Skocz do zawartości
Szukaj w
  • Więcej opcji...
Znajdź wyniki, które zawierają...
Szukaj wyników w...
Zaloguj się, aby obserwować  
Gość mieszkaniowerozterki

Problem z mieszkaniem...

Polecane posty

Gość mieszkaniowerozterki

Cześć dziewczyny. Kupno mieszkania powinno raczej wiązać się z radością obojga partnerów. No właśnie. Powinno... Mam problem. Spory. GIGANTYCZNY wręcz. I zupełnie nie wiem jak to rozwiązać. Po tym co wczoraj usłyszałam nie bardzo wiem nawet czy moje tłumaczenie czegokolwiek ma w ogóle sens. Mam wrażenie, że mój partner w ogóle mnie nie rozumie. Albo nie chce zrozumieć. W sumie zaczęłam się zastanawiać już nawet nad tym czy może to że mną jest coś nie tak. Pozwólcie, że opiszę mój problem w punktach, bo szczerze mówiąc jestem tak rozbita, że jeśli chciałabym to opowiedzieć normalnie mógłby wyjść z tego totalny bełkot... 1. Mój partner podjął decyzję o kupnie mieszkania. Co prawda mówił o tym od jakiegoś czasu, ale w związku z kończącym się programem MDM zdecydował się na to praktycznie z dnia na dzień (na ten nowy program, bodajże MIESZKANIE +, nie załapałby się ani sam ani tym bardziej my jako para czy małżeństwo, przez zarobki) - tą decyzję popieram w 100%. Szkoda stracić szansę na dość spore dofinansowanie. 2. W związku z tym, że ja co prawda mam dochody (i to nawet całkiem dobre), ale po pierwsze na umowę zlecenie, a po drugie tylko na połowę mojego faktycznego wynagrodzenia, nie mogę być drugim kredytobiorcą. Tzn. mogę, ale mój dochód nie podniesie zdolności kredytowej, a może spowodować negatywną opinię banku zdecydowaliśmy, że kredyt będzie na niego (szczerze mówiąc teraz mam wrażenie, że to on bardziej zdecydował, ja się zgodziłam, bo co miałam zrobić...) 3. Dowiedzieliśmy się, że na czas trwania umowy (czy jak to tam nazwać) MDM - 5 lat - jedynym właścicielem nieruchomości może być kredytobiorca. No okej, dla mnie logiczne 4. Partner zarzeka się, że po tych 5 latach od razu zostanę uznana za współwłaściciela. Okej. Sprawiedliwe 5. Wypłynął temat moich rodziców i ich pomocy - od razu lojalnie uprzedziłam, że raczej nie może (możemy) spodziewać się pomocy z ich strony, przynajmniej na razie, bo i z jakiej racji, skoro na papierach to on będzie jedynym właścicielem. Przecież nie będą finansować czegoś, co przez przynajmniej 5 lat nie będzie własnością ich dziecka. Zrozumiał, bez zastrzeżeń. No i tutaj zaczęły się problemy... 1. Napomknęłam delikatnie, że niezbyt odpowiada mi kolejność w jakiej to wszystko jest zaplanowane. Nie mam jakiegoś parcia na ołtarz czy coś w tym stylu, ale jeśli mam być szczera wolałabym kupować mieszkanie jako małżeństwo. No ale MDM, zaraz się skończy, kaplica, brak kasy. ROZUMIEM. 2. Byliśmy u doradcy finansowego. Opowiedział wszystko. Wyszło na to, że na start (jeszcze przed uruchomieniem całej machiny kredytowej) potrzeba około 15000 zł. Nie mamy takiej kwoty (przypominam, że decyzja została podjęta trochę spontanicznie, bo mieliśmy w planach zacząć rozglądać się za mieszkaniem za rok, dwa), więc partner podjął decyzję o poproszeniu swoich rodziców o pomoc. 3. Jego rodzice się zgodzili, ale uwaga, zażądali, żebym nie była ujęta w żadnych papierach. Ani kredytowych, ani akcie własności. Nigdzie. Ja nawet staram się to zrozumieć, próbują zabezpieczać swoje dziecko. No ale ku***. Jakbym miała być współkredytobiorcą to co, już by nie pomogli? Bo niby z jakiej racji? Mnie się mniej należy mieszkanie do którego chciałam się dokładać?! 4. Ja wiem i rozumiem, że i tak przez najbliższe 5 lat nie mogę być w żadnych papierach. Naprawdę. Ale boli mnie reakcja mojego partnera, który na takie dictum że strony rodziców nie zareagował, tylko stwierdził, że rozumie. Ja nie rozumiem. I wiem jaka byłaby moja reakcja na takie zachowanie ze strony moich rodziców. Może to głupie, ale pewnie nie wzięłabym od nich ani złotówki, bo wydaje mi się to nielojalne wobec partnera. Powiedziałam mu o tym wszystkim najpierw na spokojnie. Potem już trochę mniej. Aktualnie się do siebie nie odzywamy. Od podobno za to, że stwierdziłam, że mam to już wszystko w doopie, niech sobie robi co chce. Ja się nie odzywam, bo autentycznie serce mi pęka. Może przesadzam, może nie. Czuję się zdradzona. Naprawdę. Na koniec dodam jeszcze, że zaczął wyciągać jakieś stare brudy. Głównie jeśli chodzi o moje wcześniejsze problemy finansowe związane z ex. Wymyślił sobie, że niby ja mu nic nie powiedziałam, a dzwonili do niego z działów windykacyjnych dwóch firm. Może tak, może nie. Jak zaczęły się moje problemy byliśmy ze sobą może tydzień i szczerze mówiąc nie widziałam potrzeby wprowadzania go w moje finanse. Chyba nic dziwnego. No ale teraz ma do mnie pretensje, że o niczym nie wiedział, a ja pobiegłam do tatusia po pomoc. No pobiegłam, bo zarabialam 7 zł na godzinę i nie było mnie stać na opłacenie rachunków, które miał zapłacić ex, a były niestety na moje nazwisko. Moja wina, że tego nie przypilnowałam, wiem. Ale rozstanie z ex było na tyle burzliwe i problematyczne, że przysięgam, że nawet o tym nie pomyślałam. No więc obecny partner zasunął mi tekstem, że jak on ma mi zaufać i wziąć ze mną kredyt, jeśli ciągle mam jakieś problemy. Rozumiecie? CIĄGLE!!! I że nie mam oszczędności. Szkoda, że on też nie ma. No ale jak widać to jest problemem tylko u mnie. I że ciągle mówię, że w razie czego tata mi pomoże. Czy to coś złego? On też po brakującą kwotę poszedł do rodziców... Podsumowując. Ja chciałam na początku pomóc. Ten blok nawet jeszcze nie powstał, więc pierwsze wpłaty byłyby na poziomie 200-300 zł. Przez około rok. Chciałam zaproponować, że mogę przez ten rok ja to płacić, a on niech zbiera na wykończenie. Chciałam wziąć w tym udział, bo go kocham i mu ufam. Mimo, że w zasadzie w razie jakiegokolwiek nieszczęścia moje pieniądze poszłyby w błoto. W coś, co nie jest moje. Ale związek, to nie tylko przytulanie. Trzeba sobie ufać. Jednak po tym jak potoczyła się wczorajsza rozmowa i jak potraktowali mnie jego rodzice oświadczyłam mu, że dopóki to mieszkanie nie będzie prawnie również moje nie dostanie ode mnie ani złotówki. Będę robiła zakupy jak zawsze, może wezmę na siebie opłaty za internet. Ale nie zapłacę nic, co odciąży go w kwestii kredytu. Nawet czynszu. Dołożę się do wyrównania rachunków. Wszystko. Skoro rozumie swoich rodziców, bo to ich pieniądze i mogą robić z nimi co chcą, to powinien zrozumieć też mnie, prawda? Dodam jeszcze tylko, że na koniec kłótni usłyszałam, że nie ma zamiaru mi się oświadczyć przez najbliższy rok (o to też kiedyś się pospinaliśmy), bo za dużo spraw jest między nami niepozałatwianych. Chodzi o tą nieszczęsną windykację, że niby go oszukałam. I o seks, ale to temat na inną historię. Więc jak rozumiem związanie się kredytem na 30 lat jest dla niego ok, ale ślub ze mną to za dużo. Za to moje partycypowanie w kosztach JEGO mieszkania jest już jak najbardziej w porządku. Kończąc mój już i tak za długi wywód. Co ja mam do cholery zrobić?! PS Jesteśmy ze sobą 3 lata, od ponad 2 mieszkamy razem, od 1,5 mamy praktycznie wspólny budżet (tylko konta osobne).

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

Bądź aktywny! Zaloguj się lub utwórz konto

Tylko zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony

Utwórz konto

Zarejestruj nowe konto, to proste!

Zarejestruj nowe konto

Zaloguj się

Posiadasz własne konto? Użyj go!

Zaloguj się
Zaloguj się, aby obserwować  

×