Skocz do zawartości
Szukaj w
  • Więcej opcji...
Znajdź wyniki, które zawierają...
Szukaj wyników w...

Zarchiwizowany

Ten temat jest archiwizowany i nie można dodawać nowych odpowiedzi.

Pasja

BIESIADA

Polecane posty

Witam Biesiadę! \"Przestroga\" Adam Asnyk Ty, lube dziewczę, masz duszę tkliwą, Co się pięknością wszelką zachwyca; Jednak ci radzę: chcesz być szczęśliwą, To za mąż idź za szlachcica! Poetyckiego nie bierz kochanka! Poezja w życiu - to ból i troski; Ty przede wszystkim jesteś szlachcianką, Trzeba ci z mężem i wioski. Bardzo rozsądnie robi twa matka Łamiąc kaprysik twój idealny... Miłość - to jakaś ciemna zagadka, Majątek - ten jest widzialny! Przeminie wiosna rozkosznych wrażeń I sny przeminą, którymi żyjesz, I śmiać się będziesz z dziecinnych marzeń, Skoro troszeczkę utyjesz! I będziesz wdzięczną swej matce potem, Na bal w poczwórnej jadąc karecie, Żeś zaślubiła worek ze złotem, Dawszy odkosza poecie. Pozdrawiam biesiadniczki!

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
*** Krzysztof Kamil Baczyński Niebo złote ci otworzę, w którym ciszy biała nić jak ogromny dźwięków orzech, który pęknie, aby żyć zielonymi Usteczkami, śpiewem jezior, zmierzchu graniem, aż ukaże jądro mleczne ptasi świt. Ziemię twardą ci przemienię w mleczów miękkich płynny lot, wyprowadzę z rzeczy cienie, które prężą się jak kot, futrem iskrząc zwiną wszystko w barwy burz, w serduszka listków, w deszczów siwy splot. I powietrza drżące strugi jak z anielskiej strzechy dym zmienię ci w aleje długie, w brzóz przejrzystych śpiewny płyn, aż zagrają jak wielonczel żal -- różowe światła pnącze, pszczelich skrzydeł hymn. Jeno wyjmij mi z tych oczu szkło bolesne -- obraz dni, które czaszki białe toczy przez płonące łąki krwi. Jeno odmień czas kaleki, zakryj groby płaszczem rzeki, zetrzyj z włosów pył bitewny, tych lat gniewnych czarny pył.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Twoja miłość Genowefa Wójtowicz Twoja miłość budzi w niej wszystko co najlepsze. Pod wpływem twojego spojrzenia ona czuje, że istnieje. Widzisz ją taką, jaką widzi ją Bóg: rozpoznajesz najlepsze cechy. Objawiasz jej - jej własne przymioty i skarby, to do czego jest zdolna, a o czym może nawet nie wiedzieć. To co nosi w sobie najwspanialszego, najpiękniejszego, choćby była tego nieświadoma. Z kolei jej wzrok oddziaływuje na ciebie. W ten sposób uczysz się patrzeć tak, jak patrzy Bóg. Kochasz ją więc za to, kim ona jest. Przyjmujesz ją całą. Nie wybierasz: to mi się w niej podoba, a to nie. Jeśli czegoś w niej jeszcze nie kochasz, czy nie pokochasz wkrótce?

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Josh McDowell: Zawsze starałem się o to, by móc spojrzeć moim córkom w oczy i powiedzieć im, że mam nadzieję, że mężczyźni, z którymi będą się umawiać i mężczyźni, których poślubią, będą je traktować w taki sam sposób, w jaki ja traktowałem ich matkę.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
WITAJ BIESIADO🖐️🖐️🖐️ KOCHANE DRZEWKA____WITAJCIE🖐️ SREBRNA AKACJO 🖐️.Dziekuje👄 Mysle,ze wszyscy kochamy piosenki Marka Grechuty. Posluchajmy wywiadu Krystyna Pytlakowskiej z Jego zona_____Danuta Grechuta. 🌻🌻🌻 Danuta Grechuta nie słucha piosenek Marka. Wyłącza radio. Ciągle myśli, że on jest „gdzieś w Polsce” na koncercie. Że niedługo wróci. Danuta i Marek byli małżeństwem 36 lat. „Moja święta żona”, tak o niej mówił. – Jak się żyje bez Marka? Danuta Grechuta: To dopiero dwa lata. Ciągle nie może dotrzeć do mnie, że go nie ma. Ciągle widzę go żywego. Pierwsze pół roku było najtrudniejsze. Nie mogłam słuchać jego piosenek. W samochodzie włączam radio – głos Marka. W domu telewizor – głos Marka. Wyłączałam więc. Teraz już jest spokojniej. Może dzięki działaniom, jakie podjęłam. Już drugi raz zorganizowałam koncert galowy upamiętniający rocznicę jego śmierci. Rok temu był kameralny. Ale w tym zamienił się w Festiwal Twórczości Marka Grechuty. Bardzo mi pomogła Anna Treter wraz ze swoją fundacją Piosenkarnia promującą młode talenty. Bałyśmy się, że nie będzie chętnych wykonawców, a tymczasem ich ilość przeszła najśmielsze oczekiwania. Na festiwalu zaprezentowano całą gamę dokonań artystycznych Marka – kompozycje, teksty, piosenki i malarstwo. cdn

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
___Widziała pani jego obrazy? Danuta Grechuta: – Widziałam. Był utalentowany. Tak. I najlepsze, co mogłam zrobić, to pokazać dzieła Marka na szerokim forum. Poczułam się, jakby nie umarł, tylko po prostu wyjechał. – Byliście razem całe dorosłe życie. Danuta Grechuta: Poznaliśmy się w 1967, pobraliśmy w 1970. Licząc od ślubu – 36 lat. Kiedy się spotkaliśmy, oboje byliśmy na studiach. On na architekturze, ja na pedagogice. Marek wprawdzie śpiewał w kabarecie studenckim Anawa, ale nie sądziłam, że to będzie jego przyszłość. Ślub wzięliśmy właściwie dla mieszkania. – Dla mieszkania? Danuta Grechuta: Chodziło o metraż. Pamiętam, jak Marek powiedział: „Słuchaj, mam dostać mieszkanie, ale jeśli nie weźmiemy ślubu, to dadzą mi tylko garsonierę”. Każdy miał prawo do ściśle określonej powierzchni. Urzędy decydowały o całym ludzkim życiu. Pobraliśmy się więc pośpiesznie. – Zdecydowałaby się Pani wyjść za Marka, gdyby wtedy było wiadomo, że będzie artystą? Danuta Grechuta: Zdecydowałam się niezależnie od tego, kim miał zostać. To przeobrażenie z architekta w artystę działo się na moich oczach. Stawał się coraz bardziej popularny. Tylko że traktowaliśmy to jako urozmaicenie. Potem to potoczyło się jak kula śniegowa. – A Panią to przerażało? Danuta Grechuta: Chyba tak, bo gdy patrzę teraz na nas z perspektywy, to podziwiam siebie z tamtych lat. Ten wybuch popularności mógł całkiem zawrócić nam w głowie. Ale nie zawrócił. Głównie dzięki temu, że Marek miał dystans do siebie i sławy, tak jakby ta popularność go w ogóle nie interesowała. On nawet nie zdawał sobie sprawy z tego, że jego piosenki są takimi przebojami. – Trudno w to uwierzyć. Danuta Grechuta: Naprawdę. Nawet ostatnio, gdy Marek nagrał piosenkę „Kraków” z zespołem Myslovitz, dopiero od znajomych dowiedzieliśmy się, że to taki przebój. Myśmy żyli normalnie, bez gwiazdorzenia. Estrada to estrada. A dom to dom. Nie wytrzymałabym z rockandrollowcem na co dzień. cdn

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
– Prowadziliście dwa równoległe życia? Danuta Grechuta: Tak to wyglądało. W domu musiał być spokój, odpoczynek. Zresztą Marek był domatorem. Lubił usiąść na kanapie, coś tam opisać albo obejrzeć ukochany sport. Zagrać w brydża. Takie nieszkodliwe przyjemności. Ludzi wprawiało to w zdumienie. Kiedyś jeden aktor nie wytrzymał: „Jak wy umiecie tak sobie zwyczajnie żyć? On je ciastka, ty robisz na szydełku”. – Robi Pani na szydełku? Serio? Danuta Grechuta: Wtedy wszystko robiłam. Suknie, spódniczki – taka moda była. Pamiętam, że chodziłam w mini. A ludzie uważali, że jak artysta, to powinien szaleć. – Jeść kawior i popijać go koniakiem? Danuta Grechuta: Mniej więcej. A jego żona powinna być ekscentryczną Dagny Przybyszewską jeżdżącą po ciuchy do Paryża. – Tymczasem Pani była kotwicą trzymającą rodzinę blisko ziemi? Danuta Grechuta: Na pewno nie mogłam lewitować, bo skończyłoby się to katastrofą. – Ale podobno prowadziliście dom otwarty, tak zwany na szlaku. Każdy mógł wpaść bez zapowiedzi? Zwłaszcza artyści z Piwnicy pod Baranami? Danuta Grechuta: Bywało, że wpadali, jeszcze kiedy mieszkaliśmy w starym domu, blisko Rynku. Pamiętam, że kiedy przychodził Piotr Skrzynecki, to noc miałam z głowy. Marek szedł spać, a ja siedziałam ze Skrzyneckim, który miał zwyczaj rozmawiać do rana. Próbowałam go wyprowadzić: „Chodź, Piotr, odprowadzę cię do domu”. Potem on mnie odprowadzał. I znowu ja jego. Tak obracaliśmy ze cztery razy, aż zaczynało świtać. – Poświęcała się Pani? Danuta Grechuta: Złożyłam swoje ciało na ołtarzu sztuki. Całe życie złożyłam. To oznaczało prowadzenie przedsiębiorstwa. Dzień i noc odbieranie telefonów. Kontrakty, umowy, zwłaszcza po 1990 roku, kiedy już można było działać pod własnym szyldem, a nie Estrady czy Pagartu. cdn

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
– Występy Marka wyczerpywały? Danuta Grechuta: Kontrolowałam to, nie dopuszczałam do wielkiej ilości koncertów. To artystów zmusza do wspomagania się używkami. Pilnowałam więc limitu. Odwoływałam recitale ponadnormatywne. Miewaliśmy z Markiem o to scysje. Nieraz się przekonał, że jak przesadził, musiał za to zapłacić. – Jak? Danuta Grechuta: Rozstrojem nerwowym. Okresami, gdy w ogóle nie był zdolny do działania. Zrozumiał, że to nie ma sensu, nie popłaca. – Była Pani dla męża wyrocznią? Danuta Grechuta: Z rozkoszą słuchał, składając na mnie odpowiedzialność za nasze życie. A ja przyjęłam, że tak musi być. Czasami próbowałam z siebie strząsnąć to brzemię – a niech odpowiada sam za siebie. Szkody jednak były znaczne. – Liczył się z Pani zdaniem jako recenzentki jego twórczości? Danuta Grechuta: Bardzo, chociaż czasem się oburzał, srożył, chodził obrażony, że go nie doceniam. Ale już widziałam, jak w myślach pracuje nad tym, by zmienić wersję według mojej podpowiedzi. A jak już ją poprawił, był szczęśliwy, a ja zadowolona. – Pewnie niejedną piosenkę napisał wyłącznie dla Pani? Danuta Grechuta: Taką jedną naprawdę dla mnie nagrał z premedytacją. Wszystko zaaranżował tak, żeby mnie w studio nie było. Bo ja bym nie dopuściła do nagrania, gdybym znała tę piosenkę wcześniej. Beatyfikował mnie w niej zwrotami: „...święta żona, nieoceniona”. A potem przyszedł do domu dziwnie zadowolony. Dał mi demo i mówi: „Posłuchaj sobie”. Potem żadne słowa już nie padły. Bo musiałoby się to skończyć kłótnią. – Wszyscy i tak wiedzieli, że jesteście świetnym małżeństwem. I że była Pani kompasem Marka? Danuta Grechuta: Wiedzieli, że byłam przy nim w każdej sytuacji, że Marek miał do mnie zaufanie i że na mnie polegał. A to wyzwalało we mnie takie siły, że potrafiłam rozwiązać każdy problem. Gdyby nie miał oparcia w kimś bliskim, byłby bardzo samotny, nieszczęśliwy. cdn

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
– Mógłby się zagubić? Popaść w uzależnienie od alkoholu i balowania? Danuta Grechuta: Mogło tak być, ale miał mnie. Alkohol i inne używki nigdy nie stanowiły jakiejś groźby. Byłam też pewna jego wierności – inaczej nie moglibyśmy być ze sobą tyle lat. – Ale bywał też egocentryczny? Danuta Grechuta: Tak. Miewał momenty, gdy wchodził na koturny, jak żartowaliśmy razem z synem: „Ja jestem wielki artysta”. Wykpiwaliśmy go i szybko z nich schodził. – Mówiła Pani: artysta, nie artysta, idź, zrób herbatę? Danuta Grechuta: Mówiłam: „Maruś, napijmy się herbatki, wstaw wodę”. Artysta czasem musi się unieść ponad ziemię. Byleby to za długo nie trwało. – Czasem tworzył na podstawie Pani złotych myśli? Danuta Grechuta: Kiedyś powiedziałam, że ważne są tylko te dni, których jeszcze nie znamy. Chciałam go wyciągnąć z depresji, by przestał myśleć, co mu się złego zdarzyło. I żeby szedł do przodu. A on napisał piosenkę. Żył sztuką. Oddał się jej całkowicie. – Ale chodził też po kartofle? Danuta Grechuta: Raczej po jabłka i orzechy. Jabłka jadł codziennie. Stworzył cały rytuał ich jedzenia. Przyjemnie było patrzeć, jak je obierał misternie, w spiralkę, jak się w nie wgryzał. – Ma Pani to jak film przed oczami? Danuta Grechuta: Przesuwają mi się różne obrazy. Dobrze, że czas łagodzi płacz. Nauczyłam się wytwarzać mechanizmy obronne. Wspominać chwile, kiedy było wesoło. Szczególnie kiedy spotykam się z kolegami Marka z Anawy, jak to było podczas tego festiwalu. Jak się zbierzemy razem, padają żarty, opowieści. – Marek w domu też żartował? Danuta Grechuta: O tak. Najczęściej, gdy się o coś złościłam, rozbrajał mnie jakimś dowcipem. Jestem łasa na żart. – Przechodziliście i ciężkie chwile... Danuta Grechuta: Ma pani na myśli okres nieobecności syna? Marek wtedy bardzo cierpiał, bał się o niego. Ja nie, bo byłam pewna, że to taki wybryk, że Łukasz wróci. On do dziś nie znosi, gdy się o tym mówi. Przetrwaliśmy tę próbę, bo byliśmy razem. cdn

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
– To Pani była silniejsza? Danuta Grechuta: Marek był silny artystycznie, a ja życiowo. Dlatego nasze małżeństwo tak dobrze funkcjonowało. – Nigdy nie ciągnęło Pani na scenę? Danuta Grechuta: To mnie ciągnęli, ale odmawiałam, bo nie podobał mi się mój głos. Był za wysoki. Ale Marek lubił słuchać, gdy śpiewałam w domu. – Pani syn powiedział kiedyś, że jego ojciec żył w zamkniętym świecie, do którego bliscy nie mieli dostępu. Pani słowa przeczą temu. Danuta Grechuta: Marek przebywał w swoim świecie, gdy tworzył. Pół dnia potrafił coś tam wymyślać, a my spokojnie chodziliśmy po domu, wychodziliśmy, wracaliśmy. Łukasz nie ma co narzekać, bo oni się bardzo kochali. I mimo że Łukasz skończył wzornictwo na ASP, odziedziczył talent po ojcu i chyba planuje coś związanego z muzyką, bo wyposaża studio. Ja nie pytam, sam mi powie w odpowiednim czasie. W nim musi wszystko dojrzewać, jak w Marku. – Czy można przygotować się na czyjąś śmierć? Danuta Grechuta: Nie byłam przygotowana. Nastąpiła niespodziewanie, chociaż Marek chorował od pewnego czasu neurologicznie. Ale lekarze nie oceniali tej choroby w kategoriach ostatecznych. To stało się nagle, w nocy… po prostu nadszedł ten moment i koniec. Każdemu jest pisana jego pora. cdn

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
– Świeczka się wypaliła? Danuta Grechuta: Tak, po prostu zgasła. I nie ma na to rady. – I pozostaje tylko ta ostatnia rozmowa, którą pamięta się do końca swoich dni? Wspomina ją Pani? Danuta Grechuta: Ostatnia rozmowa dotyczyła… telewizji. Marek pod koniec życia zaczął oglądać seriale telewizyjne. Nawet mnie to dziwiło, bo ja nie potrafię się na nich skupić. On powoli wycofywał się, przestawał reagować na rzeczywistość, zamykając się w swojej, jakby wirtualnej. Podejrzewałam, że patrząc na ekran, niewiele z tego zapamiętuje, że czyni to mechanicznie. Ale gdy spytałam go, o co w tym odcinku chodzi, opowiedział mi losy bohaterów. Zaczął się śmiać, że mnie to dziwi. On interesował się takimi prostymi sytuacjami życiowymi, potrafiły go wciągnąć i przeżywał je. Płakał na „Trędowatej” czy „Znachorze”. Łukasz nawet polował z kamerą, żeby sfilmować jego łzy i pękaliśmy wtedy ze śmiechu. – Szukał w serialach ucieczki od życia? Danuta Grechuta: Nie, on był pełen humanizmu, rozumiał te serialowe najprostsze ludzkie potrzeby. Bo życia nie ma co komplikować. Jak się umiejętnie żyje, to wszystko jest proste. A Marek tak na co dzień żył bardzo prosto, skromnie. – Teraz Pani już może słuchać jego piosenek? Nastawia Pani płyty? Danuta Grechuta: Nie nastawiłam żadnej płyty, odkąd go nie ma. To raczej ja śpiewam jego piosenki. Te pierwsze, sprzed lat. „Pomarańcze i mandarynki”, „Nie chodź, dziewczyno, do miasta”. Śpiewamy je razem. Bo słyszę, jak mi wtóruje gdzieś z góry, akompaniuje na fortepianie. To taka nasza rozmowa. – Wierzy Pani w życie po życiu? Danuta Grechuta: Mam na to dowody. Zwłaszcza teraz, jak organizowałam festiwal, a było to duże przedsięwzięcie, sądzę, że miałam wstawiennictwo Marka tam, na górze. I wszystko się udało fantastycznie. W przyszłym roku zamierzam jeszcze tę imprezę rozszerzyć i po Krakowie przenieść festiwal do Warszawy. Będzie w dwóch miastach. Mam jeszcze jeden pomysł, ale nie wiem, czy nie za wcześnie o tym mówić. Wymagać będzie wiele zachodu, przydzielenia przez władze miasta lokum. Mam takie marzenie... cdn

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
– Marzenia często się spełniają, gdy wypowiemy je na głos. Danuta Grechuta: Myślę o tym, żeby wszystko, co Marek zostawił: jego obrazy, ulubiony fotel, fortepian, złote płyty przenieść w jedno miejsce i stworzyć taką kawiarenkę-muzeum. Już nawet wiem, jak by się nazywała. Odbywałyby się tam kameralne koncerty. – Ocalić od zapomnienia? Danuta Grechuta: To jest moim obowiązkiem. A gdy ocalam, czuję się spełniona. I łatwiej mi znieść naszą rozłąkę. – Chwilową. Danuta Grechuta: Chwilową.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Marek Grechuta » Takiej miłości nam życzę Kiedy mnie pytasz czym jest miłość Mówię: \"O Tobą jest...\" To Twój łagodny wzrok i uśmiech To Twój każdy gest To Twój kolejny granit To Twój kolejny żart Oraz to wszystko, co nam wróży Ślepa talia kart Więc się nie pytaj, bo miłość taka Nie zna wielkich słów Lubi tak milczeć jak jasne słońce, Jak księżyca nów A kiedy źle, to wicher za nią Wyje, deszcz łka... A kiedy radość, to rozpływa się Wilgotna mgła Refren: Takiej miłości, więc nam życzę Kiedy tylko wzrok Mówi na tyle, aby rozwiać Wątpliwości mrok Takiej miłości, więc nam życzę Kiedy tylko gest Mówi na tyle, by zrozumieć Jak to z nami jest Kiedy mi mówisz, że nie wystarczy Tylko wzrok i gest Na tyle spraw codziennie innych Mówisz: \"Wiesz, jak jest...\" Powiem Ci, że napewno Potrzeba wiele słów Stąd tyle książek Pod poduszkami snów W tej codzienności nam jednak potrzeba Prostej prawdy słów, By zauważyć jeszcze słońce I księżyca nów Więc skoro tyle zdań wyszukanych Oraz gorzkich łez Kosztuje czasem prosta sprawa My zostańmy bez... Powtórzyć refren (2 razy)

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Ocalić od zapomnienia Ile razem dróg przebytych ile ścieżek przedeptanych ile deszczów , ile śniegów wiszących nad latarniami ile listków , ile rozstań ciężkich godzin w miastach wielu i znów upór , żeby powstać i znów iść i dojść do celu ile w trudzie nieustannym wspólnych zmartwień , wspólnych dążeń ile chlebów rozkrajanych pocałunków ? schodków? książek? oczy twe jak piękne świece a w sercu żródło promienia więc ja chciałbym twoje serce ocalić od zapomnienia u twych ramion płaszcz powisa krzykliwy , z lesnego ptactwa długi przez cały korytarz przez podwórze , aż gdzie gwiazda Wenus a tyś lot i górność chmur blask wody i kamienia chciałbym oczu twoich chmurność ocalić od zapomnienia. Marek Grechuta

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
WITAM BIESIADO! Kochane Drzewka🖐️ witam i 🌻 dziekuje! KALINKO BIESIADNA👄 Marek Grechuta » Dni, których jeszcze nie znamy. Tyle było dni do utraty sił Do utraty tchu tyle było chwil Gdy żałujesz tych , z których nie masz nic Jedno warto znać , jedno tylko wiedz , że Ważne są tylko te dni których jeszcze nie znamy Ważnych jest kilka tych chwil , tych na które czekamy Pewien znany ktoś , kto miał dom i sad Zgubił nagle sens i w złe kręgi wpadł Choć majatek prysł , on nie stoczył się Wytłumaczyć umiał sobie wtedy właśnie że Ważne są tylko te dni , których jeszcze nie znamy Waznych jest kilka tych chwil , tych na które czekamy Jak rozpoznać ludzi , których już nie znamy ? Jak pozbierać myśli z tych nie poskładanych? Jak oddzielić nagle serce od rozumu? Jak usłyszeć siebie pośród śpiewu tłumu? Jak rozpoznać ludzi , których już nie znamy? Jak pozbierac myśli z tych nie poskładanych? Jak odnależć nagle radość i nadzieję ? Odpowiedzi szukaj , czasu jest tak wiele ... Ważne są tylko te dni , których jeszcze nie znamy Ważnych jest kilka tych chwil na które czekamy ..... http://www.youtube.com/watch?v=oG6pEolAKm8 Pozdrawiam.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
opowiadanie.... Ogien...... ciag dalszy :D Zasnąłeś u niej na sofie?! – Paul popatrzył na niego z niedowierzaniem. Siedzieli u Pete'a w domu i popijali piwo w przerwie meczu. I oczywiście nie mogli nie rozmawiać. Nie rozmawiać na palące tematy, a jednym z nich od jakiegoś czasu było pojawienie się Jaimie w życiu ich obu. Choć w życiu Pete'a jej obecność zaznaczyła się dużo mocniej… - Nie wiem, jak to się stało… Byłem strasznie zmęczony, zjedliśmy obiad, rozmawialiśmy… - I zasnąłeś w trakcie rozmowy – wywnioskował Paul. - To nie było tak! – oburzył się Pete. – I nie śmiej się, bo to wcale nie jest śmieszne – szturchnął przyjaciela, kiedy ten nie mógł już powstrzymać śmiechu. - No, takiego sposobu na zostanie na noc u dziewczyny to jeszcze nie znałem – odpowiedział. - Wcale nie zostałem u niej na noc – powiedział szybko Pete. – Po prostu zasnąłem… Kiedy mnie rano obudziła, myślałem, że jeszcze śpię – uśmiechnął się. - Aż tak miło było? – zaśmiał się Paul. - No, było miło – przytaknął Pete. – Zrobiła rano pyszną kawkę, śniadanko… - I przez żołądek trafiła tam, gdzie powinna – przyjaciel uśmiechnął się triumfująco. - Ja nie wiem, dokąd chciała trafić – odpowiedział Pete. – Ale tak fajnie nam się rozmawiało… Nie mogłem uwierzyć, że to ta sama osoba, którą znam z liceum… Jest tak zupełnie inna – uśmiechnął się i westchnął. - Lepsza? – Paul patrzył na niego z szerokim uśmiechem, ale Pete wcale tego nie widział. Starał się przypomnieć sobie jak najwięcej szczegółów ze swojego pobytu u Jaimie. - Po prostu inna – powiedział cicho. – Wiesz, jak się ubrała w ten swój kostium do pracy i spódnicę po kostki… Żadna kobieta w bikini nie zrobiła na mnie takiego wrażenia, jak ona, ubrana od stóp do głów – uśmiechnął się. - Chyba coś ci tam drgnęło – stwierdził Paul wskazując dłonią serce kolegi. - A to źle? – oburzył się Pete, sam nie wiedząc, dlaczego tak reaguje. Może dlatego, że to wszystko było jeszcze takie świeże, że sam się w tym trochę gubił… - A czy ja coś takiego powiedziałem? – uśmiechnął się Paul. – Oboje jesteście wolni, więc nic nie stoi na przeszkodzie, żebyście zobaczyli, co z tego wyniknie. - Myślisz, że ona by tego chciała? – spytał Pete i popatrzył na przyjaciela wyczekująco. – W liceum jakoś nieszczególnie się lubiliśmy. - Ale i szczególnie się lubiliście – uśmiechnął się Paul. – Pamiętasz, jak wymyśliliście modę noszenia koszulek z krótkim rękawkiem na koszule z długim rękawem? Jako jedyni tak się ubieraliście. Tylko wy dwoje. Dopiero później inni od was zgapili… Czy to świadczyło o tym, że się nieszczególnie lubiliście? – popatrzył na przyjaciela pytająco. – A, poza tym, mówiłeś, że ona się zmieniła. Ty też nie jesteś już tym samym facetem, co dziesięć lat temu… Jeśli tak dobrze się dogadujecie, to dlaczego by tego nie wykorzystać? - Popychasz mnie? – Pete popatrzył na niego podejrzliwie. - Sam się popychasz, nie potrzebujesz mojej pomocy – Paul uśmiechnął się lekko. Pete nic już nie powiedział. Bo co miał mówić? Po co miał udawać, że Jaimie mu się nie podoba, jeśli było zupełnie na odwrót? Po co miał udawać, że go nie pociąga, jeśli było zupełnie na odwrót? Z resztą, kogo miał oszukiwać? Paula? Zbyt długo się znali, żeby przyjaciel dał się nabrać. Siebie? Nie chciał siebie oszukiwać. Po raz pierwszy nie zamierzał siebie samego oszukiwać.... - Wchodzisz, czy nie? – zapytała Amy, kiedy stanęły przed klubem. Jaimie wzruszyła ramionami. Czego się bała? Oboje przecież byli dorośli, oboje wiedzieli, co robią… Nie musieli się kontrolować, nie musieli na nic i na nikogo uważać… Nikomu nie byli w stanie zrobić krzywdy… Dlaczego więc tak bardzo nogi jej drżały, kiedy stała w miejscu, w którym stawała już wielokrotnie?… - Wchodzę – odpowiedziała i uśmiechnęła się. Przeszły przez sale, kierując się do swojej ulubionej i do swojego ulubionego stolika. Jakże wielkie było ich zdziwienie, kiedy zobaczyły, że stolik jest już zajęty. Ale nie przez zupełnie przypadkowych ludzi. - Cześć – powiedział Pete i razem z Paulem wstali, żeby przywitać dziewczyny. - No, właśnie tak sobie myślałyśmy, że tu będziecie – uśmiechnęła się Amy i położyły torebki na krzesłach, żeby zdjąć płaszcze. Nim Jaimie zdążyła to zrobić, Pete znalazł się przy niej, żeby jej pomóc. A zaskoczenie nie było właściwym słowem, żeby opisać stan jej ducha. Była zdumiona do granic możliwości. Nie wiedziała, co powiedzieć, ani jak zareagować. cdn......

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Jest tu gdzieś jakiś kelner? – zapytała Kate, przerywając w ten sposób kłopotliwą atmosferę. – Pić mi się chce. - Zaraz się znajdzie – odpowiedział Paul i kilka chwil później wszyscy już coś popijali. Kołysali się w rytm melodii i wiadomo było, że długo tak spokojnie nie usiedzą. - Idziemy poszaleć? – zaproponowała Amy i popatrzyła na towarzystwo pytająco. - A co to w ogóle za pytanie – uśmiechnęła się Jaimie i jeszcze raz upiła łyka ze swojej szklanki. Musiała dodać sobie odwagi, bo to wszystko zaczynało ją przytłaczać… - Wiecie, że ona kiedyś taka nie była? – Amy popatrzyła spod oka na mężczyzn. – Kilka tygodni temu wreszcie udało się nam wyciągnąć ją na imprezę i tak nam się koleżanka rozszalała, że aż jej poznać nie możemy. - Bardzo śmieszne – prychnęła Jaimie i popchnęła ją przed siebie, a wszyscy głośno się roześmiali. Szli przez salę powoli, a Pete nie mógł oderwać wzroku od Jaimie. Miała na sobie czarne spodnie ze skóry, a do tego szary top na ramiączkach. Włosy związała w kucyk i zauważył, że na ramieniu ma tatuaż. No, tego też się po niej nie spodziewał… Chyba jeszcze nigdy żadna kobieta tak bardzo go nie zaskakiwała… Chyba jeszcze nigdy żadnej kobiecie nie pozwalał się tak zaskakiwać… I chyba jeszcze nigdy nie czerpał z tego takiej radości… Jaimie starała się zachowywać swobodnie, choć wiedziała, że nie bardzo jej to wychodzi. Za każdym razem, kiedy patrzyła na Pete'a, widziała, że on też na nią patrzy. Miała nadzieję, że to jej się nie wydaje, że naprawdę na nią patrzy. Choć po dzisiejszym powitaniu sama nie wiedziała, na co ma nadzieję… A Pete po prostu patrzył. Uśmiechał się lekko i patrzył… Podrywał ją? Jeśli tak, to bardzo skutecznie… - Zatańczysz? – powiedział, kiedy w głośnikach rozległy się dźwięki ballady. Właściwie nawet nie bardzo mogła mu odmówić. Nie, żeby chciała, ale nim zdążyła otworzyć usta, Pete już otoczył ją ramionami i przyciągnął do siebie. - Co my robimy? – popatrzyła na niego pytająco. Serce waliło jej, jak oszalałe. Nie wiedziała, czy to z powodu jego bliskości, czy z nerwów, że jest tak blisko… - Tańczymy – uśmiechnął się niewinnie, choć dobrze wiedział, że nie o to pyta. Odchyliła głowę do tyłu i popatrzyła na niego spod wpółprzymkniętych oczu. Roześmiała się, a on stwierdził, że wpada coraz bardziej. Że coraz bardziej się pogrąża. Pogrąża się w jej zmysłowości, w jej erotyzmie, w tym wszystkim, co składało się na jej osobę, a co z taką radością odkrywał… - Nadal potrafisz wyprowadzić mnie z równowagi – powiedziała po chwili. Nie była pewna, ale chyba z nim flirtowała. Nagle jej zachowanie wydało jej się najbardziej naturalnym pod słońcem. Jakby właśnie to najbardziej na świecie pragnęła robić… To i nic innego… - Wygląda więc na to, że niektóre rzeczy się nie zmieniają – odpowiedział. - No na to wygląda – uśmiechnęła się. - Nigdy nie podejrzewałem cię o chęci do tatuowania się – nachylił głowę, żeby jego usta znalazły się na wysokości jej ucha i mogła go lepiej słyszeć. Napięcie między nimi rosło z każdą kolejną chwilą. Otaczało ich, jak kokonem… - Kolejna rzecz, o którą mnie nie podejrzewałeś, a której się dopuściłam – znów się uśmiechnęła. Wstrzymała oddech. Był za blisko. Zdecydowanie za blisko… Ale dlaczego, zamiast się denerwować, czuła, jak budzi się do życia? - Kolejna rzecz… – przytaknął. Kiedy miał ją tak blisko i wdychał ten jej wspaniały kobiecy zapach, czuł jak coś się w nim budzi. Jak coś w nim ożywa. Słyszał jej przyspieszony oddech i nie wiedział, czy to z powodu wyczerpującego tańca kilka chwil wcześniej, czy to z powodu tej bliskości, w jakiej się znaleźli… Nie chciał jej denerwować i płoszyć, ale tak doskonale wpasowywała się w jego ramiona, że po prostu nie mógł jej wypuścić… - Co ty robisz? – odsunęła się i popatrzyła na niego spod oka. Tempo miał przerażająco szybkie. Takie, że aż kręciło jej się w głowie… Nie wiedziała, czy za szybkie dla niej, ale nie chciała tak szybko ulegać. Nawet, jeśli jej ciało mówiło coś innego… On jeszcze nie znał tego języka, więc na razie była bezpieczna… - Podoba mi się twój zapach – odpowiedział i na powrót się nad nią nachylił. Lekko dotknął nosem jej policzka i powoli przesunął nim wzdłuż jej ramienia, zatrzymując się na materiale jej koszulki. Czuła, jak uginają się pod nią kolana. Mało brakowało, a osunęłaby się na podłogę… W jednej chwili znikły wszelkie szanse na utrzymanie w tajemnicy języka jej ciała… Musiała się na nim mocno wesprzeć, a on musiał ją mocno podtrzymać. Uśmiechnął się, ale nic nie powiedział. Odsunął się na bezpieczną odległość, ale z ramion wcale nie zamierzał jej wypuszczać. Przynajmniej dopóki mogli tak lekko kołysać się przy tych delikatnych dźwiękach… Dopóki mogli się tak o siebie rozkosznie ocierać, dopóki taka bliskość dawała im komfort i poczucie bezpieczeństwa… Dopóki taka bliskość sprawiała, że w żyłach szybciej krążyła im krew… cdn.....

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Od kilku dni nie czuła się najlepiej. I dobrze wiedziała, dlaczego tak jest. Wszystko przez sobotnią noc, a właściwie bardzo wczesny niedzielny ranek, czyli samo pożegnanie z Petem po wyjściu z klubu. Jakoś nie mogli się rozstać. Nie mogli się nagadać i dobrą godzinę stali na mrozie. Ona nie chciała zaprosić go na górę, bo nie była gotowa na takie zakończenie, a on nie prosił, żeby to zrobiła, bo nie był pewien, czy ma na tyle silną wolę, żeby obiecać jej inne zakończenie… Westchnęła. Dobrze, że to było nagranie już ostatniego programu, bo nie miała pewności, czy byłaby w stanie przyjść do telewizji jeszcze raz i nie pozarażać wszystkich. Z resztą była przekonana, że teraz też rozsiewa mnóstwo zarazków i na pewno już kogoś zaraziła, mimo że naszprycowała się lekarstwami do oporu… Dlatego z ulgą zakończyła program, nie dając po sobie poznać, że nienajlepiej się czuje i pożegnała wszystkie dzieci, które przez te trzy tygodnie dzielnie im towarzyszyły. Potem jeszcze odprowadziła je z Mike'm, swoim współprowadzącym do drzwi i oddała w ręce stęsknionych rodziców. - No i skończyliśmy – powiedział Mike. - No i skończyliśmy – przytaknęła. - To poleci od poniedziałku, prawda? - Od poniedziałku. - Ciekawe, czy się spodoba – gładko przeszli na hiszpański. - Oczywiście, że się spodoba – uśmiechnęła się. – Dlaczego miałoby się nie spodobać? Hiszpański jest bardzo ładnym i melodyjnym językiem, a Latynosi to ludzie pełni temperamentu – dodała i zamrugała niewinnie oczami. Roześmiali się, choć ona po chwili zaniosła się kaszlem, więc musiała przestać i się uspokoić. - Idziemy to uczcić? – popatrzył na nią pytająco. - Raczej nie, bo nienajlepiej się czuję i, delikatnie mówiąc, padam z nóg – odparła i uśmiechnęła się przepraszająco. Wyciągnęła z kieszeni chusteczkę. Wytarła nos. – Chyba się przeziębiłam. Zaraz łyknę kolejne aspiryny i zakryję się kołdrą po uszy. Jak przeleżę cały weekend w łóżku, to może do poniedziałku mi przejdzie. - W czwartek mamy mieć spotkanie z szefową redakcji dziecięcej. Powie nam, jakie są notowania i czy będziemy to kontynuować. - Do czwartku na pewno będę już stała na nogach, cała gotowa na werdykt – uśmiechnęła się. - Podrzucić cię do domu? – zaproponował Mike, kiedy zeszli na parking. - Jeśli nie sprawi ci to problemu – uśmiechnęła się z wdzięcznością i po raz kolejny wytarła nos w chusteczkę. Chyba miała gorączkę, bo czuła, że pieką ją policzki. Na pewno nie z zimna… - Najmniejszego – odpowiedział i wsiedli do samochodu. Jaimie prawie zasnęła, nim podjechali pod jej kamienicę. W stanie żywotności trzymał ją jedynie kaszel, który od czasu do czasu dawał o sobie znać. Mike popatrzył na nią z politowaniem. - Idź się kuruj, bo jesteś ledwo żywa – powiedział. - Dzięki – uśmiechnęła się. – Do zobaczenia w przyszłym tygodniu. - Do zobaczenia – odpowiedział i odjechał, kiedy wysiadła. Ostatkiem sił weszła po schodach na górę i z ulgą zamknęła za sobą drzwi. Nastawiła wodę na herbatę i przygotowała kilka tabletek do połknięcia. Do mikrofalówki wstawiła kupione naleśniki, choć wcale nie miała ochoty jeść. Ale musiała sobie zrobić podkład pod tabletki. Usiadła na chwilę, bo czuła, że kręci jej się w głowie, a nie chciała zemdleć. - Aleś mnie urządził, Pete – powiedziała, po raz kolejny wycierając nos w chusteczkę. Przebrała się w wygodny dres, zjadła obiad i nafaszerowała się lekarstwami. Ostatkiem sił doszła do łóżka i z ulgą wsunęła się pod koce. Zasnęła prawie natychmiast. Kiedy usłyszała dźwięk swojej komórki, nie wiedziała, co się dzieje. Usiadła na łóżku. Za oknem było już ciemno, a ona czuła, że głowa jej pęka. Przekręciła się na łóżku i zapaliła lampkę. Sięgnęła po torebkę. Stała za daleko i zrzuciła ją ze stolika, nim ostatecznie dostała się do telefonu. - Słucham? – powiedziała cicho. - "Nie zamierzasz tu dzisiaj przyjść?" – usłyszała głos Pete'a. - Ale o co chodzi? – rozejrzała się po pokoju, nie bardzo orientując się w sytuacji. - "Jesteś chora? Masz jakiś dziwny głos" – powiedział zaniepokojony. - Co się stało? Czemu dzwonisz? Gdzie jesteś? – pytała, starając się jednocześnie wysmarkać nos i powstrzymać atak kaszlu. - "Jestem w klubie" – usłyszała uśmiech w jego głosie. – "Myślałem, że przyjdziesz, ale słyszę, że nie najlepiej się czujesz." - Poszedłeś do klubu w piątek? – zdziwiła się. - "Jest sobota, Jaimie." - Sobota? – potarła dłonią skronie, a on się roześmiał. - "Przespałaś cały dzień?" - Na to wygląda – uśmiechnęła się słabo. Z powrotem położyła się na łóżku. - "To nieźle cię rozłożyło." - To przez ciebie – powiedziała szybko i zakaszlała cicho. – To wszystko przez ciebie. Jakbyś nie kazał mi stać przez godzinę na mrozie, byłabym teraz rześka jak skowronek – zaśmiała się, ale szybko przestała, bo znów dopadł ją kaszel. - "Biedactwo" – uśmiechnął się. – "Przyjechać do ciebie?" - Nie, bo się zarazisz – odparła. – A, poza tym, i tak jestem nie do życia… I nawet nie miałabym cię czym ugościć, więc nie ma sensu, żebyś tu przychodził. Nie byłabym dziś dobrą gospodynią. - "A jak się tak ogólnie czujesz?" - Gardło mnie boli, głowa mi pęka, wyglądam jak rozgrzany piecyk elektryczny i dziwnym trafem umknął mi z życiorysu cały dzień… Wystarczy? – zaśmiała się, a on nie mógł jej zawtórować. - "To kuruj się i wypoczywaj" – powiedział po chwili. – "Zajrzę do ciebie jutro." - Nie kłopocz się – odpowiedziała. – Jutro też będę tak nieciekawie wyglądała. - "A wiesz, że jakoś mi to nie przeszkadza?" - Wracam do spania, a ty idź się dalej bawić. Wyskacz się za mnie, jakżeś mnie tak urządził – powiedziała smutnym tonem. - "I tak nie jest tu dziś za ciekawie" – odpowiedział. - To za karę – powiedziała i kaszlnęła po raz kolejny. – Cześć. - "Cześć, Jaimie." Odłożyła telefon na półkę i rozejrzała się po pokoju nieprzytomnym spojrzeniem. Jak to możliwe, że przespała cały dzień? Jak to możliwe, że przespała cały dzień, a wcale nie czuła się lepiej? Westchnęła i wstała. Najpierw poszła do kuchni, żeby przygotować sobie coś do jedzenia, a potem kwadrans spędziła w łazience. No i znów zjadła obiad, połknęła aspiryny i kilka innych wynalazków, i wróciła z powrotem do łóżka. Przespała cały dzień, a nadal chciało jej się spać. Położyła się więc i zasnęła po kilku chwilach. cdn......

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Obudził ją jakiś nieznośny dźwięk. Otworzyła oczy. Dźwięk się powtórzył. Usiadła na łóżku i rozejrzała się po pokoju, zdezorientowana. Dźwięk jeszcze raz się powtórzył. Dopiero teraz zdała sobie sprawę, że to dzwonek do drzwi. Wstała z łóżka, wygładziła bluzę, jaką na sobie miała i idąc w kierunku drzwi, zatrzymała się przed lustrem, żeby ocenić swój wygląd. Choć tak naprawdę nie było czego oceniać… - Już idę – warknęła, kiedy dzwonek jeszcze raz się odezwał. Otworzyła drzwi i ujrzała przed sobą uśmiechniętego Pete'a. - Dzień dobry – powiedział. – Obudziłem cię? - Na to wygląda – odparła zachrypniętym głosem. – Nie dość, że mnie przeziębiłeś, to jeszcze nie pozwalasz mi się wyspać… – westchnęła, ale ucieszył ją jego widok i chciała, żeby o tym wiedział. Uśmiechnęła się. – Mówiłam, żebyś nie przychodził, bo możesz się zarazić. - Nie mogłem cię takiej zostawić – uśmiechnął się i wszedł do środka. – Jak się czujesz? - Nie wiem. Nie miałam czasu się zorientować – odpowiedziała i wyciągnęła z kieszeni chusteczkę, żeby wytrzeć nos, bo czuła, że za chwilę coś jej kapnie. – Jak widzisz, katar mi nie minął, ale głowa już mnie nie boli, a gardło też jakby mniej… - Masz gorączkę? – zapytał, ale nawet nie czekał na jej odpowiedź, tylko od razu dotknął dłonią jej czoła. Nie było gorące, ale było ciepłe. - I co, panie doktorze? – popatrzyła na niego spod oka. Nie przeszkadzało mu jej zmęczenie, nie przeszkadzał brak jakiejkolwiek fryzury, ani nawet czerwony nos od ciągłego smarkania. Nic mu nie przeszkadzało. Widziała to w jego spojrzeniu przepełnionym sympatią. A ona łaknęła tego spojrzenia, jak powietrza. Potrzebowała go, jak wody do życia… - Nie jest źle, ale nie jest też dobrze – odpowiedział z uśmiechem. – Ale nie martw się, pan doktor się tobą zaopiekuje. - Od razu mi ulżyło – powiedziała i usiadła na fotelu, uprzednio podkulając nogi. – Przepraszam, ale nie jestem w stanie cię dzisiaj podjąć. Jestem chora i nie chce mi się nawet palcem kiwać. Nie mam nawet czym cię ugościć – dodała, przywołując ich wczorajszą rozmowę. Ale on ani na chwilę nie przestał się uśmiechać. - Niczym się nie kłopocz, Jaimie – powiedział. – Pozwolisz, że dziś ja cię ugoszczę – uśmiechnął się szeroko i wyjął z plecaka słoik. - Co to? – zdziwiła się. - Rosół. - Ugotowałeś dla mnie rosół? – popatrzyła na niego z niedowierzaniem. Przez chwilę zastanawiał się, czy nie skłamać. Żeby nie zawieść jej nadziei… Uśmiechnął się. - Nie, nie ja – odparł. – Poprosiłem mamę o pomoc i stwierdziła, że rosół na pewno cię wzmocni. - Poprosiłeś mamę, żeby ugotowała dla mnie rosół? – po raz kolejny wytarła nos w chusteczkę i uśmiechnęła się z wdzięcznością. - Mniej więcej – odpowiedział i wszedł do kuchni, żeby przelać część zupy do talerza. - Kochana kobieta – powiedziała i wyszła do sypialni, żeby przynieść sobie koc. Czuła, że jest jej trochę zimno. - Bo to moja mama – uśmiechnął się i popatrzył na nią z troską. – Zaraz, jak zjesz, wykąpiemy cię, wywietrzymy pokój i na powrót zapakujemy cię do łóżka. - Taką metodę leczenia preferujesz? – popatrzyła na niego spod oka. - Ta metoda sprawi, że jutro obudzisz się, jak nowonarodzona i całkowicie wyleczona ze wszystkich chorób, jakie koło ciebie krążą – powiedział autorytarnym tonem, dając jej do zrozumienia, że jest pewien każdego słowa, jakie wypowiada. Przeszedł przez salon do łazienki i odkręcił kurek nad wanną. Uśmiechnęła się. Zawsze już chciała tak siedzieć i pozwalać, żeby ktoś się o nią troszczył. Żeby był ktoś, kto chciałby się o nią troszczyć… - Którego płynu wlać ci do kąpieli? – zapytał, patrząc na kosmetyki poustawiane na półeczkach dookoła wanny. - Takiego w zielonej buteleczce – odpowiedziała nie ruszając się z miejsca. - Takiego z napisem 'zielona herbata'? – wziął do ręki jedną z buteleczek i otworzył. – Kąpiesz się w herbacie? – zapytał zdziwiony. - Nalej, a sam zobaczysz, jak ładnie pachnie – uśmiechnęła się, a jej uśmiech jeszcze bardziej się pogłębił, kiedy usłyszała słowa aprobaty z jego ust. Po chwili wyszedł z łazienki i popatrzył na nią z uśmiechem. - Jak będziesz się kąpać, wywietrzę twoją sypialnię – zapowiedział. - Żeby mi potem było zimno – powiedziała naburmuszonym tonem. - Żeby wygonić z niej wszystkie bakterie i wirusy, a wpuścić świeże powietrze – odpowiedział i uśmiechnął się. Patrzyła na niego smutnym wzrokiem, jak małe dziecko, któremu rodzice nie pozwalają robić tego, na co ma ochotę. - Jak się jeszcze bardziej przeziębię, to będzie to twoja wina – odpowiedziała nadąsana. Ale wcale nie miała do niego pretensji. I wiedziała, że on o tym wie. Po prostu miło było tak zrzucić choć trochę odpowiedzialności za siebie na barki drugiego człowieka. Miło było nie być samą… - Troszkę więcej zaufania do swojego doktora, skarbie – uśmiechnął się. Wszedł do kuchni i wyjął talerz z mikrofalówki. Sięgnął po łyżkę i postawił obiad przed nią. - A ty nie jesz? – zdziwiła się. cdn.....

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Ja zjadłem obiad u mamy – odpowiedział. – Cała ta zupa jest dla ciebie. - Bardzo dziękuję – uśmiechnęła się i zabrała się za jedzenie. Patrzył na nią z uśmiechem. Miała podkrążone oczy i wyglądała na zmęczoną. Choroba troszkę ją przygasiła, ale nie zabrała ani odrobiny uroku. Bo nadal patrzył na nią, jak w obrazek. Ciągle odkrywał w niej coś nowego i z każdą kolejną chwilą coraz bardziej mu się podobała… Zwłaszcza wtedy, kiedy siedziała taka bezbronna i zdawała się całkowicie na jego łaskę. Chciał się nią opiekować, chciał ją uleczyć, rozśmieszyć i utulić, żeby czuła się bezpieczna… Chciał czegoś jeszcze, ale żadne z nich nie było jeszcze na to gotowe. Pozostawało więc czekać na odpowiednią chwilę… Zjadła i odłożyła łyżkę. - Pyszne – powiedziała z uznaniem. – Bardzo mi smakowało. Podziękuj mamie. - Oczywiście – odpowiedział i uśmiechnął się. – Czujesz się wzmocniona? – wziął od niej talerz i wstawił go do zlewu. - Najedzona – sprostowała i uśmiechnęła się. On poszedł do łazienki i zakręcił wodę, bo było jej już wystarczająco dużo. - Jesteś gotowa? – stanął w drzwiach i popatrzył na nią wyczekująco. Skinęła głową i uśmiechnęła się. Wstała. - To zapraszam – powiedział i odsunął się. - Ale dużo bąbelków – stwierdziła wchodząc do łazienki. - I wszystkie tylko dla ciebie – odparł i popatrzył na nią z góry. – Wykorzystaj to. - Z wielką chęcią – uśmiechnęła się i zamknęła za sobą drzwi. Rozebrała się i związała włosy na czubku głowy, żeby ich nie umoczyć. Z ulgą zanurzyła się w ciepłej wodzie. Westchnęła i zamknęła oczy. Słyszała krzątanie się Pete'a po swoim mieszkaniu i uśmiechnęła się. Dawno już nie słyszała takich odgłosów. Dawno już nikt nie krzątał się po jej domu, kiedy ona zażywała kąpieli. Dawno nie gościła tu żadnego mężczyzny… Mężczyzny. Błyskawicznie się wyprostowała. No tak. Tak ją omotał, że zapomniała o podstawowej rzeczy. - Pete! – krzyknęła. - Co się stało? – usłyszała jego zaniepokojony głos po drugiej stronie drzwi. Spojrzała na wannę. Bąbelek było tak dużo, że nie musiała się martwić, że ją zobaczy. I usilnie starała się odczuwać dyskomfort, czy chociażby jakiś mały wstyd, że znalazła się w takiej sytuacji. Że to wszystko działo się za szybko, że nie powinna się znaleźć w takiej sytuacji… Ale nie czuła dyskomfortu. Nie mogła się zmusić, żeby go odczuwać. Bo czuła się naturalnie. Jakby właśnie tak miało być. I wcale nie zamierzała się nad tym głębiej zastanawiać… - Nie wzięłam sobie nic na przebranie – powiedziała i prawie parsknęła śmiechem. – W szufladzie pod łóżkiem, między pościelą znajdziesz piżamę. Mógłbyś mi ją przynieść? - Oczywiście – odparł i zaśmiał się pod nosem. Czuł się u niej swobodnie. I wiedział, że ona też czuje się swobodnie. Była co prawda u siebie, ale przecież jego obecność nie była tu codziennością. Tym bardziej doceniał jej swobodę. Tym bardziej cieszył się, że nie bała się wyluzować i zachowywać naturalnie w jego obecności. Że nie czuła się skrępowana… Bo on nie czuł się skrępowany. Jakby tak naprawdę bywał tu od tygodni, a nie dopiero drugi raz. Jakby tak naprawdę byli ze sobą od tygodni… Byli ze sobą? - Stary, uspokój się – powiedział sam do siebie. Wziął do ręki jej piżamę i stanął przed drzwiami do łazienki. Zapukał. - Wejdź – usłyszał jej cichy głos. Ostrożnie uchylił drzwi, jakby bojąc się, że może rzeczywiście narusza jej prywatność. Była zanurzona w wodzie po samą szyję, a głowę oparła o ścianę. Leżała z zamkniętymi oczami i uśmiechała się. - Powieś ją na drzwiach, koło szlafroka – powiedziała. - Ładny wzorek – uśmiechnął się, nawiązując do obrazków na jej spodniach, które przedstawiały kochające się króliczki. - Dostałam od przyjaciółek na urodziny – odparła i popatrzyła na niego z uśmiechem. – Uznały, że jak będę się odpowiednio długo wpatrywać w ten wzorek, to któryś z króliczków zamieni się w faceta i będziemy mogli przerobić wszystkie pozycje tam przedstawione – zaśmiała się, a on nie mógł się nie roześmiać. Jeśli nie bała się powiedzieć takich słów, to znaczyło, że czuje się przy nim swobodnie i nie są to tylko jego pobożne życzenia. - Kusząca perspektywa – szepnął. Oderwał wzrok od piżamy i popatrzył na nią z uśmiechem. - Też tak myślę – odpowiedziała. Zaskoczyła go. Myślał, że tego nie słyszała. Ale usłyszała. Znów zganiła samą siebie, że nie czuje żadnego skrępowania, ale jakoś nie potrafiła się do tego zmusić. Wiedziała, że on nie odbierze jej słów jako rozpaczliwego wołania o pomoc. Bo ona nie wołała. Nie zaprzeczała już temu, co podpowiadało jej serce. Choć w głębi duszy miała nadzieję, że on zrzuci jej paplaninę na karb gorączki i choroby… - Powoli szykuj się do wyjścia – powiedział po chwili. – Jak posiedzisz za długo, to się rozmoczysz – dodał i mrugnął figlarnie okiem. - Tak, proszę pana – uśmiechnęła się. Zamknęła oczy, kiedy zamknął za sobą drzwi. Czuła błogość. Czuła błogie zmęczenie i takie rozkoszne znużenie… Kiedy kilka minut później wychodziła już z wanny, nadal czuła się znużona. Chciało jej się spać. Otuliła się szlafrokiem i wyszła z łazienki. - Ale tu zimno! – wykrzyknęła stając na progu salonu. Uśmiechnął się i uniósł wzrok znad gazety. - Zapraszam pod kołdrę – wstał i poprowadził ją do sypialni. - Myślisz, że położę się do takiej zimnej pościeli? – popatrzyła na niego podejrzliwie. - Mam ci ją ogrzać? – zmarszczył znacząco brwi. - Nie mam siły, żeby się z tobą przekomarzać – powiedziała i osunęła się na poduszki. – Jestem zmęczona, chce mi się spać i chyba znów mam gorączkę… - Biedactwo – uśmiechnął się i podał jej spodek z tabletkami. – Łyknij i możesz już spać. - Dziękuję. Pomógł jej ułożyć się wygodnie i otulił ją kołdrą. Uśmiechnął się lekko, kiedy się nad nią nachylał. - Ładnie pachniesz – powiedział cicho. - Już to kiedyś słyszałam – uśmiechnęła się słabo. - Z moich ust – odpowiedział. - Z twoich ust – przytaknęła. – Przepraszam, że nie jestem dziś dobrą gospodynią… Jak będziesz wychodził, zamknij za sobą drzwi, dobrze? Zapasowy klucz jest w szufladzie nad lodówką. - Dobrze, Jaimie. Odpoczywaj już – uśmiechnął się. Patrzył, jak walczy z opadającymi powiekami, aż w końcu się poddała. Poprawił jej kołdrę i wstał. Miał nadzieję, że do rana wydobrzeje. Wyszedł z domu, zamykając za sobą drzwi na klucz. Popatrzył na niego z uśmiechem. Nie za szybko? Nie. W sam raz. W sam raz… cdn......

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Powolnym krokiem szła w stronę knajpy. Do spotkania miała jeszcze kilka minut, ale nie mogła już usiedzieć w domu, więc wyszła. Oczywiście Pete się nie mylił. W poniedziałek obudziła się rześka i czuła się, jak nowonarodzona. Nawet katar zmniejszył się drastycznie… Uśmiechnęła się i stanęła na skrzyżowaniu. Już miała wejść na ulicę, kiedy poczuła, że czyjeś dłonie zasłaniają jej oczy. Prawie podskoczyła. - Pete! – powiedziała z oburzeniem, ale kiedy odwróciła się i spojrzała w jego uśmiechniętą twarz, od razu się rozpogodziła. - Tak witasz swojego wybawiciela? – popatrzył na nią spod oka. Roześmiała się i ujęła jego twarz w swoje dłonie, żeby przyciągnąć ją ku sobie. Pocałowała go w policzek. - Dziękuję! – powiedziała radośnie. – Uratowałeś mi życie. - To bardzo się cieszę – odpowiedział i przytulił ją do siebie. Znaczy wziął ją na ręce i przytulił do siebie, bo chciał, żeby przylgnęła do niego całym ciałem. Roześmiali się. - Chyba wyglądamy, jak wariaci – powiedziała po chwili Jaimie, w ogóle nie zwalniając uścisku. - Ale nam to wcale nie przeszkadza – dodał Pete, nadal trzymając ją blisko siebie. Uśmiechnęli się do siebie i dopiero po kolejnych kilku chwilach ruszyli do knajpy. Usiedli przy stoliku, zamówili obiad, a potem jedli. I nie przestawali rozmawiać. Jakby nie mogli się nagadać… - I jak tam twoja praca w telewizji? – zapytał Pete, nakładając sobie sosu na mięso. - Jutro się dowiemy, jak to się przyjęło – odpowiedziała między jednym kęsem a drugim. – Mam nadzieję, że choć trochę się spodobało. - Na pewno – powiedział z przekonaniem i uśmiechnął się. – A co cię w ogóle skłoniło, żeby przyjść wtedy do telewizji na ten casting? - Szczerze? Względy finansowe – odparła. – Kilka lat temu podjęłam dość ważną decyzję dotyczącą studiowania. Ale to była błędna decyzja, bo kierunek był strasznie chybiony. Nawet nie wiem, dlaczego akurat wybrałam ekonomię… Przecież nie znoszę matematyki… – uśmiechnęła się. – Dlatego też podjęłam kolejną ważną decyzję o wycofaniu się, ale muszę jeszcze oddać pieniądze, jakie dostałam na te studia. Stwierdziłam, że skoro jest coś, co daje mi satysfakcję i nie sprawia większych problemów, to powinnam raczej pójść w tym kierunku. - Dlatego zajęłaś się hiszpańskim – powiedział z uśmiechem. - Dlatego przyłożyłam się do hiszpańskiego i poświęciłam mu wszystek wolny czas, jaki miałam – odpowiedziała. – Dlatego teraz mogę czerpać z tego nie tylko przyjemność, ale także i profity… A dlaczego zdecydowałam się przyjść do telewizji? – uśmiechnęła się. – Wiedziałam, że dzięki tej pracy będę mogła bez większych problemów spłacić tę cholerną ekonomię i nie będę musiała ograniczać innych wydatków. - Jak na przykład wyjazdu do Hiszpanii. - Jak na przykład wyjazdu do Hiszpanii – przytaknęła i uśmiechnęła się. – Może to wyda ci się skrajną nieodpowiedzialnością, ale gdybym miała wybierać, wstrzymałabym wypłatę zwrotu za studia, niż zrezygnowałabym z wyjazdu do Hiszpanii. - Dlaczego mnie to nie dziwi? – uśmiechnął się. – Wtedy, jak przyjechali ci Latynosi, i widziałem cię w ich towarzystwie, pomyślałem, jak wiele masz z nimi wspólnego. Jak bardzo jesteś otwarta, roześmiana i radosna. Jak wiele jest w tobie latynoskiego ognia i temperamentu. Jak wiele jest w tobie latynoskiej zmysłowości i erotyzmu… - Przestań – miała wrażenie, że rumieni się po czubki włosów. Uśmiechnęła się, zawstydzona, a on nakrył jej dłoń swoją. Zaśmiał się cicho. - Powiedziałem coś nie tak, Jaimie? – popatrzył na nią spod oka. – Przecież ty dokładnie taka jesteś. Nie wiem, jak to możliwe, że nikt jeszcze tego nie zauważył. Nie wiem, jak to możliwe, że nikt cię jeszcze nie pochwycił. - A może ktoś mnie wypuścił, żebym mogła taką się stać? – popatrzyła na niego odważnie. Już od dawna nie bolało ją mówienie o ostatnim związku. Nie zamierzała co prawa chwalić się tym na prawo i lewo, ale nie zamierzała też udawać, że ten temat nie istnieje. - Jeśli cię wypuścił, to był kompletnym głupcem – powiedział Pete stanowczo. – Jeśli cię wypuścił, to na moje szczęście, żebym mógł cię złapać – dodał z uśmiechem. Kimkolwiek był ten mężczyzna, rozstanie z nim wyszło Jaimie na korzyść. Rozstanie z nim pozwoliło jej przekształcić się w pięknego motyla. W motyla, któremu on na pewno nie pozwoli odlecieć. Nie podetnie mu skrzydeł, ale sprawi, że motyl sam będzie chciał zostać. Że będzie chciał zostać i na dodatek będzie z tego powodu bardzo szczęśliwy… cdn......

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Wybrała dobrze znany numer. W ciągu ostatnich kilku dni wybierała go tyle razy, że już dawno przestała je liczyć… Uśmiechnęła się. - "Słucham?" – usłyszała jego zachrypnięty głos. - Oj, coś nie brzmisz najlepiej – powiedziała zatroskana. - "Witaj, Jaimie" – odpowiedział cicho. – "Chyba coś mnie rozkłada. Tak nagle mnie dopadło… A jutro muszę być pełen sił i zapału. Nie wiem, jak to zrobię." - Łykałeś aspirynę? - "Żeby tylko jedną…" - I nie pomaga? – intensywnie zastanawiała się, co zrobić, żeby mu pomóc. - "Wcale a wcale." - To teraz już nie łykaj i odłóż jedną na wieczór – powiedziała. – Ile masz w domu prześcieradeł? - "Że co?" - Przecież to chyba nie jest trudne… – uśmiechnęła się. – Ile masz w domu prześcieradeł? - "Ze trzy. W tym jedno w praniu. Wybierasz się do mnie spać?" – mimo wszystko jeszcze był w stanie żartować. Stwierdziła, że chociażby za to należała mu się nagroda. - Wybieram się do ciebie, ale bynajmniej nie spać – odpowiedziała. - "Powinienem się bać?" - Przychodzę cię uleczyć, więc sam oceń. - "Leczenie będzie przyjemne?" – usłyszała w jego tonie zaproszenie do flirtu. - To zależy od ciebie – odpowiedziała. – Postaram się być jeszcze przed jedenastą. - "To do zobaczenia. Czekam na ciebie z utęsknieniem." - Do zobaczenia, Pete – rozłączyła się i schowała telefon do kieszeni. Dwa prześcieradła schowała do plecaka i wyszła z domu. Tak, jak obiecywała, jeszcze przed jedenastą stanęła przed jego drzwiami. Otworzyła sobie kluczem, który dał jej kilka dni wcześniej. Ona nie chciała, żeby zwracał jej klucz do jej mieszkania, więc uznał, że to dobry moment na podarowanie jej swojego. W ten sposób, świadomie czy nie, zrobili kolejny krok w tej swojej znajomości… - Jak miło cię widzieć, Jaimie – powiedział Pete, który stał w progu sypialni i spokojnie czekał, aż dziewczyna wejdzie do mieszkania. Uśmiechnął się szeroko i przytulił ją do siebie. - Ja też się cieszę, Pete – cmoknęła go w policzek i uśmiechnęła się. Popatrzyła na niego z troską. Dłonią dotknęła jego czoła. Było gorące, więc wiedziała, że choroba już zaczynała szaleć po jego organizmie. - Prawie zasnąłem, czekając na ciebie. Jestem zmęczony – powiedział i oparł się o framugę. - Biedactwo – uśmiechnęła się. – Zaraz będziemy cię leczyć, żebyś rano był zdrowy. Rozbieraj się. Popatrzył na nią spod oka i uśmiechnął się znacząco. - Chcesz mnie leczyć w TEN sposób? – zapytał z uśmiechem. - Nie wiem, jaki sposób masz na myśli, ale nie pójdę z tobą do łóżka – uśmiechnęła się. – Rozbieraj się, a ja naleję wody do wanny – dodała i znikła w łazience. - Aha, będziemy się kąpać – powiedział i uśmiechnął się, zadowolony. Roześmiała się, słysząc jego słowa. - Ty będziesz się kąpać – sprostowała. – W zimnej wodzie. - Co??? – momentalnie owinął się bluzą, którą zdążył już z siebie zdjąć. – Chcesz, żebym dostał zapalenia płuc?! - Chcę, żebyś jutro był w stanie pójść do pracy – uśmiechnęła się lekko. – Taka terapia wstrząsowa postawi cię na nogi. - Chyba zwali z nóg – powiedział z powątpiewaniem. Zastanawiał się, co robić. Jej pomysł wydawał się tak niedorzeczny, że aż robiło mu się zimno na samą myśl. - Zaufaj mi, Pete – powiedziała spokojnie i położyła mu dłoń na ramieniu. – Gwarantuję, że rano obudzisz się zdrów i pełen energii. - A jeśli nie? – popatrzył na nią spod oka. - Obudzisz się, zobaczysz – uśmiechnęła się zachęcająco. – No, szybciutko. Nie ma na co czekać. Im szybciej zaczniemy, tym szybciej przepędzimy wirusa z twojego organizmu. - Skoro tak mówisz… – powiedział niepewnie i niechętnie wszedł do łazienki. - Ta woda nie jest całkiem zimna – stanęła zaraz za nim. – Jest letnia, ale tobie wyda się chłodna, bo masz gorączkę. Mimo to wytrzymaj w niej kilka minut. A po wyjściu z wanny nie ubieraj się, bo będziemy kontynuować terapię. - Chcesz, żebym był nagi? – popatrzył na nią z niedowierzaniem. Dziś miał wybitne problemy ze zrozumieniem jej punktu widzenia. Ale był zbyt zmęczony, żeby się teraz nad tym zastanawiać i roztrząsać te niejasne kwestie… - Możesz zostać w bokserkach – odpowiedziała. – To by było nawet bardzo wskazane. - Niech ci będzie – westchnął, zrezygnowany. – Ale jeśli z tego nie wyjdę, to się z tobą policzę. - Nie stoisz na dobrej pozycji, żeby mi grozić – powiedziała stanowczo. – Zaczynaj, bo się obrażę i sobie pójdę. - Już się robi – zasalutował. Rozebrał się, kiedy zamknęła za sobą drzwi i wszedł do wanny. Woda wydawała się zimna, ale jakoś się zmusił, żeby usiąść i zanurzyć się… Nawet nie wiedział, kiedy minęły kolejne minuty, kiedy usłyszał pukanie do drzwi. - Już wystarczy – powiedziała Jaimie. - A zaczynało się robić tak fajnie – uśmiechnął się. - Bo ogrzałeś wodę swoim ciałem – odpowiedziała i weszła do łazienki. Podała mu ręcznik. - A co teraz? – wyszedł z wanny i popatrzył na nią uważnie. - A teraz pójdziesz spać, owinięty w mokre i zimne prześcieradło – powiedziała. Kiedy stał przed nią taki skulony i chory, nawet nie miała ochoty myśleć, że ma przed sobą odpowiednio zbudowane ciało, do którego tak przyjemnie się przytulać… - Brr… – wzdrygnął się. – Mam nadzieję, że wiesz, co robisz. - Wiem – uśmiechnęła się i poprowadziła go do sypialni. Podała mu prześcieradło i dopilnowała, żeby szczelnie się nim owinął. Nie było mu zbyt ciepło, bo zaraz zaczął szczękać zębami. Nie mogła się nie uśmiechnąć. - Połknij te aspiryny – powiedziała i włożyła mu do ust dwie tabletki. Potem przytrzymała szklankę, żeby mógł je popić. - Dziękuję – uśmiechnął się z wdzięcznością. - A teraz już się kładź – powiedziała. – Będę cię budzić mniej więcej co pół godziny, żeby zmienić prześcieradła. - Dobrze – odpowiedział i posłusznie się położył. Było mu zimno i nie czuł się najlepiej, ale ufał jej i miał nadzieję, że wie, co robi. Zamknął oczy i zasnął po chwili. cdn.....

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Przekręcił się na plecy i budził się powoli. Odetchnął pełną piersią. Czuł się dobrze. Dotknął dłonią czoła. Już nie miał gorączki. Przez chwilę zastanawiał się, czy w ogóle był chory. Rozejrzał się po pokoju i uśmiechnął się, kiedy zobaczył Jaimie, śpiącą na fotelu. Pamiętał, jak przez mgłę, że budziła go w ciągu nocy, zawijając w coraz to zimniejsze i bardziej mokre prześcieradła… Nie wiedział, ile razy to się wydarzyło, ale na pewno wiele, bo pamiętał, że każdym razem mówiła do niego coś innego, a on był zły, że nie daje mu się wyspać, tylko ciągle go budzi. A to przecież przede wszystkim ona nie mogła się wyspać. Bo musiała chodzić wokół niego, podczas kiedy on od czasu do czasu jedynie wybudzał się ze snu… Ale zadziałało. Miała rację, że do rana mu przejdzie. Miała rację… Patrzył na nią z uśmiechem. Na pewno nie było jej najwygodniej, ale całą noc trwała przy nim. Przypomniała mu się rozmowa z Paulem na temat pomocy w czasie choroby, jaką oferuje mężczyźnie jego żona. On i Jaimie jeszcze nie zrobili żadnego magicznego kroku w tym kierunku, a ona już bez wahania była gotowa mu pomóc. - Po takim wstępie na pewno cię nie wypuszczę – powiedział sam do siebie i po cichu wyplątał się z prześcieradła. Zwinął mokre i wygniecione, a na łóżku położył świeże. Chciał, żeby miała najlepsze warunki… Nachylił się nad dziewczyną, żeby ją obudzić. Dopiero dochodziła ósma, a on musiał być w telewizji na dwunastą, więc mieli dużo czasu, żeby wypocząć. Ona miała dużo czasu, żeby wypocząć… Kiedy dotknął ręką jej ramienia, poruszyła się lekko. - Jaimie… – powiedział cicho. – Jaimie, chodź, położysz się na łóżku. Będzie ci wygodniej. - Zostaw mnie – powiedziała przez sen. Uśmiechnął się. - Położysz się na łóżku i wyśpisz wygodnie – odpowiedział i delikatnie nią potrząsnął. Otworzyła oczy i popatrzyła na niego nieprzytomnym wzrokiem. - Nie mogłeś poczekać jeszcze chwilę? – zapytała zaspanym głosem. Miała ochotę nadąsać się, jak mała dziewczynka. Popatrzyła na niego spod oka i starała się wyglądać groźnie. – Nie mogłeś poczekać, jak cię prosiłam?… Właśnie śnił mi się piękny królewicz, który miał mnie pocałować, a ty mnie wcześniej obudziłeś – dokończyła z wyraźną pretensją. - Moje biedactwo – uśmiechnął się i nachylił się bardziej, żeby wziąć ją na ręce. Usiadł w fotelu, a ją posadził sobie na kolanach. – Moje ty biedactwo – powtórzył i odgarnął jej włosy z czoła. – Wiem, że do królewicza mi daleko, ale mogę się starać po królewsku cię całować… Co ty na to? – popatrzył na nią wyczekująco. Widziała, jak oczy mu pociemniały i sama czuła, jak coś w niej zaczyna kiełkować… Chyba do końca się obudziła. Z uwagą popatrzyła na jego usta, a potem przeniosła spojrzenie na jego szeroki tors, którego niczym nie zakrył, bo nawet przez myśl mu nie przeszło, żeby się ubrać… Wróciła wzrokiem do jego twarzy. Czuła, jak jej serce przyspiesza swój rytm. Bezwiednie zwilżyła usta językiem. Powoli zbliżyła twarz do jego twarzy. Powoli odnalazły się ich usta. Niespieszne, delikatne… A później żadne z nich nie wiedziało już, kiedy skończyła się powolność, a zaczęła namiętność. Nie zdążyli tego zauważyć, bo Pete przesunął dłoń na jej udo i bezwiednie musnął jego wewnętrzną część, a Jaimie podskoczyła jak oparzona. Spadła mu z kolan. Dosłownie. - Hej! Nie atakuj mnie tak bez uprzedzenia! – powiedziała oburzona, a serce waliło jej, jak oszalałe. I wcale nie z powodu złości, czy oburzenia, ale z powodów znacznie przyjemniejszych… Podjęła jego wyciągniętą dłoń, żeby wstać. – Chcesz, żebym dostała zawału? – popatrzyła na niego z góry i uśmiechnęła się. Przez chwilę po prostu patrzyła na niego. Z uśmiechem. Oboje na siebie patrzyli. Niepewni, a jednocześnie tak pewni tego, co zrobić… Uśmiechnęła się i usiadła mu na kolanach. Ale nie tak, jak wcześniej. Tym razem kolana miała po obu jego stronach i przysiadła na piętach, a właściwie na jego udach. - Zdecydowanie nie – odpowiedział z uśmiechem i objął ją w talii. – Zdecydowanie nie, Jaimie. I znów patrzyli na siebie w milczeniu. Przesunęła dłonie po jego ramionach i splotła na karku. Delikatnie przeczesywała palcami jego włosy. - To nie atakuj mnie tak szybko – powiedziała cicho i delikatnie musnęła jego usta. – Jak to mówią: 'Spiesz się powoli' – uśmiechnęła się i oparła czoło na jego czole. Ostrożnie zsunął dłonie na jej pośladki, a potem na uda. - Tak powoli może być? – zapytał. - Zdecydowanie tak – uśmiechnęła się. – Ale bez względu na to, jak bardzo chciałabym, żeby twoje dłonie pozostały tam, gdzie są, będą musiały wrócić na górę, bo ktoś ma na sobie zdecydowanie za dużo warstw i trzeba to jakoś naprawić – sama nie wiedziała, skąd bierze w sobie zdolności do takiego flirtowania. Może to właśnie była ta jej latynoska zmysłowość, o której mówił wcześniej? Może to był właśnie ten erotyzm, który ona tak usilnie negowała?… - A moje dłonie naprawią to z prawdziwą przyjemnością – odpowiedział z uśmiechem. Podobała mu się taka. I to bardzo… Zgrabnie zdjął jej bluzę i całą resztę ciuchów. Chciał robić wszystko powoli, chciał ją powoli rozgrzewać, żeby była zadowolona, żeby było jej dobrze… Ale ona nie chciała na to pozwolić. Nie chciała robić niczego powoli… I to ona narzuciła swoje tempo. Pocałowała go mocno i już nie pozwoliła się odsunąć. Nawet na chwilę… Dawała mu słodycz i namiętność. Mógł poczuć ten ogień, który tak bardzo go pociągał. I nie mógł się mu dłużej opierać. Nie potrafił, ale też wcale tego nie chciał… Wstał i położył ją na łóżku. Kiedy wreszcie ich ciała zetknęły się, tak głodne, tak spragnione siebie, nic innego się nie liczyło… Nie było już nic między nimi. Żadnej bariery, choćby najmniejszej… cdn.....

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Budziła się powoli, ale nie chciała jeszcze otwierać oczu. Nie chciała się jeszcze obudzić. Czuła się tak rozkosznie rozleniwiona, tak rozkosznie zmęczona… Głębiej wtuliła twarz w poduszkę. Usłyszała męski śmiech i delikatną dłoń na swoich plecach. - Nie musisz się tak bardzo chować – powiedział cicho Pete, opuszkami palców wodząc wzdłuż jej kręgosłupa. – Nie ma potrzeby, żebyś się chowała, bo wcale nie musimy wstawać. Wiedziała, że gdyby zobaczył w tej chwili jej twarz, roześmiałby się jeszcze bardziej. Jak przez mgłę pamiętała wczesny poranek, choć wyraźnie czuła każdy dotyk, każdą pieszczotę, każdy pocałunek… Zupełnie tak, jak teraz to ciepłe, męskie ciało tuż obok swojego. - Jaimie? – zapytał i przysunął się bliżej. - Nie powinieneś iść do pracy? – podniosła głowę znad poduszki i popatrzyła na niego uważnie. Uśmiechał się. Jak kot, który właśnie spił najsmaczniejszą śmietankę na świecie… Chyba jeszcze nigdy nie wyglądał tak seksownie, jak teraz. Z tą swoją rozwichrzoną fryzurą, z tym swoim zawadiackim spojrzeniem… Nie chciała się nawet zastanawiać, jak sama wygląda. Dobrze, że przed nocą pomyślała chociaż o tym, żeby zmyć makijaż, bo inaczej Pete nie patrzyłby na nią z takim zachwytem, z jakim patrzył teraz. - Dzwonili, że odwołują nagranie programu, więc możemy tu leżeć do samego wieczora – odparł. – A, ponieważ ty mnie w cudowny sposób uleczyłaś, nie możemy tego zaprzepaścić – uśmiechnął się jeszcze szerzej. Była zaspana, ale widział w niej ten ogień i namiętność, których dała mu zasmakować kilka godzin wcześniej. Widział delikatne tlenie, ale wiedział, jak niewiele trzeba, żeby obudzić te uczucia… Dostrzegł w jej oczach nawet cień zawstydzenia i nie mógł sobie odmówić, żeby nie dotknąć jej policzka i nie nachylić się bliżej. Pocałował ją w skronie, a potem powoli powiódł ustami do jej policzka. Spięła się na chwilę, ale zaraz się rozluźniła. Cicho westchnęła. Tak bardzo chciała pozwolić sobie na zapomnienie, na zatracenie się w czyjejś bliskości. Na zatracenie się w jego bliskości… Ale czy była na to gotowa? Czy on był na to gotowy? - Prawie widzę, jak szybko pracują w twojej głowie wszystkie te trybiki – powiedział i uśmiechnął się. – Nie martw się, wszystko będzie dobrze – pocałował ją i przytulił do siebie. - Jesteś pewny? – spytała cicho. Wiele mieli jeszcze problemów do rozwiązania, wiele jeszcze mieli przeszkód do pokonania. Ale ona poczuła, że jest gotowa wszystko to rozwiązać i pokonać. Po jego zachowaniu wiedziała, że on też jest gotowy wszystko to rozwiązać i pokonać. - Dziewięć lat dochodziłem do tej pewności – odpowiedział. – Nie mogę sobie pozwolić na stracenie ani jednego dnia więcej – uśmiechnął się. – Nie chcę sobie pozwolić na stracenie ani jednego dnia więcej, moja ty zmysłowa latynosko. Uśmiechnęła się i wtuliła twarz w jego ramię, speszona. Dobrze, że żaluzje w oknach były zasunięte, bo gdyby nie ten półmrok, najpewniej zapadłaby się pod ziemię. Roześmiał się cicho i przekręcił ją na plecy. Odgarnął jej włosy z twarzy i patrzyli na siebie z uśmiechem. - Nie wiem, jak to możliwe, że w jednej sekundzie widzę w tobie wspaniały, erotyczny ogień, a już chwilę później potrafisz być tak rozkosznie niewinna – powiedział, palcem wodząc po jej skroniach i nosie. - Oj, przestań – miała wrażenie, że rumieni się po czubki włosów. Znów chciała się schować, ale jej nie pozwolił. - Czuję, że to będzie przyjemność – powiedział i pocałował ją delikatnie. – Że przyjemnie będzie odkrywać wszystkie twoje stany, wszystkie twoje zachowania, wszystkie twoje uczucia… Cieszę się, że jesteś taką zagadką, Jaimie – muskał ją raz po raz, a ona nie mogła się nie uśmiechnąć. Dawno już się tak nie czuła. Dawno nie czuła takiej lekkości, takiej błogości… - A myślisz, że to dobrze? – zapytała wsuwając dłoń w jego włosy, żeby nie zdołał się odsunąć. Nie chciała, żeby się odsuwał. Chciała, żeby dotykał ją każdym milimetrem swojego ciała, żeby nie dzieliły ich żadne bariery… Trwali więc z ustami przy ustach, oddychając jednym oddechem i patrzyli na siebie odważnie. - Nigdy nie będę się z tobą nudził – odpowiedział i pocałował ją po raz kolejny. - Ale kiedy już tak poznasz mnie na wylot, to przestanę być dla ciebie zagadką… Jesteś pewny, że wtedy ci się nie znudzę? – zapytała przesuwając dłonie na jego ramiona i splatając je na plecach, żeby go do siebie przyciągnąć. Chciała go czuć. Chciała mieć pewność, że jest blisko… - Nigdy – powiedział stanowczo – Nie ma takiej możliwości, Jaimie – uśmiechnął się. – A, jeśli zrobi nam się nudno, to wskoczymy do łóżka i cały dzień będziemy się kochać, a życie znów nabierze kolorów – mrugnął figlarnie okiem. Ale ona nie roześmiała się tak, jak przypuszczał. Nawet się nie uśmiechnęła. Zobaczył, jak oczy jej ciemnieją, a na ustach poczuł jej usta. Czułe, ale jednocześnie namiętne… Delikatne, ale jednocześnie stanowcze… Jakby właśnie takich słów potrzebowała. Jakby właśnie takie słowa pozwoliły rozpalić jej ogień, którym chciała go ogrzać. A on jej na to pozwolił. Podzielił się z nią swoim ogniem, jaki tylko ona mogła rozpalić… Nieważne było jutro, nieważny był cały świat. Nic się nie liczyło… Kiedy miał ją tak blisko, wierzył, że jest w stanie przenosić góry, a razem będą w stanie dokonać wszystkiego, na co tylko przyjdzie im ochota… koniec. Zycze milej lekturki! 🖐️👄

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
WITAM BIESIADO🖐️ DRZEWKA 👄🖐️ Środa Popielcowa, inaczej zwana Popielcem, to w kościele katolickim pierwszy dzień Wielkiego Postu, jest to dzień kończący karnawał na 46 dni przed niedzielą Wielkanocną. Jest to dzień pokutny, w którym obowiązuje ścisły post. W obrządku rzymskim w czasie mszy odprawianej w ten dzień kapłan posypuje wiernym głowę popiołem lub popiołem czyni znak krzyża mówiąc \"Nawracajcie się i wierzcie w Ewangelię\" lub \"Z prochu powstałeś i w proch się obrucisz\". Popiół do posypywania głów tradycyjnie otrzymuje się przez spalenie palm poświęconych w ubiegłoroczną Niedziele Palmową. Zwyczaj posypywania głów pochodzi z VIII w. w XI wieku stał się on zwyczajem obowiązującym w kościele katolickim dzięki decyzji ówczesnego Papieża Urbana II. Ciekawostki * W obrządku ambrozjańskim (stosowanym nadal w archidiecezji mediolańskiej) Wielki Post zaczyna się dopiero w pierwszy poniedziałek po Środzie Popielcowej * Papież Jan Paweł II ogłaszał Popielec dniem modlitwy o pokój na świecie. * Zwyczaj posypywania głów popiołem był znany także u starożytnych Greków, Egipcjan i Arabów i we wszystkich kulturach oznaczał pokutę i skruchę. * Środa Popielcowa nie obliguje wiernych do uczestniczenia w Mszy Świętej a jednak kościoły są zazwyczaj pełne. Środa Popielcowa w innych krajach i regionach Polski na podstawie informacji zebranych m.in z serwisu wiara.pl Popielec to we wszystkich krajach dzień pokuty, refleksji i skruchy we wszystkich także obowiązuje zwyczaj posypywania głowy popiołem. Jednak w niektórych panują lokalne zwyczaje i tak np. w Hiszpani organizuje się, na znak zakończenia karnawału - okresu obżarstwa, \"pogrzeb sardynki\" (entierro de la sardina). Wypchanej kukle sardynki pokaźnych rozmiarów wyprawia się najpierw pogrzeb a następnie, podobnie jak naszą Marzannę, pali się ją lub topi. W Peru organizuje się podobne \'przedstawienie\' z tym, że sardynkę zastępują skrzypce (entierro del violin). (warto zaznaczyć, że i my mamy swój \'pogrzeb basa\' - zwyczaj grzebnia instrumentów muzycznych na Śląsku na znak nadchodzącego okresu wyciszenia). Pozdrawiam bardzo serdecznie! 🖐️

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Środa Popielcowa. Obrzęd posypania głów popiołem. Chrześcijanie rozpoczynają okres Wielkiego Postu. Przygotowują się do obchodów najważniejszego w roku święta - Wielkanocy. Post ma charakter symboliczny. Jednak 100 lat temu przygotowanie do Wielkanocy wiązało się ze zdecydowaną zmianą diety. Z jadłospisu znikało mięso oraz produkty pochodzenia zwierzęcego. W ich miejsce pojawiały się żur oraz śledzie. Co zamożniejsi zakaz spożywania mięsa mogli obejść jedząc ryby lub mięso traktowanych na równi z rybami zwierząt wodnych np. wydr lub bobrów. Prawdziwym rarytasem była zupa z żółwia. Po 40-stu dniach postu z radością żegnano znienawidzone potrawy. Odbywały się uroczyste pogrzeby żuru, śledzia zaś wieszano. W ludowej tradycji Popielec był dniem szczególnym, w który łączył karnawał z postem. W karczmach spotykano się na tańcach. Nie służyły one jednak rozrywce, lecz miały zagwarantować urodzaj. Panny, które w czasie karnawału nie wyszły za mąż, tego dnia padały ofiarą rozmaitych żartów. Wchodzącym do kościoła przypinano np. skorupki jaj lub kurze łapki. W ten sposób piętnowano kaprysy oraz nieumiejętność znalezienia męża. Tradycje związane z Popielcem nie zachowały się do naszych czasów. Obecnie dzień ten ma wymiar ściśle religijny. W czasie nabożeństw na znak pokuty i nawrócenia kapłani posypują wiernym głowy popiołem. Pochodzi on ze spalenia ubiegłorocznych palemek wielkanocnych. W okolicach Siedlec tuż przed Wielkim Postem czyszczono i wyparzano dokładnie wszystkie naczynia kuchenne, aby nie było na nich żadnej drobiny tłuszczu. Do przygotowywania potraw w poście nie używano masła i smalcu. Na Południowym Podlasiu zamiast tłuszczów zwierzęcych stosowano olej lniany. Poszczono w środy, piątki i soboty, nie pijąc nawet mleka. W niektórych rodzinach nadal praktykuje się taki post. Ważniejszy jednak niż cielesny był i jest wymiar duchowy Wielkiego Postu - czasu pokuty, umartwień i oczekiwania na Wielkanoc. Mieszkańcy regionu tłumnie uczestniczą w nabożeństwach wielkopostnych - Drodze Krzyżowej i Gorzkich Żalach. 🖐️

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
WITAJ BIESIADO🖐️🖐️🖐️ KOCHANE DRZEWKA___________witajcie🖐️ JARZEBINKO CZERWONA__________🖐️.Dziekuje👄 ks. Jan Twardowski pisze: „Od ciemnej grudki prochu; która smoli ręce, z namaszczeniem rzuconej w Popielcową Środę, cichutka radość wzbiera. O rzuć prochu więcej, na warkocz, na czuprynę, w książeczki, na brodę... Bo przecież od tej grudki – wiosna w drzwiach kościoła, (...) będzie więcej spowiedzi i dobrych uczynków, wiele rzeczy skradzionych powróci w czas krótki a wszystko się rozpocznie po prostu od Środy, i właśnie od popiołu... od smolącej grudki”. Pozdrawiam bardzo serdecznie🖐️🖐️🖐️

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
„Panie, czymże ja jestem przed Twoim obliczem? Prochem i niczem”. Tymi słowami nasz wielki poeta – Adam Mickiewicz – wyraził jedną z największych prawd o człowieku i jego losie na ziemi. Bez względu na stanowisko, godności, sprawowane urzędy i posiadane tytuły, każdy z nas w którymś momencie historii zbawienia stanie się właśnie prochem i połączy się z ziemią, z której został utworzony. Popielec jest szczególnym dniem roku liturgicznego. Rozpoczynamy dziś Wielki Post, który ma nas przygotować na największe święto chrześcijańskie - Święto Wielkiej Nocy. Życie uczy nas, że gdy chcemy dobrze i owocnie przeżyć jakieś wydarzenie, zawsze starannie musimy się na nie przygotować. Dlatego też do tych najważniejszych świąt szykujemy się przez czterdzieści dni pokuty i umartwienia, naśladując w ten sposób Chrystusa, który przed rozpoczęciem swojej nauczycielskiej działalności przebywał 40 dni na pustyni, modląc się i poszcząc.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Tylko Mnie kochaj To był piękny spacer. Czułam się spełniona i szczęśliwa. On był przy mnie, On był ze mną... Jego obecność dawała mi tyle nieopisanej radości... Już zmierzchało, gdy wracaliśmy do domu przechodząc przez zieloną polanę. Słońce leniwie chowało się za horyzontem, a niebo robiło się coraz bardziej czerwone, czerwone... "jak krew" pomyślałam... Nagle nasza równa i przestronna droga zamieniła się w małą wąską ścieżkę, zarośniętą cierniami, ostem i pokrzywami. Innej nie było, nie było gdzie skręcić, cofnąć się tez nie było można, bo za naszymi plecami nie było już nic... Tylko przepaść... Niespodziewanie szarpnęłam się, bolały mnie Moje pokryte bąblami stopy i łydki, które zaczęły krwawić od ran zadanych przez kolce cierni. On spojrzał na mnie z czułym zatroskaniem. Zdecydowanie wziął mnie za rękę, prowadził i osłaniał sobą, a momentami nawet mnie niósł na swoich ramionach. Jego piękne odzienie zamieniło się w strzępy, a rozorane przez ciernie ciało pokryło się żywymi ranami. On milczał, ja o nic nie pytałam. Szliśmy, nawet wręcz przedzieraliśmy się przez te dzikie chaszcze w kompletnej ciszy, w której słychać tylko było nierówny rytm naszych serc... W pewnej chwili znaleźliśmy się na ulicy, która pomimo swojego przepychu i nowoczesności, stwarzała wrażenie bardzo zaniedbanej i ubogiej... wypełnionej, ze tak to określę, pewnym rodzajem nędzy i żałości na wzór cuchnących slumsów. Po drodze mijaliśmy sierocińce; domy publiczne; szpitale; skłócone rodziny; poniewieranych rodziców; domy starców; bezdomnych na dworcach; upośledzonych w przytułkach; niechcianych, błąkających się bez celu i tak samotnych, że aż boli nastolatków; skrzywdzonych i płaczących...; zdradzonych małżonków i przyjaciół; ofiary przemocy i wojen; narkomanów i upadających pod ciężarem swoich uzależnień; zapatrzonych w siebie egocentryków... Nagle zatrzymaliśmy się pod pustym, zamkniętym i opuszczonym kościołem. Noc swoja czernią potęgowała dziwne uczucie osamotnienia i palącej jak pochodnia tęsknoty... Dziwnej tęsknoty... Cisza na zewnątrz mnie była tak wyraźna, że aż krzyczała i przeszywała mnie na wylot swoją spotęgowaną głuszą... Bolała. Zatrwożona spojrzałam na Niego pytająco... ? "Tylko Mnie kochaj..." z miłością powiedział Jezus i przytulił mnie do Swojego Serca " Tylko Mnie kochaj..." Spojrzałam prosto w Jego w oczy... były jak lustro, w którym zobaczyłam całe swoje dotychczasowe życie i siebie, taką jaka jestem naprawdę... Ale zobaczyłam jeszcze coś... Miłość, która nie zna granic.. Miłość, bezkresną jak ocean... ...tylko mnie kochaj.... wyszeptałam ...tylko mnie kochaj, Jezu... I zapłakałam... jak Piotr owej nocy... Calineczka :)

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

×