Skocz do zawartości
Szukaj w
  • Więcej opcji...
Znajdź wyniki, które zawierają...
Szukaj wyników w...

Zarchiwizowany

Ten temat jest archiwizowany i nie można dodawać nowych odpowiedzi.

Gość worek na smieci

jak kobiety rodzily gdy medycyna byla nierozwinieta?

Polecane posty

Gość worek na smieci

tyle teraz sie gada o nacieciu krocza i zszywaniu zastanawiam sie kto zszywal kobiety wieki temu gdy nikt nie slyszal o czyms takim jak nacinanie krocza

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość aaanjuwrrfade
Rozrywały się.............

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość worek na smieci
spoko ale kto je zszywal?

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość Ciekawy temat.............
W dawnych czasach o wiele wiecej kobiet mialo powazne problemy w czasie porodu... albo po... Byly zakazenia, goraczka poporodowa, duza smiertelnosc noworodkow i wieksza smiertelnosc wsrod kobiet. Kobiety rodzily jednak naturalnie. Zazwyczaj w domu i tylko i wylacznie w obecnosci innej kobiety. Kobieta rodzaca miala wiecej do powiedzenia. Mogla decydowac o tym w jakiej pozycji chce rodzic. Mezczyzni i medycyna zazwyczaj nie byly w caly proces zaangarzowane. A co do nacinania krocza to Polska jest chyba jednym z ostatnich krajów w Europie gdzie sie praktykuje ten barbarzynski zwyczaj. Wiem wiem...zaraz sie rzuca na mnie matki które twierdza ze naciecie uratowalao im krocze:-) Bo tak powiedzial im lekarz!!!! Ja bede rodzic za kilka tygodni. Nie w Polsce. Na szkole rodzenia polozna powiedziala ze u nas praktycznie nigdy sie nie nacina. Pekniecia dotycza tylko naskórka i goja sie latwo i szybko. Polozne zawsze ochraniaja krocze i prowadza bardzo powoli ostatnia faze porodu. Tna tylko w ostatecznosci. Na 3000 porodow w zeszlym roku bylo tylko 6 powazniejszych pekniec. I to nie tych potwornych w strone odbytu... tylko powazniejszych gdzie potrzebne byla grubsza interwencja chirurgiczna i wiecej szwów.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
a dlaczego uważasz ze nie słyszano o czymś takim? ostatecznie nacięcie krocza to żaden wielki wynalazek emdycyny. stosowano je już nawet w średniowieczu. nawet wiecej - zszywano wtedy krocze tez... a tam gdzie nie nacinano to kobiety pękały i sie same goiły. po prostu nikt sie tym nei przejmował.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość Warto przeczytac...
Framgment tekstu 'betonowe poloznictwo' autorstwa Joanny Podgórskiej (Polityka 29-10-2005) Początek przemiany rodzącej z podmiotu w przedmiot sięga wiele dalej niż lata 80. Jeszcze w średniowieczu poród był wydarzeniem, które rozgrywało się w kobiecym kręgu. Lekarze mężczyźni nie znali kobiecej anatomii, a poród, jako coś brudnego, był poniżej ich godności (pierwszego cięcia cesarskiego w Europie nie dokonał lekarz, ale specjalista od kastracji loch). Akuszerstwo z kolei, jako nieliczna z dostępnych im profesji, przyciągało kobiety o niezwykłej inteligencji, ambicji i intuicji. Znały zioła, były empiryczkami, sam Paracelsus przyznawał, że wiele się od nich nauczył. Jednak w społeczności rządzonej przez mężczyzn ta władza, którą posiadły, obróciła się przeciwko nim. „Akuszerka, z jej ogromną wiedzą i mocą w materii samego życia, stała się zagrożeniem, stała się czarownicą" - pisze Adrienne Rich w książce pt.: „Zrodzone z kobiety". W czasach polowania na czarownice to właśnie miejscowa położna trafiała zwykle pierwsza na stos. W 1591 r. spalono Agnes Simpson za to, że próbowała łagodzić bóle porodowe za pomocą laudanum. Kościół twierdził, że ten ból to kara za grzech Ewy, a wyeliminowanie go „ograbi Boga z głębokiego, szczerego płaczu o pomoc". Przekształcanie położnictwa w męską dziedzinę rozpoczęło się w XVII w. W 1663 r. Boucher, nadworny lekarz Ludwika XIV, odebrał poród kochanki króla. Od tej pory wśród arystokracji zapanowała moda na położników. Kluczową datą było także wynalezienie kleszczy przez lekarską rodzinę Chamberlainów. Pisząc o historii położnictwa, Rich przeciwstawia kobiece ręce z krwi i kości, które uśmierzały ból podczas porodu, męskim rękom z żelaza - kleszczom, stosowanym często z mechaniczną brutalnością. Absolwentka XVIII-wiecznej szkoły dla akuszerek Elizabeth Nihell napisała pracę, w której oskarża chirurgów, że za pomocą kleszczy chcą wywołać przedwczesny poród i skrócić jego czas „dla własnej wygody lub eksperymentu". To był moment, gdy rodzącą kobietę ułożono na plecach - najwłaściwszej pozycji przy porodzie kleszczowym. Wynalezienie fotela, w którym kobieta rodzi przywiązana za nadgarstki, było tylko kwestią czasu. XVII w. to także początek trwającej blisko dwa wieki gorączki poporodowej. Uznawano ją za tajemniczą epidemię, element przekleństwa ciążącego na Ewie. W istocie była po prostu śmiertelnym zatruciem krwi i skutkiem przejęcia położnictwa przez lekarzy. Nie znano antyseptyki, nie wiedziano nic o zakażeniach i infekcjach. Chirurdzy wprost z prosektorium czy sali operacyjnej szli do porodów. W szpitalach panowały straszne warunki higieniczne. Śmiertelność kobiet po porodzie sięgała 25 proc. We francuskiej Lombardii był rok, w którym porodu nie przeżyła ani jedna. Jednak gdy w 1861 r. wiedeński lekarz Philipp Semmelweis napisał pracę o gorączce połogowej, w której namawiał lekarzy do mycia i dezynfekowania rąk przed wejściem na salę porodową, wywołał wielkie oburzenie. Musiał opuścić Wiedeń, zmarł w szpitalu dla obłąkanych. Ubogie kobiety, które zmuszano do porodu w szpitalu, bo stanowiły dobry materiał do nauczania czy eksperymentów, uciekały lub wolały popełnić samobójstwo. To był moment, gdy poród zaczął budzić w kobietach śmiertelny lęk. W XIX w. lekarze mężczyźni niemal całkowicie przejęli kontrolę nad porodami, wtedy jeszcze w większości domowymi. Położnictwo stało się specjalnością chirurgii. Kobiet nie przyjmowano na uczelnie medyczne argumentując, że wiedza uczyni je bezpłodnymi. Zawód akuszerki został zdegradowany, skojarzony z brudem, ciemnotą i zacofaniem. Elizabeth Nihell nie miała wątpliwości, że jest to gra o rynek. „Szlachetność tej sztuki dopiero niedawno zaczęła być oceniana tak wysoko przez mężczyzn, gdy odkryli oni, że może być dla nich lukratywna" - pisała. W Stanach Zjednoczonych organizacje ginekologów naciskały na władze, by akuszerkom nie wydawano licencji. Na efekty nie trzeba było długo czekać. W 1900 r. tylko 5 proc. porodów odbywało się w szpitalach, w 1935 r. już 75 proc. To był moment, gdy rodząca kobieta stała się pacjentką. Poród, który był manifestacją kobiecości, źródłem siły, wydarzeniem o niezwykłym znaczeniu dla emocji i psychiki, został jej w zasadzie odebrany. Kobieta stała się biernym obiektem lekarskich działań. Macicą w zasadzie. „Gdy kobieta jest ułożona na łóżku, intymne części jej ciała stają się sceną, na której doktor, wspierany przez obsadzonych w swoich rolach członków personelu, prowadzi i odgrywa sztukę »narodziny dziecka«. To on jest bohaterem spektaklu" - pisze Robbie Davis Floyd w „Birth as an American Rite of Passage" (cyt. za Adrienne Rich). To był moment, gdy rodząca została wyeliminowana z gry. Poród zaczął być traktowany jako proces uwalniania dziecka z ciała kobiety. W opowieściach kobiet z sali porodowej bardzo wyraźny motyw stanowi poczucie ubezwłasnowolnienia i niemożności. „Lekarka powiedziała mi, że urodziła za mnie, myślałam, że to ja, że byłam taka dzielna, okazało się, że to ona" - wspomina jedna z wielu kobiet, które mają poczucie, że odebrano im poród. Chaos i medycyna Nie ulega wątpliwości, że rozwój technologii medycznej ocalił życie wielu rodzących kobiet. W szpitalach ratuje się noworodki, które inaczej nie miałyby szans. Jednak przez przeniesienie do szpitala każdy poród zaczął być postrzegany jako sytuacja szczególnego zagrożenia, wymagająca skomplikowanej aparatury. Medycyna to dziedzina aktywna, lekarz ma działać. I działa. Choć żaden położnik nie powie dziś, że ciąża to choroba, traktuje się ją jednak jako stan zbliżony do choroby, obarczony dużym stopniem ryzyka. Bywa, że kobietom przyjmowanym na oddział położniczy od razu wkłuwa się wenflon w żyłę, tak jakby kroplówka była nieodłącznym atrybutem przy narodzinach dziecka. Urszula Kubicka, która w pracy magisterskiej pt. „Społeczne tworzenie definicji porodu" przeanalizowała 12 podręczników położnictwa, pisze: „Ciąża i poród jawią się jako stany potencjalnego chaosu i braku uporządkowania. Dopiero medycyna ze swoim nazewnictwem i mechanicystycznym sposobem wyjaśniania nadaje tym procesom kształt". W 1970 r. opracowano tzw. normy dublińskie - zespół procedur pod nazwą „aktywne prowadzenie porodu", który miał zapobiec wzrostowi liczby cesarskich cięć. Był to scenariusz, według którego miał się toczyć każdy poród. Ściśle określono tempo rozwierania szyjki macicy i okres parcia; gdy poród wykraczał poza ten scenariusz, personel miał interweniować. Ten styl pracy przyjęto w większości porodówek. Powstały szpitale molochy, fabryki dzieci, które w jak najkrótszym czasie miały obsłużyć jak największą liczbę kobiet. Normy dublińskie nie są już tak ściśle przestrzegane. Wiadomo, przynajmniej teoretycznie, że każdy poród ma swój indywidualny rytm. W praktyce często musi być jednak dostosowany do szpitalnych procedur. Gdy czyta się opis naturalnego, fizjologicznego porodu, zdumiewa finezja i precyzja, z jaką ten proces prowadzony jest przez hormony. Ma swoją wewnętrzną logikę, którą jednak łatwo zaburzyć. Jedna interwencja medyczna prowokuje następną. Przyspieszanie porodu oksytocyną (hormon wywołujący skurcze) sprawia, że skurcze stają się bardziej bolesne, to z kolei prowokuje podanie znieczulenia, a i tak kończy się często cesarskim cięciem. Medykalizacja to błędne koło. Techniki tworzone dla ratowania w przypadkach zagrożenia szybko zaczynają być stosowane rutynowo. To, co wymyślone dla patologii, staje się normą. Według Światowej Organizacji Zdrowia WHO porody naturalne, nie wymagające żadnej interwencji medycznej, powinny stanowić około 80 proc. W Polsce, według danych zebranych przez Fundację Rodzić po Ludzku, porody bez żadnej interwencji medycznej stanowią ok. 10 proc. Wśród przypadków określanych w szpitalnych statystykach jako „porody drogami natury" w ponad 37 proc. przypadków interweniowano raz, w blisko 38 proc. dwa razy, a w ok. 14 proc. trzy razy. Co więcej, z ankiet przeprowadzonych przez fundację wynika, że same kobiety się z tym pogodziły i postrzegają wszystkie te działania jako niezbędne. „Gdy się odwiedza te miejsca, dla chorych w końcu ludzi, trudno nie patrzeć na ciążę, poród i swoje ciało jako na coś chorego" - piszą autorki książki „Nasze ciała, nasze życie". - Z ciąży i porodu zrobiliśmy coś nienaturalnego - mówi Grażyna Zimnal z opolskiego zakładu usług położniczo-pielęgniarskich Zdrowa Rodzina. - Zaczyna się coraz wcześniej: testy, dziesiątki badań, USG co miesiąc, specjalna dieta, suplementacja sztucznymi witaminami, tego nie wolno, tamtego nie wolno. Kobieta od początku jest totalnie zestresowana. Polska norma „Ciąża nie jest chorobą" - to tytuł dokumentu wydanego w 1985 r. przez Światową Organizację Zdrowia WHO, w którym formułuje ona zalecenia mające chronić kobiety przed nadmierną medykalizacją porodu. Jak wygląda polska praktyka w świetle tych zaleceń? Golenie krocza i lewatywa - o te zabiegi, jako jedne z najbardziej upokarzających dla kobiet, toczyła się batalia podczas pierwszej edycji akcji Rodzić po Ludzku. Nie ma badań, które by udowodniły zasadność tych procedur. W Polsce 78 proc. rodzących kobiet poddano co najmniej jednej z nich. Przebicie pęcherza płodowego - jego pęknięcie podczas naturalnego porodu jest oczekiwane w późnej drugiej fazie porodu. Nie ma naukowego uzasadnienia dla jego rutynowego wczesnego przebijania. W Polsce ponad 13 proc. kobiet miało przebity pęcherz płodowy, choć według Anny Otffinowskiej, prezeski fundacji Rodzić po Ludzku, takich przypadków może być znacznie więcej, bo jest to zabieg bezbolesny, stosowany rutynowo, więc ankietowane pacjentki mogły go po prostu nie zauważyć. Przebicie pęcherza przyspiesza poród, ale jego skutkami ubocznymi może być niedotlenienie płodu i większe ryzyko infekcji. Nacinanie krocza - według WHO rutynowe stosowanie tego zabiegu nie jest uzasadnione. W Polsce wykonuje się go u blisko 80 proc. kobiet. W liczbach bezwzględnych oznacza to, że ponad 150 tys. kobiet w ciągu roku zostaje w ten sposób okaleczonych, ponad połowy nie pytano o zgodę. Nacięcie krocza ma je chronić przed samoistnym pęknięciem, ale nie ma żadnych naukowych dowodów, że tak jest. Przeciwnie, zabieg ten coraz częściej uznawany jest za uszkodzenie jatrogenne, czyli spowodowane przez działania lekarzy. „Pęknięta szyjka, pęknięta pochwa, oczywiście nacięcie krocza bez pytania. Nie wiem, czy przyczyny były fizjologiczne, czy to błąd położnej. Lekarka, która mnie szyła, powiedziała, że wszystko będzie na wypisie. Owszem było, ale po łacinie" - opisuje Basia, która w styczniu tego roku rodziła w Wojewódzkim Szpitalu Specjalistycznym w Gdańsku. Z dyskusji na forach internetowych widać, że kobiety bardzo obawiają się tego zabiegu, tworzą listy położnych, które nie tną i znają naturalne metody ochrony krocza. Nie bezpodstawnie. Gojenie bywa bolesne, a źle zszyte krocze wpływa na jakość życia seksualnego. Jest to również zabieg upokarzający, dość powszechną praktyką są niewybredne żarty personelu podczas zszywania: „Ten ostatni szew to dla męża, żeby pani była jak dziewica". Przyspieszanie i wywoływanie porodu (najczęściej przy użyciu syntetycznej oksytocyny) - według WHO nie powinno przekraczać 10 proc. przypadków, w Polsce przekracza 50 proc. Dr Turnbull, którego prace przyczyniły się do rozpowszechnienia wlewu dożylnego oksytocyny, po 20 latach stwierdził, że gdyby wiedział, do jakich nadużyć dojdzie, wahałby się, czy upowszechniać wyniki swoich badań. Znieczulenia - według WHO powinno się unikać podawania znieczulenia farmakologicznego. W Polsce to około jedna czwarta porodów. Problem w tym, że w około 20 proc. (według ankietowanych pacjentek) - 13 proc. (według ordynatorów) do znieczulenia stosuje się dolargan, pochodną morfiny, która źle wpływa na dziecko. Może upośledzać oddychanie i hamować odruch ssania, dlatego dziecku po porodzie trzeba podać antidotum. Na Zachodzie właściwie zrezygnowano z tego środka. Szwedzi stwierdzili zależność stosowania dolarganu przy porodzie z późniejszą skłonnością dzieci do uzależnień. Znieczulenie zewnątrzoponowe jest bezpieczniejsze, ale także może mieć skutki uboczne, o których często nie informuje się kobiet albo nie proponuje im się naturalnych metod łagodzenia bólu. Ponadto bywa ono płatne dodatkowo (300-500 zł). Elektroniczne monitorowanie płodu - wprowadzone najpierw wyłącznie dla ciąż zagrożonych zaczęło być stosowane rutynowo. Nie ma dowodów, że obniża wskaźnik umieralności niemowląt. Może natomiast wpływać na przebieg porodu, bo wiąże się z przymusem leżenia, sprawia także, że personel nie koncentruje się na rodzącej kobiecie, ale na monitorze. W polskich szpitalach nie zastosowano go tylko w 7 proc. przypadków, natomiast w 44 proc. monitorowano przez cały czas. Cesarskie cięcia - według WHO w krajach, gdzie odsetek śmierci okołoporodowej jest najniższy, odsetek cesarskich cięć wynosi mniej niż 10 proc. W żadnym regionie geograficznym nie powinien przekraczać 15 proc. Minęliśmy tę granicę 10 lat temu, a ostatnio przekroczyliśmy 20 proc. Podobnie jest w innych krajach; mówi się wręcz o epidemii cesarskich cięć. Z jednej strony przyczyna leży po stronie kobiet, które chcą rodzić szybko i bez bólu. - Mniej więcej 20 proc. pacjentek pyta o cięcie na życzenie. Są to młode, roszczeniowo nastawione dziewczyny, które chcą urodzić szybko i bez bólu - mówi dr Agnieszka Kurczuk-Powolny. - Poza tym jest to moda wykreowana przez gwiazdy, które nie mają czasu czekać na takie głupoty jak termin porodu. Z drugiej strony, jak podkreśla Anna Otffinowska, wiąże się z tym przyzwalająca postawa lekarzy. - Dla nich też jest to szybkie i łatwe - twierdzi. - Normalny poród trwa 15 godzin, cesarka - pół godziny, a poza tym jest to konkretne działanie. Ale trzeba pamiętać, że to chirurgiczna operacja ze wszystkimi tego konsekwencjami. Wstyd niepoczytalnych Kobiety, które trafiają na polskie porodówki, są o wiele bardziej świadome swych praw niż 10 lat temu. Uczą się walczyć o swoje, wymagać, mówić „nie". Jednak stosunek lekarzy do pacjentek nadal bywa autorytarny, a ich przewaga miażdżąca. Na pytanie: czy chce pani zaszkodzić dziecku, kobieta nie tylko da sobie naciąć krocze czy przebić pęcherz, ale amputować rękę. Nie ma zwyczaju mówienia prostym językiem, pokutuje myślenie, że kobieta nie zna się na rodzeniu i trzeba nią stanowczo pokierować. Teoretycznie pacjentka ma prawo do informacji. Jak to wygląda w praktyce, pokazuje monitoring przeprowadzony przez fundację Rodzić po Ludzku w województwie mazowieckim w 2004 r. Prawa pacjenta postrzegane są jako nowomodna fanaberia. Jeden z ankietowanych ordynatorów przyznał, że oczywiście udziela kobiecie informacji, ale w taki sposób, by mógł nią pokierować tak, jak chce. Inny wprost opisywał rodzące jako trochę niepoczytalne, więc trudno brać poważnie to, „co tam sobie wygadują okołoporodowo". Potwierdzają to historie opisywane przez internautki. Na pytanie: jakie leki dostaję, często słyszą, że „na zdrowie". „Chciałam zadać lekarzowi mnóstwo pytań. Czy to teleturniej? - odpowiedział" - opisuje jedna z nich. „Mówią nad tobą, a nie do ciebie. Kobieta traktowana jest jako przejściowy inkubator, a poza tym ciekawy przypadek dla studentów" - to opinia pacjentki ze szpitala przy ul. Karowej w Warszawie. Kobiet nie pyta się o zgodę na rutynowe zabiegi. Jedni lekarze tłumaczyli, że „nie widzą takiej konieczności", inni uznali to wręcz za „przegięcie". Nagminnie łamane jest prawo do poszanowania godności i intymności. Przy porodach i badaniach obecnych jest zbyt wiele osób, odbywają się one w krępujących warunkach. „Zwłaszcza obchody z lekarzami, studentami, zaglądającymi w intymne części. Strasznie się wstydziłam. Sam poród może być, poza lekarzem, który przechodził z boksu do boksu i przyglądał się szyciu krocza kręcąc głową z zachwytu czy też innego powodu" - opisuje pacjentka szpitala im. Kopernika w Gdańsku. Personel szpitalny tłumaczy brak intymności warunkami lokalowymi, ale często wynika on po prostu z bezmyślności. Tak jak w przypadku opisanym w monitoringu, gdy kobieta rodziła w łóżku ustawionym frontem do korytarza przy uchylonych drzwiach. Pracownik techniczny stojący na korytarzu obserwował poród i nikt nie zwrócił mu uwagi ani nie zamknął drzwi. Personel po prostu nie widzi problemu. Ordynator jednego z oddziałów położniczych uznał wprost, że obchodu, podczas którego siedem osób ogląda krocze kobiety, nie odbiera jako naruszenia godności czy intymności. Stereotyp: poród - szpital - lekarz jest niezwykle silny. - Twierdzenie, że przy porodzie niezbędny jest lekarz, to mit - twierdzi dr Agnieszka Kurczuk-Powolny. - Przeciwnie, przy fizjologicznym porodzie jest wręcz niepotrzebny. To marnowanie czasu, środków i niepotrzebny stres dla pacjentki. Do porodu wystarczy położna, lekarz powinien wkraczać, gdy zaczyna się patologia. Oddać poród kobiecie Jednak dla szpitalnych porodów właściwie nie ma w Polsce alternatywy. Jeszcze w latach 70. działały w Polsce izby porodowe prowadzone przez wykwalifikowane położne. Panowały w nich nieszpitalne obyczaje i duża swoboda. Odsetek wypadków śmiertelnych i komplikacji był niski. - To były najlepsze lata mojej pracy - wspomina Renata Mehl, położna z zakładu Zdrowa Rodzina. - Wszystko szło naturalnym rytmem, mało interwencji medycznych, nie cięłyśmy krocza, bo i po co. Gdy trudniejsze przypadki trzeba było odesłać do szpitala, kobiety płakały. Izby porodowe zlikwidowano jednak w ramach postępu. Została tylko jedna, w Lędzinach koło Tych, wybroniona przez lokalną społeczność. Alternatywą dla szpitali molochów, gdzie kręcą się tłumy stażystów, a kobiety rodzą uwiązane do kroplówek i monitorów, mogą być małe szpitale położnicze. Tam, jeśli tylko personel, a właściwie ordynator, ma otwartą głowę, łatwiej stworzyć odpowiednie warunki - dostosować rytm szpitala do rytmu porodu, a nie na odwrót. - Mnie to rajcuje - przyznaje dr Andrzej Przyboś, ordynator szpitala w Pucku. - Nie czuję się klinicystą. W małym, powiatowym szpitalu udaje się stworzyć atmosferę, w której można oddać poród kobiecie. To ona nim kieruje, my tylko pilnujemy. Choć liczba porodów domowych wzrosła ostatnio dwukrotnie (w 2003 r. było to 1600 przypadków), nadal stanowi promil w statystykach. Choć są całkowicie legalne, otacza je aura śmiertelnego niebezpieczeństwa i pokątności. Przykład Holandii pokazuje, że tak wcale być nie musi. Większość Holenderek rodzi we własnych domach lub w domach narodzin, a śmiertelność okołoporodowa jest tam niższa niż w innych krajach. Bezpieczeństwo porodów domowych potwierdziły także badania Lewisa Mehla na starannie dobranej próbie tysiąca porodów domowych i tysiąca szpitalnych. W szpitalu trzy razy więcej kobiet miało krwotok poporodowy, trzy i pół raza więcej dzieci wymagało reanimacji, a cztery razy więcej zostało zainfekowanych, trzydzieści razy więcej odniosło urazy na skutek interwencji (np. kleszcze), było 9 razy więcej pęknięć krocza. - Nie chodzi o to, by zamknąć szpitale położnicze, ale żeby kobietom, które chcą świadomie przeżyć swój poród, dać jakiś wybór - deklaruje Anna Otffinowska. - A u nas wyszło tak, że po akcji powstały enklawy, gdzie można rodzić po ludzku, ale najczęściej za pieniądze. Domy narodzin otwierane są w Niemczech, Szwajcarii, Wielkiej Brytanii, Czechach. Widać wyraźnie trend, by poród powrócił tam, gdzie odbywał się od tysięcy lat - do kobiecego kręgu. I nie chodzi tu o proste przeciwstawienie płci: lekarz - mężczyzna, położna - kobieta. Lekarki ginekolożki czy położne pracujące w szpitalach mogą mieć równie technokratyczny stosunek do porodu, bo są częścią tego samego systemu. Nawiasem mówiąc, warto, żeby pracujący na porodówkach poczytali listy kobiet na forach internetowych, peany na cześć lekarzy i położnych, którzy po prostu zachowywali się po ludzku. W jednym z przypadków do określenia położnej jako wspaniałej wystarczyło, że pozwoliła wyjść na siusiu, w przeciwieństwie do koleżanki z wcześniejszej zmiany, która zapowiedziała, że „nie będzie potem dzieciaka w kiblu szukać". Oczekiwanie na słowo wsparcia, gest jest wśród rodzących ogromne. Chodzi o przeciwstawienie paradygmatu profesji lekarza i położnej, tak jak ukształtowała je historia położnictwa. Akuszerki asystowały przy porodach, wzywając cyrulika tylko do skomplikowanych przypadków. Lekarz przychodził, by wykonać pewne czynności, akuszerka była z kobietą cały czas, by ją wspierać fizycznie i psychicznie. „Nic dziwnego, że w opinii tych mężczyzn poród był przypadkiem niebezpiecznym i grożącym życiu - nie mieli, tak jak położne - doświadczeń z setkami normalnych, nie wymagających interwencji porodów" - piszą autorki książki „Nasze ciała, nasze życie". - Lekarze są zawodowo przygotowani do porodu patologicznego. Przyzwyczajeni działać, a nie czekać. Stąd tyle interwencji bez potrzeby - mówi Irena Chołuj, położna od 17 lat przyjmująca porody domowe. Model opieki sprawowanej nad ciężarną kobietą przez położną jest tańszy i bardziej efektywny, pod warunkiem że jest to położna kompetentna, wykształcona i samodzielna. Tak jest w Holandii, gdzie rząd wspiera praktykę położnych (gdy np. w mieście działa położna i lekarz rodzinny oferujący opiekę położniczą, położna otrzymuje wyższą stawkę). U nas ustawa daje co prawda położnym samodzielność, ale status zawodowy tej grupy jest niski. - Ta grupa zawodowa straciła tożsamość. Boją się zawalczyć o swój zawód - mówi Anna Otffinowska. - Wiele z nich przyjmuje, że szpitalna rzeczywistość jest dana jak powietrze. Czują się podległe. Jednak pojawiła się grupa, która chce to zmienić. O tym, że nie jest łatwo, przekonują się położne przyjmujące porody domowe, które spotykają się z ostracyzmem środowiska, szykanami ze strony lekarzy, ordynatorzy grożą im zwolnieniem z pracy. Jednak okręgowe izby pielęgniarek i położnych starają się działać aktywniej, pojawiają się pomysły stworzenia w Polsce domów narodzin. Niektóre położne odchodzą ze szpitali i podejmują indywidualną praktykę albo tworzą niepubliczne zakłady. - Zajmujemy się wszystkim, co związane z płodnością, prowadzimy ciążę, przygotowujemy kobiety do porodu, by się nie bały i nie kojarzyły go ze szpitalną aparaturą - opisuje Renata Mehl. - Uczymy dziewczyny, żeby były asertywne i potrafiły zawalczyć o swoje. Kropla drąży beton. Joanna Podgórska, Polityka, 29-10-2005

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość Warto przeczytac...
Nacinanie krocza - według WHO rutynowe stosowanie tego zabiegu nie jest uzasadnione. W Polsce wykonuje się go u blisko 80 proc. kobiet. W liczbach bezwzględnych oznacza to, że ponad 150 tys. kobiet w ciągu roku zostaje w ten sposób okaleczonych, ponad połowy nie pytano o zgodę. Nacięcie krocza ma je chronić przed samoistnym pęknięciem, ale nie ma żadnych naukowych dowodów, że tak jest. Przeciwnie, zabieg ten coraz częściej uznawany jest za uszkodzenie jatrogenne, czyli spowodowane przez działania lekarzy. „Pęknięta szyjka, pęknięta pochwa, oczywiście nacięcie krocza bez pytania. Nie wiem, czy przyczyny były fizjologiczne, czy to błąd położnej. Lekarka, która mnie szyła, powiedziała, że wszystko będzie na wypisie. Owszem było, ale po łacinie" - opisuje Basia, która w styczniu tego roku rodziła w Wojewódzkim Szpitalu Specjalistycznym w Gdańsku. Z dyskusji na forach internetowych widać, że kobiety bardzo obawiają się tego zabiegu, tworzą listy położnych, które nie tną i znają naturalne metody ochrony krocza. Nie bezpodstawnie. Gojenie bywa bolesne, a źle zszyte krocze wpływa na jakość życia seksualnego. Jest to również zabieg upokarzający, dość powszechną praktyką są niewybredne żarty personelu podczas zszywania: „Ten ostatni szew to dla męża, żeby pani była jak dziewica". Przyspieszanie i wywoływanie porodu (najczęściej przy użyciu syntetycznej oksytocyny) - według WHO nie powinno przekraczać 10 proc. przypadków, w Polsce przekracza 50 proc. Dr Turnbull, którego prace przyczyniły się do rozpowszechnienia wlewu dożylnego oksytocyny, po 20 latach stwierdził, że gdyby wiedział, do jakich nadużyć dojdzie, wahałby się, czy upowszechniać wyniki swoich badań. Znieczulenia - według WHO powinno się unikać podawania znieczulenia farmakologicznego. W Polsce to około jedna czwarta porodów. Problem w tym, że w około 20 proc. (według ankietowanych pacjentek) - 13 proc. (według ordynatorów) do znieczulenia stosuje się dolargan, pochodną morfiny, która źle wpływa na dziecko. Może upośledzać oddychanie i hamować odruch ssania, dlatego dziecku po porodzie trzeba podać antidotum. Na Zachodzie właściwie zrezygnowano z tego środka. Szwedzi stwierdzili zależność stosowania dolarganu przy porodzie z późniejszą skłonnością dzieci do uzależnień. Znieczulenie zewnątrzoponowe jest bezpieczniejsze, ale także może mieć skutki uboczne, o których często nie informuje się kobiet albo nie proponuje im się naturalnych metod łagodzenia bólu. Ponadto bywa ono płatne dodatkowo (300-500 zł). Elektroniczne monitorowanie płodu - wprowadzone najpierw wyłącznie dla ciąż zagrożonych zaczęło być stosowane rutynowo. Nie ma dowodów, że obniża wskaźnik umieralności niemowląt. Może natomiast wpływać na przebieg porodu, bo wiąże się z przymusem leżenia, sprawia także, że personel nie koncentruje się na rodzącej kobiecie, ale na monitorze. W polskich szpitalach nie zastosowano go tylko w 7 proc. przypadków, natomiast w 44 proc. monitorowano przez cały czas. Cesarskie cięcia - według WHO w krajach, gdzie odsetek śmierci okołoporodowej jest najniższy, odsetek cesarskich cięć wynosi mniej niż 10 proc. W żadnym regionie geograficznym nie powinien przekraczać 15 proc. Minęliśmy tę granicę 10 lat temu, a ostatnio przekroczyliśmy 20 proc. Podobnie jest w innych krajach; mówi się wręcz o epidemii cesarskich cięć. Z jednej strony przyczyna leży po stronie kobiet, które chcą rodzić szybko i bez bólu. - Mniej więcej 20 proc. pacjentek pyta o cięcie na życzenie. Są to młode, roszczeniowo nastawione dziewczyny, które chcą urodzić szybko i bez bólu - mówi dr Agnieszka Kurczuk-Powolny. - Poza tym jest to moda wykreowana przez gwiazdy, które nie mają czasu czekać na takie głupoty jak termin porodu. Z drugiej strony, jak podkreśla Anna Otffinowska, wiąże się z tym przyzwalająca postawa lekarzy. - Dla nich też jest to szybkie i łatwe - twierdzi. - Normalny poród trwa 15 godzin, cesarka - pół godziny, a poza tym jest to konkretne działanie. Ale trzeba pamiętać, że to chirurgiczna operacja ze wszystkimi tego konsekwencjami. Wstyd niepoczytalnych Kobiety, które trafiają na polskie porodówki, są o wiele bardziej świadome swych praw niż 10 lat temu. Uczą się walczyć o swoje, wymagać, mówić „nie". Jednak stosunek lekarzy do pacjentek nadal bywa autorytarny, a ich przewaga miażdżąca. Na pytanie: czy chce pani zaszkodzić dziecku, kobieta nie tylko da sobie naciąć krocze czy przebić pęcherz, ale amputować rękę. Nie ma zwyczaju mówienia prostym językiem, pokutuje myślenie, że kobieta nie zna się na rodzeniu i trzeba nią stanowczo pokierować. Teoretycznie pacjentka ma prawo do informacji. Jak to wygląda w praktyce, pokazuje monitoring przeprowadzony przez fundację Rodzić po Ludzku w województwie mazowieckim w 2004 r. Prawa pacjenta postrzegane są jako nowomodna fanaberia. Jeden z ankietowanych ordynatorów przyznał, że oczywiście udziela kobiecie informacji, ale w taki sposób, by mógł nią pokierować tak, jak chce. Inny wprost opisywał rodzące jako trochę niepoczytalne, więc trudno brać poważnie to, „co tam sobie wygadują okołoporodowo". Potwierdzają to historie opisywane przez internautki. Na pytanie: jakie leki dostaję, często słyszą, że „na zdrowie". „Chciałam zadać lekarzowi mnóstwo pytań. Czy to teleturniej? - odpowiedział" - opisuje jedna z nich. „Mówią nad tobą, a nie do ciebie. Kobieta traktowana jest jako przejściowy inkubator, a poza tym ciekawy przypadek dla studentów" - to opinia pacjentki ze szpitala przy ul. Karowej w Warszawie. Kobiet nie pyta się o zgodę na rutynowe zabiegi. Jedni lekarze tłumaczyli, że „nie widzą takiej konieczności", inni uznali to wręcz za „przegięcie". Nagminnie łamane jest prawo do poszanowania godności i intymności. Przy porodach i badaniach obecnych jest zbyt wiele osób, odbywają się one w krępujących warunkach. „Zwłaszcza obchody z lekarzami, studentami, zaglądającymi w intymne części. Strasznie się wstydziłam. Sam poród może być, poza lekarzem, który przechodził z boksu do boksu i przyglądał się szyciu krocza kręcąc głową z zachwytu czy też innego powodu" - opisuje pacjentka szpitala im. Kopernika w Gdańsku. Personel szpitalny tłumaczy brak intymności warunkami lokalowymi, ale często wynika on po prostu z bezmyślności. Tak jak w przypadku opisanym w monitoringu, gdy kobieta rodziła w łóżku ustawionym frontem do korytarza przy uchylonych drzwiach. Pracownik techniczny stojący na korytarzu obserwował poród i nikt nie zwrócił mu uwagi ani nie zamknął drzwi. Personel po prostu nie widzi problemu. Ordynator jednego z oddziałów położniczych uznał wprost, że obchodu, podczas którego siedem osób ogląda krocze kobiety, nie odbiera jako naruszenia godności czy intymności. Stereotyp: poród - szpital - lekarz jest niezwykle silny. - Twierdzenie, że przy porodzie niezbędny jest lekarz, to mit - twierdzi dr Agnieszka Kurczuk-Powolny. - Przeciwnie, przy fizjologicznym porodzie jest wręcz niepotrzebny. To marnowanie czasu, środków i niepotrzebny stres dla pacjentki. Do porodu wystarczy położna, lekarz powinien wkraczać, gdy zaczyna się patologia. Oddać poród kobiecie Jednak dla szpitalnych porodów właściwie nie ma w Polsce alternatywy. Jeszcze w latach 70. działały w Polsce izby porodowe prowadzone przez wykwalifikowane położne. Panowały w nich nieszpitalne obyczaje i duża swoboda. Odsetek wypadków śmiertelnych i komplikacji był niski. - To były najlepsze lata mojej pracy - wspomina Renata Mehl, położna z zakładu Zdrowa Rodzina. - Wszystko szło naturalnym rytmem, mało interwencji medycznych, nie cięłyśmy krocza, bo i po co. Gdy trudniejsze przypadki trzeba było odesłać do szpitala, kobiety płakały. Izby porodowe zlikwidowano jednak w ramach postępu. Została tylko jedna, w Lędzinach koło Tych, wybroniona przez lokalną społeczność. Alternatywą dla szpitali molochów, gdzie kręcą się tłumy stażystów, a kobiety rodzą uwiązane do kroplówek i monitorów, mogą być małe szpitale położnicze. Tam, jeśli tylko personel, a właściwie ordynator, ma otwartą głowę, łatwiej stworzyć odpowiednie warunki - dostosować rytm szpitala do rytmu porodu, a nie na odwrót. - Mnie to rajcuje - przyznaje dr Andrzej Przyboś, ordynator szpitala w Pucku. - Nie czuję się klinicystą. W małym, powiatowym szpitalu udaje się stworzyć atmosferę, w której można oddać poród kobiecie. To ona nim kieruje, my tylko pilnujemy. Choć liczba porodów domowych wzrosła ostatnio dwukrotnie (w 2003 r. było to 1600 przypadków), nadal stanowi promil w statystykach. Choć są całkowicie legalne, otacza je aura śmiertelnego niebezpieczeństwa i pokątności. Przykład Holandii pokazuje, że tak wcale być nie musi. Większość Holenderek rodzi we własnych domach lub w domach narodzin, a śmiertelność okołoporodowa jest tam niższa niż w innych krajach. Bezpieczeństwo porodów domowych potwierdziły także badania Lewisa Mehla na starannie dobranej próbie tysiąca porodów domowych i tysiąca szpitalnych. W szpitalu trzy razy więcej kobiet miało krwotok poporodowy, trzy i pół raza więcej dzieci wymagało reanimacji, a cztery razy więcej zostało zainfekowanych, trzydzieści razy więcej odniosło urazy na skutek interwencji (np. kleszcze), było 9 razy więcej pęknięć krocza. - Nie chodzi o to, by zamknąć szpitale położnicze, ale żeby kobietom, które chcą świadomie przeżyć swój poród, dać jakiś wybór - deklaruje Anna Otffinowska. - A u nas wyszło tak, że po akcji powstały enklawy, gdzie można rodzić po ludzku, ale najczęściej za pieniądze. Domy narodzin otwierane są w Niemczech, Szwajcarii, Wielkiej Brytanii, Czechach. Widać wyraźnie trend, by poród powrócił tam, gdzie odbywał się od tysięcy lat - do kobiecego kręgu. I nie chodzi tu o proste przeciwstawienie płci: lekarz - mężczyzna, położna - kobieta. Lekarki ginekolożki czy położne pracujące w szpitalach mogą mieć równie technokratyczny stosunek do porodu, bo są częścią tego samego systemu. Nawiasem mówiąc, warto, żeby pracujący na porodówkach poczytali listy kobiet na forach internetowych, peany na cześć lekarzy i położnych, którzy po prostu zachowywali się po ludzku. W jednym z przypadków do określenia położnej jako wspaniałej wystarczyło, że pozwoliła wyjść na siusiu, w przeciwieństwie do koleżanki z wcześniejszej zmiany, która zapowiedziała, że „nie będzie potem dzieciaka w kiblu szukać". Oczekiwanie na słowo wsparcia, gest jest wśród rodzących ogromne. Chodzi o przeciwstawienie paradygmatu profesji lekarza i położnej, tak jak ukształtowała je historia położnictwa. Akuszerki asystowały przy porodach, wzywając cyrulika tylko do skomplikowanych przypadków. Lekarz przychodził, by wykonać pewne czynności, akuszerka była z kobietą cały czas, by ją wspierać fizycznie i psychicznie. „Nic dziwnego, że w opinii tych mężczyzn poród był przypadkiem niebezpiecznym i grożącym życiu - nie mieli, tak jak położne - doświadczeń z setkami normalnych, nie wymagających interwencji porodów" - piszą autorki książki „Nasze ciała, nasze życie". - Lekarze są zawodowo przygotowani do porodu patologicznego. Przyzwyczajeni działać, a nie czekać. Stąd tyle interwencji bez potrzeby - mówi Irena Chołuj, położna od 17 lat przyjmująca porody domowe. Model opieki sprawowanej nad ciężarną kobietą przez położną jest tańszy i bardziej efektywny, pod warunkiem że jest to położna kompetentna, wykształcona i samodzielna. Tak jest w Holandii, gdzie rząd wspiera praktykę położnych (gdy np. w mieście działa położna i lekarz rodzinny oferujący opiekę położniczą, położna otrzymuje wyższą stawkę). U nas ustawa daje co prawda położnym samodzielność, ale status zawodowy tej grupy jest niski. - Ta grupa zawodowa straciła tożsamość. Boją się zawalczyć o swój zawód - mówi Anna Otffinowska. - Wiele z nich przyjmuje, że szpitalna rzeczywistość jest dana jak powietrze. Czują się podległe. Jednak pojawiła się grupa, która chce to zmienić. O tym, że nie jest łatwo, przekonują się położne przyjmujące porody domowe, które spotykają się z ostracyzmem środowiska, szykanami ze strony lekarzy, ordynatorzy grożą im zwolnieniem z pracy. Jednak okręgowe izby pielęgniarek i położnych starają się działać aktywniej, pojawiają się pomysły stworzenia w Polsce domów narodzin. Niektóre położne odchodzą ze szpitali i podejmują indywidualną praktykę albo tworzą niepubliczne zakłady. - Zajmujemy się wszystkim, co związane z płodnością, prowadzimy ciążę, przygotowujemy kobiety do porodu, by się nie bały i nie kojarzyły go ze szpitalną aparaturą - opisuje Renata Mehl. - Uczymy dziewczyny, żeby były asertywne i potrafiły zawalczyć o swoje. Kropla drąży beton.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość Warto przeczytac...
Domy narodzin otwierane są w Niemczech, Szwajcarii, Wielkiej Brytanii, Czechach. Widać wyraźnie trend, by poród powrócił tam, gdzie odbywał się od tysięcy lat - do kobiecego kręgu. I nie chodzi tu o proste przeciwstawienie płci: lekarz - mężczyzna, położna - kobieta. Lekarki ginekolożki czy położne pracujące w szpitalach mogą mieć równie technokratyczny stosunek do porodu, bo są częścią tego samego systemu. Nawiasem mówiąc, warto, żeby pracujący na porodówkach poczytali listy kobiet na forach internetowych, peany na cześć lekarzy i położnych, którzy po prostu zachowywali się po ludzku. W jednym z przypadków do określenia położnej jako wspaniałej wystarczyło, że pozwoliła wyjść na siusiu, w przeciwieństwie do koleżanki z wcześniejszej zmiany, która zapowiedziała, że „nie będzie potem dzieciaka w kiblu szukać". Oczekiwanie na słowo wsparcia, gest jest wśród rodzących ogromne. Chodzi o przeciwstawienie paradygmatu profesji lekarza i położnej, tak jak ukształtowała je historia położnictwa. Akuszerki asystowały przy porodach, wzywając cyrulika tylko do skomplikowanych przypadków. Lekarz przychodził, by wykonać pewne czynności, akuszerka była z kobietą cały czas, by ją wspierać fizycznie i psychicznie. „Nic dziwnego, że w opinii tych mężczyzn poród był przypadkiem niebezpiecznym i grożącym życiu - nie mieli, tak jak położne - doświadczeń z setkami normalnych, nie wymagających interwencji porodów" - piszą autorki książki „Nasze ciała, nasze życie". - Lekarze są zawodowo przygotowani do porodu patologicznego. Przyzwyczajeni działać, a nie czekać. Stąd tyle interwencji bez potrzeby - mówi Irena Chołuj, położna od 17 lat przyjmująca porody domowe. Model opieki sprawowanej nad ciężarną kobietą przez położną jest tańszy i bardziej efektywny, pod warunkiem że jest to położna kompetentna, wykształcona i samodzielna. Tak jest w Holandii, gdzie rząd wspiera praktykę położnych (gdy np. w mieście działa położna i lekarz rodzinny oferujący opiekę położniczą, położna otrzymuje wyższą stawkę). U nas ustawa daje co prawda położnym samodzielność, ale status zawodowy tej grupy jest niski. - Ta grupa zawodowa straciła tożsamość. Boją się zawalczyć o swój zawód - mówi Anna Otffinowska. - Wiele z nich przyjmuje, że szpitalna rzeczywistość jest dana jak powietrze. Czują się podległe. Jednak pojawiła się grupa, która chce to zmienić. O tym, że nie jest łatwo, przekonują się położne przyjmujące porody domowe, które spotykają się z ostracyzmem środowiska, szykanami ze strony lekarzy, ordynatorzy grożą im zwolnieniem z pracy. Jednak okręgowe izby pielęgniarek i położnych starają się działać aktywniej, pojawiają się pomysły stworzenia w Polsce domów narodzin. Niektóre położne odchodzą ze szpitali i podejmują indywidualną praktykę albo tworzą niepubliczne zakłady. - Zajmujemy się wszystkim, co związane z płodnością, prowadzimy ciążę, przygotowujemy kobiety do porodu, by się nie bały i nie kojarzyły go ze szpitalną aparaturą - opisuje Renata Mehl. - Uczymy dziewczyny, żeby były asertywne i potrafiły zawalczyć o swoje. Kropla drąży beton.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość IQ50
Patrzcie jakie czary, medycyny nie bylo i jakos ludzkosc nie wymarła :D dziwne zjawisko.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

×