Skocz do zawartości
Szukaj w
  • Więcej opcji...
Znajdź wyniki, które zawierają...
Szukaj wyników w...

Zarchiwizowany

Ten temat jest archiwizowany i nie można dodawać nowych odpowiedzi.

budząc się

Bóg jest lepszy od LSD

Polecane posty

Gość lsd lsd lsd
Nie ma co rozumieć. Porzuć katolicką ideologię strachu. Bóg rzucający swe dziecko na pożarcie pokazałby w ten sposób swoją bezsilność. Poza tym byłby jak stalinowskie dziecko donoszące na rodziców w imię społecznego dobra. Nad czym tu się zastanawiać?

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość merkaba.
w dzień i w nocy sie zastanawiam 💤

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Bóg jest światłem. My jesteśmy światłem. Nie jest to fizyczne światło. Jest to doskonałe duchowe światło bezgranicznej miłości. Co może robić światło ze światłem, miłość z miłością? Mogą tylko jednoczyć się, by promienieć jeszcze bardziej, by miłość była jeszcze większa. Wytworzyliśmy okrutny świat, w którym wydaje się, że możemy zadawać sobie wzajemnie ból, cierpienie, możemy porzucać się i cierpieć w samotności duszy. Równocześnie stworzyliśmy niesamowicie skomplikowany system niekończących się rytuałów, zachowań, potrzeb, by uciekać przed cierpieniem i samotnością. Nawet jednak w naszym dziwnym śnie, odczuwalne są słabiutkie promyki światła, bo nie jesteśmy w stanie zniszczyć się całkowicie, zanegować siebie do samego końca. I żyjemy w koszmarnym tańcu tych niewielu skromnych promyczków przeplatających się z oceanem szaleństwa, zapomnienia, walki, poświęcenia, lęku, cierpienia i wysiłku. Czy kiedykolwiek zaufaliście komuś bezgranicznie? W tym świecie i na zasadach tego świata jest to niemożliwe. Dlaczego? Bo nikt tutaj nie wierzy bezgranicznie sam sobie, w całkowitą doskonałość siebie samego, stworzoną nie przez niego, ale przez Boga. Dzisiaj otrzymałem lekcję we śnie. Przybywały do mnie istoty z różnych światów. W sumie były niewidzialne, ale wiedziałem, czułem całym sobą, że są. Przychodziły do mnie po opiekę i miłość. I bezgranicznie mi ufały, z całkowitą, łagodną, aksamitną ufnością oddawały się mojej trosce i miłości. Doznawałem boskich stanów, chwil Bożego pokoju, kontaktu z Bogiem, itd., ale w tym śnie było to całkowicie osobowe, nierozerwalnie związane z istnieniem innych bytów. Nigdy w życiu nie ufałem tak sam sobie jak zaufano mi w tym śnie, nigdy w życiu nie odczułem takiego bezkresnego zaufania do kogokolwiek, nawet do najbliższych osób, które bardzo, bardzo kocham. Nie wierząc w siebie, w swą zdolność do całkowitej dobroci i całkowitej miłości, nie obdarzyłem nimi nikogo. Nie obdarzając, byłem niezdolny do widzenia całkowitej miłości i zaufania w innych. Sądzę, że widzę, a jestem ślepy. Wydaje mi się, że słyszę, a jestem głuchy. To straszne. Sam strącam siebie do świata bez miłości. Do piekła, bo tym jest istnienie bez miłości. Świat miłości, zaufania i oddania, które odczułem we śnie byłby rajem. Jak długo mam wydłubywać sobie oczy i wbijać nóż we własne serce? Wiem dlaczego to przyszło we śnie. Pomimo wszystkiego co wiem, pomimo codziennej, niemal nieustającej pracy, wciąż oszukuję się, wciąż zakrywam przed sobą rzeczywistość Boga i prawdę przez niego stworzoną. Nie potrafię całkowicie wyzbyć się mechanizmów obronnych, które mają mnie chronić przed wyimaginowanymi zagrożeniami. Nie rozumiem co znaczy ufać, bez zostawienia choćby najmniejszych szczelin na ucieczkę, gdyby jednak ktoś zawiódł moje zaufanie. Nie rozumiem co znaczy bezgraniczna ufność. Nie było mi tego jak pokazać na "jawie", czym jest uczucie, gdy ktoś obdarza całkowitym zaufaniem, wierząc doskonale w wewnętrzną dobroć i miłość drugiego. Dlatego ta lekcja była we śnie. Jestem nieskończenie wdzięczny za ten sen. Dużo lepiej rozumiem gdzie idę. Wierzę, że mi to pomoże. I pragnę byście wszyscy odczuli tą lśniącą ufność. To jest w rękach Boga i Waszych. Ale ja także będę starał się ze wszystkich sił tak ufać, całkowicie, łagodnie i słodko, także Wam. 🌼

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość merkaba.
otwórzcie usta wypelnie was swoja miloscia

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość Abdulrahmah
To wciąż jesteś dilerem, autorze?:D

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość merkaba.
iwyl biłer bikoz aj byliw aj ken flaj aj byliw aj ken szit de skaj

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Tak, mój drogi, nigdy nie przestałem. I nie ustanę, dopóki wszyscy nie będą ućpani na zawsze. Tylko mniej słów. Słowa są wyłącznie pomocnicze, z założenia. I będzie maleć ich waga. Jak słowami można byłoby stripować kilka miliardów istnień? A co z istnieniami co słów nie znają? Były nieco podobne próby, z założenia raczej nieudane, choć ważne i warte docenienia, jak Timothy'ego Leary'ego :) "Żadna myśl Syna Bożego nie może być oddzielna lub odosobniona w swych skutkach. Każda decyzja podejmowana jest dla całego Synostwa; kierowana jest w głąb i na zewnątrz i wpływa na konstelację większą niż cokolwiek, o czym kiedykolwiek śniłeś" (Kurs Cudów, Foundation for Inner Peace, Tekst, str. 237, nb.9) Miłego dnia 🌼

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
ufność taka, o jakiej piszesz, całkowitą, można mieć tylko do Boga, powierzyć mu całego siebie, oddawać wszytko. Ilu to potrafi? Okazuje się, że to wcale nie łatwe, wymaga odwagi i braku wahania. Nawet przed Bogiem człowiek chce pozostawić sobie swoją wolę, zachować dla siebie decyzje, woli kierować się wolą swojego ego, swoimi instynktami itd. Uważam, że to jest pierwszy i najważniejszy krok, który musi być codziennie, w każdej sekundzie powtarzany - ufność w Bogu. W ten sposób uczymy się, że tylko On jest naszą nadzieją, ostoją, źródłem wszelkiego ratunku, w najdrobniejszych sprawach. Człowiek dopiero po latach miotania się zgodnie z własną wolą odkrywa, że potrafi sprowadzać na siebie tylko cierpienie i zamęt, że nie ma pojęcia, dokąd prowadzi droga i co jest mu naprawdę potrzebne. Bez Boga człowiek jest jak ślepe kocię we mgle. Jak można ufać sobie, skoro się samego siebie nie zna? Inni ludzie są dokładnie w takiej samej sytuacji, kierowani impulsami, emocjami, zachciankami - jak można im ufać? Można ufać sobie na tyle, na ile ufa się Bogu. Można prosić o oczyszczenie serca i intencji, by Bóg zechciał nas wykorzystać do swojego dzieła. Oddanie wszystkiego Jemu, to najpotężniejsza broń i największy akt ufności. Wszystkie inne pójdą za nim. Zgadzam się, że słowa to tylko słowa, one mogą wskazać kierunek, ale nie zastąpią doświadczenia. Chcesz doświadczyć "na żywo" ucieleśnionej bezgranicznej miłości? Udaj się do któregoś z awatarów żyjących w różnych częściach świata. Każdy z nich jest stanie wziąć na chwilę człowieka w ten obszar. Zapewniam Cię, że po takim spotkaniu będziesz miał tę próbkę w sobie na zawsze. pozdrawiam serdecznie A.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość budzac się

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość fgdfgds
to nie Bóg, tylko człowiek robi.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość do fgdfgds
tak sobie tłumacz ty i tobie podobni , nic innego wam nie zostało

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość do do fgdfgds
tyle że to prawda. boisz się prawdy?

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość pisz pod jednym nickiem ty
wyzej bo zmieniasz je jak p.....

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Umiłowani Bracia i Siostry! Umiłowane Forumowiczki i Forumowicze! Nie tak bardzo jeszcze przeze mnie umiłowani, Ale już trochę umiłowani! Jakże łatwa i jakże trudna jest droga najwyższego ćpuństwa! Łatwa bo nie wymaga by cokolwiek czynić, trudna bo wymaga całkowitego odwrócenia praw myślenia, całkowitej, dramatycznej zmiany sposobu postrzegania. Świat wokół to zły trip. W dosłownym, a nie alegorycznym sensie. To świat wytwarzany przez nasze umysły, poprzez umysłowe pomieszanie. Najwyższą Ścieżką jest zaprzestania widzenia w świecie czegokolwiek obiektywnego, co może być nam nieprzyjazne. Widzenie ludzi jako niegodnych zaufania to zły trip. To nasze nastawienie stwarza ludzi niegodnych zaufania. Jak możemy nie ufać doskonałym stworzeniom Boga? Nie ufać doskonałym dzieciom Bożym, to to samo co nie ufać Bogu. Nie ufać innym istotom, to to samo co brać swój zły trip za obiektywną rzeczywistość. Jeśli jestem doskonałym dzieckiem Bożym, to po co mam wlec kości przez kontynenty by poznać miłość? A potem ją wspominać? Przecież miłość Boga jest we mnie. Poznam ją nie wtedy gdy będę w zewnętrznym iluzyjnym świecie szukał wyjątkowych osób i okoliczności, lecz gdy pozwolę jej płynąć przeze mnie, co jest możliwie tylko poprzez kochanie wszystkich i tak samo. Ale nie ich ciał, ich poglądów, ich szaleństwa. Kochanie prawdy w nich, prawdy która jest poza chmurami iluzji. Jeśli będę patrzył na chmury iluzji, koncentrował się na nich i mówił: jak mógłbym zaufać moim braciom - to niemożliwe, to nigdy nie postrzegę prawdy w nich, prawdy chwalebnej, doskonałej, prawdy, że są doskonałymi dziećmi Bożymi, zasługującymi na całkowitą miłość. Jeśli nie postrzegę prawdy w stworzeniach Bożych, prawdy którą sam Bóg tam umieścił, to nie zrozumiem Boga. Tak samo jak nie kochając nie zrozumiem miłości. Bo szukanie Bożej miłości to kochanie innych, WSZYSTKICH, a nie szukanie kogoś kto mnie pokocha, kto da mi odczuć czym jest miłość. Przecież Bóg jest cały czas, przecież kocha nas cały czas, a jego miłość jest najwyższą miłością. Nie ma mam więc wlec się przez świat by gdzieś znaleźć jej odpryski, tylko zrozumieć dlaczego nie odczuwam jej tu i teraz. A dlaczego jej nie czujemy??? Bo blokujemy ją poprzez to, że nie kochamy innych, bo widzimy w nich podejrzane stwory niegodne zaufania. Umiłowani moi, ćpajmy Boga ile się da. Zanim jednak weźmiemy do ust kolejną działkę, badajmy ją. By ćpać Boga, a nie podróbki. Są dobre podręczniki dla ćpunów, już je wskazywałem. Ćpajmy pilnie, by nasz zbiorowy zły trip nie skręcił w jeszcze głupsze rejony. Ćpajcie Umiłowani! 🌼

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Ciekawi mnie, co masz na myśli, mówiąc, że: "Świat wokół to zły trip. W dosłownym, a nie alegorycznym sensie. To świat wytwarzany przez nasze umysły, poprzez umysłowe pomieszanie." Chwilę później piszesz: "Jak możemy nie ufać doskonałym stworzeniom Boga? (...) jestem doskonałym dzieckiem Bożym..." co jest więc tym "złym tripem" skoro człowiek jest doskonały? Rośliny, zwierzęta? One też są doskonałe, jeszcze nie widziałam np. niedoskonałego ptaka, konia ani nawet dżdżownicy. Cóż jest więc takie złe w tym świecie? Wytwory człowieka? Domy, które zbudował, ulice i samochody? Internet? Czy w ogóle sam fakt, że istnieje ten materialny świat? Czy to człowiek go stworzył? Człowiek ma może dość mocy, by ten świat zniszczyć, ale na pewno nie żeby stworzyć. Ja się trzymam jednego: jest tylko Bóg, reszta jest złudzeniem. Nie ufam złudzeniom. Ufam boskiej cząsteczce w każdym z nas, bezgranicznie, ale nie ufam dzikiemu zwierzakowi, ani temu w lesie ani temu w drugim człowieku. Nie wiadomo w zasadzie, który gorszy. Mówimy przecież o tym samym - kochać można tylko i wyłącznie prawdę = duszę. Ciało, piękne oczy, nawet piękny umysł to tylko złudzenia. Kochać oznacza przyznać: "widzę Twoją duszę". Najpierw jednak trzeba zobaczyć swoją, żeby rozpoznać ją w drugim.... Inaczej miłość będzie sprowadzać się do zachłanności, pożądania, przywiązania, pozostanie brzydka i egoistyczna. Piszesz: "Umiłowani moi, ćpajmy Boga ile się da. Zanim jednak weźmiemy do ust kolejną działkę, badajmy ją. By ćpać Boga, a nie podróbki." No właśnie - cały problem to odróżnienie ziarna od plew. jest na świecie całe mnóstwo dilerów Boga, są nawet tacy, którzy oferują 'oświecenie w godzinę" itp. - cieniasy. Aż godzinę?! Z łaską boską może się to stać w sekundę! Dlaczego jednak tak mało ludzi przejawia Boga, skoro to takie łatwe? Wszystko jest przecież napisane, powiedziane. A jednak.... każdy, kto wchodzi na ścieżkę rozwoju bardzo prędko dowiaduje się, że Bóg jest wszędzie, że jego miłość jest osiągalna dla każdego, o każdej porze. Wiedzieć, to jednak zupełnie coś innego niż doświadczać.... Sam piszesz: Nie wierząc w siebie, w swą zdolność do całkowitej dobroci i całkowitej miłości, nie obdarzyłem nimi nikogo. Nie obdarzając, byłem niezdolny do widzenia całkowitej miłości i zaufania w innych. Sądzę, że widzę, a jestem ślepy. Wydaje mi się, że słyszę, a jestem głuchy. To straszne. Sam strącam siebie do świata bez miłości. Do piekła, bo tym jest istnienie bez miłości. Świat miłości, zaufania i oddania, które odczułem we śnie byłby rajem. Jak długo mam wydłubywać sobie oczy i wbijać nóż we własne serce?" To przejmujące, wielu tak czuje. Każdą myślą "nie-boską" wbijamy sobie nóż w serce, bo oddzielenie od Boga jest niezgodne z naszą naturą. Nie kochamy wystarczająco samych siebie, nie przejawiamy boskiej miłości nawet na tyle, by nas wypełniła - jak możemy obdzielić nią innych? To tak, jakby żebrak oferował skarby drugiemu żebrakowi... Taka miłość musi być fałszywa, to tylko tombak, puste słowa. Pytasz: "....po co mam wlec kości przez kontynenty by poznać miłość? A potem ją wspominać? Przecież miłość Boga jest we mnie." Oczywiście, nie ma potrzeby robienia innych podróży poza tą jedną: do wnętrza. Miłość Boga jest wszędzie, zawsze dostępna. Z nią jest jednak tak, jak z elektrycznością: też jest wszędzie, od zawsze, ale dopiero trzeba było wypracować sposób jej wykorzystania, aplikacji. Taką rolę pełnią boskie inkarnacje na świecie. To są prawdziwi dilerzy Boga, bo oni dają bezpośrednie doświadczenie, impuls, który budzi duszę. To, co się dostaje to nie "odpryski" ani "wspomnienia" - to autentyczny "wake up call", który porusza całym istnieniem. Tego się nie da opisać, opowiedzieć - to jest doświadczenie. Nie da się też mieć zdania na ten temat bez przeżycia. Oczywiście, to tylko jedna z możliwości, można iść do Boga bezpośrednio. Piszesz: "Są dobre podręczniki dla ćpunów, już je wskazywałem." Rozpowszechnianie książek, idei jest pomocne, choć dla wielu będzie to bardzo długa i okrężna droga. Po co mam wlec umysł przez setki stron Kursu Cudów, skoro nie da mi on więcej niż intelektualne zrozumienie, idee? Nawet tak piękne, jak idea kochania wszystkich. Cała rzecz w tym, jak zmienić piękną ideę w autentyczne uczucie. To jest budzenie się: gdy słowo staje się ciałem... nie ma innego. Lepszy nano gram przeżycia niż kilogramy lektury. Ale masz rację - to Twój trip, Twój rewir. Aluzju poniał ;) Wszystkie rzeki prowadzą do morza :) więc - do zobaczenia 🖐️ pozdrawiam bardzo, bardzo serdecznie

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Drogi Aumm. Co jest złego w świecie, pytasz? I piszesz, że człowiek nie stworzył tego świata. Tu jest esencja. Tu jest ostateczny hardcore wszystkich hardcorów. Tu jest zbawienna myśl, której nikt jeszcze nie wcielił w życie. Dlatego nie było do tej pory kogokolwiek oświeconego, o czym napiszę później. Czym jest miłość, ta boska? Dawaniem siebie. Bóg nas stworzył dając nam Swój byt, dając siebie. To oznacza, że nasza moc jest nieograniczona. Jeśli jesteśmy na obraz i podobieństwo Boga, to znaczy, że moc nasza jest bezgraniczna. Śnisz i nie negujesz tego, że sen stworzył Twój własny umysł. Całą rzeczywistość snu. Prawda? Nie wydaje Ci się dziwne, że te wszystkie nieskończone szczegóły snu stworzył Twój umysł. Nie negujesz także, że jesteś dzieckiem Bożym. Ale negujesz swą moc, bo nie wierzysz, że to możliwe, że to Ty stworzyłaś świat, który widzisz wokół. Na tym polega trudność oświecenia uważasz, że istnieje cokolwiek obiektywnego, co jest poza Twoją mocą. W ten sposób negujesz Boga. Wierzysz w Boga, ale wierzysz, pośrednio, w to, że Bóg nie jest dość miłujący by dać nam całą swoją moc. I dlatego musisz uważać świat za obiektywnie istniejący. I dlatego piszesz o małości człowieka, co z Twoich postów widać dość wyraźnie. Jak to możliwe, że wierzysz w małość tego co stworzył Bóg? Bóg nie stwarza małości, ani czegokolwiek pozbawionego mocy, bo jest Wszechmiłujący i dlatego daje wszystko co ma. Jako najlepszy i doskonały Rodzic. Ale nie wierzysz w to, nie wierzysz w swoją moc i doskonałość. Widzisz to? Widzisz co to musi oznaczać dalej? Musisz wierzyć, że widziany przez Ciebie świat stworzył Bóg, czyli czas, przemijanie i cierpienie. Czyli wierzysz w Boga, który jest okrutnym stwórcą. Który skazuje nas na męki bycia tutaj. Przemyśl sobie to i jeśli chcesz odpowiadać, odpowiedz do cna uczciwie. Zobacz to. W świecie nie ma nic złego, bo jest iluzją. W tym co nie istnieje nie ma ani dobra, ani zła. Tak samo jak budzisz się ze snu, po prostu wiesz, że rzeczywistość snu nie istnieje, i nie musisz jej oceniać w kategoriach dobra i zła. Co najwyżej wiesz, że sen powiedział Ci coś o stanie Twego umysłu. Prawda? Świat, z tego punktu widzenia nie jest zły. Ale gdy ktoś śni koszmary, choć one nie są żadną istniejącą obiektywnie rzeczywistością, budzisz go, bo nie chcesz by cierpiał grozę, trwogę, choć on je tylko halucynuje. Nie budzisz go ze zła. Budzisz go z iluzji cierpienia. To jest kosmicznie trudno pojąć, że ten świat jest snem. Nie w alegorycznym sensie, lecz dosłownym. To właśnie oznacza, że świat jest złym tripem. Bo w świecie snu zawsze kończymy cierpiąc. Zawsze. Iluzje nigdy nie przynoszą szczęścia. Szczęście przynosi rzeczywistość Boga, ale ona nie jest snem. Cały materialny świat jest snem. Bóg go nie stworzył. Choć interweniuje, bo my tylko pogrążalibyśmy się dalej. Dlaczego nie było nigdy nikogo oświeconego? Percepowanie przez jakikolwiek byt nieistniejącego, postrzeganie przez jakikolwiek byt iluzji jest tego dowodem. Spotykam wielu ludzi, którzy mówią: staram się, umrę i wrócę do Boga. Może tak, ale to jest bez znaczenia. Bo Bóg będzie całkowicie rozumiany, gdy wszyscy będą w domu, a nie np., Ty czy ja, czy jakikolwiek „indywidualny byt. Miałem dwie bardzo klarowne wizje, w których byłem aniołem. Nie miałem potrzeb, nic nie mogło mi zagrozić, ale nie byłem szczęśliwy. Dlaczego? Pomagałem w tych wizjach ludziom, którzy najczęściej nie przyjmowali tej pomocy. Widziałem i odczuwałem ich smutek. I ten smutek był moim smutkiem. Tu należy porzucić nasz linearny sposób myślenia. Jest to trudne bez wizji. Bóg nie jest nieszczęśliwy, gdy śnimy. Ale stworzył nas jako swoje szczęście i dopełnienie. Nie jest spełniony, choć jest, gdy my nie jesteśmy całkowicie szczęśliwi. Bo Jego spełnieniem jest nasze bezgraniczne szczęście. Gdy my blokujemy nasze szczęście, On Go nie odczuwa. I to jest Jego smutkiem, choć On nigdy nie jest smutny. Oświeceniem nie jest porzucenie tego świata i doświadczanie choćby najdoskonalszych stanów błogości. Oświeceniem jest oświecenie CAŁEGO świata i przyprowadzenie WSZYSTKICH do Boga. Dlatego nie istnieje nic takiego jak indywidualne oświecenie. Oświecenie jest oświeceniem całego świata albo nie ma go wcale. Szczęściem nie jest moje szczęście. Moim szczęściem jest szczęście Wszystkich. Inaczej nie ma szczęścia. Dlatego oświecenie to zniknięcie tego świata. To zniknięcie wszelkiego cierpienia. Nie mogę być szczęśliwym, gdy brat, choćby jeden halucynuje cierpienie. Dlatego, nie może być tak, że jesteś oświecony, a jakikolwiek byt śni o cierpieniu. Jeśli mylę się, i mylą się Ci, którzy mnie prowadzać, to oznacza, że można być szczęśliwym gdy inni cierpią, choćby we śnie (a zresztą tylko tak można cierpieć we śnie). Nigdy w to nie uwierzę. Dlatego cierpię i miotam się. Mi nie wystarczy, że jest mi dobrze. Muszę widzieć i POZNAWAĆ, że wszyscy są szczęśliwi. Nie ma innego szczęścia. I dlatego to wszystko jest tak trudne. Mógłbym pogrążyć się w błogości. Ale jak mógłbym, jeśli ktokolwiek odczuwa cierpienie? Nie ma znaczenie, że on śni o tym. Nie ma znaczenia, że ono nie jest realne. Dla niego jest realne. I dlatego jest realne dla mnie, choć cierpienia nie ma. Nie ma znaczenia. Gdy bliska mi osoba halucynuje ból, jest on moim bólem, choć wiem, że jest iluzją. A kto nie jest mi bliski? Kto może nie być bliski Bogu, kto naprawdę istnieje? A czy ktoś kto jest bliski Bogu może nie być mi bliski? Dlatego choć ciężko pracuję, czuję, że to mało, mało, mało. Nie wspominając o moich żałosnych upadkach, gdy z bezsilności, czyli niewiary, potępiam innych za ich upadek. Za zagubienie i niezrozumienie. I tu objawię głębię swojego szaleństwa. Ze światowego punktu widzenia mam niemal wszystko, co można mieć. Mógłbym spocząć pogodzony. Może rzeczywiście jestem po prostu szalony. Gdy budzę się i czytam w gazecie, że zdarzyło się jakieś nieszczęście, uważam to za dowód swojego nieoświecenia. Za dowód mojej słabości. Że nie potrafię kochać tak by nie było nieszczęścia. Gdy wypowiem jakikolwiek osąd o innym, że coś mógłby zrobić lepiej, choćby w myśli, choćby poprzez podniesione brwi, upadam. Cierpię z powodu swojej dennej percepcji, która nie pozwala mi widzieć doskonałości innych, tylko ich wyimaginowane wady. Gdy ktoś mi bliski widzi wady innych, cierpię, bo uważam, że jestem denny, bo nie potrafię kochać. Nie potrafię kochać, bo uważam, że ktoś jest niedoskonały, bo widzi wady doskonałych. Nie mam wytchnienia. Żadnego. Kiedyś dawał je sen lub upicie się, etc. Dziś nic nie przynosi zapomnienia. Mogę śnić, albo np. wypić dowolną ilość alkoholu. I tak, choć śnię lub jestem pijany, pozostaje ostra, trzeźwa świadomość. Wciąż widzę swój upadek, bo rozumiem, że upadek kogokolwiek jest moim upadkiem. Nie dałem mu miłości. Czyli nie wyzwoliłem go. Czasami chciałbym umrzeć. Ale nie ma jak, bo śmierć nie istnieje. Kurs jest z pewnej perspektywy okrutny. Ale wierzę w niego, bo każde jego zdanie odczuwam w sobie jako prawdę. Jest pozornie okrutny, gdy mówi: musisz przejawić Boga w tym świecie. W tym świecie musisz kochać jak Bóg. Tylko tak skończy się cierpienie. Wierzę w to. Wierzę, że to jest możliwe, bo wierzę, że jestem dzieckiem Boga. Ale non stop, 24h na dobę widzę, że nie kocham jak Bóg kocha. No to trochę poużalałem się nad sobą. I nie ma żadnego „mojego rewiru. Wszystko jest nasze, czyli także moje, bo wszystko jest Boga, czyli wszystko należy do wszystkich. Niepojęte w tym świecie. Hej :) Miłej nocy :) I pozdrawiam Ciebie i Wszystkich serdecznie i bardzo szczerze dziękuje za twoje pozdrowienia.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość ta znowu zaczyna
Aumm jest jak kupa rozkladajaca sie na drobne bobki :D Zreszta jak kazda baba :D

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
I skoro tak jest, to jeszcze jedna szczera wypowiedź. Całe oświecenie to psychoterapia. Dlatego Kurs został przekazany poprzez psychologów. I rozumiem dlaczego przekazująca, H. Schucman, umarła w głębokiej depresji. Psychoterapeuta, który nie umiał zastosować terapii do siebie samego, którą zrozumiał, a którą nie potrafił się wyleczyć, jest skazany na samobója. Zresztą Kurs, z punktu widzenia naszego świata, jest straszną książką. To jest mistrzostwo dekonstrukcji. Nawet Budda, czy Jezus, nie posunęli się do takiego klarownego przekazu. Bo go nie mieli. Świata nie ma. Całe oświecenie to zrozumienie, że Syn Boży, czyli my, chciał mieć jedyną prerogatywę, której nie miał. Chciał być stwórcą samego siebie, co jest niemożliwe. By tego dokonać, musiał zanegować Stwórcę, czyli udawać, że Go nie ma. Musiał więc odwrócić się od Boga. Odwracając się od Niego, wpadł w poczucie winy. Bo nikt nie może zaprzeczyć Doskonałej Miłości i nie mieć poczucia winy. Wyobraźcie sobie doskonałą, kochającą Was bezgranicznie istotę, słodką i łagodną, której miłości której łagodności nic w tym świecie nie odzwierciedla (nawet miłość najlepszej matki jest przy tym niczym), którą zabijacie. Jak byście się czuli? Dennie to mało powiedziane. Albo musielibyście ją uwolnić, przywrócić do życia, albo popaść w poczucie winy. Nie da się żyć z tak kosmicznym poczuciem winy. Więc co się dzieje? Następuje projekcja, wyparcie. Nie jestem winny. Świat to uczynił (nasza projekcja) i oto on jest winny. Swoją nie do zniesienia winę lokujemy w świecie, w iluzji, wytworzonej po to by wina nie do zniesienia nie była nasza. Już nie atakujemy siebie samych za wyimaginowane zabójstwo Miłości. To świat to uczynił. Teraz za karę atakujemy świat i atakujemy siebie światem. Jestem zły. Wierzę, że zaatakowałem Boga. Czystą Niewinność. Ból jest nie do zniesienia. Katuję się za to zamiast zrozumieć, że to nie nastąpiło, bo Boga zabić nie można. Ale ból jest tak wielki, że nikt przy minimalnie zdrowych zmysłach nie będzie się tak atakował, gdy zobaczy, że to się nie stało. Ale oszalał. Wymyśla więc zewnętrzny świat, który go atakuje. I widzi postacie, zdarzenia, które go atakują. I tu objawia się pełnia szaleństwa. Wierzy, że ten świat jest realny. Wymyśla więc środki obrony przed atakiem świata. I to wszystko dzieje się w oszalałym umyśle. To jest szaleństwem . Wyjaśnieni e tego jest doskonale logiczne. Poznałem niemal wszystkie religie i kosmologie wymyślone w tym świecie. Żadna nie trzyma się kupy. To wyjaśnienie jest doskonale logiczne i spójne. Nie zostawia żadnej nadziei na ocalenie tego świata, bo kto rozumiejąc co się dzieje, chciałby zachować swe szaleństwo? Próbowałem uwierzyć ze wszystkich sił, że ten świat ma sens. Ale on nie ma sensu. Będziecie się bronić, ale zrozumiecie jałowość i beznadzieję tego świata. Przestaniecie się oszukiwać. Nie będziecie chcieli płacić ceny śmierci i cierpienia, za to by nie przypomnieć sobie swojej boskości. I z tych oto powodów widzenie jakiegokolwiek niebezpieczeństwa w świecie jest szaleństwem. Brak miłości i zaufania do innych jest tylko i wyłącznie wyrazem nienawiści do siebie, za swój wyimaginowany grzech zabicia Boga, czyli Miłości. Zrozumienie szaleństwa jest początkiem powrotu do zdrowia. Nawet koncepcje religijne są szaleństwem. Bóg? Co za słowo. To największe Kochanie, to Miłość i Niewinność. Słowo Bóg i Ojciec jest nie na miejscu. To nasz Byt, nasze Umiłowanie, nasza najczulsza miłość. Pozdro. Dekonstruktor 8

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
I skoro tak jest, to jeszcze jedna szczera wypowiedź. Całe oświecenie to psychoterapia. Dlatego Kurs został przekazany poprzez psychologów. I rozumiem dlaczego przekazująca, H. Schucman, umarła w głębokiej depresji. Psychoterapeuta, który nie umiał zastosować terapii do siebie samego, którą zrozumiał, a którą nie potrafił się wyleczyć, jest skazany na samobója. Zresztą Kurs, z punktu widzenia naszego świata, jest straszną książką. To jest mistrzostwo dekonstrukcji. Nawet Budda, czy Jezus, nie posunęli się do takiego klarownego przekazu. Bo go nie mieli. Świata nie ma. Całe oświecenie to zrozumienie, że Syn Boży, czyli my, chciał mieć jedyną prerogatywę, której nie miał. Chciał być stwórcą samego siebie, co jest niemożliwe. By tego dokonać, musiał zanegować Stwórcę, czyli udawać, że Go nie ma. Musiał więc odwrócić się od Boga. Odwracając się od Niego, wpadł w poczucie winy. Bo nikt nie może zaprzeczyć Doskonałej Miłości i nie mieć poczucia winy. Wyobraźcie sobie doskonałą, kochającą Was bezgranicznie istotę, słodką i łagodną, której miłości której łagodności nic w tym świecie nie odzwierciedla (nawet miłość najlepszej matki jest przy tym niczym), którą zabijacie. Jak byście się czuli? Dennie to mało powiedziane. Albo musielibyście ją uwolnić, przywrócić do życia, albo popaść w poczucie winy. Nie da się żyć z tak kosmicznym poczuciem winy. Więc co się dzieje? Następuje projekcja, wyparcie. Nie jestem winny. Świat to uczynił (nasza projekcja) i oto on jest winny. Swoją nie do zniesienia winę lokujemy w świecie, w iluzji, wytworzonej po to by wina nie do zniesienia nie była nasza. Już nie atakujemy siebie samych za wyimaginowane zabójstwo Miłości. To świat to uczynił. Teraz za karę atakujemy świat i atakujemy siebie światem. Jestem zły. Wierzę, że zaatakowałem Boga. Czystą Niewinność. Ból jest nie do zniesienia. Katuję się za to zamiast zrozumieć, że to nie nastąpiło, bo Boga zabić nie można. Ale ból jest tak wielki, że nikt przy minimalnie zdrowych zmysłach nie będzie się tak atakował, gdy zobaczy, że to się nie stało. Ale oszalał. Wymyśla więc zewnętrzny świat, który go atakuje. I widzi postacie, zdarzenia, które go atakują. I tu objawia się pełnia szaleństwa. Wierzy, że ten świat jest realny. Wymyśla więc środki obrony przed atakiem świata. I to wszystko dzieje się w oszalałym umyśle. To jest szaleństwem . Wyjaśnieni e tego jest doskonale logiczne. Poznałem niemal wszystkie religie i kosmologie wymyślone w tym świecie. Żadna nie trzyma się kupy. To wyjaśnienie jest doskonale logiczne i spójne. Nie zostawia żadnej nadziei na ocalenie tego świata, bo kto rozumiejąc co się dzieje, chciałby zachować swe szaleństwo? Próbowałem uwierzyć ze wszystkich sił, że ten świat ma sens. Ale on nie ma sensu. Będziecie się bronić, ale zrozumiecie jałowość i beznadzieję tego świata. Przestaniecie się oszukiwać. Nie będziecie chcieli płacić ceny śmierci i cierpienia, za to by nie przypomnieć sobie swojej boskości. I z tych oto powodów widzenie jakiegokolwiek niebezpieczeństwa w świecie jest szaleństwem. Brak miłości i zaufania do innych jest tylko i wyłącznie wyrazem nienawiści do siebie, za swój wyimaginowany grzech zabicia Boga, czyli Miłości. Zrozumienie szaleństwa jest początkiem powrotu do zdrowia. Nawet koncepcje religijne są szaleństwem. Bóg? Co za słowo. To największe Kochanie, to Miłość i Niewinność. Słowo Bóg i Ojciec jest nie na miejscu. To nasz Byt, nasze Umiłowanie, nasza najczulsza miłość. Ale uzdrowieniem nie jest niszczenie świata. Uzdrowieniem jest tylko MIŁOŚĆ. Pozdro. Dekonstruktor 8

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Budząc się, hmmm, pojawia mi się tu parę znaków zapytani: twierdzisz, że Bóg stworzył nas na swój obraz i podobieństwo (swoją drogą, skąd to wiesz - bo tak jest napisane w Biblii?), oznaczałoby, że dał nam moc równą swojej. Dalej piszesz, że Bóg stwarza tylko rzeczy doskonałe. Jeśli więc człowiek został obdarzony mocą równą mocy Boga, jest taki sam jak Bóg, też musi tworzyć tylko doskonałość. Czyli, jeśli sami stworzyliśmy sobie ten świat, musi on być doskonały, nie ma innej możliwości. Podobnie, jak wszystko inne co wytworzy człowiek. A jednak, stwarzając dzięki swej boskiej mocy te wszystkie doskonałe rzeczy człowiek cierpi... kto stworzył więc cierpienie? Nie Bóg - nasz doskonały rodzic, nie człowiek, stworzony na jego obraz i podobieństwo - więc kto? Pora chyba wyciągnąć z lamusa jakiegoś Szatana... I to musiałaby być jakaś obiektywnie istniejąca siła poza mocą Boga i poza mocą człowieka, znów nie ma innej możliwości. Można oczywiście argumentować, że ten świat nie istnieje, jest nierealnym snem (czyim? Człowieka równego Bogu? Jak Bóg może zapaść w koszmarny sen?! To absurd!). Wtedy cierpienie jest tak samo nierealne jak ten świat... Wiele filozofii i religii poszło tym torem. To jest droga donikąd, gdyż prowadzi prosto do negacji sensu egzystencji, depresji i szaleństwa. Helen Schucman znalazła się w doborowym towarzystwie: Kirkagaard, Sartre, Russel... Pytanie o realność świata jest źle, niedokładnie postawionym pytaniem. Realny - pod jakim względem? Świat jest realny, dopóki jesteśmy w ciałach, musimy jeść, oddychać itd. Kto przestaje oddychać musi stąd odejść w ciągu kilku minut. Jesteśmy organiczną całością z tym światem, czy nam się to podoba czy nie. Gdyby to było takie proste - ciało, świat to jedna wielka iluzja, sen, to wtedy nic prostszego - wyjście z ciała oznaczałoby wyjście ze snu. Wielu filozofów doszło do takiego wniosku, drogą logicznego rozumowania, że samobójstwo jest jedynym wyjściem. Jak się powie A to trzeba też B. Dziwne, że żaden z nich nie był konsekwentny i nie wprowadził tej wiedzy w czyn. Pewnie żyli tak długo, poświęcając się dla ludzkości, by głosić prawdę o bezsensie ;) ? Pytanie może być postawione tak: jaki jest sens pobytu w ciele? Ale znów odpowiedź jest tylko jedna: nie ma to sensu, pobyt w ciele przynosi tylko cierpienie. Kto więc stworzył nam te ciała, kto nas tu wrzucił? Sami siebie? My, doskonali ludzie? Nie jest możliwe, byśmy stworzyli coś tak niedoskonałego mając boską moc i wszystkie boskie atrybuty. Więc...? Bóg nie tworzy przecież rzeczy niedoskonałych... Pytam o to wszystko, bo widzę nieciągłości i niekonsekwencje w prezentowanym przez Ciebie rozumowaniu. Dla mnie osobiście pytania o sens życia, o sens istnienia świata itd nigdy nie istniały. Moje wnętrze jest zorientowane na syntezę, nie analizę. Czuję, że pytania o sens są bezsensowne, bo to tylko ego pyta. Dusza nie pyta, ona jest. Czuję, że cała moja istota chce tylko jednego: całkowitego zespolenia ze wszystkim co jest, z całym istnieniem. Chcę, by bicie mojego serca zjednoczyło się z biciem serca Wszechświata, chcę być jednością, chcę swoja miłością ogarnąć wszystko co jest. Chcę wyjść z iluzji oddzielenia. Cała moja słabość i cały mój problem jest taki, że to postępuje tak powoli. Też się na siebie złoszczę, za uleganie słabości, tzn. wchodzenie w stare tory myślowe, w stare nawyki. Wiem, że dopóki nie porzucę całkowicie swojej woli, nie stanę się narzędziem, Bóg, czy Miłość (też wolę tą nazwę) nie wykorzysta mnie do swojego dzieła. Z punktu widzenia świata mam wszystko: kochającą rodzinę, piękne mieszkanie, tytuł budzący respekt i tzw. karierę. Wciąż się na siebie jednak gniewam, że nie dość kocham... nawet tych najukochańszych, za których dałabym sobie rękę obciąć. A przede wszystkim siebie. Złoszcząc się na siebie już okazuję sobie brak miłości. Doskonale Cię rozumiem. Jak mogę nie oceniać innych skoro wciąż oceniam siebie? To wszystko fałsz, fałsz. Bogaczom trudno jest wejść do Królestwa Bożego, ale dla perfekcjonisty to prawie niemożliwe ;) Najgorzej jednak ma człowiek ambitny... Szczególnie jeśli tą ambicją jest oświecenie całego świata. To jest wielki ból. Piszesz, że mógłbyś pogrążyć się w błogości, ale nie możesz, bo inni cierpią. Przecież to jest właśnie najlepsza, najkrótsza droga do ulżenia ich cierpieniom! Ludzie pogrążeni w błogości maja wokół siebie niezwykłą aurę, przyciągają innych jak magnes. Błogość wypływa z nich, ludzie spijają ją jak wodę z najczystszego źródła i sami doznają ulgi! Doświadczanie błogości to jest najlepsze, co mógłbyś zrobić dla innych! Cóż pomoże Twoje cierpienie? Jaki z niego pożytek? Też tak miałam: otwierałam gazetę i płakałam nad ludzkimi losami, osieroconymi dziećmi, rozbitymi rodzinami, klęskami głodu... Świat dostarcza tego codziennie. Moje współczucie i ból nic jednak nie pomogą. Nic. Czy jest pożytek z ludzi, którzy płaczą i łamią ręce widząc palący się dom? Nie, pożytek jest z takich, którzy przyniosą wodę. Każdy powinien gasić pożary, najpierw w sobie. Gdy zacznie emanować błogością i spokojem może stać się krynicą i ostoją dla innych. Gdy czujesz błogość pytanie o sens czy bezsens znika, bo i znika też pytający. Takie jest moje doświadczenie - gdy zdarza się błogość znikają wszelkie pytania, jest tylko wielka, pulsująca, wibrująca Miłość. Dlaczego wciąż mówię, że człowiek jest malutki w stosunku do Boga, do tej Miłości? Bo nie jestem w stanie jej przyjąć, czuję się jak kieliszek nad oceanem. Ta Miłość jest tak ogromna, że mogę pomieścić w sobie parę kropli i mam wrażenie, że jeszcze trochę i mnie rozerwie, oszaleję, przestanę istnieć. Dlatego to idzie tak powoli - otwieranie się na Światło, rozszerzanie siebie, swojego serca to proces. Propagowanie wiedzy, że świat nie ma sensu to zły trip. Można wywołać tym jedynie depresję i zagubienie, vide Helen S. Mówienie o miłości to też ersatz. Wejście w błogość to dobry trip, dobra dilerska robota. Inni naćpają się samą obecnością, samym aromatem takiego dilera. Słowa staną się zbędne :) miłego weekendu!

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość Aumm wylogowana
Mam srakę :D

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość Aumm.
Mam dylemat - wziąć stoperan czy węgiel?

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość Aumm z ubikacji
Następny zestaw pytań niebawem. :)

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość merkabą
piwko dobre na wszystko :D

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość męrkaba
wez stoperan :classic_cool:

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość Aumm.
Za późno, narobiłam już w majty. :classic_cool::D

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Dobry wieczór :) Nie chcę zapuszczać się w dialektyczne dyskusje. Ale dlaczego w ogóle do tego miejsca rozmowy dotarliśmy? Spójrz. Napisałem o swoim cudownym śnie. O zaufaniu. I o ufaniu bliźnim. Napisałaś - jak można zaufać ludziom? Z sugestią jak dla mnie dość jednoznaczną, że nie można. To dla mnie, o czym napisałem w odpowiedzi, jest właśnie zły trip. Reszta to jakoś tak "dziwnie", później wkręcone wątki. Widzisz to? Tak, brak zaufania to zły trip, brak zaufania, to jeden z mechanizmów obronnych ego. Propagowanie braku zaufania, to propagowanie tego mechanizmu. Brak zaufania do innych pochodzi z ego i wzmacnia ego. Jak można przejawiać nieskończoną miłość, czy w ogóle miłość, nie ufając? Nie można. Brak zaufania i miłość to sprzeczne rzeczy. Brak zaufania zawsze wynika z lęku. Lęk jest całkowicie przeciwstawny miłości. Oczywiście gdybyś zapytała się o "techniczne" aspekty takiego zaufania, jak to można zrobić w zwykłym życiu, to odpowiem. I wtedy właśnie okazuje się, że bez zrozumienia nierealnej natury naszego świata, wcielenie w życie zaufania jest bardzo trudne. Chyba, że ktoś poprzez całkowite zaufanie Bogu, dojdzie do błogości i przestanie się lękać, i nie lękając się zaufa ludziom. To dobra droga, ale nie wiem na ile możliwa. Pozbywając się lęku, pozbędzie się braku zaufania. Zresztą to wszystko jest oczywiście bezpośrednio ze sobą powiązane. Ale ufanie Bogu i podtrzymywanie braku zaufania do ludzi - to równoczesne iście w dwóch przeciwstawnych kierunkach, czyli rzecz niemożliwa. Pozdrawiam :) Ufający Wam, choć jeszcze słabawo, budząc się 🌼 PS. Helen nie dostała depresji z powodu zrozumienia nierealności świata. Dostała depresji z powodu tego, że będąc boskim przekaźnikiem, nie wcieliła tego co przekazała. Kto by nie dostał? A gazet nie czytam by ronić krokodyle łzy. One, czasami, są takim testem sterowalności snu, ale o tym nie będę pisał. Jak w świadomym "tradycyjnym" śnie. Hi hi hi:) Miłej nocy.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

×