Skocz do zawartości
Szukaj w
  • Więcej opcji...
Znajdź wyniki, które zawierają...
Szukaj wyników w...

Zarchiwizowany

Ten temat jest archiwizowany i nie można dodawać nowych odpowiedzi.

Gość Artykuł do poczytania

Czy można ufać medycynie?

Polecane posty

Gość Artykuł do poczytania

Dr Janusz Rygielski jest naukowcem i publicystą mieszkającym od dwudziestu kilku lat w Australii. Artykuł Czy można ufać medycynie? - miał swoją premierę w kwartalniku Porady na zdrowie, www.poradynazdrowie.manpol.pl Czy można ufać medycynie? Jeśli mechanizm produkowania chorych nie zostanie przystopowany, jeśli nie będziemy się wspierać i propagować tanich oraz efektywnych metod leczenia, stracimy szansę zaspokojenia podstawowych potrzeb ludzi chorych. Do przeciwstawienia się tym trendom potrzebny jest silny ruch społeczny na rzecz czystego środowiska, żywności i zdrowia, dostrzegający ich powiązania wzajemne. Na wstępie wyjaśniam, że pochodzę z rodziny medycznej. Moja matka była lekarzem posiadającym trzy specjalizacje. Karierę zawodową rozpoczęła po wojnie w szpitalu w Bydgoszczy, a pracę zawodową kończyła w Akademii Medycznej w Warszawie. Pamiętam ją wiecznie zajętą wizytami domowymi u pacjentów i dyżurami w szpitalach. Niewyspaną, zapracowaną, mamie zarabiającą. Siłaczkę. W Australii przeciętny lekarz ogólny, przerabiający pacjenta w ciągu 15 minut, wypisujący recepty na pigułki i skierowania do specjalistów, inkasuje ćwierć miliona dolarów rocznie. Tyle samo wynoszą oferty dla specjalistów, z tym, że każdy z nich ma prawo posiadania prywatnych pacjentów w szpitalu, w którym pracuje, albo prowadzenia prywatnej praktyki. N a tym dochody lekarzy się nie kończą. Firmy farmaceutyczne organizują dla nich konferencje, pokrywając koszty uczestnictwa i przelotu do Europy, Meksyku, czy na Hawaje. Podczas konferencji gospodarze reklamują swoje najnowsze leki, które lekarze następnie przepisują pacjentom. Specjaliści od urazów pełnią rolę konsultantów firm ubezpieczeniowych oferujących im wysokie honoraria za sporządzanie opinii o stanie zdrowia chorych. Stawka jest wysoka, bo od opinii eksperta zależy, czy firma wypłaci 10 czy 100 tysięcy dolarów odszkodowania. Retoryczne pytanie: który ekspert nie chciałby otrzymywać jak najwięcej takich zleceń? Lekarz, który zarabia kilkakrotnie więcej niż np. inżynier, nie jest w stanie wydać tych pieniędzy jedynie na bieżące wydatki, czyli musi inwestować. Nadmiar środków wymaga podejmowania decyzji - np. co bardziej opłaca się kupić: kolejny dom, nowszego mercedesa, czy może akcje na giełdzie? Tak czy inaczej lekarze muszą więc przeznaczać sporo czasu na zarządzanie swoim majątkiem. Jak wszyscy zamożni ludzie poświęcają też pewną liczbę godzin na wypoczynek i rozrywkę. Ile czasu zostaje im na doskonalenie poziomu zawodowego? Niewiele. Na szczęście mają swoje zawodowe stowarzyszenie, które ich w tym wyręcza. Wydaje ono periodyk stanowiący kompendium najnowszych osiągnięć w medycynie, zwłaszcza środków leczniczych zwanych pigułkami. Czasopisma te finansowane są z reklam - głównie firm farmaceutycznych. Nie ma tam publikacji poruszających problem działań ubocznych preparatów chemicznych! Tymczasem dla większości lekarzy w Australii (Stanach Zjednoczonych, Kanadzie, Anglii, Nowej Zelandii) jest to praktycznie jedyne źródło wiedzy medycznej.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość c.d.__________________________
Liczy się sprzedaż Firmy farmaceutyczne finansują potężny sektor badawczy w medycynie, zatrudniający tysiące ludzi, w tym dobrze zarabiających lekarzy. Badania koncentrują się przede wszystkim na poszukiwaniach nowych lekarstw, rzadko dotyczą skutków ubocznych ich działań. Pacjenci nie mają dostępu do wyników tych analiz. Możliwe, że w archiwach firm farmaceutycznych spoczywają dokumentacje tanich i skuteczniejszych leków niż obecnie stosowane. Po cóż jednak wprowadzać nowy towar, skoro dotychczasowy dobrze się sprzedaje? W numerze 7-8/2004 polskiego miesięcznika Ekoświat zacytowano wypowiedź prof. Zbigniewa Religi, który stwierdził, że 80% chorób ustąpiłaby samoistnie, gdybyśmy temu nie przeszkadzali, sięgając po lekarstwa. Z LEKAMI CZY BEZ - SKUTEK BYŁBY TEN SAM: USTĄPIENIE CHOROBY, WYLECZENIE. Nie jest to opinia odosobniona i najczęściej wygłaszają ją lekarze o dużym dorobku i autorytecie. Tezę tę potwierdzają badania dotyczące tzw. placebo (obojętny farmakologicznie środek podawany w badaniach klinicznych). W niektórych przypadkach procent pacjentów wyleczonych metodami medycyny współczesnej jest taki sam jak w grupie, gdzie podawano placebo. I nie są to badania efektywności leczenia kataru, lecz poważnych chorób, z jakimi medycyna sobie nie radzi. Tak oto stajemy wobec dylematu: skoro w większości przypadków można się wyleczyć nie robiąc nic, to po co chodzić do lekarza, który w trosce o dochody własne i przemysłu pigułkowego - przepisze kolejny lek? Naturalne - za tanie Każdy z syntetycznych leków wywołuje szkodliwe efekty uboczne. Wiele z nich rujnuje nasze organizmy. A w ogóle to dlaczego syntetyk ma być lepszy niż jakakolwiek naturalna substancja? Czy ktoś dowiódł takiej tezy? Czy to zgodne z fizjologią ludzkiego organizmu i filozofią związku człowieka z Naturą? Jeśli tak, to po co nam czyste powietrze, woda i zdrowe jedzenie? Wdychajmy spaliny, jedzmy odpady przemysłowe i faszerujmy się pigułkami. W spółczesna medycyna leczy chirurgicznie. Niekiedy skutecznie, a czasem z tragicznymi skutkami. Ponadto korzysta z osiągnięć fizyki (np. fal radiowych), głównie jednak opiera się na chemii. Lekarstwa obliczone są na eliminowanie symptomów choroby, a nie jej istoty. Mojej żonie australijski lekarz powiedział, że do końca życia musi brać tabletki obniżające poziom złego cholesterolu we krwi i wypisał na nie receptę. Zamiast ją zrealizować, małżonka zmieniła dietę. Po sześciu miesiącach zły cholesterol spadł i nigdy się nie podniósł. Przy innej okazji tenże lekarz zaordynował jej pigułki, po których była nieprzytomna całą dobę, a gdy się przebudziła, nie władała dłonią. Ten sam medyk skierował ją do specjalisty, który chciał przeprowadzić operację w miejscu, gdzie przechodzi ważny nerw. Jego uszkodzenie powoduje niedowład dłoni, co często zdarza się po takich zabiegach. Żona podziękowała, z przypadłości wyleczyła ją Chinka za pomocą akupunktury. Podczas zjazdu onkologów w Hamburgu martwiono się, że środki medycyny alternatywnej nie są testowane pod kątem interakcji z konwencjonalnym leczeniem. W takim postawieniu sprawy kryj e się założenie wyższości medycyny zachodniej nad medycyną innych kultur. Chciałoby się zapytać: skąd ta pewność? Dlaczego chińska akupunktura, pogłębiana przez tysiące lat i stosowana w przypadku bardzo wielu chorób, ma być traktowana jako wątpliwe uzupełnienie medycyny anglosaskiej? Czy takie podejście ma jakieś szczególne uzasadnienie? Jeśli nie, to o co chodzi? Odpowiedź jest prosta: jeśli nie wiadomo o co chodzi, to lekarz w USA wykonujący operację serca zarabia kilkadziesiąt tysięcy dolarów za kilka godzin pracy (odpowiednik luksusowego samochodu). Amerykański Wall Street Journal podał, że w ciągu trzydziestu lat na leczenie i badania nad rakiem wydano ponad dwa tryliony dolarów. Nie miliardy, a tryliony! Kwota ta obejmuje m. in. gigantyczne zyski koncernów farmaceutycznych z produkcji preparatów stosowanych przez onkologów. Czyż trzeba przypominać, że mimo tak oszałamiających wydatków, przypadków nowotworów jest coraz więcej i wielu ludzi przedwcześnie umiera z ich powodu?

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość c.d.__________________________
Wyklęci Aby lepiej zrozumieć charakter współczesnej anglosaskiej medycyny, warto cofnąć się w przeszłość, gdy w Ameryce formowała się korporacja lekarzy kształconych w tradycyjny sposób, z intencją pozbawienia konkurentów dostępu do pacjentów. Ta medycyna trudniła się głównie upuszczaniem krwi. Inną metodą było leczenie chorób wenerycznych za pomocą rtęci - jednej z najsilniej szych trucizn. Może w ten sposób karano śmiercią szczególnych grzeszników? Wspomniane praktyki nie przeszkadzały Stowarzyszeniu Lekarzy Amerykańskich. Natomiast organizacja ta reaguje również dziś z nieskrępowaną furią na eksperymenty kolegów wyłamujących się z oficjalnie namaszczonych, często nieskutecznych praktyk. Naszemu rodakowi, dr. Stanisławowi Burzyńskiemu groziło 200 lat więzienia za skuteczne pomaganie chorym na raka. W Australii, w Perth, mieszka lekarz leczący tę chorobę za pomocą fal radiowych. Znalazł się na indeksie kolegów, którzy próbują go zdyskredytować. W połowie XIX w. profesorem medycyny na uniwersytecie wiedeńskim był położnik Ignaz Philipp Sommelweis, który wystąpił z rewolucyjną tezą, iż połogowe zakażenie jest powodowane brudnymi rękami i instrumentami lekarzy. Udowodnił on, że przenoszeniu tej choroby zapobiega dokładne mycie rąk oraz instrumentów. Wystawił się w ten sposób na pośmiewisko świata medycznego, stracił zmysły i w wieku 47 lat zmarł w szpitalu dla umysłowo chorych. Niewiele trzeba było czasu, by okazało się, że miał rację. Wyśmiewano również trzykrotnego laureata Nagrody Nobla Linusa Paulinga za jego uwagi dotyczące roli witaminy C w leczeniu chronicznych chorób. W wydawnictwach finansowanych przez koncerny farmaceutyczne kpi się z lekarzy, którzy leczą nieuleczalne choroby prostymi środkami i metodami. Nic dziwnego - psują znakomity interes. Burzyńskiego już nie krytykują, bo jego kuracji kosztuje do 100 tys. dolarów. Na początku XIX w. rozczarowanie oficjalną medycyną było tak duże, że wielu lekarzy przestawało praktykować, widząc nieskuteczność swoich poczynań. Jednym z nich był Niemiec Samuel Hahnemann, który doszedł do wniosku, że walka z symptomami choroby ( co czyni medycyna współczesna) jest bezwartościowa (np. obniżanie temperatury ciała podwyższonej wewnętrznym schorzeniem). Przetestował na sobie wiele substancji oraz ustalił podstawy homeopatii, która w XIX w. stała się w wielu krajach popularniejsza od oficjalnej medycyny. Od lat kończący studia medyczne składają przysięgę Hipokratesa. Jak to się jednak ma do ankiety przeprowadzonej w 1986 r. wśród kanadyjskich onkologów, którzy w większości stwierdzili, że gdyby sami zachorowali na raka, nigdy nie skorzystaliby z chemioterapii, ze względu na jej wysoką toksyczność i małą efektywność? Czyżbyśmy mieli do czynienia z legionem krzywoprzysięzców? Inna teza Hipokratesa głosi, że leczyć należy jedzeniem. W Australii w ramach studiów medycznych odżywianiu poświęca się ... 1 (słownie: jedną) godzinę! Nic dziwnego, że w tej dziedzinie naturoterapeuci biją lekarzy na głowę. Ale jakie byłoby odczucie większości pacjentów cierpiących na chroniczne schorzenia, gdyby - zamiast wkładania ich do maszyny stanowiącej najnowsze osiągnięcie techniki i kosztującej milion dolarów - lekarz ordynowałby spożywanie jarmużu lub siemienia lnianego? W Australii do dziś istnieje zasada, że lekarze-imigranci nie mogą podjąć studiów medycznych. Wyjątek dotyczy uchodźców i wielu Polaków z niego skorzystało. Innym natomiast mimo wysokich kwalifikacji nie wolno wykonywać zawodu. Wprawdzie mogą przystąpić do egzaminu w celu uznania dyplomu, ale związane z tym wymogi okazują się tak zawyżone, iż zdaje go 3% kandydatów. Mimo braku lekarzy w australijskich ośrodkach prowincjonalnych, limity przyjęć na studia są niskie. To jedyny zawód, w którym po wojnie nie było bezrobocia. Wszędzie dają o sobie znać kolejki chorych, na operacje czeka się latami, a uposażenia lekarzy rosną. Ponieważ dostanie się na studia zależy od wyników uzyskanych w szkole, każdy mający dobre oceny ubiega się o przyjęcie na medycynę. Tylko niewielki procent wyselekcjonowanych w ten sposób studentów kieruje się powołaniem i chęcią służenia ludziom. W praktyce, to pacjenci służą lekarzom, a nie odwrotnie. Nie bez powodu mawia się też, że więcej ludzi z chorób nowotworowych żyje (i to znakomicie), niż z ich powodu umiera.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość c.d.__________________________
Na zdrowie! Ruch Zielonych na świecie, w tym także w Polsce, podążył - moim zdaniem w złym kierunku, zajmując się prawami mniejszości np. seksualnych oraz walcząc ze wszystkimi, także drobnymi zmianami w środowisku. W ten sposób odepchnął od siebie wielu potencjalnych, rozsądnie myślących zwolenników. Nie docenia on związku chorób z globalizacją zanieczyszczeń, produkcją zdechłej żywności i funkcjonowaniem machiny, która - zamiast leczyć - często nas dobija. Wszystko to podyktowane jest chęcią osiągnięcia nadmiernych zysków z prowadzonej działalności. W dychamy trucizny, niszczą nas wszechobecne fale elektromagnetyczne i odrywające się od tworzyw sztucznych cząstki ropopochodne. Pijemy wodę zanieczyszczoną trucizną (np. chlorkiem fluoru) w imię rzekomego pozytywnego oddziaływania na zęby. Praktyki te popierają związki lekarzy i dentystów, wiedząc, że zatrucie zwiększa liczbę potencjalnych pacjentów. Wyjałowiona, skażona nawozami sztucznymi gleba daje produkty marnej jakości, dodatkowo zatruwane zanieczyszczoną wodą, środkami owadobójczymi etc. Karmione takim pokarmem zwierzęta hodowlane kumulują trucizny wzbogacane antybiotykami i hormonami. W Ameryce powszechnie modyfikuje się genetycznie produkty rolne, zwłaszcza soję. Jakie będą tego skutki - nikt jeszcze nie wie. Intuicja podpowiada, że manipulowanie naturalnymi kodami definiującymi różne formy życia nie może prowadzić do zdrowych efektów. Amerykanie produkujący nadwyżki tej żywności chcą ją sprzedawać, m. in. w Europie i Australii, nalegając na państwa broniące się przed zakupami, by udowodniły, że jest to żywność szkodliwa dla zdrowia. Powód modyfikacji, podobnie jak wszystkich przedsięwzięć kompleksu żywnościowego i medycznego, jest ekonomiczny. Środki chwastobójcze trują chwasty i rośliny hodowane. Modyfikacja czyni te drugie bardziej odporne na chemię, tzn. absorbujące jej coraz więcej i więcej. Wyprodukowano arbuzy i winogrona bez pestek, bo rzekomo dzieci ich nie lubią. W rzeczywistości chodzi o to, aby rolników uzależnić od stałych zakupów nasion! Po zebraniu plonów surowiec spożywczy biorą na warsztat producenci zdechłej żywności, faszerując go chemikaliami i przetwarzając w sposób szkodliwy dla zdrowia. Aby wytworzyć u konsumentów potrzebę nieustannego jedzenia, dodają do produktów ogromne ilości cukru i soli. Tak produkuje się otyłych, zmęczonych i pobudliwych Macludzi, na których czekają koncerny farmaceutyczne oraz medycy. Wśród udających leczenie są nie tylko lekarze. Dotyczy to również przedstawicieli medycyny alternatywnej. Ci drudzy jednak są tańsi i mniej szkodzą. Popyt na usługi medycyny konwencjonalnej bierze się głównie stąd, iż opłaty za korzystanie z porad lekarzy i ich leczenia zwracane są w dużym procencie przez państwowy system ubezpieczeń. W ten sposób pacjent nie płaci wiele, a gigantyczne koszty usług medycznych drastycznie obciążają budżet państwa. Nawet najbogatsze z nich często nie mogą sobie poradzić z tym wydatkiem. Jeśli mechanizm produkowania chorych nie zostanie przystopowany, jeśli nie będziemy się wspierać i propagować tanich oraz efektywnych metod leczenia, stracimy szansę zaspokojenia podstawowych potrzeb pacjentów. Do przeciwstawienia się tym trendom potrzebny jest silny ruch społeczny na rzecz czystego środowiska, żywności i zdrowia, dostrzegający ich powiązania wzajemne.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość ja ufam ale niekonwencjonalnej
dużo masz racji autorze

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość tak na zdrowy rozum
medycyna chińska(prawie zapomniana a dobrze się miała ponad 3tys lat) metody prof Michała Tombaka dr Ewa Dąbrowska dr (który zaczął leczyć dietą) Bicher Berger terapia Gersona oraz inni niestety są zbyt wielką konkurencją dla koncernów farmaceutycznych nie każdy np odzyska zdrowie i życie po chemioterapi ale jest bardzo kosztowna i ktoś na niej zarabia grube tysiące miesięcznie za jednego pacjenta ;) a ponoć wyciąg z pestek moreli ma działanie antyrakowe a nawet dobra dieta :( wszystko się da uleczyć ale zdrowe społęczeństwo nie jest komuś na rękę

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
uważam, że raczej już nie można bo większość idzie na medycynę tylko po to, żeby fucha w życiu była co wiąże się z kilkakrotną poprawioną maturą :O normalnie lekarz z poprawianą maturą brzmi dumnie nie ma co :O

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość Interes się kręci
Jeżeli koncerny farmaceutyczne przeznaczają na marketing 30-40, a na badania tylko 20 procent zysków - świadczy to o ich intencjach. Artykuł z Nieznanego Świata: Panie Doktorze! Jestem zdecydowaną zwolenniczką leczenia naturalnego stymulującego organizm i wykorzystującego właściwości samoleczenia. Dlatego w potrzebie zawsze stosuję zioła lub leki homeopatyczne. Zastanawiam się jednak, czy są one tak rzetelnie przebadane, jak leki chemiczne? Wykonuję zawód pielęgniarki i od lekarzy, z którymi pracuję, wiem, jak dokładnie i przy użyciu jakich nakładów finansowych testuje się stosowane obecnie środki medyczne. Stąd moje wątpliwości. ---------------Jadwiga z Kielc Droga Pani Jadziu! Istotnie, przyjmowane przez nas medykamenty powinny być całkowicie bezpieczne. Badania wykonywane przed wdrożeniem leków do produkcji nie są tutaj bez znaczenia. Zasadniczą próbę stanowi jednak efekt masowego, komercyjnego ich zastosowania już po dopuszczeniu do sprzedaży. Dopiero wtedy (po latach) wychodzi szydło z worka. Filozofii opartej na przekonaniu, iż najnowsze hity z laboratoriów medycznych muszą dać najlepsze efekty lecznicze można przeciwstawić hipotezę, że przyroda sama w sobie jest najdoskonalszym projektem i umiejętne wykorzystanie jej możliwości oraz zasobów przyniesie o wiele lepsze rezultaty. Najczęściej te dwa podejścia sprawdzamy praktycznie, gdy po nieskutecznym leczeniu naukowym w oficjalnych i uznanych placówkach, gdzie aplikowano nam najnowsze, najkosztowniej przebadane specyfiki, jesteśmy zmuszeni szukać ostatniej deski ratunku w metodach stymulujących to, co oferuje nam Natura. Sugestia, hipnoza, akupunktura, klawiterapia, ziołolecznictwo, homeopatia, głodówki i dietetyka, bioenergoterapia oraz ruch to przykładowe elementy leczenia naturalnego, opartego na wykorzystaniu tego, w co zostaliśmy wyposażeni. Niestety, zgubili nas Fenicjanie, wynajdując środki płatnicze, czyli pieniądze. Generujący niewyobrażalne zyski przemysł farmakologiczny połknął już swój ogon, a my, testując na sobie najnowsze leki, stajemy się jego ofiarami. Niepohamowana chciwość i egoizm niepozwalający dzielić się dochodami stworzyły pomysł patentowania substancji leczniczych. A ponieważ nie można opatentować rośliny, która - będąc gotowym remedium - zawiera wiele składników dających w połączeniu lekarstwo, koncern syntetyzuje jedną substancję i chroni ją patentem. Ogromne zyski umożliwiają - dalej - kupowanie medialnych autorytetów medycznych, czyli kształtowanie opinii lekarzy i społeczeństwa. Pozwalają też na tworzenie kłamliwych teorii podważających zasadę, że najprościej, najtaniej i najbezpieczniej jest wykorzystywać w leczeniu (tam gdzie to możliwe) siły Natury. Ale najgorsze dopiero przed nami! Coraz większe możliwości nauki i wdrażanych technologii, brak wyobraźni, chęć uzyskania natychmiastowego zysku bez dostrzegania jego globalnych, odległych następstw, pchają obecnie zarządców międzynarodowych koncernów (nie tylko farmaceutycznych) do prób patentowania całych organizmów! Na przykład zmniejszenie światowej puli genowej zbóż poprzez wprowadzenie zbóż GMO odbije się na zdrowiu wielu społeczeństw. Ale może o to właśnie chodzi? Byłoby kogo leczyć i karuzela mogłaby kręcić się znacznie szybciej! Czy to jest spisek? Chyba nie, bo scenariusz ten rozgrywa się na oczach świata! A więc: kto ma oczy, niechaj widzi, a nie tylko patrzy. Jeżeli koncerny farmaceutyczne przeznaczają na marketing 30-40 procent zysków, a na badania tylko 20 - świadczy to o ich intencjach. Jak te pieniądze są rozdawane? Poprzez fundowanie aptekarzom i właścicielom hurtowni farmaceutycznych premii w gotówce lub w postaci atrakcyjnego urlopu w egzotycznych krajach, o jakim szeregowi nabywcy leków mogą tylko pomarzyć. Lekarzy z kolei nagradza się w zależności od możliwości ich działań: np. lekarz wsiowy - z POZ otrzymuje od firmy długopis albo mydełko. Czasami bierze też udział w płatnym badaniu naukowym konkretnego leku wskazanej firmy, co polega na wypełnianiu danymi z sufitu kwestionariuszy tajemniczego przeznaczenia. Zapracowanego lekarza nierzadko wyręcza w tym żmudnym dziele usłużny przedstawiciel producenta, który ma do rozdania swój budżet (jeżeli tak powstają kohortowe badania EBM oparte na przebadaniu dziesiątków tysięcy chorych, to strach się bać). Medyk wąskiej specjalności jest w oczach marketingowców wart znacznie więcej. Koncern wie bowiem, że pacjent przychodzący do wsiowego od specjalisty zażąda, aby leki, które przepisał ten ostatni, kontynuować, bo z założenia są one uznane za ważniejsze (specjalista się zna!). POZetnik, jeżeli nie ma ambicji bycia kierownikiem/ koordynatorem terapii swojego pacjenta, ogranicza się wówczas do lekarstw zaordynowanych przez swojego kolegę. Dlatego marketing jest bardziej hojny dla specjalistów i ma dla nich ładniejsze długopisy, snobistyczne pióra oraz automatyczne ołówki w firmowym komplecie z Chin, wizytówki i wizytowniki, imienne futerały, cygara w ładnych pudełkach, niby drogie wina, darmowe zaproszenia na zjazdy naukowe i gotówkowe prowizje za każdą wypisaną receptę. Ordynator oddziału szpitalnego, gdzie leczą kroplówkami i zastrzykami, znajduje się w tej hierarchii jeszcze wyżej. Od marketingu, mającego do rozdania jedną trzecią zysku, może on oczekiwać środków na wyjazdy (krajoznawcze, towarzyskie i edukacyjne) do dalekich krajów, gratisowego sprzętu (telewizory, lodówki), a dla własnych oddziałów szpitalnych - najnowszych i najdroższych leków, których wartość sięga nierzadko kilku milionów złotych. Bardzo wiele do myślenia dają wyniki kontroli przeprowadzonej w obszarze finansowania badań klinicznych opłacanych przez międzynarodowe koncerny farmaceutyczne. Chodzi o personalne powiązania lekarzy z firmami zlecającymi wykonanie badań w państwowych szpitalach i na państwowym sprzęcie oraz - oczywiście - na pacjentach tych placówek. I tak z raportu NIK dotyczącego kontroli w jednym z uniwersyteckich szpitali klinicznych wynika, że na podstawie zawartej umowy, w badaniu A5751017 szpital otrzymywał za jednego pacjenta 803 $, a badacze - 9 077 $, natomiast za badanie C-02-60 zainkasował za pacjenta 1 421 zł, badacze zaś - 5 500. Z obliczeń NIK wynika, że w obu tych przypadkach lekarzom uniwersyteckim przypadło w udziale 2 100 000 zł, z czego połowa stanowiła łup dyrektorki ośrodka, która podpisała umowę. Ostatecznie szpital dostał 62 000 zł, czyli ok. 3% tego, co badacze. Jak Pani widzi, Pani Jadziu, przepływ WIELKICH pieniędzy przebiega bardzo sprawnie i jest rzetelnie udokumentowany - tylko co z tego wynika DLA NAS? Astmę, chorobę wrzodową żołądka, infekcje itp. ze znakomitymi skutkami możemy leczyć metodami naturalnymi, ale kto by wówczas na tym zarobił? - lek med Janusz Kołodziejczyk

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość apoooujjj
co za pierdoły :o

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość dzięki za mądry artykuł
Absolutną rację ma autor topiku, nic dodać nic ująć, pogoń za pieniądzem sprowadza każdego na dno moralności. Zaden nie zastanawia się, że nadmiarem dolarów trumny nie wyklei, że zgniją jak całe ciało. Oto cytat podsumowujący sensowność ww. artykułu: Przyszłość medycyny Współczesna medycyna i medycyna przyszłości nie będzie polegała na tabletkach, zastrzykach, operacjach chirurgicznych, lecz na stymulacji(środkami zarówno fizycznymi jak i psychologicznymi), wręcz zmuszaniu Układu immunologicznego do obrony i walki z infekcją chorobotwórczą” poprzez spełnianie 4. warunków determinujących zdrowie: 1)odżywianie, 2)wysiłek fizyczny,3) higiena ,4) pozytywne nastawienie psychiczne; krótko mówiąc, dzięki higienie w pełnym tego słowa znaczeniu. Będzie to najsensowniejszy, zarazem najtańszy sposób na zdrowie i życie. W przeciwnym wypadku ludzkość ulegnie zagładzie biologicznej. LR Szczegóły na: www.vademecum.zdrowia.prv.pl

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość adadadaddd
Dzis dowiedziałam się, że mam raka.Lekarz nawet nie dał mi skierowania na badanie poproszony o nie, gdyż stwierdził, że na raka chorują starzy (mam 24 lata), laborantka rownież odradzała wykonanie badań, bo po co. Uparałam się i naszczęście zrobiłam badania na własną rękę.Wszyscy z mojej rodziny leczeni na raka metodą konwencjonalną zmarli. Nie ufam medycynie, nawet nie zamierzam iść z tym do onkologia, bo od razu będą chcieli mnie kroić albo szprycować czymś. Skupię się wyłącznie na niekonwencjonalnej metodzie leczenia - ziołolecznictwie. Zobaczymy.....

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Jedno ale - kwestia pieniędzy na marketing niekoniecznie przekłada się na intencje producenta. Jeśli pół strony czy 30 sekund reklamy kosztuje kilkaset tysięcy złotych, to choćby ten preparat był najlepszy na świecie, nakłady na marketing muszą być wielokrotnie wyższe niż na badania.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość mnie martwi jeśli tak się
stanie oznaczać to będzie że nie mamy prawa wyboru zbytniego...już od stycznia

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość to się nazywa
TERROR MEDYCZNY :(

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość bardzo możliwe kasa kasa
jak nie wiemy o co chodzi prawda

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość nie ufam i ufać nie będę
zawiodłam się na wielu lekarzach i na lekach mam dość

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
pożyjemy zobaczymy :) merkaba a ty co tu robisz? nagle wielbiciel teorii spiskowych ? a niby taki optymista;)

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość uuuuuuupuuuuuuuuuupuuuuuuuuuup
a ja wiem ,że to zło sie szerzy naświecie

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość też nie wierze i nie ufam
normalnej medycynie

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość uuuuuuuupuuuuuuupuup
dlaczego skuteczne niekonwencjonalne metody są postrzegane jako szarlataństwo i ciemnogród? w pięknym mieście na R dowiedziałam się ,że np dermatolodzy pacjentom przepisują sterydy i jakieś inne hormony albo antybiotyki a sami latają po zielarzach i właśnie takich"szarlatnach(wg medycyny) i kupują u nich specyfiki na różne dolegliwości:P wytłumaczy mi ktoś o co chodzi to jest dopiero hipokryzja prawda?

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość Coraz więcej nieuków
"Niektórzy laicy sądzą, że naukowcy poszukują prawdy, modyfikując wcześniejsze teorie, gdy tylko pojawią się nowe fakty i wskazówki. W istocie naukowcy bywają równie ograniczeni i pełni ślepej wiary jak średniowieczni duchowni." - Kenneth C. McCulloch

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość Wierszyk___________________
Skąd to pochodzi między doktorami, Że kiedy chorzy, nie leczą się sami? „Stąd przyjacielu - rzecze ktoś z uśmiechem - że samobójstwo jest grzechem”.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

×