Skocz do zawartości
Szukaj w
  • Więcej opcji...
Znajdź wyniki, które zawierają...
Szukaj wyników w...

Zarchiwizowany

Ten temat jest archiwizowany i nie można dodawać nowych odpowiedzi.

gniazdo1

Przypowieści i bajki z morałem o MIŁOŚCI...czytajcie

Polecane posty

Gość gnazdo1
Hymn o miłości Gdybym mówił językami ludzi i aniołów, a miłości bym nie miał, stałbym się jak miedź brzęcząca albo cymbał brzmiący. Gdybym też miał dar prorokowania i znał wszystkie tajemnice, i posiadał wszelką wiedzę, i wszelką możliwą wiarę, tak iżbym góry przenosił, a miłości bym nie miał, byłbym niczym. I gdybym rozdał na jałmużnę całą majętność moją, a ciało wystawił na spalenie, lecz miłości bym nie miał, nic bym nie zyskał. Miłość cierpliwa jest, łaskawa jest. Miłość nie zazdrości, nie szuka poklasku, nie unosi się pychą; nie dopuszcza się bezwstydu, nie szuka swego, nie unosi się gniewem, nie pamięta złego; nie cieszy się z niesprawiedliwości, lecz współweseli się z prawdą. Wszystko znosi, wszystkiemu wierzy, we wszystkim pokłada nadzieję, wszystko przetrzyma. Miłość nigdy nie ustaje, [nie jest] jak proroctwa, które się skończą, albo jak dar języków, który zniknie, lub jak wiedza, której zabraknie. Po części bowiem tylko poznajemy, po części prorokujemy. Gdy zaś przyjdzie to, co jest doskonałe, zniknie to, co jest tylko częściowe. Gdy byłem dzieckiem, mówiłem jak dziecko, czułem jak dziecko, myślałem jak dziecko. Kiedy zaś stałem się mężem, wyzbyłem się tego, co dziecięce. Teraz widzimy jakby w zwierciadle, niejasno; wtedy zaś twarzą w twarz: Teraz poznaję po części, wtedy zaś poznam tak, jak i zostałem poznany. Tak więc trwają wiara, nadzieja, miłość - te trzy: z nich zaś największa jest miłość." 1 Kor 13,1-13

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
witajcie Kochani :) 🌻 zaspana przybywam do Was to i nick znow mi psikusa robi...ale to ,,,ta sama co zawsze:) ------>>> rockandroll piekny text w stopce...dziekuje za Twoje opowiadanie...wiele madrosci w nim ...

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
ANIELSKI PŁACZ Smutny anioł, wtuliwszy swe ramiona w skrzydła, którymi zwiastował zwykle radość, płakał łzami, o których istnieniu wiedział, pamiętał nawet ich smak z czasów gdy jeszcze aniołem nie był, ale wyrzekł się ich oblekając świetliste pióra... Pozwolił sobie na łzy wbrew regułom, którymi żyją aniołowie, a raczej wbrew regułom, które sobie sam narzucił... Z poczuciem winy z łamania anielskiego prawa, opuściwszy swą głowę ku ziemi, skrapiał ziemię raz po raz łzę, która zamiast dawać smak goryczy, ku jego zdziwieniu zamieniała się w kwiat, o nieznanych kolorach, którego pierwsze tchnienie zapachu sprawiało, że w jego skrzydłach pojawiało się nowe świetliste pióro, dając mu jednocześnie dziwne uczucie lekkości... to był zapach ulgi.... Płakał i płakał nie wiedząc nawet, że jego skrzydła rozkwitają blaskiem tak jak łąka pod jego stopami kwiatam; łąka, którą brał za smutny dowód swojego anielskiego występku - łez! Nierozumiał tylko lekkości... którą czuł... bo nie wiedział, że dane było mu poznać ogromną tajemnicę. Stawał się archaniołem... i oprócz radości będzie niósł już teraz zrozumienie... A ludzie spotkawszy go dostrzegą w nim prócz radości mądrość, mądrość którą dało mu podzielenie się swymi łzami z całym światem... Każdy wędrowiec przechodząc przez łąkę pełną łzawych anielskich kwiatów pomyśli "chcę dotknąć jego skrzydeł, bo on wie czym jest smutek, ulga, radość, łzy i mimo to potrafi tym uskrzydlony latać tam gdzie inni nie potrafią...". A anioł spotkawszy tegoż wedrowca... spojrzawszy w jego zatroskane ale pełne nadziei oczy... zrozumie wreszcie tajemnicę... że dzieląc się smutkiem... pomnożył nadzieję... A dlaczego usiadł skuliwszy swe skrzydła... bo ciężar skrywanego niewypowiedzianego smutku nie pozwalał mu latać dalej wyżej i piekniej...

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Buziak na szczęście Kolejka trzęsie i podskakuje, jej koła bardziej zawzięcie niż zwykle zgrzytają na stalowych szynach. Wokół nas zima. Posępna zatoka Arsta z okien pędzącego pociągu wygląda jak lodowata otchłań. Wagon wypełniony jest zziębniętymi, znudzonymi i obojętnymi na wszystko pasażerami. Dzień dobry! Nagle jakiś chłopczyk zaczyna się przeciskać między nogami nieprzyjaznych starszych osób - takich, co to niechętnie zrobią trochę miejsca - i siada przy oknie. Sam pośród rozeźlonych wczesną porą dorosłych. Ale zuch - myślę. Jego ojciec stoi przy drzwiach za nami. Pociąg, kiwając się, wjeżdża w podziemny świat tuneli. Nagle zdarza się coś zupełnie niespodziewanego. Poważny mały chłopiec zsuwa się z siedzenia i kładzie dłoń na moim kolanie. Przez chwilę myślę, że chce wrócić do ojca, więc robię mu przejście. Jednak malec pochyla się do przodu i wyciąga głowę w moim kierunku. Następna myśl: Pewnie chce mi coś powiedzieć na ucho. Ach, te dzieci... Pochylam się, aby go wysłuchać. I znów pomyłka! Zamiast tajemniczej wiadomości otrzymuję głośnego buziaka w policzek. Chłopiec jak gdyby nigdy nic siada z powrotem na swoim miejscu i dalej patrzy w okno. Ja zaś jestem kompletnie oszołomiony ze zdumienia. O co tu chodzi? Małe dziecko w czasie podróży metrem obdarza pocałunkiem zupełnie nieznaną dorosłą osobę. Komu przyszłoby do głowy całować takie nieprzystępne typy jak my - poranni pasażerowie. Jednak wkrótce wszyscy siedzący obok mnie podróżni również dostają po buziaku. Zdezorientowani, uśmiechamy się nerwowo do ojca dziecka, który sposobiąc się do wyjścia dostrzega nasze pytające spojrzenia i spieszy z wyjaśnieniem. - On się tak bardzo cieszy, że żyje - mówi. - Bardzo ciężko chorował. Po chwili tata z synem znikają w tłumie ludzi wysiadających z wagonu. Na policzku wciąż czuję ciepło pocałunku sześciolatka - pocałunku, który poruszył moją uśpioną duszę. Czy dorośli potrafiliby obcałowywać się ze zwykłej radości, że chodzą po tym świecie? Ilu w ogóle zastanawia się, jakim darem jest życie? Całe zdarzenie przywodzi na myśl scenę z powieści Svena Delblanca - Rzeka pamięci, w której pewien mężczyzna, jadąc pociągiem, składa gazetę, pochyla głowę i zaczyna płakać. Co by się stało, gdybyśmy wszyscy odważyli się być sobą, bez żadnych zahamowań? Na pewno zapanowałby totalny chaos. Ten mały chłopiec rozdający buziaki dał nam słodkie, choć całkiem poważne ostrzeżenie: Uważajcie, abyście nie umarli, zanim przestanie bić wasze serce! I nagle powód, dla którego dzieciom łatwiej dostąpić Królestwa Niebieskiego, wydał mi się zupełnie oczywisty. Dag Retso

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
czytam i się uśmiecham........ brakowało mi takiej dawki ludzkiej dobroci bez pozorów zakłamania......

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
rockandroll boje sie ze kiedys ...gdzies...na rozdrozu drog te moje dobro zostanie zatracone...ze ktos tak mocno wplynie na moja osobowosc i tak mocno mnie doswiadczy, ze nie bede miala juz w sobie tego co dobre...bylam juz o krok od tego nie raz... bo swiadomosc ofiarowania bezinteresownie dobra ...a potem swiadomosc zdeptania przez kogos tego co ofiarowujesz z siebie najlepszego...tworzy mysli ....czy to ma sens?...czy lepiej zamknac w sobie i dla siebie to dobro...by znow nie doswiadczyc bolu?...

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
gniazdo doświadczam czegoś podobnego....ale uważam że tylko dzięki tej dobroci mogę być w pełni sobą, mogę czuć się człowiekiem, a nie robotę który wszystko kalkuluje na chłodno....

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Cztery kamienie Kiedy była małą dziewczynką dziadek zabierał ją nad rzekę. Siadali razem pod wielkim dębem i układali przedziwne historie. Pewnego dnia dziadek opowiedział małej o zdarzeniu, które wydarzyło się dawno temu, kiedy był bardzo młody. Miał wtedy około 25 lat, był pełen nadziei i pozytywnych myśli. W tamtym okresie każdego dnia zadawał sobie pytanie czy istnieje człowiek idealny. Uważał, że większość nas dąży do perfekcji, więc komuś powinno się to udać. A jeśli nikt jeszcze tego nie dokonał on będzie tym pierwszym. Legenda głosiła, że kluczem do osiągnięcia doskonałości są cztery kamienie zrodzone z żywiołów. Ogień, woda, ziemia, wiatr. Każdy, kto się z nimi połączy osiągnie to, czego pragnie. Mężczyzna poddał się ciężkim próbom czterech żywiołów i przeszedł je zwycięsko. Kamienie umieścił każde w osobnym woreczku by przypadkiem nie połączyły się bez jego wiedzy i wrócił do domu. Zanim przestąpił próg domu spotkał zalaną łzami żonę. Miała sen. Ten, kto osiągnie doskonałość stanie się częścią natury, a przestanie być człowiekiem, bo właśnie niedoskonałość leży w naturze człowieka i sprawia, że istota ludzka jest taka a nie inna. Żona bardzo go kochała i nie chciała stracić. Pragnęłaby pozostał sobą, w całej swej niedoskonałości. Więc na jej prośbę cztery kamienie spoczęły w drewnianej skrzynce zakopane właśnie pod tym dębem, pod którym tak często przesiadywał wiele lat później ze swoją wnuczką. Lata mijały. Dziewczynka dorastała aż stała się młodą kobietą. Była pełna marzeń, jednak nie czerpała radości z życia. Głęboki smutek wypełniał jej serce. Nie uczyła się tak dobrze jak by chcieli tego jej rodzice. Pięknością nigdy nie była i nie zapowiadało się na to, że kiedykolwiek tak się stanie. Zamartwiała się z wielu powodów nieustannie czując, że jej życiu brakuje sensu. Kochała swoich rodziców i najbardziej bolało ją to, że ich krzywdzi. Każdego dnia czuła, że ich unieszczęśliwia i że zasłużyli na lepsze dziecko. Któregoś dnia przypomniała sobie historię dziadka. Czy była prawdziwa? Tego nie mogła być pewna jednak postanowiła spróbować. Była to jedyna możliwość, aby uwolnić się od cierpienia, jej życie nabrało sensu, znalazła cel - odnaleźć magiczne kamienie. Wiedziała gdzie dziadek je ukrył, więc jeśli naprawdę istniały znajdzie je na pewno. Historia była prawdziwa. Były tam, każde w osobnym woreczku ukryte w drewnianej skrzynce. Dziewczyna wyjęła je i położyła przed sobą. Były piękne, każde w innym kolorze, każde w innej poświacie energii. Wzięła je w dłonie i z całej siły zapragnęła się z nimi złączyć. Chciała być idealna nie dla siebie, lecz dla swoich rodziców, nie pamiętała, że doskonałość wiąże się z utratą człowieczeństwa. I stało się. Od tej pory była częścią natury, jej duszą i ciałem, myślą i uczynkiem, radością i cierpieniem. Matka dziewczyny odchodziła od zmysłów. Jej kochana córka nie wróciła do domu, nie powiedziała nawet gdzie się wybiera. Co mogło się stać? Postawiono na nogi całą policję. Liczyła się każda poszlaka i ślad. Zatroskana kobieta czuła jakby czas zaciskał jej pętle na szyi. Siadała przed domem na huśtawce. Próbowała odszukać w myślach ostatnie wydarzenia. Może zrobiła coś nie tak? Przecież tak bardzo kocha swoją córkę! Wspomnienia krążyły w jej głowie bez celu. I wtedy właśnie poczuła na policzku muśniecie letniego wiatru. Mogłaby przysiąc, że delikatnie ją pocałował. Pomyślała przez chwilę, że jej dziecko jest blisko, tylko ona nie potrafi jej odnaleźć. Kolejne dni nie przyniosły żadnych rezultatów. Rodzice zaczynali wierzyć w coraz czarniejsze scenariusze. Czas mijał a oni nie mogli nic zrobić. Dni spędzali w ogrodzie czekając na jakąkolwiek wiadomość. Lubili to miejsce, piękno bijące z niego ochładzało ich myśli, było w nim coś dziwnego, coś doskonałego. Tak, to dobre określenie, bo taka właśnie jest matka natura. Każdy dzień odbierał rodzicom cząstkę nadziei, nie zostało z niej już wiele. Jeszcze trochę a rozsypie się w pył i nie pozostanie z niej choćby najmniejszy ślad. Mama dziewczynki usiadła w fotelu próbując poukładać poszarpane myśli. Zamknęła oczy i usłyszała śpiew. Był to śpiew tańczącego płomienia świecy, który rozbijał się w tęczę na powierzchni wody w szklance. Ogień i woda - pomyślała - dwie przeciwności a jednak są jednością w tajemniczej naturze. Wszystko jest nie tak jak trzeba - myślała dziewczyna - Mówię do rodziców, staram się im przekazać jak bardzo ich kocham, ale oni mnie nie rozumieją. To wszystko, dlatego że jestem częścią natury, człowiek nie jest w stanie zrozumieć tego, co idealne, bo niedoskonałość leży w jego naturze. Teraz będę sama, niezrozumiała, chciałam przybliżyć się do tych, których kocham, a oddaliłam się od nich. Ujawniałam się w każdej cząsteczce natury. Całowałam przez wiatr, mówiłam przez ziemię, byłam pierwiastkiem wody, śpiewałam ulubioną pieśń mojej matki płomieniami ognia. Wszystko na marne. Gdyby dziewczyna wiedziała jak bardzo rodzice kochają ją za to jak jest nigdy w życiu nie szukałaby kamieni. Jednak bardzo chciała ich uszczęśliwić. Czy zrobiła wszystko, co w jej mocy? Myślę, że nie. Wystarczyłoby, że byłaby sobą. Kochajmy ludzi za to, jacy są, a nie za to, jacy byśmy chcieli żeby byli.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
i tak oto połączyły się oba topiki ... "Kochajmy ludzi za to, jacy są, a nie za to, jacy byśmy chcieli żeby byli" tak to wielka mądrość ale i wielka sztuka..

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
rozdawac dobro nawet w malym usmiechu...w dobrym slowie i najmniejszym gescie i nie czekac i nie liczyc , ze powroci do nas...bezinteresownosc jest prawdziwym dobrem... wtedy doswiadczymy radosc z dawania... wiec dobro ofiarowane juz jest samym szczesciem dla ofiarodawcy i mozna to nazwac dobrem powroconym :)... nie oczekujmy tylko sami sie zastanowmy ile mozemy z siebie dac... wiem dla wielu moje slowa okaza sie tylko pustym farmazonem...ale prawda jest taka ze w trudnych chwilach zycia wlasnie ta wiara w dobro dawane przynosi ukojenie...ze sa tez tacy ludzie ktorzy to czynia i w to wierza...a przekonuje sie o tym nawet tu na tym topiku :)

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
coś o śmiechu : Śmiech, płacz i inne wzruszenia, czyli „śmiech jest głośniejszy niż słowa” Jerzy Pocica Znalazłem gdzieś w księdze z ubiegłego wieku takie zdanie - „to nie moje ciało, lecz to ja się śmieję „z czegoś” i płaczę z jakiegoś powodu” i dalej „ w śmiechu i płaczu zachowujemy w stosunku do powodu dystans: na powód ten odpowiadamy.” – i pomyślałem że to dobry pomysł aby skonfrontować śmiech z innymi afektami, wzruszeniami, ekspresjami, z wieloma tymi, które mają jakieś powody, wymagają jakiegoś dystansu i są odpowiedzią na jakiś powód. Płacz a śmiech Idąc tropem cytatu śmiech i płacz łączy to, że mają powód, stoi lub leży za nimi jakaś pobudka. Mówimy czasem o śmiechu przez łzy, rozumiejąc przez to, pewną zdolność maskowania smutku i innych bolesnych wzruszeń, za facjatą śmiechu. Są wśród nas mistrzowie takich zabiegów. Można ich podzielić według stopnia świadomości, że i po co stosują taki zabieg, według siły smutku skrywanego za, i według zdolności do uczynienie samej maski śmiechu tak śmiesznej, że nikt się nie zorientuje, że w środku, za nią siedzi smutas, obolały i skulony od bólu istnienia. Zdarza się, że zawodowi rozśmieszacie w życiu pod sceną, są smętni jak roczniki statystyczne z domieszką narcystycznego mojego stylu, albo czasem są zbyt odległymi od naszych zwykłych trudów poszukiwaczami dużej mądrości. W każdym razie o śmiechowzdolność można by ich nie podejrzewać. Tłumaczyć ten fenomen może potrzeba dystansu – trzeba zobaczyć coś z odległości, aby uznać/przerobić to na śmieszne. Kiedy więc widzisz smutnego komika, przepuść go przez drzwi pierwszego, prawdopodobnie łapie on dystans konieczny do śmiechu. I kiedy czasem drażni cię nadmiar śmiechu u kogoś, pomyśl, że prawdopodobnie dostrzegł ze swojego dystansu coś tak trwożącego, że tylko hałaśliwy śmiech pomaga rozładować napięcie, przywrócić ład w oku, i śmiej się i bij brawo, gdziekolwiek jesteś. Czasem też śmiejemy się tak mocno, intensywnie, aż nam lecą łzy. Mówimy wtedy- popłakałem się ze śmiechu. To by znaczyło, że łza ma więcej funkcji, niż tylko nawykowe służenie smutkowi, stać ją co jakiś czas na dobrą fuchę u śmiechu. Może też znaczyć, że śmiech i płacz gdzieś daleko pod, łączy inna głębsza metafizyczna funkcja, odpowiadają jakiejś totalnej arcyludzkiej wrażliwości i zdolności do bycia w dwóch miejscach obserwacji na raz, arcyludzkiej zdolności do świadomości, że Coś jest, bo jestem ja i jest To. Jeżeli więc ktoś potrafi śmiać się do łez, znaczy to, że jest obdarzony wielką wrażliwością i z równą siłą będzie płakał we współczuciu dla czyjegoś problemu i bólu. Można mu zaufać, można na nim polegać, nie porzuci w biedzie. Dążmy do tych co umieją się śmiać do łez, niech to będzie jako ten test przedmałżeński. Szczęście i śmiech „Jeżeli czujesz się okropnie zachowuj się radośnie”. To motto jednego z amerykańskich filozofów z początku wieku. Zdaje się, że jest ono inspiracją, albo nawet nakazem, każdego początku każdego wysiłku każdego amerykańskiego człowieka do całodziennego „kipsmailing”. Jednocześnie pomimo tej – naszym lokalnym zdaniem - niezbyt udanej próby realizacji zachowuje ono swój prawdziwie inspirujący i psychologicznie trafny sens. Nie możemy zmienić swojego nastroju na rozkaz, możemy zrobić to pośrednio wysyłając do mózgu sztuczny sygnał uśmiechu, niejako go oszukując, że jesteśmy w stanie radości. Po jakimś czasie mózg poczuje i uwierzy i przegrupuje szyku hormonalne na reakcje skojarzone z radością, zadowoleniem, i nagle nie wiedzieć kiedy wstrząśnie nami dziki spazm śmiechu i przypłynie od nas gorąca fala szczęścia. Na tym założeniu opierają się relaksacje uśmiechu. Wystarczy, że spróbujesz przez około 90 sekund utrzymywać na licu uśmiech, tak bez żadnego specjalnego powodu, abyś poczuł wesołość i poczuł jak twoje ciało nabiera rumieńców radości, a ciebie samego zalewa w tym czasie szczęście. Jest jeszcze jeden rodzaj powiązań szczęścia i śmiechu, zawarty w przeczuciu, które każdy z nas ma, że ludzie uśmiechnięci, mają łatwiej, więcej, szybciej, łatwiej dostrzegają dobre okazje, łatwiej wywierają wpływ i przyciągają do siebie innych, i łatwiej znajdują miejsce w barze. (Więcej o tym opowiem za rok, lub na stronie.) Szczęście po prostu sprzyja uśmiechniętym, lubi przebywać w towarzystwie uśmiechniętych. A co z relacją pomiędzy śmiechem a odwrotnością szczęścia, czyli nie-szczęściem lub inaczej bezszczęściem?. Wydaje mi się, że śmiech pomaga porzucić stan bezszczęścia, jeżeli już musimy w nim z jakiegoś powodu tkwić pomaga przetrwać ten moment, jest też dobrym sygnałem gotowości dla przechodzących obok, że już nie chcemy przebywać w bezszczęściu i gotowi jesteśmy do zaszczęściopójścia… Miłość i śmiech Tu relacja robi się bardziej wyrafinowana. Można przecież zapytać co ma miłość do śmiechu, skoro we wszystkich księgach o miłości, śmiechu jest malutko i wydaje się, że na scenie miłość może obejść się bez śmiechu. Na pierwszy rzut hałaśliwość śmiechu nie pasuje do czułej delikatnej natury miłości. Ale, ale… Wspólny śmiech z osobą kochaną jest dodatkowym źródłem podsycania i umacniania miłości. Nieco trawestując słynne powiedzenie o śmiechu i zbawieniu wiecznym, można powiedzieć – „kto do głębi rozbawi i sprowokuje do nieokiełznanego śmiechu swoją wybraną, wieść ją może gdzie i kędy tylko zechce i zasługuje na co tylko chce.” Ponadto miłość występuje w kilku rodzajach, i dla każdego z nich śmiech ma swoje znaczenie. Niektórzy rozróżniają trzy podstawowe jej rodzaje; eros – miłość namiętna i romantyczna, storge - łagodna miłość przyjacielska, ludus – miłość jako gra i zabawa. Dla erosowców wspólny śmiech może dawać chwile wytchnienia w igraszkach, dla storgeowców śmiech może być umacniaczem więzi, szczególnie kiedy śmieją się do tego samego, dla ludusowców śmiech będzie naturalną inspiracją i rezultatem ciągłych poszukiwań nowych gier słowno-miłosnych. Jest jeszcze przecie miłość rodzicielska. I zapewniam Was jako szczerze oddany melancholii rodzic, że śmiech jest jednym z najsmaczniejszych sposobów budowania więzi miedzy nami a dziećmi, a ilość śmiechu w rodzinie najprostszym pomiarem poziomu jej dobrostanu. Dzieci podobną dzielą się na czyste i szczęśliwe, co można chyba przemienić na czyste i śmiejące się. Jak więc widać miłość na wesoło i całkiem poważnie jest związana ze śmiechem. Śmiech jest jej towarzyszem, sługą, bodygardem, kowalem, alfonsem, swatem, mierniczym…

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
rockandroll czysta prawda ... dlatego usmiechajmy sie przez lzy...smiejmy sie gdy jestesmy szczesliwi ...znajmy lzy szczescia i lzy bolu...wspolsmiejmy sie z bliskimi i tymi dalszymi..czasem usmiech kosztuje wiele ale warto nim obdarowywac...

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Może dlatego jesteś sam, by wiedzieć, co znaczy samotność? Może dlatego przegrałeś, by znać ból klęski? Może dlatego gaśnie światło, by wiedzieć, co znaczy światło? Może trzeba pamiętać własne rany, by dość delikatnie dotykać cudzych?

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Nie ma zbyt wiele czasu, by być szczęśliwym. Dni przemijają szybko. Życie jest krótkie. W księdze naszej przyszłości wpisujemy marzenia, a jakaś niewidzialna ręka nam je przekreśla. Nie mamy wtedy żadnego wyboru. Jeżeli nie jesteśmy szczęśliwi dziś, jak potrafimy być nimi jutro? Wykorzystaj ten dzień dzisiejszy. Obiema rękoma obejmij go. Przyjmij ochoczo, co niesie ze sobą: światło, powietrze i życie, jego uśmiech, płacz, i cały cud tego dnia. Wyjdź mu naprzeciw. — Phil Bosmans

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Istnieje na tym świecie jeden człowiek, którego musisz naprawdę bliżej poznać. Również wtedy, kiedy go całkowicie nie zrozumiesz. Nie rozumiesz, dlaczego on robi to, a nie tamto, dlaczego raz tak odczuwa, a kiedy indziej zupełnie inaczej. Jest to człowiek, z którym musisz żyć na co dzień. Ten człowiek siedzi w twojej własnej skórze Ty sam jesteś tym człowiekiem. W sprawie szczęścia ogromne, a nawet największe znaczenie ma fakt, by dobrze czuć się we własnej skórze. Aby być szczęśliwym, musisz być wolnym. Wolnym także od patrzenia i myślenia wyłącznie o sobie, od chorobliwego przewrażliwienia, od niecierpliwości i pożądania. Najlepszym nauczycielem jest zwyczajne, codzienne życie. Długie monotonne godziny, ciągle ta sama męcząca praca, nieporozumienia i rozczarowania, choroby i kłopoty, nie spełnione marzenia i nieuniknione starcia. Wszystko to oszlifuje cię niczym diament. Pod warunkiem, że potrafisz pogodzić się z tym. Czasami jest to bolesne, ale nie ma innej drogi do prawdziwego szczęścia. Phil Bosmans

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
"Szczęście znajduje się w Tobie. Zaczyna się na dnie Twego serca, a Ty możesz je wciąż powiększać, pozostając życzliwy tam, gdzie inni bywają nieżyczliwi, pomagając tam, gdzie nikt już nie pomaga, będąc zadowolonym tam, gdzie inni tylko stawiają żądania. Ty potrafisz się uśmiechać tam, gdzie się narzeka i lamentuje, potrafisz przebaczać, gdy ludzie zło Ci wyrządzają." spokojnej nocy i odpoczynku od trosk Kochani :) 😘

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Dobranoc gniazdo Niech przyśnią Ci się Twoje marzenia, a dni następne przyniosą ich spełnienie.......

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
dzien dobry...na poczatek dzis... krotka historyjka... milego dnia Kochani 🌻 Osioł i flet Na polu leżał porzucony od dłuższego czasu Flet, na którym nikt już nie grał. Aż pewnego dnia przechodzący obok Osioł dmuchnął w niego z całej siły. Wyzwolił dźwięk piękniejszy niż jakiekolwiek inny, który kiedykolwiek słyszał w swoim życiu. I nie tylko w swoim oślim życiu, ale również w życiu Fletu. Nie mogąc zrozumieć tego, co się stało (obaj nie byli roztropni, a jedynie wierzyli w roztropność) - oddalili się natychmiast od siebie, zawstydzeni tym, co wydarzyło się najpiękniejszego w ich życiu. A ileż w naszym życiu porzuconych fletów, osłów? Wielu z nas nie poznało nigdy samych siebie, ukrywają kim są, oczekując miłości od innych nieznanych sobie osób, które również chowają się przed samymi sobą. A przecież czasami może jakieś odkrycie, jakaś niespodzianka, jakaś iskra… I wszystko znowu się kończy. Wszystko dlatego, że brakuje nam odwagi, aby kogoś pokochać. Trzeba mieć jej tyle samo, jak do tego, aby pokochali nas inni.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Anielskie dusze Ludzie-Anioły wcielają się pośród zwyczajnej ludzkości, aby żyć na tej Ziemi, pośród zwykłych ludzi jako istoty „nie z tego świata”! Poczucie kosmicznego pochodzenia, niepasowania do ogółu ludzi, wrażenie przynależności do innego poziomu bytu, to zwykle bardzo proste oznaki anielskiej natury i jej inności. Anielskie dusze, dewaiczne natury są w swej istocie bardzo ufne i prostolinijne, szczere aż do bólu i uczciwe i często trudno im jest funkcjonować wśród demonicznej, asurowej ludzkości pełnej fałszu, obłudy i rozmaitych intryg. Anioły wcielone w ludzkie ciała nie tworzą mocnych więzów z ziemskimi istotami ani z rzeczami, a suwerenność, niezależność i wyraźna odmienność jest w nich bardzo wyraźna. Anioł idzie przez ziemskie życie nie oglądając się wstecz i nie jest przywiązany do tego, co przemija ani do tych, którzy odchodzą. Jeśli ludzka istota pokocha Anioła z wzajemnością, może być pewna uczucia, ale jak odejdzie, to musi wiedzieć, ze nie ma już powrotu, gdyż Anioły nie wracają do przeszłości i nie bawią się w demoniczną grę rozstań i powrotów, jaką lubią asurowi ludzie. Anielska natura spontanicznie popada w nastrój refleksji i zadumy w czasie wschodu i zachodu Słońca oraz w czasie pełni Księżyca, które bardzo lubi oglądać. Człowiek anielski zwykle od dzieciństwa oddaje się spontanicznej, prostej kontemplacji i unika miejsc oraz rzeczy sztucznych, nienaturalnych, a wybiera wszystko to, co naturalne i ożywione ręką Stwórcy! Kto ma rozwiniętą eteryczną zdolność postrzegania, ten na czołach i dłoniach anielskich ludzi może widzieć pewne subtelne znaki pokazujące, w jakich niebiańskich hierarchiach umiejscowiona jest Dusza i jaka jest jej misja czy rola na tej Ziemi, w ludzkiej inkarnacji. Poczucie ważnego celu czy wzniosłej misji towarzyszy anielskim duszom już od dzieciństwa i potrafią z wielką mocą, na przekór ziemskim przeciwnościom skierować się ku swej duchowej aktywności. Budzenie się anielskich dusz miewa miejsce zwykle w wieku 16-tu lub 25-ciu lat rozpoczęcia biegu ziemskiego wcielenia. Ludzie-Anioły mają naturalny wstręt i niechęć do wszelkich toksycznych i oszałamiających środków, jakich używają ludzie. Anielska osoba dąży do wzniosłych, idealistycznych sposobów życia i funkcjonowania i zwykle nie jest od dzieciństwa rozumiana przez swoje otoczenie. Dziwi się oszustwom, plotkom i obłudnemu zakłamaniu ludzi, czując, że nie tak wedle praw natury należy postępować. Jednocześnie jest osobą, która żyje w przyjaźni ze zwierzętami i roślinami, potrafiąc się z nimi doskonale porozumiewać! Kiedy anielska osoba pozna się na ludziach i ich biednych zwyczajach, będzie się starała wyraźnie podkreślić swą odmienność i przynależność do innego, wyższego świata, co bywa często przyczyną dramatycznych przeżyć.Ludzie-Anioły nie są związane ze swoimi rodzinami poczuciem więzów pokrewieństwa i mają do tego świata i ludzkości duży dystans, choć w tym samym czasie również ogrom miłosierdzia, współczucie i życzliwość. Czują prawa i zasady Niebios w naturalny sposób i nie obchodzą ich prawa ustanowione przez ludzkie bezprawie, a jedynie zasady Wszechducha, prawa Kosmosu, zasady objawione przez Posłańców Niebios. Zdolność do bohaterstwa i ekscentrycznych, radykalnych, bezkompromisowych wystąpień to cechy Anioła wcielonego w ludzkie ciało. Anielska natura czuje też spontaniczny wstręt i niechęć do obrzędów i ceremonii ustanowionych przez ludzkie tradycje, złe żądze i szatańskie władze tego świata. Ludziom-Aniołom wystarczy jeden raz powiedzieć, co ma zrobić i nie trzeba ich poganiać ani im przypominać, szczególnie o duchowych obowiązkach. Anioł zawsze wszystko robi na czas i jest we właściwym miejscu o właściwej porze, a i duchowej pracy, służby czy praktyki nigdy nie zaniedba! The Himalaya Master L.M. ode mnie: zauwazajmy takich ludzi...nie wysmiewajmy ich innosci...dobro wobec drugiego nie jest slaboscia...wiele mozemy sie od nich nauczyc :)

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Przebaczenie jest drogą do szczęścia i spokoju... Podobno człowiek jest najbardziej wrażliwym stworzeniem na świecie. Nie wiem, czy to prawda, ale rzeczywiście jesteśmy istotami bardzo podatnymi na zranienie. Wystarczy niewielki uraz, aby pojawił się bolesny siniak czy rana, której zagojenie się wymaga sporo czasu. Czasami pamiątką po takim wydarzeniu pozostaje blizna, widoczna jeszcze przez wiele miesięcy. Ale człowiek jest podatny nie tylko na urazy fizyczne; nasza sfera psychiczno–duchowa, odróżniająca nas od zwierząt, jest jeszcze delikatniejsza. I dlatego w tej sferze tak łatwo jest nas zranić. Chyba każdy doświadczył kiedyś odrzucenia,obojętności kogoś, kto był dla nas ważny, czy wykorzystania pod pozorem dobrych intencji. Wiemy, jak bardzo to boli — i że ból ten obecny jest jeszcze po wielu latach. Jeśli nawet nie odczuwamy go na co dzień i myślimy, że to już przeszłość, odzywa się niespodziewanie, kiedy wydarza się coś przypominającego tamtą sytuację, albo nawet bez powodu — gdy na przykład budzimy się w nocy. Ktoś traktował nas życzliwie, stopniowo zaczynaliśmy mu ufać i odsłaniać się przed nim, zachowywać się swobodnie w jego towarzystwie, przedstawiać mu nasze prawdziwe myśli i poglądy bez strachu o jego reakcję, mówić mu o naszych uczuciach, wierząc, że nas akceptuje... a wtedy ta osoba nagle odsuwała się od nas, zaczynała nas unikać. Takie urazy latami gromadzą się w psychice. Niektóre z nich pamiętamy, inne nie — ale żaden z nich nie znika bez śladu. Trwają w podświadomości w postaci lęków, blokad emocjonalnych, mechanizmów obronnych i utrwalonych sposobów reagowania, niszcząc nasze samopoczucie i relacje z ludźmi... A jednak, jeśli ktoś nas zranił, to nie możemy zakładać, że zrobił to świadomie. Często nam się tak wydaje, bo odczuwamy gniew, gorycz i ból — ale mimo wszystko osoby, które krzywdzą innych rozmyślnie, zdarzają się rzadko. Niestety krzywdy mają tendencję do powielania się. Zupełnie jak w Starym Testamencie, kiedy Bóg mówi Mojżeszowi, że będzie mścił grzechy na trzecim i czwartym pokoleniu. Ale w rzeczywistości to nie Bóg mści grzechy — bo Bóg nie karze niewinnych, nie stosuje odpowiedzialności zbiorowej — tylko rany powstałe na skutek grzechów przenoszą się z pokolenia na pokolenie. Ludzie, których miłość została zraniona, ranią innych — czasami specjalnie, żeby się w jakiś sposób odegrać, zemścić, a czasami nieświadomie, gdyż z powodu nie zaleczonych urazów reagują lękiem, agresją, podejrzliwością. Są zniewoleni przez urazy, więc taki też obraz innych osób sobie tworzą, a następnie traktują je jako agresorów i krzywdzicieli, chociaż nic im one nie zawiniły. Powstaje efekt samospełniającej się przepowiedni, gdyż „zaatakowane” w ten sposób osoby najczęściej zaczynają zachowywać się tak, jak się od nich „oczekuje”. A zranione niesprawiedliwą oceną, mogą z kolei z lękiem i podejrzliwością podchodzić do kolejnych osób... Tak tworzy się łańcuch zranień. Inny powód to nieświadome powtarzanie we własnym życiu wzorców zachowań wyniesionych z rodzinnego domu. Wiadomo, że przemoc stosują najczęściej ludzie, którzy sami jej doznali w dzieciństwie. Mimo że obiecują sobie, że stworzona przez nich rodzina będzie wolna od przemocy, nieświadome, utrwalone wzorce zachowań okazują się silniejsze. Wracając do języka teologicznego, można więc powiedzieć, że nasze grzechy ranią nie tylko nas samych, lecz także inne osoby (najbardziej najbliższe, bo one są „najbliżej”), a my z kolei ponosimy bolesne skutki cudzych grzechów. Czy istnieje wyjście z tego zaklętego kręgu? Tak — trzeba przecinać łańcuchy krzywd. Trzeba starać się uwalniać od naszych zranień, choć jest to bardzo trudne, i próbować ochraniać innych ludzi przed ich skutkami, tak żeby ich z kolei nie ranić. PRZEBACZENIE Dlatego tak ważne jest przebaczenie, bo tylko ono umożliwia zerwanie związków z bolesną przeszłością. Dopóki nie przebaczymy osobie, która nas zraniła, nie zdołamy naprawdę uwolnić się od doznanej krzywdy. Temat będzie powracał, nawet jeśli na co dzień uda nam się go wyprzeć ze świadomości. Oczywiście nie jest to łatwe. Nie wystarczy powiedzieć „Od dziś przebaczam Iksińskiemu”. Przebaczenie, zwłaszcza w przypadku dużych krzywd, jest długotrwałym procesem, który wymaga sporej pracy nad uczuciami i kosztuje czasem wiele cierpienia. Ale za to przynosi ogromną ulgę, spokój wewnętrzny i pogodę ducha. Będzie nam łatwiej zaakceptować drugiego człowieka wraz z jego niedoskonałością i błędami, zawinionymi lub nie, jeśli będziemy pamiętać, że sami też często potrzebujemy cudzego przebaczenia. Dostrzeżenie ran, które zadajemy innym osobom, jest znacznie trudniejsze niż w odwrotną stronę i często nam się wydaje, że nie ponosimy żadnej winy. Jeśli jednak spróbujemy „wyjść z siebie” i zaczniemy analizować nasze zachowania i motywy z punktu widzenia innych ludzi, odkryjemy, ile jest w nas egoizmu i wad, i jak uciążliwi potrafimy być dla otoczenia. Nie zdawaliśmy sobie z tego sprawy, bo mechanizmy obronne, takie jak racjonalizacja i wypieranie, dbały, abyśmy nie utracili pozytywnego obrazu siebie we własnych oczach... Przypowieść z Ewangelii o człowieku, który chciał wyjąć źdźbło z oka drugiego, a nie dostrzegał belki we własnym, ma silne podstawy psychologiczne... Przebaczenie jest najtrudniejszą miłością. Albert Schweitzer Przebaczanie jest przywróceniem sobie wolności, jest kluczem w naszym ręku od własnej celi więziennej. prymas Stefan Wyszyński

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Pocieszenie Mała dziewczynka wróciła do domu od sąsiadki, której ośmioletnia córeczka niedawno tragicznie zmarła. - Po co tam chodziłaś? - spytał ojciec. - Żeby pocieszyć tę biedna panią. - Jesteś przecież taka malutka, w jaki sposób mogłaś ją pocieszyć? - Usiadłam jej na kolanach i płakałam razem z nią. Jeśli obok Ciebie jest ktoś cierpiący, płacz razem z nim. Jeżeli jest ktoś szczęśliwy, śmiej się wraz z nim. Miłość patrzy i widzi, nasłuchuje i słyszy. Kochać to uczestniczyć - całkowicie - całym swym jestestwem. Kto kocha, ten odkrywa w sobie nieskończone pokłady pocieszenia i chęci współuczestniczenia w dobrych i złych przeżyciach. Wszyscy jesteśmy aniołami z jednym skrzydłem: możemy latać tylko wtedy, gdy obejmiemy drugiego człowieka. Bruno Ferrero

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość a w czym problem
Pewnego razu łódź przybiła do malej meksykańskiej wioski. Amerykański turysta podziwiając ryby złowione przez meksykańskiego rybaka zapytał ile czasu zajęło mu ich złapanie. - Niezbyt długo - odpowiedział Meksykanin - W takim razie, dlaczego nie zostałeś na morzu dłużej żeby złapać więcej takich ryb? - zapytał Amerykanin. Meksykanin wyjaśnił, że ta mała ilość spokojnie wystarczy na potrzeby jego i całej jego rodziny. - A co robisz z resztą wolnego czasu? - zapytał Amerykanin. - Długo śpię, potem złowię kilka ryb, bawię sie; ze swoimi dziećmi, spędzam sjestę ze swoja żoną. Wieczorami wychodzę do wioski i spotykam się z moimi przyjaciółmi, wypijamy kilka drinków, gramy na gitarze, śpiewamy piosenki. Żyję pełnym życiem... Amerykanin przerywa. - Ukończyłem studia MBA na Harvardzie, myślę, że mogę Ci pomóc. Powinieneś zacząć łowić ryby dłużej każdego dnia. Możesz zacząć sprzedawać ryby skoro będziesz łowić ich więcej. Mając dodatkowy przychód możesz kupić większą łódź. Za dodatkowe pieniądze, które przyniesie Ci większa łódź możesz kupić druga łódź i trzecią i tak dalej aż będziesz miał całą flotę statków. Zamiast sprzedawać swoje ryby pośrednikom będziesz mógł negocjować bezpośrednio z przetwórniami i może nawet otworzysz swoją własną fabrykę. Będziesz mógł wtedy opuścić tą małą wioskę i przeprowadzić się do Mexico City, Los Angeles albo nawet do Nowego Jorku! Stamtąd będziesz mógł kierować' swoimi interesami. - Ile czasu mi to zajmie? - zapyta? Meksykanin. - Dwadzieścia, może dwadzieścia pięć lat - odpowiedział Amerykanin. - A co później? - Później? Wtedy dopiero się zacznie - odpowiedział Amerykanin, uśmiechając się - Kiedy twój biznes będzie naprawdę duży, możesz zacząć sprzedawać akcje i robić miliony! - Miliony? Naprawdę?... A co potem? - Potem będziesz mógł przejść na emeryturę, mieszkać w małej wiosce na wybrzeżu, długo spać, bawić się z dziećmi, łowić czasami ryby, spędzać sjestę ze swoją żoną i spędzać wieczory bawiąc się ze swoimi przyjaciółmi... * Morał tej historii: Pamiętaj, dokąd chcesz dojść w swoim życiu, bo może już tam jesteś!

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Źródełko Życia Dawno temu, niewiadomo gdzie, był zaczarowany las, a w nim zaczarowane \"źródełko\" - zwane \"źródełkiem życia\". Mieszkańcy lasu miłowali się wzajemnie i nawet drapieżne zwierzęta żyły w pokoju z innymi oraz mieli jedno wspólne dobro, które ich łączyło. To właśnie te źródełko.Wśród mieszkańców tego lasku, żył sobie biały tygrys.Nie miał przyjaciół, był samotnikiem zamkniętym w sobie i ciężko mu było komuś zaufać.Jednak to, co robił, nie było złe. Co prawda, aniołem ten tygrysek nie był, bo wiadomo, że też popełniał jakieś błędy, za które przepraszał, jednak ten tygrysek można powiedzieć, że był nadzwyczajny. To właśnie on najbardziej troszczył się o te źródełko. Zwierzęta z lasu widziały w nim dobrego i wspaniałego przyjaciela, który zawsze niósł pomoc niezależnie od sytuacji. Dlatego darzyły go szacunkiem, czasami nawet zwracały się do niego \"mistrzu\". Mimo, iż sobie tego nie życzył, biały tygrys stał się szybko, bardzo sławny.Jednak niektórym to się właśnie nie spodobało. Nie spodobało się, że to on jest sławny, że to on jest \"mistrzem\", że to on jest przedstawicielem tego całego lasku. Z wszystkich zwierząt najbardziej nienawidził go lew, ponieważ to on miał być królem. Pewnego dnia, lew nie wytrzymał i zaczął obgadywać białego tygrysa za jego plecami. Mówił, co ślina przyniosła mu na język - a wszystko, co mówił, było kłamstwem. Jednak dziwnym zbiegiem okoliczności, nawet zwierzęta, które przebywały z tygrysem i darzyły go szacunkiem, uwierzyły w kłamstwa lwa. Niektóre zwierzęta nawet zaczęły obrzucać go błotem. Lew swoim podłym postępowaniem chciał zmusić tygrysa do opuszczenia cudownego lasu. Tygrys podejrzewał, że coś jest nie do końca w porządku, ale jednak nie unosił się gniewem, nie znienawidził mieszkańców lasu, dla niego wszystko się działo tak jakby dana sytuacja \"nie zaistniała\". On się tylko troszczył o źródełko, ale zaczynał się martwić o stosunki między sąsiadami w lesie... Pewnego dnia pomyślał tygrys, że wybierze się w podróż, aby odnaleźć \"kwiat szczęścia\", który miał przywrócić pokój w zaczarowanym lesie. Powiedział znajomym, że wyrusza i niebawem wróci. Lew był bardzo dumny z siebie, że udało mu się przepędzić \"wroga z lasu\". Oczywiście w to też uwierzyli mieszkańcy. Wszyscy zajmowali się ustalaniem \"zasad\", dzięki którym będzie można było żyć w spokoju przez wiele lat. Tak byli zajęci tymi sprawami, że źródełko zaczęło być zaniedbywane. Rośliny powoli zaczęły usychać, w lesie zapanował chaos.Wszystko nie układało się tak jak powinno. Mieszkańcy lasku zaczynali zadawać pytania \"królowi\" - Czy ma jakiś pomysł, aby ich kraina nie wyginęła? Lew rozejrzał się dookoła. Jako, że nie miał wystarczającego doświadczenia, powiedział: \"Wszystko tutaj powoli umiera i nie warto \"budować\" czegokolwiek.\" I po tych słowach poszedł szukać nowego miejsca dla siebie. Niektóre zwierzęta poszły za nim...Niektóre jednak zostały w lesie i zastanawiały się, co począć.Kiedy wszyscy stracili nadzieję na lepsze jutro, zjawił się biały tygrys z dziwaczną rośliną. Zauważył, że sytuacja w lesie nie jest za ciekawa. Wszystko usycha, a zwierzęta bez nadziei dopytywały się go, co mają czynić... Biały Tygrys, zasadził roślinkę blisko znanego mu dobrze źródełka, powiedział do niego: \"wróciłem.\" i zabrał się do pracy. Po kilku dniach, las ponownie zaczął tętnić życiem... Autor: Reptile

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Miłość jest... Miłość jest cierpliwa, gdy w drzwi zastuka, kto Jej otworzy? Lecz Ona puka. Swą cierpliwością kamienie skruszy. Miłość to jasność wśród życia mroku, wśród niebezpieczeństw można się schronić tuż przy Jej boku. Miłość jest pokorna, chociaż przepiękna, żyje dla innych, siebie nie widzi. Daje, nie bierze. Miłość nadzieją, chcesz nowe życie? Chcesz wschodu słońca? Otwórz swe serce i zaproś Miłość.Otwórz szeroko ufaj do końca! Miłość nagrodą, a gdy przychodzi,przynosi: radość, pokój, nadzieję.Przemienia życie, już nie odchodzi. Miłość przebacza – miłość wyzwala.Pytasz od czego? Od nienawiści i od zazdrości, od egoizmu, pychy nadętej...Od czego jeszcze? Od tego, co męczy. Miłość wszystko przetrzyma, cudze ciężary na barkach nosi, pomimo trudu, mimo cierpienia. Sama jest siłą...

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Życzę Ci wystarczająco! Nigdy nie pomyślałem, że spędzę tyle czasu na lotniskach. Nie wiem dlaczego. Zawsze chciałem być sławny, bo to znaczyłoby wiele podróży. Ale nie jestem sławny, a wciąż spędzam tyle czasu na lotniskach. Kocham je i jednocześnie nienawidzę. Kocham z powodu ludzi, których mogę obserwować. Ale to jest również powód, dla którego nie cierpię lotnisk. Wszystko sprowadza się do "cześć" lub "do widzenia". Będę musiał wspomnieć to kilka razy. Mam wielkie problemy z powiedzeniem "do widzenia". Jeśli widzę taką scenę w filmie, jestem tak wzruszony, że muszę usiąść i wziąć kilka głębszych wdechów. Więc kiedy zmagam się z jakimiś trudnościami w życiu, jadę na lotnisko w okolicy i oglądam ludzi mówiących "do widzenia". Nie wyobrażam sobie nic gorszego dla mnie niż mówienie "do widzenia". Oglądanie ludzi ściskających się, płaczących i trzymających się nawzajem w tych ostatnich momentach sprawia, że jeszcze bardziej doceniam to, co mam. Ich widok: odchodzących, wyciągających ramiona do gestu pożegnania, jest obrazem, który zostaje bardzo wyraźnie w mojej głowie przez resztę dnia. Podczas jednej z moich ostatnich podróży biznesowych, kiedy podszedłem do odprawy, kobieta powiedziała do mnie: "Jak się masz?". Odpowiedziałem: "Tęsknie za moją żoną, której nawet nie powiedziałem do widzenia". Popatrzyła wtedy na mój bilet i zaczęła pytać: "Jak długo pan... O mój Boże! Nie będzie pana tylko trzy dni". Zaśmialiśmy się. Moim problemem było to, że wciąż musiałem powiedzieć do widzenia. Ale również uczę się z momentów mówienia "do widzenia". Ostatnio usłyszałem rozmowę ojca i córki podczas ich ostatnich chwil razem. Gdy ogłoszono jej wejście na pokład i nakaz stania przy bramce, przytulili się i on powiedział: "Kocham cię. Życzę ci wystarczająco". Odwróciła się i powiedziała: "Tato, nasze życie było więcej niż wystarczające. Twoja miłość była wszystkim, czego potrzebowałam. Ja tobie też życzę wystarczająco". Ucałowali się i odeszła. On stał i patrzył przy oknie, gdzie ja siedziałem. Stamtąd widziałem, że chciał i potrzebował zapłakać. Próbowałem nie wtrącać się w jego prywatność, ale zaprosił mnie i zapytał: "Powiedziałeś kiedyś komuś do widzenia, wiedząc, że to będzie na zawsze?" "Tak" - odpowiedziałem. A gdy to powiedziałem, wróciły wspomnienia, które miałem podczas mówienia mojemu tacie, że go kocham i że jestem mu wdzięczny za wszystko, co zrobił. Rozumienie tego wtedy było ograniczone. Zajęło mi dużo czasu, żeby mu powiedzieć w twarz, ile dla mnie znaczy. Więc wiedziałem, co czuł ten mężczyzna. "Wybacz, że pytam, ale dlaczego to do widzenia jest na zawsze?" - zapytałem. "Jestem stary, a ona mieszka za daleko. Licząc się z rzeczywistością, wiem, że jej następny powrót będzie na mój pogrzeb" - powiedział. "Kiedy się żegnaliście, usłyszałem, jak mówisz, że ŻYCZYSZ JEJ WYSTARCZAJĄCO. Mógłbym zapytać, co to znaczy?" Zaczął się uśmiechać. "To życzenie było wzięte z innego pokolenia. Moi rodzice mówili tak do wszystkich". Przerwał na chwilę i patrząc w górę, jakby chciał sobie to przypomnieć, uśmiechnął się jeszcze bardziej. "Kiedy mówimy ŻYCZĘ CI WYSTARCZAJĄCO, chcemy, by druga osoba miała życie wypełnione wystarczającą ilością dobrych rzeczy, których doświadczają". Kontynuując, podszedł bliżej i podzielił się ze mną następującymi stwierdzeniami, jakby odkopywał je z pamięci: Życzę ci wystarczająco słońca, żeby utrzymywało twoje nastawienie jasnym. Życzę ci wystarczająco deszczu, żebyś doceniał słońce. Życzę ci wystarczająco szczęścia, żebyś miał żywego ducha. Życzę ci wystarczająco bólu, żeby najmniejsze przyjemności w życiu stawały się dużo większe. Życzę ci wystarczająco dużo pieniędzy, żebyś zaspokoił swoje pragnienia. Życzę ci wystarczająco przegranych, żebyś docenił wszystko, co posiadasz. Życzę ci wystarczająco powitań, żebyś przecierpiał ostateczne "do widzenia". Wtedy zaczął płakać i odszedł. Moi przyjaciele, życzę wam wystarczająco. Bob Perks

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

×