Skocz do zawartości
Szukaj w
  • Więcej opcji...
Znajdź wyniki, które zawierają...
Szukaj wyników w...

Zarchiwizowany

Ten temat jest archiwizowany i nie można dodawać nowych odpowiedzi.

Gość alicja_zz

tokstyczna matka niszczy mnie psychicznie

Polecane posty

Gość alicja_zz

Mam dwójkę rodzeństwa, ja jestem najmłodsza. Gdy mieszkała w domu moja siostra cała złość matki była wyładowywana na niej: matka potrafiła uderzyć ją w twarz, pociągnąć za włosy albo popchnąć, bo siostra nie powiedziała, że np. coś się skończyło lub wyzywać za późniejszy powrót do domu. Brat zawsze był oczkiem w głowie mamy, więc jemu obrywało się najmniej. Od kiedy siostra wyszła za mąż i wyprowadziła się z domu cała "uwaga" skupiła się na mnie, choć już wcześniej nie miałam lekko. Całe swoje życie słyszałam, że nie jestem dość szczupła (przez co teraz cierpię na zaburzenia odżywiania, mam bulimię, bo usilnie staram się schudnąć), nie jestem dość dobra czy grzeczna, jestem egoistką, manipulatorką, zawsze robię wszystko by postawić na swoim i z nikim się nie liczę. Najgorsze jest to, że opowiada takie rzeczy np. fryzjerce albo ciotce, którą ostatni raz widziała 10 lat temu na jakimś pogrzebie. Ostatnio doszły kwestie "dorosłe": mój brat dostał świetną pracę, a ja nie pracuję. Moja siostra wyszła za mąż za cudownego faceta, zarabiają mnóstwo pieniędzy - wg matki mi nigdy się nie uda żyć w ten sposób. Gdy postanowiła, że wyjeżdża za granicę do pracy podjęłam się prowadzenia domu, choć skończyłam dopiero co 12 lat. Nie trudno się domyślić, że moje dzieciństwo już wtedy się skończyło, a kolejne 7 lat minęło mi jak jeden dzień, bo wiadomo jak absorbujące jest prowadzenie domu i nauka w gimnazjum a później w liceum. Nie jeździłam na imprezy, nie chodziłam na ogniska czy do kina, bo zawsze miałam coś do zrobienia (np. stertę ubrań do wyprania albo wyprasowania) lub byłam po prostu zbyt zmęczona, by imprezować do późnej nocy. Przez to opuściłam się też w nauce i musiałam wysłuchiwać niemiłe komentarze od nauczycieli na forum klasy. A to naprawdę nie była moja wina, to było dla mnie zbyt duże obciążenie fizyczne i psychiczne. Nigdy nie usłyszałam od matki, że mnie kocha, nie przytulała mnie, nigdy nie czułam wsparcia psychicznego. Zamiast mówić, że coś mi się uda zawsze twierdziła, że jestem zbyt słaba albo po prostu za głupia. Tak było np. z wyborem studiów - chciałam iść na psychologię, ale w końcu zrezygnowałam, bo uwierzyłam w to, co mówiła matka: że jestem słaba psychicznie, że nie dam sobie rady, że nie nadaję się. I wybrałam ekonomiczny kierunek, na którym po prostu się męczę. Ostatnio uświadomiłam sobie jedną rzecz: nigdy nie widziałam, ze mama jest szczęśliwa. Nie układa jej sie z moim ojcem, to fakt, ale to jej wina. Jest zbyt agresywna, zbyt dominująca, zbyt wredna. Nikt nie może z nią wytrzymać ani dogadać się. Ciągle wzbudza we mnie poczucie winy, obwinia za swoje niepowodzenia. Nigdy jej o nic nie prosiłam, bo wiązało się to z ogromnym stresem. Wiedziałam, że będzie wielka awantura o to, ze np. "według mnie" nie mam w czym chodzić. A bywało, ze naprawdę nie miałam. Bałam się wracać do domu po szkole, bo prawie zawsze trafiałam na zły humor matki i od razu wybuchały kłótnie. Nigdy nikt mnie nie odwiedzał, bo wstydziłam się zachowania matki, tego, co mogłaby zrobić lub powiedzieć w szale w towarzystwie np. mojej koleżanki. W sumie mama zawsze była zła, moje dzieciństwo to jeden wielki krzyk i wrzask- o wszystko. Wyzwiska, obwinianie, trzaskanie drzwiami i znikanie na noc. Matka nigdy nie rozmawiała ze mną o emocjach, wg niej człowiek wyraża dwie: jest zły albo w neutralnym nastroju. Płacz traktowała jako przejaw słabości, coś, co trzeba tępić, więc zazwyczaj jeśli musiałam płakałam w nocy, żeby nie widziała i nie krzyczała na mnie. Do dziś wzdrygam się na dźwięk podniesionego głosu, nawet gdy robi to ktoś obcy. Po prostu się boję. Gdy zmarła moja ukochana babcia, najbliższa mi osoba na tej planecie, wpadłam w mega depresję. Potrafiłam 3 dni nie wychodzić z łóżka. Moja matka nie reagowała, zachowywała się jak zwykle, chodziła na zakupy, rozpowiadała jedynie nieprawdziwe rzeczy o swojej zmarłej teściowej, co bardzo mnie bolało. Podsumowując: jestem emocjonalnym wrakiem. Mam niespełna 20 lat, a czuje się na 40 albo więcej. Nie potrafię okazywać emocji, wstydzę się ich. Nie potrafię pokazać, że mi na kimś zależy. Nie umiem z nikim się związać, bo ciągle huczy mi w głowie, że nie jestem dość dobra, by komuś "narzucać się" (dosłownie, tak myślę o związku). Przez to straciłam ostatnio szansę na coś naprawdę pięknego. Ale po prostu nie potrafię się odblokować, boję się skrzywdzenia, odrzucenia, choć w sumie przecież nie powinnam, to dla mnie nic nowego, moja matka zawsze to na mnie praktykowała, nie znam innego traktowania. Nie wiem, co to czułość, nie znam uczucia emocjonalnej więzi, nie potrafię do nikogo się przywiązać. Nie potrafię nawet kochać, nie wiem, jakie to uczucie. Nigdy w nikim się nie zakochałam, nigdy nie zaangażowałam się emocjonalnie. Mam wrażenie, że jestem emocjonalnie niedorozwinięta. Zawsze czuję się zbędna albo potrzebna jedynie wtedy, gdy przyjeżdża moja siostrzenica i trzeba się nią zając. Jak wspominałam matka mieszka za granicą, 4 razy w roku przyjeżdża do Polski, ja studiuję dziennie 200 km od domu. Gdy rozmawiamy przez telefon wszystko jest super, na odległość. Wystarczy kilka godzin w jej towarzystwie i znów czuję się jak śmieć. Robi mi awantury i wyrzuty o byle co. O źle postawioną szklankę w szafce - "nie szanujesz mojej pracy!". Nie daję rady, ciągły terror psychiczny coraz mocniej odciska się na moim codziennym życiu. Nie umiem już normalnie żyć, cieszyć się słonecznym dniem czy dobrą oceną. Są wakacje, wróciłam do domu na cale wakacje, a juz chce wracać do miasta, w którym studiuję. Zastanawiam się też nad kompletnym zerwaniem kontaktu z matką, przeniesieniem się na studia zaoczne i podjęciem pracy by samej się utrzymać - nawet kosztem głodowania i mieszkania w piwnicy. Co do taty - to cudowny człowiek, jestem córeczką tatusia, ale on nie jest w stanie mnie bronić, chociażby dlatego, ze całe dnie pracuje w przy wielu sytuacjach jest po prostu nieobecny. Wspiera mnie i psychicznie, i finansowo, obecnie jest mi najbliższy. A matka? Jedynie niszczy całą naszą rodzinę. Historii z jej udziałem jest mnóstwo, opisałam główne wątki.Nie wiem już co robić, poważnie rozważam podjęcie terapii. Nie radzę sobie z życiem. Wierzę, że moja historia brzmi znajomo wielu ludziom. Jak sobie z tym poradziliście? Udaje wam się żyć w miarę normalnie?

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość Ja mam to samo ze stara a
jestem facetem. Wedlug niej jestem paskudnym z wygladu nierobem itp ale jakos jak ide do akademika to nie widac bo reakcjach lasek zebym byl paskudny , wrecz przeciwnie, ciekawe czy z jakims paskuda umowiloby sie 5 dziewczyn w ciagu jednego miesiaca. Co do bycia nierobem to juz nie skomentuje, zapierdalam na studiach, caly dzien mnie w domu nie ma 10 h zajec dziennie to mam jeszcze nie spac? O co kaman. Powiem ci ze nie tylko ja tak mam , takich toksycznych matek sa tony, na to trzeba lac i wody nie spuszczac.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość alicja_zz
Za chwilę mam pociąg do miasta, w ktorym studiuje, nie wytrzymam z nią dłużej. Po dzisiejszej 'scenie' nie odzywam sie do niej, spakowalam sie i wracam do studenckiego mieszkania. Nigdy nie pojmę tego, jak kobieta, ktora nosila mnie pod sercem, z premedytacja niszczy moje życie.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość Wyprowadz sie od
niej jak ci nie pasuje.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość unicorn_
znajdź sposób, aby się od niej uwolnić, i nie łudź się, że ona kiedyś się zmieni - ludzkie życie jest na to za krótkie... wymaż ją ze swego życia... życzę Ci aby Twoje życie ułożyło się bez niej

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

×