Skocz do zawartości
Szukaj w
  • Więcej opcji...
Znajdź wyniki, które zawierają...
Szukaj wyników w...

Zarchiwizowany

Ten temat jest archiwizowany i nie można dodawać nowych odpowiedzi.

Gość gość

I ten temat też zablokował komuch man of the moon czyli głupek

Polecane posty

Gość gość
A teraz bido...Pan Shatyn pozwala ci zablokowac i ten topik...:D

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość gość
Shatyn pracuj dalej.Tak trzymaj.Dzieki tobie przybędzie zwolennikow Jarosława Kaczyńskiego. Za pracę od listopada na wygraną Andrzeja Dudy my Pisiory bardzo ci dziękujemy :-)

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość gość
gość dziś ShatynSkad wiesz, że Sumliński kłamie?xxBo wystarczy poszukać w necie i okaże się, ze polskie autostrady kosztują poniżej średniej unijnej która wynosi ok 10 milionów za kilometr.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
wygrana dudy to sprawka ducha sw wielu ludzi modliło i posciło o chlebie i wodzie przez wiele dni a co wyborcy komorowskiego zrobili oprucz oczerniania dudy i curki

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość gość
I nie, nie wierzę, że po zmianie prezydenta nagle przestanie być wykorzystywany przekaz podprogowy....xxNie o tym mówiłem.Za to mówiłem o tym, że nic nie zmieni sie w gospodarce i ekonomii bo po prostu nie może.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość gość
gość dziś Shatyn pracuj dalej.Tak trzymaj.Dzieki tobie przybędzie zwolennikow Jarosława Kaczyńskiego. Za pracę od listopada na wygraną Andrzeja Dudy my Pisiory bardzo ci dziękujemyxxNiestety nie. Szczególnie jak ludzie zobaczą jak zwolennicy pisu, Dudy, Jarosława K. blokują topiki czyli usiłują kneblowac niewygodnych...I co czeka ludzi i Polskę po objęciu przez nich rządów.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość gość
wygrana dudy to sprawka ducha sw wielu ludzi modliło i posciło o chlebie i wodzie przez wiele dni xxTo on ma też prawa wyborcze w Polsce?

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość gość
Nie dajcie się nabrać na twór, który ma stworzyć nowego koalicjanta dla PO a Kukizowi odebrać głosy młodych osób...xxPrzesadzasz. Powstaje nowa wartośc...

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość gość
No właśnie tym straszeniem ,zaprzeczeniem afery tasmowej i innych afer PO zapracowales na wygraną pana Andrzeja Dudy.Ty Shatyn i TVN i TVP PO i lizusy dziennikarze.Dziekujemy dziekujemy dziękujemy

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość gość
Ide spać a ty gnoju możesz sobie teraz zablokowac.To do ciebie man of the moon... Żłobie jeden...:D

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość gość
Shatyn męczysz mnie :(

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość gość
Niczego sie nie nauczyli.UD czyli UW czyli LiD czyli PO czyli jakieś coś Petru i Balcerowicza .Myslicie caly czas ze Polacy dadzą znowu się nabrać ? Juz ci kilka razy mówiłem ze PO tak skonczy jak SLD .Już dziś PO może liczyć gora na 20 %.Nawet się nie obejrzysz będą mieli 4% .:-) Czego im szczerze życzę. To "nowe "ugrupowanie to taki nowy LiD czyli gów.....o którym już nikt nie pamięta. Teraz Shatyn czas na PiS.Pracuj dalej wklejaj pisz brednie :-)

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość gość
Wystarczy poszukać. Zależy gdzie kto szuka :D Bęcwał rozumoodporny. Jesteś w jednej bandzie z Kiszczakiem i Tuskiem i zamilkniesz niedługo, bo już nikt z tobą nie będzie gadał, propagandysto śmieszny.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość gość
Shatyn przyjaciel zapomniał dać ci dzisiaj tabletki? :D

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
duch sw wpłyna na osoby głosujace bo to cud, wschód głosuje na pis zachód na platforme polonia pis i to ślask wybrał dude on zawsze decyduje o wygranej to sie dowiedziałem jak byłem w komisji wyborczej http://blogi.newsweek.pl/Tekst/polityka-polska/694697,koniec-platformy-obywatelskiej-zaczal-sie-na-slasku.html

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
shatyn wszyscy ekonomiści w tym kraju są opłacani i wykształceni przez lichwiarzy i producentów bezwartościowego papieru toaletowego nazywanego pieniądzem fiducjarnym zadurzających całe narodu przy pomocy wypromowanych przez siebie polityków. jak ci jakiś ekonomista mówi, ze reforma emerytalna ma zwiekszyć wpływy do budżetu to albo kłamie albo zakończył nauke ekonomi w podstawówce. nie trzeba być ekonomistą żeby wiedzieć, że największym obciążeniem dla budżetu jest spłacanie długu publicznego i lichwy nań narzuconej. każdy ekonomista wie również, że to zadłużanie państwa bez zgody obywateli jest wbrew konstytucji i ma na celu tylko i wyłącznie wyssanie wszystkiego co ma jakąkolwiek wartosc przez banmksterke. dlatego pisanie, że reforma emerytalna zwieksza w jakikolwiek sposób wpływy do budżetu rozumianego jako koszyk, z którego realizuje sie społeczne cele jest kłamstwem. system ten został wymyslony w celu doprowadzenia do ruiny każdego państwa. wystarczyłoby odebrać niezrozumiały z punktu widzenia ekonomi państwa monopol prywatnym bannkierom na drukowania pieniądza i pobieranie od tego lichwy. i nie piertol mi o |NBP bo NBP drukuje tylko równowartość tego co pożyczy w dolarach.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
a system emerytur musiał paśc bo jest tam zbyt dużo pieniędzy, które zamiast oddać emerytom można znoiwu im pozyczyc. to k******o i złodziejstwo trwa juz od początku wieku w takiej postaci bo ogólnie to trwa juz znacznie dłużej:) więc skończa piertolic i uzasadniac cięcia i inne "reformy" mające ratować budżet bo budżetu nie da sie uratowac. to co idzie do budżetu w chwile potem ląduje w bankach jako kolejny kredyt.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość gość
ależ shatyn ty jesteś denny chłopie :)

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
i wystarczyłby jeden piertolony dolar pozyczony na obecnych zasadach żeby zrujnować ekonomicznie cały świat bo to działa jak lawina. tyle, że trwałoby to troche dłużej a tak sie składa, że świat musi zostać zrujnowany bo niektórzy az sie palą żeby na jego gruzach zbudować nowy (porządek świata).

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość gość
"Za to mówiłem o tym, że nic nie zmieni sie w gospodarce i ekonomii bo po prostu nie może." Oj może może. Nie nabierajcie się na to, że polityka sobie a rynkiem i tak rządzi niewidzialna ręka. Każdy najmniejszy ruch prawotwórczy odbija się na gospodarce. Andrzej Duda ma prawo wetowania i bez względu na to czy jakąś tam ustawę zawetuje czy podpisze - ma to wpływ na gospodarkę. Reguła jest taka, że im słabszy parlament (bardziej podzielony wewnętrznie) tym większe znaczenie prezydenta, a zanosi się na to, że parlament nie będzie jednolity, a podzieli się między szczątki PO, niedobitki PiSu, jakieś nowotwory Kukizów i Petru. Jeśli nowa koalicja (w samodzielny rząd nie wierzę) nie będzie mieć silnej większości to może się okazać, że główny ciężar decyzyjny spadnie właśnie na Andrzeja Dudę. Nic złego - na takie wypadki wymyślono w Polsce urząd prezydenta i bardzo ciekawe, jak ten polityczny Nikodem Dyzma się w tej roli sprawdzi.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
duda nie zmieni nic co ma wpływ na gospodarke i ekonomie bo nie ma takich uprawnień. wszyscy ci, któzy wierzą, że duda różni sie czymś od komorowskiego oprócz roli jaką mu przeznaczono gorzko sie zawiedzie. ja byłem prawie pewien że wygra duda. coś wam wyjaśnie. BYł kiedyś koles który sie nazywał kennedy. należał do potężnej rodziny oligarchów. został prezydentem bo oni chceili żeby nim został. jednak szczylowi coiś piertolnęło w łeb i zaczał robić coś w interesie narodu. dlatego zginął. póxniej jego brat. do czego zmierzam. duda z tego co wiem nie nazywa sie kennedy oraz nie uciułał kasy na kampanie z działalości politycznej. nie został również zesłany przez boga z workiem pieniędzy na ten cel. zatem ktoś musiał mu je dać. podejrzewam, że nie dostał ich na komunie zatem dostał je za coś. a jak sie nie wywiąże a nie daj boże zacznie realizować jakies pomysły mające na celu uzdrowić cokolwiek to go odstrzelą

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
tak to wygląda przynajmniej w ogólnych zasadach żeby sie już nie zagłębiać w zawiłości systemu feudalnego. czy to tak kooorfa jest ciężko zrozumieć, że czegoś takiego jak przypadek wpolityce nie ma? są zadania i zlecenia a płaci za nie ten, kto ma pieniądze. a tak sie składa, że wszystkie pieniądze sa długiem wobec banków centralnych. tak. nawet te które macie portfelu już nie wspominając o tych na depozytach bannkowych. więc mi kooorfa wyjaśnijcie komu duda zrobi dobrze za te pieniądze? bo wamn na pewno nie

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
a wy koorfa barany jeszcze łazita z dumą na jakieś "wybory" i na własnych plecach wpiertlacie jednego złodzieja po drugim na tron żeby wam sie spuszczał na oko. jesteście jepnieći? zboczeni? lubicie mieć sperme na twarzy?

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość gość
co myslisz o Braunie? byl jakis lepszy od niego kandydat?

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość gość
szczesc boze :-D

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
wiecie co to jest demokracja i wybory? to takie mydełko pod prysznicem w pierdlu rzucone żebyście się umyli i ładnie pachnieli;) przy okazji sami sie schylicie i namydlicie obszary narazone na największe tarcie

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość gość
Chciałem się wytłumaczyć z imion bohaterów (zwłaszcza z imienia głównego bohatera). Zaczerpnąłem je z literatury (nie piszę dokładnie skąd, ale to łatwo sprawdzić). Dlaczego to zrobiłem? Miało to się wyjaśnić pod koniec opowiadania. Jednak jest to moje pierwsze (i jedyne) opowiadanie. Nie jest całkiem skończone - brakuje mu ostatecznego wyjaśnienia, co rzeczywiście się stało. Waham się, czy jest sens to wyjaśniać. Na razie zostawiam tak, jak jest i zapraszam do lektury (jeśli ktoś będzie miał na tyle ochoty, żeby to w ogóle przeczytać). Patrzył na byka. Zwierzę było już mocno zmęczone i na chwile się zatrzymało. Nie miało siły reagować. Wykorzystał ten czas, by spokojnie ocenić sytuację. „Chyba już pora kończyć przedstawienie” - pomyślał. Machnął muletą obserwując reakcję zwierzęcia. Byk nie zareagował. Machnął ponownie. Zwierzę potykając się niezgrabnie ruszyło w jego kierunku. Pomyślał: „Teraz” i mocniej ścisnął rękojeść szpady. Był pewien, że nie chybi. Nagle stało się coś, czego nie zrozumiał. Byk znienacka jakby odzyskał siły, w ostatniej chwili wykonał jakiś nieprawdopodobny manewr i kompletnie ignorując muletę natarł wprost na zaskoczonego matadora. Ten nie zdążył zareagować i w jednej chwili znalazł się nad ziemią wyrzucony z siłą, której nie można się było spodziewać po zwierzęciu będącym na granicy agonii. Poczuł straszliwy ból. Zrozumiał jeszcze, że wyrzucając go w powietrze byk rogiem przebił mu brzuch. Zrozumiał, że przegrał i ogarnął go paniczny strach. Po chwili spadł na ziemie i poczuł, że coś łamie mu żebra. Od tej chwili przestał myśleć. Ból był zbyt silny. Przesłaniał wszystko inne. Cały świat zniknął, cała świadomość zniknęła, wszystko znikło w jednym potwornym bólu, paraliżującym myślenie strachu oraz poczuciu bezsilności i przegranej. Nawet czas jakby przestał płynąć. Choćby był w stanie myśleć, nie mógłby powiedzieć, jak długo ten stan trwa. Mógłby jedynie powiedzieć, że ten stan istniał od zawsze – że nie było żadnej przeszłości, nie ma żadnej przyszłości, a jedynym, co istnieje realnie są: paraliżujący strach, całkowita bezsilność i przebijający wszystko ból. Jednak nie była to prawda. W pewnym momencie strach i ból zniknęły. Pozostała tylko bezsilność. Ale i ona zaczęła ustępować. Ustępowała miejsca całkowitej pustce. Pustka zaczęła go pochłaniać. Zaczął odzyskiwać zdolność myślenia, ale zdążył tylko pomyśleć: „Czy ja umarłem?”, po czym rozpłynął się w pustce. Inez stała przy łóżku brata. Starała się zachować zachować trzeźwość umysłu, aby zrozumieć, co mówi doktor Calavera. A nie były to pocieszające słowa. - Zrobiliśmy wszystko, co było w naszej mocy. Zapewniam panią, senorita, że pani brat jest pod opieka najlepszych specjalistów. Jednak nie będę ukrywał, że jest bardzo źle. Ma poważne uszkodzenia narządów wewnętrznych. Ale to nie wszystko. Byk złamał mu kręgosłup w dwóch miejscach i poważnie uszkodził układ nerwowy. Pani brat długo nie oddychał i doszło do znacznego niedotlenienia mózgu. Jeszcze nie umarł tylko dzięki temu, że jest podłączony do aparatury podtrzymującej życie. Jego układ nerwowy wciąż nie jest w stanie samodzielnie sterować jego oddechem. Prawdopodobnie nawet, jeśli przeżyje to do końca życia będzie przykuty do aparatury. Możliwe też, że nigdy nie będzie można nawiązać z nim kontaktu. Poczekajmy jeszcze kilka dni, ale proszę pomyśleć, czy nie najlepiej będzie pozwolić mu odejść. - Nie, panie doktorze – zdecydowanie odpowiedziała Inez. Ja wciąż wierzę, że z bratem wszystko będzie dobrze. A póki jeszcze tli się choć iskra nadziei nie pozwolę go odłączyć. - Ale proszę... - zaczął doktor, jednak przerwał. Po chwili dodał już innym tonem: - Dobrze, senorita. Proszę jednak spróbować zdrzemnąć się choć przez chwilę. W szpitalu mamy specjalne pokoje dla gości – proszę z nich skorzystać. Naprawdę potrzebuje pani odpoczynku. Stan pani brata jest ciągle monitorowany. Jeśli tylko coś się zmieni niezwłocznie dam pani znać. - Dziękuję, doktorze. Może ma pan rację. Może rzeczywiście powinnam odpocząć. Jednak proszę jeszcze o kilka minut. Chciałabym jeszcze przez chwilę zostać z bratem sam na sam. - Dobrze. Jak pani chce. Zostawiam was w pokoju. Przyjdę za 10 minut i pokażę pani pokój, w którym będzie pani mogła odpocząć. Gdy za ordynatorem zamknęły się drzwi, Inez ukryła twarz w dłoniach. W głowie dźwięczały jej słowa doktora: Myślała nad tym, co powiedział doktor. I myślała o bracie. A może naprawdę byłoby lepiej, gdyby umarł? Całe jego życie obracało się wokół jego zachcianek. Nie liczył się z nikim i z niczym. Miał wszystko: pieniądze, sławę, kobiety... Kobiety... Zawsze się koło niego kręciły, a teraz, gdy nieprzytomny leży w szpitalu to żadna z nich nawet nie przyszła go odwiedzić. Ale – czemu ja się dziwię? Przecież on nikogo nie kochał. Jego też nikt nie kocha. Poza mną... Jeśli miałby do końca swoich dni leżeć przywiązany do tych wszystkich rurek i drucików to może dla niego będzie lepiej, żeby umarł? Czy doktor Calavera ma rację? Może dla Fermina śmierć będzie naprawdę najlepszym wyjściem? Podniosła głowę i spojrzała na leżącego nieruchomo brata. Tak. Był strasznym egoistą. Nie chciała tego przyznać, ale wiedziała, że taka jest prawda. Sukcesy i pieniądze przewróciły mu w głowie. Był gwiazdą. Nie liczyli się dla niego inni ludzie. We własnym mniemaniu był pępkiem świata. Lubił znęcać się nad innymi. Miał tyle pieniędzy, że mógłby w dostatku spędzić całe życie. Ale on był głodny uwielbienia. Lubił walki – z jednej strony mógł się pastwić nad zwierzęciem, z drugiej strony możliwość udowodnienia, że jest najlepszy mile łechtała jego próżność. Gdyby teraz miał stać się rośliną uwiązaną do łóżka na całą resztę życia – nie zniósłby tego. Nie zniósłby myśli, że przegrał z głupim bykiem. Nie zniósłby myśli, że on tu leży, a inni torreadorzy, których uważał za nie dorastających mu do pięt dalej walczą i zwyciężają. To byłoby dla niego niego gorsze, niż śmierć. W tym momencie inna myśl uderzyła ją jak obuchem: A jeśli naprawdę istnieje jakieś życie po śmierci? Gdzie taki człowiek jak Fermin może po śmierci trafić? On, który myślał tylko o sobie? Który nigdy nikomu żadnej bezinteresownej przysługi nie wyświadczył? Z przerażeniem w sercu zaczęła się modlić: Boże, przebacz mu jego postępowanie. Nie patrz na to, jak żył. Ale proszę – przebacz mu. Jeśli trzeba to pozwól mi odpokutować za jego grzechy. Ale proszę okaż mu miłosierdzie i pozwól mu być szczęśliwym. Fermin zaczął odzyskiwać świadomość. Nie wiedział, gdzie jest. Niczego nie pamiętał. Spróbował zebrać myśli... Nic. Pustka w głowie. Postarał się maksymalnie skoncentrować... Coś zaczął sobie przypominać. Przypomniał sobie swoje przerażenie. I ból. Ten straszny ból, który zdawał się nie mieć końca... Ale jednak minął. Teraz żadnego bólu nie czuł. W ogóle nie czuł niczego. Ale pojawił się strach. Strach, że ten ból wróci. Zaraz... Jak do tego w ogóle doszło? Czy był jakaś przyczyna tego bólu? Co się w ogóle stało? Wytężył umysł. Zaczęło mu się coś przypominać. Przypomniał sobie tę feralną walkę z bykiem. W jednej chwili odzyskał pamięć. Przypomniał sobie, co się stało. Przypomniał sobie, kim jest. W jednej chwili przypomniał sobie całe swoje życie. Pamiętał wszystkie szczegóły. Jakby w jego głowie ktoś nagle załączył światło. Zaraz... W głowie? Coś tu nie pasuje. Spróbował dotknąć ręka głowy. Nie dało się. Nie miał ręki ani głowy. W ogóle nie miał ciała! To znaczy – miał wrażenie, że ma jakieś ciało. Ale to ciało nie było materialne! Spróbował się rozejrzeć. Tak, widział. Ale nie było to cielesne widzenie! Miał jakieś niematerialne ciało, obserwował otoczenie, ale nie był to cielesny wzrok. Widział, ale tego, co widział nie dałoby się narysować. To był inny rodzaj widzenia. Widział, że obok niego ktoś jest i ten ktoś patrzy na niego. Nie wiedział, gdzie jest, nie wiedział, kim jest tamta osoba, ale widział, że nie jest sam. Przestraszył się. „Ja chyba naprawdę nie żyję!” pomyślał. Przyjrzał się tamtej osobie. Była to jakaś długonoga blondynka. Co prawda podobnie jak on nie była to postać materialna i nie dałoby się jej sportretować, ale była to wystarczyło mu jedno spojrzenie, aby bez wątpliwości tę osobę zidentyfikować jako długonogą blondynkę. Zapytał jej: „Gdzie ja jestem? Czy ja umarłem?” Dziewczyna uśmiechnęła się smutno i powiedziała: „To nieważne. Ważne, co zrobić z Tobą”. Odpowiedział: „Jak to: co zrobić ze mną? Co się dzieje? Kim właściwie TY jesteś?” Odparła: „Całe życie nie interesowało cię, kim są ludzie, których napotykasz na swojej drodze. Dlatego teraz też niech to Ciebie nie interesuje. Gdybyś mnie spotkał dawniej byłabym w Twoich oczach długonogą blondynką i nikim poza tym, więc i teraz niech Ci wystarczy to określenie”. Nie spodobała mu się ta odpowiedź, ale widział, że jest prawdziwa. Do tej pory inni ludzie go nie interesowali. Mężczyzn ignorował albo traktował jako potencjalnych przeciwników do pokonania, a na kobiety patrzył jedynie przez pryzmat wyglądu zewnętrznego. Więcej nic go nie interesowało. Był uwielbiany, miał pieniądze, stale się koło niego wiele dziewczyn kręciło i mógł w nich przebierać jak w ulęgałkach. Jeśli któraś próbowałaby poruszać jakiś temat poza tym, jaki to on jest wspaniały to szybko się z nią rozstawał. Jedynie Inez mogła poruszać jakieś trudne tematy, a nawet mogła sobie pozwolić na jakieś słowa krytyki pod jego adresem. Jednak to była jego siostra i nie potrafił się od niej uwolnić. Nawet czasami jej słowa trafiały na jakąś miękka część jego serca i zaczynał się zastanawiać nad tym, co mu mówi. Ale szybko mu to przechodziło. Tym razem nie mógł zaatakować ani uciec. Dziewczyna patrzyła na niego i wciąż uśmiechała się smutno. W jej spojrzeniu było coś takiego, co prześwietlało go na wylot i powodowało, że czuł się jak postawiony przed sądem. Jak na dłoni widział swoje życie i widział, że postępował źle. Widział, że całe życie zachowywał się jak egoista i że nie liczył się z innymi ludźmi. Widział, że on nigdy nic w życiu innym ludziom bezinteresownie nie dał, a inni ludzie wyświadczali mu przysługi tylko wtedy, gdy im jakoś płacił. Wyjątkiem była Inez – próbowała coś dla niego zrobić, ale on zawsze starał się od niej trzymać jak najdalej. Uświadomił sobie, że teraz nie ma niczego. Widział, że potrzebował czyjejś pomocy. Ale zrozumiał, że jest tu nędzarzem i nie ma czym zapłacić za ewentualną pomoc. Tu był sam, bez niczego. Wszystko zostało po tamtej stronie. A nie mógł liczyć na bezinteresowna pomoc, bo sam takiej pomocy nikomu w życiu nie udzielił. Koło niego stała dziewczyna. Widział ją. A nie było widzenie cielesne. Widział, że jest ona dobra. I smutna. Że mu współczuje. Wiedział, że ona mogłaby mu pomóc. Ale nie mógł o tę pomoc poprosić. Z całą mocą zrozumiał, że to byłoby niesprawiedliwe. Przepełnił go smutek. Ale w tym momencie dziewczyna się odezwała: - „Nie martw się. Jest ktoś, kto poprosił o pomoc dla Ciebie. Inez wstawiła się za Tobą. Jej prośby przyczyniły się do tego, że nie zostałeś na zawsze pogrążony w tym strachu i bólu, którego doznałeś przy ataku byka.” Fermin zadrżał na samą myśl o tym i zapytał: „Jak to: na zawsze pogrążony w tym strachu i bólu? To się może nigdy nie skończyć?” Na to dziewczyna: „To bardziej skomplikowane. Na razie przyjmij, że przy śmierci mózg kończący swoje funkcjonowanie traci poczucie czasu. Jest tu coś, jakby czas dla umierającego człowieka biegł inaczej, niż dla całej reszty świata. Może być tak, że cały czas do końca świata dla umierającego człowieka będzie jakby jedna sekunda, a może być i tak, że jedna sekunda dla umierającego człowieka rozciągnie się na całą wieczność”. Fermin zrozumiał te odpowiedź bez dodatkowego tłumaczenia. Co prawda nigdy nie zajmował się filozofią, fizyką ani zjawiskami zachodzącymi w mózgu, jednak rozmowa z dziewczyną nie odbywała się w sposób taki, jak zwykle rozmawiają ludzie. Bardziej przypominała wymianę informacji w sposób niezależny od języka. Nie był to ciąg wyrazów wypowiadanych po kolei w jakimś ziemskim języku, a raczej coś, co można określić jako przekazanie całej informacji w jednej chwili. Zrozumiał, że to, co wydawało mu się długotrwałym bólem w rzeczywistości trwało kilka sekund. Zrozumiał też, że cała obecna rozmowa toczy się jakby „poza czasem” - że tu, gdzie się teraz znajduje czas jakby nie płynął w ogóle. Po oswojeniu się z tą informacją zapytał: „Co dalej ze mną będzie?” Dziewczyna odpowiedziała: „Całe życie przeżyłeś jak zwierzę. Kierowałeś się tylko instynktami. Robiłeś to, na co akurat miałeś ochotę bez patrzenia na innych ludzi. Owszem – czasami nawet potrafiłeś coś dobrego dla kogoś zrobić. Ale tylko wtedy, gdy w tym kierunku popchnął cie instynkt. Teraz dostaniesz jeszcze jedną szansę na to, żeby udowodnić, że jesteś godny miana człowieka. Wrócisz do życia. Gdy to się stanie – spotkasz się ze swoim największym wrogiem. Ale tym razem postaraj się postępować tak, jak przystało na człowieka potrafiącego kierować się rozumem i dokonać świadomego wyboru. Uważaj, żebyś nie dał się opanować uczuciom i instynktom, ale staraj się, aby Twój rozum panował nad Twoim postępowaniem.” Fermin ponownie pogrążył się w nicości. Przebudzenie było gwałtowne. Nie wiedział, gdzie się znajduje. Coś go bolało gdzieś w górnych partiach ciała. Coś jakby na głowie, jakiś ból na karku... Był ciężko poraniony, chociaż nie wiedział, co z nim się dzieje. Świat wokół był jakiś dziwny. Nie poznawał go. Nie chodzi o to, że widział niewyraźnie. Po prostu gdzieś się znajdował i coś widział, ale nie umiał powiedzieć, co. Jakby się nagle znalazł na jakiejś obcej planecie, gdzie wszystko wyglądało inaczej. Ale z drugiej strony – wszystko było dziwnie znajome... Kątem oka dostrzegł jakieś poruszające się dziwne istoty. Nie wiedział, co to za istoty, a jednak było w nich coś znajomego... Przeszkadzał mu ból w plecach. Wstrząsnął głową, żeby pozbyć się bólu. Nic to nie dało – ból przy każdym ruchu się potęgował. Coś go uwierało. „Co to jest?” - pomyślał. Zastanowił się chwilę... Coś tu jest nie tak... Zaraz... Jak się od tego uwolnić? Wstrząsnął karkiem jeszcze raz. To tylko nasilało ból. Zapytał sam siebie: „Co się ze mną dzieje? Czemu trzęsę głową, a nie sprawdzę ręką, co mi w karku dokucza?” Spróbował sięgnąć ręką – i doznał szoku. Nie miał ręki! To znaczy – miał, ale jakąś dziwną. Uświadomił sobie, że stoi na czworaka, podpierając się rękami. Co więcej – nie czuł się z tym nienaturalnie. Nie miał rąk, lecz cztery nogi. I to było dla niego naturalne! Dlatego zamiast sięgnąć ręką, potrząsał karkiem – a raczej całym grzbietem. Nagle zrozumiał. Nie był człowiekiem. Był bykiem i znajdował się na arenie! Te dziwne istoty – to byli ludzie. To byli torreadorzy! Nie poznawał ich, ale to musieli być jego znajomi! Chciał się z nimi skontaktować. Chciał powiedzieć im, że też jest człowiekiem! Że to on, Fermin Romero de Torrez! Jednak nie był w stanie. On nie był człowiekiem w ciele byka. On był prawdziwym bykiem! Nie rozumiał ludzkiej mowy, nie potrafił zachowywać się jak człowiek, nie czuł jak człowiek... Odczuwał jak byk, zachowywał się jak byk, kierowały nim zwierzęce instynkty... Jedyne, co w nim pozostało ludzkiego to była odrobina rozumu i ludzka świadomość. Jednak był bykiem. Wobec tych ludzi, którzy go otaczali czuł tylko nienawiść i strach. Oni go drażnili i zadawali mu ból. Nie był w stanie nawet spróbować wykonać jakiegoś gestu wobec nich. Ludzkim rozumem wiedział, że są to ludzie. Ale zwierzęca natura byka widziała tylko dziwne, wrogie istoty i nie dawała mu szans na jakąkolwiek próbę kontaktu. Zrozumiał. Oto całe życie gdy był człowiekiem postępował jak zwierzę. Teraz to rozumiał, gdy stał się zwierzęciem. To, co nim kierowało – to były instynkty. Kiedyś – instynkty ludzkie. Teraz – bycze. Ale to były instynkty. Rozum nigdy nad tym nie panował. Oto teraz dostał ostatnią szansę. Jako człowiek postępował jak zwierzę. Szansa polegała na tym, że teraz, będąc zwierzęciem ma udowodnić, że jednak potrafi być człowiekiem. Pomyślał, co robić. Ale w tym momencie któraś z tych istot dźgnęła go w kark. Obrócił się i popędził chwilę w jej kierunku. Ale zaraz się zatrzymał, kompletnie zdezorientowany. Te istoty zachowywały się jakoś dziwnie i nie dawały się dopaść. Nie wiedział, co robić. Zrozumiał. To był jakiś banderillero. Wraz z innymi miał go osłabić i wymęczyć. Zrozumiał, że kierując się instynktami i postępując jak byk po prostu zostanie zabity. Oni byli doświadczeni i niejednego byka już uwolnili od tego łez padołu. Musiał koniecznie coś wymyślić. Zaraz... Wymyślić... Czy o to chodzi z tym rozumem? Ma wykorzystać rozum dla pokierowania swoim byczym postępowaniem i nie dać się zabić? Może mu się to uda... W końcu znał się na korridzie jak nikt. Był najlepszy. No... Jeden z dwóch najlepszych. Musiał z niechęcią przyznać, że Miguel niemal mu dorównywał. A prawdę mówiąc – Miguel był od niego lepszy. Nienawidził go jak nikogo innego. Miguel był jedyną zadrą od dawna raniącą jego perfekcjonistyczne przekonanie o własnej wielkości. Chwileczkę... Miguel był jego największym wrogiem. A na myśl że teraz, gdy on sam został pokonany przez byka gwiazda Miguela może jeszcze bardziej rozbłysnąć, ciarki go przebiegły na wskroś. Przypomniał sobie, że miał spotkać się ze swoim największym wrogiem. Zrozumiał. Ta istota w oddali – to Miguel! Miguel był tym matadorem, który miał go zabić! Zalała go nienawiść. Z kopyta wyrwał się w jego kierunku – i chybił. Zwiodła go muleta. Matador zręcznie uskoczył, a Fermin się niemalże przewrócił. Pomyślał: Zaraz! Mam się kierować rozumem! Nienawiść wobec tego matadora była wspólna dla jego byczej natury i dla jego starej, ludzkiej natury, ale kierując się tylko nienawiścią nie wygra tego pojedynku! Żeby wygrać – musi myśleć. Musi wykorzystać całą swoją dotychczasową praktykę w korridzie, całą wiedzę i doświadczenie i tak postępować, żeby jednak przechytrzyć tamtego starego wyjadacza. Ma nad nim jedną przewagę: Tamten nie wie, że on nie jest zwyczajnym bykiem. Trzeba to wykorzystać. Co zrobić? Kierowały nim zwierzęce instynkty. Nie potrafił nad tym zapanować. Starał się z całych sił, ale nie mógł postępować inaczej, jak tylko według instynktów. Mógł je co najwyżej trochę wspomóc lub przyhamować, ale nie mógł działać przeciw nim. Zaraz... Może to jest sposób? Musi hamować swoją aktywność jak to jest tylko możliwe. Musi sprawiać wrażenie całkiem wykończonego, podczas gdy w rzeczywistości zostawi sobie sporą rezerwę sił. W końcu Miguel uzna go za wystarczająco wymęczonego i będzie chciał się popisać swoją brawurą przed ostatecznym dobiciem przeciwnika, a wtedy on, Fermin, spróbuje tak sobą pokierować, że to on wygra. Przystąpił do dzieła. Jeszcze kilka razy zaatakował, ale starał się to robić jak najwolniej. Starał się ignorować prowokującego go do ataku przeciwnika. Nie było to łatwe – instynkt pchał go do reakcji na każdą zaczepkę tamtego, ale Fermin uczył się hamować odruchy. Gdyby miał okazję poćwiczyć dłużej być może doszedłby do takiej wprawy, że mógłby spróbować jakoś nawiązać kontakt z ludźmi. Ale on już o tym nie myślał. Teraz miał tylko jeden cel: zniszczyć Miguela! Oto miał okazję osiągnąć to, o czym zawsze marzył: miał być najlepszy! Jego najgorszy przeciwnik na zawsze odejdzie w niepamięć, a on, Fermin, będzie mógł patrzeć na jego przegraną! Już wiedział, jak ma walczyć. Znał styl Miguela i wiedział, jak może go zaskoczyć i jak może wykorzystać swoją zwierzęcą siłę. Nie myślał o tym co będzie potem. Jakby to dla niego nie istniało. Liczyła się tylko wygrana w walce z Miguelem. Z wolna, potykając się ruszył ku przeciwnikowi. Starał się robić wrażenie kompletnie wykończonego i niezdolnego do jakiejkolwiek szybkiej reakcji. Jednak tuż przed matadorem zmienił nagle kierunek. Kompletnie ignorując niemiłosiernie drażniącą go muletę i ignorując nieznośny ból w karku uniósł i przekrzywił głowę jednocześnie lekko skręcając. Udało się! Wbił przeciwnikowi róg w brzuch i ignorując ból w zranionych aż do nerwów rogach i w poprzebijanym banderillami karku z całych sił, jakie z siebie mógł wykrzesać wyrzucił wroga w powietrze. Gdy matador spadł na ziemię, podbiegł do niego i nadepnął kopytem na klatkę piersiową. Poczuł, jak tamten spazmatycznie drgnął. W tym momencie przyhamował i znowu zaczął myśleć nad strategią postępowania. Teraz można nadepnąć całym ciężarem na głowę przeciwnika, a nic z niego nie zostanie. Efektowniej by było wziąć go na rogi i kilka razy wyrzucić w powietrze, ale na to może mu zabraknąć sił, a takie podrzucanie w sumie nie jest dla matadora aż tak niebezpieczne. Poza tym ten ból w rogach jest nieznośny. Wiedział – wystarczy rozdeptać głowę, a raz na zawsze skończy z tym przeklętym Miguelem. Nie będzie czego zbierać. Za chwilę będzie po wszystkim. Zatrzymał się ma sekundę planując ustawienie nogi. Nie rozpoznawał kształtów przeciwnika – patrzył jak byk, a nie jak człowiek. Ale chyba w tym miejscu jest głowa. Tu trzeba postawić nogę i sprawa będzie zakończona. Już miał to zrobić, ale się powstrzymał. Co ja właściwie robię? – pomyślał. Dlaczego mam go zabić? Bo jakaś tajemnicza cizia powiedziała mi, że stanę wobec swojego najgorszego wroga i że mam udowodnić, że potrafię użyć rozumu i w ten sposób wygrać? Prawda. Nienawidził Miguela. Ale to była nienawiść spowodowana zazdrością. Rozumowo szanował go i doceniał jego umiejętności. Miguel był człowiekiem honorowym i utalentowanym. Nie miał tyle pieniędzy, co Fermin i korrida była dla niego sposobem na zapewnienie rodzinie życia na przyzwoitym poziomie. Jeśli go teraz zabije – co będzie z jego rodziną? Cała nienawiść Fermina do Miguela była tylko zewnętrznym przejawem zazdrości. Fermin wiedział, że Miguel jest od niego lepszy i to drażniło jego własne ego. Jednak teraz zaczął myśleć nad swoim postępowaniem. W tym krótkim czasie, gdy musiał nauczyć panować nad zwierzęcymi instynktami jego umysł zaczął dostrzegać coś więcej, niż tylko chwilowe zachcianki. I to skutkowało. Zaczął się buntować: Nie, nie zabiję go. Nieważne, co ze mną będzie – nie tknę go więcej. Nic mnie nie obchodzi, czy wygram. Pewnie mnie zaraz ktoś zabije, żeby ratować Miguela. Wtedy może znowu pogrążę się w bólu śmierci takim, jak ostatnio i może ten ból się nigdy nie skończy. Ale już mnie to nie obchodzi. Nie obchodzi mnie, co tamta eteryczna lafirynda zrobi. Jeśli wpadła na pomysł, żeby zrobić ze mnie zwierzę i chciała mieć uciechę patrząc, jak wykańczam Miguela to nie dam jej tej satysfakcji. Choćbym miał za to zapłacić umieraniem takim, jakiego już raz doświadczyłem, jednak tym razem trwającego całą wieczność. Nie ruszę więcej Miguela i koniec. Żałuję tylko, że dopiero teraz się opamiętałem i że Miguel jest w takim stanie. Powinienem był od początku nie próbować myśleć tylko pozostać zwierzęciem – wtedy Miguel zabiłby mnie bez problemów. A tak starałem się iść za wskazówkami tej wstrętnej jędzy i do czego to doprowadziło? Z wolna się odwrócił. W tym momencie poczuł straszliwy ból. Poznał ten rodzaj bólu. Już raz go doświadczył. Wiedział, że umiera. Ale była różnica. Przy poprzednim umieraniu opanował go strach. Oraz poczucie przegranej. Tym razem ból był nie mniej silny, niż poprzednio. Ale była różnica. Nie czuł strachu ani przegranej. Umierał z poczuciem zwycięstwa. Chociaż poczucie to było częściowo zmącone – był w nie wpleciony żal, że poważnie uszkodził Miguela. Po niezbyt długiej chwili znowu pochłonęła go nicość. Fermin otworzył oczy. Tym razem momentalnie poznał miejsce, w którym się znajduje. Nie musiał się zastanawiać. Pamiętał wszystko. Rozejrzał się poszukując blondynki. Chciał jej powiedzieć parę ostrych słów. Zobaczył ją i zrozumiał, że nic jej nie powie. Widział, że w niej nie ma żadnej podłości ani żadnego okrucieństwa. Ona wcale nie chciała, żeby zabił Miguela. Po prostu on sam coś tu źle zrozumiał. Zdobył się tylko na jedno pytanie: „Co z Miguelem? Wyjdzie z tego?” Dziewczyna przemówiła. A w jej głosie wyczuwał coś dziwnego. Jakby głębokie wzruszenie. Odpowiedziała mu: „Nic się nie martw. Wszystko z nim w porządku. Jest zdrów i cały, nawet włos z głowy mu nie spadł. - Jak to możliwe? Przecież z takiego bliskiego kontaktu z bykiem nie mógł wyjść bez szwanku? - Prawda. Bardzo mocno poturbowałeś przeciwnika. Ale Ty wcale nie walczyłeś z Miguelem. - Nie? W takim razie kto to był? Przecież mówiłaś, że stanę oko w oko z moim największym wrogiem! - Zgadza się. Walczyłeś ze swoim największym wrogiem. Ale matadorem, z którym walczyłeś nie był Miguel. To byłeś Ty sam. Jeśli chciała go zaskoczyć to jej się udało. Wiadomość uderzyła do jak obuchem. Nie był zdolny do powiedzenia czegokolwiek. Zastygł w milczeniu, wzrokiem jedynie błagając dziewczynę o wyjaśnienie. Dziewczyna spojrzała na niego z tkliwością i zaczęła mówić niespodziewanie miękkim głosem: „Dostałeś ostatnią szansę. I zwyciężyłeś. Stanąłeś oko w oko ze swoim największym wrogiem. Twój największy wróg siedział w Tobie. Walczyłeś z samym sobą. Jako byk walczyłeś z matadorem, którym byłeś ty sam – ale o tym nie wiedziałeś. Te walkę przegrałeś. Nie skorzystałeś z okazji do ostatecznego skończenia ze swoim przeciwnikiem. Ale z drugiej strony stoczyłeś inną walkę z samym sobą. Walkę z wypełniającym Cię egoizmem i nienawiścią. W decydującej chwili zdecydowałeś się poświęcić samego siebie, zdecydowałeś się poświęcić nawet swoją wieczność, aby uratować kogoś, kogo uznawałeś za najgorszego wroga. Myliłeś się w kilku rzeczach. Ten, z kim walczyłeś wcale nie był tym, z kim myślałeś, że walczysz. Twoja wieczność wcale nie była uwarunkowana tym, że musisz go zabić. Wręcz przeciwnie – gdybyś go zabił to mógłbyś spowodować, że ten stan, którego doświadczyłeś przy pierwszym umieraniu mógłby w Twoim odczuciu trwać całą wieczność. Niszcząc zwierzęcymi kopytami swoją ludzką głowę i swój mózg mógłbyś doprowadzić do tego, że ból, bezsilność i strach, którego wtedy doświadczyłeś stałyby się ostatnim Twoim wrażeniem, a co za tym idzie – rozciągnęłyby się dla Ciebie na całą wieczność. Jednak dzięki temu, że ocaliłeś przeciwnika, pozwoliłeś jego mózgowi (czyli swojemu mózgowi) działać dalej, dzięki czemu ten stan mógł przeminąć. Uważałeś, że walczysz ze znienawidzonym człowiekiem. Myliłeś się, ale to nieważne. Ważne jest to, że w krytycznym momencie potrafiłeś kosztem samego siebie okazać temu człowiekowi miłosierdzie. To jest Twoje największe zwycięstwo. W ten sposób udowodniłeś, że jesteś czymś więcej, niż tylko zwierzęciem. Udowodniłeś, że jesteś godny miana człowieka. Dziękuję Ci za to, moje kochane dziecko.” "Moje kochane dziecko"? Fermin spojrzał na dziewczynę. I dostrzegł coś więcej. Nie wiedział, ile ona może mieć lat. Początkowo wydawała mu się bardzo młoda, młodsza od niego. Teraz już tak by nie powiedział. Wyglądała młodo, ale było w niej coś takiego, co nie pozwalało przypisać jej żadnego konkretnego wieku. Była młoda, a jednak był pewien, że istniała wcześniej, niż na Ziemi pojawił się pierwszy człowiek. I dostrzegł w niej coś, czego przedtem nie widział. Było w niej coś matczynego. Zdał sobie sprawę, że ją kocha – i że do tej pory tak naprawdę nikogo nie kochał. Znał wiele dziewczyn, ale teraz widział wyraźnie: żaden z tych związków nie miał nic wspólnego z miłością. Tamto było po prostu zwierzęcymi instynktami, a tu pierwszy raz w życiu (choć może określenie „w życiu” tu nie jest całkiem słuszne, wszak nie był pewien, czy żyje w ziemskim znaczeniu tego słowa) – po raz pierwszy w życiu poznał, co to jest prawdziwa Miłość. Miał nadzieję, że będzie mógł tu zostać już na zawsze. Chociaż wiedział, że musi wrócić do zwykłego, ziemskiego życia. Zapytał jeszcze o to, co się stało z bykiem. Zrobiło mu się żal zwierzęcia. W końcu przez jakiś czas to on sam był tym stworzeniem: „A czy ten byk, którym przez chwilę byłem, nie został skazany na wieczne cierpienie? Przecież on został zabity. Może i w jego mózgu zostało jakieś ostatnie wrażenie, ból towarzyszący śmierci, który rozciągnie się dla niego na całą wieczność?” Dziewczyna uśmiechnęła się miękko i odpowiedziała: - Dobrze, że o to pytasz. Zaczynasz być wrażliwy na los innych. Staraj się nie utracić tej wrażliwości. Jednak o los byka się nie kłopocz. On był zwierzęciem, u niego życie i śmierć wygląda inaczej. Zwierzę nie jest w stanie odczuwać niczego dłużej, niż to trwa. Śmierć tego zwierzęcia trwała kilkanaście sekund, a związany z tym ból trwa znacznie krócej. - Czyli nie jest tak, jak z człowiekiem? A jak mam rozumieć to, co mówiłaś o przeciąganiu się w nieskończoność ostatnich chwil z życia wskutek wygasania aktywności mózgu? - To nie jest takie proste. Gdyby wszystko opierało się tylko na gaśnięciu aktywności mózgu to dla człowieka umierającego czas biegłby szybciej, nie wolniej. Niemożliwe byłoby też to, czego doświadczyłeś – stoczenie walki z samym sobą. - Jak to zatem wygląda? - Nie myśl o tym teraz. Jeszcze nie przyszedł na to czas. Teraz wracaj do swoich – Inez martwi się o Ciebie. Doktorze! Zawołała Inez. Coś się dzieje! Niech pan popatrzy na wskazania tych przyrządów! W kilka chwil przy łóżku Fermina pojawili się lekarze i pielęgniarki. Inez patrzyła na doktora Calaverę. Ten zmarszczył brwi. Co to znaczy? Ordynator dostrzegł utkwiony w nim wzrok. Zrozumiał jej nieme pytanie: -Wygląda na to, że organizm pani brata chce podjąć normalne funkcjonowanie. Nie wiem, jak to się zakończy, ale jesteśmy przygotowani do natychmiastowej interwencji. Musimy czekać, senorita. Ale proszę być dobrej myśli. Chory drgnął. Lekarz przyjrzał się mu z zaskoczeniem. Jednak nic nie powiedział. Po chwili pacjent obrócił głowę na bok. Lekko przesunął też nogę. „Co się dzieje?” - pomyślał Calavera. „To wyglądało na ruch kontrolowany przez mózg. A przecież on ma kompletnie uszkodzony układ nerwowy. Jakim cudem mógł poruszyć nogą?” Panie doktorze! - powiedział Fermin. Kiedy mnie wreszcie odepniecie od tych rurek i pozwolicie mi samemu pójść do łazienki? - Pański stan mnie naprawdę zaskakuje, senior. Ale musi uzbroić się pan w cierpliwość. Zaledwie cztery dni temu odzyskał pan przytomność. Ma pan złamania i poważne zranienia narządów wewnętrznych. Czuje się pan zaskakująco dobrze, ale nie wolno panu próbować się podnosić. Przeszedł pan ciężkie operacje i rany muszą się zagoić. To prawdziwy cud, że po tym wszystkim może pan w ogóle oddychać samodzielnie, nie mówiąc już o poruszaniu kończynami. Ma pan niesamowite szczęście, że udało się zabić byka, zanim to on pana zabił. - Przecież mówiłem panu, doktorze, że to ja sam byłem tym bykiem. - Tak, oczywiście, rozumiem. Ale proszę nad tym teraz nie myśleć. Musi pan odpocząć i dojść do siebie po tym szoku. Kilka słów na zakończenie: Imię i nazwisko głównego bohatera jest żywcem "zerżnięte" z powieści Zafona "Cień wiatru". Dlaczego? Hmmm... Wiem, że opowiadaniu temu daleko doskonałości, ale sam czytając różne książki dostrzegam błędy i nielogiczności popełnione przez autorów. Postanowiłem sam spróbować napisać coś własnego, aby przekonać się, ile błędów ja sam popełnię. To był jeden z głównych powodów, dla których w ogóle wziąłem się za ten tekst. Początkowo opowiadanie miało się kończyć w ten sposób, że bohater chcąc zrozumieć, co przeżył. Dostrzega w tym, co się zdarzyło pewne sprzeczności i przekonuje się, że tak naprawdę to on nie istnieje, że to, co przeżył jest tylko fikcją literacką i pewnym odbiciem świata, w którym żyje autor tego opowiadania (czyli ja), a tak naprawdę to autor nie wiem, o czym pisze, korridy na oczy nie widział (stąd bardzo skrótowy opis), nie jest nieomylny (stąd błędy i nielogiczności), a w dodatku nawet samo imię głównego bohatera jest zapożyczone, bo autor nie zna hiszpańskiego i nie był w stanie samodzielnie wymyślić dobrego imienia dla torreadora. Po pewnym czasie jednak stwierdziłem, że ten dalszy ciąg byłby zbyt "filozoficzny" i nie pasowałby do charakteru opowiadania i (przynajmniej na razie) zrezygnowałem z tego pomysłu.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
i co nie idzie gładziutko? co wybory rzucaja wam mydełko a wy za każdym razem sie na nie rzucacie jak reksio na szynke. ja juz kooorfa po prostu nie moge na to patrzec bo mi sie rzygać chce.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

×