Skocz do zawartości
Szukaj w
  • Więcej opcji...
Znajdź wyniki, które zawierają...
Szukaj wyników w...

Zarchiwizowany

Ten temat jest archiwizowany i nie można dodawać nowych odpowiedzi.

gniazdo1

Przypowieści i bajki z morałem o MIŁOŚCI...czytajcie

Polecane posty

Gość ktokolwiek....
Przypowieść o utraconej(?)* miłości... Był sobie kiedyś pewien mały chłopiec, a może już nie taki mały. Ale był i jest (choć już nie taki mały). Miał rodzinkę, w której MIŁOŚĆ z trudem torowała sobie w codzienności drogę. Ale trwała w jedności... Ten chłopiec dorastał, poznawał świat, ludzi... Myślał, że wie czego chce. Więcej, wydawało się że lepiej wie niż najbliżsi. Przestał ich słuchać, przestał słuchać głosu serca, a zaczął słuchać kolesiów z podwórka. I to oni byli dla niego drogowskazem na dalsze życie. Pewnego razu nastąpiła wielka kłótnia między nim a ojcem. Tak wielka, że nastały dni kiedy przechodzili obok siebie obojętnie, w milczeniu, jak obcy na osiedlowej uliczce. I tak dni płynęły... O co się pokłócili? Pewno o nic istotnego, o nic za co warto byłoby niszczyć MIŁOŚĆ... Ojciec kilka razy wychodził na spotkanie, szukając okazji do zgody, a on za każdym razem odtrącał rękę wyciągniętą na pojednanie... Pewnego jednak razu stała się rzecz straszna... ojciec nie wrócił do domu... nagle w ciągu jednej chwili zabrakło ukochanego człowieka (o czym zrozumiał później)... w domu zrobiło się cicho, pusto, smutno... Chłopiec już nic nie mógł zrobić, ani podać dłoni na zgodę, ani powiedzieć „przepraszam”, „dziękuje za wszystko”, „kocham”... I wtedy jego serce „umarło” a z oczy wypłynęły dwie duże łzy... Ale czas goi rany, choć tej nigdy DO KOŃCA ŻYCIA NIE ZAGOI, tak więc ten mały chłopiec rozejrzał się wokoło zobaczył, że nie jest sam, ale że obok jest mama, rodzeństwo... i zaczął ich kochać, kochać, kochać... bo się bał, że znowu nie zdąży powiedzieć KOCHAM! Jaki z tego morał? Może ten znany z wiersza ks. Twardowskiego „Spieszmy się kochać ludzi bo tak szybko odchodzą...” Kochajmy, bo czas mija, ludzie odchodzą... a my ciągle kochamy nie tych , których mamy kochać... Kochamy siebie, kochamy swoją racje, kochamy swoje plany i marzenia... A obok są ludzie, i to blisko nas, którzy umierają z braku MIŁOŚCI... * Miłości utraconej(?) a może właśnie odzyskanej tracąc kogoś – kogoś odnalazł... ale czy musimy coś tracić by coś odnaleźć? Odpowiedzią są nasze codzienne wybory i na pozór drobne ale istotne oznaki naszej miłości.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość ktokolwiek....
niebo i piekło Pewien człowiek zagadnął kiedyś Boga o niebo i piekło. - Chodź, pokażę ci piekło - powiedział Bóg i zaprowadził go do sali, w której wielu ludzi siedziało wokół ogromnego kociołka z gulaszem. Wszyscy biesiadnicy wyglądali na wynędzniałych i zrozpaczonych i wydawali się głodni jak wilki. Każdy też trzymał łyżkę, jednak rączka tej łyżki była o wiele dłuższa od ramion biesiadników, toteż żaden z nich nie mógł trafić do swoich ust. Cierpienie wygłodzonych było straszliwe. - A teraz - odezwał się Bóg po chwili - pokażę ci niebo. Wkroczyli do drugiej sali, identycznej z pierwszą: był kociołek z gulaszem, byli i biesiadnicy, i te same łyżki z długachnymi rączkami... Lecz tutaj wszyscy byli szczęśliwi i dobrze odżywieni. - Nie rozumiem - powiedział człowiek. - Skoro obie sale są identyczne, jak to możliwe, że tu każdy tryska radością, gdy tam wszyscy ledwo się trzymają? - Ach, to proste - odrzekł Bóg, uśmiechając się. -Tutaj nauczyli się karmić nawzajem. Ann Landers

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość ktokolwiek....
PRAWDZIWA DUCHOWOŚĆ Zapytano raz mistrza: - Co to jest duchowość? - Duchowość - odpowiedział - to jest to, co pozwala człowiekowi osiągnąć wewnętrzną przemianę. - Jeśli zaś ja stosuję metody tradycyjne, jakie przekazali nam mistrzowie, czy nie jest to duchowością? - Nie będzie duchowością, jeżeli dla ciebie nie spełnia tego zadania. Koc nie jest kocem jeśli cię nie grzeje. - Znaczy to, że duchowość się zmienia? - Ludzie się zmieniają, a również ich potrzeby. I tak, co kiedyś było duchowością, już nią nie jest. To, co często uchodzi za duchowość, jest jedynie powtarzaniem dawnych metod. Ubranie trzeba kroić na miarę człowieka, a nie człowieka na miarę ubrania. Anthony de Mello

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość raz dwa cztery
piekne:)

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość ktokolwiek......
Do najpiękniejszych cnót człowieka należy zdolność przebaczania. Zemsta niszczy zarówno wroga, jak i nas samych, nas samych o tyle groźniej, że pustoszy naszą duszę, gdy wrogowi możemy odpłacić tylko szkodą cielesną. Przebaczenie nas pomnaża.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość ktokolwiek.......
Tak naprawdę nigdy nie tracimy tych, których kochamy. Bez względu na to, co nas podzieliło: czas, odległość, związki, które pojawiały się kolejno, nawet śmierć. Miłość, którą dzieliłeś i dusza, z którą jednoczyłeś się poprzez tą miłość, jest twoja w twym sercu na zawsze, w tym jaki jesteś, w jaki sposób kochasz. Odrzuć wszystko to, co cię powstrzymuje i rzuć się w wir przypadku i kochania. Posiadaj, czuj, ciesz się, ryzykuj, otrzymuj. Nawet gdyby jutro twoje marzenia rozjechała ogromna ciężarówka, to, co włożyłeś w twoją miłość, jest tym, co będziesz zawsze pamiętał. Lecz jeśli nie wskoczysz obiema nogami, pozostaniesz jedynie z myślami o tym, jak to mogłoby być.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość piszcie
...napawacie nadzieją, pozytywną energią...

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość cieszy mnie to
ze ktos to czyta. pozdrawiam :)

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość ten topik przypomina
Autorko, zaglądasz tu czasem?

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość czasem
Siła miłości Miłość nie polega na tym, aby stać nieruchomo jak pustynia, ani hulać po świecie jak wiatr, ani patrzeć z daleka. Miłość jest tą siłą, która przemienia i ulepsza świat. Kiedy dotarłem do niej po raz pierwszy, wydawała mi się absolutnie doskonała. Z czasem jednak odkryłem, że jest odbiciem tego wszystkiego, co zostało stworzone, że nią również miotają i namiętności, i wojny. To my, ludzie, karmimy Duszę Świata, a świat w którym żyjemy, stanie się lepszy lub gorszy w zależności od tego, czy my sami będziemy lepsi czy gorsi. Tu właśnie przychodzi z pomocą siła Miłości, bo zawsze, gdy kochamy, to pragniemy być lepsi niż jesteśmy. Autor: Paulo Coelho

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość czasem
Nigdy nie mów żegnaj... Nigdy nie mów żegnaj, to słowo ma silne znaczenie, życz powodzenia, może to szansa na ponowne odrodzenie. Czas zagoi wszystkie rany, oby nigdy się nie otworzyły, bo wtedy zbyt silne pragnienie zemsty, doprowadza do zguby. Ile trzeba przeszkód pokonać, by liczyć na ponowne spotkanie, jak wiele musiało się zmienić, by odejść w nieznane. Nigdy nie mów żegnaj, życz lepiej szerokiej drogi, by to co dzisiaj gdzieś zgubiłeś, ponownie do Ciebie wróciło. Choć droga tak kręta, kiedyś na jej końcu, może czeka ponowne spotkanie w innym świetle.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość pięść
zaciskam dłonie znów w pięści... czy po to by uderzyć? czy się rozepchać? po to by w nich schować dobrą wróżbę? trzymać swoje myśli i za kogoś kciuki? a może, po to by w nich schować to co jeszcze ze mnie zostało? i po co mi te pięści? by się bronić czy ukrywać..? by pokazać kto silniejszy? mniej otwarty ? zaciśnięty? zawzięty? w swej małości... w pięść zwinięty?

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość Mimbla.londyn
Gniazdo , wspaniale inspirujesz ... Pozdrawiam najserdeczniej , mam nadzieje, ze wszystko ulozy Ci sie tak ,jak sobie wymarzysz : )

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość dodaj coś od siebie
:)

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość Mimbla.londyn
"Czasem trzeba zamilknąć, żeby zostać wysłuchanym." Stanisław Jerzy Lec "Każdemu może pomóc przejrzenie się w cudzych oczach i to niekoniecznie olśnionych." Stefan Garczyński "Być może jest jakiś punkt widzenia, z którego jedno życie wydaje się większe, drugie mniejsze. Może nawet kilka takich punktów. Ale czy jest konieczność, żeby taki punkt zająć i z niego spojrzeć?" Sławomir Mrożek "Czasami wydaje nam się, że mieszka w nas dwóch różnych ludzi. Jeden, który wszystko doskonale czyni i tego człowieka prezentujemy światu. Jest też i ten drugi, którego się wstydzimy, i tego ukrywamy. W każdym człowieku istnieje coś takiego jak wewnętrzny dysonans i niespójność. Każdy chciałby być dobry, a jedynie dokonuje czynów, których sam często nie rozumie. Dlaczego tak jest? Dlatego, że człowiek nie jest Bogiem, nie jest też aniołem, ani jakąś nadistotą, a jedynie małym pielgrzymem w długiej, dalekiej drodze swojego życia. Własne słabości czynią go wyrozumiałym i łagodnym w stosunku do innych. Ktoś, kto jest bezkrytyczny wobec samego siebie, będzie twardy i niezdolny wczuć się w innych. Nie będzie umiał nikogo pocieszyć, dodać odwagi i wybaczyć. Szczęście i przyjaźń tkwią tam, gdzie ludzie są wrażliwi, łagodni i delikatni w słowach, i wzajemnie kontaktach." Phil Bosmans

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość dziękuję
🌻

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość adelante
Rybak każdego dnia wypływał w morze. Jego kuter był niewielki, często sprawiał mu kłopoty, ale zawsze szczęśliwie udawało mu się wracać do domu. Pewnego dnia jednak, gdy wyciągał z sieci ryby, zerwała się silna burza. Żywioł był na tyle ogromny, że roztrzaskał kuter rybaka, a jego samego zmusił do dryfowania po wzburzonym morzu na jednej desce. Gdy wydawało się, że los mężczyzny jest już przesądzony, pojawiła się łódź ratownicza. - Podaj rękę, rybaku. Wyłowimy Cię! - krzyknęli ratownicy. - Nie, dziękuję. Ufam Bogu, on mnie ocali - odpowiedział rybak. Wiatr zrywał się coraz większy, rybak z trudem unosił się na powierzchni wzburzonego morza. Tracił siły. Nagle zjawiła się kolejna łódź ratunkowa. - Rybaku, nie masz już sił. Chwyć naszych lin, uratujemy cię! - krzyczeli ratownicy. - Nie. Bóg mnie kocha. On mnie nigdy nie opuści. Czekam, aż mnie ocali - odpowiedział. Chwilę później rybak przegrał walkę o własne życie i utonął. Trafił do nieba i stojąc przed obliczem Boga krzyknął: - Ufałem Ci! Wierzyłem bezgranicznie. Czekałem, aż mnie uratujesz. Dlaczego pozwoliłeś mi zginąć?! Dlaczego mnie nie uratowałeś?! Na to Bóg odpowiedział: - Durniu, wysłałem Ci dwie łodzie ratunkowe. Dlaczego z nich nie skorzystałeś?

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość czasem
Miłość największą wartością życia Pamiętam jak kiedyś mój miły miał jedno skrzydło.. Naderwało mu się ono gdy "latał" za kotami- powiedziała Joanna. -Za kotami? Co Ty opowiadasz? Anioły nie "latają" za kotami- dziwił się Filip. -Jak się uczą latać to robią to chodząc po ziemi. A jak wiadomo koty chodzą swoimi drogami- powiedziała Joanna. -I co się stało?-zapytał Muchomor, który rósł przy drodze na skraju lasu. -No cóż nauczył się latać? Wtedy trzeba się trochę poderwać z ziemi i zobaczyć co wyżej jest i zastosować to w swoim życiu- powiedziała mała Pliszka przysłuchując się całej rozmowie. -A jak lęk wielki to jak to zrobić?-zapytała Joanna. -Lęk nie lęk trzeba spróbować. W końcu co się ma do stracenia? Raz kozie śmierć - powiedział Jan. -No właśnie -powiedziała Marta. -Miłość ma wielkie oczy i wszystko widzi.Dzisiaj ją widziałam jak spacerowała po lesie ze swoją świtą. Zaglądała pod muchomory i przyglądała się lasowi z pytaniem na ustach: Kto jest gotowy na prawdziwą miłość? -No i co czy ktoś się znalazł, zgłosił?-zapytał Filip. -A kto to wie? Zapytaj Miłości- powiedziała Marta.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość czasem
Bajka o Moście-Miłości Pomiędzy dwoma skrawkami lądu płynęła rzeka. Była nieodgadła i nieprzenikniona. Czasem płynęła spokojnie, szemrząc tylko cichutko i łagodnie obmywając kamyki nadbrzeżne. Czasem jednak burzyła się gwałtownie, niecierpliwie dążąc do ujścia. Czasem też wzbierała napełniwszy się wodami deszczu i wylewała na brzegi niszcząc czyjeś bogactwo. Tak, rzeka była nieujarzmiona... A na obu brzegach toczyło się życie, jakże odmienne. Ich mieszkańcy przeżywali kolejne dni według reguł utartych, sprawdzonych przekazywanych z pokolenia na pokolenie. Było im nawet dobrze w tych ich ciasnych granicach. Dobrze, bo bezpiecznie, pewnie, choć niepełne. Brakowało bowiem i jednym i drugim pewnej szczypty tajemniczości, powiewu innego świata, oddechu życia pełną piersią. Tylko jednak nieliczni chcieli się do tego nieśmiało przyznać w swoich sercach. Właśnie oni, w tajemnicy przed innymi, wymykali się czasem nad brzeg i patrzyli tęsknie poprzez rzekę na drugi brzeg. Nie znali jednak sposobu w jaki można by zburzyć tę oczywistą granicę, tę barierę, pokonać rzekę. Aż pewnego dnia przybył do miasta leżącego po jednej stronie rzeki Budowniczy. Powiedział, że wie o sposobie połączenia obu brzegów. Można by mianowicie zbudować Most! Myśl ta rozbudziła w sercach wielu uśpioną nadzieję na życie pełnią, na zdobycie, zgłębienie tajników świata. Potrzeba było tylko zgody mieszkańców drugiego brzegu. Wywołani nad rzekę radośnie powitali perspektywę połączenia. Dla zgnuśniałych, ciasnych serc ludzi myśl o budowaniu mostu stała się prawdziwym celem. Mimo wielu dobrych chęci zadanie okazało się jednak o wiele trudniejsze niż przypuszczano. Budowniczy zakreślił wizję budowy dość długotrwałej, a oni w porywie swych umysłów, chcieli efektu natychmiastowego. Budowali więc sami, nie bacząc na dobre rady. Mostów było wiele. Żaden bowiem nie wytrzymał długo. Wystarczyła gwałtowniejsza fala na rzece wciąż nieodgadłej, silniejszy podmuch wiatru, bardziej stanowcze czyjeś kroki. Mosty się zawalały, a rzeka pochłaniała ofiary. Ludzie długo trwali jednak, zaślepieni w swym nierozsądnym uporze. Radości ich szybko obracały się w klęskę, a cel, tak upragniony, okazywał się wciąż nieosiągnięty. Bo mosty ich były piękne, finezyjne, delikatne, bądź też wznoszone w pośpiechu, ale pozbawione solidnych podstaw mogących uratować je przed gwałtownymi burzami w przyrodzie. Po wielu bezowocnych próbach ludzie postanowili w końcu zaufać Budowniczemu. I rozpoczęło się wznoszenie Mostu... Pracochłonne i długotrwałe, wymagające wielu wysiłków, wyrzeczeń, trudów, zbliżające mieszkańców obu stron rzeki, którzy uczyli się krok po kroku radości ze wspólnej pracy. Po wielu latach Most stał! Nie był ani urokliwy, ani wymyślny. Było w nim jednak coś urzekająco pięknego z jego trwałości, z pracy włożonej w jego zbudowanie czerpało się dziwną siłę i pewność, że sądne burze, żadne kroki, w końcu żadne fale dotąd tak bezlitosnej rzeki, nie podmyją go, nie obalą. On będzie ponad to. I ostał się, ofiarnie służąc ludziom, stęsknionym za pełnią życia, jako wyraz triumfu, tych którzy prowadzeni mądrymi wskazówkami potrafili zapanować nad tym, co pozornie nieujarzmione... To tylko bajka, lecz jak każda inna jest bardzo bliska rzeczywistości. Każdego dnia rodzi się, albo dojrzewa nowa bajka o Moście-Miłości... Ta jest Twoja...

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość gdybys...
Lubmy się trochę Nim się sny poetów ziszczą, nim się wina dzban utoczy, zanim szczęściem nam zabłyszczą umęczone nasze oczy, nim nas głupcy brać przestaną na wypranych słów taniochę, ludzie, gdy wstaniemy rano, lubmy się trochę! Nim na czoła włożym wieńce, zanim przejrzą ślepe kuchnie, nim weźmiemy się za ręce, nim dokoła radość buchnie, nim mentora nadętego zajmą kalambury płoche, ludzie, w środku dnia szarego lubmy się trochę! Nim w dziecinną się grzechotkę zmieni kpiarski kaduceusz, nim się zrobi miny słodkie na kolejny jubileusz, nim szarlotkę się upiecze i zaprosi pannę Zochę, ludzie, w swojski nasz odwieczerz lubmy się trochę! Pocieszajmy tym lubieniem skołowane nasze główki, nie próbujmy go zamieniać na zaszczyty czy złotówki, ty nas, drogo życia, prowadź, a my, twym pokryci prochem, aby idąc, nie zwariować - lubmy się trochę! Wojciech Młynarski 1974r.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość czasem...
http://www.youtube.com/watch?v=iDoTjD5VeT4 Całe życie czekam Dzień po dniu Płynie czasu rzeka Wieczny nurt Gdzie mnie niesie życia prąd? Ciągle pytam: Dokąd? Skąd? Całe życie czekam Mrok czy blask Na człowieka Co zatrzyma czas Tylko miłość ma tę moc Kiedy kocham to mam w swoich dłoniach los W tym świecie pełnym złud Bajecznie pięknych kłamstw Nie wstydzę się prostych prawd Chociaż nie jest łatwo Przemijać w rytmie dni Nie zgaśnie we mnie światło Ta miłość musi przyjść To może brzmi zbyt prosto Nie szukam błędnych gwiazd Nadzieja moją siostrą A moim wrogiem czas Cóż, życie to czekanie Róż co dzień nie da nikt Musi być cień by kiedyś był blask Nie wstydzę prostych prawd W tym świecie pełnym złud Bajecznie pięknych kłamstw Nie wstydzę się prostych prawd

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość czasem...
Jak sól Żył sobie kiedyś pewien król, który nosił szlachetne imię Henryk Mądry. Posiadał trzy córki, o imionach: Alba, Bettina i Szarlota. W skrytości król najbardziej uwielbiał Szarlotę. Będąc zmuszony do tego, aby zdecydować o tym, która z nich będzie następczynią tronu, wezwał je wszystkie do siebie i zapytał: "Moje kochane córki, jak bardzo mnie kochacie?". Najstarsza odpowiedziała mu: "Ojcze, kocham cię jak światło dnia, jak słońce, które obdarowuje drzewa swoim ciepłem. Ty jesteś moim światłem!". Szczęśliwy król, kazał usiąść Albie przy swojej prawicy, po czym zawołał drugą córkę. Bettina powiedziała mu: "Ojcze, kocham cię jak największy skarb świata, twoja mądrość jest o wiele cenniejsza od złota i drogocennych kamieni. Ty jesteś moim bogactwem!". Pocieszony i uszczęśliwiony wyznaniem córki ojciec, kazał jej usiąść po swojej lewicy. Potem zawołał Szarlotę. "A ty, moja malutka, jak bardzo mnie kochasz?" - zapytał ją z czułością. Dziewczyna spojrzała mu prosto w oczy i powiedziała bez żadnego wahania: "Ojcze, kocham cię tak bardzo jak sól kuchenną!". Król zaniemówił: "Co powiedziałaś?" "Ojcze, kocham cię jak sól kuchenną?". Król nie zdołał powstrzymać swego gniewu i krzyknął ze złością: "Niewdzięcznico! Jak śmiesz traktować mnie w ten sposób ty, która byłaś jasnością moich oczu. Precz ode mnie! Pozbawiam się mojego ojcostwa i każę ci się wynieść!". Biedna Szarlota, nie mogąc powstrzymać się od płaczu, musiała opuścić dwór i królestwo swego ojca. Zaczęła więc pracować w kuchni ościennego króla. A że była piękna, dobra i umiała wspaniale gotować, już w niedługim czasie została główną kuchmistrzynią króla. Pewnego dnia przybył z wizytą do pałacu król Henryk. Wszyscy mówili o nim, że był bardzo smutny i samotny. Miał trzy córki, ale pierwsza z nich uciekła z pewnym kalifornijskim gitarzystą. Druga wyjechała do Australii, aby hodować kangury, a najmłodsza z nich została wygnana przez samego króla. Szarlota natychmiast rozpoznała swojego ojca. Poszła zaraz do kuchni i zaczęła przygotowywać najwspanialsze potrawy. Jednak zamiast dodawać do nich soli dosypywała cukier. Podczas całego obiadu wszyscy kręcili nosami i robili miny: każdy próbował jakieś danie i w chwilę po tym w nieprzyzwoity sposób wypluwał je w serwetkę. Rozwścieczony król nakazał przywołać do siebie kucharkę. Wezwana Szarlota powiedziała wtedy spokojnie: "Kiedyś mój ojciec wygnał mnie z domu za to, że powiedziałam mu, iż kocham go jak sól kuchenną, która nadaje smak wszystkim potrawom. Właśnie dlatego nie chcąc mu robić kolejnej przykrości dodałam do wszystkich potraw cukier". Król Henryk podniósł się ze łzami w oczach: "To sól mądrości przemawia przez twoje słowa, moja córko. Przebacz mi i przyjmij moją koronę". Zarządzono wielkie przyjęcie, a wszyscy zaproszeni płakali z radości: ówczesne królewskie kroniki zaświadczają, że wszystkie ich łzy były słone. Bruno Ferrero

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość Mimbla.londyn
Niestety... dzisiaj moge tylko powtorzyc za Herbertem : "przeleciał ptak przepływa obłok upada liść kiełkuje ślaz i cisza jest na wysokościach i dymi mgłą katyński las..." Zbigniew Herbert

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość .:: Pytający ::.
Oto bajka mojego autorstwa o miłości, którą napisałem po rozstaniu z pewną dziewczyną (darzyłem ją szczerym uczuciem, a ona mnie olała). Miłego czytania. „BAJKA O TAJEMNICZYM KWIECIE Dla wszystkich tych, którzy marzą o prawdziwej miłości. Historia, którą wam za chwilę opowiem miała miejsce w odległych czasach, dziesięciolecia, a może nawet stulecia wstecz od dnia dzisiejszego. Nie byłoby w tym nic nadzwyczajnego, gdyby nie fakt, że owa historia lubi się powtarzać. Powraca niczym bumerang, dzień po nocy, uśmiech na twarzy... Nie sposób jej zignorować, wrzucić do czeluści wiecznego zapomnienia, bowiem niesie ze sobą ważne przesłanie, wskazówki, które warto przyswoić i wcielać w życie. *** Strużka przytłumionego światła sączyła się przez zasłonę chmur, padając na dziewiczą krainę, dla której bezlitosny czas zatrzymał się w miejscu. Gdzieś w oddali unosiła się smuga szkarłatnego dymu, który rozpływał się w powietrzu niczym rozlana farba. Drewniany dom na wzgórzu wznosił się dumnie przeciw nawałnicy kłębiastych obłoków. To właśnie tu mieszkał poczciwy ogrodnik w średnim wieku. Dzień upływał mu na obcowaniu z przyrodą i pielęgnacji kwiatów, które były w jego dotychczasowym życiu największym szczęściem oraz swego rodzaju odskocznią od szarej rzeczywistości. Gdy jest się skazanym na samotność, nawet najbardziej błahe czynności jak podlewanie, czy nawożenie ziemi dla roślin ozdobnych może stać się źródłem spełnienia i satysfakcji. Czasem po prostu dobrze czuć się potrzebnym, chociażby „badylom. Chung wstawał wczesnym rankiem, rozpoczynając dzień od medytacji. Mógł wówczas zaznać stanu odmiennej świadomości, uciekając tym samym od trosk dnia powszedniego i cieszyć się wolnością umysłu. Ten zabieg dawał mu siły witalne i chęć do życia, które nie było dla niego zbyt hojne. Ot, był małą łódką na wzburzonym oceanie, niejako zdany na łaskę sił natury. Jednak dzielnie stawiał opór falom, które co rusz próbowały go porwać w swe szpony. Najgorsze, to poddać się bez walki. Był temu przeświadczeniu wierny aż do końca swoich dni. Po skończonej ceremonii „oczyszczania ducha sympatyczny jegomość przystępował do parzenia herbaty. Zabierało mu to wiele czasu, bowiem podchodził do tej czynności z wielkim zaangażowaniem i dokładnością. Następnie przygotowywał skromny posiłek, najczęściej w menu było trochę ryżu i warzywa. Od czasu do czasu na miseczce pojawiała się także ryba. Po śniadaniu zabierał się do swoich zajęć, które stanowiło opiekowanie się ogrodem. To w nim rosły róże, w kolorach tęczy, cieszące najbardziej wybredne oczy miłośników piękna. Chińczyk oddawał się swojej pasji bezgranicznie. Tak kochał kwiaty. Szkoda, że kwiaty nigdy nie pokochają jego. Niekiedy brakowało mu bliskiej osoby, która otoczyłaby go opieką, cierpliwie wysłuchała, może nawet pokochała. Ale nie można mieć wszystkiego. Często wspominał swoje młodzieńcze lata, kiedy to był pełen temperamentu, osobistej gracji. Najogólniej rzecz ujmując: osobowość narzucająca innym swoje zdanie, sugestywna, poza tym potężna indywidualność. Nie narzekał na brak zainteresowania ze strony płci przeciwnej, jednak aby być z kimś w trwałym związku należy darzyć go szczerym uczuciem, przede wszystkim odwzajemnionym. Żadna z kobiet, z którymi próbował ułożyć sobie życie, nie potrafiła mu tego ofiarować. A on wyznawał żelazną zasadę, że bycie z kimś tylko po to, aby nie zostać samotnym jest pozbawione jakiegokolwiek sensu. Tylko jedna niewiasta na zawsze pozostała w jego pamięci. Jego marzycielską naturę aż po dziś dzień intrygowała tajemniczość tamtej młodej kobiety. Od pierwszego spotkania był urzeczony jej nieprzeciętną pięknością, delikatnością... Jej eteryczna uroda zdawała się sugerować nadprzyrodzone, zjawiskowe pochodzenie. Tajemnicza dziewczyna nie pozostawała obojętna wobec ciepłych spojrzeń Chunga. Zwróciła uwagę na osobę o podobnym jej, poetycznym usposobieniu. Jednak niedługo potem rozstali się. Gdzieś w zakamarkach umysłu kołatała mu świadomość, że już jej nigdy nie zobaczy, powodując gwałtowniejsze bicie serca. Nader często przywoływał również słowa swojego dawnego przyjaciela, miłośnika uroków życia we wszystkich jego przejawach. Był to „bon viveur, każdym swoim czynem potwierdzający przekonanie, że należy intensywnie żyć, zamiast filozofować na temat życia. Żeby to było takie proste konstatował Chińczyk. Zabiegi pielęgnacyjne w ogrodzie pożerały lwią część dnia. To nie był mały skrawek ziemi do ogarnięcia. Tu trzeba było się wykazać nie lada uporem i cierpliwością, aby nadać kwiatom świeżość i piękny wygląd. Nawet panujący na dworze skwar ogrodnik przyjmował jako swego rodzaju wyróżnienie. Zawsze sobie powtarzał, że bezczynność osłabia ducha. Robił tylko kilkuminutowe odpoczynki, w tym na złagodzenie objawów głodu i pragnienia, w cieniu sędziwej wiśni. Dawała ona schronienie nie tylko jemu, ale również wszelkiemu ptactwu. Kiedy dzień chylił się ku końcowi, spoglądał raz jeszcze z oddali na wspaniałe róże. Podziwiał efekt końcowy swojej pracy przy nikłych promieniach zachodzącego słońca. Wreszcie wracał do swojego domostwa i spożywał ostatni posiłek przed udaniem się na zasłużony nocny spoczynek. Powyższy plan dnia obowiązywał Chunga aż do pewnego splotu niezwykłych wydarzeń, które swoje apogeum będą miały w niedalekiej przyszłości. *** Kasju, jesteś? zawołał skryba. Lecz jego krystaliczny głos odbił się rykoszetem od pustych ścian, oznajmiając tym samym, że w domu nikogo nie ma. Zakupione książki odłożył na bok, a prezent dla córki postawił na stoliku naznaczonym licznymi bliznami, nadgryzionymi przez ząb czasu. Ongin po śmierci żony sam zajmował się wychowywaniem swojej pociechy. Miał świadomość własnego rozdarcia między potrzebę twórczej ekstazy, dramatycznych doznań i przekształcania wszystkiego w sztukę a tęsknotę za zwyczajnością, prostotą i chroniącą przed cierpieniem duchową przeciętnością, która zdolna jest zapewnić człowiekowi małe sukcesy i małe, ale pewne szczęście. Korzystając z okazji, że jego jedynym towarzyszem w chwili obecnej jest niezmącona cisza, zasiadł przy swoim biurku i chwycił za gęsie pióro. Nieoczekiwanie nawiedziło go natchnienie dzięki niemu rozpoczynał nową drogę w miejsca, których nie ogarnia niejedna myśl. Ten wyjątkowy stan trwał dopóty, dopóki nie usłyszał na schodach kroków Kasji. Witaj, moje dziecko rzekł uradowany. Tatku, dzień dobry. Mam coś dla ciebie tu wskazał na tajemniczy przedmiot ukryty pod skrawkiem materiału. Śmiało, jest twój. Dziewczynka uniosła „opakowanie do góry i jej oczom ukazała się klatka ze słowikiem w środku. Był to ptak o przepięknym upierzeniu, zdradzający swe wyjątkowe pochodzenie. Jest śliczny, dziękuję ci z całego serca za niego. Tu ucałowała swego ojca w policzek, by wyrazić swoją wdzięczność. Jej oczy połyskiwały szczerą radością, tym samym sprawiając Onginowi przyjemność. Zaniosła prezent do swojego pokoiku, by tam w ciszy i skupieniu móc się nim nacieszyć. Życie upływało Kasji według idealnego schematu. Rano przyrządzała posiłek dla siebie i ojca, następnie czyniła porządki w domu, by trochę odpocząć i znów wziąć się za przyrządzanie czegoś do jedzenia. Po obiedzie skryba wychodził, by sprzedać swoje dzieła literackie, innymi słowy zarobić na swoje i córki utrzymanie. Po śmierci małżonki nic nie było łatwe, ale odkrywał w sobie wiarę, siłę na nowe dni. Miał w końcu dla kogo żyć. Córka była oczkiem w jego głowie. Chciał zapewnić jej w miarę godne życie, tak żeby nic jej nie brakowało. Tego dnia Kasja nakarmiła słowika, podsunęła mu wodę do picia i przez moment dokładnie się przyglądała temu cudowi natury. Wreszcie pogrążyła się bez opamiętania w lekturze, traktującej o ziołach. Nagle usłyszała czyjś głos: Kasju, Kasju! Wydawało jej się, że się przesłyszała. Lecz tajemniczy głos nie ustawał i był coraz donośniejszy. Dziewczynka nieco przestraszona tym faktem, odłożyła czytaną przed momentem książkę i zaczęła bacznie się rozglądać po pokoiku. Oprócz niej znajdował się tu tylko ptak. Z niedowierzaniem podeszła do klatki i po raz pierwszy w swoim życiu była świadkiem jak taka istota mówiła ludzkim głosem. Nie bój się. Mam nadzieję, że mogę ci zaufać? Kasja przytaknęła głową na znak zgody, choć nie kryła zdumienia. Wydajesz się osobą, której mogę powierzyć swoje tajemnice kontynuował dialog słowik. Nie patrz tak na mnie. Nie zrobię ci krzywdy. Tylko pamiętaj: o moich zdolnościach nie może się nikt dowiedzieć. Nawet twój ojciec. Możesz mi to obiecać? Dziewczynka po chwili zastanowienia, cichutkim i nieco przestraszonym głosikiem, odparła: Obiecuję. Kasja zdobyła się na krztynę odwagi i zapytała o imię swojego rozmówcy. Jestem Linon, dziewczyna, która na skutek nieudanego eksperymentu przybrała postać śpiewającego ptaka słowika. Kiedyś ci o tym opowiem ze szczegółami. I tak do życia skromnej dziewczynki, która mieszkała dotąd z ojcem, wkradło się nieco magii i spełnienia. Miała nareszcie z kim porozmawiać, dzień już tak się nie dłużył, przynosząc coraz to nowe doznania. Po krótkim okresie czasu między Linon i Kasją zawiązała się osobliwa przyjaźń. Lubiły ze sobą rozmawiać o marzeniach, pragnieniach, rozprawiać na temat tajemnic, jakie kryje życie. Dosyć często studiowały książki, które ojciec przynosił ze sobą. W jednej z nich natknęły się na wzmiankę o tajemniczym kwiecie, który zakwita raz na sto lat i może spełnić jedno życzenie. Gdybym wiedziała jak wygląda ten kwiat i gdzie go można znaleźć... spojrzała na dziewczynkę pytająco Linon. Późnym popołudniem słowik zdecydował się opowiedzieć Kasji swoją wielobarwną i poprzeplataną tragicznymi wydarzeniami historię życia. Znamy się już wystarczająco długo, wiem, że mogę ci zaufać... Pozwól, że przedstawię ci moje losy. Tylko pamiętaj, musi to pozostać między nami. Oczywiście, przyrzekam. Kasju, posłuchaj mnie uważnie. Kiedyś też byłam taką dziewczyną jak ty, skromną, nieco zagubioną, mającą swoje marzenia, plany na przyszłość. Jak każda z nas pragnęłam prawdziwej miłości, takiej na dobre i na złe. Jednak w życiu bywa różnie. Mężczyźni, z którymi się wiązałam prędzej czy później odchodzili ode mnie, raniąc me serce. Za każdym razem ciężko to przeżywałam, cierpiąc katusze. Powtarzałam sobie, że ciąży nade mną jakieś fatum i nic na to nie poradzę. Samotność odbierała mi całą radość życia, nie potrafiłam sobie znaleźć miejsca. Lecz zupełnie nieoczekiwanie pojawił się ktoś, kto zmienił mi cały świat. Wzbraniałam się przed tą znajomością, jednak na próżno. Ten człowiek był tak osobliwy, wyjątkowy, zupełnie inny od tych, których wcześniej miałam okazję spotkać na swojej drodze. Kiedy otrzymałam od niego list miłosny, zupełnie nie wiedziałam jak się zachować. Targały mną mieszane uczucia, od rozbawienia do wzruszenia włącznie. Nigdy przedtem nikt do mnie nie pisał w tak otwarty sposób. Prosił o kolejne spotkanie. Ostatecznie zgodziłam się na nie. Zakomunikowałam mu pośrednio swoją niechęć do jego uczucia, osłabiłam bezlitosną rekuzę komplementami pod adresem tego mężczyzny i obłudną deklaracją, że jest nie wart mojej miłości moje wypalone serce nie sprosta młodemu uczuciu. Rozstaliśmy się w milczeniu, w korowodzie marzeń, które uschły i mogą się już nigdy nie odrodzić. Tak po prawdzie, tyrada ta skrywała moje rzeczywiste motywy zachowania: egocentryzm, cynizm, samolubstwo, wreszcie niezdolność do prawdziwych uczuć. Po tym incydencie byłam zła sama na siebie. Skrzywdziłam tego Bogu ducha winnego chłopaka, nie odwzajemniając jego uczuć. Nie był mi obojętny, mimo to... Nie potrafiłam zapanować nad swoimi emocjami, pogubiłam się w tym wszystkim. Minęło kilka lat. Żyjąc w ciągłym poczuciu winy, szansy życiowej, którą zmarnowałam swoim egoizmem i brakiem szacunku dla cudzych uczuć, postanowiłam napisać do niego. Nie wiedziałam, czy związał się z kimś, czy żyje samotnie... Czy w ogóle mnie jeszcze pamięta. Bezradność zniosła mnie na drugi plan, a czekanie sprawiało, że gorzkniała we mnie cała słodycz. Niestety nie odpisał. Błąkałam się po świecie, mając w pamięci nasze ostatnie spotkanie i jego pełną smutku twarz. Któregoś dnia na swojej drodze spotkałam bardzo starą kobietę, której czoło zdobiły liczne zmarszczki. Dowiedziałam się od niej, że jest osobą, która trudni się jasnowidztwem. Za wszelką cenę chciałam wiedzieć jakim zajęciom oddaje się w tej chwili człowiek, którego tak surowo potraktowałam swego czasu, więc poprosiłam ją o wsparcie. W zamian zobligowałam się, że może liczyć na moją pomoc w prowadzeniu jej domu. Spojrzała mi głęboko w oczy i ku mojemu ogólnemu zdziwieniu, odwróciła się, zaczerpując tchu. Po chwili rzekła z namysłem: Choć twoje oczy się śmieją, nosisz w sercu wielki ciężar, który nie pozwala ci spokojnie egzystować. Skąd o tym wiesz? odparłam. Moje dziecko, przede mną nic się nie ukryje powiedziała, nieco poirytowana, staruszka. Widzę tamtego chłopaka, którego odsunęłaś od siebie. Nie potrafiłaś zaakceptować uczucia jakim cię wówczas darzył. Byłam wstrząśnięta. Stałam jak odurzona, głos mi się załamał i przez dłuższy czas nie byłam w stanie wypowiedzieć ani jednego słowa. Wreszcie z nieskrywanym trudem odezwałam się: Co z nim? Ma się dobrze? Cierpi, żyje samotnie na obrzeżach pewnego miasta. Gdzie dokładnie go znajdę? Lecz odpowiedziała mi tylko błoga cisza. Po dłuższej przerwie kobieta stwierdziła jednoznacznie, że z początku wyraźny obraz uległ zatarciu. Nie może mi nic więcej powiedzieć. W myślach miałam ciągły strach. Najbliższe kilka miesięcy spędziłam u tej sympatycznej staruszki, pomagając jej przy sporządzaniu wszelkiego rodzaju mikstur i dbając o porządki. Nie miałam się gdzie podziać, więc tego typu rozwiązanie wcale nie było takie złe. Czytałam wiele ksiąg tajemnych, traktujących o leczeniu chorych ziołami, sporządzaniu eliksirów... Pewnej jesieni, pod nieobecność pani domu, postanowiłam spróbować swoich sił przy sporządzaniu specyfiku dającego wieczną młodość. W roztargnieniu na śmierć zapomniałem dodać jeden ze składników. Efektem ubocznym eksperymentu było przybranie przeze mnie postaci ptaka. Przestraszyłam się do tego stopnia, że postanowiłam czym prędzej opuścić dotychczasowe miejsce bytowania. Z początku nie potrafiłam przyzwyczaić się do myśli, że moja dusza została przez własną lekkomyślność zespolona z ciałem śpiewającego ptaka słowika. Z drugiej jednak strony nauczyłam się z tym żyć, mając nadzieję, że przybranie tej oto właśnie postaci, pozwoli mi odnaleźć utraconą miłość. Odtwarzając z pamięci słowa starej kobiety o rzekomym miejscu przebywania owego chłopca, rozpoczęłam poszukiwania. Spoglądając z wysoka, zwracałam uwagę na każdy szczegół, który by mi pozwolił choć w małym stopniu przybliżyć się do wytyczonego celu. Wiedziałam, że będzie to strasznie trudne do zrealizowania, ale odkryłam w sobie nadprzyrodzoną siłę, która pozwalała mi odważnie „kroczyć przez świat. Jednak do czasu. Którejś nocy udałam się na spoczynek w objęciach poczciwej płaczącej wierzby. Szum pobliskiego strumyka skutecznie zagłuszył moją czujność. Zostałam schwytana przez nieznajomego młodzieńca i zamknięta do ciasnej klatki. Wolność ryzyka ma smak pomyślałam. Po raz kolejny mój spokój został okrutnie zmącony. Nazajutrz znalazłam się na podzamkowym podwórcu. Gwar ludzi i brzęk dukatów uzmysłowił mi, że moją kolejną przystanią na oceanie życia jest targowisko. Osoba, która pozbawiła mnie wolności dzień wcześniej po prostu chciała się wzbogacić na moim nieszczęściu. Uwagę na mnie zwrócił wtedy poczciwy skryba twój ojciec. Oprócz targanych pod pachą wyselekcjonowanych ksiąg trzymał w ręku gęsie pióro atrybut piśmienniczy, który przykuł na dłuższą chwilę moją uwagę. Poczułam dziwne wibracje, strach ustąpił miejsca opanowaniu i spokojowi, o które niekiedy tak trudno w życiu. Skryba dobił targu z młodzieńcem i zmieniłam właściciela. Odetchnęłam z ulgą, ale w głębi duszy prosiłam jednak opatrzność o jeszcze jedną szansę. Szansę na odzyskanie upragnionej wolności. Jednak jeszcze muszę na nią cierpliwie poczekać. O ile w ogóle to możliwe. I oto znalazłam się tutaj, droga Kasju. Wzruszająca opowieść. Chcę ci pomóc, bo widzę jak cierpisz. Och, jak szalenie trudno żyć tęsknotą za wolnością, wreszcie za kimś, kogo już mogę nigdy nie zobaczyć i szczerze z nim nie porozmawiać. Kasja, jako że była rezolutną dziewczynką, dość szybko wprowadziła słowa w czyn. Otworzyła malutkie drzwiczki od klatki, przepustkę do marzeń i pragnień dla słowika i rzekła: Zwracam ci wolność. Poszukuj swojego szczęścia. Dziękuję z całego serca za ten gest nie ukrywając wzruszenia. Już zaczynałam tracić wszelką nadzieję, aż do dnia dzisiejszego. Nigdy ci tego nie zapomnę. Żegnaj i uważaj na siebie. Linon rozprostowała skrzydła, chwilę jeszcze popatrzyła w kierunku swej wybawczyni i ochoczo wyfrunęła niczym młody ptak, który dopiero zaczyna stawiać pierwsze kroki w sztuce latania. Szybowała wysoko ponad ziemią, ciesząc się każdym promykiem słońca, szumem wiatru, budzącą się do życia przyrodą. Jak gdyby odrodziła się na nowo, niczym „tabula rasa, którą ktoś od niepamiętnych czasów postanowił wreszcie zapisać. Wkrótce zmęczenie dało o sobie znać. Jednak tym razem odpoczywała w ustronnych miejscach, zachowując przesadną czujność. *** Jak co dzień pracowity Chińczyk oddawał się medytacji. Po skończonym śniadaniu udał się do swojego ogrodu i ukochanych kwiatów. Pracował w pocie czoła, nawożąc ziemię i pielęgnując róże. Wtem poczuł się strasznie słabo. Zakręciło mu się w głowie i o mały włos nie upadł. Ostatkiem sił, powłócząc nogami, doszedł do samotnego drzewa, które dotychczas ochraniało go swoimi konarami i ofiarowywało cień w upalne dni. Oparł się o pień, a oczyma duszy widział ogień. Usłyszał nagle czyjś głos: Źle się czujesz? Miał wrażenie, że nawiedziły go halucynacje i omamy, coraz trudniej mu było oddzielić realność od projekcji rozgorączkowanego umysłu. Kim jesteś? wymamrotał Chińczyk. Nie lękaj się. Jestem tu po to, aby ci pomóc. Chung intensywnie myślał. Myślenie stanowiło jego schronienie. Próbował za wszelką cenę przeobrazić chaos panujący w bolącej głowie w ład. Podniósł wzrok z nieskrywaną trudnością i spojrzał na rozmówcę skonsternowany. Prowadził dialog ze słowikiem istotą, która, jak się później okazało, skrywała przed nim wiele tajemnic. Spokojnie, to mi się tylko śni próbował sobie tłumaczyć zaistniałą sytuację. Na wszelki wypadek uszczypnął się w rękę i... To nie był sen, to była rzeczywistość. Potrzebujesz odpoczynku, za ciężko pracujesz. Od tamtego pamiętnego wydarzenia życie poczciwego ogrodnika zmieniło się diametralnie. Porcja ciepłych emocji przenikała jego zbolałe serce, nasycał się nimi bez opamiętania. Samotność nie dawała się już tak we znaki, jak przedtem. Dzień upływał mu nie tylko na pracy, ale i na długich rozmowach z ptakiem, który stopniowo odsłaniał przed nim swoje tajemnice, poza m.in. wyjawieniem swego imienia. Pewnego wieczoru słowik opowiedział mu o swojej przygodzie związanej ze sporządzaniem specyfiku, który według zamysłu miał ofiarować wieczną młodość. Chińczyk słuchał z wielkim zaciekawieniem, tym samym w głębi siebie współczując z całego serca rozmówcy. Czy istnieje jakiś cień szansy na to, aby przywrócić ci dawną postać człowieka? zapytał któregoś dnia Chung. Jest taki kwiat, który zakwita raz na sto lat w noc przesilenia letniego. Niestety nie wiem jak wygląda i gdzie się znajduje. To bardzo rzadki gatunek. Potrafi spełnić życzenie wypowiedziane przez szlachetnego człowieka. Skąd o tym wiesz? W czasie, gdy przebywałam w domu skryby miałam okazję studiować rozmaite księgi. W jednej z nich natknęłam się na tę informację. Żałuję, że w moim ogrodzie rosną tylko pospolite róże podsumował ogrodnik. I tak mijały dni, miesiące... Nastała zima. Między Chińczykiem a słowikiem zawiązała się osobliwa nić sympatii. Chung przez cały ten czas pamiętał o tajemniczym kwiecie, który mógł spełnić życzenie. Zastanawiał się gdzie go szukać, bowiem tak bardzo chciał pomóc swojemu skrzydlatemu przyjacielowi. Momentami miał wrażenie, że słowik kogoś mu przypomina utraconą miłość w osobie pewnej dziewczyny sprzed kliku lat. Nie, to niedorzeczne wzbraniał się przed tymi myślami. Wreszcie przyszła upragniona wiosna, tym razem wcześniej niż zwykle. Chińczyk pracował w swoim ogrodzie, najlepiej jak tylko potrafił. Słowik dzielnie mu towarzyszył, nakłaniając do częstszego odpoczynku. O zdrowie trzeba dbać powtarzał. Ogrodnik mając w pamięci niedawny incydent z zasłabnięciem, nie upierał się zbytnio. Przyjmował wskazówki udzielane przez przyjaciela ze stoickim spokojem. Nikt wcześniej o mnie tak nie dbał uśmiechał się w duchu. *** Kiedy dzień chylił się ku końcowi, a tarcza gwiazdy życia krwawiła za bezkresnym horyzontem, Chińczyk, jak to miał w zwyczaju, spojrzał na swoje kwiaty. Czuł się spełniony, mając świadomość, że jest jeszcze potrzebny na tym świecie. Tymczasem rozchodzące się od widnokręgu echo grzmotów i ciepły wiatr przesiąkały zapachem kurzu i elektryczności zapowiadającej letnią, ale raczej gwałtowną burzę. Gdy Chung w towarzystwie słowika dotarł do swojego domu, już można było zobaczyć pierwsze błyszczące i ciężkie krople, spadające z nieba niczym monety. Zjedli ostatni posiłek i ułożyli się do snu. Ciemną noc rozświetlały stosy błyskawic, tym samym przeszkadzając w nocnym odpoczynku. Deszcz dudnił o dach domu i zacinał szyby setkami tysięcy świetlistych łez, układając je w rozmaite wzorzyste kompozycje. Już nie zasnę stwierdził z nieskrywanym gniewem ogrodnik. Stanął na równe nogi, ubrał się i podszedł do okna. Uniósł zmęczony wzrok i zobaczył swoje odbicie. Bezgranicznie zamyślony oglądał wyjątkowe przedstawienie, które tej nocy przygotowała Matka Natura. Trwało to dłuższy czas. Wreszcie deszcz przestał padać, jak gdyby zabrakło mu sił, a w izbie dało się wyczuć zapach świeżego powietrza. Chung postanowił się przewietrzyć. W miejscu czarnych chmur, z których nie tak dawno spadały krople deszczu, uśmiechały się swym blaskiem liczne gwiazdy, a księżyc rozświetlał nieprzeniknioną ciemność. Chińczyk szedł zboczem wzgórza, dobrze znaną sobie ścieżką, która prowadziła do jego ukochanych róż. Gdy dotarł na miejsce dostrzegł tajemniczą roślinę. Na pierwszy rzut oka wyglądała jak pospolity chwast. Po bliższym zapoznaniu okazało się jednak, że to kwiat, z pąkami, które tej letniej nocy odważyły się rozwinąć i odsłonić swoje całe piękno. W tym momencie przypomniał sobie o kwiecie, który zakwita raz na sto lat. Może to znak od Boga, który w swej nieskończonej mądrości wskazuje mi drogę do radości? Nie tracąc dłużej ani chwili czasu na rozmyślania, wypowiedział życzenie, które nosił w sobie przez te długie miesiące: Pragnę, aby mój skrzydlaty przyjaciel odzyskał swoją dawną postać człowieka. Miał tyle marzeń, pragnień, które wypatrywały jutra, lecz zdecydował się ostatecznie na to właśnie życzenie. Było to ckliwe i szlachetne z jego strony. Być może wszystko dobrze się skończy. Z tym przeświadczeniem wrócił do siebie i zapadł w głęboki sen. Kiedy okna musnął pierwszy oddech świtu, otworzył oczy, by stwierdzić, że wokół niego jest pusto. Ani śladu po słowiku. Wyszedł na zewnątrz zaniepokojony i udał się do ogrodu, gdzie ostatniej nocy ujrzał tajemniczy kwiat. Przywitała go tylko uschnięta roślina, bez wyrazu, bez tchu, bez wiary... Nagle za plecami usłyszał znajomy głos. Odwrócił się błyskawicznie i... Czuł, że oddycha z trudem i coś uciska go w piersi. Zimny pot pokrył mu czoło i dłonie. Linon, to ty? zapytał z niedowierzaniem. Stała przed nim kobieta o nadprzyrodzonej urodzie, obleczona blaskiem promieni słonecznych, odziana w zjawiskową suknię. Była to ta sama niewiasta, która przed laty skradła mu serce i odtrąciła jego miłość. Nie skrywał wówczas swego żalu, goryczy. Bezwiednie porzuciwszy materię wybrał samotne życie, które systematycznie zabierało mu całą radość i sens istnienia. Gdyby nie róże i ogród, które z taką starannością pielęgnował, pozbawiłby się resztek nadziei na lepsze jutro. Dziś, po tylu latach, znów ją spotkał. Wreszcie odważył się zainicjować rozmowę i przypomniał Linon jej zachowanie sprzed lat oraz reakcję na list. Chung miał mieszane uczucia: z jednej strony zasady moralne wykluczały na dzień dzisiejszy jego przychylność w stosunku do tej kobiety, z drugiej zaś w głębi serca nadal ją kochał. Jego słowa nie zdołały naruszyć zimnego i nieprzeniknionego spokoju, jaki zaczynał ogarniać Linon. Po dłuższej przerwie odezwała się tymi słowami: Czy żałujesz, że poświęciłeś swoje jedyne życzenie dla mnie? Na chwilę odjęło mu mowę. Spojrzał jej prosto w oczy i odparł: Skądże, jestem szczęśliwy, że znów mogę cię zobaczyć. Czy wybaczysz mi egoizm, mój drogi? Tak mi przykro, chciałabym spróbować jeszcze raz. Mam ci tyle do powiedzenia. Ujął jej dłoń i zaczął głaskać uspokajająco, po czym musnął swoimi delikatnymi ustami. Przez ten cały odcinek czasu czekałem, aż uwierzysz w moje szczere uczucie i mnie pokochasz. Kilka lat po naszym rozstaniu obudziła się we mnie miłość. Czułam w sobie jej smak. Zrozumiałam wtedy, co tak naprawdę utraciłam. Napisałam do ciebie list, ale nie odpisałeś. Paraliżował mnie nie opisywalny strach, że już nigdy się nie spotkamy. Czułem się urażony, a twoje zaloty oceniłem jako chęć zaspokojenia ambicji. Teraz wiem, że każdy nowy dzień będzie koił przeszłość, gdy przed sobą będę miał twoją twarz. Choć próbował się powstrzymać, oczy zaszły mu łzami, odwrócił głowę, żeby nie widziała jak spływają po policzkach. Wpadli sobie w ramiona, zasypali gradem czułych pocałunków i przyrzekli miłość do końca swoich dni. Teraz mogli poczuć się naprawdę szczęśliwi. Pod bursztynowo rozpalonym niebem dwójka bliskich sobie ludzi starała się nadrobić utracony czas. Radowali się z każdego dnia, nie odstępując siebie nawet o krok. Nie mieli przed sobą żadnych tajemnic, rozmawiali o planach na przyszłość, poznając się przy tym na nowo. *** Szczęście, o które tak trudno w naszym życiu, na każdego gdzieś czeka. Niekiedy strącamy je dłonią z nieba, innym razem potrzeba wiele wysiłku, żeby je mieć choćby przez jeden dzień. Najważniejsze, aby głęboko wierzyć w to, że nas spotka. Nie należy zrażać się niepowodzeniami, a konsekwentnie dążyć do wytyczonego celu. Nagroda za ten upór może odmienić nasz los na zawsze, w tym na lepsze. Czego wam wszystkim życzę.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość .:: Pytający ::.
który zakwita raz na sto lat i może spełnić jedno życzenie. Gdybym wiedziała jak wygląda ten kwiat i gdzie go można znaleźć... spojrzała na dziewczynkę pytająco Linon. Późnym popołudniem słowik zdecydował się opowiedzieć Kasji swoją wielobarwną i poprzeplataną tragicznymi wydarzeniami historię życia. Znamy się już wystarczająco długo, wiem, że mogę ci zaufać... Pozwól, że przedstawię ci moje losy. Tylko pamiętaj, musi to pozostać między nami. Oczywiście, przyrzekam. Kasju, posłuchaj mnie uważnie. Kiedyś też byłam taką dziewczyną jak ty, skromną, nieco zagubioną, mającą swoje marzenia, plany na przyszłość. Jak każda z nas pragnęłam prawdziwej miłości, takiej na dobre i na złe. Jednak w życiu bywa różnie. Mężczyźni, z którymi się wiązałam prędzej czy później odchodzili ode mnie, raniąc me serce. Za każdym razem ciężko to przeżywałam, cierpiąc katusze. Powtarzałam sobie, że ciąży nade mną jakieś fatum i nic na to nie poradzę. Samotność odbierała mi całą radość życia, nie potrafiłam sobie znaleźć miejsca. Lecz zupełnie nieoczekiwanie pojawił się ktoś, kto zmienił mi cały świat. Wzbraniałam się przed tą znajomością, jednak na próżno. Ten człowiek był tak osobliwy, wyjątkowy, zupełnie inny od tych, których wcześniej miałam okazję spotkać na swojej drodze. Kiedy otrzymałam od niego list miłosny, zupełnie nie wiedziałam jak się zachować. Targały mną mieszane uczucia, od rozbawienia do wzruszenia włącznie. Nigdy przedtem nikt do mnie nie pisał w tak otwarty sposób. Prosił o kolejne spotkanie. Ostatecznie zgodziłam się na nie. Zakomunikowałam mu pośrednio swoją niechęć do jego uczucia, osłabiłam bezlitosną rekuzę komplementami pod adresem tego mężczyzny i obłudną deklaracją, że jest nie wart mojej miłości moje wypalone serce nie sprosta młodemu uczuciu. Rozstaliśmy się w milczeniu, w korowodzie marzeń, które uschły i mogą się już nigdy nie odrodzić. Tak po prawdzie, tyrada ta skrywała moje rzeczywiste motywy zachowania: egocentryzm, cynizm, samolubstwo, wreszcie niezdolność do prawdziwych uczuć. Po tym incydencie byłam zła sama na siebie. Skrzywdziłam tego Bogu ducha winnego chłopaka, nie odwzajemniając jego uczuć. Nie był mi obojętny, mimo to... Nie potrafiłam zapanować nad swoimi emocjami, pogubiłam się w tym wszystkim. Minęło kilka lat. Żyjąc w ciągłym poczuciu winy, szansy życiowej, którą zmarnowałam swoim egoizmem i brakiem szacunku dla cudzych uczuć, postanowiłam napisać do niego. Nie wiedziałam, czy związał się z kimś, czy żyje samotnie... Czy w ogóle mnie jeszcze pamięta. Bezradność zniosła mnie na drugi plan, a czekanie sprawiało, że gorzkniała we mnie cała słodycz. Niestety nie odpisał. Błąkałam się po świecie, mając w pamięci nasze ostatnie spotkanie i jego pełną smutku twarz. Któregoś dnia na swojej drodze spotkałam bardzo starą kobietę, której czoło zdobiły liczne zmarszczki. Dowiedziałam się od niej, że jest osobą, która trudni się jasnowidztwem. Za wszelką cenę chciałam wiedzieć jakim zajęciom oddaje się w tej chwili człowiek, którego tak surowo potraktowałam swego czasu, więc poprosiłam ją o wsparcie. W zamian zobligowałam się, że może liczyć na moją pomoc w prowadzeniu jej domu. Spojrzała mi głęboko w oczy i ku mojemu ogólnemu zdziwieniu, odwróciła się, zaczerpując tchu. Po chwili rzekła z namysłem: Choć twoje oczy się śmieją, nosisz w sercu wielki ciężar, który nie pozwala ci spokojnie egzystować. Skąd o tym wiesz? odparłam. Moje dziecko, przede mną nic się nie ukryje powiedziała, nieco poirytowana, staruszka. Widzę tamtego chłopaka, którego odsunęłaś od siebie. Nie potrafiłaś zaakceptować uczucia jakim cię wówczas darzył. Byłam wstrząśnięta. Stałam jak odurzona, głos mi się załamał i przez dłuższy czas nie byłam w stanie wypowiedzieć ani jednego słowa. Wreszcie z nieskrywanym trudem odezwałam się: Co z nim? Ma się dobrze? Cierpi, żyje samotnie na obrzeżach pewnego miasta. Gdzie dokładnie go znajdę? Lecz odpowiedziała mi tylko błoga cisza. Po dłuższej przerwie kobieta stwierdziła jednoznacznie, że z początku wyraźny obraz uległ zatarciu. Nie może mi nic więcej powiedzieć. W myślach miałam ciągły strach. Najbliższe kilka miesięcy spędziłam u tej sympatycznej staruszki, pomagając jej przy sporządzaniu wszelkiego rodzaju mikstur i dbając o porządki. Nie miałam się gdzie podziać, więc tego typu rozwiązanie wcale nie było takie złe. Czytałam wiele ksiąg tajemnych, traktujących o leczeniu chorych ziołami, sporządzaniu eliksirów... Pewnej jesieni, pod nieobecność pani domu, postanowiłam spróbować swoich sił przy sporządzaniu specyfiku dającego wieczną młodość. W roztargnieniu na śmierć zapomniałem dodać jeden ze składników. Efektem ubocznym eksperymentu było przybranie przeze mnie postaci ptaka. Przestraszyłam się do tego stopnia, że postanowiłam czym prędzej opuścić dotychczasowe miejsce bytowania. Z początku nie potrafiłam przyzwyczaić się do myśli, że moja dusza została przez własną lekkomyślność zespolona z ciałem śpiewającego ptaka słowika. Z drugiej jednak strony nauczyłam się z tym żyć, mając nadzieję, że przybranie tej oto właśnie postaci, pozwoli mi odnaleźć utraconą miłość. Odtwarzając z pamięci słowa starej kobiety o rzekomym miejscu przebywania owego chłopca, rozpoczęłam poszukiwania. Spoglądając z wysoka, zwracałam uwagę na każdy szczegół, który by mi pozwolił choć w małym stopniu przybliżyć się do wytyczonego celu. Wiedziałam, że będzie to strasznie trudne do zrealizowania, ale odkryłam w sobie nadprzyrodzoną siłę, która pozwalała mi odważnie „kroczyć przez świat. Jednak do czasu.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość .:: Pytający ::.
Którejś nocy udałam się na spoczynek w objęciach poczciwej płaczącej wierzby. Szum pobliskiego strumyka skutecznie zagłuszył moją czujność. Zostałam schwytana przez nieznajomego młodzieńca i zamknięta do ciasnej klatki. Wolność ryzyka ma smak pomyślałam. Po raz kolejny mój spokój został okrutnie zmącony. Nazajutrz znalazłam się na podzamkowym podwórcu. Gwar ludzi i brzęk dukatów uzmysłowił mi, że moją kolejną przystanią na oceanie życia jest targowisko. Osoba, która pozbawiła mnie wolności dzień wcześniej po prostu chciała się wzbogacić na moim nieszczęściu. Uwagę na mnie zwrócił wtedy poczciwy skryba twój ojciec. Oprócz targanych pod pachą wyselekcjonowanych ksiąg trzymał w ręku gęsie pióro atrybut piśmienniczy, który przykuł na dłuższą chwilę moją uwagę. Poczułam dziwne wibracje, strach ustąpił miejsca opanowaniu i spokojowi, o które niekiedy tak trudno w życiu. Skryba dobił targu z młodzieńcem i zmieniłam właściciela. Odetchnęłam z ulgą, ale w głębi duszy prosiłam jednak opatrzność o jeszcze jedną szansę. Szansę na odzyskanie upragnionej wolności. Jednak jeszcze muszę na nią cierpliwie poczekać. O ile w ogóle to możliwe. I oto znalazłam się tutaj, droga Kasju. Wzruszająca opowieść. Chcę ci pomóc, bo widzę jak cierpisz. Och, jak szalenie trudno żyć tęsknotą za wolnością, wreszcie za kimś, kogo już mogę nigdy nie zobaczyć i szczerze z nim nie porozmawiać. Kasja, jako że była rezolutną dziewczynką, dość szybko wprowadziła słowa w czyn. Otworzyła malutkie drzwiczki od klatki, przepustkę do marzeń i pragnień dla słowika i rzekła: Zwracam ci wolność. Poszukuj swojego szczęścia. Dziękuję z całego serca za ten gest nie ukrywając wzruszenia. Już zaczynałam tracić wszelką nadzieję, aż do dnia dzisiejszego. Nigdy ci tego nie zapomnę. Żegnaj i uważaj na siebie. Linon rozprostowała skrzydła, chwilę jeszcze popatrzyła w kierunku swej wybawczyni i ochoczo wyfrunęła niczym młody ptak, który dopiero zaczyna stawiać pierwsze kroki w sztuce latania. Szybowała wysoko ponad ziemią, ciesząc się każdym promykiem słońca, szumem wiatru, budzącą się do życia przyrodą. Jak gdyby odrodziła się na nowo, niczym „tabula rasa, którą ktoś od niepamiętnych czasów postanowił wreszcie zapisać. Wkrótce zmęczenie dało o sobie znać. Jednak tym razem odpoczywała w ustronnych miejscach, zachowując przesadną czujność. *** Jak co dzień pracowity Chińczyk oddawał się medytacji. Po skończonym śniadaniu udał się do swojego ogrodu i ukochanych kwiatów. Pracował w pocie czoła, nawożąc ziemię i pielęgnując róże. Wtem poczuł się strasznie słabo. Zakręciło mu się w głowie i o mały włos nie upadł. Ostatkiem sił, powłócząc nogami, doszedł do samotnego drzewa, które dotychczas ochraniało go swoimi konarami i ofiarowywało cień w upalne dni. Oparł się o pień, a oczyma duszy widział ogień. Usłyszał nagle czyjś głos: Źle się czujesz? Miał wrażenie, że nawiedziły go halucynacje i omamy, coraz trudniej mu było oddzielić realność od projekcji rozgorączkowanego umysłu. Kim jesteś? wymamrotał Chińczyk. Nie lękaj się. Jestem tu po to, aby ci pomóc. Chung intensywnie myślał. Myślenie stanowiło jego schronienie. Próbował za wszelką cenę przeobrazić chaos panujący w bolącej głowie w ład. Podniósł wzrok z nieskrywaną trudnością i spojrzał na rozmówcę skonsternowany. Prowadził dialog ze słowikiem istotą, która, jak się później okazało, skrywała przed nim wiele tajemnic. Spokojnie, to mi się tylko śni próbował sobie tłumaczyć zaistniałą sytuację. Na wszelki wypadek uszczypnął się w rękę i... To nie był sen, to była rzeczywistość. Potrzebujesz odpoczynku, za ciężko pracujesz. Od tamtego pamiętnego wydarzenia życie poczciwego ogrodnika zmieniło się diametralnie. Porcja ciepłych emocji przenikała jego zbolałe serce, nasycał się nimi bez opamiętania. Samotność nie dawała się już tak we znaki, jak przedtem. Dzień upływał mu nie tylko na pracy, ale i na długich rozmowach z ptakiem, który stopniowo odsłaniał przed nim swoje tajemnice, poza m.in. wyjawieniem swego imienia. Pewnego wieczoru słowik opowiedział mu o swojej przygodzie związanej ze sporządzaniem specyfiku, który według zamysłu miał ofiarować wieczną młodość. Chińczyk słuchał z wielkim zaciekawieniem, tym samym w głębi siebie współczując z całego serca rozmówcy. Czy istnieje jakiś cień szansy na to, aby przywrócić ci dawną postać człowieka? zapytał któregoś dnia Chung. Jest taki kwiat, który zakwita raz na sto lat w noc przesilenia letniego. Niestety nie wiem jak wygląda i gdzie się znajduje. To bardzo rzadki gatunek. Potrafi spełnić życzenie wypowiedziane przez szlachetnego człowieka. Skąd o tym wiesz? W czasie, gdy przebywałam w domu skryby miałam okazję studiować rozmaite księgi. W jednej z nich natknęłam się na tę informację. Żałuję, że w moim ogrodzie rosną tylko pospolite róże podsumował ogrodnik. I tak mijały dni, miesiące... Nastała zima. Między Chińczykiem a słowikiem zawiązała się osobliwa nić sympatii. Chung przez cały ten czas pamiętał o tajemniczym kwiecie, który mógł spełnić życzenie. Zastanawiał się gdzie go szukać, bowiem tak bardzo chciał pomóc swojemu skrzydlatemu przyjacielowi. Momentami miał wrażenie, że słowik kogoś mu przypomina utraconą miłość w osobie pewnej dziewczyny sprzed kliku lat. Nie, to niedorzeczne wzbraniał się przed tymi myślami. Wreszcie przyszła upragniona wiosna, tym razem wcześniej niż zwykle. Chińczyk pracował w swoim ogrodzie, najlepiej jak tylko potrafił. Słowik dzielnie mu towarzyszył, nakłaniając do częstszego odpoczynku. O zdrowie trzeba dbać powtarzał. Ogrodnik mając w pamięci niedawny incydent z zasłabnięciem, nie upierał się zbytnio. Przyjmował wskazówki udzielane przez przyjaciela ze stoickim spokojem. Nikt wcześniej o mnie tak nie dbał uśmiechał się w duchu.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość .:: Pytający ::.
*** Kiedy dzień chylił się ku końcowi, a tarcza gwiazdy życia krwawiła za bezkresnym horyzontem, Chińczyk, jak to miał w zwyczaju, spojrzał na swoje kwiaty. Czuł się spełniony, mając świadomość, że jest jeszcze potrzebny na tym świecie. Tymczasem rozchodzące się od widnokręgu echo grzmotów i ciepły wiatr przesiąkały zapachem kurzu i elektryczności zapowiadającej letnią, ale raczej gwałtowną burzę. Gdy Chung w towarzystwie słowika dotarł do swojego domu, już można było zobaczyć pierwsze błyszczące i ciężkie krople, spadające z nieba niczym monety. Zjedli ostatni posiłek i ułożyli się do snu. Ciemną noc rozświetlały stosy błyskawic, tym samym przeszkadzając w nocnym odpoczynku. Deszcz dudnił o dach domu i zacinał szyby setkami tysięcy świetlistych łez, układając je w rozmaite wzorzyste kompozycje. Już nie zasnę stwierdził z nieskrywanym gniewem ogrodnik. Stanął na równe nogi, ubrał się i podszedł do okna. Uniósł zmęczony wzrok i zobaczył swoje odbicie. Bezgranicznie zamyślony oglądał wyjątkowe przedstawienie, które tej nocy przygotowała Matka Natura. Trwało to dłuższy czas. Wreszcie deszcz przestał padać, jak gdyby zabrakło mu sił, a w izbie dało się wyczuć zapach świeżego powietrza. Chung postanowił się przewietrzyć. W miejscu czarnych chmur, z których nie tak dawno spadały krople deszczu, uśmiechały się swym blaskiem liczne gwiazdy, a księżyc rozświetlał nieprzeniknioną ciemność. Chińczyk szedł zboczem wzgórza, dobrze znaną sobie ścieżką, która prowadziła do jego ukochanych róż. Gdy dotarł na miejsce dostrzegł tajemniczą roślinę. Na pierwszy rzut oka wyglądała jak pospolity chwast. Po bliższym zapoznaniu okazało się jednak, że to kwiat, z pąkami, które tej letniej nocy odważyły się rozwinąć i odsłonić swoje całe piękno. W tym momencie przypomniał sobie o kwiecie, który zakwita raz na sto lat. Może to znak od Boga, który w swej nieskończonej mądrości wskazuje mi drogę do radości? Nie tracąc dłużej ani chwili czasu na rozmyślania, wypowiedział życzenie, które nosił w sobie przez te długie miesiące: Pragnę, aby mój skrzydlaty przyjaciel odzyskał swoją dawną postać człowieka. Miał tyle marzeń, pragnień, które wypatrywały jutra, lecz zdecydował się ostatecznie na to właśnie życzenie. Było to ckliwe i szlachetne z jego strony. Być może wszystko dobrze się skończy. Z tym przeświadczeniem wrócił do siebie i zapadł w głęboki sen. Kiedy okna musnął pierwszy oddech świtu, otworzył oczy, by stwierdzić, że wokół niego jest pusto. Ani śladu po słowiku. Wyszedł na zewnątrz zaniepokojony i udał się do ogrodu, gdzie ostatniej nocy ujrzał tajemniczy kwiat. Przywitała go tylko uschnięta roślina, bez wyrazu, bez tchu, bez wiary... Nagle za plecami usłyszał znajomy głos. Odwrócił się błyskawicznie i... Czuł, że oddycha z trudem i coś uciska go w piersi. Zimny pot pokrył mu czoło i dłonie. Linon, to ty? zapytał z niedowierzaniem. Stała przed nim kobieta o nadprzyrodzonej urodzie, obleczona blaskiem promieni słonecznych, odziana w zjawiskową suknię. Była to ta sama niewiasta, która przed laty skradła mu serce i odtrąciła jego miłość. Nie skrywał wówczas swego żalu, goryczy. Bezwiednie porzuciwszy materię wybrał samotne życie, które systematycznie zabierało mu całą radość i sens istnienia. Gdyby nie róże i ogród, które z taką starannością pielęgnował, pozbawiłby się resztek nadziei na lepsze jutro. Dziś, po tylu latach, znów ją spotkał. Wreszcie odważył się zainicjować rozmowę i przypomniał Linon jej zachowanie sprzed lat oraz reakcję na list. Chung miał mieszane uczucia: z jednej strony zasady moralne wykluczały na dzień dzisiejszy jego przychylność w stosunku do tej kobiety, z drugiej zaś w głębi serca nadal ją kochał. Jego słowa nie zdołały naruszyć zimnego i nieprzeniknionego spokoju, jaki zaczynał ogarniać Linon. Po dłuższej przerwie odezwała się tymi słowami: Czy żałujesz, że poświęciłeś swoje jedyne życzenie dla mnie? Na chwilę odjęło mu mowę. Spojrzał jej prosto w oczy i odparł: Skądże, jestem szczęśliwy, że znów mogę cię zobaczyć. Czy wybaczysz mi egoizm, mój drogi? Tak mi przykro, chciałabym spróbować jeszcze raz. Mam ci tyle do powiedzenia. Ujął jej dłoń i zaczął głaskać uspokajająco, po czym musnął swoimi delikatnymi ustami. Przez ten cały odcinek czasu czekałem, aż uwierzysz w moje szczere uczucie i mnie pokochasz. Kilka lat po naszym rozstaniu obudziła się we mnie miłość. Czułam w sobie jej smak. Zrozumiałam wtedy, co tak naprawdę utraciłam. Napisałam do ciebie list, ale nie odpisałeś. Paraliżował mnie nie opisywalny strach, że już nigdy się nie spotkamy. Czułem się urażony, a twoje zaloty oceniłem jako chęć zaspokojenia ambicji. Teraz wiem, że każdy nowy dzień będzie koił przeszłość, gdy przed sobą będę miał twoją twarz. Choć próbował się powstrzymać, oczy zaszły mu łzami, odwrócił głowę, żeby nie widziała jak spływają po policzkach. Wpadli sobie w ramiona, zasypali gradem czułych pocałunków i przyrzekli miłość do końca swoich dni. Teraz mogli poczuć się naprawdę szczęśliwi. Pod bursztynowo rozpalonym niebem dwójka bliskich sobie ludzi starała się nadrobić utracony czas. Radowali się z każdego dnia, nie odstępując siebie nawet o krok. Nie mieli przed sobą żadnych tajemnic, rozmawiali o planach na przyszłość, poznając się przy tym na nowo. *** Szczęście, o które tak trudno w naszym życiu, na każdego gdzieś czeka. Niekiedy strącamy je dłonią z nieba, innym razem potrzeba wiele wysiłku, żeby je mieć choćby przez jeden dzień. Najważniejsze, aby głęboko wierzyć w to, że nas spotka. Nie należy zrażać się niepowodzeniami, a konsekwentnie dążyć do wytyczonego celu. Nagroda za ten upór może odmienić nasz los na zawsze, w tym na lepsze. Czego wam wszystkim życzę. KONIEC :)

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość M a g m a
.:: Pytający ::., piękna bajka. Aż się popłakałam ze wzruszenia.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość M a r i n a
Ładna bajka, owszem. Podziwiam Twój talent literacki. Pozdrawiam.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość Lilllia
trochę dłuuuuuugie, ale taaaaakie piękne :D dziękuję

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

×