku na lodowisku Ela chodzi ze złamaną miednicą. Teraz kość weszła w pęcherz i zablokowała mocz. Serce. Psuje się akurat wtedy, gdy zaczyna się pierwszy rok studiów, właśnie budują metro. Jedzie na uczelnię z książkami. Potem nie pamięta. Diagnoza - skurcze zatokowe w sercu. Rzadki przypadek. Wszczepiają stymulator. Kwadracik w piersi wielkości pudełka zapałek, a jakby drugie życie dostała. Zobaczyła świat - góry, Rabkę, Częstochowę. Krtań. Elka zaczyna trzeci rok pedagogiki. Siada pod kasztanowcem i przestaje oddychać. Trzeba wszczepić rurkę. Nie! Widziała w telewizji ludzi z dziurą w krtani. Te świszczące słowa. Reanimacja. Budzi się już z rurką na zawsze. Potem pierwsza prawdziwa przymiarka do umierania. Diagnoza - udar móżdżku, najgorsza rzecz. Zwykle koniec. Tak jakby zgasić ekran telewizora. 23.30. Telefon do matki: zrobiliśmy wszystko. Pół roku, dzień i noc nie można pozwolić Elce zasnąć. Trzeba opowiadać od nowa te same historie, szarpać, gdy wywraca oczy do góry. Pół roku, dzień i noc. Nie wiedzieć czemu dożyła do sylwestra. Znów udar. Kolejna przymiarka do... Operacja na cewnik. Centymetrowa dziura, zrobiona w brzuchu na żywca. Pogryzła mamę z bólu. (Godzina 21. Aparat piszczy na alarm. Trzeba włączyć respirator. Gdy Elka usypia, mózg zapomina, że trzeba oddychać). CHCĘ ŻYĆ. PRZEPRASZAM Ranek. Najgorszy jest ten strach, moment, gdy odłączasz respirator. Potem trzeba bardzo się koncentrować, żeby przypomnieć sobie oddychanie. Robisz jeden wdech, drugi... - Nie lubię respiratora. Ma zakodowane, że musi pracować. Nieważne, czy oddycham, czy nie. Czasem złapię oddech, a za chwilę on pompuje we mnie drugi. To tak, jakby się zachłysnąć podwójnym powietrzem. Muszę kontrolować, żeby pogodzić nasze oddechy, czyli robić wdech w tym samym czasie. Lekarz każe się z nim zaprzyjaźnić. Nigdy się nie zaprzyjaźnię. Elka nie podłączy go na stałe. Potem rodzina ma dylemat etyczny, kiedy..., no..., powiedzieć dość. Do mycia są potrzebne specjalne środki przeciwgrzybiczne. Matka myje Elę oszczędnie. Butelka to 26 zł. Gdy lepiej się czuje - samą wodą. Rurki do cewnika, do gardła, respiratora, koncentratora... Wypożyczenie koncentratora kosztuje 250 zł miesięcznie. Za 510 zł renty lepiej nie chorować. To nie są czasy dla takich wyroków Boskich. Jeśli nie umierasz, choć zaprzestano już leczenia, Fundusz Zdrowia się irytuje. Nie raz wezwani lekarze mieli pretensje, że nie umiera. Dodatek opiekuńczy dla czepiających się życia na siłę to 160 zł. Hospicjum. Trafiają tu ci, którzy skończyli chorować. Tzw. terminalni (terminus - granica, kres). Matce podali kartkę papieru: "Zostałam poinformowana, że choroba mojego dziecka jest nieuleczalna. Przyjmuję do wiadomości, że pracownicy nie będą stosowali metod mających na celu przedłużanie życia". Czyli będą wyłączali ból, żeby odeszła w spokoju. Pomożemy jej umrzeć - podają kartkę jeszcze raz. Nie podpisała. Kiedy wyzdrowieję? - zapytała Elka doktora w swoje urodziny akurat. - Skończyliśmy leczenie. Proszę się przygotować do śmierci - zirytował się. Przecież do tego nie da się przygotować. Sala operacyjna. Nie raz, gdy wieźli Elkę na salę, po drugiej stronie korytarza mijały ją łóżka wracające z sali, spod prześcieradeł wystawały opuchnięte martwe twarze. Z tym się człowiek nie oswaja. Pani Basia, matka Elki, zniszczona kobieta, od 9 lat siedzi przy łóżku dziecka. Jest dłońmi Elki, głosem komunikującym się przez telefon. Nawet na sekundę nie można wyjść z pokoju. To może stać się w każdej chwili... Wychodzi raz w tygodniu kupić leki, chleb i coś do chleba. Nie, nie trzyma gromnicy w pogotowiu. Po co? Hospicjum zdiagnozowało matkę: nadwrażliwa. Bo przeszkadza umrzeć, zamawia prywatne wizyty i podaje antybiotyki. - Nie można było tak patrzeć... Dawali jej morfinę. Straszne ilości. Już nie jadła, nie widziała. Zabrałam ją do domu. W karetce znów był atak. Podłączono respirator. - U nas się umiera - krzyczał hospicyjny lekarz przy łóżku. - Wiesz, nie jestem za tym, żeby przedłużać życie, kiedy umrze pień mózgu - Elka jakby tłumaczy się z tego, że chce żyć. cdn........

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
MOŻE TO SENS? Dziewięć lat z pozycji łóżka patrzysz na dywan w bordowe kwadraciki. Elka zmieniłaby ten dywan. Na najtańszy. Może w tulipany? To tak jakby zmienić świat wokół. Czasem, żeby zmienić świat, ktoś poprzestawia jakieś drobiazgi - przełoży książkę w inne miejsce albo zdjęcie w oprawce. Zawsze to inaczej. Załamanie. Raz przyszło. Gdy koleżanki zaczynały się zakochiwać, przynosić te wszystkie fotografie z wyjazdów na żagle, potem fotografie w białych sukienkach. A Elka ciągle widzi tylko ten cholerny skrawek nieba w okiennej ramie. - Idźcie sobie - krzyczałam. - Nie szły. Godzinami tak potrafiły siedzieć. Patrzyłam w ścianę, żeby nie patrzeć im w oczy. Byłam wściekła na tego ich Boga, na żagle, na wszystko. I na siostrę w czarnym habicie, która w szpitalu pocieszała chorych swoją hiobową opowieścią: Dziękuj za cierpienie, ono uszlachetnia, Bóg cię tym cierpieniem wyróżnił. Elka nie wierzy w sens cierpienia. W ogóle nie chce żadnej grobowej ciszy wokół. Życie ma sens. Cierpienie nie. Dziś Kaśka, wolontariuszka z hospicjum, przyniosła Elce liście. Ze wszystkich drzew w parku. Żeby pokazać jesień. SMS do Józka ze Śląska, który przychodził do Eli jeszcze jako zakonnik kamelianów. Rzucił zakon cztery lata temu. Zaczął studiować, wyjechał, ożenił się: "Kochana misiu, jak minął dzień?". Józek pisze codziennie. Pan Leon, kombatant, przysłał list, a w nim zasuszony kwiat: "To oryginalna szarotka górska rosnąca w szerokich skałach, zerwana przeze mnie na szczycie góry Rysy w 1948 roku, gdy byłem szefem strażnicy nr. 187 na Łysej Polanie". - W końcu coś we mnie pękło. Długo to trwało, zanim zrozumiałam, że ci wszyscy ludzie wcale nie robią mi na złość tym, że jadą na żagle. To ich życie. Trzeba tak żyć. Spacerować po deptakach, wejść na Rysy. Przecież nigdy nie zostałam sama. Nigdy. Zawsze, gdy już; nie ma pieniędzy, nadziei, zjawia się ktoś. Zawsze. Jak pani Grażyna, nauczycielka z Lublina, z którą Elka leżała na sali 5 lat temu, czekając na kolejny koniec. Pulsoksymetr. Nie może wyjść bez niego ze szpitala. Nikt nie wytrzyma kontrolowania, czy oddycha, dzień, noc, miesiąc, rok? Aparat kosztuje 5,5 tyś. zł. Kosmiczna suma. Pani Grażyna wyszła z sali. Weź dwa tysiące, rozmawiałam z mężem - powiedziała. W sali obok leżał właściciel przedsiębiorstwa transportowego. Chciał wpłacić pieniądze na szpital za udaną operację. Profesor się nie zgodził. Niech pan pomoże Eli - zadzwonił do przedsiębiorcy. Rano telefon od męża Grażyny: Powiedziałem szefowi w zakładzie. Też chce dołożyć. Jak siostra Janina, zmartwychwstanka. Starsza pani zbiera od zakonnic w klasztorze owoce i soczki, żeby Elka miała witaminy. Oprócz owoców przynosi trochę życia z zewnątrz, opowiada, jak mija dzień w zakonie, co jedzą, że ktoś rzucił się pod pociąg i stali kilka godzin w szczerym polu. W soboty przynosi ciasto - od siostry kuchenkowej. - Nie, nigdy nie rozmawiamy o cierpieniu. PIĘKNI, ZDROWI, ZDOŁOWANI Gdy ludzie idą do pracy, do pracy idzie też pani Małgosia, pielęgniarka, która co rano robi Elce zastrzyk na rozrzedzenie krwi. Gdyby zrobił się skrzep... gdyby... stymulator przestałby bić. Kiepski ranek. Elka buja się tak monotonnie. Bujaniem zagłusza ból. Boli tak, jakby ktoś ciągnął to ciało i ciągnął. Potem już nie da się wytrzymać. Dwoma palcami u lewej ręki Ela wstrzykuje morfinę. Mogłaby zwiększyć dawkę, ale nie zwiększy. Gdyby podała taką, która wyłączy ból, wyłączyłaby się świadomość. Woli wstrzyknąć mniej, żeby ból ćmił, ale żeby nie spać, tylko żyć. W każdej chwili mogłaby... no, złoty strzał. Parę centymetrów. - Czasem przychodzi to do głowy, wiesz. Ale jak potem spojrzałabym w oczy: Kasi - rodzonej siostrze, która zmarła 11 lat temu, matce, Piotrusiowi - to syn przyjaciółki, którego trzymałam do chrztu. Po południu i w nocy funkcjonuje najlepiej. Wtedy wirtualną myszką i tymi dwoma palcami porządkuje zdjęcia w komputerze. Właściwie nie swoje zdjęcia porządkuje, tylko cudze życie: zdjęcia przyjaciółek w parku, Agnieszki z Garwolina, która przychodzi do Elki od lat i opowiada, że dobrze z mężem żyją, że dzieci, praca. Fotografie ze ślubu Ani, z którą wtedy tak szalały na lodowisku, narodziny synka Ani - Piotrka, potem narodziny Maćka, komunia Piotrka. Gdy się urodził, Anka sadzała półroczne niemowlę na szpitalnym łóżku. Nie bała się oswajać dziecka ze światem, który nie jest dla dzieci. Dziś Piotrek ma 9 lat. Przylatuje, żeby pokazać, jak rośnie, obejmuje splataną w rurkach ciocię, przynosi świadectwa, nagrywa szkolne przedstawienia, żeby usłyszała, jak recytuje wiersze. Oswoił się. Gdy w zeszłym roku Eli wymieniali stymulator, 8-letni Piotrek podszedł do nauczycielki poprosić, żeby za ciocię pomodliła się cała klasa. - Nie mogłabym mu tego zrobić - z piersi Eli wyrywa się żal, taki ni jęk, ni westchnienie. Jest już wieczór, gdy puka Agata. Małomówna dziewczyna leczy się na schizofrenię. Był czas, że straciła sens. Coraz częściej do Elki znajomi przyprowadzają znajomych, którzy stracili sens. Jak pan Antoni. Wrócił z emigracji z Australii, zachorował, potem miał kłopoty z synem, chciał komuś pomóc. Gdy Ela spała, pan Antoni kładł się na wersalce i też spał. Przychodzą ci wszyscy, którzy zaśmiecają swoje życia pretensjami, depresjami; piękni, zdrowi, a zdołowani. Elka jest dla nich jak zastrzyk. Potem wychodzą onieśmieleni tym swoim zapatrzeniem w drobiazgi, które znieczula na rzeczy najważniejsze. Mówią: Dzięki tobie jakoś tak inaczej patrzę na świat. Czasem płaczą: Ja bym nie wytrzymała, już dawno popełniłabym... - Wtedy się śmieję. Tylko tak się ludziom wydaje. Kiedyś w sali obok pod respiratorem umierała kobieta. Miała 30 lat, końcówka zaniku mięśni. Taka złośliwa, bez bliskich, prosiła obcą dziewczynę, żeby potrzymała ją za rękę. Mówiłam, że wolałabym nie żyć, gdybym musiała tak wegetować pod tą maszyną. Z tego szpitala trafiłam prosto pod respirator. Niektórzy przychodzą tylko raz. Uciekają. NIE CZEKAM. ZWARIOWAŁABYM O trzeciej w nocy znów był atak. Takie rzucawki. Wtedy Elka traci przytomność. Rzucawki trwają nawet kilka godzin. Czasem mama staje przy łóżku i trzyma Elę z całej siły, żeby nie spadła. Lekarz mówi, że to takie wyładowania elektryczne. Rozładowują się nerwy w rdzeniu kręgowym. Mięśnie kurczą się tak bardzo, jakby człowiek przerzucił tony węgla. - Wiesz, widzę, że jest gorzej z miesiąca na miesiąc. Wiesz, zatrważa mnie, że to tak szybko idzie. Ostatnią książkę przeczytałam rok temu. Wzrok... Zaczął się psuć. Obiad. Od leków zbuntował się żołądek. Przyjmuje jeszcze takie papki dla dzieci powyżej 12 miesiąca. Więcej nic. Elka trzyma w pamięci smaki sprzed lat jak notatki: smak lizaków, oranżady w proszku, andrutów, wędzonej wędliny. Zostajemy same. Nie znam się na umieraniu. Może przyjść w każdej chwili. Elka się śmieje. - Nie bój się, weź to - wyjmuje rurkę z krtani, pokazując na taki gumowy balon, który wkłada się w dziurę i pompuje w płuca powietrze, gdyby trzeba było reanimować. - Nie tak - mówi jakoś nonszalancko. - Pompuj szybciej. Źle. Po każdym wydechu balonu licz do trzech. Nie trzeba układać w myślach, jakich dobierać słów. Elka sama dobiera. Ośmiela rozmawiając bez znieczulenia. - Jak zaczniesz się bać, tu masz telefon do przyjaciółki. Jest lekarzem. Czas Elki jest dostosowany do bólu. Właściwie w nocy tymi dwoma palcami lewej ręki robiła notatki na serwetkach. Rano kładła na poduszce segregator i przepisywała myśli do zeszytu, a przyjaciele przenosili myśli w komputer. Po kawałku zawoziły je do promotora. Nie było taryfy ulgowej. Nikt się nie użalał. To dobrze. Tak napisała pracę magisterską. 14 grudnia 2004 r. nad łóżkiem stanęła komisja. Mama ubrała Elę w najładniejszą nocną koszulę. Ela została magistrem Wydziału Resocjalizacji Wyższej Szkoły Pedagogiki Specjalnej w Warszawie. Terapia dzieci głęboko upośledzonych poprzez muzykę, ruch: i dotyk. Zdała na pięć. - Czekanie? Nauczyłam się nie czekać. Wierzę, że może przyjść taki dzień, że ty wyjdziesz, a ja wstanę. Ale oszalałabym, gdybym czekała, nic nie robiła, tylko czekała, aż wstanę. Czekam na to, co się dzieje w życiu innych. Chcę zacząć doktorat. Na razie nie ma komu jechać na uczelnię zapytać promotora, jakie publikacje powinnam przedtem napisać. To jest sens. Że żyjesz, bo musisz zrobić doktorat. Będę planować dzień po dniu. Ważne jest dziś. Że może zasnę bez tabletki, że... Gdzieś za oknem rosną nowoczesne biurowce. I supermarket. - Położyłam się, jak Warszawa zaczęła się budować. Akurat robili wykopy pod te sądy przy pomniku Powstańców. Widziałam w telewizji, że są zielone. Wiesz, tego lata ludzie zorganizowali karetkę. Żeby jechać na piknik nad rzekę, z respiratorem, koncentratorem tlenu, ssakiem, mieliśmy wyjąć łóżko i położy ć na trawie. Choć popatrzeć na tę trawę. Od 8 lat nie czuje zapachów. Ale pojawiły się te rzucawki. Najpierw co tydzień,potem częściej, częściej... Poznałam Elkę trzy lata temu, gdy pisałam reportaż o ludziach, którzy wiedzą, że to już niedługo. Przyszłam do niej z projektem czarnej okładki, na której straszył tytuł: "Wiem, że umieram". Była wyczerpana, przy łóżku stał pojemnik na wymioty. Długo nie miałam śmiałości pokazać jej tej okładki. Ale nie przeraziła Elki. Uśmiechnęła się tylko na podtytuł: "Wyznania osób, które pogodziły się z...". Powiedziała: - Z tym się człowiek nie godzi. Gdy w mediach mówiło się o eutanazji, przyszli da mnie dziennikarze zapytać, co ja na to. Byli nastawieni, że na pewno powiem - tak, jestem za. Nikt, kto czuje się kochany, tego nie chce. Nikt. Nie zrobili programu o Eli. - Każdy się boi. Że nie będzie żartów. Widziałam zepchniętych na szpitalny korytarz, którzy umierali w przerażającej samotności. Tego się boję najbardziej. Nie wyobrażam sobie, że nikt mnie nie będzie trzymać za rękę, nie zażartuje: coś ty znowu narobiła? Tak chcę odejść. Sens? To pierwsze, o co zapytam po tamtej stronie. 🖐️👄

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
"Serca przepełnione miłością nigdy daleko od siebie nie odejdą." Ellen White❤️ Zycze milego popoludnia! 🖐️

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
JARZEBINKO_____bardzo dziekuje! Wzruszajaca opowiesc,lzy plynely mi na klawiature. Ilez cierpienia,,,a mimo to,chce sie zyc. Tak mi jej zal,,,. Pozdrawiam Ciebie bardzo serdecznie🖐️

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Cierpimy, bo czujemy, że dajemy więcej, niż otrzymujemy w zamian. — Paulo Coelho

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Kiedy obok ciebie ktoś umiera - ty tego nie czujesz. To jest nieszczęście świata. Litość nie jest cierpieniem. Litość jest skrytym zadowoleniem z cierpienia innych. Uczuciem ulgi, że to nie nas spotyka ani kogoś nam drogiego. — Erich Maria Remarque (Paul Remarque)

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Czekanie sprawia ból. Zapomnienie sprawia ból. Lecz nie móc podjąć żadnej decyzji jest najdotkliwszym cierpieniem. — Paulo Coelho

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
O stanie duszy Ponad sto lat temu na dzikim Zachodzie, kiedy na prerii pasły się jeszcze stada bizonów, a Indianie żyli w harmonii z naturą, wydarzyła się pewna niezwykła historia, którą potem przekazywano z pokolenia na pokolenie. Była to opowieść, jakich wiele krążyło w tamtym czasie. Kiedy nie było telewizji ani radia, ludzie z chęcią ich słuchali. W indiańskiej wiosce mieszkał pewien młody chłopak. Zgodnie ze starym zwyczajem, panującym od lat w jego plemieniu po wykonaniu kilku trudnych zadań został zaliczony do grona mężczyzn. Był bardzo waleczny i odważny, ale miewał także chwile, kiedy z znienacka ogarniał go lęk. Kiedy wieczorem siadał przed wigwamem i wpatrywał się w niebo rozświetlone gwiazdami, zastanawiał się, kim jest. Jaki jest sens jego życia i tego wszystkiego, co robi? Takie sytuacje zdarzały mu się dość często. W końcu, nie mogąc znaleźć odpowiedzi na dręczące go pytania, młodzieniec postanowił udać się z tym problemem do miejscowego szamana. Kiedy zapadł zmrok, wszedł do wigwamu, w którym siedział stary szaman. - Czy mogę o coś zapytać? - rzekł zmieszany. - Pytaj, synu - odpowiedział spokojnym głosem szaman. - Powiedz mi, kim jestem? Jaki jest sens mojego istnienia? Indianin popatrzył na swego młodszego brata, pomyślał dłużej, narysował coś palcem na ziemi, po czym rzekł: - To, kim jesteś, nie zależy od tego, co widzisz na zewnątrz, gdy przeglądasz się w górskim potoku, ale od tego, co dzieje się w twojej duszy. Marcin Melon

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
JARZEBINKO___zostawilam Ci wiadomosc w naszym"ulubionym" miejscu i na skype.Do zobaczenia na zlaczach jutro!!Pa,pa

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
-----------`(¯`'*.¸¸.*'´¯) -----'(¯`'*.¸(¯`'*..*'´¯)¸.*'´¯)' (¯`'*.¸(¯`'*.¸_¸.**.¸_¸.*'´¯).*'´¯) (¯`'*(¯`**.¸_¸.*'´¯`'*.¸.*'´¯)*'´¯) ---- DOBRANOC (_¸.*(_¸.*'´¯`'*.¸.*'´¯`'*.¸_)'*¸_) --(_¸.*'´(_¸.*'´`''´¯`'*.¸_)`'*.¸_) ----'(_¸.*'´(_¸.**.¸_)`'*.¸_) ----------`(_¸.*'´`'*.¸_)´

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Pozdrawiam biesiadniczki. Deszcz. Lubię krople deszczu na swoim ciele Perły z nieba Moczą moje włosy Spływają po twarzy Wiszą na rzęsach Toczą się miło Po ciepłych ramionach Czasem dreszcz na plecach Łaskocze skórę Gdy mokrą bluzę Podwiewa letni wiatr Wtedy zrzucam buty Biegnę przed siebie Po chłodnych perłach Bosymi stopami

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Różowy słonik Różowy słonik z trąbą do góry Patrzy w niebiosa, zagląda w chmury. Chciałby skosztować cukrowej waty Bo w niebie cukier taki łaciaty. Tu jedna porcja biała jak mleko A ta różowa też niedaleko. Płyną po niebie kłębuszki waty Lepiąc słoneczku cukrowe szaty. Chciałbym mieć skrzydła - powiedział słonik Albo przynajmniej duży balonik. Wzlecieć do góry po słodki puszek Który wypełni cały mój brzuszek.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Witam Biesiadę! Ewa Kiedy ucichnie mój ból Zobaczę tęczę na niebie Kiedy obeschnie moja łza Zapomnę, że widziałam Ciebie Kiedy położę się do snu Nie będzie już Ciebie Zamknę moje uczucia I schowam je dla siebie Głowę moją uniosę wysoko I spojrzę w chmury Zobaczę tam różne kontury Obejmę moje ramiona I będę pocieszona Kupię bukiet rumianków Postawię je w kolorowym dzbanku Usiądę w bujanym fotelu I będę pocieszona Wezmę psa na kolana I trwać tak będę do rana Kiedy ucichnie mój ból... Pozdrawiam biesiadniczki!

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
WITAJ BIESIADO🖐️🖐️🖐️ KOCHANE DRZEWKA____________ORZECH i SREBRNA AKACJO____witajcie🖐️ Od rana jestem zabiegana,,,,na chwilke wskoczylam na BIESIADE by WAS powitac :D A gdzie nasza JARZEBINKA?____Oooooo,juz widze JA,biegnie do nas:D JARZEBINKO🖐️____macham do Ciebie rowniez :D Jest jakiś problem? Pracowałem spokojnie w domu przy moim biurku, kiedy zadzwonił dzwonek do drzwi. W takich przypadkach zawsze zrzędziłem, ale tym razem poszedłem otworzyć, mówiąc sobie, że mógłby to być listonosz. Nie był to jednak on, lecz ktoś, kto powiedział do mnie: - Czy pozwoli pan, że wejdę na chwilę? Jestem Bóg. - Co za radość Cię poznać - powiedziałem do Niego. - Od dawna słyszę o Tobie, to wielka rzecz spotkać Ciebie. Jestem zresztą w trakcie pisania artykułu o Tobie i męczyłem się tym okropnie. Może mógłbyś mi pomóc? - Być może, ale niech pan zbytnio na to nie liczy. Ja i literatura... wie pan... Zaprosiłem mojego wspaniałego Gościa, aby zajął miejsce w fotelu. On wolał krzesło wyplatane słomą: musiało mu coś przypominać. - Siedzisz często w kącie? - zapytałem Go. - Jestem tam zawsze - powiedział. - Jestem Bogiem, więc jak mówił Tomasz z Akwinu, jestem wszędzie. Jednak przez większość czasu Mnie nie widać. - Trzeba przyznać, że nie czynisz zbyt wiele, aby zwrócić na siebie uwagę - powiedziałem do Niego. - Od czasu do czasu jakiś cud; to nie kosztuje Cię wiele. Mógłbyś zorganizować wielką kampanię, tak jak się to często robi obecnie. - Wie pan, nie wiem dokładnie, czego mógł-bym oczekiwać od tego rodzaju akcji. Poza tym handel budzi we mnie złe wspomnienia. Zostałem sprzedany za trzydzieści srebrników. Jeśli chodzi o cuda, to czynię je każdego dnia, ale ludzie są tak zagonieni, że wcale ich nie zauważają. Kiedy spędza się czas na podróżowaniu samochodem i mknie się z prędkością 150 km na godzinę, nie widzi się kwiatów rosnących przy drodze. Trzeba wybierać... Bóg miał rację: jest tu pewien problem... Gilbert Le Mouel Pozdrawiam bardzo serdecznie!

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość dla biesiady.
Drzewo Przed moim oknem Zwaliło się drzewo Umarło w bezwietrzną noc Przygniotło krzewy Zwaliło płot Było jeszcze niezbyt stare Jak na drzewo. Tylko chore, spróchniało od środka Upadło nie budząc nikogo Wybrało pustą ulicę By nie skrzywdzić życia. Ja także chce tak umrzeć By nikt nie płakał Ale bym był dobrym wspomnieniem Ja będę wspominał to drzewo Może ktoś i wspomni mnie Pewnie jesienią posadzą nowe Ja także pragnę mieć coś Co będzie po mnie Jakiś skrawek dobrego imienia Czuły pocałunek Obok moich wierszy Może jeszcze pamięć Raz na jakiś czas Pewnie będzie zupełnie inaczej Ja już nie wyrosnę A wspomnienia zarośnie bluszcz Czas zatrze mój ślad Moje istnienie pójdzie w niepamięć.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
WITAJ BIESIADO !🖐️ ORZECH🌻 SREBRNA AKACJO🌻 za wiersze! JODELKO!👄 dziekuje za wiadomosci ❤️Zaczynam sie niepokoic, bo moj laptop zaczyna robic mi niespodzianki, nie wiem dlaczego... ale sam sie wylacza, :-( boje sie czy czasem nie zrobi mi psikusa i trzeba bedzie nowy kupic. Nie wyobrazam sobie tego, ze moje okienko na swiat sie kiedys nie otworzy, tak sie do niego przyzwyczailam. :D Jodelko tez czytam te opowiadania i wzruszam sie do lez.... ile to ludzi cierpi na swiecie..... i pomimo ciezkich chorob, kazdy chce zyc! ❤️ Pozdrawiam 🖐️👄

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gosia Więcek, mieszkanka Kaczyc pod Cieszynem, waży 19 kg, mierzy 90 cm. Mimo choroby kończy właśnie studia...... MAŁA WIELKA GOSIA Beata Dżon. Stuknęło mi 23 lata! To już poważny wiek! - śmieje się radośnie Gosia z wysokości dziecinnego rowerka i już jej nie ma. Szybko porusza stopkami rozmiar 30, pędzi do swojego pokoju i już szuka telefonu w torebce. Pewnie kolejne życzenia urodzinowe. Gosia Więcek, mieszkanka Kaczyc pod Cieszynem, waży 19 kg, mierzy 90 cm. Jest chora na wrodzoną łamliwość kości, ale wbrew zapowiedziom lekarzy śmiertelna łamliwość - jej nie złamała. - Życie czasem daje mi w kość, tak dosłownie i w przenośni, ale ja mu oddaję! - mówi dziewczyna. - Nie uważam się za osobę szczególną. Robię wszystko, tak jak mi siły pozwalają, tak jak mogę. Nie pójdę po schodach, to pojadę windą. Jeśli nie ma windy, są inne możliwości - śmieje się Gosia. Nie rozstaje się z dziecinnym rowerkiem, którym przemieszcza się po mieszkaniu, uczelni czy pracy - nie może samodzielnie chodzić. Podkreśla, że gdyby nie upór rodziców, ich wsparcie, byłaby smutną i zdaną na innych istotą. Początki były trudne. Poza lekarzami, którzy nie dawali jej szans, mierzyli, ważyli, uczenie kiwali głowami, rodzina musiała zmierzyć się z obawami otoczenia. Dyrektorka szkoły podstawowej nie chciała Gosi u siebie widzieć, nie chciała brać odpowiezialności, jeśliby dziewczynce coś się; stało. Nie wzięła pod uwagę, że mogła odebrać jej coś bezcennego w tym wieku - kontakt z rówieśnikami. - Mama była uparta! - podkreśla z wdzięcznością Gosia. Dzięki pomocy mamy skończyła szkołę, pani Ewa właściwie chodziła z nią do szkoły. Na jej rękach lub w wózeczku Gosia przemieszczała się z klasy do klasy, a mama uważała, by kruchej, ale pełnej temperamentu dziewuszce nic się nie stało. Liceum to był już zupełnie inny świat - dyrektor przyjął ją bardzo serdecznie, umożliwił kontynuowanie nauki i zdanie matury, nigdy zresztą nie miała problemów z uczeniem się, przeciwnie, oceny miała świetne. Małgosia właśnie kończy studia dzienne na Uniwersytecie Śląskim w Cieszynie. Mieć butki na obcasach - Gosia jestem - tak się przedstawia, Małgorzata czy Małgosia do niej nie pasuje. Jest bardzo bezpośrednia, szybko i dużo mówi, energia aż kipi w tej drobnej osóbce. - Udało mi się, jak niektórzy mówią, może i prawda. Jednak to dzięki rodzicom, no i sobie. Jestem optymistką, trochę zwariowaną, znajomi mówią, że mam wiele odwagi. Lubię ludzi, mam wielu znajomych, przyjaciół. Czasem mnie dopadają smuteczki. Słucham wtedy muzyki albo przeciwnie - z mamą czy przyjaciółką idziemy poszaleć po sklepach! Uwielbiam to, jak każda kobieta, zmieniam fryzurę, jakiś kupiony drobiazg poprawia humor - wylicza Gosia. Cieszyn jest wtedy dobrym lekarstwem, piękne stare miasto, uliczki, sklepiki, rzeka Olza. Znajomi noszą ją na rękach albo wożą w wózku po starych brukach miasta, słychać wtedy tylko szczebiot Gosi. -Jak już nic nie pomaga, to przeklnę, ale staram się być cierpliwa - tłumaczy Gosia. Uwielbia tańczyć, czasem można ją spotkać w dyskotece Retro, tańczy noszona, przez kolegów, rozbawiona z rozwianym włosem, szczęśliwa. Chętnie pływa "w motylkach albo z jakąś pomocą", jeździła konno. - Wolę dużego konia, inaczej się porusza, jechałam kiedyś na kucyku, dał mi popalić! Wie też, że z wiekiem stan kości się poprawia, jeśli ktoś się rusza, jest aktywny, mięśnie lepiej trzymają kości. -Ja się chyba od sześciu lat nie połamałam, wcześniej często zdarzały się stłuczenia, pęknięcia. Teraz wiele razy przewracam się na uczelni i nic się nie dzieje! - cieszy się Gosia. Z powodu tych upadków lepiej czuje się w spodniach. - Uwielbiam spódniczki, są takie kobiece, ale jak koledzy biorą mnie na ręce, żeby wnieść na schody na uczelni, spodnie są praktyczniejsze - uśmiecha się, poprawiając opadające włosy. Na drobnych dłoniach widać staranny manikiur, kilka pierścionków. - Lubię biżuterię, wiem, że złota ze srebrem nie powinno się nosić, ale co tam! Kupuję ubrania w najmniejszych rozmiarach, nawet dziecięce, jeśli mi styl odpowiada. Sama skracam sobie rękawy czy nogawki, umiem szyć. Najgorzej jest z butami, noszę numer 30, a te produkują przecież tylko jak dla dzieci: z kwiatuszkami, miśkami, wolałabym coś eleganckiego. Sandałków szukam od dwóch lat, nic nie mogę znaleźć! - żali się drobna kobietka. W sekrecie Gosia zdradziła, że marzą jej się buty na obcasach: czarne lakierki. - Tak, mieć butki na obcasach... cdn......

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Bez taryfy ulgowej, ale z nadzieją Gosia Więcek mieszka z rodzicami i 10-letnią siostrą. Dwa koty przemykają po mieszkaniu. - Siostra bardzo chciała mieć kota, namówiła tatusia, no i mamy dwa. Od października znów zaczyna się zwykły rytm Gosi studentki. Miała różne pomysły, chciała być malarką ("zza sztalug w ogóle by mnie nie było widać"), po doświadczeniach z lekarzami myślała o medycynie, konkretnie - o chirurgii. Rzeczywistość sprowadza na ziemię, szansę Małgosi na pracę przy stole operacyjnym równe były zeru. - Myślałam też o pomaganiu innym, sama wiem, jakie to trudne: dawać i przyjmować pomoc - przyznaje. Studiuje na kierunku pedagogika i praca socjalno-wychowawcza Uniwersytetu Śląskiego w Cieszynie. - Mogę pracować w MOPS, w domach pomocy społecznej, domach dziecka - wylicza studentka ostatniego roku. Tata podwozi ją zwykle na uczelnię, córka woli jeździć z tyłu, siada na podwyższonym foteliku, choć chętniej zasiadłaby za kierownicą własnego samochodu. - Moje poważne marzenie to własny samochód. Wiem, że za granicą wiele osób chorych, niepełnosprawnych, o niewielkim wzroście, samodzielnie prowadzi auta. Potrzeba pewnych przeróbek, podwyższenia fotela, wspomagania kierownicy. Nie wiem, jak się o to starać, a mogłabym wtedy odciążyć rodziców. Wierzę, że jakoś i do tego dojdę - mówi Gosia. Jest świetną studentką, otrzymuje stypendium naukowe, chciałaby 'się usamodzielnić. Zaczęła już pisać swoją pracę magisterską. - Mam wymagającego promotora, to dobrze, żadnej taryfy ulgowej! Piszę na bliski mi temat: "Funkcjonowanie w społeczeństwie osób z wrodzoną łamliwością kości". Część teoretyczną już mam - chwali się Więckówna. Przyznaje, że gorzej jest z badaniami: osoby chore na łamliwość kości mieszkają często bardzo daleko, trudno jej się z nimi spotkać. Niedaleko jednak, w Skoczowie, mieszka jej koleżanka Agnieszka: pracuje w magazynie, obsługuje komputer, porusza się na wózku. Zbieranie materiałów do tej pracy pozwoliło Gosi poznać wyniki prac naukowych w Szwecji. Przeszczepiono tam geny z płodu zdrowego płodowi z wrodzoną łamliwością kości i dziecko urodziło się zdrowe. - To daje jakąś nadzieję. Nauka nie twierdzi, że nie mogę mieć dzieci. Potomstwo nie musi odziedziczyć choroby - mówi z przekonaniem. Ja też czuję - Nie czuję się osobą gorszą ze względu na swoją niepełnosprawność. Lubię przebywać w środowisku niepełnosprawnych, to dobra szkoła życia, nie tylko ja jestem osobą pozytywnie nastawioną do życia. Jest wiele innych, jeszcze bardziej chorych ode mnie, świetnie sobie radzą. Nie dają poznać po sobie, jak im trudno, nie przejmują się tym, że są na wózku -z przekonaniem mówi Gosia. Czasem nie można obejść się bez pomocy w pełni sprawnych, ważne jednak, by była to mądra pomoc. - Nie należy się litować, użalać. Czasem dzieci, osoby starsze zwracają na mnie uwagę: "Ooo, patrz, jaka mała pani!", wykrzykują, pokazują palcem. To świadczy o nich, nie o mnie, choć czasem jest przykre. Staram się nie przejmować tym, co o mnie myślą. Czasem mam wrażenie, że niektórzy nie wiedzą, że ja też czuję - podsumowuje. Gosia jest od trzech lat wolontariuszką w MOPS w Cieszynie. Przynajmniej raz w tygodniu pracuje osiem godzin w dziale pracy specjalistycznej: pomaga bezrobotnym w poszukiwaniu pracy, pisaniu dokumentów. Petenci czasem najpierw słyszą stukot klawiatury, dźwięczny śmiech, potem dostrzegają ukrytą za biurkiem Gosię. Zawsze słyszą "nie ma sprawy". - Jasne, że się bałam na początku, chciałam w praktyce sprawdzić, czy moje studia to właściwy wybór, czy się odnajdę w takiej pracy Jakub Wąsik, mój kierownik w MOPS, przyjaźnie mnie przyjął, od razu pytał, jak dostosować stanowisko pracy, jak będzie wyglądać moje poruszanie się po biurze. Nie było problemów; podobnie koleżanki przyjęły mnie ciepło. Tam chętnie zatrudnia się niepełnosprawne osoby - podkreśla wolontariuszka. Dostaje czasem od znajomych oferty pracy, przekazuje je "swoim" bezrobotnym, czasem praca wymaga cierpliwości, bo rozmowy z klientami biura bywają ciężkie. - Częściej zdarzają się miłe słowa. Pewna pani nazwała ją "uroczą, małą kobietką". Gosia lubi też uciekać w świat marzeń, kiedyś fotograf Krzysztof Niesporek zaprosił ją na sesję fotograficzną: - Zajęto się mną jak modelką, makijaż, włosy, światła. Zmieniałam kapelusze, boa z piór, suknie miałam swoje. Przyjaźni się z Asią Małysz ze studiów (nie, nie z tych Małyszów, prostuje Gosia), jej serdeczna przyjaciółka od dziecka, Ania, wyszła za mąż, wyjechała do Anglii. - Mam dużo zajęć, odwiedzam znajomych, rodzinę, lubię podróżować, pomagać innym. Czasem, kiedy moje koleżanki układają sobie życie, wychodzą za mąż, rodzą dzieci, robi mi się trochę żal... Czuję się samotna. Wiem, jak to pięknie być zakochanym, czasem brakuje mi tej drugiej osoby... Wierzę, że znajdę swoją drugą połówkę, chyba każdy o tym marzy. To już życie pokaże - zamyśla się Gosia. Wrodzona łamliwość kości (łac. Osteogenesis Imperfecta) - choroba uwarunkowana genetycznie, polegająca na zaburzeniach w prawidłowej budowie kolagenu (głównego składnika tkanki łącznej). Charakteryzuje się nadmierną kruchością kości. Występuje stosunkowo rzadko (1 przypadek na ok. 30 tys. urodzeń). Jej cechą charakterystyczną jest skłonność do złamań kości, nie tylko w wyniku upadku, ale także z błahych powodów, często samoistnie, np. w czasie snu. Choroba ta jest wywołana wadą genetyczną, a możliwości jej leczenia są, jak dotąd, znikome. koniec🖐️👄

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Witaj JARZEBINKO!!🖐️ Jak milo Ciebie zobaczyc i poczytac!!!! Tfu,tfu na psi urok_____nie mozesz tak mowic ,bo \"wykraczesz\" hihi:D A teraz powaznie.Nie najlepiej dzieje sie,kiedy laptop wylacza sie,,, Mnie tez tak dzieje sie,szczegolnie wtedy,kiedy czytam rozne stronki.I nagle,,,,trach laptop przestaje \"oddychac\"___wylacza sie. Kiedy mi zgasnie,wlaczam natychmiast,,,,a pozniej to ja go wylaczam. Mysle,ze te rozne stronki sa bardzo zanieczyszczone .,,, Ale mamy przeciez porzadne programy antyvirisowe____wiec nie bojmy sie .Dlaczego wylacza sie??? Moze jest zbyt przeciazony? Ja tez rzadko wylaczam laptop,pomimo,ze przy nim nie siedze.Nie wiem,czy dobrze,czy zle____ale tak robie.,,,, Jesli jestes w zasiegu,,,mozemy dzialac.Bede chwilke jeszcze i uciekam ,,,,, Pozdrawiam Ciebie bardzo serdecznie🖐️

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
JARZEBINKO_____czy ukazuje Ci sie informacja o bledzie? Jestem przekonana,ze tak. Musisz zgosic ten blad do Microsoftu i oni Ci go usuna!:D

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Wartość uśmiechu Darząc uśmiechem uszczęśliwiasz serce. Uśmiech bogaci obdarzonego nie zubożając dającego. Nie trwa dłużej niż chwila, ale jego wspomnienie zostaje na długo. Nikt nie jest tak bogaty, by mógł nim pogardzić, ani tak ubogi, by nie mógł nic darzyć. Uśmiech niesie radość w rodzinie, umacnia w pracy, świadczy o przyjaźni. Uśmiech podnosi na duchu zmęczonych, leczy ze smutku. Gdy więc napotkasz kogoś o twarzy ponurej, obdarz go hojnie uśmiechem; któż bowiem bardziej go potrzebuje niż ten, kto nie potrafi go dawać? Faber

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Wartość uśmiechu Darząc uśmiechem uszczęśliwiasz serce. Uśmiech bogaci obdarzonego nie zubożając dającego. Nie trwa dłużej niż chwila, ale jego wspomnienie zostaje na długo. Nikt nie jest tak bogaty, by mógł nim pogardzić, ani tak ubogi, by nie mógł nic darzyć. Uśmiech niesie radość w rodzinie, umacnia w pracy, świadczy o przyjaźni. Uśmiech podnosi na duchu zmęczonych, leczy ze smutku. Gdy więc napotkasz kogoś o twarzy ponurej, obdarz go hojnie uśmiechem; któż bowiem bardziej go potrzebuje niż ten, kto nie potrafi go dawać? Faber

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Pozdrawiam biesiadniczki. Życioskoczek Życie jest jak lina rozpięta nad przepaścią Ponad bólu kanionem i doliną smutku Łącząc z sobą brzegi szczęścia i radości Tworzy drogę którą przejść musisz powolutku Jak życioskoczek stąpając za dnia i nocą Stawiając na linie kolejne dni po sobie Obserwujesz widoki ponad swoją głową Ptaki skrzydłami machające właśnie tobie Idziesz pewnie nie widząc wokoło zagrożeń Na twej twarzy maluje się odcień radości I szczęśliwy nie widzisz podstępnego cienia Który tnie już twe życie ostrzem wrogości Oczy ślepe nie widzą więc niech serce czuje Bo na całej swojej drogi życia długości Jeszcze wiele cieni położy się przed tobą Lepiej wyrzuć za siebie resztki naiwności.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Już do niej czas! Więc noga w strzemię! Poleciał koń mój lotem strzał. Wieczorny sen kołysał ziemię, Zawisła noc na szczytach skał; Już wypiętrzony w błękit siny Stał olbrzym-dąb w spowiciu mgły I patrzył czarno spod gęstwiny Tysiącem oczu pomrok zły. Miesiąc wyjrzawszy zza pagórka Przyświecał tęskno w wonnych mgłach, Wiatr, szeleszczący w lekkie piórka, Nawiewał w uszy dziwny starch; Noc wyłoniła swe bojaźnie, Przy drodze mej czyhają, tkwią - Lecz dobrze mi, wesoło, raźnie I w żyłach ogień płynie z krwią! Przy tobiem był. Z twych ócz lazuru Wszechzapomnienia piłem zdrój; I wszystko w nas było do wtóru, I każdym tchnieniem byłem twój. Wiosennej jutrzni pierwsze groty Różowe padły mi na twarz. Od wymarzonej w snach pieszczoty Przecudowniejszy uścisk nasz! Lecz oto słońce już nas płoszy, Uciekać mi potrzeba w dal: W uścisku twym ile rozkoszy! W spojrzeniu twoim jaki żal! Nie żegnaj mnie tym wzrokiem szklanym, Odchodzącemu uśmiech daj. Co za szczęście być kochany! I kochać, Boże, co za raj!

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
O co my tak walczymy, Za czymż my tak tęsknimy? Jakież skarby nam wielkie odjęto? Nie o sławę, bogactwo Całe nasze tułactwo, Lecz o sprawę i większą i świętą. Nie o władzę nad światem, Ale o to, by latem Z książką usiąść pod starym jaworem, Słuchać wiejskich pogwarów I brzęczących konarów, Koni rżących na łąkach wieczorem. Nie by rządzić innymi, Lecz by w domu z swoimi Sprawiedliwie przełamać się chlebem. Wyjść na drogę i czyste Witać niebo gwiaździste I spokojnie móc spać pod tym niebem. Znów popatrzeć przez okno Na kasztany, co mokną, Od dżdżu mokrym przyglądać się listkom Iść aleją, przystawać, Dawne ścieżki poznawać To niewiele, a przecież to wszystko. Do zobaczenia.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Nigdy nie mów żegnaj, tylko do zobaczenia! Do następnego spotkania i pozdrawiam.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Witam Biesiadę! O przyjaźni Jak łatwo jest oszaleć, gdy myśli się o tym co ludzie myślą, nie pytając ich o to...pożerany od środka. Jak dziwnie jest odkryć, że ludzie widząc, słysząc to samo co Ty, czują coś zupełnie innego i zupełnie inaczej co do tego działają. Jak boleśnie jest słuchać niesprzyjających słów o kimś, komu sprzyja nasze serce. Jak zaskakujące jest to, że niewypowiedziane słowa mogą spowodować niepokój i strach. Jak wielkim pasożytem jest czekanie... Jak miło jest jednak odkryć, że jest ktoś na tej Ziemi, kto zrozumie bez słów i bez słów poprawi Ci nastrój. Jak dobrze jest wiedzieć, że są ludzie, którzy odbierają sprawy i radzą sobie z nimi podobnie do Ciebie. Jak wielką ulgą jest posiadanie Przyjaciela. /Znalezione w sieci/ *** Dużo osób przewija się przez twoje życie. Ale tylko kilka z nich zostawi ślad w Twoim sercu. Robiąc coś dla siebie, używaj głowy; Robiąc coś dla innych, używaj serca. Jeżeli ktoś Cię zdradzi jeden raz, jest to jego wina; Jeżeli ktoś Cię zdradzi dwa razy, jest to twoja wina. \"Wielcy\" mówią o ideach; \"Średni\" mówią o faktach; \"Marni\" mówią o ludziach. Kto traci pieniądze, traci wiele; Kto traci przyjaciela, traci o wiele więcej; Kto traci wiarę, traci wszystko. Pozdrawiam biesiadniczki!

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
WITAM BIESIADO🖐️ ORZECH 🌻 SREBRNA AKACJO🌻 za wiersze! JODELKO, czy jestes juz w drodze na Biesiade? 👄 Mysle, ze przciazony moze byc moj laptop, chociaz odpukac , dzis moglam troche pobusziwac w sieci w naszym ulubionym miejscu i wylaczyl sie tylko raz, no zobaczymy jak bedzie dalej. Nareszcie pogoda sie zmienila......... jest bardzo przyjemnie, chociaz przydaloby sie troche deszczu, bo trawy sa spalone a nie wspomne o rolnikach. Dopoludnia sie zachmurzylo, juz myslalam,ze popada a tu spadlo zaledwie pare kropel i po wszystkim .Na weekend wybieramy sie naszym\" malym domkiem\" nad jeziora. Pozdrawiam bardzo serdecznie .🖐️

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Modelka Karen Duffy opowiada, jak gra ze śmiercią w kotka i myszkę ....... Głupia sprawa: trafiłam na kolec na drodze usłanej różami . Karen Duffy Trafiłam na kolec na drodze usłanej różami NA ROZDANIE nagród Emmy szłam z George'em Clooneyem. Rok 1995 przyniósł mi sukcesy, które mnie samą zadziwiły. Byłam prezenterką MTV, nagrałam około 300 reklam, wystąpiłam w filmie Głupi i głupszy, a program telewizyjny, w którym pracowałam, zdobył właśnie nagrodę Emmy za wyjątkowe walory informacyjne. Podpisałam też umowę z agencją modelek Forda. Czułam się urodzona pod szczęśliwą gwiazdą. Tyle, że od paru tygodni męczył mnie ból głowy. Próbowałam nie zwracać na to uwagi, ale przed wieczorną ceremonią czułam się tak jakby w mózgu siedział mi diabeł, który rozpalonym świdrem chce przewiercić mi czaszkę. Postanowiłam jednak, że pojadę na to rozdanie nagród, choćby głowa miała mi odpaść. W końcu randka z George'm to nie lada gratka. Dostał nominację do nagrody dla najlepszego aktora. Nie wygrał wprawdzie, ale ja miałam co uczcić. Przecież moje życie było usłane różami. Tylko się cieszyć i bawić na całego. Następnego dnia po rozdaniu nagród, ból głowy się nasilał. Z godziny na godzinę moją czaszkę rozsadzały coraz większe eksplozje. Nie było na co czekać. Odwołałam wszystkie spotkania w Los Angeles i złapałam samolot do Nowego Jorku. Tam prosto z lotniska pojechałam do mojego lekarza. Nie wiedziałam wtedy, że wysiadając z taksówki, zostawiam w niej styl życia zdrowej osoby. Zaczęłam życie ciężko chorego człowieka. LEKARZ MNIE OBEJRZAŁ i tego samego dnia wysłał na badanie tomograficzne. Wynik: zmiany w rdzeniu kręgowym i mózgu. Dopiero po wielu miesiącach różnych badań postawiono diagnozę: sarkoidoza ośrodkowego układu nerwowego. Sarkoidoza - choroba, o której nigdy przedtem nie słyszałam - wywołuje stany zapalne i powstawanie guzków w różnych organach. Czasem zagraża życiu. Sarkoidoza ośrodkowego układu nerwowego zdarza się bardzo rzadko; najwyraźniej należałam do elitarnego grona pechowców. Miałam coraz bardziej przykre objawy. Guzki rozrastały się i uciskały nerwy, więc traciłam władzę w lewej połowie ciała. Potem złośliwa choroba postanowiła zaatakować prawą stronę. Co gorsza, morderczy ból od głowy rozlewał się na całe ciało. Nie byłam nawet w stanie sama umyć sobie włosów. Cierpiałam tak bardzo, że nie mogłam powstrzymać łez. Szlochałam chyba głośniej niż w dzieciństwie na filmie Żółte psisko. A skórę miałam tak wrażliwą, że łzy na policzku paliły jak kwas siarkowy. Nie mogłam ich otrzeć, bo dotyk chusteczki z ligniny był jeszcze gorszy - jakbym przeciągała po ranie papierem ściernym. Tym przypadkiem tortur chyba powinnam zainteresować Amnesty International. Jako 34-letnia samotna kobieta w pełni korzystałam z uroków życia. Z nikim i z niczym się nie wiązać. W pracy i w romansach zawsze stałam jedną nogą za drzwiami, gotowa biec za następną przygodą. Jeśli myślałam o chorobach, to bałam się tylko utraty niezależności, którą tak ceniłam. Teraz więc z całej siły broniłam się przed myślą, że sarkoidoza może odmienić mi życie. Jednym ze sposobów tej obrony było oszukiwanie samej siebie, wmawianie sobie, że wciąż należę do świata bywalców poszukujących ciekawych zajęć. Jednak choroba podcięła mi skrzydła. Wszystko, do czego zmierzałam, na co miałam nadzieję, zaczęło mi się wymykać. Modliłam się o siłę, by znieść to, co mi się stało. KTÓREGOŚ DNIA, po kolejnej serii badań, wlokłam się u boku matki przez Central Park. Doświadczyłam już tak wiele, że gdy wracałyśmy do mieszkania, się załamałam. - Mamo, tonę, już nawet nie mam siły przejść przez park - szlochałam. - Nigdy nie urodzę dziecka. Nigdy niczego nie osiągnę, nic nie zrobię. Czyja na to zasłużyłam? - pytałam się w duchu. W myślach przewijałam taśmę z filmem o moim życiu. Szukałam najwcześniejszych objawów choroby, która zżerała mój rdzeń kręgowy. Jednak nawet taka gimnastyka umysłu mnie męczyła. Najczęściej leżałam w łóżku z otwartymi oczami, zbyt obolała, by utrzymać książkę w ręce. KURACJĘ ZACZĘŁAM U neurologa Franka Petito, który wręcz nafaszerował mnie doustnymi sterydami i morfiną na uśmierzenie bólu. Sterydy pomogły natychmiast. Ich działanie przeciwzapalne zmniejszyło bóle, więc mogłam się ruszać. Po kilku dniach przestałam czuć, że balansuję na krawędzi życia i śmierci. Mogłam chodzić, chociaż powoli. Pod koniec listopada 1995 roku doszłam do wniosku, że czuję się na tyle dobrze, że znów mogę się umawiać - a raczej do takiego wniosku doszli moi przyjaciele. Któregoś dnia moja koleżanka Sharon i jej mąż Jim oznajmili, że przy obiedzie w Dniu Dziękczynienia będzie mi towarzyszył jakiś Richard. Nie miałam zamiaru przyznawać się nieznanemu facetowi, że cierpię na rzadką chorobę. Na sparaliżowaną lewą rękę założyłam więc temblak z eleganckiego szala. Moja przyjaciółka Jody, specjalistka od artystycznego makijażu, zadbała o twarz. Przyszłam na przyjęcie i posadzono mnie obok Richarda - Richarda Gere. Ten sławny aktor okazał się cudownym dżentelmenem w każdym calu. Kroił mi nawet mięso na talerzu, bo z rąk nie miałam pożytku. Miałam za to nadwrażliwość na dotyk. Gdy Richard niechcący musnął mi kolano, wierzgnęłam tak mocno, że na stole wywróciły się świece i zapłonął obrus. Zdaje się, że Richard Gere nie spodziewał się tak ognistej i kłopotliwej towarzyszki. Zerwał się i błyskawicznie ugasił pożar. Byłam niewiarygodnie zażenowana, lecz życzliwa troskliwość aktora rozluźniła mnie na tyle, że mogłam opowiedzieć mu o chorobie. cdn......

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

×