Skocz do zawartości
Szukaj w
  • Więcej opcji...
Znajdź wyniki, które zawierają...
Szukaj wyników w...

Zarchiwizowany

Ten temat jest archiwizowany i nie można dodawać nowych odpowiedzi.

szukajacy deszczu

deszcz

Polecane posty

zadziwiajace jak zwykly deszcz odmienia miasto, prawda? caly ten kurz, brud splywa do scieku. jak za dotknieciem magicznej rozdzki. no i ludzie. znikaja w poplochu wraz z pierwszymi kroplami deszczu. ulice pustoszeja, powietrze znowu jest rzeskie, lekkie i swieze. miasto nabiera oddechu... a mimo to wszyscy jakby sie bali, ze deszcz zmyje za duzo. cos, czego boja sie stracic. tylko czego tu sie bac. niech zmyje to wszystko, wypluka. ja lubie deszcz. wystarczy przymknac oczy i pedzacy autobus zmienia sie w lodz plynaca po oszalalej rzece. pojedyncze krople przeciskajace sie przez szczeline w oknie ochladzaja moja twarz. i jestem tam, na tej lodzi. i pedze w dol tej rzeki. przystanek... ciekawe czy dzis bedzie..? patrze wyczekujaco i szukam jej przez znieksztalcone deszczem szyby... chyba jest... tak. szybko odwracam sie w druga strone i patrze za okno, na ulice. jak ciezko jest nie-patrzec. jak zwykle nie daje rady i rzucam przelotne spojrzenie do przodu... wyciera mokre okulary, oparta o porecz, probujac utrzymac rownowage w rozpedzonym juz autobusie. meczy sie z tymi okularami, bo jak tu je wytrzec jezeli nie ma sie ani skrawka suchego materialu na sobie. przynajmniej mam chwile czasu. napatrze sie. juz zaklada okulary, a ja znow nie-patrze. katem oka rejestruje jednak wszystko co sie dzieje z przodu. zdjela kurtke i lekko ja otrzasnela. mimo, ze mialem nie-patrzec wzrok mi ucieka i znow sie w nia wgapiam. patrzy sie za okno. lekko mruzy oczy. chyba okulary ma ciagle.. no nie!! spojrzala sie na mnie. a ja sie gapie jak ten wol na malowane wrota. szybko uciekam wzrokiem na zewnatrz. czuje jak mi bije serce. pewnie juz mnie poznaje: \"o, to ten palant co sie ciagle gapi\". gdybym mogl, walnalbym sie sam w twarz. pewnie jej glupio jak sie tak ciagle na nia patrze. i jeszcze ten deszcz, tylko pada i pada. siedze jak na szpilkach i czekam na swoj przystanek. na szczescie to juz za chwile. autobus zwalnia, szybko wstaje i wysiadam jako pierwszy. gleboki oddech i swiat znow jest piekny, powietrze swieze, a ja daleko poza swoimi problemami. jakas kropla wleciala mi za kolnierz i splynela wzdluz kregoslupa. az mnie ciarki przelecialy. smiejac sie sam do siebie przyspieszylem kroku. nie moglem przeciez przyjsc zupelnie mokry. babcia znow zaczelaby biadolic i robic jakies rosoly.. szybko wbieglem po schodach klatki schodowej, przyciemnionej brudnymi szybami. wszedlem do domu, sciagnalem mokre buty i schowalem sie do pokoju zeby sciagnac przemoczone rzeczy zanim skazalbym sie na kuracje rosolem. - jacek! taa.. sluch to zawsze miala lepszy ode mnie. - juz ide! chwila! sciagnalem sweter i na lekko mokra koszulke zaczalem zakladac inny. - jacek chodz! pomozesz. - co pomoge? - spytalem w progu, naciagajac sweter. - zaniesc pomozesz. pani kupila krzeslo. ale pomozesz zaniesc. wtedy zobaczylem ja. siedziala w fotelu, naprzeciw babci. tak sie zmieszalem, ze nawet nie spytalem o krzeslo. - ok - odpowiedzialem tylko, patrzac nieznajomej w oczy. wygladala na jakies 30-35 lat, miala ladna twarz. i duze oczy. usmiechnela sie lekko, wstala i wyciagnela reke - czesc, jestem kasia. pomozesz mi zaniesc krzeslo na dol? do samochodu? - dzien dobry. - odpowiedzialem lekko zmieszany, ze dorosla kobieta przedstawia mi sie z imienia. wtedy dotarlo do mnie: - sprzedajesz krzeslo!? - niemal wydarlem sie na babke. - sprzedaje. ogloszenie dalam. tutaj tylko zawadza. i tak nie jest do siedzenia. a krzeslo bylo dziadka. stare, ciezkie, recznie rzezbione. jak bylem maly dziadek sadzal mnie na nim i opowiadal, jak to chowal je podczas wojny, zeby nie ukradli. wtedy nie rozumialem, czemu ktos mialby komus krzesla krasc, ale za kazdym razem sluchalem tej opowiesci z szeroko otwartymi oczami. nigdy sie nie zastanawialem, ile takie krzeslo moze kosztowac. tak, jak nigdy sie nie zastanawialem, ile kosztuja wspomnienia. - no, nie patrz sie tak. pomoz zaniesc. - ponaglala babcia. - ok - odpowiedzialem tylko spuszczajac glowe. czulem sie potwornie, ale nie moglem winic babci. bijac sie z myslami zapakowalem krzeslo na tyl samochodu. jak najszybciej, zeby nie zamoklo na deszczu. spojrzalem na nie po raz ostatni i rzucajac pod nosem \"do widzenia\" juz mialem sie obrocic na piecie i wrocic do domu. wtedy ona zapytala - a moze pojechalbys ze mna? pomozesz mi wniesc. doplace ci za fatyge. nie mialem na to ochoty. to bylo jak przedluzanie bezdechu pod woda. - no chodz, nie stoj tak bo zmokniesz. podrzuce cie spowrotem. ulegle powiedzialem swoje \"ok\" i wsiadlem. - to niedaleko. - powiedziala ruszajac z miejsca - 15 minut i po sprawie. usmiechnalem sie krzywo i zaczalem szukac za oknem czegos na czym moglbym skupic swoja uwage. na wszelkie proby rozmowy z jej strony odpowiadalem polgebkiem. nie mialem ochoty na pogawedke z kims kto zabiera \'krzeslo\'. po dluzacej sie w korkach ulicznych jezdzie dotarlismy na miejsce. ladny, pietrowy dom z ogrodkiem, nie to co kamieniczka, w ktorej mieszkalem. wyciagnalem krzeslo i wnioslem po schodkach pod drzwi. - chwilka, juz otwieram. - powiedziala, dajac mi do zrozumienia, ze mam wniesc krzeslo do srodka. - o juz - otworzyla drzwi - ostroznie, nie obtlucz - wskazala palcem na zawalista komode przy wejsciu. - gdzie postawic? - chodz, w drugim pokoju. spojrzalem niepewnie na siebie. obciekalem woda. - chodz, to nic. woda tylko - powiedziala z usmiechem. wszedlem za nia do pokoju. - postaw tu - wskazala reka na rog. postawilem, lekko juz zmeczony. krzeslo bylo naprawde ciezkie. w myslach pozegnalem je. pamietalem to krzeslo \"od zawsze\", jednoczesnie zastanawialem sie czy to nie glupie traktowac jakis mebel w taki sposob. - no! - powiedziala pogodnie - chodz do kuchni, odsapniesz, a ja poszukam pieniedzy. - nie, nie trzeba... - wykrzywilem twarz w udawanym usmiechu. - nie badz niemadry, chodz. - postawila na swoim. weszlismy do kuchni. - chcesz cos do picia? herbate? siadaj - wskazala reka na miejsce przy stole. wlaczyla elektryczny czajnik i usiadla naprzeciw. usiadlem wiec i ja. - wiesz, to krzeslo jest naprawde wspaniale. - zaczela. - no tak... - odparlem nie bardzo wiedzac co odpowiedziec. - chyba nie podoba ci sie, ze je kupilam..? - nie... nie o to chodzi - odparlem. i zaczalem opowiadac o krzesle, o tym jak dziadek mnie na nim sadzal snujac niezrozumiale dla mnie wtedy historie. zaczelismy rozmawiac. a raczej ja zaczalem mowic. poczulem sie lekko, swobodnie. wypilismy herbate. a ja mowilem dalej. to dziwne, ale przed obca osoba otworzylem sie jak przed nikim innym. chyba nawet bardziej niz przed samym soba. mowilem rzeczy, ktore mi samemu wydawaly sie niemadre, ale ona ciagle sie sympatycznie usmiechala. poczulem sie naprawde dobrze. cieszylem sie, ze rozumie o czym mowie. w ogole nie zastanawialem sie nad tym ze rozmawiam z obca, starsza o jakies 10 lat kobieta w jej domu, o najbardziej skrytych uczuciach. nie czulem w tym nic nienaturalnego. usmiechala sie tylko i sluchala. a ja gadalem i gadalem. wydala mi sie nieslychanie atrakcyjna, gdy tak siedziala z lekko mokrymi, poskrecanymi wlosami. bezkrytycznie przyjmujac kazde moje slowo. tak minelo chyba z poltorej godziny. - nie jest ci zimno? - spytala nagle siedzielismy ciagle w tej kuchni, w wilgotnych juz tylko ubraniach. - chodz, dam ci jakas sucha koszulke - zerwala sie od stolu i niemal wybiegla z kuchni. lekko zaskoczony wstalem z miejsca i wyszedlem za nia. - chyba mam cos co na ciebie wejdzie! - uslyszalem podniesiony glos dochodzacy z pietra. poczulem sie troche nieswojo, wiec stanalem przy schodach i czekalem. - no chodz! - zawolala wszedlem po schodach na gore wolnym krokiem, ogladajac obraz wiszacy na scianie. wtedy, na gorze, przy wejsciu do pokoju, zauwazylem jej bluzke na podlodze... momentalnie zadrzaly mi nogi, serce zaczelo walic mlotem, a oddech stal sie ciezki jak po milowym biegu. jak zaczarowany wszedlem do pokoju. a ona stala tam, prawie naga, tak samo ciezko oddychajac. czulem sie jakby ktos mna sterowal. pchal w jej strone. podszedlem blisko, biegajac wzrokiem po jej ramionach i wydusilem: - ja.. zalozyla mi rece na szyje, przysunela sie do mnie i szepnela cicho do ucha: - no chodz... lezalem tak i sie zastanawialem. coz to za dziwny sen? ale nie chcialem sie jeszcze budzic. ona lezala obok. koldra lekko unosila sie i opadala wraz z jej miarowym oddechem. wszystko bylo takie nowe, nieznane, ale takie oczywiste. zamknalem oczy i chyba po raz pierwszy nigdzie nie chcialem uciekac myslami. bylem tam gdzie chcialem byc. wrocilem do domu pozno w nocy. cicho przemknalem do pokoju i polozylem sie do lozka. bylem pewny, ze nie zasne. chcialem wszystko przezyc w myslach jeszcze raz, i drugi. ale dosc latwo poddalem sie znuzeniu. ja, cierpiacy na bezsennosc... nastepnego ranka dlugo budzilem sie z otepienia. czulem, ze wydarzylo sie cos wspanialego, chociaz nie moglem sobie przypomniec co dokladnie. nagle, w jednej chwili, wszystko dotarlo do mnie, ale bylo to tak niesamowite, ze nie moglem w to uwierzyc. zaczalem sie zastanawiac czy to byl sen, czy wszystko bylo wytworem mojego pokreconego umyslu. wstalem i poszedlem do drugiego pokoju. krzesla nie bylo... caly dzien siedzialem jak na szpilkach. dluzyl mi sie niemilosiernie. bylem jeszcze bardziej roztargniony niz zazwyczaj. nie moglem sie na niczym skupic. chociaz to akurat nikogo pewnie nie zdziwilo. wsiadlem w autobus, nie mogac doczekac sie powrotu do domu. irytowalo mnie, ze jedzie tak wolno i nieporadnie, zatrzymujac sie co chwila, chyba mi na zlosc... w jednej chwili poczulem krew uderzajaca do glowy. zapomnialem! nie wypatrywalem jej dzis! a teraz stoi przede mna, wycierajac okulary i walczac z przyspieszajacym autobusem. poczulem sie winny. sam nie wiem dlaczego. dlaczego mam sie czuc winny? czy ktos moze mi wytlumaczyc to idiotyczne uczucie? jak zwykle wystrzelilem z autobusu jak strzala, zly na siebie o tak niemadre mysli. dobieglem do domu. - dzwonil ktos do mnie? - spytalem w progu. - nikt nie dzwonil. kto mial dzwonic? mial ktos dzwonic? - babka miala troche irytujacy sposob zadawania pytan na rozne sposoby. - nie.. nikt... - odpowiedzialem zawiedziony. poszedlem do siebie. zanim zamknalem drzwi zadzwonil telefon. - odbiore! - krzyknalem poderwalem sluchawke - slucham..? - no czesc, kasia. sluchaj... zapomnialam ci wczoraj zaplacic za wniesienie krzesla. wpadnij dzisiaj. poczulem sie troche nieswojo. - zaplacic..? nie no.. daj spokoj.. - ..przyjedz. - powiedziala i odlozyla sluchawke. stalem chwile ze sluchawka przy uchu probujac ogarnac natlok mysli jaki pojawil sie w mojej glowie.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
wejsciu. - gdzie postawic? - chodz, w drugim pokoju. spojrzalem niepewnie na siebie. obciekalem woda. - chodz, to nic. woda tylko - powiedziala z usmiechem. wszedlem za nia do pokoju. - postaw tu - wskazala reka na rog. postawilem, lekko juz zmeczony. krzeslo bylo naprawde ciezkie. w myslach pozegnalem je. pamietalem to krzeslo \\\"od zawsze\\\", jednoczesnie zastanawialem sie czy to nie glupie traktowac jakis mebel w taki sposob. - no! - powiedziala pogodnie - chodz do kuchni, odsapniesz, a ja poszukam pieniedzy. - nie, nie trzeba... - wykrzywilem twarz w udawanym usmiechu. - nie badz niemadry, chodz. - postawila na swoim. weszlismy do kuchni. - chcesz cos do picia? herbate? siadaj - wskazala reka na miejsce przy stole. wlaczyla elektryczny czajnik i usiadla naprzeciw. usiadlem wiec i ja. - wiesz, to krzeslo jest naprawde wspaniale. - zaczela. - no tak... - odparlem nie bardzo wiedzac co odpowiedziec. - chyba nie podoba ci sie, ze je kupilam..? - nie... nie o to chodzi - odparlem. i zaczalem opowiadac o krzesle, o tym jak dziadek mnie na nim sadzal snujac niezrozumiale dla mnie wtedy historie. zaczelismy rozmawiac. a raczej ja zaczalem mowic. poczulem sie lekko, swobodnie. wypilismy herbate. a ja mowilem dalej. to dziwne, ale przed obca osoba otworzylem sie jak przed nikim innym. chyba nawet bardziej niz przed samym soba. mowilem rzeczy, ktore mi samemu wydawaly sie niemadre, ale ona ciagle sie sympatycznie usmiechala. poczulem sie naprawde dobrze. cieszylem sie, ze rozumie o czym mowie. w ogole nie zastanawialem sie nad tym ze rozmawiam z obca, starsza o jakies 10 lat kobieta w jej domu, o najbardziej skrytych uczuciach. nie czulem w tym nic nienaturalnego. usmiechala sie tylko i sluchala. a ja gadalem i gadalem. wydala mi sie nieslychanie atrakcyjna, gdy tak siedziala z lekko mokrymi, poskrecanymi wlosami. bezkrytycznie przyjmujac kazde moje slowo. tak minelo chyba z poltorej godziny. - nie jest ci zimno? - spytala nagle siedzielismy ciagle w tej kuchni, w wilgotnych juz tylko ubraniach. - chodz, dam ci jakas sucha koszulke - zerwala sie od stolu i niemal wybiegla z kuchni. lekko zaskoczony wstalem z miejsca i wyszedlem za nia. - chyba mam cos co na ciebie wejdzie! - uslyszalem podniesiony glos dochodzacy z pietra. poczulem sie troche nieswojo, wiec stanalem przy schodach i czekalem. - no chodz! - zawolala wszedlem po schodach na gore wolnym krokiem, ogladajac obraz wiszacy na scianie. wtedy, na gorze, przy wejsciu do pokoju, zauwazylem jej bluzke na podlodze... momentalnie zadrzaly mi nogi, serce zaczelo walic mlotem, a oddech stal sie ciezki jak po milowym biegu. jak zaczarowany wszedlem do pokoju. a ona stala tam, prawie naga, tak samo ciezko oddychajac. czulem sie jakby ktos mna sterowal. pchal w jej strone. podszedlem blisko, biegajac wzrokiem po jej ramionach i wydusilem: - ja.. zalozyla mi rece na szyje, przysunela sie do mnie i szepnela cicho do ucha: - no chodz... lezalem tak i sie zastanawialem. coz to za dziwny sen? ale nie chcialem sie jeszcze budzic. ona lezala obok. koldra lekko unosila sie i opadala wraz z jej miarowym oddechem. wszystko bylo takie nowe, nieznane, ale takie oczywiste. zamknalem oczy i chyba po raz pierwszy nigdzie nie chcialem uciekac myslami. bylem tam gdzie chcialem byc. wrocilem do domu pozno w nocy. cicho przemknalem do pokoju i polozylem sie do lozka. bylem pewny, ze nie zasne. chcialem wszystko przezyc w myslach jeszcze raz, i drugi. ale dosc latwo poddalem sie znuzeniu. ja, cierpiacy na bezsennosc... nastepnego ranka dlugo budzilem sie z otepienia. czulem, ze wydarzylo sie cos wspanialego, chociaz nie moglem sobie przypomniec co dokladnie. nagle, w jednej chwili, wszystko dotarlo do mnie, ale bylo to tak niesamowite, ze nie moglem w to uwierzyc. zaczalem sie zastanawiac czy to byl sen, czy wszystko bylo wytworem mojego pokreconego umyslu. wstalem i poszedlem do drugiego pokoju. krzesla nie bylo... caly dzien siedzialem jak na szpilkach. dluzyl mi sie niemilosiernie. bylem jeszcze bardziej roztargniony niz zazwyczaj. nie moglem sie na niczym skupic. chociaz to akurat nikogo pewnie nie zdziwilo. wsiadlem w autobus, nie mogac doczekac sie powrotu do domu. irytowalo mnie, ze jedzie tak wolno i nieporadnie, zatrzymujac sie co chwila, chyba mi na zlosc... w jednej chwili poczulem krew uderzajaca do glowy. zapomnialem! nie wypatrywalem jej dzis! a teraz stoi przede mna, wycierajac okulary i walczac z przyspieszajacym autobusem. poczulem sie winny. sam nie wiem dlaczego. dlaczego mam sie czuc winny? czy ktos moze mi wytlumaczyc to idiotyczne uczucie? jak zwykle wystrzelilem z autobusu jak strzala, zly na siebie o tak niemadre mysli. dobieglem do domu. - dzwonil ktos do mnie? - spytalem w progu. - nikt nie dzwonil. kto mial dzwonic? mial ktos dzwonic? - babka miala troche irytujacy sposob zadawania pytan na rozne sposoby. - nie.. nikt... - odpowiedzialem zawiedziony. poszedlem do siebie. zanim zamknalem drzwi zadzwonil telefon. - odbiore! - krzyknalem poderwalem sluchawke - slucham..? - no czesc, kasia. sluchaj... zapomnialam ci wczoraj zaplacic za wniesienie krzesla. wpadnij dzisiaj. poczulem sie troche nieswojo. - zaplacic..? nie no.. daj spokoj.. - ..przyjedz. - powiedziala i odlozyla sluchawke. stalem chwile ze sluchawka przy uchu probujac ogarnac natlok mysli jaki pojawil sie w mojej glowie.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
ci wczoraj zaplacic za wniesienie krzesla. wpadnij dzisiaj. poczulem sie troche nieswojo. - zaplacic..? nie no.. daj spokoj.. - ..przyjedz. - powiedziala i odlozyla sluchawke. stalem chwile ze sluchawka przy uchu probujac ogarnac natlok mysli jaki pojawil sie w mojej glowie. zastanawialem sie czy pojechac. chociaz wiedizalem ze i tak pojade.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość lubie.......
deszcz .........w domu jak kropelki stukaja w dach a ja leze w lozeczku i slucham .........rytmu deszczu........ w lesie gdy szumi zielenia,...........;)

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość gdzie jest autor
do autora: a ja lubię te Twoje "opowiadania" :D 🖐️💤

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
postanowilem odczekac godzine i pojechac. wytrzymalem 20 minut, wsiadlem w autobus i niecierpliwie odliczalem przystanki. - czesc - przywitala mnie z usmiechem na ustach - wejdz. - czesc... - rzucilem niepewnie. czekalem na zaproszenie do kuchni, na herbate, ale ona wziela torebke i wyciagnela portfel. oslupialy patrzylem jak wyciagna stuzlotowy banknot i wrecza mi go - przepraszam, ze dopiero dzis. wczoraj.. jakos mi umknelo. - zasmiala sie, oczekujac chyba, ze i ja sie zasmieje. a ja stalem ciagle oslupialy, nie wiedzialem co powiedziec. chyba to zauwazyla bo jej usmiech zamarl. - sto zlotych za wniesienie krzesla? - spytalem przelykajac sline - wiesz dajmy z tym spokoj... zlapalem za klamke chcac wyjsc jak najszybciej. ona jednak polozyla reke na moim ramieniu i zatrzymala. spojrzalem na nia. widzialem, ze nie czuje sie juz tak pewnie. - no wez - powiedziala sciszonym glosem - kupisz cos babci. i tak tanio to krzeslo kupilam.. opuscilem wzrok na ziemie i siegnalem po banknot. mamroczac pod nosem \'narazie\' nacisnalem klamke i zbieglem ze schodkow. nie czekajac na autobus ruszylem szybkim krokiem w kierunku domu. nie moglem sie z tym uporac. zrozumiec co sie wlasciwie stalo. czulem jedynie mocny ucisk w brzuchu, rece mi drzaly. swiat wydawal sie nierealny, jak za mgla. mialem nadzieje ze to jakis koszmar i chcialem sie z niego obudzic jak najszybciej. z taka nadzieja kladlem sie spac. nastepne kilka tygodni minelo mi na wspominaniu tamtego wieczoru. czulem sie potwornie, ale bez przerwy, w myslach, cofalem sie do tych kilku godzin, kiedy bylem naprawde szczesliwy. wracajac do domu zawsze siadalem z przodu autobusu, zeby nie patrzec na dziewczyne w okularach. jakby bojac sie, ze wyczyta wszystko z mojego wzroku. az pewnego razu wsiadla - o zgrozo! - przednimi drzwiami i usiadla obok mnie. nie wiem.. naprawde nie wiem czemu, ale czulem sie podle. czekajac na przystanek gapilem sie za okno i po raz pierwszy potrafilem sie na tym naprawde skupic. w koncu wyskoczylem z autobusu i odetchnalem z ulga. po powrocie do domu usiadlem rozbity na lozku i po chwili zasnalem. obudzila mnie babka: - jacek! telefon. jacek! mruzac oczy wytoczylem sie z pokoju i siegnalem po sluchawke. - jakas kasia - powiedziala babcia patrzac na mnie z lekkim usmiechem. zamurowalo mnie. \'kasia? czy znam inna kasie? to napewno nie ona\' czujac tloczaca sie krew w zylach przylozylem sluchawke do ucha - tak? uslyszalem jej glos: - jacek? czesc... wzialem gleboki oddech. - ..czesc - sluchaj.. jakos to glupio wszystko wyszlo. nie przyjechalbys? pogadamy... i znowu natlok mysli. znowu probuje wszystko poskladac, uporzadkowac. skupic sie. - jestes tam? - spytala niepewnym glosem - jestem - przyjedziesz? milczalem. zastanawialem sie czy pojechac. ale czulem, ze to zastanawianie sie to zwykle alibi, bo decyzje juz podjalem. - kiedy? - spytalem po chwili. - masz teraz czas? przywitala mnie w progu z usmiechem. zmienila fryzure. wygladala chyba jeszcze sliczniej niz przedtem. - wejdz, nastawilam wode na herbate. usiedlismy w kuchni przy stole i milczelismy przez chwile. - wiesz, troche myslalam.. zastanawialem sie troche czy... - zaczela. wyskoczyl przelacznik, zagotowala sie woda. szybko wstala i zaczela nalewac wode do kubkow. nie moglem oderwac od niej oczu. mechanicznie wstalem i stanalem za nia. znieruchomiala. zlapalem ja za reke, w ktorej trzymala czajnik i poprowadzilem nad blat zeby go odlozyla. stalem tak chwile chlonac jej zapach. nic nie mowila, tylko odchylila glowe i polozyla mi na ramieniu. nie chcialem myslec co sie stanie pozniej, liczylo sie tylko to, ze mialem ja w tej chwili przed soba. dzis pamietam juz tylko wirujacy swiat, wyrywane guziki i rozsypany cukier z kuchennego stolu. czekalem jak na sciecie az wyjdzie spod prysznica. zastanawialem sie co dalej. gdy przestalem slyszec splywajaca wode rece trzesly mi sie jak pijakowi na odwyku. wyszla z lazienki w szlafroku - wiesz na co mam ochote? dawno nie bylam w kinie. pojdziemy? - spytala z szerokim usmiechem poczulem si ejak skazaniec, ktoremu odroczono egzekucje. - teraz? nie mam przy sobie pieniedzy. moze jutro? przewrocila oczami, przysunela sie do mnie i powiedziala tylko - daj spokoj, nastepnym razem ty zaplacisz. nastepnym razem!! chcialem podskoczyc z radosci. objalem ja w pasie i pocalowalem.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość echhhh
Świetna lekkość pióra. Twoje? Jeżeli tak, to zasłużyłeś na pochwałę.;) Nieczęsto czytam tak dobre teksty (a z racji zawodu czytam sporo nieopublikowanych).

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość echhhh
wydaj to a kobiety będą się zaczytywać:D

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość wr
Super! I co dalej?

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość upupup
hooops i w górę:D

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość upik pupik
:D

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
temten wieczor byl wyjatkowy. czulem jakbysmy zbladzili z innego swiata. szczesliwi i rozesmiani, mijalismy ponurych przechodniow spiesznie wracajacych do domow, kulacych sie w sobie w kapiacym nieustannie deszczu. niektorzy rzucali w nasza strone gniewne spojrzenia, jakby majac nam za zle nasza radosc. a moze po prostu tej radosci nam zazdroszczac. byl srodek tygodnia, poszlismy na jakis melodramat. nasze chichoty i niekontrolowane wybuchy smiechu w najmniej odpowiednich momentach budzily ogolne zgorszenie i dezaprobate. szybko wiec wyszlismy. a raczej wybieglismy, tlumiac salwy smiechu. deszcz ustal. szlismy ulica wolnym krokiem, objeci, schowani w gestej, niemal mlecznobialej mgle. coraz wolniej. w koncu przystanelismy. czulem promieniujace od niej cieplo. jej wielkie oczy przyciagaly mnie jak jakis magnes. radosny nastroj gdzies sie ulotnil, objalem ja druga reka przyciagajac do siebie. swiat zamarl w oczekiwaniu. tylko gdzies w oddali slychac bylo stlumione echo pospiesznego, krotkiego kroku. - zjemy cos? - spytala cicho, jakby bez przekonania. przycisnalem ja do siebie jeszcze bardziej i szepnalem: - wracajmy ta noc, nieprzespana, byla najkrotsza w moim zyciu. do dzis pamietam jej smak - lodow w karmelowej polewie, ktorymi zaspokoilismy glod w srodku nocy. nad rankiem, gdy z przerazeniem uswiadomilem sobie, ze juz swita, spojrzalem na bezlitosny zegar i zerwalem sie z lozka. - musze leciec - powiedzialem w odpowiedzi na jej pytajace spojrzenie - jesli sie znowu spoznie to bedzie to moj ostatni dzien w pracy. miotalem sie po pokoju w poszukiwaniu swoich ubran. - czesto tak zarywasz noce? - usiadla na lozku wyraznie rozbawiona, usmiechajac sie zaczepnie. przystanalem i spojrzalem na nia. uswiadomilem sobie jak komicznie musze wygladac, gdy tak biegam w kolko, na pol ubrany, z rzeczami w rekach. walczac z usmiechem cisnacym mi sie na usta, ubralem sie pospiesznie i wybiegajac rzucilem: - zgine przez ciebie. zycie czasem odmienia sie w jednej chwili. ktos sie raptem pojawia, zmienia caly twoj swiat. wywraca go do gory nogami i ustala wlasny porzadek. rzeczy, ktore wczoraj wydawaly sie najwazniejsze, dzis nie maja juz znaczenia, bledna. tego dnia moje spoznienie nie wyszlo na jaw, ale nawet nie poczulem ulgi. nagle stalo sie to dla mnie zupelnie obojetne i nieistotne. w przerwie wymowilem sie fatalnym samopoczuciem. niewyspanie, glod i potargane wlosy dodaly mi chyba wiarygodnosci, bo juz wczesnym popoludniem bylem w domu. - juz jestes? - babcia nawet nie zauwazyla mojej nieobecnosci w nocy. - do lekarza ide. musze badania zrobic. - sklamalem. - badania zrobic? chory jestes? - zapytala ozywiona, myslac juz pewnie o rosole. - nie - usmiechnalem sie sztucznie - dawno juz mialem zrobic. nie pamietasz? zbita z tropu zaczela szukac w pamieci, mruzac jedno oko. poczulem sie jak zbrodniarz, ze wmawiam jej skleroze by zatuszowac wlasne klamstwa. w poczuciu winy dorzucilem: - beda mi krew badac. zjadlbym rosolu potem. babcia wyraznie sie ozywila. - to nagotuje dzis rosolu. przyjdziesz zjesz troche. dobrze ci zrobi. uciszajac wyrzuty sumienia wzialem szybki prysznic i ogolilem sie. wychodzac chwycilem ze stolu jablko: - pewnie bede pozno. nie czekaj. odgrzeje sobie. wsiadlem do autobusu i ostatecznie odrzucilem wszelkie skrupuly. w oczekiwaniu na zblizajace sie spotkanie, cieszylem sie chlodnym, uspokajajacym powiewem powietrza przeciskajacego sie przez uchylone okno. poczulem lekkie znuzenie, ale przeplywajace w glowie mysli nie pozwolily mi sie mu poddac. wysiadlem i po chwili juz stalem pod jej drzwiami, wsluchujac sie w dzwieczny ton dzwonka. otworzyla rozesmiana. gdy mnie zobaczyla jej usmiech lekko oslabl. probowala ukryc zmieszanie. chyba ktos u niej byl. wtedy dotarlo do mnie, ze tak naprawde nic o niej nie wiem! a moze ona ma meza?! chlopaka? moze ja jestem tylko wpadka? poczulem sie naprawde glupio. - powinienem byl zadzwonic... ale nie mam nawet twojego numeru.. - powiedzialem cofajac sie stopien w dol, rzucajac spojrzenie w glab mieszkania. po chwili zaskoczenia usmiech, choc troche wymuszony, wrocil na jej twarz. - wejdz. nie stoj tak. weszlismy do pokoju. w rogu kanapy, z kubkiem w reku i podkulonymi nogami siedziala kobieta. na moj widok znieruchomiala zaskoczona i opuscila nogi na podloge. - poznajcie sie. to jest wlasnie jacek. i kasia, moja imienniczka. - przedstawila nas sobie juz wyraznie rozluzniona. kasia. przynajmniej nie bede mial problemu z zapamietaniem... odstawila kubek, wstala i lapiac moje spojrzenie, z lekkim usmiechem, wyciagnela do mnie reke. - czesc.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość bardzo prosimy o c.d.
:D piszesz naprawdę świetnie!

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość upik pupik
:D

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość chcemy c. d.
prosimy- napisz co dalej:(

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość Autorze bardzo prosimy o c.d.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość he he he he he
Szukający deszczu, proszę napisz co dalej:(

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gratulacje za lekkie pióro, chociaż skrzywienie zawodowe nie pozwala mi na nie dostrzeżenie pewnych potknięć ;) Ale od czego mamy korektę! Widać jak na dłoni bardzo dobrane wyczucie nastroju u autora, jakby serce pisało każdą linijkę tekstu...prawda?

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość no zajebuiste
opowiadanko:) masz łątwośc pisania, zazdroszcze Ci i pozdrawiam;)

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość serce... a moze zycie

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

×