Skocz do zawartości
Szukaj w
  • Więcej opcji...
Znajdź wyniki, które zawierają...
Szukaj wyników w...

Zarchiwizowany

Ten temat jest archiwizowany i nie można dodawać nowych odpowiedzi.

Pasja

BIESIADA

Polecane posty

Niewprawną ręką narysowane serce czerwone ozdobione wianuszkiem kolorowych kwiatków. Wewnątrz wielkimi literami napisano KOCHAM CIĘ MAMO. Litery też kolorowe jak wiosna by mama była radosna. Przechowujesz tę pierwszą laurkę latami jest chlubą nadzieją przyrzeczeniem. Czasami weźmiesz do ręki podumasz z rozrzewnieniem. Lata mijają. Laurki zmieniają się i my. A Ty Mamo tak samo kochasz i czekasz tego dnia. Dziś miast laurki w podzięce dam moje żywe serce i słowa które wciąż brzmią tak samo KOCHAM CIĘ MAMO. ❤️

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Witam mamy,mamusie,matenki! „DZIEŃ MATKI” Dzisiaj, jak co dzień rano, zerwałaś się do pracy. Wstajesz tak wcześnie mamo, o świcie, niby ptacy. Poczekaj, takaś zajęta, odłóż na chwilę robotę, bo to dziś wielkie święto- czyś zapomniała o tym? Porzuć na chwilę troski, uśmiechnij się inaczej. Popatrz, jakie ręce masz szorstkie od tej codziennej pracy. I oczy też masz zmęczone, kochane Twoje oczy. My wiemy, dla nas one czuwają długo w nocy. Pozdrawiam!

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
"MAMA" Za szybą wieczór, tu światło wokół i lampy palą się na ścianach. Jasny jest pokój, złoty jest pokój, bo obok siedzi mama. Mama jak uśmiech, jak dobre słowo, mama jak cisza i jak muzyka. Basia w łóżeczku, wsłuchana w ciszę, niebieskie oczy przymyka. Wiatr za oknami gałęzie trąca- cichutko, jak najciszej. Basia w łóżeczku już jest śpiąca, lecz granie wiatru słyszy. I wchodzi w ogród kolorowy, gdzie dziwne kwiaty, dziwne drzewa, i teraz nie wie, czy to ptaki, czy to jej mama śpiewa.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
. MATCZYNE RĘCE – 1. Pamiętasz, jakeś się u kolan matki papierowymi bawił żołnierzami? Jak wiatr przez okno wpadł i zmiótł ci wojsko, a tyś zalewał się łez strumieniami? Koiły wtedy troski twe dziecięce Matczyne ręce. 2. A później, później, gdyś już był harcerzem, ileż to w domu było ambarasu, gdyś się sposobił do pierwszej wyprawy w daleką drogę do bliskiego lasu... Gładziły jasne włosy twe chłopięce Matczyne ręce. 3. Ty nie wiedziałeś, że o los twój troski często matczysko biedne ze snu budzą. Ty nie widziałeś, jak do krwi otarte dla ciebie, synu, ofiarnie się trudzą, w ciągłych kłopotach i ciągłej udręce, Matczyne ręce. 4. One cię zawsze przygarniały czule, gdyś był w chorobie, smutku czy potrzebie, one zło wszelkie od cię oddalały, aż na mężczyznę wychowały ciebie, w serdecznej trosce i codziennej męce Matczyne ręce.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
DLA KAŻDEJ Z MAM... Maj - to życie, maj - to kwiaty Bzy, konwalie, róże, bratki Maj w uczucia tak bogaty Maj to także Święto Matki. Maj to miesiąc najpiękniejszy Taki świeży i pachnący Tobie mamo go oddaję By ten dzień był najcudniejszy. Byś się dzisiaj uśmiechała Byś nas zawsze przytulała Byś nam winy przebaczała I serdecznie całowała. Abyś zawsze przy nas była Najpiękniejsza i jedyna Mądra, dobra, ukochana Taka bliska - nasza mama. Dużo mamie mówić miałem - lecz gdy biegłem - zapomniałem. Więc mamusiu - nadstaw uszka i zapytaj się serduszka Niech Ci powie jego bicie , że ja kocham Cię nad życie.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
WITAJ BIESIADO🖐️ Uspokoilam sie,wiec moge napisac post!!! Jest taki dzien w roku,ze lzy same cisna sie do oczu i jest ich morze,ba ,ocean! KOCHANE DRZEWKA_____witajcie w ten piekny majowy dzien🖐️ Czytam Wasze zyczenia,przepiekne wiersze i wzruszam sie!!! Otwieram linki,slucham,czytam i placze,,,,, Czulam ,ze tak bedzie______serce najlepiej wie,co czujemy❤️ Smutno mi sie jakos zrobilo,jak przeczytalam tych kilka smutnych slow od swiatelka w tunelu. Swiatelko,,,przytulamy Ciebie najmocniej do serca i tez Ci szepcze na uszko______nie jestes sama.Wysylam Ci nasze serca❤️,,,juz dmuchnelam! Zlapalas? Juz troszeczke lepiej? Wiedz,ze nasze serca sa bardzo pojemne👄 JARZEBINKO kochana____o Tobie mysle od wczoraj,,,,Wiem,jak Ci jest ciezko,kiedy nie mozna zadzwonic i uslyszec kochanych slow mamusi.Przytulam cieplutko❤️ KOCHANE DRZEWKA____mamusie!! Dla WAS ❤️❤️❤️❤️❤️❤️❤️❤️❤️❤️❤️❤️ Podpisuje sie pod tymi pieknymi slowami,ktore tu wczesniej zamiescilysmy.Zyjmy w zdrowiu i pomyslnosci.Cieszmy sie chwilami!!! Pozdrawiam WAS bardzo serdecznie!!!!!

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
KOCHANE DRZEWKA i czytajacych nas,,,, Wielu chwil radości, aby każdy dzień był dla WAS przygodą i powodem do dumy. Z całego serca tego życze WAM.!!!!!! ❤️

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Te slowa kieruje takze do mojej mamusi.,,,, Dziękuję Ci Kochana Mamo za to, że mnie bardzo kochasz. Twój uśmiech otwarłaś dla mnie, zamknęłaś w sercu każdy smutek. Dziś moje serce mówi: dziękuję Mamo za Twa miłość. Ona pozostanie jak światło na całe moje życie.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
kolejny wiersz o MATCE❤️ „ŻYCIE RODZISZ KWITNĄC” – uczennica …Tak nachylona, jakby szczęście niosła w ramionach ciepłych i czułości pełnych. Tak zapatrzona, jakby w oczach dziecka odczytać chciała całą jego przyszłość. I tak uśmiechem pragnąca zażegnać łzę jego każdą, że wiesz: to jest miłość – siadła przy stole z synem na kolanach. Taką ją widzę w czasu wielkich ramach. Zmieniają się ludzkie dzieje, a ona zawsze ta sama. W jej dłoni berło życia, w jej dłoni chleb i sól. Dla niej dźwiganie i lęk, schylanie się ku ziemi. A kiedy dziecko w nieszczęściu – najcięższy ból. Żarliwość jej miłości. Z nią najszczęśliwsze chwile, które najwięksi poeci wielbili wspominając: łagodne uciszenie wszelkich dziecięcych trosk i najjaśniejsze światło utraconego raju. O jakże jest szczęśliwa, kiedy gorąco kochana! Jak przerażona płacze zdradzie na łup wydana. Jak niespokojna, przejęta, jak nocą spać nie może, gdy pojmie, że synowi niebezpieczeństwo grożą. Każda wojenna wieść, kiedy w drzwi domu doleci, najpierw uderza w matkę. Ona jest wrogiem śmierci. Lecz nawet, gdy szaleństwo pół ziemi skrzydłem ogarnie, kiedy z burzonych miast gruzów ulata pył, ratuje córki i synów, do piersi tuli i błaga: – Żyć pragniesz i żyć musisz! Rodziłam cię, byś żył. W lusterku się przegląda: żal jej, że lata lecą. Że oczy coraz słabsze, choć blaskiem ciepłym świecą. Że wkrótce minąć musi: zdrowie i uroda… Chciałaby dla swych bliskich pozostać zawsze młoda. Jej uśmiech ciepło słoneczne na ukochanej twarzy. Ona, by cię ratować na wszystko się odważy. Kiedy na pomoc biegnie grozy nie czuje i lęku, z nią zawsze po jej stronie jest dobro, prawda, piękno. Jeśli nie możesz pojąć, jak wielka jest jej miłość, nie pytaj o nic. Daremnie serce przed tobą odkryła. To jedno słowo: – Mamo! – szepczą umierający, kiedy w ostatni liść uderza grad. W tym słowie czułość najwyższa, w tym słowie czułość najczystsza. Bo to jest słowo jedyne: Droższego nie zna świat.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Autor: uczennica Ja może kiedyś wiersz napiszę. Wiersz najpiękniejszy i najprostszy. Słowa pofruną stadami pliszek na domy, drzewa, wzgórza i mosty. W wierszu tym złożę wszystkie wiersze, które się w piersi tłuką jak w klatce. Ja może kiedyś tym jednym wierszem wystawię pomnik Mojej Mamie.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
O kochających rękach Pewien filozof, patrząc, jak żona czyści różne przedmioty w domu, poprawia kwiaty w wazonie, naprawia bieliznę, myślał sobie: "To rzeczywiście prawda, że istnieją dwa typy ludzi: ci, co potrafią używać rąk, i ci, co umieją posługiwać się głową. Na szczęście ja należę do tych ostatnich". Potem żona umarła i już nikt nie zajmował się więcej domem filozofa. Początkowo nawet mu to odpowiadało, ponieważ myślał sobie, że dzięki temu nikt z otoczenia nie może wpływać na jego myśli. Mylił się jednak w swym osądzie, ponieważ pajęczyny, kurz, nieporządek przyćmiły powoli jego inteligencję. Okazało się, że wcześniej harmonia, jaką otaczała go żona, była prawdziwą ostoją jego mądrości. Filozof buntował się wobec tak głupiej hipotezy. Aż pewnego wieczora, kiedy już nie mógł powiązać myśli, podniósł z ziemi wazonik, który żona własnoręcznie ozdobiła. Patrząc na niego, pomyślał: "Ta kobieta miała zręczne ręce". A kiedy to mówił, ozdabiające wazon kwiaty zostały mu w rękach żywe i pachnące. I wtedy filozof, który - podobnie jak wszyscy filozofowie - miał wielkie myśli, ale mało uczuć, pojął, że praca jego partnerki, wyrażana rękami, tak naprawdę była dziełem jej serca. Może i było to drobne, w kółko powtarzające się i ograniczone zajęcie, ale stanowiło kolebkę jego inteligencji. Bo tak naprawdę jego inteligencja zaczęła zamierać, kiedy przestało bić jej serce. Pier D'Aubrigy PS. Polecam,,,,, Warto być ojcem_____Jacek Pulikowski "Najważniejsze, co może ojciec dać swoim dzieciom, to po prostu prawdziwie, mądrze, dojrzale, wiernie, wyłącznie i dozgonnie kochać ich matkę".

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Stara nieznośna pani, Na nocnym stoliku starszej kobiety przebywającej w domu starców, w dzień po jej śmierci, znaleziono pewien list. Był on zaadresowany do młodej pielęgniarki z oddziału. Co widzisz ty, która się mną opiekujesz? Kogo widzisz, kiedy na mnie patrzysz? Co myślisz, gdy mnie opuszczasz? I co mówisz, kiedy o mnie opowiadasz? Najczęściej widzisz starą nieznośną kobietę, trochę zwariowaną i jej błędny wzrok, który mówi, że nie jest w pełni zdrowych zmysłów. Kobietę, która ślini się podczas jedzenia i nie odzywa się nigdy wtedy, kiedy powinna. Nie przestaje gubić butów i pończoch. Bardziej lub mniej posłusznie pozwala ci podczas mycia i jedzenia robić ze sobą, co tylko chcesz, by tylko wypełnić kolejny długi i smutny dzień. To jest to, co widzisz! Ale otwórz szeroko oczy. To nie jestem ja. Powiem ci, kim jestem. Jestem ostatnią z dziesięciorga dzieci, co ma matkę i ojca. Braci i siostry, którzy się kochają. Jestem 16-letnią dziewczyną, co ma skrzydła w nogach i marzy, by móc jak najszybciej spotkać swego ukochanego. Poślubiłam go wreszcie mając 20 lat, do dziś jeszcze moje serce łomocze z radości na samo wspomnienie tego dnia. Miałam 25 lat i małego synka przy piersi, który wciąż mnie potrzebował. Miałam 30 lat a mój synek rósł szybko. Łączyła nas miłość, której nikt nigdy nie rozerwie. Gdy skończyłam 40 lat, syn wkrótce mnie opuścił. Lecz mąż wciąż był przy moim boku. Miałam 50 lat, wokół mnie bawiły się dzieciątka. Jak to dobrze było znów znaleźć się pośród dzieci. Ja i mój ukochany mąż cieszyliśmy się z wnuków. Nieoczekiwanie nastały mroczne dni, zabrakło mego męża. Spoglądam z lękiem w przyszłość. Moje dzieci są pochłonięte, bez reszty, wychowywaniem swego własnego potomstwa. Z żalem myślę o latach, które minęły bezpowrotnie i doznanej miłości. Jestem stara. Natura jest okrutna, drwi sobie z przyjścia starości. Ciało mnie zapomina, piękno i siły odeszły na zawsze. A w miarę jak przybywa mi lat spostrzegam, że tam gdzie było serce, znajduje się jedynie kamień. Ale w tym starym wraku jest jeszcze dziewczyna, której serce płonie bez ustanku. Wspominam me radości, wspominam me cierpienia i czuję, jak wzbierają we mnie siły i uczucia. Powracam myślą do lat, nazbyt krótkich, co tak szybko odeszły. Zgadzam się na to prawo, że "nic nie może trwać wiecznie". Lecz ty, która troszczysz się o mnie, otwórz przynajmniej twe oczy i spójrz uważnie na nieznośną staruszkę... Spójrz lepiej, by móc mnie dostrzec. Ileż twarzy, ileż oczu, ileż załamanych rąk każdego dnia. Na co patrzymy? Na zmarszczki, trudności, wahania, zawziętość. Gdybyśmy zamiast tego nauczyli się przyglądać snom, bidom serca i uczuciom tak często starannie ukrytym, o ile mniej byłoby cierpienia, a świat wokół nas stałby się piękniejszy. Bruno Ferrero

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Wyjątkowa matka Czy zapytaliście się kiedyś siebie, w jaki sposób Pan Bóg wybiera matki upośledzonych dzieci? Postaraj się wyobrazić sobie Boga, który daje wskazówki swym aniołom zapisującym wszystko w swej olbrzymiej księdze. - Małecka, Maria, syn. Święty patron, Mateusz. - Kurkowiak, Barbara, córka. Święta Cecylia. - Michalewska, Janina, bliźniaki. Święty patron... niech będzie Gerard. - Wreszcie mówi do Anioła z uśmiechem jakieś imię: - Tej damy dziecko upośledzone. - A na to ciekawski anioł: - Dlaczego właśnie tej, Panie? Jest taka szczęśliwa. - Właśnie tylko dlatego - mówi uśmiechnięty Bóg. - Czy mógłbym powierzyć upośledzone dziecko kobiecie, która nie wie czym jest radość? Byłoby to okrutne. - Ale czy będzie miała cierpliwość?, pyta anioł. - Nie chcę, aby miała nazbyt dużo cierpliwości, bo utonęłaby w morzu łez, roztkliwiając się nad sobą i nad swoim bólem. A tak, jak jej tylko przejdzie szok i bunt, będzie potrafiła sobie ze wszystkim poradzić. - Panie, wydaje mi się, że ta kobieta nie wierzy nawet w Ciebie. Bóg uśmiechnął się: - To nieważne. Mogę temu przeciwdziałać. Ta kobieta jest doskonała. Posiada w sobie właściwą ilość egoizmu. Anioł nie mógł uwierzyć własnym uszą. - Egoizmu? Czyżby egizm był cnotą?. Bóg przytaknął. - Jeśli nie będzie potrafiła od czasu do czasu rozłączyć się ze swim synem, nie da sobie nigdy rady. Tak, taka właśnie ma być kobieta, którą obdaruję dzieckiem dalekim od doskonałości. Kobieta, która teraz nie zdaje sobie jeszcze sprawy, że kiedyś będą jej tego zazdrościć. Nigdy nie będzie pewna żadnego słowa. Nigdy nie będzie ufała żadnemu swemu krokowi. Ale, kiedy jej dziecko powie po raz pierwszy "mamo", uświadomi sobie cud, którego doświadczyła. Widząc drzewo, zachód słońca lub niewidome dziecko, będzie potrafiła bardziej niż ktokolwiek inny dostrzec moją moc. Pozwolę jej, aby widziała rzeczy tak jasno, jak ja sam widzę (ciemnotę, okrucieństwo, uprzedzenia), i pomogę jej, aby potrafiła wzbić się ponad nie. Nigdy nie będzie samotna. Będę przy niej w każdej minucie i w każdym dniu jej życia, bo to ona w tak troskliwy sposób wykonuje swoją pracę, jakby była wciąż przy mnie. - A święty patron?, zapytał anioł, trzymając zawieszone w powietrzu gotowe do pisania pióro. Bóg uśmiechnął się. Wystarczy jej lustro. Erma Bombeck

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
WITAJ BIESADO WIECZOROWA PORA!🖐️ Czytajac roznosci,natrafilam na ten cytat.Poczytajcie :D Zawsze trzeba podejmować ryzyko. Tylko wtedy uda nam się pojąć, jak wielkim cudem jest życie, gdy będziemy gotowi przyjąć niespodzianki, jakie niesie nam los. Bowiem każdego dnia wraz z dobrodziejstwami słońca Bóg obdarza nas chwilą, która jest w stanie zmienić to wszystko, co jest przyczyną naszych nieszczęść. I każdego dnia udajemy, że nie dostrzegamy tej chwili, że ona wcale nie istnieje. Wmawiamy sobie z uporem, że dzień dzisiejszy podobny jest do wczorajszego i do tego, co ma dopiero nadejść. Ale człowiek uważny na dzień, w którym żyje, bez trudu odkrywa magiczną chwilę. Może być ona ukryta w tej porannej porze, kiedy przekręcamy klucz w zamku, w przestrzeni ciszy, która zapada po wieczerzy, w tysiącach i jednej rzeczy, które wydaja się nam takie same. Ten moment istnieje naprawdę, to chwila, w której spływa na nas cała siła gwiazd i pozwala nam czynić cuda. Tylko niekiedy szczęście bywa darem, najczęściej trzeba o nie walczyć. Magiczna chwila dnia pomaga nam dokonywać zmian, sprawia, iż ruszamy na poszukiwanie naszych marzeń. I choć przyjdzie nam cierpieć, choć pojawią się trudności, to wszystko jest jednak ulotne i nie pozostawi po sobie śladu, a z czasem będziemy mogli spojrzeć wstecz z dumą i wiarą w nas samych. Biada temu, kto nie podjął ryzyka. Co prawda nie zazna nigdy smaku rozczarowań i utraconych złudzeń, nie będzie cierpiał jak ci, którzy pragną spełnić swoje marzenia, ale kiedy spojrzy za siebie – bowiem zawsze dogania nas przeszłość – usłyszy głos własnego sumienia: „A co uczyniłeś z cudami, którymi Pan Bóg obsiał dni twoje? Co uczyniłeś z talentem, który powierzył ci Mistrz? Zakopałeś te dary głęboko w ziemi, gdyż bałeś się je utracić. I teraz została ci jedynie pewność, że zmarnowałeś własne życie.” Biada temu, kto usłyszy te słowa. Bo uwierzył w cuda, dopiero gdy magiczne chwile życia odeszły na zawsze. Paulo Coelho Nad brzegiem rzeki Piedry usiadłam i płakałam...

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
W te sobote wybieram sie na piknik ze Slaska Biesiada.Gwiazda Biesiady bedzie Miroslaw Szoltysek i Wesole Trio.Wystapia charytatywnie,a pieniadze uzyskane ze sprzedazy biletow trafia do najbardziej potrzebujacych w Polsce. Zespol ten rozpoczal swoja dzialalnosc w 2000r wspolpraca z tv Katowice,z ktora to po dzien dzisiejszy uczestniczy w najwiekszych koncertach i imprezach plenerowych. Dodam,ze Miroslaw Szoltysek prowadzi rowniez Slaski Koncert Zyczen w TVP3. Organizatorem pikniku jest Zwiazek Slazakow w Ameryce Pln.___dziala od 14 lat. Na organizowane przez nich pikniki przychodza nie tylko osoby pochodzace ze Slazka,ale Ci wszyscy,ktorzy chca sie wybawic,posluchac dobrej muzyki,skosztowac tradycyjnych slaskich krupniokow,czy tez spedzic milo czas na lonie natury,jak mowia Slazacy____dychnac se. Zwiazek Slazakow od lat pomaga Domom Dziecka,Slazakom i ich rodzinom zyjacym na Slasku.Ale nie tylko. Poprzez swoja dzialalnosc charytatywna pomagaja potrzebujacym dzieciom takze na terenie USA. Jak sie dowiedzialam,w zeszlym roku zarzad zwiazku przeznaczyl 40.000$ na pomoc Domom Dziecka w Polsce. Nastepny piknik w czerwcu,potem w sierpniu i we wrzesniu. Szykuje sie swietna impreza,,,hihi,,,Slazoki potrafia sie bawic i to jak.Uwielbiam slaskie szlagiery,slaska atmosfere,a przede wszystkim slaskie jedzenie.Mniam,mniam,,, Och,narobilam sobie smaku :D I tym akcentem zegnam WAS do jutra!Pa,pa

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Pozdrawiam biesiadniczki. Koncert dźwięki jak żywe krople spadają na pięciolinię każdy jest inny a jednak razem grają wspaniały koncert mieniąc się kolorami błyszcząc w promieniach słońca tańczą na liniach życia drżąc w swoim rytmie a jednak razem posłuchaj dźwięków istnień każdego z osobna i wszystkich razem serc grających na pięciolinii symfonii życia.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Razem Gdy twoje serce łka samotnie I nie wiesz czy nie pęknie z bólu Gardło ściśnięte wstęgą żalu Nie może wydać nawet jęku Na twarzy dwa błyszczące źródła Wyschnięte od nadmiaru płaczu Usta wygięte smutnym łukiem Milczą jakby zaszyte ciszą Nie chowaj dłoni za plecami Miętosząc w środku gorzkie łzy Nie chowaj oczu za zasłoną Pokrytą cieniem samotności Wyciągnij dłonie otwórz oczy Stań i posłuchaj szumu liści Lasu tych rąk co wyciągnięte Czkają aż im podasz swoją

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
JODLO dla Ciebie! NA LIPĘ. W hyc pod moimi liściami dychnąć se możesz. Prosza, siednij se tukej, witom cie: Szczynść Boże! Bo choć słoneczko gynał ze nieba blynduje, To sie na moich liściach ukrop tyn sztopuje. Tukej dycki fajnisty wiaterek zawiywo, A we liściach szpok abo słowik piyknie śpiywo. Powoniej tyż moje kwiotki. To z nich spijają Pszczoły, kere potym złociutki miód dowają. Legnij se tu ku mie! Niych listek mój opowiy Ci jako bojka, cobyś lepij społ na zdrowie. Widzisz tera, wiela poradza dać uciechy, Choć niy rosną na mie jabka ani łorzechy. Marek Szołtysek.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gwara - dialekt...... Odmiany terytorialne współczesnej polszczyzny Język polski nie jest jednolity. Występują w nim różne odmiany terytorialne. Podstawową odmianę języka polskiego stanowią gwary ludowe, czyli mowa mieszkańców wsi, osad lub miasteczek skupionych wokół jednego ośrodka gospodarczego, administracyjnego lub kulturalnego. Gwary różnią się od języka ogólnopolskiego we wszystkich warstwach systemu językowego (słownictwo, fonetyka, morfologia i składnia). Dla przykładu: na Mazowszu, w Małopolsce i w części Śląska występuje tzw. Mazurzenie, czyli wymawianie s, z, c, dz zamiast sz, ż, cz, dż. Na niektórych obszarach samogłoski głosowe wymawia się tak jak samogłoski ustne „o” i „e”, np. wos zamiast wąs, gesi zamiast gęsi. W jeszcze innych gwarach wymawia się u i y zamiast głosek nosowych, np.: wusy („u” zastępuje „ą”), gysi („y” zastępuje „ę”). Samogłoski pochylone, które istniały w języku ogólnopolskim do XV wieku, zachowały się w gwarach. Tak więc zamiast ogólnopolskiej wymowy słów brzeg i rzeka, mamy do czynienia z wymową brzyg, rzyka. Słownictwo – zachowało się wiele wyrazów, które wyszły z użycia w języku ogólnym lub nigdy w ogólnym użyciu nie były. Zespół gwar posiadających wspólne cechy to dialekt. Na polskim terytorium językowym wyróżnia się 5 wielkich obszarów dialektalnych. Należą do nich obszary: wielkopolski, małopolski, mazowiecki, śląski i kaszubski. Do obszarów tych można także dodać region Podhala, który także posiada charakterystyczny dialekt.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Witam Biesiadę! Józef Ignacy Kraszewski \" Wierzę we wszystko, co piękne i święte, W przyjaźń wierzę, w miłość wierzę; W to, co nad rozum wyższe, myślą nie ścignięte, Co nie ze świata początek swój bierze I nie kończy się na świecie. Wierzę w promień natchnienia zsyłany poecie, Wierzę w każde serca bicie; Nie w jedno, ale w setne, nieskończone życie, We wszystko, czego głodna dusza łaknie, Za czym tęsknim, co nam braknie. I wierzę, że gdy dwie się napotkają dłonie, Dwa serca, w których jeden ogień płonie, W których jednym się ogniem ideały palą: Serca się kochać będą, choć dłonie oddalą. \" Pozdrawiam!

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
"KOLORY" Joanna Z tobą świat tańczy, Wiruje kolorowy Kształty zmienia Cienie maluje Barwy nasyca tobą. I jeszcze tylko czerwienią namaluję radość, Błękitem twoje oczy Zieleń będzie mi nadzieją, Że jesteś!

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość dla sympatycznej biesiady
Nie ma ważniejszego zadanie na świecie, jak bycie miłym i pełnym uroku. Krzewić radość dokoła siebie, promieniować szczęściem wokół, rozlewać jasność na ciemnych drogach życia... Czyż nie jest to wyświadczaniem innym największej przysługi? (Victor Hugo)

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Witaj BIESIADO 🖐️ JODELKO[usta)❤️ ORZECH👄 SREBRNA AKACJO👄 GRABKU 👄❤️ Pozdrawiam Was bardzo serdecznie i zycze sloneczka, u mnie dzis slonko schowalo sie za chmurki i nie ma ochoty wyjsc, ale jest cieplo! JODELKO zycze Ci wiele radosci na pikniku, tez bardzo lubie takie biesiadowanie, a to, ze Slak slynie z pysznej kuchni to wiem, bo mam tutaj Przyjaciolke, ktora pochodzi ze Slaska i czesto u nich bywamy. :D kluski slaskie..... a nie mowiac juz o krupniokach ..... oj zjadloby sie! :D 🖐️ A teraz ide do czytelni..........

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
LICENCJA NA ZABIJANIE JAMES B. STEWART W ciągu 16 lat lekarz Michael Swango przenosił się ze szpitala do szpitala. Był lubiany, znany z zapału do pracy. Jednak tam, gdzie się pojawiał zdarzały się dziwne, ponure przypadki ........

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
SANITARIUSZE z POGOTOWIA w Quincy w stanie Illinois pracowali w systemie 24-godzinnych dyżurów. Spędzali ze sobą wiele czasu i stanowili zgraną paczkę. Mieli podobne temperamenty - rozwijali skrzydła w ekstremalnych, dramatycznych sytuacjach, w których inni tracą głowę albo wzywają karetkę. Michael Swango wyróżniał się nawet w tej grupie twardych facetów. Przyłączył się do nich niedawno. Wulkan energii, nie usiadł nawet na chwilę, wciąż powtarzał, że po prostu nie może się doczekać, aż coś się zacznie dziać i będzie można wsiąść do karetki. Pochodził z Illinois i już kiedyś pracował w pogotowiu w tym stanie, ale wyjechał do Ohio na staż lekarski. Teraz wrócił i starał się o prawo wykonywania zawodu w Illinois. Do czasu wydania licencji Swango chciał popracować parę miesięcy jako sanitariusz. Prawie wszyscy znali Michaela Swango z czasów, gdy poprzednio tu pracował. Wszyscy prócz Marka Krzystofczyka. Ten cichy, ciemnowłosy i sympatyczny 27-latek zastanawiał się, dlaczego lekarz, który odbywał staż w dużej klinice w Ohio chce pracować w Quincy jako prosty sanitariusz. - Jak go poznasz, zrozumiesz. To oryginał - zapewniali go koledzy. Gdy pytał, co to znaczy, tylko się uśmiechali. W pierwszych tygodniach wspólnej pracy Krzystofczyk widział tylko, że Michael Swango jest przystojny i że rwie się do pracy. Jednak stopniowo zaczynał rozumieć, dlaczego koledzy mówili, że to oryginał - Swango strasznie się podniecał, kiedy przyjeżdżał na miejsce szczególnie makabrycznego wypadku. - To było fantastyczne! - emocjonował się jeszcze potem. Między wezwaniami wklejał wycinki prasowe do zeszytu -- miał takich cztery czy pięć. Krzystofczyk raz je oglądał. Niektóre artykuły dotyczyły poważnych wypadków samochodowych, wiele mówiło o otruciach. Spytał Michaela, czemu tak go interesują trucizny. - To dobry sposób na zabijanie - odparł rzeczowo lekarz. Czy żartował? Młody sanitariusz nie miał pojęcia. Rankiem 14 września 1984 roku Michael Swango przyszedł na dyżur z pudłem pączków. Sanitariusze czasem przynosili coś do poczęstowania kolegów, ale Mark nie pamiętał, żeby robił to Swango. Jednak wziął pączka jak i trzej inni koledzy. Ciastko smakowało nieźle, tylko lukier był nieco roztopiony. - No co ty, kupiłeś wczorajsze pączki? - zażartował któryś. - Są świeżutkie, kupiłem je dziś rano - odparł pogodnie lekarz. Mniej więcej pół godziny później jeden z sanitariuszy poczuł mdłości i musiał gnać do toalety. Po kwadransie już cała czwórka, która jadła pączki wymiotowała i miała biegunkę. Dwaj trafili na ostry dyżur. Lekarz podejrzewał zatrucie pokarmowe i dał im leki powstrzymujące wymioty. Wrócili do domu. Tymczasem Swango zabrał resztę pączków, mówiąc, że idzie z nimi do dyżurki pielęgniarek. Później zadzwonił do Krzystofczyka. - Jak się czujesz? - spytał z troską w głosie. Zbiorowe zatrucie zgłoszono do okręgowego wydziału zdrowia, który w tej sytuacji musiał przeprowadzić śledztwo. Inspektorzy rozmawiali z sanitariuszami i personelem cukierni, z której pochodziły pączki. Nie wykryli nic podejrzanego. Stwierdzili więc, że musiał to być jakiś wirus. Jednak nie był to koniec sprawy, choć pracownicy szpitala jeszcze o tym nie wiedzieli. Nie wiedzieli również, że to nie pierwszy przypadek, kiedy tajemnicza choroba dopadła osoby, które znalazły się w pobliżu Michaela Swango. W całej jego karierze zawodowej pojawiały się podejrzenia, oskarżenia i przerażające zbiegi okoliczności. Jednak nikt nie potrafił - lub nie chciał - go powstrzymać, gdy przenosił się ze szpitala do szpitala, zostawiając za sobą cierpienie i śmierć. cdn......

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
POD WIELOMA względami Michael Swango był idealnym synem. W szkole w Quincy miał doskonałe oceny, udzielał się społecznie. Należał do samorządu uczniowskiego, zajmował się kroniką i gazetką szkolną. Grał na fortepianie, a w szkolnej orkiestrze był pierwszym klarnecistą. Członkowie rodziny mówią, że jego matka Muriel świata poza nim nie widziała. To ona postanowiła, że Michael pójdzie do prywatnej szkoły katolickiej w Quincy, choć jego dwaj bracia uczyli się w szkołach publicznych. Ojciec - pułkownik, weteran z Wietnamu - pochwalał surowe zasady wychowania panujące w szkole Michaela. Krewnych niepokoiło, że matka tak faworyzuje jednego syna. Ona tłumaczyła, że jest wybitnie zdolny i należy mu się specjalne traktowanie. Nie była wylewna dla dzieci, ale całą miłość, jaką potrafiła z siebie wykrzesać, przelała na Michaela. W domu całą uwagę skupiała na średnim synu. Często rozmawiali o kryminałach, które oboje uwielbiali. Michael już w szóstej klasie czytał czasopisma specjalizujące się w opisywaniu prawdziwych przestępstw. Niektóre artykuły wycinał; matka pomagała mu wklejać je do specjalnego zeszytu. Szkołę ukończył w 1972 roku jako prymus i otrzymał stypendium w szkole muzycznej. Uczył się świetnie, ale po drugim roku zrezygnował i zaciągnął się do piechoty morskiej. Po 4 latach z honorami przeniesiono go do rezerwy. Wrócił do domu i oznajmił, że chce być lekarzem. W 1979 roku ukończył z pierwszą lokatą koledż w Quincy i zaczął studia medyczne w Illinois. Był pracowity i obowiązkowy, lecz szybko zasłynął wśród kolegów z dziwactw. Na pierwszym roku każdy student dostawał jakiś fragment zwłok do analizy i miał przedstawić rezultaty swej pracy. Swango otrzymał pas krzyżowo-biodrowy. W prosektorium zawsze pracowali jacyś studenci, ale Michaela nikt tam nie widział. Niektórzy zastanawiali się więc, jak da sobie radę z zaliczeniem. Kiedy nadszedł dzień kolokwium koledzy oniemieli, gdy zobaczyli co przygotował. Pas krzyżowo-biodrowy przekształcił w dziką plątaninę mięśni i kości. Jakby pracował piłą, a i nie skalpelem. Swango też zdał sobie sprawę, że preparat nie nadaje się do prezentacji. Omawiając temat, pokazywał więc ilustracje z atlasu anatomicznego. Wiele osób dziwiło się później, że Michael Swango postanowił specjalizować się w neurochirurgii, która wymaga precyzji przy operacjach mózgu czy innej części układu nerwowego. Koledzy z roku uważali, że nie nadaje się na lekarza, co dopiero na neurochirurga. On zaś nie wdawał się w rozmowy na temat wyboru specjalizacji, podobnie jak milczał na temat pobudek, które skłoniły go do zajęcia się medycyną. Na drugim roku studiów wykazał szczególne zainteresowanie patologią obejmującą także toksykologię, czyli naukę o truciznach i ich działaniu. Zaczął też pracować jako sanitariusz w pogotowiu. Tylko jego wyraźna fascynacja gwałtowną śmiercią może wyjaśniać to, że chciał pracować za grosze na 24-godzinnych dyżurach. Niektórzy koledzy uważali, że Michael ma zaskakująco nonszalanckie podejście nie tylko do studiów, ale też do pacjentów. Na pierwszych praktykach w klinice studenci zbierają wywiady od chorych oraz wykonują podstawowe badanie lekarskie. Zajmuje to od pół do półtorej godziny. On z niektórymi pacjentami spędzał zaledwie 5 minut. Na trzecim roku jego kolega James Rosenthal zauważył, że Michael niezwykle interesuje się najciężej chorymi. W klinice na dużej tablicy widniało nazwisko każdego pacjenta oraz uwagi na temat jego leczenia. Gdy pewna sympatyczna pani znajdująca się pod opieką Michaela Swango nagle umarła, on nabazgrał na jej nazwisku wielkimi literami "zmarła". Rosenthal zgadnął go, co mu strzeliło do głowy. - Nie jest ci przykro, że umarła? Swango obrzucił go beznamiętnym spojrzeniem. - Nie. Taka jest kolej rzeczy. Pewnego razu lekarz, który opiekował się praktykantami, zrobił uwagę, że stan pacjentów znajdujących się pod opieką Swango, często gwałtownie się pogarsza - tak bardzo, że trzeba szybko ich ratować. - Czy myślisz, że to przypadek? - zapytał jednego studenta, ale to wydawało się tak absurdalne, że tylko się uśmieli. Jednak gdy niespodziewanie zmarło pięciu chorych, których stan już się polepszał - a wszyscy chwilę wcześniej byli badani przez Swango - opiekun wymyślił przezwisko dla swego pechowego praktykanta: "zero--zero-Swango". Szybko się przyjęło. Nawiązywało do kryptonimu Jamesa Bonda "007" i tytułu filmu "Licencja na zabijanie". cdn.......

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
SWANGO NIE SKOŃCZYŁ medycyny w terminie. Gdy nie zaliczył praktyk na oddziale ginekologiczno-położniczym, pojawiły się zastrzeżenia co do jego charakteru i przydatności do zawodu. Musiał powtarzać semestr ciężkich zajęć. Tym razem udało się, wszystko pozaliczał. Dziekan Richard Moy do akt absolwenta dołączył opinię, w której zwracał uwagę, że Swango powtarzał rok i że są zastrzeżenia do jego postępowania. Nie podawał jednak szczegółów; uczelnia wolała uniknąć ewentualnych komplikacji prawnych. Sądził, że szpital, który będzie chciał przyjąć Swango na staż, najpierw poprosi o wyjaśnienie, o co w tej opinii naprawdę chodzi. Mylił się. W marcu 1983 roku doktor William Hunt, ordynator neurochirurgii w klinice stanowej Ohio, zaproponował Swango etat, pod warunkiem zaliczenia stażu na chirurgii ogólnej. 1 lipca Michael Swango zaczął staż na oddziale chirurgii w klinice mającej jeden z najlepszych w kraju program dla stażystów. Słabe strony nowo przybyłego szybko się ujawniły. Lekarz, który od połowy października do połowy listopada nadzorował pracę Swango na transplantologii, powiedział ordynatorowi, że zamierza oblać stażystę, bo jego zdaniem nie nadaje się do zawodu. Zwrócił uwagę na szorstkie i bezduszne traktowanie pacjentów oraz pobieżne wykonywanie badań. Gdy Swango przyjmowano na staż, nikt z kliniki nie skontaktował się z uczelnią. Jednak teraz ordynator Hunt był zaniepokojony sprawozdaniem opiekuna stażu i uwagami innych lekarzy. Chwycił za słuchawkę. - Kogo nam tu przysłaliście? - spytał zastępcę dziekana. Ten odparł, że Hunt powinien w opinii dziekana Moya doczytać się ostrzeżenia. - Nie czytuję opinii dziekanów - odparował Hunt. Gdy przejrzał akta stażysty, zadzwonił znowu. Doczytał się. - Macie rację - przyznał. Hunt wezwał Swango i uprzedził, że jeden z opiekunów chce go oblać, a to może oznaczać niezaliczenie całego stażu. Młody człowiek najwidoczniej zachował się na tyle rozsądnie, że Hunt poradził mu, jak z tego wybrnąć. W STYCZNIU 1984 ROKU Swango został zatrudniony na oddziale neurologii szpitala podległego klinice stanowej Ohio. Po paru tygodniach na IX piętrze, gdzie pracował, wzrosła nagle liczba zgonów z niewyjaśnionych przyczyn - zdarzyło się ich 7. Pewnego dnia Swango brał udział w wieczornym obchodzie. Lekarze weszli do sali Reny Cooper, 69-letniej wdowy po operacji kręgosłupa. Sąsiednie łóżko zajmowała 59-letnia Iwonia Utz. Panie zdążyły się zaprzyjaźnić. Cooper leżała spokojnie na boku, do jej lewej ręki podłączona była kroplówka z antybiotykiem. Lekarze nie zauważyli nic specjalnego. Poszli dalej. Mniej więcej po godzinie do sali zajrzała uczennica szkoły pielęgniarskiej Karolyn Tyrrell Beery, która co godzina sprawdzała stan pacjentów. Zaskoczyła ją obecność Swango. Stał przy łóżku pani Cooper. Wyglądało na to, że strzykawką dodaje coś do kroplówki. Beery uznała, że usuwa powietrze z przewodu i wyszła. Po chwili usłyszała wołanie pani Utz: - Co pani jest, pani Cooper? Rozległ się gwałtowny klekot balustrady łóżka, krzyki. Karolyn wpadła do sali. Iwonia Utz krzyczała: - Coś się stało pani Cooper! Wdowa siniała i nie oddychała. Karolyn natychmiast wezwała pomoc. Nadbiegła pielęgniarka. Wszczęła alarm. Pojawiły się inne siostry i dwaj lekarze. Starszy spytał Karolyn, co się dzieje. - Przed chwilą był tu doktor Swango - powiedziała. Nie bardzo jej wierzył, bo obchody lekarskie odbyły się wcześniej. Zapytał, jakie leki przyjmowała pacjentka. Pielęgniarka wyjaśniła, Karolyn zaś wtrąciła, że widziała, jak doktor Swango dodawał coś do kroplówki. Obaj lekarze przyjęli to sceptycznie. Karolyn uznała, że nie wierzą jej, bo jest tylko praktykandcą. Tymczasem Iwonia Utz nie mogła się uspokoić. - Jakiś lekarz, blondyn, zrobił coś pani Cooper, a potem uciekł! - krzyczała, szlochając. Opowiadała, że wszedł do pokoju ze strzykawką i z "takim czymś żółtym, czym się owija rękę przy pobieraniu krwi". Rena Cooper straciła przytomność, ale żyła - tętno miała prawidłowe. By ułatwić oddychanie, lekarze wsunęli jej do krtani rurkę intubacyjną. Kobieta odzyskała przytomność, po kwadransie mogła oddychać sama, a paraliż zelżał. Kiedy już mogła mówić, powiedziała, że jakiś blondyn wstrzyknął coś do jej kroplówki i zaraz potem zapadła w "ciemność". Przerażona, że nie może mówić zaczęła trząść barierką łóżka, by zwrócić na siebie uwagę. Lekarz opisał Swango: taki wysoki, z jasnymi włosami? Czy to mógł być ten, który wstrzykiwał coś do kroplówki? - Tak, to on - odparła chora. Lekarz poinformował Swango o oskarżeniu. Ten stwierdził, że po obchodzie nie był w sali pani Cooper. Następnego wieczoru incydent omawiano na specjalnie zwołanym zebraniu. Była na nim przełożona pielęgniarek Jan Dickson, doktor Hunt, dwóch innych lekarzy oraz radca prawny uniwersytetu. Siostra Dickson przedtem rozmawiała z koleżankami. Jedna z pielęgniarek zauważyła, że w ostatnich tygodniach na IX piętrze zdumiewająco wzrosła liczba nagłych zasłabnięć i zgonów. Wszystkie wydarzyły się podczas dyżurów doktora Swango. Dla siostry Dickson było jasne, że dzieje się coś złego. Opisała zebranym przypadek pani Cooper oraz inne, które skończyły się nagłym zgonem. Następnie z narastającą konsternacją słuchała, jak lekarze umniejszają znaczenie ujawnionych przez nią informacji. Doktor Hunt nie wziął pod uwagę świadectwa Iwonii Utz jako osoby z guzem mózgu. Na zebraniu uznano, że pani Cooper mogła się dusić pod wpływem jakiejś trucizny, ale stwierdzono też, że przyczyny mogą być inne. Ktoś z uczelni zgodził się z Jan Dickson, że należy zawiadomić policję. Jednak radca prawny był innego zdania. Podkreślił, że nie ma dowodu popełnienia przestępstwa. Zaproponował, by najpierw jakiś lekarz przeprowadził dyskretne wewnętrzne dochodzenie. Powierzono je profesorowi Josephowi Goodmanowi z oddziału neurochirurgii. W najbliższą sobotę zebrali się, by wysłuchać, co ustalił. Przełożona pielęgniarek Jan Dickson była zdumiona. Profesor Goodman bagatelizował podejrzżenia nawet bardziej niż na poprzednim spotkaniu. Wprawdzie przyznał, że siedem zgonów w ciągu ponad dwóch tygodni to więcej niż normalnie, ale każdy z nich da się wyjaśnić z medycznego punktu widzenia. Jedyny przypadek, który zaniepokoił profesora Goodmana, to młoda sportsmenka Cynthia McGee, która zmarła wkrótce po tym, jak zaopiekował się nią Michael Swango. Goodman stwierdził, że przyczyną śmierci, jak go poinformowano, był zator płucny. Jednak w dokumentacji sekcji widniało zatrzymanie oddechu i akcji serca w wyniku zapalenia płuc. Nie było żadnej wzmianki o zatorze. - Jedyne, co mamy, to zwariowana pacjentka, której zdarzyło się coś niezwykłego i praktykantka, która coś widziała. Czy to można uznać za dowody? - podsumował ordynator. Na trzecim zebraniu Swango dostał zgodę na kontynuowanie pracy. Postanowiono też nie zawiadamiać policji ani o ostatnim wypadku, ani o wzroście liczby zgonów. Choć szpital oficjalnie oczyścił młodego lekarza z zarzutów, to stracił do niego zaufanie. W marcu 1984 roku doktor Hunt wystosował do Swango pismo. Poinformował w nim, że nie wyraża zgody na przyznanie mu etatu. Mógł jednak dokończyć staż; klinika obawiała się pozwania do sądu z powodu zerwania umowy. Później Swango wystąpił do Rady Lekarskiej stanu Ohio o wydanie licencji na wykonywanie zawodu. Rekomendację dało mu trzech lekarzy z wydziału medycyny (jeden z pewnymi zastrzeżeniami). cdn......

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

×