KACZYŃSKI na śmierci brata zarobi 250 tys.

Z lubieżnością biskupa, przemierzam najdalsze zakątki miasta w poszukiwaniu najbrudniejszych szaletów. Gdy już odnajduję owe miejsce, płacę z góry cieciowi banknotem dziesięciozłotowym, nie żądając reszty i udaję się do środkowej kabiny, gdzie teoretycznie, po nocach spędzonych na obliczeniach na skomplikowanym wzorze matematycznym, powinien znajdować się największy stolec. Wchodząc do środka, odczuwam napór gazów jelitowych, co wprawia mój żołądek w refluks i chęć wymiotów. Podnoszę klapę i ciesząc się z prawidłowo wykonanych obliczeń, łapię w trzęsącą się dłoń olbrzymi stolec i połykam go w mniej niż sekundę, trzęsąc się w agonii, a po chwili odpływając z głuchym plasknięciem na podłogę.