Skocz do zawartości
Szukaj w
  • Więcej opcji...
Znajdź wyniki, które zawierają...
Szukaj wyników w...

Zarchiwizowany

Ten temat jest archiwizowany i nie można dodawać nowych odpowiedzi.

Gość NiktABC

O co chodzi z życiem

Polecane posty

Gość NiktABC

Wiem, tematów jak ten jest multum, ale ja już nie mogę. Nie wiem co robić, nie wiem w którą stronę iść. Nie wiem gdzie robię błąd, żeby go jakoś poprawić. Może wszytko zaczęło się od tego, że urodziłam się jako wcześniak dodatkowo z zespołem Turnera - jak wynika z badań wcześniaki są mniej inteligentne i gorzej sobie radzą. A jeżeli chodzi o zespół Turnera to niestety przez to głównie zajmowała się mną babcia, była pielęgniarka. Osoba, której z jednej strony bardzo dużo zawdzięczam (jak wczesne wykrycie mojej choroby, dzięki czemu prawie jej po mnie nie widać; podawanie mi codzienne zastrzyków; niejednokrotną pomoc w życiu); z drugiej strony to osoba bardzo zaborcza, uparta, która chyba powie wszystko by osiągnąć swój cel. Zawsze chciała mieć córkę, a miała tylko syna. Ja miałam być tą jej córką. I dlatego chciała kontrolować całe moje życie. Moi znajomi byli zawsze źli; przecież to tylko jej powinnam poświęcać czas; to co kupowałam w sklepie było złe, ona kupi lepiej, to co robiłam zawsze było złe; ona to zrobi lepiej. W ogóle to z dzieciństwem to kojarzy mi się głównie krytyka. W ogóle z życiem kojarzy mi się głównie krytyka, krytyka, krytyka... Gdy próbowałam się buntować zazwyczaj słyszałam od rodziny jak ja w ogóle mogę mówić coś złego na osobę, która dla mnie w życiu tyle zrobiła. Zresztą oni też byli przepracowani pracując na duży dom z trójką dzieci, psem, kotami, itp, itp. Robili wszytko co mogli, by było nam dobrze. Troszkę pomocą był młodszy o rok brat, ale niewiele w sumie. Znajomych miałam bardzo niewielu i raczej nie mogłam jakoś szczególnie na nich liczyć. W ogóle bardzo źle wspominam okres podstawówki i liceum...

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość gość
pogrzeb sobie w doopie

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość NiktABC
Potem przyszły studia. Nie dostałam się na takie studia jak chciałam, AWF, trochę może zabrakło umiejętności, na pewno bardzo dużą rolę odegrał tutaj brak pewności siebie. Dostałam się na inne, bibliotekoznawstwo. Chociaż wcale mi się nie podobały, wyszłam do ludzi, trochę się zmieniło moje spojrzenie na świat. Zrobiłam licencjat, na magisterkę wyjechałam nawet do Krakowa, obroniłam, no ale niestety potem przyszła rzeczywistość - problemy ze znalezieniem pracy. Mój największy koszmar, potwierdzający jaka jestem beznadziejna. Długo po studiach nie umiałam znaleźć pracy. Nie umiałam się sprzedać. Stres mnie zjadał, przez co robiłam głupie błędy. Ok, ale starałam się siebie obserwować. Rozumiałam już, że jeżeli chcesz coś w życiu zmienić, musisz zmienić siebie, pracować nad sobą. Starałam się być bardziej pewna siebie, mniej roztrzepana i bardziej do ludzi. Wróciłam do domu rodzinnego, znalazłam pracę w bibliotece szkolnej. Na początku było ok, ale niestety zmiany społeczno-polityczne spowodowały, zmiany na gorsze. Dodatkowo, nie czułam się dobrze w tym środowisku. Po kilku latach pracy w różnych szkołach i z różnymi ludźmi zaczęłam strasznie marudzić, narzekać. Pomimo siedmiu lat pracy, byciu chwaloną za pracowitość, oraz interesujące, konsekwentnie doprowadzone do końca inicjatywy promujące szkołę oraz inicjujące uczniów akcje, nawet wychodzące poza miasto, dalej zarabiałam 1200 zł miesięcznie. Zawsze byli przecież tacy, którzy bardziej zasługiwali niż ja. Za 1200 to jasne, można mieszkać z rodzicami, fajnie, prosto, ale to nigdy nie była moja ambicja. Może nie byłam idealnym pracownikiem, ale na pewno dobrym, pracowitym i z inicjatywą...

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość NiktABC
DALEJ Potem przyszły studia. Nie dostałam się na takie studia jak chciałam, AWF, trochę może zabrakło umiejętności, na pewno bardzo dużą rolę odegrał tutaj brak pewności siebie. Dostałam się na inne, bibliotekoznawstwo. Chociaż wcale mi się nie podobały, wyszłam do ludzi, trochę się zmieniło moje spojrzenie na świat. Zrobiłam licencjat, na magisterkę wyjechałam nawet do Krakowa, obroniłam, no ale niestety potem przyszła rzeczywistość - problemy ze znalezieniem pracy. Mój największy koszmar, potwierdzający jaka jestem beznadziejna. Długo po studiach nie umiałam znaleźć pracy. Nie umiałam się sprzedać. Stres mnie zjadał, przez co robiłam głupie błędy. Ok, ale starałam się siebie obserwować. Rozumiałam już, że jeżeli chcesz coś w życiu zmienić, musisz zmienić siebie, pracować nad sobą. Starałam się być bardziej pewna siebie, mniej roztrzepana i bardziej do ludzi. Wróciłam do domu rodzinnego, znalazłam pracę w bibliotece szkolnej. Na początku było ok, ale niestety zmiany społeczno-polityczne spowodowały, zmiany na gorsze. Dodatkowo, nie czułam się dobrze w tym środowisku. Po kilku latach pracy w różnych szkołach i z różnymi ludźmi zaczęłam strasznie marudzić, narzekać. Pomimo siedmiu lat pracy, byciu chwaloną za pracowitość, oraz interesujące, konsekwentnie doprowadzone do końca inicjatywy promujące szkołę oraz inicjujące uczniów akcje, nawet wychodzące poza miasto, dalej zarabiałam 1200 zł miesięcznie. Zawsze byli przecież tacy, którzy bardziej zasługiwali niż ja. Za 1200 to jasne, można mieszkać z rodzicami, fajnie, prosto, ale to nigdy nie była moja ambicja. Może nie byłam idealnym pracownikiem, ale na pewno dobrym, pracowitym i z inicjatywą...

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość NiktABC
DALEJ Miałam myśli samobójcze, ataki szału w domu i rzeczywiście za dużo negatywnych tekstów w pracy. Czułam, że zmierzam donikąd, a życie ucieka mi między palcami. Ponieważ zawsze wiedziała, że szkoła nie jest moim marzeniem, starałam się dokształcać i w innych dziedzinach. Mój ojciec ma (oprócz pracy w urzędzie) firmę komputerową, jeden z moich braci pracuje jako programista w Londynie, drugi; dużo młodszy; kończy studia powiązane z informatyką. Ja też poszłam w tym kierunku. Już na studiach miałam podstawy tworzenia stron internetowych, czy grafiki komputerowej i nawet mi to nieźle szło. A dodatkowo sprawiało dość dużo radości, chociaż nie było łatwe. Oczywiście to mało, by dobrze ułożyć sobie życie jako programistka, czy informatyczka, ale zawsze jakiś początek. Rozwijałam tą wiedzę na własną rękę, zrobiłam kilka dodatkowych kursów, próbowałam nawet skończyć prywatnie informatykę, niestety trochę się przeliczyłam, tym bardziej, że zaczęłam studia po angielsku w jednej z najcięższych uczelni. Zbyt ambitnie. Pierwszą, oficjalną pracę, polegającą na tworzeniu stron internetowych znalazłam jeszcze pracując w szkole. Niestety była to malutka, mało profesjonalna firma, której właściciel i tak głównie zarabiał na budowlance, a pracowników zatrudniał na umowy o zlecenie; dodatkowo jeszcze zwolnił dobrego menadżera zastępując go leniem, ale znajomym; więc firma upadła. No ale ja i tak mam bardzo dobre wspomnienia dotyczące pracy tam; a przez ten krótki okres dorobiłam sobie pracując mniej i głównie w domu drugie tyle co w tym samym okresie w szkolnictwie. Po siedmiu latach pracy w szkole miałam serdecznie dość, tym bardziej, że moje "drogie" miasto szykowało w szkole, w której pracowałam (jedno z najlepszych technikum informatycznych w regionie) "dobrą zmianę". Odeszłam. (Szkoła już nie jest jedną z najlepszych, nowa dyrektorka sobie nie radzi, a część nauczycieli prowadzi dywersję, bo pracują też w innej o podobnym profilu) Po zwolnieniu się najpierw wyjechałam do Anglii, znajoma pomogła mi to załatwić. Wyjechałam w dziwnym okresie bo do pracy w hotelu poza sezonem, mój błąd. Pierwsza praca; po dwóch miesiącach mi podziękowali, ale obserwowałam i spodziewałam się tego więc już sama znalazłam sobie kolejną tylko że w Szkocji i w restauracji. Czy to problemy językowe i znowuż mój brak pewności siebie przy klientach, czy pech i jakieś kombinacje (jak twierdzili pracujący tam Polacy), po trzech dniach mnie zwolnili...

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość NiktABC
DALEJ Wróciłam do polski, znowu do domu. Pomimo uczucia załamania twierdziłam, że się nie dam, wróciłam do szukania pracy jako programistka lub webmasterka. Oczywiście w Anglii też starałam się wyszukiwać sobie różne programistyczne zlecenia przez internet. Po dobrych kilku miesiącach udało się; godzina dojazdu, staż, niewielkie pieniądze; ale bardzo profesjonalna firma. Na początek super. Rewelacja. Niestety, to super trwało tylko trzy miesiące, cholerne miesiące. A potem koniec. Oficjalnie - nie mają nikogo, kto mógłby być opiekunem stażu, a moja widza nie jest jeszcze na tyle duża, bym mogła pracować samodzielnie. Brzmi logicznie, jednak biorąc pod uwagę ile ogarnęłam tam sama to jestem załamana. Po prostu załamana. Jedyne z czym miałam większe problem, to na początku trudno było mi się porozumieć z innymi pracownikami. Zadziałało onieśmielenie (wow, jestem w środowisku ludzi, w którym zawsze chciałam być) i brak pewności co do własnej wiedzy (czy nie powiem czegoś głupiego i nie narażę się na krytykę). Ale udało mi się to pokonać i pomimo, że były to tyko trzy miesiące ludzie żegnali mnie bardzo miło...

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość NiktABC
DALEJ Znowuż, no nic, trzeba wziąć się za siebie, też dużo skorzystałam na tamtym stażu, moja wiedza i umiejętności bardzo podskoczyły do góry. Tylko, ze mija kolejnych miesiąc, a ja mam wiecznie po rozmowach o pracę odpowiedzi negatywne. Pomimo, że przy pytaniach technicznych już naprawdę wiem zazwyczaj co mówię. Pomimo, że jestem świadoma swoich braków. Pomimo aplikowania na stanowiska na odpowiednim poziomie. Ja tego nie rozumiem, cisną mi się tylko przekleństwa na usta. Znam osobiście ludzi, którzy na rozmowę o prace poszli pijani. Albo na kacu. I to do dobrej firmy. I dostali tę pracę. Znam takich co nic się nie odzywali na rozmowach, ani me, ani be (akurat Anglia), a w pracy też sobie bibali, odmawiali wykonania zadań, bo im się nie chciało. A pracodawcy ich jeszcze prosili by zostali. Co więcej ostatnio otrzymałam propozycję powrotu do szkolnictwa. Kilka godzin informatyki w szkole podstawowej. Którą niestety z racji na sytuację, w której jestem muszę przyjąć. Mam 32 lata i wracam do punktu zero. Nic nie osiągnęła, cały mój wysiłek polepszenia swojego życia poszedł na marne. Jestem załamana. Mam dość. Jestem wypruta z energii, chęci życia, jakiejkolwiek radości. Na niczym mi nie zależy. Nieważne ile będziesz się starać, i tak się nie uda. Chcę zniknąć. Mam żal do rodziców, że dali mi życie. Nie chce mi się męczyć z tym pie*** życiem. Tutaj nie ma nic wartościowego. Chcę wiedzieć co robię, źle i to poprawić, ale już po prostu mam taki mętlik w głowie. Cokolwiek zrobię i tak będzie źle. Dlaczego w tym pie*** życiu zawsze jest źle? Dlaczego każda decyzja kończy się zawsze katastrofą. Chce się powiesić. Czekam na wynik ostatniej z rekrutacji, ale pewnie też będzie negatywny. Jeżeli tak, idę się powiesić KONIEC

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość gość
A możesz w skrócie, co jest twoim głównym problemem? Bo tak opisujesz te swoje przygody zawodowo - edukacyjne, ale w czym dokładnie problem? Że nie wiesz, co chcesz robić?

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość NiktABC
No właśnie to oddaje ile energii i wysiłku wkładałam w to aby udało mi się dobrze ułożyć życie. Mieć pracę, którą będę za razem lubić i będzie mi dawała takie pieniądze, abym mogła się wreszcie wyprowadzić z domu. I nic, i wszytko na nic. I każde moje działanie prędzej, czy później kończy się katastrofą. A tych działań i prób jak widać nie było mało.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość gość
Nie martw sie, ja tez tak mam.... mieszkam w obcym kraju, niby jest ok, a praca najgorsza, malo znajomych i brak sensu.... chory jest system w ktorym zyjemy, pogon za pieniedzmi itd. ehhhhhhhhhhhh

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

×