Skocz do zawartości
Szukaj w
  • Więcej opcji...
Znajdź wyniki, które zawierają...
Szukaj wyników w...

Zarchiwizowany

Ten temat jest archiwizowany i nie można dodawać nowych odpowiedzi.

Gość DDZNRW

Dorosłe Dzieci Z Niepatologicznych Rodzin Wielodzietnych

Polecane posty

Gość DDZNRW

Zastanawiam się, ile nas jest i jak nasze doświadczenia wpłynęły na dorosłe życie, zwłaszcza pod kątem posiadania/nieposiadania własnych dzieci. O sobie: mam prawie 30lat i jestem najstarszą z piątki rodzeństwa. Początkowo moja mama nie pracowała, więc na najwcześniejszym etapie dzieciństwa (gdy była nas dwójka) prowadziliśmy "normalne" życie. Jednak wraz z trzecią siostrą mama zaczęła pracować. Od tamtego czasu moje dzieciństwo upłynęło pod znakiem opieki nad rodzeństwem. Nigdy nie była to opieka całkowita, mama początkowo pracowała w domu, jednak jako dziecko czułam się bardzo przeciążona. "Godzinka" to bardzo dużo, gdy ma się lat 11. Ilość moich obowiązków zwiększała się sukcesywnie wraz z przybywającym rodzeństwem. Przez pierwsze ok. 10 lat mojego życia żyliśmy skromnie, nawet zaciskając pasa. Oczywiste było, że nie miałam wielu rzeczy, które miały moje koleżanki, ale było to dla mnie zrozumiałe i nie powodowało większych cierpień. Po tym czasie (i gdy mama poszła do pracy) sytuacja mojej rodziny bardzo się poprawiła, rodzice wybudowali dom, każdy miał swój pokój itp. Wciąż jednak żyliśmy oszczędnie, ponieważ 5 dzieci to masa wydatków. Dopiero gdy zaczęłam liceum, moja rodzina zaczęła "żyć" trochę wystawniej, jeździć na niedrogie wycieczki zagraniczne, kupować dzieciom droższe zabawki itp. Wobec mnie jednak "czas się zatrzymał" - nie wiem czemu, ale rodzice jakoś tak się nauczyli, żeby "mentalnie" wiązać moje prośby z okresem, gdy byli biedniejsi - w efekcie gdy ja o coś prosiłam, zaczynały się teksty w rodzaju "nie wiesz, ile mamy wydatków?". W efekcie to moje młodsze siostry dostawały ładne płaszcze zimowe, droższe buty, itp. jako pierwsze. W kolejności urodzenia byłam pierwsza, ale "do podziału" już ostatnia;) tak zostało dopóki nie wyprowadziłam się z domu. Mimo że byłam dzieckiem wybitnie utalentowanym (odkryto u mnie słuch absolutny) nigdy nie miałam możliwości rozwijania zdolności, rodzice z oszczędności posłali mnie tylko na pół roku do ogniska muzycznego, ale o niczym więcej nie było mowy. Natomiast mój młodszy brat już w podstawówce dostał prywatnego native spiker`a, mimo braku takiej konieczności... Smutno mi, gdy o tym myślę. Między nami - rodzeństwem - stosunki nie układały się nigdy fenomenalnie, ponieważ zbyt bardzo musieliśmy rywalizować o "dobra" w rodzaju uwagi, czy nawet środków finansowych ze strony rodziców. Żadne ciasto długo nie postało, ponieważ każdy wiedział, że jeżeli sam sobie nie weźmie kawałka, inni mu go nie podadzą - mówiąc metaforycznie. Nigdy nie "współpracowaliśmy", zwłaszcza, że moi rodzice - najbardziej niedojrzały ojciec - wprowadził skomplikowany system faworyzacji i dzieci "nielubianych". Zazdrość na stałe była wpisana w nasze relacje. Nigdy nie prowadziliśmy żadnych wspólnych aktywności, nawet takich, jak uprawianie sportu. Jestem mężatką od kilku lat. I.. nie chcę mieć dzieci. Wychodząc za mąż, myślałam, że będę je mieć "normalnym trybem". Dopiero po ślubie po raz pierwszy odkryłam, jak cudowne może być życie nie obciążone obowiązkami wobec młodszej gromadki. Nie sądziłam, że różnica będzie aż tak szokująca! Im dłużej o tym myślałam, tym bardziej rosło we mnie przekonanie, że nie chcę mieć dzieci. Mój instynkt macierzyński nie odzywa się - przypuszczam, że został "wyczerpany". Stan ten trwa już latami i nie sądzę, aby w moim wieku można było mówić o tym, że "jeszcze się odezwie"... Dobrze mi tak, jak jest. Po raz pierwszy w życiu naprawdę żyję. Na szczęście mój mąż podziela moje zdanie - gdyby było inaczej, pewnie zdecydowałabym się na urodzenie dziecka, bo przystępując do ślubu nie sądziłam, że to mi się "odmieni". Jestem szczęśliwa, choć myślę, że gdyby nie moje dzieciństwo, moje dzisiejsze szczęście być może wyglądałoby inaczej. Nie lepiej, nie gorzej, ale - inaczej. Jestem niemal pewna, że miałabym własne dzieci. Ciekawa jestem, czy ktoś jeszcze może opowiedzieć historię dorastania w NRW i jaki efekt miało to na Wasze życie... Podzielcie się Waszymi opowieściami!

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość DDZNRW
Czyżby nie było nikogo..? A może jakieś przemyślenia..?

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
ja jestem przed ostatnia rowniez z 5 rodzenstwa.... u mnie sytuacja jest taka ze rodzice najbardziej interesowali sie najmlodsza i najstarszymi ktore sa za granica....a ja z moja starsza siostra ktora ma juz meza samopas;)

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość DDZNRW
Pain au chocolat - słyszałam, że tak bywa! A było to dla Ciebie uciążliwe, czy właśnie - na rękę..?

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Mimo iz ten problem nie jest mi znany z doswiadczenia - widze tutaj ogromna nidojrzalosc rodzicow, z ktorej wynika Twoj lek przed posiadaniem dzieci - a wogole to zaliczylabym Cie (samozwanczo, nie jestem specjalistka) do DDD - czyli doroslych dzieci dysfunkcji. Sama nim jestem ale z zupelnie innych powodow niz Ty. Twoi rodzice nie potrafili zapanowac nad tak duza gromadka, nie potrafili wyznaczyc granic dla wszystkich, nie nauczyli Was jak sie dzielic - ale jak walczyc o swoje. I ktos moglby powiedziec ze osoby wychowane z rodzenstwem potrafia sie dzielic, maja wieksze zdolnosci empatii itp - a to nieprawda. Wszystko zalezy od rodzicow. Ale oni sami mieli z tym problem - bo ich tez nikt tego nie nauczyl, w swoich rodzinach pewnie tez musieli walczyc, byli nagradzani i karani, stawiani wyzej lub nizej w hierarchii od innego rodzenstwa (co stanowilo nagrode lub kare). Z taka gromadka dzieci trzeba umiec sobie radzic. A na Ciebie spadlo dodatkowo sporo obowiazkow w byciu mama dla mlodszego rodzenstwa. I mysle ze troche sie "wyczerpalas" emocjonalnie. Bo dziecko ma prawo do normalnego dziecinstwa a nie do dorastania przedwczesnie i przejmowania obowiazkow rodzicow. Od wychowania dzieci - czy ich jest dwoje czy dziesiecioro - sa rodzice. Rodzenstwo moze sie razem pobawic co najwyzej. I jesli nawet jest to jakas opieka - to wylacznie w formie zabawy a nie nakazu. Wszystko traci na przyumusie - jestem pewna ze gdyby mama nie nakazywala Ci zajmowac sie mlodszym rodzenstwem - ty jako dziewczynka z instynktem opiekunczym sama potraktowalabys maluchy jak "zywa lalke". I to by bylo z pozytkiem dla wszystkich... Byc moze z czasem zechcesz miec wlasne dziecko, jak sie zregenerujesz - ale jesli nie zechcesz to tez jest OK. Czy wszyscy musza miec dzieci? Czy to jest glownym celem kazdego zwiazku? Moze razem z mezem bedziecie szczesliwsi jao malzenstwo bezdzietne, bedziecie realizowac siebie lepiej? Znam osoby ktore swiadomie zdecydowaly sie na brak potomstwa - n wcale na nieszczesliwe nie wygladaja, maja inne priorytyety. A to ze ludzie mowia to czy tamto i ze jest stereotyp: cos z nimi nie tak dzieci nie maja itp - to bzdura. Kazdy ma prawo wyboru swojej drogi. U mnie w domu byla spora roznica wieku miedzy corka a najmlodszym, synem - 9 lat. I wlasnie tak jak opisalam - wraz z kolezanka braly mlodszego brata na spacer w wozku, bawily sie z nim itp - ale ja corce niczego nie nakazywalam. Robila to dobrowolnie, potem odprowadzala go do przedszkola ktore bylo po drodze do jej szkoly. I do dzisiaj sa bardzo ze soba zwiazani mimo iz corka ma juz 24 lata i wlasne zycie. Mam tez starszego syna ktory jest inwalida i tez corka dobrowolnie czasem sie nim zajmie, pojdzie z nim gdzies czy zostanie jak ja chce wyjsc gdzies sama. Ale nigdy nikogo nie zmuszalam - moglam co najwyzej zapytac a nie stawiac przed faktem dokonanym.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Złe wychowanie, złe skutki. Nie ma to nic wspolnego z liczba dzieci ale z postepowaniem rodzicow. Rownie dobrze jedynaka mozna zle wychowac, pokazac zle wzorce a przyklad mam za plotem (numer obok) tam gdzie mieszkam. Dziwie sie ze rodzice nie postepowali sprawiedliwie i nie uczyli was dzielenia sie miedzy soba..

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość kryształowa cukiernica
Ja również jestem z wielodzietnej rodziny. Zawsze "matkowałam" swemu młodszemu rodzeństwu. Nie przeszkodziło mi to w nauce, zdobywaniu wiedzy (tylko na rozwijanie zainteresowań trochę czasu zabrakło), jestem ponadprzeciętnie inteligentna więc wszystko w tym zakresie dobrze się ułożyło. Teraz, kiedy minęło wiele lat mam własne dziecko, które uwielbiam, dla którego jestem aż nadopiekuńcza. W dalszym ciągu matkuję dorosłemu już rodzeństwu, jestem im podporą. Troszczę się - chyba z przyzwyczajenia - także o....dzieci rodzeństwa. Nie przeszkadza mi to w aktywnej pracy zawodowej, robieniu (dużej) kasy, mam więc z czego pomagać. Być może dopadł Cię jakiś kompleks, który spowodował jakąś blokadę. A może za dużo o tym wszystkim myślisz... Ja w fakcie pomagania "moim dzieciom" znajdowałam i znajduję wiele radości, obserwowanie jak są szczęśliwi, poczucie jak dużo dla nich zrobiłam i robię jest dla mnie siłą motoryczną do...dalszej pomocy. Dla mnie to źródło autentycznej satysfakcji a nawet powiedziałabym, że sens życia. PS. Moje dziecko zostało tak wychowane, że oczywiste jest, że wszyscy powinni pomagać sobie nawzajem, wspierać się, troszczyć się o siebie. Całe rodzeństwo z tego drugiego pokolenia jest bardzo zżyte, lubi się i również otwarte jest jedno na drugie. Wszystkie są dowartościowane, pewne siebie, wiedzą, że zawsze mogą na siebie liczyć, znakomicie się uczą. Ja wiem, że to głównie moja zasługa i podwójnie mnie to cieszy. Tak, jestem z siebie dumna. '

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość DDZNRW
oneil - bardzo dziękuję za długiego i mądrego posta. To, na ile rzeczywiście byłam przeciążona dotarło do mnie dopiero po ślubie. Ta nagła cisza, spokój... Czas i miłość kogoś, kim nie muszę się dzielić... luksus... Ja także uważam, że nie każdy musi mieć dzieci. Nigdy nie wypytuję świeżo poślubionych koleżanek "a kiedy dziecko..". Wychowawca - w sprawie dzielenia się - to bardzo dziwne, ale nigdy nie miałam ŻADNYCH kłopotów z dzieleniem się z innymi, POZA moim rodzeństwem. Jeżeli miałam coś, czym mogłam się dzielić, byłam bardzo szczęśliwa, że mogę - ale nie dotyczyło to rodzeństwa. Za dużo było w domu rywalizacji, za dużo szarpania... Z drugiej strony - nie mogę zwalać winy na rodziców, ponieważ są oni "ofiarami" własnej religijności. Tylko 2 z nas było planowane (i nie byłam to ja). reszta to wpadki z NMPR. A fakt, że mama musiała pójść do pracy, i na mnie spadło wiele obowiązków.. jedni poczytają to za "gonienie za kasą", inni za zapewnienie dzieciom warunków do kształcenia się... każde z nas skończyło/zamierza skończyć studia... Tu nie ma łatwego wytłumaczenia.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość DDZNRW
kryształowa cukiernica ale masz tylko jedno dziecko, tak..? ja też bardzo lubię dzieci, jestem ukochaną ciocią moich siostrzenic. Bardzo lubię się nimi zajmować i mam w tym doświadczenie jak mało kto - ale nie chcę mieć własnych. Ot, tyle...

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość DDZNRW
Ah, i, Kryształowa, powiedz jeszcze - czy też byłaś najstarsza..? Moja młodsza siostra również jest zdania, że "dużo matkowała", ale jednak był t ułamek tego, co spadło na mnie. Ona zaraz po ślubie zaczęła rodzić dzieci i ma ich 2.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Co do dzielenia - mam dziwne poczucie sprawiedliwosci wdrukowane w osobowosc bo sama bylam niesprawiedliwie traktowana i wiem jak to boli. Nie wyobrazam sobie dac jednemu dziecku np 1000 zl a drugiemu 10. Kazdy u mnie zawsze dostawal po rowno. To nie jest metoda wychowawcza (karanie/nagradzanie) ostentacyjne obdarowywanie. Ty masz bo jestes dobry/zasluzyles a ty za to ze jestes niegrzeczny patrz jak inni dostaja. To rodzi wlasnie takie zachowania - kto szybszy ten lepszy, jak sam nie wezme to nikt mi nie da, nie mam co liczyc na spraweidliwosc, nikt o mnie nie pomysli, nikt dla mnie nie zostawi. To chodzi o ciasto, o jakies drobne rzeczy - a co gdy trzeba czasem wsparcia, pomocy?

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość DDZNRW
Oneil, ja mam dokładnie tak samo!!! Angażuję się w mnóstwo akcji skierowanych w niesprawiedliwość, padentycznie pilnuję tego, aby każdemu z siostrzeńców i siostrzenic poświęcić tyle samo uwagi, bardzo pilnuję prezentów... Mam jakąś taką skazę w kwestii sprawiedliwości! Jak to dziwne czytać to u kogoś innego!

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość kryształowa cukiernica
tak, mam tylko jedno dziecko, ale z obiektywnego powodu, jestem matką samodzielną i nie chcę drugiego małżeństwa, ani żadnego nowego związku. Gdybym miała fajniejszego męża z pewnością miałabym dzieci więcej. Czy u Ciebie to po prostu "niechcenie" własnego, czy "namacalny" brak instynktu? Myślę, że to niedobrze, że nie masz własnego, mimo wszystko swoje to co innego niż wszelkie siostrzenice, bratanki. U mnie było tak, że ja w przedziale 20-28 zwolniłam trochę tempo "matkowania" rodzeństwu, jeździłam po świecie, byłam jakby trochę dalej od nich. Sama do 28 nie chciałam mieć dziecka bardziej z próżności, odpowiadało mi wtedy próżne bycie "superlaską", wiesz świetna figura, ciuchy, wygląd...Ale potem jak mnie "naszło" to była to taka eksplozja instynktu macierz., że zaglądałam do każdego wózka, jak wariatka. No i wtedy trafił się niestety niezbyt "trafiony" facet. Ale nie żałuję, bo dziecko mam super i wszystko dobrze się ułożyło. Jestem bardzo szczęśliwa. U mnie scenariusz życia pisze się jakby sam, a ja tylko się temu poddaję.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość DDZNRW
Czy brak instynktu jest u mnie "namacalny"..? Hmm... To jest tak - bardzo lubię dzieci. Potrafię się nimi zająć tak, że nie mają ochoty wracać do domu. I sprawia mi to radość. Ale nie czuję czegoś takiego "Ja też takie chcę". Chętnie zajrzę do wózka, autentycznie się zachwycam, ale nie przekłada się to na chęć posiada dziecka... "posiadanie" w sumie źle brzmi...

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość kryształowa cukiernica
DDZNRW nie, nie jestem NIESTETY najstarsza. Wiem to karkołomnie brzmi, bo miałabym wtedy więcej dzieci... Ale u mnie wszystko jest inaczej niż u innych. Mnie los (Bóg) dał bardzo dużo energii, kreatywności, intelektu i pracowitości, co pozwalało mi zawsze świetnie sobie radzić finansowo (bardzo "świetnie"). Być może ta "sprawa rodzeństwa" to jakaś moja życiowa misja, trochę tak to odczytuję, a ponieważ jest to źródłem przeogromnej satysfakcji i poczucia szczęścia, jest mi z tym b.dobrze to dlaczego mam to zmieniać? Jest OK!

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość DDZNRW
A po co masz zmieniać? :) Nie uważam, że samotne macieżystwo jest czymś "gorszym", a Ty, proszę, załóż, że ni zawsze "powinno się" mieć dzieci.. :) Każdy ma inny życiowy scenariusz, ja podzieliłam się swoim i jestem bardzo ciekawa waszych:) dziękuję za tyle historii:)

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość kryształowa cukiernica
DDZNRW tak, to rzeczywiście brak instynktu, bo ja pamiętam to uczucie, kiedy nie chciało mi się mieć dziecka, i kiedy mnie "naszło". To było coś takiego jak szaleństwo, dlatego napisałam "namacalne". Dlatego wyobrażam sobie jakie katusze przeżywają matki, które potomstwa mieć nie mogą, szczerze współczuję. Moje dziecko przyszło w najlepszym momencie mojego życia, wymarzone, oczekiwane, miałam własne mieszkanie, samochód, kasę i JE. Byłam nienormalną, chorą, szaloną matką, wyżywałam się w tym. A na dodatek Bóg dał mi bardzo udane, superzdolne, wszystko ponad normę. Bardzo MU (Bogu) za to dziękuję, pomoc rodzeństwu to też forma podziękowania za wszystko co los mi w obfitości dał.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość kryształowa cukiernica
DDZNRW sorry może źle się wyraziłam, ale mnie macierzyństwo dało i daje taki power, że może jestem nieobiektywna i niesprawiedliwa w ocenie postaw innych kobiet. Oczywiście każda sama decyduje... i jej sprawa, pod warunkiem, że nie usuwa, bo to już oceniam bardzo negatywnie.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość DDZNRW
:) takie kobiety powinny mieć dzieci...

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość kryształowa cukiernica
...dlatego żałuję, że nie mam takiej np. czwóreczki, ale...to już nie samemu, bo wtedy wszystko staje się bardziej złożone :)

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość kate austen
Krysztalowa cukiernica, z tego co piszesz wynika, ze zajmujesz sie wszystkimi tylko nie soba. Robisz z siebie matke terese, bo tylko wtedy czujesz sie potrzebna, czujesz ze ktos sie z toba liczy. Juz lepsza jest postawa autorki, bo przynajmniej ona zyje dla siebie, ty dla innych.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość kryształowa cukiernica
-> kate austen a gdzie jest napisane, że mam zajmować się sobą wciąż? A poza tym zajmując się innymi robię to dla s i e b i e jeśli to rozumiesz. Mnie wystarczy to co już... Jeśli czytasz ze zrozumieniem to można było co-nieco z tego, co pisałam o sobie wywnioskować, nie chcę tu za bardzo swoją (stricte) osobą czasu zabierać. A na marginesie czy Matka Teresa to ktoś o kim można cokolwiek złego powiedzieć. Chciałabym umieć być aż taką. Kochanie sądzę, że próbujesz mnie sprowokować, bo nie sądzę, że fakt, że ktoś żyje dla siebie (tylko) był czymś dobrym, a poza tym ona niezupełnie t y l k o dla siebie żyje. A drugie poza tym to ona jest autorką tego topiku...rozumiesz?

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość kryształowa cukiernica
podejmij dyskusję interlokutorko, jeśli jesteś do niej zdolna i to, co przed chwilą wydusiłaś nie jest szczytem twoich przemyśleń. A jeszcze poza tym rozumiem, że fakt napisania "Matka Teresa" z małej litery to przypadek (niechcący), a peioratywny wydźwięk twoich słów też też tylko "tak wyszedł", bo zwracam ci uwagę, że to primo noblistka, secundo osoba wręcz święta, tertio kobieta - jedna z najbardziej zasłużonych dla ludzkości w historii. quadro - ile masz masz lat i gdzie mieszkasz?

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość DDZNRW
Nooo, nie przesadzałabym z tym, że ja "żyję tylko dla siebie", mam mnóstwo pacjentów, którzy powiedzieliby co innego:) Nie ma "lepszego" i "gorszego" scenariusza, ja proszę tylko o historie. Kryształowa cukiernico - hmm, ale jakby na to nie patrzeć, nie udało Ci się (pisze "nie udało", bo sama piszesz, że wolałabyś inaczej) pełnej rodziny. Jak myślisz, czy Twoje dzieciństwo miało na to jakiś wpływ..?

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
16:22 [zgłoś do usunięcia] DDZNRW Pain au chocolat - słyszałam, że tak bywa! A było to dla Ciebie uciążliwe, czy właśnie - na rękę..? jak bylam nastolatka to owszem i na reke...ale teraz wyszlo na jaw ze nie potrafi w ogole porozumiewac sie z rodzicami a zwlaszcza z matka...zreszta ona jest typem ktora od mamlego wypominala mi moje wady przez co nabawilam sie kompleksow... a jak sie z nich wyleczylam? wlasnie urywajac z nia kontakt..tzn ograniczajac kontakt..bo co jak co ale dalej z nia mieszkam... nie obwiniam jej calkiem bo wiem ze wiele rzeczy robila nieswiadomie i wcale jej to na reke niejest...no w kazdym badz razie ona ma tamte dzieci a ja sobie spokojnie zyje:)

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość DDZNRW
Zastanawiam się, czy którakolwiek z nas jest całkiem "normalna" ;) :P to tylko tak pół-żartem, jako że "normalnych" rodzin widuje się coraz mniej, ile by dzieci nie miały.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość DDZNRW
Powiało optymizmem ;) nieee, nie każda - znam takie, do których chętnie bym się przyłączyła jako dziecko;)

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
nie kazda dysfunkca musi byc ogromna rowna np alkoholizmowi..to tak samo jak w przypadku ze kazdy czlowiek ma jakies dziwactwo...tylko dobrze skrywane ....nie wiesz tak naprawde jaka jest rodzina jesli z nia nie zyjesz...

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

×