Skocz do zawartości
Szukaj w
  • Więcej opcji...
Znajdź wyniki, które zawierają...
Szukaj wyników w...

Zarchiwizowany

Ten temat jest archiwizowany i nie można dodawać nowych odpowiedzi.

Gość Gosc

Wariackie czasy nastały dla dzieci. Trzymanie w domu, zawalanie prezentami i słodyczami

Polecane posty

Gość Gosc

Wariackie czasy nadeszły dla dzieci. Zastanawiam się kiedy dorośli otrzeźwieją i się opamiętają. Ja już pomijam to, że nadeszła kultura trzymania dzieci w domu i nie puszczaniu nawet na metr bez asysty, ale wariackie czasy nastały w temacie wciskania dziecku słodyczy przez każdego napotkanego człowieka na każdym kroku. Nawet jak jakaś matka dostrzeże ten problem i zechce z tym skończyć to inni dorośli którzy nie myślą i mają to w dupie nie dadzą jej z tym skończyć. Dochodzi do sytuacji gdzie trzeba walczyć z całym światem, nawet z własnym mężem o zdrowie własnego dziecka i prawidłowy rozwój. Dodam tu nie chodzi o to, że matka wymyśla sobie, że wyeliminuje z diety dziecka całkowicie cukier. Nie. Matka chce normalną dietę dla dziecka taką jak była PRL-u. Matka chce być normalna i pozwalać dziecku na słodycz ale z rozumem, np. raz na 3 dni, jednak uwierzcie mi dzisiaj się nie da nawet raz na te cholerne 3 dni.  Dzisiejsi ludzie mają pamięć z czasów PRL-u bardzo dobrą, niestety ta pamięć przez te 30 lat bardzo się już zniekształciła. Przykładowo pamiętają, że jakiś wujek czy ciocia dali im czekoladę na niedzielnym spotkaniu i to było wspaniałe wspomnienie jaki wujek był super. I to się bardzo w główce zakodowało. Niestety zapomnieli już że tego jednego wujka co dał czekolade spotkali raz na 2 lata albo zapomnieli o tym, że tamta ciocia co dała słodycze to dała je raz na 20 spotkań i to było super. Na tym polegała ta radość z czegoś. Dorośli teraz o tym zapomnieli. Dorośli teraz chcą na każdym spotkaniu być super i na każdym spotkaniu dają słodycz. Stało się to już niemalże jakąś formą kultury, dobrych obyczajów dawać dziecku na spotkaniu słodycz. Teraz wyobraźcie sobie, że wasze dziecko codziennie spotyka jakichś ludzi, wielu. Każdy z nich chce być super, a czymże najlepiej okazać swoją sympatię do dziecka jak nie daniem lizaka czy czekoladki, to takie proste, bo nie trzeba z dzieckiem nawet rozmawiać, a można od razu mieć jego sympatię, więc dają czekoladę "bo przecież  raz na jakiś czas nie zaszkodzi", problem w tym, że na każdy myśli, że jest jedynym napotkanym raz na jakiś czas i jedynym, który daje słodycz. W efekcie nie ma dnia, żeby dziecko nie dostało od kogoś jakiegoś słodycza. W przedszkolnej diecie jest słodkie kakao, jest słodki podwieczorek w postaci deseru, dziecko nie jest wyzbyte cukru ze swojej diety, nie bieduje pod tym względem. Jednak każdy jakoś myśli, że na pewno bieduje i że trzeba mu dać. Nieważne że w domu już słodycze sie z wielkiego pudła wysypują. To niemożliwe. Dziecko na pewno bieduje. W efekcie wygląda to tak. W niedziele odwiedza się rodzinę, więc babcia da słodkie ciasto, wyciągnie czekoladki, zaraz przyjdzie ciocia z sąsiedztwa i da dziecku drugie czekoladki bo jest przecież Wielkanoc i trzeba obchodzić zajączka, chociaż do kościoła nie chodzą, ale zajączek musi być. W ogóle w zeszłym roku teściowa mnie zszokowała. Przyjechała na święta zza granicy i wręczyła dziecku metrowej długości kinderki. Dosłownie metrowej. Na opakowaniu była wydrukowana linijka z centymetrami, żeby udowodnić że czekoladki mają metr długości. O propo Kinderków pomijając, że to rakotwórczy syf to jest to najbardziej znienawidzony przeze mnie słodycz, bo najczęściej dawany przez wszystkich przy każdym święcie a w roku różnorakich świąt jest od groma. Dwa lata temu wyrzuciliśmy chyba z 10 opakowań zleżałych starych kinderków, a i tak w domu nadal jest ich od groma i końca tego gówna nie widać. Kinderki uchodzą za słodycz stylowy i w dobrym tonie tak jak dawanie dorosłemu wina na imieniny. Drugim znienawidzonym słodyczem są żelki pewnej znanej firmy które mają tendencję do szybkiego twardnienia. W tygodniu dzieci chodzą do przedszkola, co chwila ktoś tam ma urodziny, więc są czekoladki, ale nawet jak nie ma to jakas matka na pewno wręczy swojemu Kubusiowi jakieś słodkie groszki do podgryzania. Kubuś podejdzie do kolegów z groszkami, żeby pokazać jak ich lubi. Na drugi dzień to samo. Na trzeci dzień ta matka odpuści, ale jakiś inny Maciuś wyciąga gumy i rozdaje. W tygodniu spotkanie z jakimś rodzeństwem męża albo z przyjaciółmi. Oni też dbają o takie sprawy, żeby dziecku coś dać, bo jak się idzie do czyjegoś domu to jest taki zwyczaj, że sie z pustymi rękami do dziecka nie idzie. Oprócz rodziny bliższej, dalszej i przyjaciół są też zetknięcia z innymi obcymi ludźmi i to mnie chyba najbardziej szokuje. Dziecko chodzi do fryzjerki, dalekiej kuzynki męża i ona strzyżąc dziecko potrafi dać mu słodycz, a najlepsze było jak mąż kiedyś pojechał ze sobą i z dzieckiem jak ona akurat miała zasyp klientów i ledwie męża zdążyła ostrzyc, dziecka nie miała już czasu. Efekt dziecko wróciło nieostrzyżone ale za to z Kinder bueno w ręce. Następnego dnia kazałam mężowi iść do innego obcego fryzjera, żeby ostrzygł dziecko. Dziecko wróciło od obcej fryzjerki z lizakiem w ręce. Z mojej fryzjerki już dawno zrezygnowałam po tym jak po strzyżeniu podeszła do dziecka uroczyście ze szklaną kulą pełną czekoladek. Do mojej ulubionej restauracji chińskiej postanowiłam nie zabierać dzieciaka bo kelnerka po odebraniu kasy za rachunek przyniosła dziecku lizaka. Niedawno zrobiliśmy sobie prezent na urodziny i poszliśmy do innej restauracji. Tak kurde to samo, kelnera przyszła z lizakiem. Mówie wam. Uj mnie już strzela z tymi ludźmi. A najgorsze, że oni są wszyscy tacy mili. Tacy słodkopierdzący. Ciężko jest wyskoczyć na kogoś takiego z gębą, że nie chcemy tych słodyczy. Zresztą nawet jak zwracamy uwagę to reakcja zawsze taka sama, bagatelizowanie, uśmiech i słodkie pierdzenie. Ostatnio nawet ksiądz na kolędzie nas zaskoczył i wyjął z teczki lizaka. Nigdy się z czymś takim nie spotkałam, żeby nawet ksiądz na kolędzie. Dawniej dorośli się tak nie zachowywali. Miałam jeszcze pisać o szaleństwie prezentowym którego tez dawniej za moich czasów kompletnie nie było, gdzie każdy z rodziniy sie chce podpiąć pod dzień dziecka, mikołajki itp i zamienia się dom w magazyn, ale już brak mi sił. Dorośli powariowali. Ja tęsknie do starych czasów. Wtedy wszystko było takie zdroworozsądkowe. Nikt nie głupiał.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość Gość
10 minut temu, Gość Gosc napisał:

Dawniej dorośli się tak nie zachowywali. Miałam jeszcze pisać o szaleństwie prezentowym którego tez dawniej za moich czasów kompletnie nie było, gdzie każdy z rodziniy sie chce podpiąć pod dzień dziecka, mikołajki itp i zamienia się dom w magazyn, ale już brak mi sił. Dorośli powariowali. Ja tęsknie do starych czasów. Wtedy wszystko było takie zdroworozsądkowe. Nikt nie głupiał.

Problemem jest zachłyśnięcie się "dobrobytem", "bo teraz wszystko jest, a kiedyś nie było". Przynajmniej z tego co zauważyłam i co nie dotyczy wszystkich, a sporej części, szczególnie PRL-owej populacji. Bo jak kiedyś nie było, to teraz będą to sobie odbijać (moi teściowie tak robią przy okazji świąt, które u nich wyglądają, jak jeden wielki festiwal żarcia, bo kiedyś nie było, a teraz jak jest to masz siedzieć całe święta za stołem i wpychać w siebie tony jedzenia, a jak tego nie chcesz robić, to święte oburzenie). Niestety do takich ludzi nie przemówisz, bo oni przecież nie robią nic złego, a Ty się czepiasz o głupoty.

Możesz co najwyżej spróbować wprowadzić zasadę, że do Twojego domu goście przychodzą bez "dziecięcego haraczu" (mnie to zawsze irytowało, że miałam czuć się w obowiązku znosić coś dla dzieci - i to presja nie od rodziców dzieciaków, tylko ze strony starszego pokolenia "no ale jak to tak bez niczego do dzieci?", więc przestałam i okazało się, że nikt tego ode mnie nie wymaga, zamiast tego wolę się z dzieciakami pobawić, co one same bardziej doceniają, niż kolejnego zapychacza).

Do tego, jeśli przychodzą goście, to za ich pomocą utylizować do tej pory przyniesione przez innych słodycze - wyciągasz te czekolady, czy inne batoniki i wykładasz w miseczkach.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość alka

Właściwie wyczerpałaś temat więc tylko się pod tym podpiszę zwłaszcza dotknęły mnie słowa, że to takie proste - wcisnąć dziecku czekoladkę bo nie trzeba z dzieckiem nawet rozmawiać - dokładnie tak jest i to przekonanie, że dziecko = SŁODYCZE! jakby to było obligatoryjne i świadczyło o naszej sympatii to niego. 

Ja tak samo uważam że słodycze nie muszą ani nawet nie powinny być codziennie. Zaraz wejdą sezonowe owoce i można z nimi na prawdę poszaleć. Niestety z takich jak ty czy ja robi się teraz nawiedzone matki wariatki, które niszczą dzieciom dzieciństwo, bo szczęśliwe dzieciństwo to przecież syrop glukozowo fruktozowy, skrobia modyfikowana, konserwanty, aromaty i barwniki. 

No i mamy teraz najbardziej zapuszczone dzieci w Europie na równi z brytyjczykami i irlandczykami, ostatnio czytałam raport.

Nie jest prawdą, że dzieci ty ją tylko dlatego że się nie ruszają, tylko nie ruszają się bo są utuczone! Takiej ilości kalorii jak dostają teraz niektóre dzieci to nawet olimpijczyk nie jest w stanie skakać, dzieci nie nadążają nic by nie wiem ile się ruszały! Każde dziecko jako maluch jest ruchliwe i żywe niestety jeżeli takie dziecko utuczysz w wieku 2-3 lat to ono naturalnie będzie już ociężałe i niechętne do ruchu. W dzieciństwie kształtują nam się tendencje do życia czy chudnięcia oraz nawyki żywieniowe. To nie jest tak, że możemy utuczyć kulkę do otyłości w wieku lat sześciu i olać to mówiąc - "wyrośnie, wyciągnie się" - takie debi/lizmy słyszę od ludzi. Tak, otyły sześciolatek któremu się już nogi wybijają w X, któremu już oczu nie widać sam z siebie schludnie żrąc słodycze, rozciągając sobie żołądek i niczego sobie nie odmawiając....

 

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość Bee
29 minut temu, Gość Gosc napisał:

Wariackie czasy nadeszły dla dzieci. Zastanawiam się kiedy dorośli otrzeźwieją i się opamiętają. Ja już pomijam to, że nadeszła kultura trzymania dzieci w domu i nie puszczaniu nawet na metr bez asysty, ale wariackie czasy nastały w temacie wciskania dziecku słodyczy przez każdego napotkanego człowieka na każdym kroku. Nawet jak jakaś matka dostrzeże ten problem i zechce z tym skończyć to inni dorośli którzy nie myślą i mają to w dupie nie dadzą jej z tym skończyć. Dochodzi do sytuacji gdzie trzeba walczyć z całym światem, nawet z własnym mężem o zdrowie własnego dziecka i prawidłowy rozwój. Dodam tu nie chodzi o to, że matka wymyśla sobie, że wyeliminuje z diety dziecka całkowicie cukier. Nie. Matka chce normalną dietę dla dziecka taką jak była PRL-u. Matka chce być normalna i pozwalać dziecku na słodycz ale z rozumem, np. raz na 3 dni, jednak uwierzcie mi dzisiaj się nie da nawet raz na te cholerne 3 dni.  Dzisiejsi ludzie mają pamięć z czasów PRL-u bardzo dobrą, niestety ta pamięć przez te 30 lat bardzo się już zniekształciła. Przykładowo pamiętają, że jakiś wujek czy ciocia dali im czekoladę na niedzielnym spotkaniu i to było wspaniałe wspomnienie jaki wujek był super. I to się bardzo w główce zakodowało. Niestety zapomnieli już że tego jednego wujka co dał czekolade spotkali raz na 2 lata albo zapomnieli o tym, że tamta ciocia co dała słodycze to dała je raz na 20 spotkań i to było super. Na tym polegała ta radość z czegoś. Dorośli teraz o tym zapomnieli. Dorośli teraz chcą na każdym spotkaniu być super i na każdym spotkaniu dają słodycz. Stało się to już niemalże jakąś formą kultury, dobrych obyczajów dawać dziecku na spotkaniu słodycz. Teraz wyobraźcie sobie, że wasze dziecko codziennie spotyka jakichś ludzi, wielu. Każdy z nich chce być super, a czymże najlepiej okazać swoją sympatię do dziecka jak nie daniem lizaka czy czekoladki, to takie proste, bo nie trzeba z dzieckiem nawet rozmawiać, a można od razu mieć jego sympatię, więc dają czekoladę "bo przecież  raz na jakiś czas nie zaszkodzi", problem w tym, że na każdy myśli, że jest jedynym napotkanym raz na jakiś czas i jedynym, który daje słodycz. W efekcie nie ma dnia, żeby dziecko nie dostało od kogoś jakiegoś słodycza. W przedszkolnej diecie jest słodkie kakao, jest słodki podwieczorek w postaci deseru, dziecko nie jest wyzbyte cukru ze swojej diety, nie bieduje pod tym względem. Jednak każdy jakoś myśli, że na pewno bieduje i że trzeba mu dać. Nieważne że w domu już słodycze sie z wielkiego pudła wysypują. To niemożliwe. Dziecko na pewno bieduje. W efekcie wygląda to tak. W niedziele odwiedza się rodzinę, więc babcia da słodkie ciasto, wyciągnie czekoladki, zaraz przyjdzie ciocia z sąsiedztwa i da dziecku drugie czekoladki bo jest przecież Wielkanoc i trzeba obchodzić zajączka, chociaż do kościoła nie chodzą, ale zajączek musi być. W ogóle w zeszłym roku teściowa mnie zszokowała. Przyjechała na święta zza granicy i wręczyła dziecku metrowej długości kinderki. Dosłownie metrowej. Na opakowaniu była wydrukowana linijka z centymetrami, żeby udowodnić że czekoladki mają metr długości. O propo Kinderków pomijając, że to rakotwórczy syf to jest to najbardziej znienawidzony przeze mnie słodycz, bo najczęściej dawany przez wszystkich przy każdym święcie a w roku różnorakich świąt jest od groma. Dwa lata temu wyrzuciliśmy chyba z 10 opakowań zleżałych starych kinderków, a i tak w domu nadal jest ich od groma i końca tego gówna nie widać. Kinderki uchodzą za słodycz stylowy i w dobrym tonie tak jak dawanie dorosłemu wina na imieniny. Drugim znienawidzonym słodyczem są żelki pewnej znanej firmy które mają tendencję do szybkiego twardnienia. W tygodniu dzieci chodzą do przedszkola, co chwila ktoś tam ma urodziny, więc są czekoladki, ale nawet jak nie ma to jakas matka na pewno wręczy swojemu Kubusiowi jakieś słodkie groszki do podgryzania. Kubuś podejdzie do kolegów z groszkami, żeby pokazać jak ich lubi. Na drugi dzień to samo. Na trzeci dzień ta matka odpuści, ale jakiś inny Maciuś wyciąga gumy i rozdaje. W tygodniu spotkanie z jakimś rodzeństwem męża albo z przyjaciółmi. Oni też dbają o takie sprawy, żeby dziecku coś dać, bo jak się idzie do czyjegoś domu to jest taki zwyczaj, że sie z pustymi rękami do dziecka nie idzie. Oprócz rodziny bliższej, dalszej i przyjaciół są też zetknięcia z innymi obcymi ludźmi i to mnie chyba najbardziej szokuje. Dziecko chodzi do fryzjerki, dalekiej kuzynki męża i ona strzyżąc dziecko potrafi dać mu słodycz, a najlepsze było jak mąż kiedyś pojechał ze sobą i z dzieckiem jak ona akurat miała zasyp klientów i ledwie męża zdążyła ostrzyc, dziecka nie miała już czasu. Efekt dziecko wróciło nieostrzyżone ale za to z Kinder bueno w ręce. Następnego dnia kazałam mężowi iść do innego obcego fryzjera, żeby ostrzygł dziecko. Dziecko wróciło od obcej fryzjerki z lizakiem w ręce. Z mojej fryzjerki już dawno zrezygnowałam po tym jak po strzyżeniu podeszła do dziecka uroczyście ze szklaną kulą pełną czekoladek. Do mojej ulubionej restauracji chińskiej postanowiłam nie zabierać dzieciaka bo kelnerka po odebraniu kasy za rachunek przyniosła dziecku lizaka. Niedawno zrobiliśmy sobie prezent na urodziny i poszliśmy do innej restauracji. Tak kurde to samo, kelnera przyszła z lizakiem. Mówie wam. Uj mnie już strzela z tymi ludźmi. A najgorsze, że oni są wszyscy tacy mili. Tacy słodkopierdzący. Ciężko jest wyskoczyć na kogoś takiego z gębą, że nie chcemy tych słodyczy. Zresztą nawet jak zwracamy uwagę to reakcja zawsze taka sama, bagatelizowanie, uśmiech i słodkie pierdzenie. Ostatnio nawet ksiądz na kolędzie nas zaskoczył i wyjął z teczki lizaka. Nigdy się z czymś takim nie spotkałam, żeby nawet ksiądz na kolędzie. Dawniej dorośli się tak nie zachowywali. Miałam jeszcze pisać o szaleństwie prezentowym którego tez dawniej za moich czasów kompletnie nie było, gdzie każdy z rodziniy sie chce podpiąć pod dzień dziecka, mikołajki itp i zamienia się dom w magazyn, ale już brak mi sił. Dorośli powariowali. Ja tęsknie do starych czasów. Wtedy wszystko było takie zdroworozsądkowe. Nikt nie głupiał.

Wszelkie zapasy kinderków chętnie przyjmę 🙂 uwielbiam kinderki i gdybym dostała takie metrowe to bym padła z zachwytu 🙂

Co do zasypywania dzieci słodyczami. Nie wiem w jakim otoczeniu żyjesz ale u moich znajomych mało kto daje dzieciom słodycze i nie mają z tym większego problemu. Z mężem, rodzinom i przyjaciółmi można porozmawiać. Powiedzieć, że nie mały nie je i żeby nie przynosiłi. Jak nie skutkuje to przy każdej wizycie oddawać te słodycze. W końcu się nauczą

 

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość Gość

Próbowałam, ale nie jestem w stanie tego przeczytać...

Wypowiem się, bo mam dwoje małych dzieci. Dziś to nie tyle rodzic nie chce puszczać dziecka na metr, co po prostu nie pozwala na to prawo. Nasłuchałam się od babci, jak to kiedyś puszczało się dziecko samopas, a samemu szło się w pole. Od teściowej jak to szło się na imieniny świętować i że wtedy nie było strachu, że ktoś Ci za lampkę wina dziecko zabierze. Dziś jest inaczej, rodzic musi się bardziej pilnować. A i niebezpieczniej się zrobiło, choćby przez masę rozpędzonych samochodów.

Co do słodyczy to ja nie zwracam na tu uwagi. Jak dziecko chce trochę czekolady, to mówię, żeby sobie wzięło. Nie je tego tonami i nie codziennie, ale nigdy nie traktowałam słodyczy jako czegoś wyjątkowego, zakazanego, więc i dla dziecka nie jest to żaden rarytas.

Prezentów dostaliśmy sporo, szczególnie od dziadków. Sama kupuję właściwie tylko książki, jakąś plastelinę, grę edukacyjną.

Myślę, że przesadzasz.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość Gość

Ja tego nie zauważyłam. Dzieciom słodyczy się właśnie nie daje. Teraz w życiu nie dam dziecku głupiego jajka niespodzianki bez zapytania rodziców czy dziecko w ogóle dostaje słodycze i czy mogę. Inni robią tak samo. Nie wiem też kto sprasza do domu takie tabuny ludzi, to się chyba niezbyt często zdarza. Może prowadzisz zbyt otwarty dom.. To że dzieci nie siedzą same non stop na podwórku, to fakt, ale czasy się zmieniły- posłanie 5-latka z 3-lstkiem na cały dzień na podwórko jest kompletnie nierealne.. 

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość Gosc

Masz racje ale nie do konca. Nie wszyscy sa tacy porypani z tymi slodyczami. Rodzice im nie daja a ja tez nigdy nie wpadlam zeby kupowac innym dzueciom czekolade itp

Ale moi tesciowie sa! Zawsze przynosza slodkie, takie przyzwyczajenie ze starych czasow. Mimo prosb przynosza i daja. 

Natomiast ja i brat - lat prawie 40 - nie lubimy slodkosci, nie jemy teraz ciast, ciasteczek, czekolad prawie w ogole. Wolimy na słono.

Po prostu nie dostawalismy ich w dziecinstwie od rodzicow, mama piekla blachy ciast, babcia jakies drozdzowki, rogaliki i wystarczylo. Wujkow i ciotek, ew dawaczy slodkosci nie mielismy. 

Syn ma 9 lat i ze slodyczy lubi niestety zelki, pączki i szarlotke. Czekolady nie zje, ew cos polane czekolada. 

Natomiast córka lubi czekolade i czekoladki  ale ciast nie jada

Mam wyrzuty sumienia, ze pozwalam im jesc ten syf

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość Gosc

Masz racje ale nie do konca. Nie wszyscy sa tacy porypani z tymi slodyczami. Rodzice im nie daja a ja tez nigdy nie wpadlam zeby kupowac innym dzueciom czekolade itp

Ale moi tesciowie sa! Zawsze przynosza slodkie, takie przyzwyczajenie ze starych czasow. Mimo prosb przynosza i daja. 

Natomiast ja i brat - lat prawie 40 - nie lubimy slodkosci, nie jemy teraz ciast, ciasteczek, czekolad prawie w ogole. Wolimy na słono.

Po prostu nie dostawalismy ich w dziecinstwie od rodzicow, mama piekla blachy ciast, babcia jakies drozdzowki, rogaliki i wystarczylo. Wujkow i ciotek, ew dawaczy slodkosci nie mielismy. 

Syn ma 9 lat i ze slodyczy lubi niestety zelki, pączki i szarlotke. Czekolady nie zje, ew cos polane czekolada. 

Natomiast córka lubi czekolade i czekoladki  ale ciast nie jada

Mam wyrzuty sumienia, ze pozwalam im jesc ten syf

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

Teraz slodycze to dla dzieci zaden luksus, kupuje sie raczej smartfony i tablety zeby sie ucieszyly, bo nawet barbie i lego to przezytek

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość Gosc

Co do trzymania dzieci w domu to ja probuje zawsze mojego starszego z niego wyrzucic, przychodza do niego kolezanki i koledzy i ida do ogrodu. 

Pojdzie obok do domu do kolegi na tej samej ulicy i tyle dalej go nie puszcze bo zdarzaja sie szalency na drogach, jezdza szybko nie patrza. 

To nie to co za moich lat, wczesnych lata 80te, pare aut na krzyz. Ludzie tez nie mieli swiadomosci o zagrozeniach, szara glupia masa.

Do windy wsiadl mi kiedys facet, ktory zaczal sie rozbierac, w autobusie sie ocieral o mnie jakis zbok, a w nocy tez w autobusie stanal przede mna gosc na oko elegancki, w garniturku, z teczuszka, rozpial rozporek, wyciagnal go i powiedzial possij go, w tramwaju stary dziad krzyczal do mnie, popatrz sie popatrz! Ogladam sie a on sobie trzepie... 

 

Nie wiem czy ja mialam takie szczescie do zbokow? Mialam pecha. 

Gdzie tam moja mama i tata wiedzieli, pomysleli ze cos takiego moze sie stac. Do tej pory nie wiedza

A jak kiedys darlam sie pod blokiem, bo mieszkalismy na 9 pietrze, mamo! Mamo! To moja mama tylko potrafila mnie opieprzyc zebym byla ciszej. A pod blokiem stał facet, ktory wulgarnie sie na nas gapił i palił papierosa. Balam sie

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość prawda

Racja, początek lat 90., zima, miałam 7 lat i wracałam z 1 klasy a było już ciemnawo po godz. 15.00, bo chodziłam na 2 zmianę... koło przystanku autobusowego przy drzewie stał facet w tureckim sweterku i kurtce jeansowej, z torbą na ramieniu i sobie grzebał w gaciach (w wiadomy sposób), nastraszył mnie, powiedział, ze mnie złapie i zabierze, uciekałam ile sił w nogach, przewróciłam się i dziura na kolanie, przeżyłam szok, zaraz w domu powtórzyłam wszystko dorosłym to mnie wyśmiali i jeszcze opier.nicz zgarnęłam za tą dziurę. Następnego dnia pokazałam dokładnie miejsce gdzie ten facet był, póżniej widziałam go jeszcze kilka razy. Dorośli mieli to gdzieś. Dzisiaj byłaby afera na całe miasto.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość Na chwilę

Ty, jako osoba dorosła, masz problem z odmawianiem? Widocznie w jakimś kiepskim, mało rozumnym środowisku się obracasz. No chyba, że po prostu nie potrafisz grzecznie powiedzieć tylko przytakujesz, a później żale wylewasz w internecie. 

Moje dzieciaki nie mają ograniczenia w slodyczach dlatego też ich nie kuszą i po nie sięgają sporadycznie. W przedszkolu córki również nie spitkalam się z jakimś codziennym czestowaniem w okazji urodzin więc trochę popłynęłaś. 

Rodzina nie znosi nam słodyczy, a jeśli już się zdarzy, że ktoś przyniesie to najpierw pytają nas rodziców czy mogą dać, bo rozumieją, że to rodzice decydują o diecie dzieci. 

Widać, że autorka ma jakiś problem z asertywnością, nie potrafi grzecznie powiedzieć swojego zdania, a później ma jakieś dziwne żale. 

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość Gość

Nie róbcie ze starszych ludzi ...ów. Świadomość moich rodziców na temat zdrowia i żywienia wzrosła na przestrzeni lat tak samo jak moja. Nie żyją w próżni i nie są jakimiś przygłupami, tylko inteligentnymi wykształconymi ludźmi. Zdają sobie sprawę z błędów, które popełnili i że np ważniejsze są jednak zdrowe zęby niż dostarczanie dziecku cukru albo, że w dzisiejszych czasach nie można wypuścić malucha samego na podwórko. A jak ktoś nie potrafi być asertywny i powiedzieć, że np nie ma życzenia płacić grubych tysięcy za leczenie zębów swoich dzieci czy mieć grube nieszczęśliwe dziecko, to już sam jest sobie chyba winien..

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość gosc

ja nie wiem gdzie ty dokladnie widzisz problem? jestem dzieckiem prl i slodyczy mialam pod dostatkiem, nikt mi nie wyrywal,  rodzice kupowali ,mama piekla ciestka i czasem ktos cos przyniosł słodkiego. Poza tym jestes dorosla i decydujesz kiedy dziecku dac tą czekolade,nie musi zjesc na miejscu,a ze przynosza to spoko, chca być mili i pamietaja o twoim dziecku.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość gosc
1 godzinę temu, Gość Bee napisał:

Wszelkie zapasy kinderków chętnie przyjmę 🙂 uwielbiam kinderki i gdybym dostała takie metrowe to bym padła z zachwytu 🙂

Co do zasypywania dzieci słodyczami. Nie wiem w jakim otoczeniu żyjesz ale u moich znajomych mało kto daje dzieciom słodycze i nie mają z tym większego problemu. Z mężem, rodzinom i przyjaciółmi można porozmawiać. Powiedzieć, że nie mały nie je i żeby nie przynosiłi. Jak nie skutkuje to przy każdej wizycie oddawać te słodycze. W końcu się nauczą

 

ja czesto otwieram tą czekolady i podaje do kawy.Poza tym chowam do szafki i sobie leża. Sama czasem mam ochote na cos slodkiego,lody tez zawsze mam w zamrazarce.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość gosc
1 godzinę temu, emigrantka napisał:

Teraz slodycze to dla dzieci zaden luksus, kupuje sie raczej smartfony i tablety zeby sie ucieszyly, bo nawet barbie i lego to przezytek

tak,ale ciotka ktora wpadnie z wizytą iphona dziecku nie kupi ,zeby było mu milo :D a czekolada zawsze ujdzie. Lego jest jak najbardziej na topie,ale wg mnie to za drogi wydatek na takie wizytkowe prezenty. Ja nic nie mam przeciwko tym slodyczom, nie zmarnuja sie. Nie lubie jak przynoszą mi owoce, bo moje dzieci np nie lubią bananow, ja w ogole mam odruch wymiotny jak czuje ten zapach,a te owoce ktore lubią mam w domu zawsze. Jogurtow nie jemy. Kolorowanek, ksiazeczek i td maja pod dostatkiem. Lubia gry planszowe,albo jakies do grania na zewnątrz, tylko na tym tez trzeba sie znac,a ciotka/znajoma ktora wpadnie raz na jakis czas woli ( i ja wole) jak wyda kilka złotych na tego kindera niz kilkanascie/kilkadziesiac na zabawki

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość Gość

Nie zauważyłam czegokolwiek z opisanych działań.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość gosć

Co ty za przeproszeniem ...isz😂

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość Karamia

A ja jak najbardziej

 to taki tani substytut zainteresowania- zamiast coś zrobić z dzieckiem lepiej dać mu pierdołę i mieć z głowy.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość gosc
42 minuty temu, Gość Karamia napisał:

A ja jak najbardziej

 to taki tani substytut zainteresowania- zamiast coś zrobić z dzieckiem lepiej dać mu pierdołę i mieć z głowy.

a to nie wiedzialam,ze jak ktos przychodzi do mnie, to ma bawic sie z dzieckiem :D tak,daje sie pierdołe i wypad bawic sie z dziecmi,a nie skakac po dorosłych

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość Gość

mi sie wydaje, ze takie prezenty sa z oszczednosci, bo lepiej wydac na zelki 2 zl niz na lalke, nawet mala, 15-20zl, a przyjelo sie, ze jak przyjdziesz z pustymi rekami to jesteś gbur 

moja kolezanka siedziala w domu z dzieckiem 4 lata i poniewaz pracowalam od jej domu 10 min piechotka to czesto mnie do siebie zapraszala, wpadalam tam raz w tygodniu i nie wypadalo przychodzic z pustymi rekami, wiec dawalam to kindera to zelki, bo tak bylo najtaniej niz 4 razy w tyg kupowac cos po 20 zl

mama dziecka cieszyla sie, a mala jak tylko do nich przyszlam szperala mi w torebce 😄

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość noo

Co do slodyczy mam inne obserwacje. Za komuny czekoladki itp slodycze to  byl raczej luksus, dlatego czescto dawalo sie je w prezencie, a dzieci juz obowiazkowo dostawaly slodycze" w nagrode". Poza tym nikt sie specjalnie nie pzrejmowal wagą i mniej bylo informacji o zdrowym odzywianu. Dopiero od niedawana swiadomie ogranicza sie slodycze.

Natomiast zabawki- zgodze sie, daje sie tego za duzo, bez sensu.Poza tym kiedys nie bylo szalenstw z okazji komunii czy urodzicn.

Co nie puszczania samych- jest o wiele wiekszy ruch samochodowy, ludzie sie mniej znają, trudno znalezc pomoc, jesli sie cos stane. Filmy i tv wyzwolily w podatnych na to ludziach okrucienstwo i podpowiedzialy co gorsza rozmaite bandyckie metody.Poza tym ludzie maja mniej czasu, wygodniej dziecko podwiezc samochodem albo wrecz posadzic w domu

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość gość

Ale brednie, autorka ma chyba jakiś problem ze sobą. A PRL to w serialu widziała. Moze i dzieci dostawały cukierka od wielkiego dzwonu bo ich nie było, ale za to wpieprzały chleb z cukrem i śmietaną i tym podobne wynalazki, a maleńkie dzieci karmiło się kaszą manną na krowim mleku z cukrem z butelki Jakos ani ja ani znajomi nie mają problemu ze strasznymi krewnymi, co się pchają drzwiami i oknami by czekolady wciskac. Nawiedzenie level hard.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość gość

Hahaha jaka historia, cały świat wciska na siłę lizaki twojemu dziecku. 

9 godzin temu, Gość Karamia napisał:

A ja jak najbardziej

 to taki tani substytut zainteresowania- zamiast coś zrobić z dzieckiem lepiej dać mu pierdołę i mieć z głowy.

Czyli goście co przychodzą do ciebie, mają cos robic z twoim dzieckiem? A niby dlaczego? Jakby koleżanka do której idę na kawę oczekiwała że się jej  ''bombelkiem'' zajmowac będę, to więcej bym tam nie poszła. Czemu madki myślą że cały swiat ma się zajmowac'zachwycac jej potomstwem?

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość Gosc

Zawsze myślałam, ze to rodzic jest od wychowywania, a nie obcy ludzie, ale Ok.. dziecko dostaje za dużo słodyczy? Zabierz i dozuj, a resztę wywal/sprzedaj/rozdaj. Wpisz na głupim spotted swojego miasta, ze oddasz za darmo - gwarantuje Ci ze szybko się pozbędziesz :). 

Ale w sumie śmiesznie jest. Jako osoba, która przychodzi w gości to teraz mam się zastanawiać, czy zostanę obgadana od skąpców, bo nic nie przyniosłam, czy zwyzywana, ze jak śmiałam kupić dziecku kinderki.. Jezu.. serio się dziwicie, ze ludzie mówią na kobiety „madki” i każdy odsuwa się od was? Nie jesteście pępkiem świata. 

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość Ona
17 godzin temu, Gość gosc napisał:

ja nie wiem gdzie ty dokladnie widzisz problem? jestem dzieckiem prl i slodyczy mialam pod dostatkiem, nikt mi nie wyrywal,  rodzice kupowali ,mama piekla ciestka i czasem ktos cos przyniosł słodkiego. Poza tym jestes dorosla i decydujesz kiedy dziecku dac tą czekolade,nie musi zjesc na miejscu,a ze przynosza to spoko, chca być mili i pamietaja o twoim dziecku.

Skoro za czasów PRL-u miałaś słodyczy pod dostatkiem, to chyba dorastalas za Gierka albo mialas  "bardzo zaradnych" rodzicow. W latach 80-tych, w czasie kryzysu,  dobre słodycze w sklepach bywały rzadko, szczegolnie czekoladowe,. W pewnym okresie były zresztą kartki. No i mieliśmy słynne wyroby czekoladopodobne, kto próbował wie jak się to ma do prawdziwej czekolady 🤣. Z cukrem też często były problemy,  później był na kartki, więc te ciasta domowe to nie były az tak często pieczone, tym bardziej, że większość słodzila kawę i herbatę, więc cukru nigdy nie było za dużo. Owszem były cukiernie, ale chodziło się do nich rzadko, były bazary,  gdzie polska czekoladę sprzedawano po cenach kilkakrotnie wyższych niz w sklepie, później trafiały tam tez słodycze z tzw darów, Pewex-y i Baltony tez za dolary czy bony mialy niezly wybor 😉 ale to wszystko nie było na kieszeń przeciętnego Kowalskiego, w każdym razie jeśli już kupował, to na święta. Aby wystac samemu takie rarytasy w sklepie, mysialby nie pracować jak te emerytki, ktore potem lepszymi słodyczami handliwaly na bazarach , mieć tzw "uklady" w sklepach lub zarabiac duzo wiecej niz przeciętnie i mieć w nosie pustki i kolejki w sklepach  🤪 Zakłady pracy dawały dzieciom pracowników paczki świąteczne ze ... słodyczami. ... Zatem tak, słodycze, szczegolnie czekoladowe, były luksusem a prezent w postaci czekolady miłym upominkiem, zarówno dla dziecka jak i dorosłych. Zresztą po dzis dzień bombonierki mają się dobrze a firmy prześcigają się w produkcji atrakcyjnych opakowań tak dla dzieci jak i dorosłych. W wielu punktach usługowych na pierwszym planie widzimy kosze z cukierkami, którymi czestuje się w szczególności dzieci. Drobny upominek w postaci batonika czy gumy dla dziecka też jest bardzo popularny, więc nie sądzę aby autorka przesadzala, nawet na tym forum często, w różnych tematach, pojawia się komentarz, że ten czy tamten mógł chociaż przyslowiowa Mambe dla dziecka przynieść... Przecież autorka nie pisze, że nie radzi sobie przez to z własnym dzieckiem, opisuje mentalność ludzi i trudno się z tym nie zgodzić ...

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość Arbuza
14 godzin temu, Gość Gosc napisał:

Ja tęsknie do starych czasów. Wtedy wszystko było takie zdroworozsądkowe. Nikt nie głupiał.

Kiedyś to baby były mądre, chciały rodzić. Teraz jedno dziecko bo na więcej "mnie" nie stać. Jak księżniczka ma nie po kolei to najbardziej zdziwiona. A w wieku 40 lat kiedy dziecko w wieku 18 zdecyduje wyprowadzić się, ona oszaleje, bo ma tylko jedno bo "partner nie chciał" i wielkie lamenty na forum. Jak księżniczka ma rozum w cibie to nie powyżej ramion. Dość dyktatury kobiet!

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

×