Skocz do zawartości
Szukaj w
  • Więcej opcji...
Znajdź wyniki, które zawierają...
Szukaj wyników w...

Zarchiwizowany

Ten temat jest archiwizowany i nie można dodawać nowych odpowiedzi.

Gość sylwiara

Wasz pierwszy poród

Polecane posty

Gość trtr
No to teraz ja. Spróbuję się streszczać (tak samo myślałam przed porodem, że się streszczę. :classic_cool: ) Czop śluzowy odszedł w piątek. Obudziłam się czując zimno między nogami. Sięgnęłam dłonią a to była jakby masa żelu, zimnego i mokrego, w kolorze kakaowym. Uznałam że będę należała do tych które po odejściu czopa jeszcze całe tygodnie noszą ciążę. W końcu termin miałam za kilka tygodni, szacowałam że za trzy. W poniedziałek jednak obudzilam się z uczuciem jakie musi mieć przepełniona tama. Zażartowałam przy mężu, który zbierał się do pracy, że jeśli dziś nie urodzę, to się zdziwię. Jednak miałam nadzieję że to żart. Postanowiłam udać się do łazienki i w momencie wstawania tama puściła. Zdążyłam jeszcze skoczyć z tapczanu na równe wody gdy chlusnęło. Lało się po drodze do łazienki. Lało się gdy goliłam nogi i łono żeby nie straszyć w szpitalu i gdy próbowałam się osuszyć. Lało się gdy mąż biegał tu i siam nie wiedząc co robić (musiałam go instruować, oczywiście do pracy nie poszedł ale mi też nie asystował bo dostał biegunki z wrażenia :D). Lało się cały czas już do końca. Gdybym czekała z ubieraniem aż wody przestaną się wylewać, zeszłybyśmy z dzieckiem z tego świata. ;D Przyjechała po mnie siostra samochodem z przednim siedzeniem wyłożonym folią. To mama była tak zapobiegliwa że poleciła tak zabezpieczyć fotel ale ja już mialam podkład w majtkach. Potem był szpital. Kazano mi czekać pod gabinetem. Czekałam, zagadałam się ze swoją siostrą. W końcu ona poradziła mi jeszcze raz wejść bo upłynęło już ponad pół godziny a czas się liczy. W środku spytano mnie dlaczego czekałam! (Cóż, polskie szpitale...) W gabinecie zaczęto od papierków i ankiet (chyba ze dwóch, wypełnianych jednocześnie przez dwie pielęgniarki). Trzęsłam się z nerwów a tu naraz miałam odpowiadać na pytania od sasa do lasa. Wreszcie zbadała mnie położna (zajrzała). Potem czekałam na badanie przez lekarza (badanie ginekologiczne i USG). Między badaniami przebierałam się do porodu, w rogu gabinetu, przy otwartych drzwiach. Nikt mi nic nie mówił na temat wyników badań ale nie alarmowali, nie wzywali wózka więc zakładałam że jest OK. Skierowano mnie na oddział dla rodzących. To dużo powiedziane bo najpierw czekałam na korytarzu a moja siostra załatwiała ubranie szpitalne i potem przebierała się na skrzyżowaniu dróg, międy drzwiami. Potem pojechałyśmy windą na oddział. Tam mogłam się położyć. Wepchnęłyśmy torby pod sprzęt do badań i czekałyśmy. Nic się nie działo. Przyjechał mój mąż. Po raz kolejny zajrzała pielęgniarka. Skurczów wciąż nie czulam (okazuje się że byly, tylko rzadkie). Zapadła decyzja o podaniu oksytocyny. I zaczęło się. Skurcze pojawiały się co sześć minut, potem co trzy minuty. Dałoby się regulowac wg nich zegarek. Były dziwne. Jakby mnie nadmuchiwano od środka, prawie do pęknięcia, i znów trochę spuszczano powietrze. Podłączona do KTG slyszałam bicie serca dziecka. Co jakiś czas przychodziła położna, pytała co się dzieje i sprawdzała rozwarcie. Skubane, nie powiększało się dostatecznie szybko choć położna poszerzała je reką (jakby faszerowała kurczaka). Trzy tygodnie wcześniej rozwarcie było na dwa palce czyli zbyt duże ale przejęło się, wzięło na ambit i postanowiło nie powiększyć się. Trzymało się tego postanowienia. Skurcze trudno było przetrwać, przynajmniej tak mi się wydawało. U szczytu skurczu zaciskałam dłonie na dłoniach męża a moje ciało samo się wyginało w jakims spazmie. To było nawet dość interesujące ale czulam się coraz bardziej zmęczona (gdybym sądziła że można, zasnęłabym) a co gorsza coś działo się z dzieckiem!! U szczytu jednego ze skurczy serduszko dziecka stanęło na chwilę, żeby po skurczu powoli znów ruszyć, nabierając pierwotnego tempa. Kolejny skurcz i to samo, i znów to samo. Położna powiedziała że to normalne, coś pomajstrowała i było jakby lepiej. Serduszko biło. Jednak puls dziecka zaczął spadać (tak to określili) i trzeba było wzywać lekarzy. Czekaliśmy jeszcze ponad godzinę bo akurat trwała zmiana. Gdy lekarze się pojawili, bezzwłocznie wieziono mnie na cesarkę. Moja zgoda była oczywista. Nie było już szansy na poród naturalny, dziecku coś groziło, u mnie nie było rozwarcia i czułam że pęknę. Powstało ryzyko zamartwicy. I mogę powiedzieć że wszystko skończyło się zanim się zaczęło. Była godzina 16:30 i koniec walki o naturalny poród. Cesarka zaś poszła szybko i latwo. Zrobiono mi ZZO, skończył się ból. Mogłam leżeć i patrzeć. Czułam jakby mnie rozpięto i rozpakowywano. Widziałam wynoszoną, płaczącą trochę córeczkę. Potem znów jakby spakowywano mnie. Szarpali mną jak torbą, upychali wnęrzności. To dość zabawne uczucie. Przy czym ulga że wiadomo co się dzieje, że jest się pod kontrolą, że dziecko jest już żywe po tej stronie była najsilniejszym wrażeniem. Mąż w tym czasie trzymał przebadaną i zawiniętą córkę jak kokon, na rękach. A potem to już inny temat, bo pobytu na oddziale położniczym, powrótu do domu. I mogę powiedzieć że mam sentyment do tego szpitala i tamtych chwil. I gdy przychodzę kupić herbatkę laktacyjną do poradni przyszpitalnej, to z rozrzewnieniem patrzę na to miejsce, personel i te kobiety z dziećmi, przebywające tam aktualnie.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość setti
A ja się uprę i wypiję jakieś herbatki pobudzające trawienie, żeby się łatwiej załatwić w domu (a przynajmniej pozbyć większości "odpadów" z ciała i wykręcić od lewatywy (ewentualnie, ale to już będzie ostateczność, sama ją sobie zrobię). Czy długo później trzeba przebywać w szpitalu?? - mam na myśli, jeśli nie wystąpiły żadne komplikacje. Nigdy nie byłam w szpitalu, dreszczem mnie przejmuje samo pobieranie krwi... :/ Chyba istnieją szpitale, gdzie można rodzić w swojej koszuli (nocnej), a nie w jakimś podartym przyodziewku niezakrywającym tyłka? Ps. Durna jestem... ciążę planuję za kilka lat, a już mnie to przejmuje grozą... ;)

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość setti
Proszę, odpowiedzcie, jak długo trzeba przebywać w szpitalu po porodzie! Chyba można wyjść wcześniej na własną odpowiedzialność (jeśli nie ma komplikacji)? Przecież poród to naturalna sprawa, a nie operacja... Poza tym, wstyd się przyznać, martwię się o jedzenie - jestem wegetarianką, więc pewnie wiele nie zjem...

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
o jeju ale lewatywa to juz jest jakis kosmos!Jak ktos chce to niech sie poddaje ale powinno sie miec prawo wyboru.W zyciu bym sie temu nie poddala.Ja rodzilam w UK wiec nie mialam zadnych lewatyw. Urodzilam trzeciego lutego o godzinie 5:44,a czwartego wyszlam:D.I dziwi mnie czemu tyle kaza kobieta w tych szpitalach lezec po zwyklych porodach skoro nie ma komplikacji.Kolezanka miala tu cesarke i tez dlugo nie lezala.Chyba trzy dni.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość Jania kania i inni
ludzie lewatywa nie jest taka zla, przeciez to udogodnienie dla nas i personelu, dzieki lewatywie skurcze ida latwiej i oczywiscie nie bedzie niespodzianki przy parciu. mowicie ze nie zgodzicie sie na lewatywe, glupie a wolicie zeby podczas porodu sie zesrac i zeby dziecko bylo w waszym gownie upaprane?? tym bardziej ze dziecko rodzi sie doslownie buzka do odbytu wiec powodzenia jak bedziecie potem je calowac w czolo. ja rodze za jakies 2 tyg, a przynajmniej mam taka nadzieje ze nie przenosze :P o lewatywe bede wolac odrazu na wejsciu do szpitala, oczywiscie, jesli bedzie czas to lewatywe zrobie sobie sama w domu (jesli ktoras nie wie to juz sie nie wlewa litrow wody z mydlem przez wielka rure z wiadra, tylko jest mala buteleczka zelu z cienka koncowka), o golenie dba moj maz na biezaco zeby potem miec mniej roboty przed porodem. nie przejmuje sie w jakiej koszuli bede rodzic, bo nie to jest najwazniejsze, podobnie tez zgodze sie na naciecie, bo jesli mam peknac to wole miec rowno naciete krocze niz poszarpane az do odbytu... zreszta naciecie przyspiesza i ulatwia urodzenie 34cm glowki. podziwiam kobiety ktore juz maja to za soba, mnie to dopiero czeka, wiem ze nie bedzie latwo ale wiem tez ze warto :) jak bede po porodzie to zrelacjonuje wszystko tutaj :)

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość setti
A ja wolę popękać niż być nacięta! (poczytaj sobie o nacinaniu na stronie "rodzić po ludzku" - pęknięcie jest naturalne i mniej kłopotliwe w gojeniu się)

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
"glupie a wolicie zeby podczas porodu sie zesrac i zeby dziecko bylo w waszym gownie upaprane?? tym bardziej ze dziecko rodzi sie doslownie buzka do odbytu wiec powodzenia jak bedziecie potem je calowac w czolo." hahahah no jebne doslownie. nie wszystkie dzieci rodza sie buzka do odbytu ale nie to jest istotne(nie wiem ile masz lat ale nie wiele wiesz o plodach).Zanim dziecku bedzie widac glowke to zdarzysz sie zesrac nawet dziesiec razy,a dziecko nie bedzie umazane,bo jak masz normalny personel,a nie swinie(jak w Polsce),ktore Cie wyzywaja przy porodzie to sprzatnie to natychmiast.To jest rzecza naturalna i nie wyzywaj dziewczyn o podobnym pogladzie do mojego od glupich.Przeczytaj sobie regulamin kafe i go przestrzegaj.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość aspiryna012
Eh, dziewczyny jak rozbudzic w sobie uczucia macierzyńskie? Mąż bardzo chce dziecko, a ja tragicznie się boje. Porod do abstrakcja, nie do przezycia dla mnie, a same dzieci nie wzbudzają we mnie "tego" uczucia... :(

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość motylekkolorowy
mialam tak samo, kompletnie nie czulam tego klimatu, zaszlam w ciaze nieplanowana, zaczelam cieszyc sie dopiero ok. czwartego miesiaca, a potem to byla juz bezbrzezna milosc, ktora trwa do dzis. co do porodu -balam sie strasznie, oplacilam polozna, ktora bardzo mi pomogla, wykonala dwa razy masaz szyjki, i urodzilam w cztery godziny, nie bylo wcale tak zle.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość mimimimimimimimi
Jania kania i inni: Nacięcie to jest największa głupota, na którą może się zgodzić kobieta... :o Jak ktoś tu wcześniej napisał to poczytaj sobie lepiej, która rana się lepiej zagoi: pęknięcie (najmniej umięśnione i ukrwione miejsce) czy nacięcie (cięcie po mięśniach). Ale jak wolisz mieć 10 szwów to daj się ciąć... To jest czysty masochizm wynikający z głupoty kobiet. Żadnych nacięć i pęknięć nie byłoby, jeżeli kobiety rodziłyby tak jak grawitacja działa, czyli kucając :o

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość Jania kania i inni
mimimimimi zgadzam sie z Toba w 100% ale niestety nie kazdy szpital zgadza sie na wybor pozycji w czasie porodu... w moim szpitalu 2 etap porodu jest mozliwy tylko w pozycji pol lezacej na plecach wiec szpitale nie daja szans na ochrone krocza, chyba ze krocze stara sie ochronic polozna. gdybym miala wybor, napewno wybralabym porod w pozycji lokciowo-kolankowej lub w kucki, no ale coz, szpitale podpinaja nas do KTG i kaza rodzi na lezaco.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość dolores amores
za pierwszym porodem mialam nacięcie krocza i 4 szwy, nie piszcie głupot o rozpadającej się dupce. 2 poród nie bylam nacinana i więcej szwów, przy obu porodach jednakowo szybko dochodziłam do siebie.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość Natusia i Bartuś
Witam! Ja przy pierwszym porodzie miałam 12 szwów( byłam cięta, córcia 2950), przy drugim 3 (sama pękłam, synek 3950), szybciej doszłam do siebie po drugim dziecku.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
ja rodzilam 6 miesiecy temu i nie wspominam tego traumatycznie. bylo ciezko, ale nie tragicznie. meza nie bylo przy mnie bo jakos on nie byl przekonany, ani ja nie czulam takiej potrzeby (nie zaluje).rodzilam jakies 8 godzin. jestem filigranowej budowy a synek wazyl 3400. nie bylam nacinana( troszke peklam ale nie duzo- tylko z zewnatrz)podany mialam gaz- nie wiem dokladnie jak sie nazywa, ale polecam, bo po nim zaczelam spokojnie i gleboko oddychac( chyba uznali ze jest on konieczny bo spanikowalam i zaczelam ryczec ze strachu :) ) rodzilam za granica, nie wiem jak to jest w polsce, ale po porodzie dostalam jakis srodek znieczulajacy dopochwowo i nic mnie nie bolalo do calkowitego zagojenia. nie wiem co to za srodek, polozna powiedziala mi ze jeszcze rok temu tego nie stosowali. moze w polskich szpitalach mozna sobie zamowic taki srodek jesli tak to serdecznie polecam, bo sama bylam zdziwiona, ze nic mnie nie bolalo, przyczym karmilam piersia i nawet nie czulam skurczow macicy przy karmieniu.super sprawa :)

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość carmeeen
oj ja żle wspominam mój poród byłam tydzien po terminie miałam 1 cm rozwarcia pamietam pielegniarka mnie rozmasowała i zrobiła 3 cm nie miałam zanej czynnosci skurczowej na porodówce znalazłam sie o godzinie 22 nie szło mi rozwarcie nagle z 3 cm polozna zrobiła mi 9 podłączyli mi kroplowke porod szedł ciezko połozna naciela mnie w bezskurczu mozna powiedziec na zywca w pewnym momencie skurcze przyszły i mały tracil tetno wkoncu przyszły bóle parte niestety nie moglam urodzic wkoncu mialam porod kleszczowy urodzilam o 7:15

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
mój poród trwał blisko 10 godz. ... Pozostaje jedynie radość z Dziecka :)

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość Do mimimimimimimimi
Mylisz się że pęknięcia lepiej się goją. Mięśnie, dobrze ukrwione goją się szybciej i lepiej, tkanki nie ukrwione goją się gorzej. Poza tym po cięciu skalpelem brzegi ran lepiej stykają się niż postrzępione po pęknięciu. Każdy lekarz Ci to powie, takie są zasady gojenia ran. Ja rodziłam duże dziecko i czułam takie napięcia krocza, myślałam że pęknę do tyłka po pępek i prosiłam położną żeby mnie w końcu nacięła. Niesamowita ulga, dziecko od razu wyszło. Miałam 4szwy na zewnątrz a gdybym pękłą to na pewno byłoby dużo gorzej

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość Do mimimimimimimimi
Acha, dodam jeszcze że mogłam rodzić tak jak chciałam, rodziłam kucając, przed samym wyparciem główki położyłam się

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość jejejkujejeku
Ja juz 3 porody mam za soba. Pierwszy nie byl taki zly.wszystko poszo dosc szybko. Troche zaskoczylylo mnie ze az tak boli i jest az tak nieestetycznie, ja mialam takie bardziej filmowe wyobrazenia. Rodzilam na lezaco o wyborze pozycji mowy nie bylo, naciecie mialam ale nawet o tym nie wiedzialam. Czyli kwestia wyboru odpadala - lekarz zapomnial mnie poinformowac potem tylko odkrylam szwy i myslalam, ze mi pupa pekla az sie polozna usmiala, i powiedziala ze to szwy po nacieciu. Za drugim razem tez mnie cieli ale to miedzy innymi dlatego, ze mialam paskudna blizne i lekarz to przy okazji poprawil - chirurgia cipki za darmo:). Przy trzecim rodzilam za granica, moglam wybierac pozycje ale podziwiam osoby ktorym chce sie tak gimastykowac. Ciecia nie mialam choc pod koniec to juz je bardzo o to prosilam, bo maluch jakos krzywo sie ulozyl i nie chcial wyjsc. Ja go czulam doslowie na kroczu. Mija godz i nic sie nie dzieje.Wtedy polozne nawet chcialy mnie ciac ale bylo zbyt pozno bo baly sie dziecko uszkodzic, kleszcze tez nie wchodzily w rachube (buzia byla z przodu). W ostatecznosci tak spanikowalam, ze z tego stachu dostalam nadludzkich sil i sie udalo:). Bac sie nie ma czego ale lepiej sobie troche o tym poczytac. Za pierwszym razem najdluzej dochodzilam do siebie, ale to glownie dlatego ze bylam calkowicie zielona tzn. czytalam o ciazy, nawet porodzie (odrobine), pielegnacji dziecka o pologu nic - tak ze to byl szok.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość jejejkujejeku
A zapomnialam jeszcze dodac, ze lewatyw zadnych nie mialam i miec bym za zadne skarby nie chciala a nikt mi tez nie proponowal. U mnie to tak jakos samo z siebie wyszlo jeszcze zanim na dobre skurcze sie zaczely to dostalam niezlego rozwolnionka i po wszystkim:) A jak dziecko wychodzi to uczucie jakby sie wlasnie robilo kupe i za 1 razem jak ja wrzeszczalam, ze chce do toalety to polozna mnie zachecala - no rob ta kupe - bo to glowka dziecka byla:)

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość setti
Powiedzcie, jak długo po porodzie trzeba przebywać w szpitalu??? Na drugi dzień można już jechać do domu? (zakładając, że wszystko odbyło się bez komplikacji) A jeśli nie to - dlaczego?

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
do setti o ile mi wiadomo w szpitalu trzeba pozostać 2 doby od urodzenia dzidziusia :) jeżeli maluch nie ma żółtaczki wychodzicie do domu, jeżeli ma zostaje się na naświetlanie

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość amniebolalo
Radze brać znieczulenie zewoponowe, dobrze radze:) w życiu mnie tak nie bolało jak podczas porodu!!! Miałam wrażenie, wręcz jestem przekonana, że to takie "niegodne" jak ja leżę, wymiotuje z bólu a wszytcy stoją i się gapią jak cierpię

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość nieeeeeeeeee
nie radze brac znieczulenia! ja je mialam bo musialam bo moj porod zakonczyl sie cesarka.zle wbili mi sie w kregoslup i przez 2 doby nie mialam czucia w nogach a przez kolejny rok uczucie ciezkich zdretwialych jak nie moich nog.nawet szczypania nie odczuwalam tak jak trzeba.tak jak pisalam mialam cesarke.bole krzyzowe mialam 3 doby!!! 24 h na porodowce koszmar! skurcze co 4 min 0 rozwarcia myslalam ze osz\aleje! blagalam by mnie dobili bo dluzej nie zniose tego bolu a lekarze na to ze pierwiastka musi sie pomeczyc.znajoma polozna dala mi konskie dawki lekow na rozwarcie 3 razy masowali mi szyjke macicy i nic!!! po dobie polozna wymusila na lekarzach cesarke,ja juz mdlalam,zygalam...po wszystkim powiedziano mi ze nigdy bym nie urodzila silami natury! to wszystko przyplacilam utrata zdowia 7 lat lecze sie na kregoslup ,sanatorium,tak mi daly bole krzyzowe .mysle ze lekarze mogli jeszcze poczekac a mieli by 2 trupy na porodowce.moje dziecko urodzilo sie z duzym krwiakiem na glowce .

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość sceptyczka_co_do_tego_tematu
po tym co tu czytam to juz wiem ze nigdy nie urodze dziecka. jesli juz sie na nie zdecyduje to zaadoptuje, tyle maluszkow czeka na dom w domach dziecka to po co ja mam sie tak meczyc i zdrowie (a byc moze i zycie) ryzykowac... bo z tego co tu czytam to jest to jakis koszmar.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość majowamama
Witajcie Ja jestem mamą od 14 maja czyli ponad 8 miesięcy. To moje pierwsze dziecko na temat ciąży i porodu bardzo dużo czytałam a jak bym napisała że nie bałam się porodu to bym skłamała ale dzięki temu że bym przy mniej muj M. to było mi dużo łatwiej. Co do obecności partnera przy porodzie to odkąd się dowiedziałam że jestem w ciąży o tym myślałam i nie ukrywam bardzo chciałam żeby w tym dniu był przy mnie ale też nie chciałam na nim wymuszać decyji. Któregoś dnia czytaliśmy artykuły na necie o ciąży o porodzie i tak zaczelismy rozmawiać natemat jego obecności przy mnie w trakcie porodu powiedziełam mu co miałam do powiedzenia w temacie i natym skończyłam rozmowe na ten temat uznałam że tak będzie lepiej jak nie będę 5 razy dziennie wałkować tego tematu. I gdy pod koniec ciąży bylismy u gina to M się zaczął wypytywać lekarza kiedy do szpitala mamy jechać co ja w sensie on ma robić jak mi może pomóc a potem mi się spytał czy dalej chce żeby był przy mnie podczas narodzin Oliwki ja mu na to ze bardzo. To M trzymał małą pierwszy przecioł pępowine a jak ja już zważyli zmieżyli i dali mi ją na ręce to przytulił nas obie i powiedział kochanie dziekuje. To były piekne chwile

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość majowamama
Witajcie Ja jestem mamą od 14 maja czyli ponad 8 miesięcy. To moje pierwsze dziecko na temat ciąży i porodu bardzo dużo czytałam a jak bym napisała że nie bałam się porodu to bym skłamała ale dzięki temu że bym przy mniej muj M. to było mi dużo łatwiej. Co do obecności partnera przy porodzie to odkąd się dowiedziałam że jestem w ciąży o tym myślałam i nie ukrywam bardzo chciałam żeby w tym dniu był przy mnie ale też nie chciałam na nim wymuszać decyji. Któregoś dnia czytaliśmy artykuły na necie o ciąży o porodzie i tak zaczelismy rozmawiać natemat jego obecności przy mnie w trakcie porodu powiedziełam mu co miałam do powiedzenia w temacie i natym skończyłam rozmowe na ten temat uznałam że tak będzie lepiej jak nie będę 5 razy dziennie wałkować tego tematu. I gdy pod koniec ciąży bylismy u gina to M się zaczął wypytywać lekarza kiedy do szpitala mamy jechać co ja w sensie on ma robić jak mi może pomóc a potem mi się spytał czy dalej chce żeby był przy mnie podczas narodzin Oliwki ja mu na to ze bardzo. To M trzymał małą pierwszy przecioł pępowine a jak ja już zważyli zmieżyli i dali mi ją na ręce to przytulił nas obie i powiedział kochanie dziekuje. To były piekne chwile

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość kaakaakaka
witam ja rodzilam prawie 6 miesiecy temu, duzo czytalam o coazy, porodzie i pologu, chidzilam tez na szkole rodzenia, mysle,ze to dory pomysl, z mezem obejrzelismy szpital w ktorym rodzilam, wiec jak wszystko sie zaczelo to wiedzialam mniej wiecej co i jak wody odeszly mi w domu wieczorkiem, sama sie wydepilowalam i zrobilam sobie lewatywe(mozna kupic w aptece)uwazam ze to lepsze niz walnac kupe na stole przy porodzie, nie sadzicie??? jak skurcze zrobily sie mocniejsze pojechalismy do szpitala, moj maz caly czas byl przy mnie, bez niego nie dalabym rady, trzymal mnie za reke, podawal wode, pomagal dojsc do toalety, znieczulenie wzialam po paru godzinach, bo bol byl nie do zniesienia, cos morfino podobnego, super sprawa, mialam tez gas na znieczulenie, rodzilam za granoca nie wiem co daja w polsce jeszcze o obecnosci partnera przy porodzie, uwazam ze jest to indywidualan decyzja ja nie wybrazam sobie rodzic bez meza, duzo o tym rozmawialismy nie chcialam nic na nim wymuszacm mial lekkie obazy ale jak wszystko sie zaczelo to nie odstepowal mnie na krok, nie dalabym bez niego rady prosilam tylko zeby wyszedl jak zaczelo sie parcie, kiedy urodzil sie nasz synek maz przecia pepowine, mial lzy wzruszenia w oczach,takie porzezycia cementuja zwiazek powodzenia

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
ja rodziłam prawie 14 miesięcy temu. wszystko poszło nie tak jak miało być....ale od początku. wiedziałam gdzie chcę rodzić już kilka lat temu. jak zaszłam w ciążę wybrałam lekarza ze szpitala w którym chciałam rodzić, chodziłam do tamtejszej szkoły rodzenia. byłam dobrze przygotowana. balam się porodu ale nie tak żeby mnie ściskało od środka, po prostu bałam się bo to było dla mnie nowe przeżycie,ale wiedziałam że dam radę! w niedzielę 21 grudnia 2008 w nocy mialam bardzo silne skurcze, do tego podwyższone znacznie ciśnienie (150/100). wieczorem spakowałam torbę i pojechałam do szpitala. zostawili mnie na oddziale, ale poród jeszcze się nie rozpoczął. całą noc monitorowali na ktg bo tętno dziecka było bardzo nierówne. w poniedziałek zaczęto podawac mi czopki na rozkurczenie szyjki, która całkowicie nie reagowała na skurcze. ale nadal nic się nie działo. we wtorek próba z oksytocyny. nadal nic. w środę od rana silne skurcze regularne co 10 minut. nagle bieganina po korytarzu, zakrywają nam drzwi kocami, zabraniają wychodzić z pokoju! leżę w pokoju podpięta pod ktg. nikt nie przychodzi mnie odpiąć, choć mija juz 2 godzina. strasznie mi niewygodnie. dzwonię po lekarza. przychodzi. szybko wbiega do pokoju. informuje nas ze w szpitalu wybuchł pożar (w pomieszczeniach piwnicznych) mamy się nie bać. pożar ugaszono, ale pełno dymu wszędzie. odpina mnie od ktg. do wieczora mam silne skurcze. dostałam coś na uspokojenie, średnio działa. wieczorem decyzja o ewkuacj!!! przewożą nas do innych szpitali. ja trafiam do szpitala, którego bałam się jak ognia! wiedziałam ze chcę rodzić wszędzie tylko nie tam!!! ale co mam zrobić? skurcze co 7 minut!!!! porod rozpoczęty!!! jadę! przyjęcie na oddział. skurcze ustały! koniec porodu. leżę na sali, czekam. czekam czekam. lekarze ignorują wszystko to co mówili lekarze z poprzedniego szpitala. mam problem żeby doprosić się o ktg czy zmierzenie ciśnienia! nie ważne ze dlatego leżę w szpitalu!!!!!!! w końcu się doprosiłam. mam ktg 2 razy dziennie i ciśnienie mierzone co 4 godziny. wszystko jest ok. w niedzielę powtórka z rozrywki. 30 listopad, termin mojego porodu! skurcze co 10 minut, regularne jak w zegarku! lekarz mówi - poczatek porodu! teraz musi pani urodzić!!! jest niedziela, leżę na sali przedporodowej. skurcze brzuszno-krzyżowe nie dają mi spokoju. ale nic czekamy dalej bo rozwarcie nie postępuje (2 cm). poniedziałek, skurcze co 7 minut, rozwarcie na 2,5 cm!!! po 24 godzinach skurczy!! proszę o coś na przyspieszenie, nie ma potrzeby słyszę w odpowiedzi. kolejny dzień mija. wtorek - skurcze co 5 potem co 3 minuty - rozwarcie na 4 cm!!! po 2 dniach porodu!!! nadal żadnej pomocy ze strony lekarzy!!!! noc z wtorku na środę - skurcze co 2 minuty, rozwarcie na 6 cm!!!! na porodówkę! w końcu!!!jeszcze troszkę i zobaczę kruszynkę myślę sobie. dzwonię po męża. przyjeżdża. jestem juz po lewatywie, siedzę sobie na piłce, chodzę po pokoju. godzina 8 odchodzą mi wody. na łóżko. koniec chodzenia! do końca porodu nie mogłam wstać. sikałam do basenu, podpięta pod ktg. skurcze coraz gorsze. 3 razy straciłam przytomność. nikt nie przychodził. o 9 skurcze parte!!! ale 9 cm rozwarcia, dziecko odwróconą ma główkę. nie przeć! ale jak??? kiedy nie można! ale trzeba, więc nie pre, krzyczę zamiast tego. udaje się o 11 pełne rozwarcie!!! zaczynamy. każą położyć się na plecach, niestety w tym momencie nie odczuwam skurczy! proszę zebym mogła leżeć na boku, bo wtedy czułam mocne skurcze, odpowiedź odmowna. prę bez skurczy, nie wiem kiedy, położna nie mówi nic tylko wrzeszczy ze dziecko duszę :( ale ja nie wiem kiedy przeć! w końcu zaczyna mnie instrułować. idzie dobrze, czuję jak mały schodzi. wtedy ona bez skurczu robi nacięcie, ból potworny. juz nie mogę sie skupić, nie czuje skurczy, ona przestaje pomagać, lekarz kładzie mi sie na brzuch i dwoma mocnymi ruchami wypycha ze mnie dziecko. jest!!! wyszedł, mój synuś jest juz ze mną!!! ale nie płacze! jest siny, nie krzyczy!! nie wiem co sie dzieje, pytam lekarzy, nikt nic nie mówi. maż pokazuje mi ze jest ok, że mały oddycha, ze odsysają go, ale ja nie wierzę. w końcu mały zapłakał! najpiękniejszy dźwięk świata!!! wiem ze żyje, już nic się nie liczy, zadne zszywanie, zaden ból, nic. on jest, żyje jest zdrowy!!!! zabrali mi maluszka, lekarz mnie zszył - 15 szwów - potem przyszedł mąż. dziecko dostałam po 6 godzinach, juz na sali poporodowej. poród długi - 72 godziny, z czego prawie 2 godziny parcia i trudny,ale warto było! mąż bardzo mi pomagał w tym czasie co już ze mną był. to on podawał mi wody, on cucił jak traciłąm przytomność, on zakazywał przeć kiedy już nie mogłam wytrzymać. miało go nie być na parciu, ale chciał zostać. miał stać przy glowie, ale w ostatnich chwilach lekarz go wygonił w nogi, widział wsyztsko, jak wychodzi główka, później maleńkie ciałko.mówi że tych chwil nie zamieniłby za nic na świecie! jest dumny ze mógł być ze mną w tych chwilach, ze mógł mi pomóc na tyle na ile był w stanie, ze on ajko pierwszy widział nasze dziecko :D

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

×