Skocz do zawartości
Szukaj w
  • Więcej opcji...
Znajdź wyniki, które zawierają...
Szukaj wyników w...

Zarchiwizowany

Ten temat jest archiwizowany i nie można dodawać nowych odpowiedzi.

Gość gość

jak nie być konkubiną? PROSZĘ O RADY

Polecane posty

Gość gość
Wiem, że mnie kocha. Chce się do mnie wprowadzić, snuje plany na przyszłość więc czemu nie ma chcieć ze mną zakładać rodziny? To nielogiczne.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość gość
autorko, a co zrobisz jak on się rozleniwi po ślubie?

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość gość
autorko, jak trakujesz ślub jako "mentalne wyrwanie się" to się ciężko rozczarujesz, po ślubie nic się nie zmieni, nadal będziesz w tym samym miejscu gdzie jesteś...plus rozwód w zyciorysie. Najpierw się wyrwij i dojrzej do tej decyzji, a nie traktuj go jak księcia z bajki który cię porwie i zrobi z Ciebie księżniczkę, zostawiając dawne życie za sobą.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość gość
Chce się do mnie wprowadzić, snuje plany na przyszłość więc czemu nie ma chcieć ze mną zakładać rodziny? To nielogiczne. x sama jesteś nielogiczna, nie pisałam o niechęci do rodziny tylko o ewentualnej niechęci do slubu, dla niektórych rodzina nie oznacza musu posiadania papierka, po drugie snuć plany to każdy może, to tylko słowa, jesteś jeszcze bardzo naiwna jak widzę, i dopóki z nim nie pogadasz to sie nie dowiesz, jak widzę wolisz się męczyć jeszcze rok, dwa czy trzy i ewentualnie zostać z niczym, bo nie stac cie było na szczerą rozmowę

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość gość
Skąd wiecie że nie potrafię z nim rozmawiać? Nie znacie mnie, ani jego. Pisałam wcześniej, że były już rozmowy na ten temat i ze dla niego ślub i wspólne zamieszkanie to to samo. Teraz pojawiła się taka możliwość, żeby on się do mnie wprowadził, a ja raczej nie chcę mieszkać z nim bez ślubu (bo nie mowi o nim, a o wspólnym życiu cały czas) poza tym skoro dla niego ślub i mieszkanie to jedna sprawa to jego wprowadzka do mnie oznaczałoby (teoretycznie) ślub, a póki co mamy studia jeszcze. Szukam porad doświadczonych kobiet, podobnych historii itp

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość gość
wiemy stąd, że właściwie nie wiesz jakie on ma zdanie na temat ślubu i to, że nie chce wnioskujesz po tym, że o nim nie mówi ;)

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość gość
skoro mówił, ze slub i zamieszkanie razem to to samo, teraz chce się wprowadzić ale o slubie nie wspomina to chyba jesteś na tyle rozgarnieta żeby dojśc do wniosku, że albo go źle zrouzmiałaś albo mówił to co chcesz usłyszeć a swoje wie

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość gość
Autorko, slub bierze się wtedy kiedy obie strony są na to gotowe i tego chcą. On najwyrażniej nie jest jeszcze gotowy albo zwyczajnie nie chce. Pogódż sie z tym bo głową muru nie przebijesz. Jak Ci tak spieszno to szukaj kolesia, który będzie gotowy już. A temu powiedz, że bez ślubu nie ma mowy o wspólnym mieszkaniu, bo Ty tak nie chcesz.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość gość
Nie spieszno mi, nie chcę nikogo innego. Powiem mu, że nie zamieszkam z nim bez ślubu i tyle. Co będzie dalej się okaże. póki co skupię się na pracy i studiach. Dziękuję wszystkim za rady. Temat uważam za zamknięty.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość gość amk
skoro teraz studiujecie, to po co zawracac sobie glowe slubem. mieszkajcie razem, zobaczycie jak to jest. po skonczeniu studiow bedzie czas na decyzje: slub i wlasne mieszkanie, czy kazde wraca do swoich rodzicow i to nie to. podczas wspolnego mieszkania teraz nie kazde z was robi swoje obowiazki, nie, zetylko ty sprzatasz, gotujesz, pierzesz, a on ma jak u mamy.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość gość amk
mnie dziwi, ze ty sie tak strasznie boisz o ten slub. nie masz do niego kszty zaufania, po co byc z kims takim?

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość gość
Nie zważaj na rady: zamieszkajcie razem, no czemu nie chcesz, to normalne i dobre. Co jest normalne i dobre dla Ciebie decydujesz Ty. Mieszkanie bez ślubu wcale nie jest takie niewinne. Już bycie z kimś wiąże, ale wspólne mieszkanie wiąże jeszcze mocniej, a w razie rozejścia jest zwyczajnie trudniej, bo wpuszczasz kogoś głębiej w swój świat. Ja rozumiem autorkę, że chce mieć jakąś gwarancję zanim zaangażuje całe swoje życie. I nie, nie chodzi o papier, ale o faceta. Jeśli nie chce ślubu to o czymś świadczy. Co, papierka się boi? To przecież tylko papierek. A może zobowiązania, a może "nie jest gotowy". Jeśli nie jest gotowy na małżeństwo, to na udawanie małżeństwa też nie. Małżeństwo to oddanie siebie całego i wzięcie kogoś całego. Na dobre i niedobre. Robi różnicę. Ja tego nie rozumiem. My same kobiety robimy sobie krzywdę. Wmawiamy innym i sobie, że związek typu małżeństwo na chwilę jest dla nas dobry i fajny. Godzimy się na układ, który jest dla nas mało korzystny. Pomijam różne indywidualne przypadki, ale to raczej kobieta ryzykując więcej chce większej stabilności związku. Oczywiście zaraz będą głosy, że papier nic nie daje. Daje. Świadomość konsekwencji finansowych (podział majątku), długości i skomplikowania ew. procesu rozwodowego i konieczności aktywnego rozwiązywania problemów sprawia, że większość ludzi do małżeństwa podchodzi rozsądnie i z namysłem większym niż do mieszkania razem. Uogólniam trochę. Tym bardziej nie można nikogo do tego zmuszać. Można go owszem przekonywać, pokazać co straci, zachęcać, ale zmuszać nie. Z drugiej strony autorko masz prawo wiedzieć na czym stoisz i na co możesz liczyć. Kiedyś było wiadome, że większość chodzących ze sobą planowała ślub. Dziś nawet sypianie, mieszkanie czy dzieci nie musi oznaczać nawet związku (vide Tomasz-Duże-Dziecko-Karolak). Owszem, za jakiś czas i kobiety będą olewały małżeństwo, ale póki tak nie jest dajcie do licha kobiecie prawo decydowania czego chce i potrzebuje. Wyraźnie mówi, że mieszkania razem nie chce, więc rady "pomieszkajcie razem najpierw" są nie na miejscu. Dlaczego to ona musi się dostosować do faceta a nie na odwrót? (jestem zdania, że albo konsensus, albo nic w tej sytuacji) Czemu ma się na dzień dobry stawiać w sytuacji, w której , jak pisze, nie chce być. Powiem Ci dziewczyno tak. Dawaj facetowi tyle ile powinnaś na tym etapie, jak ma wszystko to nie potrzebuje czegoś, co postrzega w kategoriach negatywnych (zobowiązania, trudności, kłopoty). To jak z domem. Wyobraź sobie, że ktoś dostaje do mieszkania dom. Nie płaci z czynsz, korzysta z niego do woli.Będzie chciał go kupić za cenę rynkową? Nieopłacalne! W razie wypowiedzenia znajdzie inny, za który też nie będzie płacił. No i szczerze, kto będzie kupował taki dom? Przykład nr 2: Winrar. Ktoś w Was ma licencję? ;) Jak komuś odpowiada życie w konkubinacie (dobrze, że to nazywasz właściwie) to niech żyje, Ty kieruj się własnym rozumem i sercem. Powodzenia.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość NiestetyKonkubina
Abstrahując od porównania związku do transakcji handlowej (WTF znaczy "DAWAJ MU tyle a tyle"? Co to za wizja, że kobieta DAJE a facet bierze? Kobieta nie bierz? Od takiego ujęcia tylko mały kroczek do stwierdzenia, że kobieta jest domowym inwentarzem faceta!), prawdą jest, że każdy człowiek powinien robić to, co czuje, że jest dobre dla niego. Dla Zwolenniczki Konkubinatu brak ślubu nie jest problemem. Dla autorki jest. Dla mnie też jest. To znaczy, że jesteśmy głupie? Zacofane? Że nie potrafimy korzystać z życia? Bzdura. Ja chcę ślubu. Bo tak. Bo jestem wierząca, bo czuję się źle jako konkubina. Konkubiną miałam nie być. Byłam narzeczoną, miał być ślub. Ślub się nie odbył (nieistotne dlaczego). Od 6 lat jestem konkubiną i nie zanosi się na zmianę. Bo zawsze coś jest, co odsuwa ten krok. A im dłużej trwa taki związek, tym trudniej jest to zmienić. Bo co, teraz będę szopkę robić? Albo za kilka lat? 10 lat w konkubinacie i nagle ślub? A po jaką cholerę? Po takim czasie najczęściej sprawy majątkowe są rozwiązane umowami cywilno-prawnymi (bo przecież jakoś trzeba), jeśli są dzieci, sprawa też jest załatwiona, rodzina już się przyzwyczaiła i dawno przestała naciskać. To jaka jest motywacja? Nie ma żadnej. A nawet jak ludzie się zbiorą w sobie i pójdą do USC (bo kościół w takim wypadku to raczej szczyt hipokryzji i kpina, poza tym zazwyczaj już są inne wydatki, codzienne życie, kredyt na mieszkanie i szkoda kasy na wesele z pompą i te wszystkie cyrki), to nie ma to ani tej rangi, ani tej wartości co w przypadku ślubu na początku wspólnej drogi. Ot, kolejny świstek do podpisania. Nie zmienia się wtedy nazwiska (po co, skoro od lat żyje się ze swoim), często nawet nie kupuje się jakiejś specjalnej kreacji (na 10 minut?), po ślubie nie ma wesela (bo szkoda kasy) tylko obiad (jaki można zrobić w dowolnym dni, a często bardziej uroczyste są np. obiady urodzinowe). Itd. itp. Są osoby, dla których ślub nie ma znaczenia. I OK, ich prawo. Ale są osoby, dla których bycie żoną czy mężem jest WAŻNE. Dlaczego te osoby są traktowane z pogardą? Dlaczego wmawia im się, że wydziwiają, robią sztuczne problemy? Ja się z tym też spotykam. Bo mam swoje lata, bo żyjemy razem od 6 lat, mamy dziecko, więc "o co ci chodzi? po co ci ten ślub?" A jakim prawem ktoś ma decydować o tym co DLA MNIE jest istotne? I ubliżać mi jeśli MOJE zdanie jest odmienne? Krzywdę komuś robię chcąc być żoną? Dlatego, Autorko, jeśli chcesz być żoną, nie zgadzaj się na wspólne mieszkanie bez ślubu. Powiedz uczciwie jak Ty to widzisz, jakie Ty masz stanowisko. I facet niech się określi. Jeśli macie rozbieżne zdanie, oczekiwania, plany, to znak, że nie jesteście dla siebie. Bo te postawy, tak odmienne w kwestii jednej z podstawowych dla wspólnego życia spraw, wyjdą prędzej czy później i będą Was uwierać jak kamień w bucie. Żeby być razem trzeba patrzeć we wspólnym kierunku. Jeśli każde ciągnie w swoją stronę, nic z tego nie wyjdzie. Pozdrawiam.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość gość
NiestetyKonkubina dziś I amen i właśnie o to mi chodziło. W jednej tylko kwestii się nie zrozumiałyśmy. Piszesz: "WTF znaczy "DAWAJ MU tyle a tyle"? Co to za wizja, że kobieta DAJE a facet bierze? Kobieta nie bierz? Od takiego ujęcia tylko mały kroczek do stwierdzenia, że kobieta jest domowym inwentarzem faceta!)" Żaden inwentarz. Chodzi o dawanie Z SIEBIE. A konkretniej wysiłek i dozwolony wpływ na swoje życie. Może łatwiej będzie na przykładach. Świeżo poznanemu facetowi nie robisz 3-daniowego obiadu, chłopakowi, z którym zaczynasz się spotykać nie dajesz wpływu na wychowanie siostry, gościowi, którego ledwie znasz nie pożyczasz pieniędzy, dla mężczyzny, który nie umie się określić, czy chce z Tobą być czy nie, nie rezygnujesz ze studiów w wymarzonym kraju. Nie oznacza to, że musisz robić 3-daniowe obiady dla chłopaka/narzeczonego/męża, dawać im wpływ na cokolwiek czy z czegoś dla nich rezygnować. Kwestia tego ile kobieta może i chce poświęcić. Kiedyś np. dziewictwo oddawało się po ślubie, jeśli kobieta zrobiła to wcześniej była "stratna". Dziś kryteria się zmieniły (choć w niektórych kręgach nic się nie zmieniło i nie chodzi mi o kafeteryjnych prawiczków maniaków), ale nadal jest cały szereg rzeczy, których robić nie warto dla faceta na pewnym etapie związku. Dla mnie nie warto było mieszkać przed ślubem z różnych powodów. Nie był moim mężem i koniec. Codzienne oglądanie mnie w negliżu, śniadanka i buziaki na dobranoc, dzielenie się finansami i pracami w domu są zarezerwowane dla małżeństwa. Ktoś może mieć inaczej, a ja mam tak, a co! Może brzmi to wyrachowanie, ale tak nie jest, to po prostu asertywność i postawienie zdrowej granicy - tego chcę, a tego nie, to uważam za dobre, a to już nie. Trochę zdrowy egoizm, ale też nie szafowanie swoim życiem, zasobami finansowo-uczuciowo-czasowymi. Czemu mam nie być rozsądna i ładować się w coś, co mnie skrzywdzi, czemu mam się o tą krzywdę wręcz dopominać swoim zachowaniem. Z drugiej strony faceci z naturą łowcy ukształtowaną w przeszłości nie cieszą się z "łatwej zdobyczy", która wlazła im w łapy. Kiedyś mówiło się o kobietach, że się szanują albo nie (to dość pojemne określenie). Dziś to niby przeszło do lamusa, a przynajmniej tak nam się to próbuje wmówić.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość gość
Mam nadzieję, że autorka tu zajrzy.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość gość
Gość dziś , OK, mniej więcej rozumiem o co Ci chodzi, choć nadal nie do końca się zgadzam z tym, co piszesz. Widzę w tym rozumowaniu zalążek takich właśnie postaw, o jakich pisałam, tego, że kobieta musi (powinna?) ciągle się pilnować, ciągle oceniać co, gdzie, komu, kiedy i jak może mówić/pokazywać/dawać, a facet ma prawo robić co chce, z kim chce, jak chce, gdzie i kiedy chce. Czyli nadal - kobieta musi/powinna, a facet ma luz totalny. Nie zgadzam się z tym zupełnie, bo uważam, że oboje mają luz totalny i nie jest niczym zły czy niewłaściwym zrobienie 3-daniowego obiadu (realnie czy metaforycznie) dopiero co poznanemu facetowi (wychowanie siostry to raczej inna sprawa, bo już w to mieszamy osoby postronne), ale oczywiście każdy ma prawo do własnego zdania.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
ale właśnie problem polega na tym, że autorka CHCE zamieszkać ze swoim chłopakiem :) Napisała to w pierwszym poście przecież. Tylko boi się, że jak zamieszka to on się jej nie oświadczy i będzie wieczną konkubiną. Ale widzę, że już zdecydowała - i bardzo dobrze, bo podstawa to szczerze mówić o swoich potrzebach, poglądach i oczekiwaniach. Ja akurat wcale nie uważam kobiet dla których ślub jest ważny za staroświeckie czy zacofane. Ale kobiety dla których ten ślub jest ważniejszy niż "upewnienie" się, że to z tym mężczyzną chcą spędzić całe życie już tak.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość gość
Tak, w teorii to fajnie wygląda. Każdy ma luz totalny, nie ma "nie wypada" ani "tak się nie robi". Ale to teoria. Wiem, że teraz można zrobić 3-daniowy obiad nowopoznanej osobie i nic się nie stanie, ale... Kobiety często mają oczekiwania, które narastają wraz z zaangażowaniem. Mają tendencje do poświęcania się (żadne gender, czysta biologia) w imię miłości z oczekiwaniem wzajemności. Faceci (przynajmniej ci, których znam) lubią się sprawdzać i zdobywać. A zdobywanie wiąże się z pokonywaniem trudów. I tak mamy kobietę, która daje z siebie jak najwięcej (by zostać pokochana) i mamy faceta, który z początku zaintrygowany, nagłe obdarzanie względami wszelakimi odczyta jako desperację i poczuje nudę i podświadomą niechęć. Kobieta, która poświęca za dużo ustawia się na gorszej pozycji. Możemy szafować wyjątkami, ale reguł świata nie zmienimy. Takie jest moje zdanie. Zresztą, jakie są Twoje odczucia, czy gdybyś Ty nie zamieszkała z facetem byłabyś teraz w konkubinacie? (nie odbierz tego jako przytyk proszę)

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość gość
zwolenniczka Myślisz, że tylko zamieszkanie razem daje możliwość upewnia się?

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość gość
Zwolenniczka, nigdy nie ma pewności, nigdy. Z byłym (!) mężem przed ślubem byłam 7,5 roku z czego 4 lata mieszkaliśmy razem.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość gość
i jeszcze jedno. Moje zdanie na temat mieszkania razem jest takie, za zaczynając "małżeństwo na niby" ludzie zachowują się inaczej i inaczej podchodzą do związku. Bardziej chodzi o to, żeby było fajnie, niż o to, żeby coś stworzyć. Jeśli się mieszka z takim nastawieniem wiele lat i potem stwierdzi, a to może pora na ślub, to on niczego może nie zmienić. To nawet nie chodzi o to, że ktoś po np. 4 latach wspólnego mieszkania może wreszcie rozluźnić poślady i pokazać swoją twarz. Takie sytuacje owszem się zdarzają. To raczej widmo tymczasowości. Myślicie, że po ślubie jest łatwiej stworzyć rodzinę, że nie ma tarć? Są, tylko prawdziwe, udawać nie ma co, jest od razu prawdziwe kawa na ławę i docieranie się. Mnie mąż do szału doprowadzał, kłóciliśmy się przez pierwsze lata strasznie. Gdybyśmy byli w konkubinacie zostawiłabym go wiele razy zamiast stawić czoła kłopotom (przykre, ale prawdziwe). A tak, mam szczęśliwą rodzinę, z w miarę dotartym mężem. To mi pomogło.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość NiestetyKonkubina
gość dziś Widzisz, patrzysz na sprawę nie biologicznie, bo z biologią nie ma to nic wspólnego, ale kulturowo właśnie. Czyli chcesz czy nie - gender się kłania. To w naszej kulturze przyjęło się, że mężczyzna zdobywa, a kobieta nagradza zdobywcę swoim ciałem. Temat przerobiony w tył i w przód przez historyków, kulturoznawców, seksuologów, itd. Poza tym w takim myśleniu jest jedna poważna pułapka - wynika z tego, że aby utrzymać przy sobie mężczyznę, kobieta przez całe życie powinna funkcjonować na pół gwizdka tak, by nigdy całkowicie się na męża nie otworzyć, zawsze mieć coś w zanadrzu. Bo przecież skoro facet to taki zdobywca, biorąc ślub zdobywa, to co zostaje? Co po ślubie? Przecież już jest "moje, na własność", więc mąż po pewnym czasie traci zainteresowanie (upolował, nażarł się, więc szuka czego, co może "gonić" i zdobywać). Czyli ta nieszczęsna żona nawet na chwilę nie może spokojnie rozwalić się w fotelu i odsapnąć, bo ciągle musi temu facetowi sprzed nosa uciekać, bo jak nie, znajdzie kochankę (przecież naturalną potrzebą faceta jest zdobywać!). Nie uważasz, że taka zabawa w ganianego jest potwornie męcząca? Czy nie lepiej traktować się na wzajem jak ludzi po prostu, po partnersku i koncentrować na ważniejszych sprawach, niż zabawa w kotka i myszkę żeby tylko facetowi nie spowszedniało? Co do mnie, gdybym nie zamieszkała z moim aktualnym konkubentem, w ogóle bym z nim nie była w związku. Prawdopodobnie nie byłabym teraz z nikim. Moja aktualna sytuacja nie ma nic wspólnego z chęcią lub niechęcią mojego konkubenta do ślubu, raczej z innymi czynnikami, ale to nie ten temat. Napisałam jedynie o mechanizmach, jakie pojawiają się przy długotrwałym konkubinacie, zwłaszcza, jeśli jedna strona nie pali się do ślubu.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość gość
Ja być może zamieszkam za kilka miesięcy z facetem, też nie chcę być konkubiną. I wiecie co postanowiłam, żadnego seksu, żadnego prania, gotowania, sprzątania po facecie. Nie jestem żoną więc nie będę spełniać obowiązku żony. Ale u mnie to inna sytuacja trochę, nie będę szerzej pisać.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość gość
ślub ma też taką zaletę, że jak jedna osoba wyląduje w szpitalu i będzie ciężko chora, nie będzie w stanie pracować, to wtedy małżonek może ją wziąć pod swoje ubezpieczenie. Szczególnie teraz w dobie umów śmieciowych, kiedy ludzi zwalniają z dnia na dzień jest to bardzo istotne. Wyobraźcie sobie taką sytuację: mieszka dziewczyna z chłopakiem, on ma umowę o pracę, ona ma umową śmieciową, nagle ona ciężko zachoruje czy ma wypadek, traci pracę bo na umowie śmieciowej można zwolnić z dnia na dzień, nie ma ubezpieczenia zdrowotnego i co wtedy, powiedzcie mi jak ta dziewczyna ma się leczyć jak nie ma ubezpieczenia, szpital wystawi jej potem gigantyczny rachunek za leczenie... On mógłby ją wziąć pod swoje ubezpieczenie, ale nie chciał się z nią żenić, więc nie może, i teraz co???

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość gość
Powiedzmy, że uwzględniam aspekt biologiczny. A małżeństwo jest poniekąd po to (sorry panowie), żeby kobieta mogła siąść na tyłku w spokoju. Przejaskrawiłaś moją wypowiedź, to teraz ja przejaskrawię Twoją. W takim razie po co się starać dobrze wyglądać dla kogoś, odłóżmy do lamusa uwodzenie, flirt, zabawę w kotka i myszkę, zdobywanie i uciekanie (to ma być zabawa, nie ciężka praca czy bieg po życie). Zostańmy metroseksualnymi partnerami, dzielącymi wszystko po równo. Ona będzie zdobywać jego (od czasu do czasu to nawet fajne), on będzie Panem domu (czyt. facetem, który wita nas w domu buziakiem i obiadem), a ludzie o naszej płci będą mogli wypowiedzieć się tylko wtedy, gdy bliżej przyjrzą się naszemu ciału. Chcesz takiego świata? Ja nie. Mi się podoba odmienność męża, imponują jego osiągnięcia i męskość bardziej niż przemyślenia i wrażliwość. Tak już jestem genderowo i biologicznie ukształtowana. Podobnie jak reszta pokolenia 30+. A propos gender. Tysiąclecia trwał pewien pogląd na płeć taki jak np. mężczyzna rozwija siłę, kobieta wdzięk, płcie są 2 (k/m), mężczyzna zdobywa, kobieta pozwala się zdobywać. Teraz mamy jakiś eksperyment, gdzie płci jest kilkanaście, różnic (pomijając biologiczne) nie ma, ról nie ma, bezhołowie totalne. A za 10 lat okaże się, że różnice są, role powinny być różne a polaryzacja k/m jest bardzo ważna dla integralności człowieka. Już był taki eksperyment, gdy to dziecko miało określać się samo i samo nadawać sobie kierunek (bezstresowe wychowanie). Skończyło się rzeszą młodych ludzi bez ukształtowanej psychiki. Teraz wzięli się za seksualność.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
słuchajcie, ale przecież ta zabawa w kotka i myszkę to powinna całe życie trwać:) Bez względu, czy w małżeństwie, czy w konkubinacie. Ja nie uważam, że to męczące- to naturalne. Wiadomo, ze po czasie, szczególnie jak pojawią się dzieci, zwiazek wchodzi trochę na wyższy pułap, ale jednak powinno się dbać o to, żeby mieć choć trochę swojego świata- a nie być "otwartą książką". A ja, gdybym nie zamieszkała ze swoim facetem, też bym była w konkubinacie :) Bo to nie ma żadnego związku. Większośc znajomych mieszkała ze sobą przed ślubem- nijak ma sie to do faktu, czy później facet sie oświadczył czy nie.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość gość
NiestetyKonkubina - podziwiam Ciebie że tyle lat to wytrzymujesz, życie bez slubu, bez spełnienia swojego marzenia, na łasce faceta, strasznie Ci współczuje, to musi być dla Ciebie bardzo przykre. Gdyby nie było dziecka to pewnie byś go kopnęła w tyłek i poszukała innego faceta, który by się z Tobą ożenił; a tak jest dziecko i niestety dla jego dobra musisz tkwić w tym układzie. Jesteś bardzo silna, ja bym nie dała rady, tyle lat cierpieć i robić dobrą minę do złej gry... A co do trzymania dziewictwa do ślubu to w tych czasach to nie ma kompletnie sensu, bo teraz wszędzie pełno seksu, chłopcy od małego oglądają po\rnografię i nie ma już w nich tego szacunku do kobiet i żaden by się nie ożenił z dziewczyną, której by przedtem nie przetestował w łóżku... A jak ty nie pójdziesz do łózka z chłopakiem, to on sobie inną znajdzie, teraz panny same wskakują do łóżka. Poza tym ciężko znaleźć faceta który w ogóle chce się żenić. Z własnego doświadczenia napiszę, że kiedyś byłam z chłopakiem 2 lata bez seksu a i tak mi się nie oświadczył. Tak więc czy jest seks czy nie ma to jak facet nie chce się żenić to nie ma znaczenia.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość gość
gość dziś Ja być może zamieszkam za kilka miesięcy z facetem, też nie chcę być konkubiną. I wiecie co postanowiłam, żadnego seksu, żadnego prania, gotowania, sprzątania po facecie. Nie jestem żoną więc nie będę spełniać obowiązku żony. Ale u mnie to inna sytuacja trochę, nie będę szerzej pisać. xxxxxxxxxxx Ty poważnie tak widzisz tę sprawę? Pranie, sprzątanie, gotowanie i seks to OBOWIĄZKI żony? O bosz :(

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość NiestetyKonkubina
Czym innym jest dbanie o siebie dla związku, dbanie o związek, a czym innym nieustanne pilnowanie się żeby broń Boże za dużo nie dać, nie pokazać. Co do gender i "eksperymentów", radzę poczytać historię :) Mamy, jako społeczeństwo, pewne braki w tym zakresie i tendencję do patrzenia na wszystko przez pryzmat tego, co tu i teraz. No cóż, historia ludzkości toczy się kołem. Kto, które pokolenie, ma monopol na dyktowanie który punkt tego koła jest jedynym właściwym? "NiestetyKonkubina - podziwiam Ciebie że tyle lat to wytrzymujesz, życie bez slubu, bez spełnienia swojego marzenia, na łasce faceta, strasznie Ci współczuje, to musi być dla Ciebie bardzo przykre. Gdyby nie było dziecka to pewnie byś go kopnęła w tyłek i poszukała innego faceta, który by się z Tobą ożenił; a tak jest dziecko i niestety dla jego dobra musisz tkwić w tym układzie. Jesteś bardzo silna, ja bym nie dała rady, tyle lat cierpieć i robić dobrą minę do złej gry... " O matko! Nie, gdyby nie dziecko, nie byłabym z nikim bądź nadal z nim w takim układzie jaki jest. Nie jestem zdana na łaskę mojego konkubenta, nawet nie wiem w jakim sensie miałabym być zdana na jego łaskę. Mam swoje mieszkanie, mam bardzo dobrą pracę, z której bez problemu utrzymam siebie i dziecko. Nie jestem od niego w żaden sposób zależna. Brak ślubu mi przeszkadza, bardzo, bo jest sprzeczne z moimi zasadami, z moją wiarą. Ale niszczenie bardzo dobrze funkcjonującego związku przez to, że jeden element nie jest taki, jak bym chciała, nie jest mądre. Mamy rodzinę - siebie na wzajem i dziecko. I jesteśmy szczęśliwi. Życie to nie koncert życzeń, nie można mieć wszystkiego. A ja wole konkubinat z tym człowiekiem, iż ślub z kimś innym. Chciałabym być żoną, ale nie czyjąkolwiek tylko jego żoną. Nie będę. Trudno. Jest dobrym człowiekiem, kocha mnie, jest wspaniałym ojcem. Zamienianie tego na li jedynie status żony to zamiana siekierki na kijek ;)

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

×