Skocz do zawartości
Szukaj w
  • Więcej opcji...
Znajdź wyniki, które zawierają...
Szukaj wyników w...

Zarchiwizowany

Ten temat jest archiwizowany i nie można dodawać nowych odpowiedzi.

monik1990

Czy można pokochać kogoś nowego po tym, jak zabiło się w sobie miłość?

Polecane posty

Hej Wam Wszystkim. Borykam się z problemem, który nie daje mi spokoju. Mianowicie jestem po rozwodzie. Mój związek trwał niecałe 5 lat - 3 lata w małżeństwie. Może się wydawać, że to krótko, jednak emocje towarzyszące temu czasu były ogromne. Bardzo kochałam swojego partnera. Mimo wszelkich przeciwności, starałam się być dla niego jak najlepsza. Był to chłopak "z ulicy", który jak się okazało, miał bardzo dobre serce. Chciał żyć normalnie, wyrwać się z tego "syfu", który wcześniej stanowił jego świat. Nigdy jakoś jego uroda mnie nie urzekła, za to sposób, w jaki mnie traktował w codziennych relacjach, urzekał mnie każdego dnia. Był to silny, duży mężczyzna, który nie potrafił odnaleźć się w "cywilizowanym" świecie, lecz bardzo się starał. Mniejsza. Jego ogromnymi wadami było to, że dużo pił. Upijał się na umór. Do tego dochodziły narkotyki, koledzy itp. Tak naprawdę za każdym razem, gdy wychodziliśmy na imprezę, kończyła się ona w podobny sposób. Upijaliśmy się, do tego dochodziły dragi, po czym włączała się w nim "nieśmiertelność" i wystarczyło, żeby ktoś się na niego krzywo spojrzał, stawał się jego wrogiem. O policję długo nie trzeba było się starać. Patologia jednym słowem. Widziałam w tym wszystkim dużo własnej winy, ponieważ byłam osobą bardzo uległą i starałam się mu za wszelką cenę pomóc. Chciałam wyciągnąć go z takiego sposobu na życie. Żeby poznać problem od podszewki, po pewnym czasie sama wciągnęłam się w ten "syf" i doszło do tego, że "brałam" po to, by być przy nim, a dragi pozwalały mi na to, żeby nie myśleć o tym, co się aktualnie dzieje. Zamiast pomagać w mądry sposób, dostosowałam się do niego. Mimo wszystko dalej walczyłam, bardzo dużo z nim rozmawiałam i często ostrzegałam go, że odejdę, jeśli się nie zmieni. Ślub wynikł z faktu, że groziło mu więzienie. To też nie było mądre, jednak bardzo kochałam i chciałam znaleźć sposób, by być przy nim nawet w tak krytycznej sytuacji. Walczyliśmy z prawem, by go utrzymać na wolności, jednak po ponad dwóch latach walki, przegraliśmy i trafił do więzienia z dwuletnim wyrokiem odsiadki. Gdy zostałam sama, jeździłam do niego gdy tylko mogłam na "widzenia". Miałam jednak bardzo dużo czasu na myślenie. Zdystansowałam się do tego wszystkiego i z biegiem czasu rozsądek podpowiedział mi, bym uciekła. Bym go zostawiła i zaczęła walczyć o siebie. Pomogłam jemu ile mogłam i że teraz jest czas na to, bym mogła pomóc sobie. Biłam się z myślami, których efekt był taki, że postanowiłam od niego odejść, w wyniku strachu przed tym, że on się już nie zmieni, mimo zauważalnych zmian, których w sobie dokonał. Postanowiłam zabić w sobie miłość, w imię rozsądku. Trwało to około pół roku. Wyprowadziłam się do innego miasta, znalazłam nową, trochę lepszą pracę, zaczęłam układać sobie życie na nowo. Po drodze wzięłam z nim rozwód. Dwa tygodnie po tym, jak on wyszedł z więzienia, musiał się stawić na sprawie rozwodowej. Sąd dał nam rozwód na pierwszej rozprawie. Dużo mnie to wszystko kosztowało, ponieważ nadal go kochałam, ale w między czasie zaczęłam spotykać się już z innym mężczyzną. Chyba nie potrafię być sama. W każdym razie, wręcz na siłę musiałam pozbyć się uczucia do byłego męża. Ze wszystkich sił starałam się zabić miłość do niego. Udało się. Nie wiem jednak, czy nie zmarnowałam na to za dużo energii. Wyrwałam serce z korzeniami. Ten drugi człowiek cały czas przy mnie był, jednak z czasem zauważyłam, że doszukiwałam się w nim zachowań mojego męża. Ich brak powodował we mnie zniechęcenie. W tym momencie nie kocham już mojego byłego męża, nawet o nim nie myślę. Nie mam jednak siły na to, by tworzyć coś nowego. Mój nowy partner bardzo się we mnie zakochał. Ja jemu też mówiłam na początku, że go kocham. Teraz jednak nie wiem co do niego czuje. On tego nie rozumie, gdy mówię mu, że potrzebuję czasu i przestrzeni. Zastanawiam się, czy w ogóle człowiek może pokochać kogoś nowego, gdy w imię rozsądku, zabił w sobie miłość. Nowy partner jest zupełnie inny. Jest dobrym człowiekiem, jednak bardzo niepewnym siebie - przeciwieństwo mojego byłego męża. Brakuje w nim "ikry", która mnie zdominuje. Obawiam się, że po tym wszystkim stałam się tak twarda, że już nigdy przed nikim się nie otworzę. Nie ma mowy tutaj o tęsknocie, czy miłości do byłego, ponieważ dobrze rozumiem większość swoich uczuć. Nie wiem jednak, czy dobrze robię, będąc przy kimś, kto nie do końca mi odpowiada. Obawiam się, że już nigdy nie będę szczęśliwa i że już zawsze będę krzywdzić osoby, którym będzie na mnie zależeć. Pomóżcie mi, może ktoś z Was był w podobnej sytuacji, może mi będzie coś w stanie doradzić... Nie chcę krzywdzić dobrych ludzi, może powinnam zostać zupełnie sama, żeby się z tym uporać? Jak to jemu wytłumaczyć. Z góry dziękuję za wysłuchanie - trochę się rozpisałam - i proszę o radę. Pozdrawiam serdecznie.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość gość
Oczywiście,że możesz kogoś jeszcze pokochać! to,że nie kochasz obecnego chłopaka nie oznacza,że nie pokochasz..jak jestes pewna,ze go nie kochasz to zerwij z nim. Będzie cierpial ale to lepsze niż bycie z kimś na siłę. Myslę,że problemem Twoim jest to,że niby potrzebujesz dominacji..no to widzisz sama jak Cie były zdominował..tak,że zamiast odbić sie od dna pociągnął CIebie na nie (narkotyki to upadek) ...a obecny jak mówisz nie ma ikry..no cóż,w zdrowym związku jest równowaga,partnerstwo. Nikt nad nikim nie dominuje,nie rządzi. Nikt nie walczy. Dlaczego tak Ci zależy na tej dominacji? to niezdrowe

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

×