Skocz do zawartości
Szukaj w
  • Więcej opcji...
Znajdź wyniki, które zawierają...
Szukaj wyników w...

Zarchiwizowany

Ten temat jest archiwizowany i nie można dodawać nowych odpowiedzi.

Gość łatwa studentka

Mój wykładowca skorzystał z moich usług... chyba rzucę studia

Polecane posty

Gość gość
A co wy z tymi skargami i pomowieniami? Jak chce dziewczyna to niech sobie pisze. Zajmijcie sie swoim zyciem a nie donosy slac na to co ktos pisze w internecie. Na tym forum ludzie rozne historie wymyslaja albo pisza prawde bo chca po prostu pogadac. Kto z kim sypia i na jakim jest stanowisku to jego sprawa.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Nie zdawałam sobie z tego wszystkiego sprawy. Nie pomyślałam zupełnie o tym, że mogę kogoś pomówić, że można w ten sposób skierować uwagę na kogoś zupełnie niewinnego. To było bardzo głupie, przyznaję. Teraz tego żałuję. Ale tak jak mówię to była moja głupota. Wydawało mi się, że w ten sposób chronię moją anonimowość. Wyszło zupełnie inaczej. Zgłosiłam ten temat do usunięcia, nie chcę mieć problemów. I tak mam ich już za dużo. O swoich przeżyciach będę pisać w innym temacie - już całkowicie anonimowo. Bardzo Was wszystkich proszę abyście w tym temacie już nic nie pisali, chciałabym aby wygasł. ssalmanellleeeee - Ciebie proszę tylko o to żebyś dała już spokój :) Nastraszyłaś mnie solidnie i już wymiotowałam z nerwów. Albo z przeziębienia. Ale przyznaję Ci rację, że to było bardzo głupie. Najlepiej po tym widać, że z prawem nie mam NIC wspólnego. Powtarzam jeszcze raz - TEN wykładowca nie wykłada ani na prawie ani w Krakowie. I nie musicie odpowiadać ;)

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość gość
Gosciu mysle ze dupska nikomu nie obrabia. Jezeli to prawda co pisze ta dziewczyna to wykladowca na pewno by nie chcial zeby ktos zyczliwy bronil jego dupska. Jest to ich sprawa. I powinno to zostać tak jak jest teraz. Czyta sie temat bo nie mam akurat nic ciekawszego do roboty...

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość gość
pewnie jestes najlepsza studentka

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość gość
Serio?

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość gość
a teraz opowiadanie zapozyczone z innego forum a historia przydarzyła mi się w te wakacje, kiedy zaczęłam nową pracę. Właśnie jechaliśmy na zjazd integracyjny z firmy. Ja i moje trzy koleżanki - Kasia, Nikola i Julia oraz nasz kolega Marek pojechaliśmy nad morze. Była ciepła lipcowa noc. Kiedy jechaliśmy i Kasi zachciało się siku, więc nasz kierowca zjechał na leśny parking. Poszłam wiec kawałek w las i za ogromnym drzewem podwinęłam moją króciutka spódniczkę, opuściłam majteczki, kucnęłam i zaczęłam robić siku. Jakoś dziwnie się czułam, jakby ktoś mnie podglądał, ale w pobliżu raczej nikogo nie było - w każdym razie tak myślałam. Nagle poczułam czyjąś dłoń na moich ustach. Ktoś zamknął mi je jedną ręką, a drugą zaczął łapczywie mnie dotykać po pośladkach. Włożył mi rękę miedzy uda i z pewnością poczuł jak ciepły strumyczek cieknie mu po dłoni. Zaczął mnie coraz łapczywiej dotykać. Czułam jak rozchyla moją c*pkę i masuje różowiutkie płateczki. Na początku broniłam się ale po chwili poczułam niesamowitą ochotę na sex z nieznajomym, a do tego od kilku godzin byłam mocno podniecona. Zaczęłam mu się poddawać, jednocześnie nie dając poznać po sobie, że mi się podoba. Stawiałam lekki opór, a wtedy zakleił mi usta jakąś taśmą, związał mi ręce, rzucił na kolana i przywiązał do drzewa. Czułam jak zaczyna zabawiać się moim tyłeczkiem. Byłam coraz bardziej podniecona, robiłam się naprawdę wilgotna. W pewnej chwili powiedział "lubisz to suko, wypnij dupcię jeszcze bardziej". Pragnęłam, żeby mnie wyjątkowo ostro przeleciał, więc robiłam wszystko co kazał, a on posuwał się coraz dalej. Ręką zaczął masować moją c**eczkę, od sterczącej i nabrzmiałej łechtaczki, przejechał delikatnie palcem po mokrym wejściu do środka, przez roweczek. Na chwilę zatrzymał się przy mojej drugiej dziurce, zrobił kilka ruchów palcami dookoła i pojechał dalej, aż do pleców. Potem pochylił się i zaczął mnie lizać. Gdy rękoma rozchylił moje pośladki i lizał moją d**eczkę, wypięłam się jak najmocniej mogłam. Zabawiał się moja dziureczką, lizał ją zaj**iście końcem języka, kilka razy włożył go mocno do środka, a pośladki mocno ściskał, ugniatał, i rozchylał. Czułam jak moja c*pka staje się maksymalnie wilgotna, jak soczki zaczynają spływać mi po udach. Nagle złapał mnie mocno za c*pkę, podnosząc mnie mocno do góry swoją wielką dłonią. Jednocześnie zaczął masować kciukiem moją łechtaczkę, która dosłownie pulsowała mi z podniecenia. Oddychałam coraz szybciej, pragnęłam żeby w końcu wsadził mi, a on tym czasem robił na łechtaczce okrągłe ruchy, ściskał ją mocno miedzy palcami, potem cofał dłoń i zabawiał się moją c*pką. Doprowadzało mnie to do szaleństwa, poruszałam biodrami w jego stronę. A on cały czas bawił się mną, rozchylał wejście do c*pki i najpierw lekko potem coraz głębiej wciskał mi w nią palce. Najpierw jeden, potem dwa, aż w końcu trzy i coraz mocniej i głębiej mnie nimi posuwał. Jedyne czego chciałam żeby we mnie wszedł, żeby mnie zerżnął, jak sukę. Dokładnie w tej samej chwili wyciągnął ze spodni swojego wielkiego k****a i wcisnął go w moją gorącą, ociekającą soczkami c*pkę. Nie czekał, aż zrobi się szersza, po prostu z całą stanowczością wbił się w nią po sam koniec. Wepchnął swojego niesamowicie wielkiego k****a po same jaja. Rżnął mnie tak ostro przez chwilę, aż nagle zwolnił i powiedział, że mam się pochylić, żeby mógł jeszcze głębiej we mnie wjechać. Pochylił się nade mną, złapał mnie za piersi i zaczął je gnieść, najpierw przez bluzeczkę pod którą nie miałam stanika, a potem podwinął mi ją do góry, tak że były całe na wierzchu i zaczął bawić się moimi suteczkami, ściskał je między palcami i naciągał. Jednocześnie wielkim, twardym k*****m wbijał się w moja c**eczkę głębiej i głębiej, tak jakby chciał mnie przebić na wylot. Dosłownie cały we mnie pulsował, a ja aż trzęsłam się z rozkoszy. C*pka głośno mlaskała przy każdym pchnięciu. Ciągle wypływały z niej nowe porcje kisielku. Nagle przestał mnie pieprzyć, wyciągnął k****a, rozchylił pośladki i zaczął masować moją d**eczkę palcami. Robił okrągłe ruchy, muskał ją, aż w końcu włożył mi w nią dwa palce i poruszał nimi w przód i w tył przez chwilę. W pewnym momencie przysunął się bliżej, rozchylił na maksa moje pośladki i wbił swojego k****a w mój tyłek. Posuwał mnie mocno, wkładając go do samego końca. Przez chwilę rozpychał mnie tak mocno, że czułam ból, ale po kilku pchnięciach, rozpychanie zaczęło mnie bardzo kręcić. W mojej dupce było tak ciasno, że idealnie czułam każdy milimetr ruchu i jak jego k***s we mnie pulsował. Jednocześnie rękoma zabawiał się moją c*pką. Włożył mi trzy palce i ruszał nimi we mnie, nie przestając rżnąć mnie w dupcię swoim wielkim k*****m. Nagle stało się coś dziwnego. Usłyszałam w tym wszystkim jakieś dziwne dźwięki. Okazało się, że wszyscy nas obserwowali. Mimo, że z boku wyglądało to jak gwałt na mnie, nie pomogli mi tylko stali trochę oddaleni od siebie i zabawiali się, każdy sam. Przy jednym drzewie Julia zabawiała się jedna ręką swoimi cycuszkami, dotykała je przez sukienkę a drugą miała pod i dotykała swojej c*pki. Przy drugim drzewie Nikola miała spuszczone spodnie na kolana i też macała swoją c**eczkę. Przy trzecim drzewie stała nago Kasia. Miała jedna nogę postawioną na pniu, więc w świetle księżyca było widać jej wilgotna, błyszczącą od kisielku c**eczkę i kształtne piersi. Przy kolejnym drzewie stał Marek z wyciągniętą pałą, masował ja sobie patrząc z pożądaniem po kolei na wszystkie laseczki i na mnie. A zaraz za następnym drzewem nasz kierowca, który robił to samo co Marek. Nagle mój „napastnik” to zauważył, bo na chwilę zwolnił z posuwaniem mojego tyłeczka. Ale zaraz kiwnął ręka na resztę i powiedział „chodźcie, pobawimy się wszyscy”. Wtedy dopiero podeszli do nas. Ktoś odwiązał mnie od drzewa i odkleił taśmę z ust, jednocześnie przykładając mi do nich k****a, równie dużego jak fiut mojego „gwałciciela”. Nie czekając długo wzięłam go w dłoń. Był wielki i twardy – taki jakiego najbardziej lubiłam mieć w buzi i c**eczce. Zaczęłam do delikatnie lizać go po czubeczku, a potem poruszać dłonią do góry i w dół. Po chwili coraz szybciej i szybciej, jednocześnie pieszcząc go językiem, aż w końcu wsadziłam go do ust i obciągałam jak tylko umiałam najlepiej. Wtedy podeszła Nikola kucnęła za Markiem. Zaczęła go głaskać po tyłku i zabawiać się jego jajami. Ściskała je delikatnie, a ja w tym czasie wciskałam k****a coraz głębiej w moje usta, zasysając go jak najmocniej potrafiłam, a mój oprawca cały czas rżnął mnie w tyłek, rzucając od czasu do czasu "lubisz to suko, lubisz jak wielki k***s posuwa twoją d**ę?". Cała drżałam z podniecenia, kisielek płynął mi po udał i rozmazywał się na jego dłoni i jajach. Z ust kapała mi ślina, czułam że jeszcze chwila i dojdę. Nagle wyciągnął ze mnie k****a i położył się na plecach. Usiadłam na jego wielkiego, sterczącego k****a plecami do jego twarzy. Kiedy się w końcu nadziałam z głośnym mlaśnięciem c**eczki na jego pałę, chwycił mnie za pośladki, rozchylił je i wcisnął palec w mój tyłek. Zaczęłam głośno jęczeć, to było coś niesamowitego. Ujeżdżałam jego wielkiego k****a, a on zabawiał się moją dziureczką. Nikola usiadła na jego twarzy, a on zaczął zabawiać się jej c*pką. Lizał ją ostro, rozchylał i wciskał w nią palce. Weszły w nią aż cztery. W tym samym czasie ona pochyliła się na moje plecy, złapała mnie za piersi i zaczęła się zabawiać. Gdy ja ujeżdżałam wielkiego k****a, Nikola całowała mnie po szyi, ściskała moje piersi, naciągała moje suteczki ściskała je miedzy palcami, a on lizał jej wilgotna c*pkę. Po naszej prawej stronie na plecach leżała Kasia, a nasz kierowca unosił jej nogi jak wysoko mógł i wbijał się w jej wygoloną c*pkę mocno i zdecydowanie, raz za razem. Marek dorwał Julię na kolanach i posuwał ja w tyłek tak ostro, że głośno jęczała. Po jakimś czasie Julia rozłożyła nóżki przed moja twarzą. miała cudowną c**eczkę, dokładnie ogoloną, gorącą i pachnącą soczkami. Nad nią uklęknął nasz kierowca. Lizała mu jego jaja, a ręką masowała k****a przesuwając ręką raz w górę raz w dół…brała w usta jego jaja i delikatnie je ssała. Gdy zeszłam z „gwałciciela” moim tyłeczkiem zajął się Marek. Okazało się, że ma jeszcze większego k****a niż tamten. Wcisnął się z całej siły w moja wilgotną c*pkę i posuwał mnie jak mógł najmocniej. trzymał mnie za uda i wbijał się głęboko, jakby chciał mnie przebić na wylot. Cudownie mnie rozpychał, byłam jeszcze bardziej podniecona… Pod moją c*pką leżała Nikola na plecach i języczkiem pieściła moją łechtaczkę, od czasu do czasu ją zasysając. Przy okazji od czasu do czasu przestawała lizać mnie i obrabiała jaja Marka. Najczęściej trzymała je w dłoni, a języczkiem muskała moja łechtaczkę. Między nogami Nikoli leżała Kasia i bawiła się jej c*pką. Lizała ja, wciskała w c*pkę jakąś buteleczkę, którą miała w torebce, i mocno ją posuwała, aż ta głośno krzyczała z rozkoszy i wiła się w ekstazie. Z jej wypiętego tyłeczka skorzystał mój oprawca, dopadł jej pośladków, mocno

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość gość
a historia przydarzyła mi się w te wakacje, kiedy zaczęłam nową pracę. Właśnie jechaliśmy na zjazd integracyjny z firmy. Ja i moje trzy koleżanki - Kasia, Nikola i Julia oraz nasz kolega Marek pojechaliśmy nad morze. Była ciepła lipcowa noc. Kiedy jechaliśmy i Kasi zachciało się siku, więc nasz kierowca zjechał na leśny parking. Poszłam wiec kawałek w las i za ogromnym drzewem podwinęłam moją króciutka spódniczkę, opuściłam majteczki, kucnęłam i zaczęłam robić siku. Jakoś dziwnie się czułam, jakby ktoś mnie podglądał, ale w pobliżu raczej nikogo nie było - w każdym razie tak myślałam. Nagle poczułam czyjąś dłoń na moich ustach. Ktoś zamknął mi je jedną ręką, a drugą zaczął łapczywie mnie dotykać po pośladkach. Włożył mi rękę miedzy uda i z pewnością poczuł jak ciepły strumyczek cieknie mu po dłoni. Zaczął mnie coraz łapczywiej dotykać. Czułam jak rozchyla moją c*pkę i masuje różowiutkie płateczki. Na początku broniłam się ale po chwili poczułam niesamowitą ochotę na sex z nieznajomym, a do tego od kilku godzin byłam mocno podniecona. Zaczęłam mu się poddawać, jednocześnie nie dając poznać po sobie, że mi się podoba. Stawiałam lekki opór, a wtedy zakleił mi usta jakąś taśmą, związał mi ręce, rzucił na kolana i przywiązał do drzewa. Czułam jak zaczyna zabawiać się moim tyłeczkiem. Byłam coraz bardziej podniecona, robiłam się naprawdę wilgotna. W pewnej chwili powiedział "lubisz to suko, wypnij dupcię jeszcze bardziej". Pragnęłam, żeby mnie wyjątkowo ostro przeleciał, więc robiłam wszystko co kazał, a on posuwał się coraz dalej. Ręką zaczął masować moją c**eczkę, od sterczącej i nabrzmiałej łechtaczki, przejechał delikatnie palcem po mokrym wejściu do środka, przez roweczek. Na chwilę zatrzymał się przy mojej drugiej dziurce, zrobił kilka ruchów palcami dookoła i pojechał dalej, aż do pleców. Potem pochylił się i zaczął mnie lizać. Gdy rękoma rozchylił moje pośladki i lizał moją d**eczkę, wypięłam się jak najmocniej mogłam. Zabawiał się moja dziureczką, lizał ją zaj**iście końcem języka, kilka razy włożył go mocno do środka, a pośladki mocno ściskał, ugniatał, i rozchylał. Czułam jak moja c*pka staje się maksymalnie wilgotna, jak soczki zaczynają spływać mi po udach. Nagle złapał mnie mocno za c*pkę, podnosząc mnie mocno do góry swoją wielką dłonią. Jednocześnie zaczął masować kciukiem moją łechtaczkę, która dosłownie pulsowała mi z podniecenia. Oddychałam coraz szybciej, pragnęłam żeby w końcu wsadził mi, a on tym czasem robił na łechtaczce okrągłe ruchy, ściskał ją mocno miedzy palcami, potem cofał dłoń i zabawiał się moją c*pką. Doprowadzało mnie to do szaleństwa, poruszałam biodrami w jego stronę. A on cały czas bawił się mną, rozchylał wejście do c*pki i najpierw lekko potem coraz głębiej wciskał mi w nią palce. Najpierw jeden, potem dwa, aż w końcu trzy i coraz mocniej i głębiej mnie nimi posuwał. Jedyne czego chciałam żeby we mnie wszedł, żeby mnie zerżnął, jak sukę. Dokładnie w tej samej chwili wyciągnął ze spodni swojego wielkiego k****a i wcisnął go w moją gorącą, ociekającą soczkami c*pkę. Nie czekał, aż zrobi się szersza, po prostu z całą stanowczością wbił się w nią po sam koniec. Wepchnął swojego niesamowicie wielkiego k****a po same jaja. Rżnął mnie tak ostro przez chwilę, aż nagle zwolnił i powiedział, że mam się pochylić, żeby mógł jeszcze głębiej we mnie wjechać. Pochylił się nade mną, złapał mnie za piersi i zaczął je gnieść, najpierw przez bluzeczkę pod którą nie miałam stanika, a potem podwinął mi ją do góry, tak że były całe na wierzchu i zaczął bawić się moimi suteczkami, ściskał je między palcami i naciągał. Jednocześnie wielkim, twardym k*****m wbijał się w moja c**eczkę głębiej i głębiej, tak jakby chciał mnie przebić na wylot. Dosłownie cały we mnie pulsował, a ja aż trzęsłam się z rozkoszy. C*pka głośno mlaskała przy każdym pchnięciu. Ciągle wypływały z niej nowe porcje kisielku. Nagle przestał mnie pieprzyć, wyciągnął k****a, rozchylił pośladki i zaczął masować moją d**eczkę palcami. Robił okrągłe ruchy, muskał ją, aż w końcu włożył mi w nią dwa palce i poruszał nimi w przód i w tył przez chwilę. W pewnym momencie przysunął się bliżej, rozchylił na maksa moje pośladki i wbił swojego k****a w mój tyłek. Posuwał mnie mocno, wkładając go do samego końca. Przez chwilę rozpychał mnie tak mocno, że czułam ból, ale po kilku pchnięciach, rozpychanie zaczęło mnie bardzo kręcić. W mojej dupce było tak ciasno, że idealnie czułam każdy milimetr ruchu i jak jego k***s we mnie pulsował. Jednocześnie rękoma zabawiał się moją c*pką. Włożył mi trzy palce i ruszał nimi we mnie, nie przestając rżnąć mnie w dupcię swoim wielkim k*****m. Nagle stało się coś dziwnego. Usłyszałam w tym wszystkim jakieś dziwne dźwięki. Okazało się, że wszyscy nas obserwowali. Mimo, że z boku wyglądało to jak gwałt na mnie, nie pomogli mi tylko stali trochę oddaleni od siebie i zabawiali się, każdy sam. Przy jednym drzewie Julia zabawiała się jedna ręką swoimi cycuszkami, dotykała je przez sukienkę a drugą miała pod i dotykała swojej c*pki. Przy drugim drzewie Nikola miała spuszczone spodnie na kolana i też macała swoją c**eczkę. Przy trzecim drzewie stała nago Kasia. Miała jedna nogę postawioną na pniu, więc w świetle księżyca było widać jej wilgotna, błyszczącą od kisielku c**eczkę i kształtne piersi. Przy kolejnym drzewie stał Marek z wyciągniętą pałą, masował ja sobie patrząc z pożądaniem po kolei na wszystkie laseczki i na mnie. A zaraz za następnym drzewem nasz kierowca, który robił to samo co Marek. Nagle mój „napastnik” to zauważył, bo na chwilę zwolnił z posuwaniem mojego tyłeczka. Ale zaraz kiwnął ręka na resztę i powiedział „chodźcie, pobawimy się wszyscy”. Wtedy dopiero podeszli do nas. Ktoś odwiązał mnie od drzewa i odkleił taśmę z ust, jednocześnie przykładając mi do nich k****a, równie dużego jak fiut mojego „gwałciciela”. Nie czekając długo wzięłam go w dłoń. Był wielki i twardy – taki jakiego najbardziej lubiłam mieć w buzi i c**eczce. Zaczęłam do delikatnie lizać go po czubeczku, a potem poruszać dłonią do góry i w dół. Po chwili coraz szybciej i szybciej, jednocześnie pieszcząc go językiem, aż w końcu wsadziłam go do ust i obciągałam jak tylko umiałam najlepiej. Wtedy podeszła Nikola kucnęła za Markiem. Zaczęła go głaskać po tyłku i zabawiać się jego jajami. Ściskała je delikatnie, a ja w tym czasie wciskałam k****a coraz głębiej w moje usta, zasysając go jak najmocniej potrafiłam, a mój oprawca cały czas rżnął mnie w tyłek, rzucając od czasu do czasu "lubisz to suko, lubisz jak wielki k***s posuwa twoją d**ę?". Cała drżałam z podniecenia, kisielek płynął mi po udał i rozmazywał się na jego dłoni i jajach. Z ust kapała mi ślina, czułam że jeszcze chwila i dojdę. Nagle wyciągnął ze mnie k****a i położył się na plecach. Usiadłam na jego wielkiego, sterczącego k****a plecami do jego twarzy. Kiedy się w końcu nadziałam z głośnym mlaśnięciem c**eczki na jego pałę, chwycił mnie za pośladki, rozchylił je i wcisnął palec w mój tyłek. Zaczęłam głośno jęczeć, to było coś niesamowitego. Ujeżdżałam jego wielkiego k****a, a on zabawiał się moją dziureczką. Nikola usiadła na jego twarzy, a on zaczął zabawiać się jej c*pką. Lizał ją ostro, rozchylał i wciskał w nią palce. Weszły w nią aż cztery. W tym samym czasie ona pochyliła się na moje plecy, złapała mnie za piersi i zaczęła się zabawiać. Gdy ja ujeżdżałam wielkiego k****a, Nikola całowała mnie po szyi, ściskała moje piersi, naciągała moje suteczki ściskała je miedzy palcami, a on lizał jej wilgotna c*pkę. Po naszej prawej stronie na plecach leżała Kasia, a nasz kierowca unosił jej nogi jak wysoko mógł i wbijał się w jej wygoloną c*pkę mocno i zdecydowanie, raz za razem. Marek dorwał Julię na kolanach i posuwał ja w tyłek tak ostro, że głośno jęczała. Po jakimś czasie Julia rozłożyła nóżki przed moja twarzą. miała cudowną c**eczkę, dokładnie ogoloną, gorącą i pachnącą soczkami. Nad nią uklęknął nasz kierowca. Lizała mu jego jaja, a ręką masowała k****a przesuwając ręką raz w górę raz w dół…brała w usta jego jaja i delikatnie je ssała. Gdy zeszłam z „gwałciciela” moim tyłeczkiem zajął się Marek. Okazało się, że ma jeszcze większego k****a niż tamten. Wcisnął się z całej siły w moja wilgotną c*pkę i posuwał mnie jak mógł najmocniej. trzymał mnie za uda i wbijał się głęboko, jakby chciał mnie przebić na wylot. Cudownie mnie rozpychał, byłam jeszcze bardziej podniecona… Pod moją c*pką leżała Nikola na plecach i języczkiem pieściła moją łechtaczkę, od czasu do czasu ją zasysając. Przy okazji od czasu do czasu przestawała lizać mnie i obrabiała jaja Marka. Najczęściej trzymała je w dłoni, a języczkiem muskała moja łechtaczkę. Między nogami Nikoli leżała Kasia i bawiła się jej c*pką. Lizała ja, wciskała w c*pkę jakąś buteleczkę, którą miała w torebce, i mocno ją posuwała, aż ta głośno krzyczała z rozkoszy i wiła się w ekstazie. Z jej wypiętego tyłeczka skorzystał mój oprawca, dopadł jej pośladków, mocno

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość gość
tak jak napisałam wcześniej, sledzę Twoją historię, widzę też , ze chcesz usunąć ten temat - szkoda. Ale nie dziwie sie, skoro tyle podłych mord na tym forum. Jednak jakbys chciała pogadac, to napisz ; zielonaa14@wp.pl .

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość gość
Ten temat to żałosna obrzydliwa prowokacja chorej osoby.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość gość
Witajcie. To długa historia, dla wytrwałych. Kiedy miałam 18 lat spotykałam się z pewnym chłopakiem. Bardzo go kochałam, świata poza nim nie widziałam. On mówił, że też mnie kocha, wierzyłam, ufałam... aż pewnego dnia zobaczyłam go w parku obściskującego się z moją koleżanką ze szkoły. To był dla mnie szok, zrobiłam mu awanturę, zerwałam. Michał (tak nazwijmy tego chłopaka) był starszy ode mnie o dwa lata, bardziej doświadczony... a ja młoda gęś ulegałam mu we wszystkim i wszystko mu też oddałam. Miesiąc po rozstaniu, kiedy byłam jeszcze w totalnej rozsypce okazało się, że jestem w ciąży. Pochodzę z małego miasta, gdzie wszyscy się znają a plotki rozchodzą się jak świeże bułeczki... Dla rodziców był to szok, byli rozczarowani, w końcu byłam ich ukochaną jedynaczką. Ojciec pracował wtedy we Francji, więc wymyślili z mamą, że do niego polecimy jak tylko zdam maturę, do której zostały raptem 2 tygodnie. Aborcja nie wchodziła w grę, jesteśmy katolikami. Wśród znajomych nikt nie wiedział, że jestem w ciąży... Michałowi też nie mówiłam. Wyjechałam jeszcze z płaskim brzuchem. W Paryżu urodziłam Jasia. Ogarnęłam się ze swoim życiem, poszłam na studia. O Michale powoli zapominałam. Po studiach zaczęłam pracować w miejscowej galerii sztuki, stanęłam na nogi... Życie zaczęło mi się układać, mimo że sama - byłam szczęśliwa. Rodzice nie mogli już wytrzymać we Francji, ciągnęło ich do domu na starość, namawiali mnie abym wróciła z nimi, ale ja się uparłam, że zostaję. Oni załatwili wszystkie formalności i wrócili do naszego miasteczka, chcieli spokojnego życia. Na początku było mi pusto i smutno, ale przyzwyczaiłam się...Jasiek z każdym rokiem stawał się coraz bardziej podobny fizycznie do Michała. Te same wielkie, zielone oczy, wydatne usta, kręcące się jak u cherubina blond włoski. W przeciwieństwie jednak do swojego ojca był mądrym i dobrym dzieckiem... jestem z niego bardzo dumna. Wszystko układało sie dobrze, dopóki nie wróciliśmy teraz do PL na wakacje do rodziców. Byliśmy na spacerze dzisiaj, ja i Jasiek... no i oczywiście natknęliśmy się na Michała. Spojrzał na mnie jakby ducha zobaczył. Ja udawałam, że go nie widzę, ale oczywiście on przyszedł się przywitać. Byłam oficjalna i chciałam się pożegnać jak najszybciej, ale Jaśkowi znudziło się obserwowanie wiewiórki i podbiegł do nas z okrzykiem "mamo, kup mi lody". Michał tylko uniósł brwi. A mnie zamurowało... Patrzył na młodego i nic nie mówił... jakby rachował w pamięci ile czasu mineło odkąd my... a może tylko mi się wydaje? Próbowałam się wykręcić, że musimy już iść... ale on wziął młodego w wir pytań. Jak ma na imię, ile ma lat... mam wrażenie, że pokojarzył fakty :/ nie chcę aby mój syn miał z nim styczność. Dobrze nam we dwoje... co taki człowiek mógłby mu przekazać? Nic dobrego przecież. Ehhh... Jak się wam wydaje... czy mógł się domyślić prawdy? Młody wygląda jak jego miniaturka... co powinnam robić? Zaprzeczać w razie czego? Witajcie. To długa historia, dla wytrwałych. Kiedy miałam 18 lat spotykałam się z pewnym chłopakiem. Bardzo go kochałam, świata poza nim nie widziałam. On mówił, że też mnie kocha, wierzyłam, ufałam... aż pewnego dnia zobaczyłam go w parku obściskującego się z moją koleżanką ze szkoły. To był dla mnie szok, zrobiłam mu awanturę, zerwałam. Michał (tak nazwijmy tego chłopaka) był starszy ode mnie o dwa lata, bardziej doświadczony... a ja młoda gęś ulegałam mu we wszystkim i wszystko mu też oddałam. Miesiąc po rozstaniu, kiedy byłam jeszcze w totalnej rozsypce okazało się, że jestem w ciąży. Pochodzę z małego miasta, gdzie wszyscy się znają a plotki rozchodzą się jak świeże bułeczki... Dla rodziców był to szok, byli rozczarowani, w końcu byłam ich ukochaną jedynaczką. Ojciec pracował wtedy we Francji, więc wymyślili z mamą, że do niego polecimy jak tylko zdam maturę, do której zostały raptem 2 tygodnie. Aborcja nie wchodziła w grę, jesteśmy katolikami. Wśród znajomych nikt nie wiedział, że jestem w ciąży... Michałowi też nie mówiłam. Wyjechałam jeszcze z płaskim brzuchem. W Paryżu urodziłam Jasia. Ogarnęłam się ze swoim życiem, poszłam na studia. O Michale powoli zapominałam. Po studiach zaczęłam pracować w miejscowej galerii sztuki, stanęłam na nogi... Życie zaczęło mi się układać, mimo że sama - byłam szczęśliwa. Rodzice nie mogli już wytrzymać we Francji, ciągnęło ich do domu na starość, namawiali mnie abym wróciła z nimi, ale ja się uparłam, że zostaję. Oni załatwili wszystkie formalności i wrócili do naszego miasteczka, chcieli spokojnego życia. Na początku było mi pusto i smutno, ale przyzwyczaiłam się...Jasiek z każdym rokiem stawał się coraz bardziej podobny fizycznie do Michała. Te same wielkie, zielone oczy, wydatne usta, kręcące się jak u cherubina blond włoski. W przeciwieństwie jednak do swojego ojca był mądrym i dobrym dzieckiem... jestem z niego bardzo dumna. Wszystko układało sie dobrze, dopóki nie wróciliśmy teraz do PL na wakacje do rodziców. Byliśmy na spacerze dzisiaj, ja i Jasiek... no i oczywiście natknęliśmy się na Michała. Spojrzał na mnie jakby ducha zobaczył. Ja udawałam, że go nie widzę, ale oczywiście on przyszedł się przywitać. Byłam oficjalna i chciałam się pożegnać jak najszybciej, ale Jaśkowi znudziło się obserwowanie wiewiórki i podbiegł do nas z okrzykiem "mamo, kup mi lody". Michał tylko uniósł brwi. A mnie zamurowało... Patrzył na młodego i nic nie mówił... jakby rachował w pamięci ile czasu mineło odkąd my... a może tylko mi się wydaje? Próbowałam się wykręcić, że musimy już iść... ale on wziął młodego w wir pytań. Jak ma na imię, ile ma lat... mam wrażenie, że pokojarzył fakty :/ nie chcę aby mój syn miał z nim styczność. Dobrze nam we dwoje... co taki człowiek mógłby mu przekazać? Nic dobrego przecież. Ehhh... Jak się wam wydaje... czy mógł się domyślić prawdy? Młody wygląda jak jego miniaturka... co powinnam robić? Zaprzeczać w razie czego?

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość gość
Witajcie. To długa historia, dla wytrwałych. Kiedy miałam 18 lat spotykałam się z pewnym chłopakiem. Bardzo go kochałam, świata poza nim nie widziałam. On mówił, że też mnie kocha, wierzyłam, ufałam... aż pewnego dnia zobaczyłam go w parku obściskującego się z moją koleżanką ze szkoły. To był dla mnie szok, zrobiłam mu awanturę, zerwałam. Michał (tak nazwijmy tego chłopaka) był starszy ode mnie o dwa lata, bardziej doświadczony... a ja młoda gęś ulegałam mu we wszystkim i wszystko mu też oddałam. Miesiąc po rozstaniu, kiedy byłam jeszcze w totalnej rozsypce okazało się, że jestem w ciąży. Pochodzę z małego miasta, gdzie wszyscy się znają a plotki rozchodzą się jak świeże bułeczki... Dla rodziców był to szok, byli rozczarowani, w końcu byłam ich ukochaną jedynaczką. Ojciec pracował wtedy we Francji, więc wymyślili z mamą, że do niego polecimy jak tylko zdam maturę, do której zostały raptem 2 tygodnie. Aborcja nie wchodziła w grę, jesteśmy katolikami. Wśród znajomych nikt nie wiedział, że jestem w ciąży... Michałowi też nie mówiłam. Wyjechałam jeszcze z płaskim brzuchem. W Paryżu urodziłam Jasia. Ogarnęłam się ze swoim życiem, poszłam na studia. O Michale powoli zapominałam. Po studiach zaczęłam pracować w miejscowej galerii sztuki, stanęłam na nogi... Życie zaczęło mi się układać, mimo że sama - byłam szczęśliwa. Rodzice nie mogli już wytrzymać we Francji, ciągnęło ich do domu na starość, namawiali mnie abym wróciła z nimi, ale ja się uparłam, że zostaję. Oni załatwili wszystkie formalności i wrócili do naszego miasteczka, chcieli spokojnego życia. Na początku było mi pusto i smutno, ale przyzwyczaiłam się...Jasiek z każdym rokiem stawał się coraz bardziej podobny fizycznie do Michała. Te same wielkie, zielone oczy, wydatne usta, kręcące się jak u cherubina blond włoski. W przeciwieństwie jednak do swojego ojca był mądrym i dobrym dzieckiem... jestem z niego bardzo dumna. Wszystko układało sie dobrze, dopóki nie wróciliśmy teraz do PL na wakacje do rodziców. Byliśmy na spacerze dzisiaj, ja i Jasiek... no i oczywiście natknęliśmy się na Michała. Spojrzał na mnie jakby ducha zobaczył. Ja udawałam, że go nie widzę, ale oczywiście on przyszedł się przywitać. Byłam oficjalna i chciałam się pożegnać jak najszybciej, ale Jaśkowi znudziło się obserwowanie wiewiórki i podbiegł do nas z okrzykiem "mamo, kup mi lody". Michał tylko uniósł brwi. A mnie zamurowało... Patrzył na młodego i nic nie mówił... jakby rachował w pamięci ile czasu mineło odkąd my... a może tylko mi się wydaje? Próbowałam się wykręcić, że musimy już iść... ale on wziął młodego w wir pytań. Jak ma na imię, ile ma lat... mam wrażenie, że pokojarzył fakty :/ nie chcę aby mój syn miał z nim styczność. Dobrze nam we dwoje... co taki człowiek mógłby mu przekazać? Nic dobrego przecież. Ehhh... Jak się wam wydaje... czy mógł się domyślić prawdy? Młody wygląda jak jego miniaturka... co powinnam robić? Zaprzeczać w razie czego?

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość gość
Witajcie. To długa historia, dla wytrwałych. Kiedy miałam 18 lat spotykałam się z pewnym chłopakiem. Bardzo go kochałam, świata poza nim nie widziałam. On mówił, że też mnie kocha, wierzyłam, ufałam... aż pewnego dnia zobaczyłam go w parku obściskującego się z moją koleżanką ze szkoły. To był dla mnie szok, zrobiłam mu awanturę, zerwałam. Michał (tak nazwijmy tego chłopaka) był starszy ode mnie o dwa lata, bardziej doświadczony... a ja młoda gęś ulegałam mu we wszystkim i wszystko mu też oddałam. Miesiąc po rozstaniu, kiedy byłam jeszcze w totalnej rozsypce okazało się, że jestem w ciąży. Pochodzę z małego miasta, gdzie wszyscy się znają a plotki rozchodzą się jak świeże bułeczki... Dla rodziców był to szok, byli rozczarowani, w końcu byłam ich ukochaną jedynaczką. Ojciec pracował wtedy we Francji, więc wymyślili z mamą, że do niego polecimy jak tylko zdam maturę, do której zostały raptem 2 tygodnie. Aborcja nie wchodziła w grę, jesteśmy katolikami. Wśród znajomych nikt nie wiedział, że jestem w ciąży... Michałowi też nie mówiłam. Wyjechałam jeszcze z płaskim brzuchem. W Paryżu urodziłam Jasia. Ogarnęłam się ze swoim życiem, poszłam na studia. O Michale powoli zapominałam. Po studiach zaczęłam pracować w miejscowej galerii sztuki, stanęłam na nogi... Życie zaczęło mi się układać, mimo że sama - byłam szczęśliwa. Rodzice nie mogli już wytrzymać we Francji, ciągnęło ich do domu na starość, namawiali mnie abym wróciła z nimi, ale ja się uparłam, że zostaję. Oni załatwili wszystkie formalności i wrócili do naszego miasteczka, chcieli spokojnego życia. Na początku było mi pusto i smutno, ale przyzwyczaiłam się...Jasiek z każdym rokiem stawał się coraz bardziej podobny fizycznie do Michała. Te same wielkie, zielone oczy, wydatne usta, kręcące się jak u cherubina blond włoski. W przeciwieństwie jednak do swojego ojca był mądrym i dobrym dzieckiem... jestem z niego bardzo dumna. Wszystko układało sie dobrze, dopóki nie wróciliśmy teraz do PL na wakacje do rodziców. Byliśmy na spacerze dzisiaj, ja i Jasiek... no i oczywiście natknęliśmy się na Michała. Spojrzał na mnie jakby ducha zobaczył. Ja udawałam, że go nie widzę, ale oczywiście on przyszedł się przywitać. Byłam oficjalna i chciałam się pożegnać jak najszybciej, ale Jaśkowi znudziło się obserwowanie wiewiórki i podbiegł do nas z okrzykiem "mamo, kup mi lody". Michał tylko uniósł brwi. A mnie zamurowało... Patrzył na młodego i nic nie mówił... jakby rachował w pamięci ile czasu mineło odkąd my... a może tylko mi się wydaje? Próbowałam się wykręcić, że musimy już iść... ale on wziął młodego w wir pytań. Jak ma na imię, ile ma lat... mam wrażenie, że pokojarzył fakty :/ nie chcę aby mój syn miał z nim styczność. Dobrze nam we dwoje... co taki człowiek mógłby mu przekazać? Nic dobrego przecież. Ehhh... Jak się wam wydaje... czy mógł się domyślić prawdy? Młody wygląda jak jego miniaturka... co powinnam robić? Zaprzeczać w razie czego?Witajcie. To długa historia, dla wytrwałych. Kiedy miałam 18 lat spotykałam się z pewnym chłopakiem. Bardzo go kochałam, świata poza nim nie widziałam. On mówił, że też mnie kocha, wierzyłam, ufałam... aż pewnego dnia zobaczyłam go w parku obściskującego się z moją koleżanką ze szkoły. To był dla mnie szok, zrobiłam mu awanturę, zerwałam. Michał (tak nazwijmy tego chłopaka) był starszy ode mnie o dwa lata, bardziej doświadczony... a ja młoda gęś ulegałam mu we wszystkim i wszystko mu też oddałam. Miesiąc po rozstaniu, kiedy byłam jeszcze w totalnej rozsypce okazało się, że jestem w ciąży. Pochodzę z małego miasta, gdzie wszyscy się znają a plotki rozchodzą się jak świeże bułeczki... Dla rodziców był to szok, byli rozczarowani, w końcu byłam ich ukochaną jedynaczką. Ojciec pracował wtedy we Francji, więc wymyślili z mamą, że do niego polecimy jak tylko zdam maturę, do której zostały raptem 2 tygodnie. Aborcja nie wchodziła w grę, jesteśmy katolikami. Wśród znajomych nikt nie wiedział, że jestem w ciąży... Michałowi też nie mówiłam. Wyjechałam jeszcze z płaskim brzuchem. W Paryżu urodziłam Jasia. Ogarnęłam się ze swoim życiem, poszłam na studia. O Michale powoli zapominałam. Po studiach zaczęłam pracować w miejscowej galerii sztuki, stanęłam na nogi... Życie zaczęło mi się układać, mimo że sama - byłam szczęśliwa. Rodzice nie mogli już wytrzymać we Francji, ciągnęło ich do domu na starość, namawiali mnie abym wróciła z nimi, ale ja się uparłam, że zostaję. Oni załatwili wszystkie formalności i wrócili do naszego miasteczka, chcieli spokojnego życia. Na początku było mi pusto i smutno, ale przyzwyczaiłam się...Jasiek z każdym rokiem stawał się coraz bardziej podobny fizycznie do Michała. Te same wielkie, zielone oczy, wydatne usta, kręcące się jak u cherubina blond włoski. W przeciwieństwie jednak do swojego ojca był mądrym i dobrym dzieckiem... jestem z niego bardzo dumna. Wszystko układało sie dobrze, dopóki nie wróciliśmy teraz do PL na wakacje do rodziców. Byliśmy na spacerze dzisiaj, ja i Jasiek... no i oczywiście natknęliśmy się na Michała. Spojrzał na mnie jakby ducha zobaczył. Ja udawałam, że go nie widzę, ale oczywiście on przyszedł się przywitać. Byłam oficjalna i chciałam się pożegnać jak najszybciej, ale Jaśkowi znudziło się obserwowanie wiewiórki i podbiegł do nas z okrzykiem "mamo, kup mi lody". Michał tylko uniósł brwi. A mnie zamurowało... Patrzył na młodego i nic nie mówił... jakby rachował w pamięci ile czasu mineło odkąd my... a może tylko mi się wydaje? Próbowałam się wykręcić, że musimy już iść... ale on wziął młodego w wir pytań. Jak ma na imię, ile ma lat... mam wrażenie, że pokojarzył fakty :/ nie chcę aby mój syn miał z nim styczność. Dobrze nam we dwoje... co taki człowiek mógłby mu przekazać? Nic dobrego przecież. Ehhh... Jak się wam wydaje... czy mógł się domyślić prawdy? Młody wygląda jak jego miniaturka... co powinnam robić? Zaprzeczać w razie czego?Witajcie. To długa historia, dla wytrwałych. Kiedy miałam 18 lat spotykałam się z pewnym chłopakiem. Bardzo go kochałam, świata poza nim nie widziałam. On mówił, że też mnie kocha, wierzyłam, ufałam... aż pewnego dnia zobaczyłam go w parku obściskującego się z moją koleżanką ze szkoły. To był dla mnie szok, zrobiłam mu awanturę, zerwałam. Michał (tak nazwijmy tego chłopaka) był starszy ode mnie o dwa lata, bardziej doświadczony... a ja młoda gęś ulegałam mu we wszystkim i wszystko mu też oddałam. Miesiąc po rozstaniu, kiedy byłam jeszcze w totalnej rozsypce okazało się, że jestem w ciąży. Pochodzę z małego miasta, gdzie wszyscy się znają a plotki rozchodzą się jak świeże bułeczki... Dla rodziców był to szok, byli rozczarowani, w końcu byłam ich ukochaną jedynaczką. Ojciec pracował wtedy we Francji, więc wymyślili z mamą, że do niego polecimy jak tylko zdam maturę, do której zostały raptem 2 tygodnie. Aborcja nie wchodziła w grę, jesteśmy katolikami. Wśród znajomych nikt nie wiedział, że jestem w ciąży... Michałowi też nie mówiłam. Wyjechałam jeszcze z płaskim brzuchem. W Paryżu urodziłam Jasia. Ogarnęłam się ze swoim życiem, poszłam na studia. O Michale powoli zapominałam. Po studiach zaczęłam pracować w miejscowej galerii sztuki, stanęłam na nogi... Życie zaczęło mi się układać, mimo że sama - byłam szczęśliwa. Rodzice nie mogli już wytrzymać we Francji, ciągnęło ich do domu na starość, namawiali mnie abym wróciła z nimi, ale ja się uparłam, że zostaję. Oni załatwili wszystkie formalności i wrócili do naszego miasteczka, chcieli spokojnego życia. Na początku było mi pusto i smutno, ale przyzwyczaiłam się...Jasiek z każdym rokiem stawał się coraz bardziej podobny fizycznie do Michała. Te same wielkie, zielone oczy, wydatne usta, kręcące się jak u cherubina blond włoski. W przeciwieństwie jednak do swojego ojca był mądrym i dobrym dzieckiem... jestem z niego bardzo dumna. Wszystko układało sie dobrze, dopóki nie wróciliśmy teraz do PL na wakacje do rodziców. Byliśmy na spacerze dzisiaj, ja i Jasiek... no i oczywiście natknęliśmy się na Michała. Spojrzał na mnie jakby ducha zobaczył. Ja udawałam, że go nie widzę, ale oczywiście on przyszedł się przywitać. Byłam oficjalna i chciałam się pożegnać jak najszybciej, ale Jaśkowi znudziło się obserwowanie wiewiórki i podbiegł do nas z okrzykiem "mamo, kup mi lody". Michał tylko uniósł brwi. A mnie zamurowało... Patrzył na młodego i nic nie mówił... jakby rachował w pamięci ile czasu mineło odkąd my... a może tylko mi się wydaje? Próbowałam się wykręcić, że musimy już iść... ale on wziął młodego w wir pytań. Jak ma na imię, ile ma lat... mam wrażenie, że pokojarzył fakty :/ nie chcę aby mój syn miał z nim styczność. Dobrze nam we dwoje... co taki człowiek mógłby mu przekazać? Nic dobrego przecież. Ehhh... Jak się wam wydaje... czy mógł się domyślić prawdy? Młody wygląda jak jego miniaturka... co powinnam robić? Zaprzeczać w razie czego?Witajcie. To długa historia, dla wytrwałych. Kiedy miałam 18 lat spotykałam się z pewnym chłopakiem. Bardzo go kochałam, świata poza nim nie widziałam. On mówił, że też mnie kocha, wierzyłam, ufałam... aż pewnego dnia zobaczyłam go w parku obściskującego się z moją koleżanką ze szkoły. To był dla mnie szok, zrobiłam mu awanturę, zerwałam. Michał (tak nazwijmy tego chłopaka) był starszy ode mnie o dwa lata, bardziej doświadczony... a ja młoda gęś ulegałam mu we wszystkim i wszystko mu też oddałam. Miesiąc po rozstaniu, kiedy byłam jeszcze w totalnej rozsypce okazało się, że jestem w ciąży. Pochodzę z małego miasta, gdzie wszyscy się znają a plotki rozchodzą się jak świeże bułeczki... Dla rodziców był to szok, byli rozczarowani, w końcu byłam ich ukochaną jedynaczką. Ojciec pracował wtedy we Francji, więc wymyślili z mamą, że do niego polecimy jak tylko zdam maturę, do której zostały raptem 2 tygodnie. Aborcja nie wchodziła w grę, jesteśmy katolikami. Wśród znajomych nikt nie wiedział, że jestem w ciąży... Michałowi też nie mówiłam. Wyjechałam jeszcze z płaskim brzuchem. W Paryżu urodziłam Jasia. Ogarnęłam się ze swoim życiem, poszłam na studia. O Michale powoli zapominałam. Po studiach zaczęłam pracować w miejscowej galerii sztuki, stanęłam na nogi... Życie zaczęło mi się układać, mimo że sama - byłam szczęśliwa. Rodzice nie mogli już wytrzymać we Francji, ciągnęło ich do domu na starość, namawiali mnie abym wróciła z nimi, ale ja się uparłam, że zostaję. Oni załatwili wszystkie formalności i wrócili do naszego miasteczka, chcieli spokojnego życia. Na początku było mi pusto i smutno, ale przyzwyczaiłam się...Jasiek z każdym rokiem stawał się coraz bardziej podobny fizycznie do Michała. Te same wielkie, zielone oczy, wydatne usta, kręcące się jak u cherubina blond włoski. W przeciwieństwie jednak do swojego ojca był mądrym i dobrym dzieckiem... jestem z niego bardzo dumna. Wszystko układało sie dobrze, dopóki nie wróciliśmy teraz do PL na wakacje do rodziców. Byliśmy na spacerze dzisiaj, ja i Jasiek... no i oczywiście natknęliśmy się na Michała. Spojrzał na mnie jakby ducha zobaczył. Ja udawałam, że go nie widzę, ale oczywiście on przyszedł się przywitać. Byłam oficjalna i chciałam się pożegnać jak najszybciej, ale Jaśkowi znudziło się obserwowanie wiewiórki i podbiegł do nas z okrzykiem "mamo, kup mi lody". Michał tylko uniósł brwi. A mnie zamurowało... Patrzył na młodego i nic nie mówił... jakby rachował w pamięci ile czasu mineło odkąd my... a może tylko mi się wydaje? Próbowałam się wykręcić, że musimy już iść... ale on wziął młodego w wir pytań. Jak ma na imię, ile ma lat... mam wrażenie, że pokojarzył fakty :/ nie chcę aby mój syn miał z nim styczność. Dobrze nam we dwoje... co taki człowiek mógłby mu przekazać? Nic dobrego przecież. Ehhh... Jak się wam wydaje... czy mógł się domyślić prawdy? Młody wygląda jak jego miniaturka... co powinnam robić? Zaprzeczać w razie czego?Witajcie. To długa historia, dla wytrwałych. Kiedy miałam 18 lat spotykałam się z pewnym chłopakiem. Bardzo go kochałam, świata poza nim nie widziałam. On mówił, że też mnie kocha, wierzyłam, ufałam... aż pewnego dnia zobaczyłam go w parku obściskującego się z moją koleżanką ze szkoły. To był dla mnie szok, zrobiłam mu awanturę, zerwałam. Michał (tak nazwijmy tego chłopaka) był starszy ode mnie o dwa lata, bardziej doświadczony... a ja młoda gęś ulegałam mu we wszystkim i wszystko mu też oddałam. Miesiąc po rozstaniu, kiedy byłam jeszcze w totalnej rozsypce okazało się, że jestem w ciąży. Pochodzę z małego miasta, gdzie wszyscy się znają a plotki rozchodzą się jak świeże bułeczki... Dla rodziców był to szok, byli rozczarowani, w końcu byłam ich ukochaną jedynaczką. Ojciec pracował wtedy we Francji, więc wymyślili z mamą, że do niego polecimy jak tylko zdam maturę, do której zostały raptem 2 tygodnie. Aborcja nie wchodziła w grę, jesteśmy katolikami. Wśród znajomych nikt nie wiedział, że jestem w ciąży... Michałowi też nie mówiłam. Wyjechałam jeszcze z płaskim brzuchem. W Paryżu urodziłam Jasia. Ogarnęłam się ze swoim życiem, poszłam na studia. O Michale powoli zapominałam. Po studiach zaczęłam pracować w miejscowej galerii sztuki, stanęłam na nogi... Życie zaczęło mi się układać, mimo że sama - byłam szczęśliwa. Rodzice nie mogli już wytrzymać we Francji, ciągnęło ich do domu na starość, namawiali mnie abym wróciła z nimi, ale ja się uparłam, że zostaję. Oni załatwili wszystkie formalności i wrócili do naszego miasteczka, chcieli spokojnego życia. Na początku było mi pusto i smutno, ale przyzwyczaiłam się...Jasiek z każdym rokiem stawał się coraz bardziej podobny fizycznie do Michała. Te same wielkie, zielone oczy, wydatne usta, kręcące się jak u cherubina blond włoski. W przeciwieństwie jednak do swojego ojca był mądrym i dobrym dzieckiem... jestem z niego bardzo dumna. Wszystko układało sie dobrze, dopóki nie wróciliśmy teraz do PL na wakacje do rodziców. Byliśmy na spacerze dzisiaj, ja i Jasiek... no i oczywiście natknęliśmy się na Michała. Spojrzał na mnie jakby ducha zobaczył. Ja udawałam, że go nie widzę, ale oczywiście on przyszedł się przywitać. Byłam oficjalna i chciałam się pożegnać jak najszybciej, ale Jaśkowi znudziło się obserwowanie wiewiórki i podbiegł do nas z okrzykiem "mamo, kup mi lody". Michał tylko uniósł brwi. A mnie zamurowało... Patrzył na młodego i nic nie mówił... jakby rachował w pamięci ile czasu mineło odkąd my... a może tylko mi się wydaje? Próbowałam się wykręcić, że musimy już iść... ale on wziął młodego w wir pytań. Jak ma na imię, ile ma lat... mam wrażenie, że pokojarzył fakty :/ nie chcę aby mój syn miał z nim styczność. Dobrze nam we dwoje... co taki człowiek mógłby mu przekazać? Nic dobrego przecież. Ehhh... Jak się wam wydaje... czy mógł się domyślić prawdy? Młody wygląda jak jego miniaturka... co powinnam robić? Zaprzeczać w razie czego?

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość gość
KSIĘGA PIERWSZA GOSPODARSTWO Treść: Powrót panicza - Spotkanie się najpierwsze w pokoiku, drugie u stołu - Ważna Sędziego nauka o grzeczności - Podkomorzego uwagi polityczne nad modami - Początek sporu o Kusego i Sokoła - Żale Wojskiego - Ostatni Woźny Trybunału - Rzut oka na ówczesny stan polityczny Litwy i Europy. Litwo! Ojczyzno moja! ty jesteś jak zdrowie. Ile cię trzeba cenić, ten tylko się dowie, Kto cię stracił. Dziś piękność twą w całej ozdobie Widzę i opisuję, bo tęsknię po tobie. Panno Święta, co jasnej bronisz Częstochowy I w Ostrej świecisz Bramie! Ty, co gród zamkowy Nowogródzki ochraniasz z jego wiernym ludem! Jak mnie dziecko do zdrowia powróciłaś cudem (Gdy od płaczącej matki pod Twoją opiekę Ofiarowany, martwą podniosłem powiekę I zaraz mogłem pieszo do Twych świątyń progu Iść za wrócone życie podziękować Bogu), Tak nas powrócisz cudem na Ojczyzny łono. Tymczasem przenoś moję duszę utęsknioną Do tych pagórków leśnych, do tych łąk zielonych, Szeroko nad błękitnym Niemnem rozciągnionych; Do tych pól malowanych zbożem rozmaitem, Wyzłacanych pszenicą, posrebrzanych żytem; Gdzie bursztynowy świerzop, gryka jak śnieg biała, Gdzie panieńskim rumieńcem dzięcielina pała, A wszystko przepasane, jakby wstęgą, miedzą Zieloną, na niej z rzadka ciche grusze siedzą. Śród takich pól przed laty, nad brzegiem ruczaju, Na pagórku niewielkim, we brzozowym gaju, Stał dwór szlachecki, z drzewa, lecz podmurowany; Świeciły się z daleka pobielane ściany, Tym bielsze, że odbite od ciemnej zieleni Topoli, co go bronią od wiatrów jesieni. Dóm mieszkalny niewielki, lecz zewsząd chędogi, I stodołę miał wielką, i przy niej trzy stogi Użątku, co pod strzechą zmieścić się nie może; Widać, że okolica obfita we zboże, I widać z liczby kopic, co wzdłuż i wszerz smugów Świecą gęsto jak gwiazdy, widać z liczby pługów Orzących wcześnie łany ogromne ugoru, Czarnoziemne, zapewne należne do dworu, Uprawne dobrze na kształt ogrodowych grządek: Że w tym domu dostatek mieszka i porządek. Brama na wciąż otwarta przechodniom ogłasza, Że gościnna i wszystkich w gościnę zaprasza. Właśnie dwókonną bryką wjechał młody panek I obiegłszy dziedziniec zawrócił przed ganek, Wysiadł z powozu; konie porzucone same, Szczypiąc trawę ciągnęły powoli pod bramę. We dworze pusto, bo drzwi od ganku zamknięto Zaszczepkami i kołkiem zaszczepki przetknięto. Podróżny do folwarku nie biegł sług zapytać; Odemknął, wbiegł do domu, pragnął go powitać. Dawno domu nie widział, bo w dalekim mieście Kończył nauki, końca doczekał nareszcie. Wbiega i okiem chciwie ściany starodawne Ogląda czule, jako swe znajome dawne. Też same widzi sprzęty, też same obicia, Z któremi się zabawiać lubił od powicia; Lecz mniej wielkie, mniej piękne, niż się dawniej zdały. I też same portrety na ścianach wisiały. Tu Kościuszko w czamarce krakowskiej, z oczyma Podniesionymi w niebo, miecz oburącz trzyma; Takim był, gdy przysięgał na stopniach ołtarzów, Że tym mieczem wypędzi z Polski trzech mocarzów Albo sam na nim padnie. Dalej w polskiej szacie Siedzi Rejtan żałośny po wolności stracie, W ręku trzymna nóż, ostrzem zwrócony do łona, A przed nim leży Fedon i żywot Katona. Dalej Jasiński, młodzian piękny i posępny, Obok Korsak, towarzysz jego nieodstępny, Stoją na szańcach Pragi, na stosach Moskali, Siekąc wrogów, a Praga już się wkoło pali. Nawet stary stojący zegar kurantowy W drewnianej szafie poznał u wniścia alkowy I z dziecinną radością pociągnął za sznurek, By stary Dąbrowskiego usłyszeć mazurek. Biegał po całym domu i szukał komnaty, Gdzie mieszkał, dzieckiem będąc, przed dziesięciu laty. Wchodzi, cofnął się, toczył zdumione źrenice Po ścianach: w tej komnacie mieszkanie kobi�ce? Któż by tu mieszkał? Stary stryj nie był żonaty, A ciotka w Petersburgu mieszkała przed laty. To nie był ochmistrzyni pokój! Fortepiano? Na niem noty i książki; wszystko porzucano Niedbale i bezładnie; nieporządek miły! Niestare były rączki, co je tak rzuciły. Tuż i sukienka biała, świeżo z kołka zdjęta Do ubrania, na krzesła poręczu rozpięta. A na oknach donice z pachnącymi ziołki, Geranium, lewkonija, astry i fijołki. Podróżny stanął w jednym z okien - nowe dziwo: W sadzie, na brzegu niegdyś zarosłym pokrzywą, Był maleńki ogródek, ścieżkami porznięty, Pełen bukietów trawy angielskiej i mięty. Drewniany, drobny, w cyfrę powiązany płotek Połyskał się wstążkami jaskrawych stokrotek. Grządki widać, że były świeżo polewane; Tuż stało wody pełne naczynie blaszane, Ale nigdzie nie widać było ogrodniczki; Tylko co wyszła; jeszcze kołyszą się drzwiczki Świeżo trącone; blisko drzwi ślad widać nóżki Na piasku, bez trzewika była i pończoszki; Na piasku drobnym, suchym, białym na kształt śniegu, Ślad wyraźny, lecz lekki; odgadniesz, że w biegu Chybkim był zostawiony nóżkami drobnemi Od kogoś, co zaledwie dotykał się ziemi. Podróżny długo w oknie stał patrząc, dumając, Wonnymi powiewami kwiatów oddychając, Oblicze aż na krzaki fijołkowe skłonił, Oczyma ciekawymi po drożynach gonił I znowu je na drobnych śladach zatrzymywał, Myślał o nich i, czyje były, odgadywał. Przypadkiem oczy podniósł, i tuż na parkanie Stała młoda dziewczyna. - Białe jej ubranie Wysmukłą postać tylko aż do piersi kryje, Odsłaniając ramiona i łabędzią szyję. W takim Litwinka tylko chodzić zwykła z rana, W takim nigdy nie bywa od mężczyzn widziana: Więc choć świadka nie miała, założyła ręce Na piersiach, przydawając zasłony sukience. Włos w pukle nie rozwity, lecz w węzełki małe Pokręcony, schowany w drobne strączki białe, Dziwnie ozdabiał głowę, bo od słońca blasku Świecił się, jak korona na świętych obrazku. Twarzy nie było widać. Zwrócona na pole Szukała kogoś okiem, daleko, na dole; Ujrzała, zaśmiała się i klasnęła w dłonie, Jak biały ptak zleciała z parkanu na błonie I wionęła ogrodem przez płotki, przez kwiaty, I po desce opartej o ścianę komnaty, Nim spostrzegł się, wleciała przez okno, świecąca, Nagła, cicha i lekka jak światłość miesiąca. Nócąc chwyciła suknie, biegła do zwierciadła; Wtem ujrzała młodzieńca i z rąk jej wypadła Suknia, a twarz od strachu i dziwu pobladła. Twarz podróżnego barwą spłonęła rumianą Jak obłok, gdy z jutrzenką napotka się ranną; Skromny młodzieniec oczy zmrużył i przysłonił, Chciał coś mówić, przepraszać, tylko się ukłonił I cofnął się; dziewica krzyknęła boleśnie, Niewyraźnie, jak dziecko przestraszone we śnie; Podróżny zląkł się, spójrzał, lecz już jej nie było. Wyszedł zmieszany i czuł, że serce mu biło Głośno, i sam nie wiedział, czy go miało śmieszyć To dziwaczne spotkanie, czy wstydzić, czy cieszyć.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość gość
Roztargniony, do swojej nadobnej sąsiadki Ledwie słów kilka wyrzekł, do Podkomorzanki; Nie zmienia jej talerzów, nie nalewa szklanki, I panien nie zabawia przez rozmowy grzeczne, Z których by wychowanie poznano stołeczne; To jedno puste miejsce nęci go i mami... Już nie puste, bo on je napełnił myślami. Po tem miejscu biegało domysłów tysiące, Jako po deszczu żabki po samotnej łące; Śród nich jedna króluje postać, jak w pogodę Lilia jeziór skroń białą wznosząca nad wodę. Dano trzecią potrawę. Wtem pan Podkomorzy, Wlawszy kropelkę wina w szklankę panny Róży, A młodszej przysunąwszy z talerzem ogórki, Rzekł: "Muszę ja wam służyć, moje panny córki, Choć stary i niezgrabny". Zatem się rzuciło Kilku młodych od stołu i pannom służyło. Sędzia, z boku rzuciwszy wzrok na Tadeusza I poprawiwszy nieco wylotów kontusza, Nalał węgrzyna i rzekł: "Dziś, nowym zwyczajem, My na naukę młodzież do stolicy dajem I nie przeczym, że nasi synowie i wnuki Mają od starych więcej książkowej nauki; Ale co dzień postrzegam, jak młódź cierpi na tem, Że nie ma szkół uczących żyć z ludźmi i światem. Dawniej na dwory pańskie jachał szlachcic młody, Ja sam lat dziesięć byłem dworskim Wojewody, Ojca Podkomorzego, Mościwego Pana (Mówiąc, Podkomorzemu ścisnął za kolana); On mnie radą do usług publicznych sposobił, Z opieki nie wypuścił, aż człowiekiem zrobił. W mym domu wiecznie będzie jego pamięć droga, Co dzień za duszę jego proszę Pana Boga. Jeślim tyle na jego nie korzystał dworze Jak drudzy i wróciwszy w domu ziemię orzę, Gdy inni, więcej godni Wojewody względów, Doszli potem najwyższych krajowych urzędów, Przynajmniej tom skorzystał, że mi w moim domu Nikt nigdy nie zarzuci, bym uchybił komu W uczciwości, w grzeczności; a ja powiem śmiało: Grzeczność nie jest nauką łatwą ani małą. Niełatwą, bo nie na tym kończy się, jak nogą Zręcznie wierzgnąć, z uśmiechem witać lada kogo; Bo taka grzeczność modna zda mi się kupiecka, Ale nie staropolska, ani też szlachecka. Grzeczność wszystkim należy, lecz każdemu inna; Bo nie jest bez grzeczności i miłość dziecinna, I wzgląd męża dla żony przy ludziach, i pana Dla sług swoich, a w każdej jest pewna odmiana. Trzeba się długo uczyć, ażeby nie zbłądzić I każdemu powinną uczciwość wyrządzić. I starzy się uczyli; u panów rozmowa Była to historyja żyjąca krajowa, A między szlachtą dzieje domowe powiatu: Dawano przez to poznać szlachcicowi bratu, Że wszyscy o nim wiedzą, lekce go nie ważą; Więc szlachcic obyczaje swe trzymał pod strażą. Dziś człowieka nie pytaj: co zacz? kto go rodzi? Z kim on żył, co porabiał? Każdy, gdzie chce, wchodzi, Byle nie szpieg rządowy i byle nie w nędzy. Jak ów Wespazyjanus nie wąchał pieniędzy I nie chciał wiedzieć, skąd są, z jakich rąk i krajów, Tak nie chcą znać człowieka rodu, obyczajów! Dość, że ważny i że się stempel na nim widzi, Więc szanują przyjaciół jak pieniądze Żydzi". To mówiąc Sędzia gości obejrzał porządkiem; Bo choć zawsze i płynnie mówił, i z rozsądkiem, Wiedział, że niecierpliwa młodzież teraźniejsza, Że ją nudzi rzecz długa, choć najwymowniejsza. Ale wszyscy słuchali w milczeniu głębokiem; Sędzia Podkomorzego zdał się radzić okiem, Podkomorzy pochwałą rzeczy nie przerywał, Ale częstym skinieniem głowy potakiwał. Sędzia milczał, on jeszcze skinieniem przyzwalał; Więc Sędzia jego puchar i swój kielich nalał I dalej mówił: "Grzeczność nie jest rzeczą małą: Kiedy się człowiek uczy ważyć, jak przystało, Drugich wiek, urodzenie, cnoty, obyczaje, Wtenczas i swoją ważność zarazem poznaje; Jak na szalach żebyśmy nasz ciężar poznali, Musim kogoś posadzić na przeciwnej szali. Zaś godna jest Waszmościów uwagi osobnej Grzeczność, którą powinna młodź dla płci nadobnej; Zwłaszcza gdy zacność domu, fortuny szczodroty Objaśniają wrodzone wdzięki i przymioty. Stąd droga do afektów i stąd się kojarzy Wspaniały domów sojusz - tak myślili starzy. A zatem..." Tu pan Sędzia nagłym zwrotem głowy Skinął na Tadeusza, rzucił wzrok surowy, Znać było, że przychodził już do wniosków mowy. Wtem brząknął w tabakierkę złotą Podkomorzy I rzekł: "Mój Sędzio, dawniej było jeszcze gorzej! Teraz nie wiem, czy moda i nas starych zmienia, Czy młodzież lepsza, ale widzę mniej zgorszenia. Ach, ja pamiętam czasy, kiedy do Ojczyzny Pierwszy raz zawitała moda francuszczyzny! Gdy raptem paniczyki młode z cudzych krajów Wtargnęli do nas hordą gorszą od Nogajów! Prześladując w Ojczyźnie Boga, przodków wiarę, Prawa i obyczaje, nawet suknie stare. Żałośnie było widzieć wyżółkłych młokosów, Gadających przez nosy, a często bez nosów, Opatrzonych w broszurki i w różne gazety, Głoszących nowe wiary, prawa, toalety. Miała nad umysłami wielką moc ta tłuszcza; Bo Pan Bóg, kiedy karę na naród przepuszcza, Odbiera naprzód rozum od obywateli. I tak mędrsi fircykom oprzeć się nie śmieli; I zląkł ich się jak dżumy jakiej cały naród, Bo już sam wewnątrz siebie czuł choroby zaród. Krzyczano na modnisiów, a brano z nich wzory: Zmieniano wiarę, mowę, prawa i ubiory. Była to maszkarada, zapustna swawola, Po której miał przyjść wkrótce wielki post - niewola! "Pamiętam, chociaż byłem wtenczas małe dziecię, Kiedy do ojca mego w oszmiańskim powiecie Przyjechał pan Podczaszyc na francuskim wózku, Pierwszy człowiek, co w Litwie chodził po francusku. Biegali wszyscy za nim jakby za rarogiem, Zazdroszczono domowi, przed którego progiem Stanęła Podczaszyca dwókolna dryndulka, Która się po francusku zwała karyjulka. Zamiast lokajów w kielni siedziały dwa pieski, A na kozłach niemczysko chude na kształt deski; Nogi miał długie, cienkie, jak od chmielu tyki, W pończochach, ze srebrnymi klamrami trzewiki, Peruka z harbajtelem zawiązanym w miechu. Starzy na on ekwipaż parskali ze śmiechu, A chłopi żegnali się, mowiąc, że po świecie Jeździ wenecki diabeł w niemieckiej karecie. Sam Podczaszyc jaki był, opisywać długo; Dosyć, że nam się zdawał małpą lub papugą, W wielkiej peruce, którą do złotego runa On lubił porównywać, a my do kołtuna. Jeśli kto i czuł wtenczas, że polskie ubranie Piękniejsze jest niż obcej mody małpowanie, Milczał; boby krzyczała młodzież, że przeszkadza Kulturze, że tamuje progresy, że zdradza! Taka była przesądów owoczesnych władza! Podczaszyc zapowiedział, że nas reformować, Cywilizować będzie i konstytuować; Ogłosił nam, że jacyś Francuzi wymowni Zrobili wynalazek: iż ludzie są rowni. Choć o tem dawno w Pańskim pisano zakonie I każdy ksiądz toż samo gada na ambonie. Nauka dawną była, szło o jej pełnienie! Lecz wtenczas panowało takie oślepienie, Że nie wierzono rzeczom najdawniejszym w świecie, Jeśli ich nie czytano w francuskiej gazecie. Podczaszyc, mimo równość, wziął tytuł markiża; Wiadomo, że tytuły przychodzą z Paryża, A natenczas tam w modzie był tytuł markiża. Jakoż, kiedy się moda odmieniła z laty, Tenże sam markiż przybrał tytuł demokraty; Wreszcie z odmienną modą, pod Napoleonem, Demokrata przyjechał z Paryża baronem; Gdyby żył dłużej, może nową alternatą Z barona przechrzciłby się kiedyś demokratą. Bo Paryż częstą mody odmianą się chlubi, A co Francuz wymyśli, to Polak polubi. "Chwała Bogu, że teraz jeśli nasza młodzież Wyjeżdża za granicę, to już nie po odzież, Nie szukać prawodawstwa w drukarskich kramarniach Lub wymowy uczyć się w paryskich kawiarniach. Bo teraz Napoleon, człek mądry a prędki, Nie daje czasu szukać mody i gawędki. Teraz grzmi oręż, a nam starym serca rosną, Że znowu o Polakach tak na świecie głośno; Jest sława, a więc będzie i Rzeczpospolita! Zawżdy z wawrzynów drzewo wolności wykwita. Tylko smutno, że nam, ach! tak się lata wleką W nieczynności! a oni tak zawsze daleko! Tak długo czekać! Nawet tak rzadka nowina! Ojcze Robaku (ciszej rzekł do Bernardyna), Słyszałem, żeś zza Niemna odebrał wiadomość; Może też co o naszym wojsku wie Jegomość?" "Nic a nic - odpowiedział Robak obojętnie (Widać było, że słuchał rozmowy niechętnie) - Mnie polityka nudzi; jeżeli z Warszawy Mam list, to rzecz zakonna, to są nasze sprawy Bernardyńskie; cóż o tem gadać u wieczerzy? Są tu świeccy, do których nic to nie należy". Tak mowiąc spojrzał zyzem, gdzie śród biesiadników Siedział gość Moskal; był to pan kapitan Ryków; Stary żołnierz, stał w bliskiej wiosce na kwaterze, Pan Sędzia go przez grzeczność prosił na wieczerzę. Rykow jadł smaczno, mało wdawał się w rozmowę, Lecz na wzmiankę Warszawy rzekł, podniosłszy głowę: "Pan Podkomorzy! Oj, Wy! Pan zawsze ciekawy O Bonaparta, zawsze Wam tam do Warszawy! He! Ojczyzna! Ja nie szpieg, a po polsku umiem - Ojczyzna! Ja to czuję wszystko, ja rozumiem! Wy Polaki, ja Ruski, teraz się nie bijem, Jest armistycjum, to my razem jemy, pijem. Często na awanpostach nasz z Francuzem gada, Pije wódkę; jak krzykną: ura! - kanonada. Ruskie przysłowie: z kim się biję, tego lubię; Gładź drużkę jak po duszy, a bij jak po szubie. Ja mówię, będzie wojna u nas. Do majora Płuta adiutant sztabu przyjechał zawczora: Gotować się do marszu! Pójdziem, czy pod Turka, Czy na Francuza; oj, ten Bonapart figurka! Bez Suworowa to on może nas wytuza. U nas w pułku gadano, jak szli na Francuza, Że Bonapart czarował, no, tak i Suwarów Czarował; tak i były czary przeciw czarów. Raz w bitwie, gdzie podział się? szukać Bonaparta - A on zmienił się w lisa, tak Suwarów w charta; Tak Bonaparte znowu w kota się przerzuca, Dalej drzeć pazurami, a Suwarów w kuca. Obaczcież, co się stało w końcu z Bonapartą..." Tu Ryków przerwał i jadł; wtem z potrawą czwartą Wszedł służący, i raptem boczne drzwi otwarto. Weszła nowa osoba, przystojna i młoda; Jej zjawienie się nagłe, jej wzrost i uroda, Jej ubiór zwrócił oczy; wszyscy ją witali; Prócz Tadeusza, widać, że ją wszyscy znali. Kibić miała wysmukłą, kształtną, pierś powabną, Suknię materyjalną, różową, jedwabną, Gors wycięty, kołnierzyk z korónek, rękawki Krótkie, w ręku kręciła wachlarz dla zabawki (Bo nie było gorąca); wachlarz pozłocisty Powiewając rozlewał deszcz iskier rzęsisty. Głowa do włosów, włosy pozwijane w kręgi, W pukle, i przeplatane różowymi wstęgi, Pośród nich brylant, niby zakryty od oczu, Świecił się jako gwiazda w komety warkoczu - Słowem, ubiór galowy; szeptali niejedni, Że zbyt wykwintny na wieś i na dzień powszedni. Nóżek, choć suknia krótka, oko nie zobaczy, Bo biegła bardzo szybko, suwała się racz�j, Jako osóbki, które na trzykrólskie święta Przesuwają w jasełkach ukryte chłopięta. Biegła i wszystkich lekkim witając ukłonem, Chciała usieść na miejscu sobie zostawionem. Trudno było; bo krzeseł dla gości nie stało: Na czterech ławach cztery ich rzędy siedziało, Trzeba było rzęd ruszyć lub ławę przeskoczyć; Zręcznie między dwie ławy umiała się wtłoczyć, A potem między rzędem siedzących i stołem Jak bilardowa kula toczyła się kołem. W biegu dotknęła blisko naszego młodziana; Uczepiwszy falbaną o czyjeś kolana, Pośliznęła się nieco i w tem roztargnieniu Na pana Tadeusza wsparła się ramieniu. Przeprosiwszy go grzecznie, na miejscu swem siadła Pomiędzy nim i stryjem, ale nic nie jadła, Tylko się wachlowała, to wachlarza trzonek Kręciła, to kołnierzyk z brabanckich koronek Poprawiała, to lekkim dotknieniem się ręki Muskała włosów pukle i wstąg jasnych pęki.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość gość
łatwa studentka a raczej Autorka ma jakieś zaburzenia osobowości....edytowała prawie wszystkie posty i wrzuca teraz ten "spam" nie wiadomo w jakim celu. Wczoraj całą noc dodawała spam xxxsów....jakaś chora laska....

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość gość
Roztargniony, do swojej nadobnej sąsiadki Ledwie słów kilka wyrzekł, do Podkomorzanki; Nie zmienia jej talerzów, nie nalewa szklanki, I panien nie zabawia przez rozmowy grzeczne, Z których by wychowanie poznano stołeczne; To jedno puste miejsce nęci go i mami... Już nie puste, bo on je napełnił myślami. Po tem miejscu biegało domysłów tysiące, Jako po deszczu żabki po samotnej łące; Śród nich jedna króluje postać, jak w pogodę Lilia jeziór skroń białą wznosząca nad wodę. Dano trzecią potrawę. Wtem pan Podkomorzy, Wlawszy kropelkę wina w szklankę panny Róży, A młodszej przysunąwszy z talerzem ogórki, Rzekł: "Muszę ja wam służyć, moje panny córki, Choć stary i niezgrabny". Zatem się rzuciło Kilku młodych od stołu i pannom służyło. Sędzia, z boku rzuciwszy wzrok na Tadeusza I poprawiwszy nieco wylotów kontusza, Nalał węgrzyna i rzekł: "Dziś, nowym zwyczajem, My na naukę młodzież do stolicy dajem I nie przeczym, że nasi synowie i wnuki Mają od starych więcej książkowej nauki; Ale co dzień postrzegam, jak młódź cierpi na tem, Że nie ma szkół uczących żyć z ludźmi i światem. Dawniej na dwory pańskie jachał szlachcic młody, Ja sam lat dziesięć byłem dworskim Wojewody, Ojca Podkomorzego, Mościwego Pana (Mówiąc, Podkomorzemu ścisnął za kolana); On mnie radą do usług publicznych sposobił, Z opieki nie wypuścił, aż człowiekiem zrobił. W mym domu wiecznie będzie jego pamięć droga, Co dzień za duszę jego proszę Pana Boga. Jeślim tyle na jego nie korzystał dworze Jak drudzy i wróciwszy w domu ziemię orzę, Gdy inni, więcej godni Wojewody względów, Doszli potem najwyższych krajowych urzędów, Przynajmniej tom skorzystał, że mi w moim domu Nikt nigdy nie zarzuci, bym uchybił komu W uczciwości, w grzeczności; a ja powiem śmiało: Grzeczność nie jest nauką łatwą ani małą. Niełatwą, bo nie na tym kończy się, jak nogą Zręcznie wierzgnąć, z uśmiechem witać lada kogo; Bo taka grzeczność modna zda mi się kupiecka, Ale nie staropolska, ani też szlachecka. Grzeczność wszystkim należy, lecz każdemu inna; Bo nie jest bez grzeczności i miłość dziecinna, I wzgląd męża dla żony przy ludziach, i pana Dla sług swoich, a w każdej jest pewna odmiana. Trzeba się długo uczyć, ażeby nie zbłądzić I każdemu powinną uczciwość wyrządzić. I starzy się uczyli; u panów rozmowa Była to historyja żyjąca krajowa, A między szlachtą dzieje domowe powiatu: Dawano przez to poznać szlachcicowi bratu, Że wszyscy o nim wiedzą, lekce go nie ważą; Więc szlachcic obyczaje swe trzymał pod strażą. Dziś człowieka nie pytaj: co zacz? kto go rodzi? Z kim on żył, co porabiał? Każdy, gdzie chce, wchodzi, Byle nie szpieg rządowy i byle nie w nędzy. Jak ów Wespazyjanus nie wąchał pieniędzy I nie chciał wiedzieć, skąd są, z jakich rąk i krajów, Tak nie chcą znać człowieka rodu, obyczajów! Dość, że ważny i że się stempel na nim widzi, Więc szanują przyjaciół jak pieniądze Żydzi". To mówiąc Sędzia gości obejrzał porządkiem; Bo choć zawsze i płynnie mówił, i z rozsądkiem, Wiedział, że niecierpliwa młodzież teraźniejsza, Że ją nudzi rzecz długa, choć najwymowniejsza. Ale wszyscy słuchali w milczeniu głębokiem; Sędzia Podkomorzego zdał się radzić okiem, Podkomorzy pochwałą rzeczy nie przerywał, Ale częstym skinieniem głowy potakiwał. Sędzia milczał, on jeszcze skinieniem przyzwalał; Więc Sędzia jego puchar i swój kielich nalał I dalej mówił: "Grzeczność nie jest rzeczą małą: Kiedy się człowiek uczy ważyć, jak przystało, Drugich wiek, urodzenie, cnoty, obyczaje, Wtenczas i swoją ważność zarazem poznaje; Jak na szalach żebyśmy nasz ciężar poznali, Musim kogoś posadzić na przeciwnej szali. Zaś godna jest Waszmościów uwagi osobnej Grzeczność, którą powinna młodź dla płci nadobnej; Zwłaszcza gdy zacność domu, fortuny szczodroty Objaśniają wrodzone wdzięki i przymioty. Stąd droga do afektów i stąd się kojarzy Wspaniały domów sojusz - tak myślili starzy. A zatem..." Tu pan Sędzia nagłym zwrotem głowy Skinął na Tadeusza, rzucił wzrok surowy, Znać było, że przychodził już do wniosków mowy. Wtem brząknął w tabakierkę złotą Podkomorzy I rzekł: "Mój Sędzio, dawniej było jeszcze gorzej! Teraz nie wiem, czy moda i nas starych zmienia, Czy młodzież lepsza, ale widzę mniej zgorszenia. Ach, ja pamiętam czasy, kiedy do Ojczyzny Pierwszy raz zawitała moda francuszczyzny! Gdy raptem paniczyki młode z cudzych krajów Wtargnęli do nas hordą gorszą od Nogajów! Prześladując w Ojczyźnie Boga, przodków wiarę, Prawa i obyczaje, nawet suknie stare. Żałośnie było widzieć wyżółkłych młokosów, Gadających przez nosy, a często bez nosów, Opatrzonych w broszurki i w różne gazety, Głoszących nowe wiary, prawa, toalety. Miała nad umysłami wielką moc ta tłuszcza; Bo Pan Bóg, kiedy karę na naród przepuszcza, Odbiera naprzód rozum od obywateli. I tak mędrsi fircykom oprzeć się nie śmieli; I zląkł ich się jak dżumy jakiej cały naród, Bo już sam wewnątrz siebie czuł choroby zaród. Krzyczano na modnisiów, a brano z nich wzory: Zmieniano wiarę, mowę, prawa i ubiory. Była to maszkarada, zapustna swawola, Po której miał przyjść wkrótce wielki post - niewola! "Pamiętam, chociaż byłem wtenczas małe dziecię, Kiedy do ojca mego w oszmiańskim powiecie Przyjechał pan Podczaszyc na francuskim wózku, Pierwszy człowiek, co w Litwie chodził po francusku. Biegali wszyscy za nim jakby za rarogiem, Zazdroszczono domowi, przed którego progiem Stanęła Podczaszyca dwókolna dryndulka, Która się po francusku zwała karyjulka. Zamiast lokajów w kielni siedziały dwa pieski, A na kozłach niemczysko chude na kształt deski; Nogi miał długie, cienkie, jak od chmielu tyki, W pończochach, ze srebrnymi klamrami trzewiki, Peruka z harbajtelem zawiązanym w miechu. Starzy na on ekwipaż parskali ze śmiechu, A chłopi żegnali się, mowiąc, że po świecie Jeździ wenecki diabeł w niemieckiej karecie. Sam Podczaszyc jaki był, opisywać długo; Dosyć, że nam się zdawał małpą lub papugą, W wielkiej peruce, którą do złotego runa On lubił porównywać, a my do kołtuna. Jeśli kto i czuł wtenczas, że polskie ubranie Piękniejsze jest niż obcej mody małpowanie, Milczał; boby krzyczała młodzież, że przeszkadza Kulturze, że tamuje progresy, że zdradza! Taka była przesądów owoczesnych władza! Podczaszyc zapowiedział, że nas reformować, Cywilizować będzie i konstytuować; Ogłosił nam, że jacyś Francuzi wymowni Zrobili wynalazek: iż ludzie są rowni. Choć o tem dawno w Pańskim pisano zakonie I każdy ksiądz toż samo gada na ambonie. Nauka dawną była, szło o jej pełnienie! Lecz wtenczas panowało takie oślepienie, Że nie wierzono rzeczom najdawniejszym w świecie, Jeśli ich nie czytano w francuskiej gazecie. Podczaszyc, mimo równość, wziął tytuł markiża; Wiadomo, że tytuły przychodzą z Paryża, A natenczas tam w modzie był tytuł markiża. Jakoż, kiedy się moda odmieniła z laty, Tenże sam markiż przybrał tytuł demokraty; Wreszcie z odmienną modą, pod Napoleonem, Demokrata przyjechał z Paryża baronem; Gdyby żył dłużej, może nową alternatą Z barona przechrzciłby się kiedyś demokratą. Bo Paryż częstą mody odmianą się chlubi, A co Francuz wymyśli, to Polak polubi. "Chwała Bogu, że teraz jeśli nasza młodzież Wyjeżdża za granicę, to już nie po odzież, Nie szukać prawodawstwa w drukarskich kramarniach Lub wymowy uczyć się w paryskich kawiarniach. Bo teraz Napoleon, człek mądry a prędki, Nie daje czasu szukać mody i gawędki. Teraz grzmi oręż, a nam starym serca rosną, Że znowu o Polakach tak na świecie głośno; Jest sława, a więc będzie i Rzeczpospolita! Zawżdy z wawrzynów drzewo wolności wykwita. Tylko smutno, że nam, ach! tak się lata wleką W nieczynności! a oni tak zawsze daleko! Tak długo czekać! Nawet tak rzadka nowina! Ojcze Robaku (ciszej rzekł do Bernardyna), Słyszałem, żeś zza Niemna odebrał wiadomość; Może też co o naszym wojsku wie Jegomość?" "Nic a nic - odpowiedział Robak obojętnie (Widać było, że słuchał rozmowy niechętnie) - Mnie polityka nudzi; jeżeli z Warszawy Mam list, to rzecz zakonna, to są nasze sprawy Bernardyńskie; cóż o tem gadać u wieczerzy? Są tu świeccy, do których nic to nie należy". Tak mowiąc spojrzał zyzem, gdzie śród biesiadników Siedział gość Moskal; był to pan kapitan Ryków; Stary żołnierz, stał w bliskiej wiosce na kwaterze, Pan Sędzia go przez grzeczność prosił na wieczerzę. Rykow jadł smaczno, mało wdawał się w rozmowę, Lecz na wzmiankę Warszawy rzekł, podniosłszy głowę: "Pan Podkomorzy! Oj, Wy! Pan zawsze ciekawy O Bonaparta, zawsze Wam tam do Warszawy! He! Ojczyzna! Ja nie szpieg, a po polsku umiem - Ojczyzna! Ja to czuję wszystko, ja rozumiem! Wy Polaki, ja Ruski, teraz się nie bijem, Jest armistycjum, to my razem jemy, pijem. Często na awanpostach nasz z Francuzem gada, Pije wódkę; jak krzykną: ura! - kanonada. Ruskie przysłowie: z kim się biję, tego lubię; Gładź drużkę jak po duszy, a bij jak po szubie. Ja mówię, będzie wojna u nas. Do majora Płuta adiutant sztabu przyjechał zawczora: Gotować się do marszu! Pójdziem, czy pod Turka, Czy na Francuza; oj, ten Bonapart figurka! Bez Suworowa to on może nas wytuza. U nas w pułku gadano, jak szli na Francuza, Że Bonapart czarował, no, tak i Suwarów Czarował; tak i były czary przeciw czarów. Raz w bitwie, gdzie podział się? szukać Bonaparta - A on zmienił się w lisa, tak Suwarów w charta; Tak Bonaparte znowu w kota się przerzuca, Dalej drzeć pazurami, a Suwarów w kuca. Obaczcież, co się stało w końcu z Bonapartą..." Tu Ryków przerwał i jadł; wtem z potrawąRoztargniony, do swojej nadobnej sąsiadki Ledwie słów kilka wyrzekł, do Podkomorzanki; Nie zmienia jej talerzów, nie nalewa szklanki, I panien nie zabawia przez rozmowy grzeczne, Z których by wychowanie poznano stołeczne; To jedno puste miejsce nęci go i mami... Już nie puste, bo on je napełnił myślami. Po tem miejscu biegało domysłów tysiące, Jako po deszczu żabki po samotnej łące; Śród nich jedna króluje postać, jak w pogodę Lilia jeziór skroń białą wznosząca nad wodę. Dano trzecią potrawę. Wtem pan Podkomorzy, Wlawszy kropelkę wina w szklankę panny Róży, A młodszej przysunąwszy z talerzem ogórki, Rzekł: "Muszę ja wam służyć, moje panny córki, Choć stary i niezgrabny". Zatem się rzuciło Kilku młodych od stołu i pannom służyło. Sędzia, z boku rzuciwszy wzrok na Tadeusza I poprawiwszy nieco wylotów kontusza, Nalał węgrzyna i rzekł: "Dziś, nowym zwyczajem, My na naukę młodzież do stolicy dajem I nie przeczym, że nasi synowie i wnuki Mają od starych więcej książkowej nauki; Ale co dzień postrzegam, jak młódź cierpi na tem, Że nie ma szkół uczących żyć z ludźmi i światem. Dawniej na dwory pańskie jachał szlachcic młody, Ja sam lat dziesięć byłem dworskim Wojewody, Ojca Podkomorzego, Mościwego Pana (Mówiąc, Podkomorzemu ścisnął za kolana); On mnie radą do usług publicznych sposobił, Z opieki nie wypuścił, aż człowiekiem zrobił. W mym domu wiecznie będzie jego pamięć droga, Co dzień za duszę jego proszę Pana Boga. Jeślim tyle na jego nie korzystał dworze Jak drudzy i wróciwszy w domu ziemię orzę, Gdy inni, więcej godni Wojewody względów, Doszli potem najwyższych krajowych urzędów, Przynajmniej tom skorzystał, że mi w moim domu Nikt nigdy nie zarzuci, bym uchybił komu W uczciwości, w grzeczności; a ja powiem śmiało: Grzeczność nie jest nauką łatwą ani małą. Niełatwą, bo nie na tym kończy się, jak nogą Zręcznie wierzgnąć, z uśmiechem witać lada kogo; Bo taka grzeczność modna zda mi się kupiecka, Ale nie staropolska, ani też szlachecka. Grzeczność wszystkim należy, lecz każdemu inna; Bo nie jest bez grzeczności i miłość dziecinna, I wzgląd męża dla żony przy ludziach, i pana Dla sług swoich, a w każdej jest pewna odmiana. Trzeba się długo uczyć, ażeby nie zbłądzić I każdemu powinną uczciwość wyrządzić. I starzy się uczyli; u panów rozmowa Była to historyja żyjąca krajowa, A między szlachtą dzieje domowe powiatu: Dawano przez to poznać szlachcicowi bratu, Że wszyscy o nim wiedzą, lekce go nie ważą; Więc szlachcic obyczaje swe trzymał pod strażą. Dziś człowieka nie pytaj: co zacz? kto go rodzi? Z kim on żył, co porabiał? Każdy, gdzie chce, wchodzi, Byle nie szpieg rządowy i byle nie w nędzy. Jak ów Wespazyjanus nie wąchał pieniędzy I nie chciał wiedzieć, skąd są, z jakich rąk i krajów, Tak nie chcą znać człowieka rodu, obyczajów! Dość, że ważny i że się stempel na nim widzi, Więc szanują przyjaciół jak pieniądze Żydzi". To mówiąc Sędzia gości obejrzał porządkiem; Bo choć zawsze i płynnie mówił, i z rozsądkiem, Wiedział, że niecierpliwa młodzież teraźniejsza, Że ją nudzi rzecz długa, choć najwymowniejsza. Ale wszyscy słuchali w milczeniu głębokiem; Sędzia Podkomorzego zdał się radzić okiem, Podkomorzy pochwałą rzeczy nie przerywał, Ale częstym skinieniem głowy potakiwał. Sędzia milczał, on jeszcze skinieniem przyzwalał; Więc Sędzia jego puchar i swój kielich nalał I dalej mówił: "Grzeczność nie jest rzeczą małą: Kiedy się człowiek uczy ważyć, jak przystało, Drugich wiek, urodzenie, cnoty, obyczaje, Wtenczas i swoją ważność zarazem poznaje; Jak na szalach żebyśmy nasz ciężar poznali, Musim kogoś posadzić na przeciwnej szali. Zaś godna jest Waszmościów uwagi osobnej Grzeczność, którą powinna młodź dla płci nadobnej; Zwłaszcza gdy zacność domu, fortuny szczodroty Objaśniają wrodzone wdzięki i przymioty. Stąd droga do afektów i stąd się kojarzy Wspaniały domów sojusz - tak myślili starzy. A zatem..." Tu pan Sędzia nagłym zwrotem głowy Skinął na Tadeusza, rzucił wzrok surowy, Znać było, że przychodził już do wniosków mowy. Wtem brząknął w tabakierkę złotą Podkomorzy I rzekł: "Mój Sędzio, dawniej było jeszcze gorzej! Teraz nie wiem, czy moda i nas starych zmienia, Czy młodzież lepsza, ale widzę mniej zgorszenia. Ach, ja pamiętam czasy, kiedy do Ojczyzny Pierwszy raz zawitała moda francuszczyzny! Gdy raptem paniczyki młode z cudzych krajów Wtargnęli do nas hordą gorszą od Nogajów! Prześladując w Ojczyźnie Boga, przodków wiarę, Prawa i obyczaje, nawet suknie stare. Żałośnie było widzieć wyżółkłych młokosów, Gadających przez nosy, a często bez nosów, Opatrzonych w broszurki i w różne gazety, Głoszących nowe wiary, prawa, toalety. Miała nad umysłami wielką moc ta tłuszcza; Bo Pan Bóg, kiedy karę na naród przepuszcza, Odbiera naprzód rozum od obywateli. I tak mędrsi fircykom oprzeć się nie śmieli; I zląkł ich się jak dżumy jakiej cały naród, Bo już sam wewnątrz siebie czuł choroby zaród. Krzyczano na modnisiów, a brano z nich wzory: Zmieniano wiarę, mowę, prawa i ubiory. Była to maszkarada, zapustna swawola, Po której miał przyjść wkrótce wielki post - niewola! "Pamiętam, chociaż byłem wtenczas małe dziecię, Kiedy do ojca mego w oszmiańskim powiecie Przyjechał pan Podczaszyc na francuskim wózku, Pierwszy człowiek, co w Litwie chodził po francusku. Biegali wszyscy za nim jakby za rarogiem, Zazdroszczono domowi, przed którego progiem Stanęła Podczaszyca dwókolna dryndulka, Która się po francusku zwała karyjulka. Zamiast lokajów w kielni siedziały dwa pieski, A na kozłach niemczysko chude na kształt deski; Nogi miał długie, cienkie, jak od chmielu tyki, W pończochach, ze srebrnymi klamrami trzewiki, Peruka z harbajtelem zawiązanym w miechu. Starzy na on ekwipaż parskali ze śmiechu, A chłopi żegnali się, mowiąc, że po świecie Jeździ wenecki diabeł w niemieckiej karecie. Sam Podczaszyc jaki był, opisywać długo; Dosyć, że nam się zdawał małpą lub papugą, W wielkiej peruce, którą do złotego runa On lubił porównywać, a my do kołtuna. Jeśli kto i czuł wtenczas, że polskie ubranie Piękniejsze jest niż obcej mody małpowanie, Milczał; boby krzyczała młodzież, że przeszkadza Kulturze, że tamuje progresy, że zdradza! Taka była przesądów owoczesnych władza! Podczaszyc zapowiedział, że nas reformować, Cywilizować będzie i konstytuować; Ogłosił nam, że jacyś Francuzi wymowni Zrobili wynalazek: iż ludzie są rowni. Choć o tem dawno w Pańskim pisano zakonie I każdy ksiądz toż samo gada na ambonie. Nauka dawną była, szło o jej pełnienie! Lecz wtenczas panowało takie oślepienie, Że nie wierzono rzeczom najdawniejszym w świecie, Jeśli ich nie czytano w francuskiej gazecie. Podczaszyc, mimo równość, wziął tytuł markiża; Wiadomo, że tytuły przychodzą z Paryża, A natenczas tam w modzie był tytuł markiża. Jakoż, kiedy się moda odmieniła z laty, Tenże sam markiż przybrał tytuł demokraty; Wreszcie z odmienną modą, pod Napoleonem, Demokrata przyjechał z Paryża baronem; Gdyby żył dłużej, może nową alternatą Z barona przechrzciłby się kiedyś demokratą. Bo Paryż częstą mody odmianą się chlubi, A co Francuz wymyśli, to Polak polubi. "Chwała Bogu, że teraz jeśli nasza młodzież Wyjeżdża za granicę, to już nie po odzież, Nie szukać prawodawstwa w drukarskich kramarniach Lub wymowy uczyć się w paryskich kawiarniach. Bo teraz Napoleon, człek mądry a prędki, Nie daje czasu szukać mody i gawędki. Teraz grzmi oręż, a nam starym serca rosną, Że znowu o Polakach tak na świecie głośno; Jest sława, a więc będzie i Rzeczpospolita! Zawżdy z wawrzynów drzewo wolności wykwita. Tylko smutno, że nam, ach! tak się lata wleką W nieczynności! a oni tak zawsze daleko! Tak długo czekać! Nawet tak rzadka nowina! Ojcze Robaku (ciszej rzekł do Bernardyna), Słyszałem, żeś zza Niemna odebrał wiadomość; Może też co o naszym wojsku wie Jegomość?" "Nic a nic - odpowiedział Robak obojętnie (Widać było, że słuchał rozmowy niechętnie) - Mnie polityka nudzi; jeżeli z Warszawy Mam list, to rzecz zakonna, to są nasze sprawy Bernardyńskie; cóż o tem gadać u wieczerzy? Są tu świeccy, do których nic to nie należy". Tak mowiąc spojrzał zyzem, gdzie śród biesiadników Siedział gość Moskal; był to pan kapitan Ryków; Stary żołnierz, stał w bliskiej wiosce na kwaterze, Pan Sędzia go przez grzeczność prosił na wieczerzę. Rykow jadł smaczno, mało wdawał się w rozmowę, Lecz na wzmiankę Warszawy rzekł, podniosłszy głowę: "Pan Podkomorzy! Oj, Wy! Pan zawsze ciekawy O Bonaparta, zawsze Wam tam do Warszawy! He! Ojczyzna! Ja nie szpieg, a po polsku umiem - Ojczyzna! Ja to czuję wszystko, ja rozumiem! Wy Polaki, ja Ruski, teraz się nie bijem, Jest armistycjum, to my razem jemy, pijem. Często na awanpostach nasz z Francuzem gada, Pije wódkę; jak krzykną: ura! - kanonada. Ruskie przysłowie: z kim się biję, tego lubię; Gładź drużkę jak po duszy, a bij jak po szubie. Ja mówię, będzie wojna u nas. Do majora Płuta adiutant sztabu przyjechał zawczora: Gotować się do marszu! Pójdziem, czy pod Turka, Czy na Francuza; oj, ten Bonapart figurka! Bez Suworowa to on może nas wytuza. U nas w pułku gadano, jak szli na Francuza, Że Bonapart czarował, no, tak i Suwarów Czarował; tak i były czary przeciw czarów. Raz w bitwie, gdzie podział się? szukać Bonaparta - A on zmienił się w lisa, tak Suwarów w charta; Tak Bonaparte znowu w kota się przerzuca, Dalej drzeć pazurami, a Suwarów w kuca. Obaczcież, co się stało w końcu z Bonapartą..." Tu Ryków przerwał i jadł; wtem z potrawąRoztargniony, do swojej nadobnej sąsiadki Ledwie słów kilka wyrzekł, do Podkomorzanki; Nie zmienia jej talerzów, nie nalewa szklanki, I panien nie zabawia przez rozmowy grzeczne, Z których by wychowanie poznano stołeczne; To jedno puste miejsce nęci go i mami... Już nie puste, bo on je napełnił myślami. Po tem miejscu biegało domysłów tysiące, Jako po deszczu żabki po samotnej łące; Śród nich jedna króluje postać, jak w pogodę Lilia jeziór skroń białą wznosząca nad wodę. Dano trzecią potrawę. Wtem pan Podkomorzy, Wlawszy kropelkę wina w szklankę panny Róży, A młodszej przysunąwszy z talerzem ogórki, Rzekł: "Muszę ja wam służyć, moje panny córki, Choć stary i niezgrabny". Zatem się rzuciło Kilku młodych od stołu i pannom służyło. Sędzia, z boku rzuciwszy wzrok na Tadeusza I poprawiwszy nieco wylotów kontusza, Nalał węgrzyna i rzekł: "Dziś, nowym zwyczajem, My na naukę młodzież do stolicy dajem I nie przeczym, że nasi synowie i wnuki Mają od starych więcej książkowej nauki; Ale co dzień postrzegam, jak młódź cierpi na tem, Że nie ma szkół uczących żyć z ludźmi i światem. Dawniej na dwory pańskie jachał szlachcic młody, Ja sam lat dziesięć byłem dworskim Wojewody, Ojca Podkomorzego, Mościwego Pana (Mówiąc, Podkomorzemu ścisnął za kolana); On mnie radą do usług publicznych sposobił, Z opieki nie wypuścił, aż człowiekiem zrobił. W mym domu wiecznie będzie jego pamięć droga, Co dzień za duszę jego proszę Pana Boga. Jeślim tyle na jego nie korzystał dworze Jak drudzy i wróciwszy w domu ziemię orzę, Gdy inni, więcej godni Wojewody względów, Doszli potem najwyższych krajowych urzędów, Przynajmniej tom skorzystał, że mi w moim domu Nikt nigdy nie zarzuci, bym uchybił komu W uczciwości, w grzeczności; a ja powiem śmiało: Grzeczność nie jest nauką łatwą ani małą. Niełatwą, bo nie na tym kończy się, jak nogą Zręcznie wierzgnąć, z uśmiechem witać lada kogo; Bo taka grzeczność modna zda mi się kupiecka, Ale nie staropolska, ani też szlachecka. Grzeczność wszystkim należy, lecz każdemu inna; Bo nie jest bez grzeczności i miłość dziecinna, I wzgląd męża dla żony przy ludziach, i pana Dla sług swoich, a w każdej jest pewna odmiana. Trzeba się długo uczyć, ażeby nie zbłądzić I każdemu powinną uczciwość wyrządzić. I starzy się uczyli; u panów rozmowa Była to historyja żyjąca krajowa, A między szlachtą dzieje domowe powiatu: Dawano przez to poznać szlachcicowi bratu, Że wszyscy o nim wiedzą, lekce go nie ważą; Więc szlachcic obyczaje swe trzymał pod strażą. Dziś człowieka nie pytaj: co zacz? kto go rodzi? Z kim on żył, co porabiał? Każdy, gdzie chce, wchodzi, Byle nie szpieg rządowy i byle nie w nędzy. Jak ów Wespazyjanus nie wąchał pieniędzy I nie chciał wiedzieć, skąd są, z jakich rąk i krajów, Tak nie chcą znać człowieka rodu, obyczajów! Dość, że ważny i że się stempel na nim widzi, Więc szanują przyjaciół jak pieniądze Żydzi". To mówiąc Sędzia gości obejrzał porządkiem; Bo choć zawsze i płynnie mówił, i z rozsądkiem, Wiedział, że niecierpliwa młodzież teraźniejsza, Że ją nudzi rzecz długa, choć najwymowniejsza. Ale wszyscy słuchali w milczeniu głębokiem; Sędzia Podkomorzego zdał się radzić okiem, Podkomorzy pochwałą rzeczy nie przerywał, Ale częstym skinieniem głowy potakiwał. Sędzia milczał, on jeszcze skinieniem przyzwalał; Więc Sędzia jego puchar i swój kielich nalał I dalej mówił: "Grzeczność nie jest rzeczą małą: Kiedy się człowiek uczy ważyć, jak przystało, Drugich wiek, urodzenie, cnoty, obyczaje, Wtenczas i swoją ważność zarazem poznaje; Jak na szalach żebyśmy nasz ciężar poznali, Musim kogoś posadzić na przeciwnej szali. Zaś godna jest Waszmościów uwagi osobnej Grzeczność, którą powinna młodź dla płci nadobnej; Zwłaszcza gdy zacność domu, fortuny szczodroty Objaśniają wrodzone wdzięki i przymioty. Stąd droga do afektów i stąd się kojarzy Wspaniały domów sojusz - tak myślili starzy. A zatem..." Tu pan Sędzia nagłym zwrotem głowy Skinął na Tadeusza, rzucił wzrok surowy, Znać było, że przychodził już do wniosków mowy. Wtem brząknął w tabakierkę złotą Podkomorzy I rzekł: "Mój Sędzio, dawniej było jeszcze gorzej! Teraz nie wiem, czy moda i nas starych zmienia, Czy młodzież lepsza, ale widzę mniej zgorszenia. Ach, ja pamiętam czasy, kiedy do Ojczyzny Pierwszy raz zawitała moda francuszczyzny! Gdy raptem paniczyki młode z cudzych krajów Wtargnęli do nas hordą gorszą od Nogajów! Prześladując w Ojczyźnie Boga, przodków wiarę, Prawa i obyczaje, nawet suknie stare. Żałośnie było widzieć wyżółkłych młokosów, Gadających przez nosy, a często bez nosów, Opatrzonych w broszurki i w różne gazety, Głoszących nowe wiary, prawa, toalety. Miała nad umysłami wielką moc ta tłuszcza; Bo Pan Bóg, kiedy karę na naród przepuszcza, Odbiera naprzód rozum od obywateli. I tak mędrsi fircykom oprzeć się nie śmieli; I zląkł ich się jak dżumy jakiej cały naród, Bo już sam wewnątrz siebie czuł choroby zaród. Krzyczano na modnisiów, a brano z nich wzory: Zmieniano wiarę, mowę, prawa i ubiory. Była to maszkarada, zapustna swawola, Po której miał przyjść wkrótce wielki post - niewola! "Pamiętam, chociaż byłem wtenczas małe dziecię, Kiedy do ojca mego w oszmiańskim powiecie Przyjechał pan Podczaszyc na francuskim wózku, Pierwszy człowiek, co w Litwie chodził po francusku. Biegali wszyscy za nim jakby za rarogiem, Zazdroszczono domowi, przed którego progiem Stanęła Podczaszyca dwókolna dryndulka, Która się po francusku zwała karyjulka. Zamiast lokajów w kielni siedziały dwa pieski, A na kozłach niemczysko chude na kształt deski; Nogi miał długie, cienkie, jak od chmielu tyki, W pończochach, ze srebrnymi klamrami trzewiki, Peruka z harbajtelem zawiązanym w miechu. Starzy na on ekwipaż parskali ze śmiechu, A chłopi żegnali się, mowiąc, że po świecie Jeździ wenecki diabeł w niemieckiej karecie. Sam Podczaszyc jaki był, opisywać długo; Dosyć, że nam się zdawał małpą lub papugą, W wielkiej peruce, którą do złotego runa On lubił porównywać, a my do kołtuna. Jeśli kto i czuł wtenczas, że polskie ubranie Piękniejsze jest niż obcej mody małpowanie, Milczał; boby krzyczała młodzież, że przeszkadza Kulturze, że tamuje progresy, że zdradza! Taka była przesądów owoczesnych władza! Podczaszyc zapowiedział, że nas reformować, Cywilizować będzie i konstytuować; Ogłosił nam, że jacyś Francuzi wymowni Zrobili wynalazek: iż ludzie są rowni. Choć o tem dawno w Pańskim pisano zakonie I każdy ksiądz toż samo gada na ambonie. Nauka dawną była, szło o jej pełnienie! Lecz wtenczas panowało takie oślepienie, Że nie wierzono rzeczom najdawniejszym w świecie, Jeśli ich nie czytano w francuskiej gazecie. Podczaszyc, mimo równość, wziął tytuł markiża; Wiadomo, że tytuły przychodzą z Paryża, A natenczas tam w modzie był tytuł markiża. Jakoż, kiedy się moda odmieniła z laty, Tenże sam markiż przybrał tytuł demokraty; Wreszcie z odmienną modą, pod Napoleonem, Demokrata przyjechał z Paryża baronem; Gdyby żył dłużej, może nową alternatą Z barona przechrzciłby się kiedyś demokratą. Bo Paryż częstą mody odmianą się chlubi, A co Francuz wymyśli, to Polak polubi. "Chwała Bogu, że teraz jeśli nasza młodzież Wyjeżdża za granicę, to już nie po odzież, Nie szukać prawodawstwa w drukarskich kramarniach Lub wymowy uczyć się w paryskich kawiarniach. Bo teraz Napoleon, człek mądry a prędki, Nie daje czasu szukać mody i gawędki. Teraz grzmi oręż, a nam starym serca rosną, Że znowu o Polakach tak na świecie głośno; Jest sława, a więc będzie i Rzeczpospolita! Zawżdy z wawrzynów drzewo wolności wykwita. Tylko smutno, że nam, ach! tak się lata wleką W nieczynności! a oni tak zawsze daleko! Tak długo czekać! Nawet tak rzadka nowina! Ojcze Robaku (ciszej rzekł do Bernardyna), Słyszałem, żeś zza Niemna odebrał wiadomość; Może też co o naszym wojsku wie Jegomość?" "Nic a nic - odpowiedział Robak obojętnie (Widać było, że słuchał rozmowy niechętnie) - Mnie polityka nudzi; jeżeli z Warszawy Mam list, to rzecz zakonna, to są nasze sprawy Bernardyńskie; cóż o tem gadać u wieczerzy? Są tu świeccy, do których nic to nie należy". Tak mowiąc spojrzał zyzem, gdzie śród biesiadników Siedział gość Moskal; był to pan kapitan Ryków; Stary żołnierz, stał w bliskiej wiosce na kwaterze, Pan Sędzia go przez grzeczność prosił na wieczerzę. Rykow jadł smaczno, mało wdawał się w rozmowę, Lecz na wzmiankę Warszawy rzekł, podniosłszy głowę: "Pan Podkomorzy! Oj, Wy! Pan zawsze ciekawy O Bonaparta, zawsze Wam tam do Warszawy! He! Ojczyzna! Ja nie szpieg, a po polsku umiem - Ojczyzna! Ja to czuję wszystko, ja rozumiem! Wy Polaki, ja Ruski, teraz się nie bijem, Jest armistycjum, to my razem jemy, pijem. Często na awanpostach nasz z Francuzem gada, Pije wódkę; jak krzykną: ura! - kanonada. Ruskie przysłowie: z kim się biję, tego lubię; Gładź drużkę jak po duszy, a bij jak po szubie. Ja mówię, będzie wojna u nas. Do majora Płuta adiutant sztabu przyjechał zawczora: Gotować się do marszu! Pójdziem, czy pod Turka, Czy na Francuza; oj, ten Bonapart figurka! Bez Suworowa to on może nas wytuza. U nas w pułku gadano, jak szli na Francuza, Że Bonapart czarował, no, tak i Suwarów Czarował; tak i były czary przeciw czarów. Raz w bitwie, gdzie podział się? szukać Bonaparta - A on zmienił się w lisa, tak Suwarów w charta; Tak Bonaparte znowu w kota się przerzuca, Dalej drzeć pazurami, a Suwarów w kuca. Obaczcież, co się stało w końcu z Bonapartą..." Tu Ryków przerwał i jadł; wtem z potrawąRoztargniony, do swojej nadobnej sąsiadki Ledwie słów kilka wyrzekł, do Podkomorzanki; Nie zmienia jej talerzów, nie nalewa szklanki, I panien nie zabawia przez rozmowy grzeczne, Z których by wychowanie poznano stołeczne; To jedno puste miejsce nęci go i mami... Już nie puste, bo on je napełnił myślami. Po tem miejscu biegało domysłów tysiące, Jako po deszczu żabki po samotnej łące; Śród nich jedna króluje postać, jak w pogodę Lilia jeziór skroń białą wznosząca nad wodę. Dano trzecią potrawę. Wtem pan Podkomorzy, Wlawszy kropelkę wina w szklankę panny Róży, A młodszej przysunąwszy z talerzem ogórki, Rzekł: "Muszę ja wam służyć, moje panny córki, Choć stary i niezgrabny". Zatem się rzuciło Kilku młodych od stołu i pannom służyło. Sędzia, z boku rzuciwszy wzrok na Tadeusza I poprawiwszy nieco wylotów kontusza, Nalał węgrzyna i rzekł: "Dziś, nowym zwyczajem, My na naukę młodzież do stolicy dajem I nie przeczym, że nasi synowie i wnuki Mają od starych więcej książkowej nauki; Ale co dzień postrzegam, jak młódź cierpi na tem, Że nie ma szkół uczących żyć z ludźmi i światem. Dawniej na dwory pańskie jachał szlachcic młody, Ja sam lat dziesięć byłem dworskim Wojewody, Ojca Podkomorzego, Mościwego Pana (Mówiąc, Podkomorzemu ścisnął za kolana); On mnie radą do usług publicznych sposobił, Z opieki nie wypuścił, aż człowiekiem zrobił. W mym domu wiecznie będzie jego pamięć droga, Co dzień za duszę jego proszę Pana Boga. Jeślim tyle na jego nie korzystał dworze Jak drudzy i wróciwszy w domu ziemię orzę, Gdy inni, więcej godni Wojewody względów, Doszli potem najwyższych krajowych urzędów, Przynajmniej tom skorzystał, że mi w moim domu Nikt nigdy nie zarzuci, bym uchybił komu W uczciwości, w grzeczności; a ja powiem śmiało: Grzeczność nie jest nauką łatwą ani małą. Niełatwą, bo nie na tym kończy się, jak nogą Zręcznie wierzgnąć, z uśmiechem witać lada kogo; Bo taka grzeczność modna zda mi się kupiecka, Ale nie staropolska, ani też szlachecka. Grzeczność wszystkim należy, lecz każdemu inna; Bo nie jest bez grzeczności i miłość dziecinna, I wzgląd męża dla żony przy ludziach, i pana Dla sług swoich, a w każdej jest pewna odmiana. Trzeba się długo uczyć, ażeby nie zbłądzić I każdemu powinną uczciwość wyrządzić. I starzy się uczyli; u panów rozmowa Była to historyja żyjąca krajowa, A między szlachtą dzieje domowe powiatu: Dawano przez to poznać szlachcicowi bratu, Że wszyscy o nim wiedzą, lekce go nie ważą; Więc szlachcic obyczaje swe trzymał pod strażą. Dziś człowieka nie pytaj: co zacz? kto go rodzi? Z kim on żył, co porabiał? Każdy, gdzie chce, wchodzi, Byle nie szpieg rządowy i byle nie w nędzy. Jak ów Wespazyjanus nie wąchał pieniędzy I nie chciał wiedzieć, skąd są, z jakich rąk i krajów, Tak nie chcą znać człowieka rodu, obyczajów! Dość, że ważny i że się stempel na nim widzi, Więc szanują przyjaciół jak pieniądze Żydzi". To mówiąc Sędzia gości obejrzał porządkiem; Bo choć zawsze i płynnie mówił, i z rozsądkiem, Wiedział, że niecierpliwa młodzież teraźniejsza, Że ją nudzi rzecz długa, choć najwymowniejsza. Ale wszyscy słuchali w milczeniu głębokiem; Sędzia Podkomorzego zdał się radzić okiem, Podkomorzy pochwałą rzeczy nie przerywał, Ale częstym skinieniem głowy potakiwał. Sędzia milczał, on jeszcze skinieniem przyzwalał; Więc Sędzia jego puchar i swój kielich nalał I dalej mówił: "Grzeczność nie jest rzeczą małą: Kiedy się człowiek uczy ważyć, jak przystało, Drugich wiek, urodzenie, cnoty, obyczaje, Wtenczas i swoją ważność zarazem poznaje; Jak na szalach żebyśmy nasz ciężar poznali, Musim kogoś posadzić na przeciwnej szali. Zaś godna jest Waszmościów uwagi osobnej Grzeczność, którą powinna młodź dla płci nadobnej; Zwłaszcza gdy zacność domu, fortuny szczodroty Objaśniają wrodzone wdzięki i przymioty. Stąd droga do afektów i stąd się kojarzy Wspaniały domów sojusz - tak myślili starzy. A zatem..." Tu pan Sędzia nagłym zwrotem głowy Skinął na Tadeusza, rzucił wzrok surowy, Znać było, że przychodził już do wniosków mowy. Wtem brząknął w tabakierkę złotą Podkomorzy I rzekł: "Mój Sędzio, dawniej było jeszcze gorzej! Teraz nie wiem, czy moda i nas starych zmienia, Czy młodzież lepsza, ale widzę mniej zgorszenia. Ach, ja pamiętam czasy, kiedy do Ojczyzny Pierwszy raz zawitała moda francuszczyzny! Gdy raptem paniczyki młode z cudzych krajów Wtargnęli do nas hordą gorszą od Nogajów! Prześladując w Ojczyźnie Boga, przodków wiarę, Prawa i obyczaje, nawet suknie stare. Żałośnie było widzieć wyżółkłych młokosów, Gadających przez nosy, a często bez nosów, Opatrzonych w broszurki i w różne gazety, Głoszących nowe wiary, prawa, toalety. Miała nad umysłami wielką moc ta tłuszcza; Bo Pan Bóg, kiedy karę na naród przepuszcza, Odbiera naprzód rozum od obywateli. I tak mędrsi fircykom oprzeć się nie śmieli; I zląkł ich się jak dżumy jakiej cały naród, Bo już sam wewnątrz siebie czuł choroby zaród. Krzyczano na modnisiów, a brano z nich wzory: Zmieniano wiarę, mowę, prawa i ubiory. Była to maszkarada, zapustna swawola, Po której miał przyjść wkrótce wielki post - niewola! "Pamiętam, chociaż byłem wtenczas małe dziecię, Kiedy do ojca mego w oszmiańskim powiecie Przyjechał pan Podczaszyc na francuskim wózku, Pierwszy człowiek, co w Litwie chodził po francusku. Biegali wszyscy za nim jakby za rarogiem, Zazdroszczono domowi, przed którego progiem Stanęła Podczaszyca dwókolna dryndulka, Która się po francusku zwała karyjulka. Zamiast lokajów w kielni siedziały dwa pieski, A na kozłach niemczysko chude na kształt deski; Nogi miał długie, cienkie, jak od chmielu tyki, W pończochach, ze srebrnymi klamrami trzewiki, Peruka z harbajtelem zawiązanym w miechu. Starzy na on ekwipaż parskali ze śmiechu, A chłopi żegnali się, mowiąc, że po świecie Jeździ wenecki diabeł w niemieckiej karecie. Sam Podczaszyc jaki był, opisywać długo; Dosyć, że nam się zdawał małpą lub papugą, W wielkiej peruce, którą do złotego runa On lubił porównywać, a my do kołtuna. Jeśli kto i czuł wtenczas, że polskie ubranie Piękniejsze jest niż obcej mody małpowanie, Milczał; boby krzyczała młodzież, że przeszkadza Kulturze, że tamuje progresy, że zdradza! Taka była przesądów owoczesnych władza! Podczaszyc zapowiedział, że nas reformować, Cywilizować będzie i konstytuować; Ogłosił nam, że jacyś Francuzi wymowni Zrobili wynalazek: iż ludzie są rowni. Choć o tem dawno w Pańskim pisano zakonie I każdy ksiądz toż samo gada na ambonie. Nauka dawną była, szło o jej pełnienie! Lecz wtenczas panowało takie oślepienie, Że nie wierzono rzeczom najdawniejszym w świecie, Jeśli ich nie czytano w francuskiej gazecie. Podczaszyc, mimo równość, wziął tytuł markiża; Wiadomo, że tytuły przychodzą z Paryża, A natenczas tam w modzie był tytuł markiża. Jakoż, kiedy się moda odmieniła z laty, Tenże sam markiż przybrał tytuł demokraty; Wreszcie z odmienną modą, pod Napoleonem, Demokrata przyjechał z Paryża baronem; Gdyby żył dłużej, może nową alternatą Z barona przechrzciłby się kiedyś demokratą. Bo Paryż częstą mody odmianą się chlubi, A co Francuz wymyśli, to Polak polubi. "Chwała Bogu, że teraz jeśli nasza młodzież Wyjeżdża za granicę, to już nie po odzież, Nie szukać prawodawstwa w drukarskich kramarniach Lub wymowy uczyć się w paryskich kawiarniach. Bo teraz Napoleon, człek mądry a prędki, Nie daje czasu szukać mody i gawędki. Teraz grzmi oręż, a nam starym serca rosną, Że znowu o Polakach tak na świecie głośno; Jest sława, a więc będzie i Rzeczpospolita! Zawżdy z wawrzynów drzewo wolności wykwita. Tylko smutno, że nam, ach! tak się lata wleką W nieczynności! a oni tak zawsze daleko! Tak długo czekać! Nawet tak rzadka nowina! Ojcze Robaku (ciszej rzekł do Bernardyna), Słyszałem, żeś zza Niemna odebrał wiadomość; Może też co o naszym wojsku wie Jegomość?" "Nic a nic - odpowiedział Robak obojętnie (Widać było, że słuchał rozmowy niechętnie) - Mnie polityka nudzi; jeżeli z Warszawy Mam list, to rzecz zakonna, to są nasze sprawy Bernardyńskie; cóż o tem gadać u wieczerzy? Są tu świeccy, do których nic to nie należy". Tak mowiąc spojrzał zyzem, gdzie śród biesiadników Siedział gość Moskal; był to pan kapitan Ryków; Stary żołnierz, stał w bliskiej wiosce na kwaterze, Pan Sędzia go przez grzeczność prosił na wieczerzę. Rykow jadł smaczno, mało wdawał się w rozmowę, Lecz na wzmiankę Warszawy rzekł, podniosłszy głowę: "Pan Podkomorzy! Oj, Wy! Pan zawsze ciekawy O Bonaparta, zawsze Wam tam do Warszawy! He! Ojczyzna! Ja nie szpieg, a po polsku umiem - Ojczyzna! Ja to czuję wszystko, ja rozumiem! Wy Polaki, ja Ruski, teraz się nie bijem, Jest armistycjum, to my razem jemy, pijem. Często na awanpostach nasz z Francuzem gada, Pije wódkę; jak krzykną: ura! - kanonada. Ruskie przysłowie: z kim się biję, tego lubię; Gładź drużkę jak po duszy, a bij jak po szubie. Ja mówię, będzie wojna u nas. Do majora Płuta adiutant sztabu przyjechał zawczora: Gotować się do marszu! Pójdziem, czy pod Turka, Czy na Francuza; oj, ten Bonapart figurka! Bez Suworowa to on może nas wytuza. U nas w pułku gadano, jak szli na Francuza, Że Bonapart czarował, no, tak i Suwarów Czarował; tak i były czary przeciw czarów. Raz w bitwie, gdzie podział się? szukać Bonaparta - A on zmienił się w lisa, tak Suwarów w charta; Tak Bonaparte znowu w kota się przerzuca, Dalej drzeć pazurami, a Suwarów w kuca. Obaczcież, co się stało w końcu z Bonapartą..." Tu Ryków przerwał i jadł; wtem z potrawąRoztargniony, do swojej nadobnej sąsiadki Ledwie słów kilka wyrzekł, do Podkomorzanki; Nie zmienia jej talerzów, nie nalewa szklanki, I panien nie zabawia przez rozmowy grzeczne, Z których by wychowanie poznano stołeczne; To jedno puste miejsce nęci go i mami... Już nie puste, bo on je napełnił myślami. Po tem miejscu biegało domysłów tysiące, Jako po deszczu żabki po samotnej łące; Śród nich jedna króluje postać, jak w pogodę Lilia jeziór skroń białą wznosząca nad wodę. Dano trzecią potrawę. Wtem pan Podkomorzy, Wlawszy kropelkę wina w szklankę panny Róży, A młodszej przysunąwszy z talerzem ogórki, Rzekł: "Muszę ja wam służyć, moje panny córki, Choć stary i niezgrabny". Zatem się rzuciło Kilku młodych od stołu i pannom służyło. Sędzia, z boku rzuciwszy wzrok na Tadeusza I poprawiwszy nieco wylotów kontusza, Nalał węgrzyna i rzekł: "Dziś, nowym zwyczajem, My na naukę młodzież do stolicy dajem I nie przeczym, że nasi synowie i wnuki Mają od starych więcej książkowej nauki; Ale co dzień postrzegam, jak młódź cierpi na tem, Że nie ma szkół uczących żyć z ludźmi i światem. Dawniej na dwory pańskie jachał szlachcic młody, Ja sam lat dziesięć byłem dworskim Wojewody, Ojca Podkomorzego, Mościwego Pana (Mówiąc, Podkomorzemu ścisnął za kolana); On mnie radą do usług publicznych sposobił, Z opieki nie wypuścił, aż człowiekiem zrobił. W mym domu wiecznie będzie jego pamięć droga, Co dzień za duszę jego proszę Pana Boga. Jeślim tyle na jego nie korzystał dworze Jak drudzy i wróciwszy w domu ziemię orzę, Gdy inni, więcej godni Wojewody względów, Doszli potem najwyższych krajowych urzędów, Przynajmniej tom skorzystał, że mi w moim domu Nikt nigdy nie zarzuci, bym uchybił komu W uczciwości, w grzeczności; a ja powiem śmiało: Grzeczność nie jest nauką łatwą ani małą. Niełatwą, bo nie na tym kończy się, jak nogą Zręcznie wierzgnąć, z uśmiechem witać lada kogo; Bo taka grzeczność modna zda mi się kupiecka, Ale nie staropolska, ani też szlachecka. Grzeczność wszystkim należy, lecz każdemu inna; Bo nie jest bez grzeczności i miłość dziecinna, I wzgląd męża dla żony przy ludziach, i pana Dla sług swoich, a w każdej jest pewna odmiana. Trzeba się długo uczyć, ażeby nie zbłądzić I każdemu powinną uczciwość wyrządzić. I starzy się uczyli; u panów rozmowa Była to historyja żyjąca krajowa, A między szlachtą dzieje domowe powiatu: Dawano przez to poznać szlachcicowi bratu, Że wszyscy o nim wiedzą, lekce go nie ważą; Więc szlachcic obyczaje swe trzymał pod strażą. Dziś człowieka nie pytaj: co zacz? kto go rodzi? Z kim on żył, co porabiał? Każdy, gdzie chce, wchodzi, Byle nie szpieg rządowy i byle nie w nędzy. Jak ów Wespazyjanus nie wąchał pieniędzy I nie chciał wiedzieć, skąd są, z jakich rąk i krajów, Tak nie chcą znać człowieka rodu, obyczajów! Dość, że ważny i że się stempel na nim widzi, Więc szanują przyjaciół jak pieniądze Żydzi". To mówiąc Sędzia gości obejrzał porządkiem; Bo choć zawsze i płynnie mówił, i z rozsądkiem, Wiedział, że niecierpliwa młodzież teraźniejsza, Że ją nudzi rzecz długa, choć najwymowniejsza. Ale wszyscy słuchali w milczeniu głębokiem; Sędzia Podkomorzego zdał się radzić okiem, Podkomorzy pochwałą rzeczy nie przerywał, Ale częstym skinieniem głowy potakiwał. Sędzia milczał, on jeszcze skinieniem przyzwalał; Więc Sędzia jego puchar i swój kielich nalał I dalej mówił: "Grzeczność nie jest rzeczą małą: Kiedy się człowiek uczy ważyć, jak przystało, Drugich wiek, urodzenie, cnoty, obyczaje, Wtenczas i swoją ważność zarazem poznaje; Jak na szalach żebyśmy nasz ciężar poznali, Musim kogoś posadzić na przeciwnej szali. Zaś godna jest Waszmościów uwagi osobnej Grzeczność, którą powinna młodź dla płci nadobnej; Zwłaszcza gdy zacność domu, fortuny szczodroty Objaśniają wrodzone wdzięki i przymioty. Stąd droga do afektów i stąd się kojarzy Wspaniały domów sojusz - tak myślili starzy. A zatem..." Tu pan Sędzia nagłym zwrotem głowy Skinął na Tadeusza, rzucił wzrok surowy, Znać było, że przychodził już do wniosków mowy. Wtem brząknął w tabakierkę złotą Podkomorzy I rzekł: "Mój Sędzio, dawniej było jeszcze gorzej! Teraz nie wiem, czy moda i nas starych zmienia, Czy młodzież lepsza, ale widzę mniej zgorszenia. Ach, ja pamiętam czasy, kiedy do Ojczyzny Pierwszy raz zawitała moda francuszczyzny! Gdy raptem paniczyki młode z cudzych krajów Wtargnęli do nas hordą gorszą od Nogajów! Prześladując w Ojczyźnie Boga, przodków wiarę, Prawa i obyczaje, nawet suknie stare. Żałośnie było widzieć wyżółkłych młokosów, Gadających przez nosy, a często bez nosów, Opatrzonych w broszurki i w różne gazety, Głoszących nowe wiary, prawa, toalety. Miała nad umysłami wielką moc ta tłuszcza; Bo Pan Bóg, kiedy karę na naród przepuszcza, Odbiera naprzód rozum od obywateli. I tak mędrsi fircykom oprzeć się nie śmieli; I zląkł ich się jak dżumy jakiej cały naród, Bo już sam wewnątrz siebie czuł choroby zaród. Krzyczano na modnisiów, a brano z nich wzory: Zmieniano wiarę, mowę, prawa i ubiory. Była to maszkarada, zapustna swawola, Po której miał przyjść wkrótce wielki post - niewola! "Pamiętam, chociaż byłem wtenczas małe dziecię, Kiedy do ojca mego w oszmiańskim powiecie Przyjechał pan Podczaszyc na francuskim wózku, Pierwszy człowiek, co w Litwie chodził po francusku. Biegali wszyscy za nim jakby za rarogiem, Zazdroszczono domowi, przed którego progiem Stanęła Podczaszyca dwókolna dryndulka, Która się po francusku zwała karyjulka. Zamiast lokajów w kielni siedziały dwa pieski, A na kozłach niemczysko chude na kształt deski; Nogi miał długie, cienkie, jak od chmielu tyki, W pończochach, ze srebrnymi klamrami trzewiki, Peruka z harbajtelem zawiązanym w miechu. Starzy na on ekwipaż parskali ze śmiechu, A chłopi żegnali się, mowiąc, że po świecie Jeździ wenecki diabeł w niemieckiej karecie. Sam Podczaszyc jaki był, opisywać długo; Dosyć, że nam się zdawał małpą lub papugą, W wielkiej peruce, którą do złotego runa On lubił porównywać, a my do kołtuna. Jeśli kto i czuł wtenczas, że polskie ubranie Piękniejsze jest niż obcej mody małpowanie, Milczał; boby krzyczała młodzież, że przeszkadza Kulturze, że tamuje progresy, że zdradza! Taka była przesądów owoczesnych władza! Podczaszyc zapowiedział, że nas reformować, Cywilizować będzie i konstytuować; Ogłosił nam, że jacyś Francuzi wymowni Zrobili wynalazek: iż ludzie są rowni. Choć o tem dawno w Pańskim pisano zakonie I każdy ksiądz toż samo gada na ambonie. Nauka dawną była, szło o jej pełnienie! Lecz wtenczas panowało takie oślepienie, Że nie wierzono rzeczom najdawniejszym w świecie, Jeśli ich nie czytano w francuskiej gazecie. Podczaszyc, mimo równość, wziął tytuł markiża; Wiadomo, że tytuły przychodzą z Paryża, A natenczas tam w modzie był tytuł markiża. Jakoż, kiedy się moda odmieniła z laty, Tenże sam markiż przybrał tytuł demokraty; Wreszcie z odmienną modą, pod Napoleonem, Demokrata przyjechał z Paryża baronem; Gdyby żył dłużej, może nową alternatą Z barona przechrzciłby się kiedyś demokratą. Bo Paryż częstą mody odmianą się chlubi, A co Francuz wymyśli, to Polak polubi. "Chwała Bogu, że teraz jeśli nasza młodzież Wyjeżdża za granicę, to już nie po odzież, Nie szukać prawodawstwa w drukarskich kramarniach Lub wymowy uczyć się w paryskich kawiarniach. Bo teraz Napoleon, człek mądry a prędki, Nie daje czasu szukać mody i gawędki. Teraz grzmi oręż, a nam starym serca rosną, Że znowu o Polakach tak na świecie głośno; Jest sława, a więc będzie i Rzeczpospolita! Zawżdy z wawrzynów drzewo wolności wykwita. Tylko smutno, że nam, ach! tak się lata wleką W nieczynności! a oni tak zawsze daleko! Tak długo czekać! Nawet tak rzadka nowina! Ojcze Robaku (ciszej rzekł do Bernardyna), Słyszałem, żeś zza Niemna odebrał wiadomość; Może też co o naszym wojsku wie Jegomość?" "Nic a nic - odpowiedział Robak obojętnie (Widać było, że słuchał rozmowy niechętnie) - Mnie polityka nudzi; jeżeli z Warszawy Mam list, to rzecz zakonna, to są nasze sprawy Bernardyńskie; cóż o tem gadać u wieczerzy? Są tu świeccy, do których nic to nie należy". Tak mowiąc spojrzał zyzem, gdzie śród biesiadników Siedział gość Moskal; był to pan kapitan Ryków; Stary żołnierz, stał w bliskiej wiosce na kwaterze, Pan Sędzia go przez grzeczność prosił na wieczerzę. Rykow jadł smaczno, mało wdawał się w rozmowę, Lecz na wzmiankę Warszawy rzekł, podniosłszy głowę: "Pan Podkomorzy! Oj, Wy! Pan zawsze ciekawy O Bonaparta, zawsze Wam tam do Warszawy! He! Ojczyzna! Ja nie szpieg, a po polsku umiem - Ojczyzna! Ja to czuję wszystko, ja rozumiem! Wy Polaki, ja Ruski, teraz się nie bijem, Jest armistycjum, to my razem jemy, pijem. Często na awanpostach nasz z Francuzem gada, Pije wódkę; jak krzykną: ura! - kanonada. Ruskie przysłowie: z kim się biję, tego lubię; Gładź drużkę jak po duszy, a bij jak po szubie. Ja mówię, będzie wojna u nas. Do majora Płuta adiutant sztabu przyjechał zawczora: Gotować się do marszu! Pójdziem, czy pod Turka, Czy na Francuza; oj, ten Bonapart figurka! Bez Suworowa to on może nas wytuza. U nas w pułku gadano, jak szli na Francuza, Że Bonapart czarował, no, tak i Suwarów Czarował; tak i były czary przeciw czarów. Raz w bitwie, gdzie podział się? szukać Bonaparta - A on zmienił się w lisa, tak Suwarów w charta; Tak Bonaparte znowu w kota się przerzuca, Dalej drzeć pazurami, a Suwarów w kuca. Obaczcież, co się stało w końcu z Bonapartą..." Tu Ryków przerwał i jadł; wtem z potrawąRoztargniony, do swojej nadobnej sąsiadki Ledwie słów kilka wyrzekł, do Podkomorzanki; Nie zmienia jej talerzów, nie nalewa szklanki, I panien nie zabawia przez rozmowy grzeczne, Z których by wychowanie poznano stołeczne; To jedno puste miejsce nęci go i mami... Już nie puste, bo on je napełnił myślami. Po tem miejscu biegało domysłów tysiące, Jako po deszczu żabki po samotnej łące; Śród nich jedna króluje postać, jak w pogodę Lilia jeziór skroń białą wznosząca nad wodę. Dano trzecią potrawę. Wtem pan Podkomorzy, Wlawszy kropelkę wina w szklankę panny Róży, A młodszej przysunąwszy z talerzem ogórki, Rzekł: "Muszę ja wam służyć, moje panny córki, Choć stary i niezgrabny". Zatem się rzuciło Kilku młodych od stołu i pannom służyło. Sędzia, z boku rzuciwszy wzrok na Tadeusza I poprawiwszy nieco wylotów kontusza, Nalał węgrzyna i rzekł: "Dziś, nowym zwyczajem, My na naukę młodzież do stolicy dajem I nie przeczym, że nasi synowie i wnuki Mają od starych więcej książkowej nauki; Ale co dzień postrzegam, jak młódź cierpi na tem, Że nie ma szkół uczących żyć z ludźmi i światem. Dawniej na dwory pańskie jachał szlachcic młody, Ja sam lat dziesięć byłem dworskim Wojewody, Ojca Podkomorzego, Mościwego Pana (Mówiąc, Podkomorzemu ścisnął za kolana); On mnie radą do usług publicznych sposobił, Z opieki nie wypuścił, aż człowiekiem zrobił. W mym domu wiecznie będzie jego pamięć droga, Co dzień za duszę jego proszę Pana Boga. Jeślim tyle na jego nie korzystał dworze Jak drudzy i wróciwszy w domu ziemię orzę, Gdy inni, więcej godni Wojewody względów, Doszli potem najwyższych krajowych urzędów, Przynajmniej tom skorzystał, że mi w moim domu Nikt nigdy nie zarzuci, bym uchybił komu W uczciwości, w grzeczności; a ja powiem śmiało: Grzeczność nie jest nauką łatwą ani małą. Niełatwą, bo nie na tym kończy się, jak nogą Zręcznie wierzgnąć, z uśmiechem witać lada kogo; Bo taka grzeczność modna zda mi się kupiecka, Ale nie staropolska, ani też szlachecka. Grzeczność wszystkim należy, lecz każdemu inna; Bo nie jest bez grzeczności i miłość dziecinna, I wzgląd męża dla żony przy ludziach, i pana Dla sług swoich, a w każdej jest pewna odmiana. Trzeba się długo uczyć, ażeby nie zbłądzić I każdemu powinną uczciwość wyrządzić. I starzy się uczyli; u panów rozmowa Była to historyja żyjąca krajowa, A między szlachtą dzieje domowe powiatu: Dawano przez to poznać szlachcicowi bratu, Że wszyscy o nim wiedzą, lekce go nie ważą; Więc szlachcic obyczaje swe trzymał pod strażą. Dziś człowieka nie pytaj: co zacz? kto go rodzi? Z kim on żył, co porabiał? Każdy, gdzie chce, wchodzi, Byle nie szpieg rządowy i byle nie w nędzy. Jak ów Wespazyjanus nie wąchał pieniędzy I nie chciał wiedzieć, skąd są, z jakich rąk i krajów, Tak nie chcą znać człowieka rodu, obyczajów! Dość, że ważny i że się stempel na nim widzi, Więc szanują przyjaciół jak pieniądze Żydzi". To mówiąc Sędzia gości obejrzał porządkiem; Bo choć zawsze i płynnie mówił, i z rozsądkiem, Wiedział, że niecierpliwa młodzież teraźniejsza, Że ją nudzi rzecz długa, choć najwymowniejsza. Ale wszyscy słuchali w milczeniu głębokiem; Sędzia Podkomorzego zdał się radzić okiem, Podkomorzy pochwałą rzeczy nie przerywał, Ale częstym skinieniem głowy potakiwał. Sędzia milczał, on jeszcze skinieniem przyzwalał; Więc Sędzia jego puchar i swój kielich nalał I dalej mówił: "Grzeczność nie jest rzeczą małą: Kiedy się człowiek uczy ważyć, jak przystało, Drugich wiek, urodzenie, cnoty, obyczaje, Wtenczas i swoją ważność zarazem poznaje; Jak na szalach żebyśmy nasz ciężar poznali, Musim kogoś posadzić na przeciwnej szali. Zaś godna jest Waszmościów uwagi osobnej Grzeczność, którą powinna młodź dla płci nadobnej; Zwłaszcza gdy zacność domu, fortuny szczodroty Objaśniają wrodzone wdzięki i przymioty. Stąd droga do afektów i stąd się kojarzy Wspaniały domów sojusz - tak myślili starzy. A zatem..." Tu pan Sędzia nagłym zwrotem głowy Skinął na Tadeusza, rzucił wzrok surowy, Znać było, że przychodził już do wniosków mowy. Wtem brząknął w tabakierkę złotą Podkomorzy I rzekł: "Mój Sędzio, dawniej było jeszcze gorzej! Teraz nie wiem, czy moda i nas starych zmienia, Czy młodzież lepsza, ale widzę mniej zgorszenia. Ach, ja pamiętam czasy, kiedy do Ojczyzny Pierwszy raz zawitała moda francuszczyzny! Gdy raptem paniczyki młode z cudzych krajów Wtargnęli do nas hordą gorszą od Nogajów! Prześladując w Ojczyźnie Boga, przodków wiarę, Prawa i obyczaje, nawet suknie stare. Żałośnie było widzieć wyżółkłych młokosów, Gadających przez nosy, a często bez nosów, Opatrzonych w broszurki i w różne gazety, Głoszących nowe wiary, prawa, toalety. Miała nad umysłami wielką moc ta tłuszcza; Bo Pan Bóg, kiedy karę na naród przepuszcza, Odbiera naprzód rozum od obywateli. I tak mędrsi fircykom oprzeć się nie śmieli; I zląkł ich się jak dżumy jakiej cały naród, Bo już sam wewnątrz siebie czuł choroby zaród. Krzyczano na modnisiów, a brano z nich wzory: Zmieniano wiarę, mowę, prawa i ubiory. Była to maszkarada, zapustna swawola, Po której miał przyjść wkrótce wielki post - niewola! "Pamiętam, chociaż byłem wtenczas małe dziecię, Kiedy do ojca mego w oszmiańskim powiecie Przyjechał pan Podczaszyc na francuskim wózku, Pierwszy człowiek, co w Litwie chodził po francusku. Biegali wszyscy za nim jakby za rarogiem, Zazdroszczono domowi, przed którego progiem Stanęła Podczaszyca dwókolna dryndulka, Która się po francusku zwała karyjulka. Zamiast lokajów w kielni siedziały dwa pieski, A na kozłach niemczysko chude na kształt deski; Nogi miał długie, cienkie, jak od chmielu tyki, W pończochach, ze srebrnymi klamrami trzewiki, Peruka z harbajtelem zawiązanym w miechu. Starzy na on ekwipaż parskali ze śmiechu, A chłopi żegnali się, mowiąc, że po świecie Jeździ wenecki diabeł w niemieckiej karecie. Sam Podczaszyc jaki był, opisywać długo; Dosyć, że nam się zdawał małpą lub papugą, W wielkiej peruce, którą do złotego runa On lubił porównywać, a my do kołtuna. Jeśli kto i czuł wtenczas, że polskie ubranie Piękniejsze jest niż obcej mody małpowanie, Milczał; boby krzyczała młodzież, że przeszkadza Kulturze, że tamuje progresy, że zdradza! Taka była przesądów owoczesnych władza! Podczaszyc zapowiedział, że nas reformować, Cywilizować będzie i konstytuować; Ogłosił nam, że jacyś Francuzi wymowni Zrobili wynalazek: iż ludzie są rowni. Choć o tem dawno w Pańskim pisano zakonie I każdy ksiądz toż samo gada na ambonie. Nauka dawną była, szło o jej pełnienie! Lecz wtenczas panowało takie oślepienie, Że nie wierzono rzeczom najdawniejszym w świecie, Jeśli ich nie czytano w francuskiej gazecie. Podczaszyc, mimo równość, wziął tytuł markiża; Wiadomo, że tytuły przychodzą z Paryża, A natenczas tam w modzie był tytuł markiża. Jakoż, kiedy się moda odmieniła z laty, Tenże sam markiż przybrał tytuł demokraty; Wreszcie z odmienną modą, pod Napoleonem, Demokrata przyjechał z Paryża baronem; Gdyby żył dłużej, może nową alternatą Z barona przechrzciłby się kiedyś demokratą. Bo Paryż częstą mody odmianą się chlubi, A co Francuz wymyśli, to Polak polubi. "Chwała Bogu, że teraz jeśli nasza młodzież Wyjeżdża za granicę, to już nie po odzież, Nie szukać prawodawstwa w drukarskich kramarniach Lub wymowy uczyć się w paryskich kawiarniach. Bo teraz Napoleon, człek mądry a prędki, Nie daje czasu szukać mody i gawędki. Teraz grzmi oręż, a nam starym serca rosną, Że znowu o Polakach tak na świecie głośno; Jest sława, a więc będzie i Rzeczpospolita! Zawżdy z wawrzynów drzewo wolności wykwita. Tylko smutno, że nam, ach! tak się lata wleką W nieczynności! a oni tak zawsze daleko! Tak długo czekać! Nawet tak rzadka nowina! Ojcze Robaku (ciszej rzekł do Bernardyna), Słyszałem, żeś zza Niemna odebrał wiadomość; Może też co o naszym wojsku wie Jegomość?" "Nic a nic - odpowiedział Robak obojętnie (Widać było, że słuchał rozmowy niechętnie) - Mnie polityka nudzi; jeżeli z Warszawy Mam list, to rzecz zakonna, to są nasze sprawy Bernardyńskie; cóż o tem gadać u wieczerzy? Są tu świeccy, do których nic to nie należy". Tak mowiąc spojrzał zyzem, gdzie śród biesiadników Siedział gość Moskal; był to pan kapitan Ryków; Stary żołnierz, stał w bliskiej wiosce na kwaterze, Pan Sędzia go przez grzeczność prosił na wieczerzę. Rykow jadł smaczno, mało wdawał się w rozmowę, Lecz na wzmiankę Warszawy rzekł, podniosłszy głowę: "Pan Podkomorzy! Oj, Wy! Pan zawsze ciekawy O Bonaparta, zawsze Wam tam do Warszawy! He! Ojczyzna! Ja nie szpieg, a po polsku umiem - Ojczyzna! Ja to czuję wszystko, ja rozumiem! Wy Polaki, ja Ruski, teraz się nie bijem, Jest armistycjum, to my razem jemy, pijem. Często na awanpostach nasz z Francuzem gada, Pije wódkę; jak krzykną: ura! - kanonada. Ruskie przysłowie: z kim się biję, tego lubię; Gładź drużkę jak po duszy, a bij jak po szubie. Ja mówię, będzie wojna u nas. Do majora Płuta adiutant sztabu przyjechał zawczora: Gotować się do marszu! Pójdziem, czy pod Turka, Czy na Francuza; oj, ten Bonapart figurka! Bez Suworowa to on może nas wytuza. U nas w pułku gadano, jak szli na Francuza, Że Bonapart czarował, no, tak i Suwarów Czarował; tak i były czary przeciw czarów. Raz w bitwie, gdzie podział się? szukać Bonaparta - A on zmienił się w lisa, tak Suwarów w charta; Tak Bonaparte znowu w kota się przerzuca, Dalej drzeć pazurami, a Suwarów w kuca. Obaczcież, co się stało w końcu z Bonapartą..." Tu Ryków przerwał i jadł; wtem z potrawąRoztargniony, do swojej nadobnej sąsiadki Ledwie słów kilka wyrzekł, do Podkomorzanki; Nie zmienia jej talerzów, nie nalewa szklanki, I panien nie zabawia przez rozmowy grzeczne, Z których by wychowanie poznano stołeczne; To jedno puste miejsce nęci go i mami... Już nie puste, bo on je napełnił myślami. Po tem miejscu biegało domysłów tysiące, Jako po deszczu żabki po samotnej łące; Śród nich jedna króluje postać, jak w pogodę Lilia jeziór skroń białą wznosząca nad wodę. Dano trzecią potrawę. Wtem pan Podkomorzy, Wlawszy kropelkę wina w szklankę panny Róży, A młodszej przysunąwszy z talerzem ogórki, Rzekł: "Muszę ja wam służyć, moje panny córki, Choć stary i niezgrabny". Zatem się rzuciło Kilku młodych od stołu i pannom służyło. Sędzia, z boku rzuciwszy wzrok na Tadeusza I poprawiwszy nieco wylotów kontusza, Nalał węgrzyna i rzekł: "Dziś, nowym zwyczajem, My na naukę młodzież do stolicy dajem I nie przeczym, że nasi synowie i wnuki Mają od starych więcej książkowej nauki; Ale co dzień postrzegam, jak młódź cierpi na tem, Że nie ma szkół uczących żyć z ludźmi i światem. Dawniej na dwory pańskie jachał szlachcic młody, Ja sam lat dziesięć byłem dworskim Wojewody, Ojca Podkomorzego, Mościwego Pana (Mówiąc, Podkomorzemu ścisnął za kolana); On mnie radą do usług publicznych sposobił, Z opieki nie wypuścił, aż człowiekiem zrobił. W mym domu wiecznie będzie jego pamięć droga, Co dzień za duszę jego proszę Pana Boga. Jeślim tyle na jego nie korzystał dworze Jak drudzy i wróciwszy w domu ziemię orzę, Gdy inni, więcej godni Wojewody względów, Doszli potem najwyższych krajowych urzędów, Przynajmniej tom skorzystał, że mi w moim domu Nikt nigdy nie zarzuci, bym uchybił komu W uczciwości, w grzeczności; a ja powiem śmiało: Grzeczność nie jest nauką łatwą ani małą. Niełatwą, bo nie na tym kończy się, jak nogą Zręcznie wierzgnąć, z uśmiechem witać lada kogo; Bo taka grzeczność modna zda mi się kupiecka, Ale nie staropolska, ani też szlachecka. Grzeczność wszystkim należy, lecz każdemu inna; Bo nie jest bez grzeczności i miłość dziecinna, I wzgląd męża dla żony przy ludziach, i pana Dla sług swoich, a w każdej jest pewna odmiana. Trzeba się długo uczyć, ażeby nie zbłądzić I każdemu powinną uczciwość wyrządzić. I starzy się uczyli; u panów rozmowa Była to historyja żyjąca krajowa, A między szlachtą dzieje domowe powiatu: Dawano przez to poznać szlachcicowi bratu, Że wszyscy o nim wiedzą, lekce go nie ważą; Więc szlachcic obyczaje swe trzymał pod strażą. Dziś człowieka nie pytaj: co zacz? kto go rodzi? Z kim on żył, co porabiał? Każdy, gdzie chce, wchodzi, Byle nie szpieg rządowy i byle nie w nędzy. Jak ów Wespazyjanus nie wąchał pieniędzy I nie chciał wiedzieć, skąd są, z jakich rąk i krajów, Tak nie chcą znać człowieka rodu, obyczajów! Dość, że ważny i że się stempel na nim widzi, Więc szanują przyjaciół jak pieniądze Żydzi". To mówiąc Sędzia gości obejrzał porządkiem; Bo choć zawsze i płynnie mówił, i z rozsądkiem, Wiedział, że niecierpliwa młodzież teraźniejsza, Że ją nudzi rzecz długa, choć najwymowniejsza. Ale wszyscy słuchali w milczeniu głębokiem; Sędzia Podkomorzego zdał się radzić okiem, Podkomorzy pochwałą rzeczy nie przerywał, Ale częstym skinieniem głowy potakiwał. Sędzia milczał, on jeszcze skinieniem przyzwalał; Więc Sędzia jego puchar i swój kielich nalał I dalej mówił: "Grzeczność nie jest rzeczą małą: Kiedy się człowiek uczy ważyć, jak przystało, Drugich wiek, urodzenie, cnoty, obyczaje, Wtenczas i swoją ważność zarazem poznaje; Jak na szalach żebyśmy nasz ciężar poznali, Musim kogoś posadzić na przeciwnej szali. Zaś godna jest Waszmościów uwagi osobnej Grzeczność, którą powinna młodź dla płci nadobnej; Zwłaszcza gdy zacność domu, fortuny szczodroty Objaśniają wrodzone wdzięki i przymioty. Stąd droga do afektów i stąd się kojarzy Wspaniały domów sojusz - tak myślili starzy. A zatem..." Tu pan Sędzia nagłym zwrotem głowy Skinął na Tadeusza, rzucił wzrok surowy, Znać było, że przychodził już do wniosków mowy. Wtem brząknął w tabakierkę złotą Podkomorzy I rzekł: "Mój Sędzio, dawniej było jeszcze gorzej! Teraz nie wiem, czy moda i nas starych zmienia, Czy młodzież lepsza, ale widzę mniej zgorszenia. Ach, ja pamiętam czasy, kiedy do Ojczyzny Pierwszy raz zawitała moda francuszczyzny! Gdy raptem paniczyki młode z cudzych krajów Wtargnęli do nas hordą gorszą od Nogajów! Prześladując w Ojczyźnie Boga, przodków wiarę, Prawa i obyczaje, nawet suknie stare. Żałośnie było widzieć wyżółkłych młokosów, Gadających przez nosy, a często bez nosów, Opatrzonych w broszurki i w różne gazety, Głoszących nowe wiary, prawa, toalety. Miała nad umysłami wielką moc ta tłuszcza; Bo Pan Bóg, kiedy karę na naród przepuszcza, Odbiera naprzód rozum od obywateli. I tak mędrsi fircykom oprzeć się nie śmieli; I zląkł ich się jak dżumy jakiej cały naród, Bo już sam wewnątrz siebie czuł choroby zaród. Krzyczano na modnisiów, a brano z nich wzory: Zmieniano wiarę, mowę, prawa i ubiory. Była to maszkarada, zapustna swawola, Po której miał przyjść wkrótce wielki post - niewola! "Pamiętam, chociaż byłem wtenczas małe dziecię, Kiedy do ojca mego w oszmiańskim powiecie Przyjechał

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość gość
Roztargniony, do swojej nadobnej sąsiadki Ledwie słów kilka wyrzekł, do Podkomorzanki; Nie zmienia jej talerzów, nie nalewa szklanki, I panien nie zabawia przez rozmowy grzeczne, Z których by wychowanie poznano stołeczne; To jedno puste miejsce nęci go i mami... Już nie puste, bo on je napełnił myślami. Po tem miejscu biegało domysłów tysiące, Jako po deszczu żabki po samotnej łące; Śród nich jedna króluje postać, jak w pogodę Lilia jeziór skroń białą wznosząca nad wodę. Dano trzecią potrawę. Wtem pan Podkomorzy, Wlawszy kropelkę wina w szklankę panny Róży, A młodszej przysunąwszy z talerzem ogórki, Rzekł: "Muszę ja wam służyć, moje panny córki, Choć stary i niezgrabny". Zatem się rzuciło Kilku młodych od stołu i pannom służyło. Sędzia, z boku rzuciwszy wzrok na Tadeusza I poprawiwszy nieco wylotów kontusza, Nalał węgrzyna i rzekł: "Dziś, nowym zwyczajem, My na naukę młodzież do stolicy dajem I nie przeczym, że nasi synowie i wnuki Mają od starych więcej książkowej nauki; Ale co dzień postrzegam, jak młódź cierpi na tem, Że nie ma szkół uczących żyć z ludźmi i światem. Dawniej na dwory pańskie jachał szlachcic młody, Ja sam lat dziesięć byłem dworskim Wojewody, Ojca Podkomorzego, Mościwego Pana (Mówiąc, Podkomorzemu ścisnął za kolana); On mnie radą do usług publicznych sposobił, Z opieki nie wypuścił, aż człowiekiem zrobił. W mym domu wiecznie będzie jego pamięć droga, Co dzień za duszę jego proszę Pana Boga. Jeślim tyle na jego nie korzystał dworze Jak drudzy i wróciwszy w domu ziemię orzę, Gdy inni, więcej godni Wojewody względów, Doszli potem najwyższych krajowych urzędów, Przynajmniej tom skorzystał, że mi w moim domu Nikt nigdy nie zarzuci, bym uchybił komu W uczciwości, w grzeczności; a ja powiem śmiało: Grzeczność nie jest nauką łatwą ani małą. Niełatwą, bo nie na tym kończy się, jak nogą Zręcznie wierzgnąć, z uśmiechem witać lada kogo; Bo taka grzeczność modna zda mi się kupiecka, Ale nie staropolska, ani też szlachecka. Grzeczność wszystkim należy, lecz każdemu inna; Bo nie jest bez grzeczności i miłość dziecinna, I wzgląd męża dla żony przy ludziach, i pana Dla sług swoich, a w każdej jest pewna odmiana. Trzeba się długo uczyć, ażeby nie zbłądzić I każdemu powinną uczciwość wyrządzić. I starzy się uczyli; u panów rozmowa Była to historyja żyjąca krajowa, A między szlachtą dzieje domowe powiatu: Dawano przez to poznać szlachcicowi bratu, Że wszyscy o nim wiedzą, lekce go nie ważą; Więc szlachcic obyczaje swe trzymał pod strażą. Dziś człowieka nie pytaj: co zacz? kto go rodzi? Z kim on żył, co porabiał? Każdy, gdzie chce, wchodzi, Byle nie szpieg rządowy i byle nie w nędzy. Jak ów Wespazyjanus nie wąchał pieniędzy I nie chciał wiedzieć, skąd są, z jakich rąk i krajów, Tak nie chcą znać człowieka rodu, obyczajów! Dość, że ważny i że się stempel na nim widzi, Więc szanują przyjaciół jak pieniądze Żydzi". To mówiąc Sędzia gości obejrzał porządkiem; Bo choć zawsze i płynnie mówił, i z rozsądkiem, Wiedział, że niecierpliwa młodzież teraźniejsza, Że ją nudzi rzecz długa, choć najwymowniejsza. Ale wszyscy słuchali w milczeniu głębokiem; Sędzia Podkomorzego zdał się radzić okiem, Podkomorzy pochwałą rzeczy nie przerywał, Ale częstym skinieniem głowy potakiwał. Sędzia milczał, on jeszcze skinieniem przyzwalał; Więc Sędzia jego puchar i swój kielich nalał I dalej mówił: "Grzeczność nie jest rzeczą małą: Kiedy się człowiek uczy ważyć, jak przystało, Drugich wiek, urodzenie, cnoty, obyczaje, Wtenczas i swoją ważność zarazem poznaje; Jak na szalach żebyśmy nasz ciężar poznali, Musim kogoś posadzić na przeciwnej szali. Zaś godna jest Waszmościów uwagi osobnej Grzeczność, którą powinna młodź dla płci nadobnej; Zwłaszcza gdy zacność domu, fortuny szczodroty Objaśniają wrodzone wdzięki i przymioty. Stąd droga do afektów i stąd się kojarzy Wspaniały domów sojusz - tak myślili starzy. A zatem..." Tu pan Sędzia nagłym zwrotem głowy Skinął na Tadeusza, rzucił wzrok surowy, Znać było, że przychodził już do wniosków mowy. Wtem brząknął w tabakierkę złotą Podkomorzy I rzekł: "Mój Sędzio, dawniej było jeszcze gorzej! Teraz nie wiem, czy moda i nas starych zmienia, Czy młodzież lepsza, ale widzę mniej zgorszenia. Ach, ja pamiętam czasy, kiedy do Ojczyzny Pierwszy raz zawitała moda francuszczyzny! Gdy raptem paniczyki młode z cudzych krajów Wtargnęli do nas hordą gorszą od Nogajów! Prześladując w Ojczyźnie Boga, przodków wiarę, Prawa i obyczaje, nawet suknie stare. Żałośnie było widzieć wyżółkłych młokosów, Gadających przez nosy, a często bez nosów, Opatrzonych w broszurki i w różne gazety, Głoszących nowe wiary, prawa, toalety. Miała nad umysłami wielką moc ta tłuszcza; Bo Pan Bóg, kiedy karę na naród przepuszcza, Odbiera naprzód rozum od obywateli. I tak mędrsi fircykom oprzeć się nie śmieli; I zląkł ich się jak dżumy jakiej cały naród, Bo już sam wewnątrz siebie czuł choroby zaród. Krzyczano na modnisiów, a brano z nich wzory: Zmieniano wiarę, mowę, prawa i ubiory. Była to maszkarada, zapustna swawola, Po której miał przyjść wkrótce wielki post - niewola! "Pamiętam, chociaż byłem wtenczas małe dziecię, Kiedy do ojca mego w oszmiańskim powiecie Przyjechał pan Podczaszyc na francuskim wózku, Pierwszy człowiek, co w Litwie chodził po francusku. Biegali wszyscy za nim jakby za rarogiem, Zazdroszczono domowi, przed którego progiem Stanęła Podczaszyca dwókolna dryndulka, Która się po francusku zwała karyjulka. Zamiast lokajów w kielni siedziały dwa pieski, A na kozłach niemczysko chude na kształt deski; Nogi miał długie, cienkie, jak od chmielu tyki, W pończochach, ze srebrnymi klamrami trzewiki, Peruka z harbajtelem zawiązanym w miechu. Starzy na on ekwipaż parskali ze śmiechu, A chłopi żegnali się, mowiąc, że po świecie Jeździ wenecki diabeł w niemieckiej karecie. Sam Podczaszyc jaki był, opisywać długo; Dosyć, że nam się zdawał małpą lub papugą, W wielkiej peruce, którą do złotego runa On lubił porównywać, a my do kołtuna. Jeśli kto i czuł wtenczas, że polskie ubranie Piękniejsze jest niż obcej mody małpowanie, Milczał; boby krzyczała młodzież, że przeszkadza Kulturze, że tamuje progresy, że zdradza! Taka była przesądów owoczesnych władza! Podczaszyc zapowiedział, że nas reformować, Cywilizować będzie i konstytuować; Ogłosił nam, że jacyś Francuzi wymowni Zrobili wynalazek: iż ludzie są rowni. Choć o tem dawno w Pańskim pisano zakonie I każdy ksiądz toż samo gada na ambonie. Nauka dawną była, szło o jej pełnienie! Lecz wtenczas panowało takie oślepienie, Że nie wierzono rzeczom najdawniejszym w świecie, Jeśli ich nie czytano w francuskiej gazecie. Podczaszyc, mimo równość, wziął tytuł markiża; Wiadomo, że tytuły przychodzą z Paryża, A natenczas tam w modzie był tytuł markiża. Jakoż, kiedy się moda odmieniła z laty, Tenże sam markiż przybrał tytuł demokraty; Wreszcie z odmienną modą, pod Napoleonem, Demokrata przyjechał z Paryża baronem; Gdyby żył dłużej, może nową alternatą Z barona przechrzciłby się kiedyś demokratą. Bo Paryż częstą mody odmianą się chlubi, A co Francuz wymyśli, to Polak polubi. "Chwała Bogu, że teraz jeśli nasza młodzież Wyjeżdża za granicę, to już nie po odzież, Nie szukać prawodawstwa w drukarskich kramarniach Lub wymowy uczyć się w paryskich kawiarniach. Bo teraz Napoleon, człek mądry a prędki, Nie daje czasu szukać mody i gawędki. Teraz grzmi oręż, a nam starym serca rosną, Że znowu o Polakach tak na świecie głośno; Jest sława, a więc będzie i Rzeczpospolita! Zawżdy z wawrzynów drzewo wolności wykwita. Tylko smutno, że nam, ach! tak się lata wleką W nieczynności! a oni tak zawsze daleko! Tak długo czekać! Nawet tak rzadka nowina! Ojcze Robaku (ciszej rzekł do Bernardyna), Słyszałem, żeś zza Niemna odebrał wiadomość; Może też co o naszym wojsku wie Jegomość?" "Nic a nic - odpowiedział Robak obojętnie (Widać było, że słuchał rozmowy niechętnie) - Mnie polityka nudzi; jeżeli z Warszawy Mam list, to rzecz zakonna, to są nasze sprawy Bernardyńskie; cóż o tem gadać u wieczerzy? Są tu świeccy, do których nic to nie należy". Tak mowiąc spojrzał zyzem, gdzie śród biesiadników Siedział gość Moskal; był to pan kapitan Ryków; Stary żołnierz, stał w bliskiej wiosce na kwaterze, Pan Sędzia go przez grzeczność prosił na wieczerzę. Rykow jadł smaczno, mało wdawał się w rozmowę, Lecz na wzmiankę Warszawy rzekł, podniosłszy głowę: "Pan Podkomorzy! Oj, Wy! Pan zawsze ciekawy O Bonaparta, zawsze Wam tam do Warszawy! He! Ojczyzna! Ja nie szpieg, a po polsku umiem - Ojczyzna! Ja to czuję wszystko, ja rozumiem! Wy Polaki, ja Ruski, teraz się nie bijem, Jest armistycjum, to my razem jemy, pijem. Często na awanpostach nasz z Francuzem gada, Pije wódkę; jak krzykną: ura! - kanonada. Ruskie przysłowie: z kim się biję, tego lubię; Gładź drużkę jak po duszy, a bij jak po szubie. Ja mówię, będzie wojna u nas. Do majora Płuta adiutant sztabu przyjechał zawczora: Gotować się do marszu! Pójdziem, czy pod Turka, Czy na Francuza; oj, ten Bonapart figurka! Bez Suworowa to on może nas wytuza. U nas w pułku gadano, jak szli na Francuza, Że Bonapart czarował, no, tak i Suwarów Czarował; tak i były czary przeciw czarów. Raz w bitwie, gdzie podział się? szukać Bonaparta - A on zmienił się w lisa, tak Suwarów w charta; Tak Bonaparte znowu w kota się przerzuca, Dalej drzeć pazurami, a Suwarów w kuca. Obaczcież, co się stało w końcu z Bonapartą..." Tu Ryków przerwał i jadł; wtem z potrawąRoztargniony, do swojej nadobnej sąsiadki Ledwie słów kilka wyrzekł, do Podkomorzanki; Nie zmienia jej talerzów, nie nalewa szklanki, I panien nie zabawia przez rozmowy grzeczne, Z których by wychowanie poznano stołeczne; To jedno puste miejsce nęci go i mami... Już nie puste, bo on je napełnił myślami. Po tem miejscu biegało domysłów tysiące, Jako po deszczu żabki po samotnej łące; Śród nich jedna króluje postać, jak w pogodę Lilia jeziór skroń białą wznosząca nad wodę. Dano trzecią potrawę. Wtem pan Podkomorzy, Wlawszy kropelkę wina w szklankę panny Róży, A młodszej przysunąwszy z talerzem ogórki, Rzekł: "Muszę ja wam służyć, moje panny córki, Choć stary i niezgrabny". Zatem się rzuciło Kilku młodych od stołu i pannom służyło. Sędzia, z boku rzuciwszy wzrok na Tadeusza I poprawiwszy nieco wylotów kontusza, Nalał węgrzyna i rzekł: "Dziś, nowym zwyczajem, My na naukę młodzież do stolicy dajem I nie przeczym, że nasi synowie i wnuki Mają od starych więcej książkowej nauki; Ale co dzień postrzegam, jak młódź cierpi na tem, Że nie ma szkół uczących żyć z ludźmi i światem. Dawniej na dwory pańskie jachał szlachcic młody, Ja sam lat dziesięć byłem dworskim Wojewody, Ojca Podkomorzego, Mościwego Pana (Mówiąc, Podkomorzemu ścisnął za kolana); On mnie radą do usług publicznych sposobił, Z opieki nie wypuścił, aż człowiekiem zrobił. W mym domu wiecznie będzie jego pamięć droga, Co dzień za duszę jego proszę Pana Boga. Jeślim tyle na jego nie korzystał dworze Jak drudzy i wróciwszy w domu ziemię orzę, Gdy inni, więcej godni Wojewody względów, Doszli potem najwyższych krajowych urzędów, Przynajmniej tom skorzystał, że mi w moim domu Nikt nigdy nie zarzuci, bym uchybił komu W uczciwości, w grzeczności; a ja powiem śmiało: Grzeczność nie jest nauką łatwą ani małą. Niełatwą, bo nie na tym kończy się, jak nogą Zręcznie wierzgnąć, z uśmiechem witać lada kogo; Bo taka grzeczność modna zda mi się kupiecka, Ale nie staropolska, ani też szlachecka. Grzeczność wszystkim należy, lecz każdemu inna; Bo nie jest bez grzeczności i miłość dziecinna, I wzgląd męża dla żony przy ludziach, i pana Dla sług swoich, a w każdej jest pewna odmiana. Trzeba się długo uczyć, ażeby nie zbłądzić I każdemu powinną uczciwość wyrządzić. I starzy się uczyli; u panów rozmowa Była to historyja żyjąca krajowa, A między szlachtą dzieje domowe powiatu: Dawano przez to poznać szlachcicowi bratu, Że wszyscy o nim wiedzą, lekce go nie ważą; Więc szlachcic obyczaje swe trzymał pod strażą. Dziś człowieka nie pytaj: co zacz? kto go rodzi? Z kim on żył, co porabiał? Każdy, gdzie chce, wchodzi, Byle nie szpieg rządowy i byle nie w nędzy. Jak ów Wespazyjanus nie wąchał pieniędzy I nie chciał wiedzieć, skąd są, z jakich rąk i krajów, Tak nie chcą znać człowieka rodu, obyczajów! Dość, że ważny i że się stempel na nim widzi, Więc szanują przyjaciół jak pieniądze Żydzi". To mówiąc Sędzia gości obejrzał porządkiem; Bo choć zawsze i płynnie mówił, i z rozsądkiem, Wiedział, że niecierpliwa młodzież teraźniejsza, Że ją nudzi rzecz długa, choć najwymowniejsza. Ale wszyscy słuchali w milczeniu głębokiem; Sędzia Podkomorzego zdał się radzić okiem, Podkomorzy pochwałą rzeczy nie przerywał, Ale częstym skinieniem głowy potakiwał. Sędzia milczał, on jeszcze skinieniem przyzwalał; Więc Sędzia jego puchar i swój kielich nalał I dalej mówił: "Grzeczność nie jest rzeczą małą: Kiedy się człowiek uczy ważyć, jak przystało, Drugich wiek, urodzenie, cnoty, obyczaje, Wtenczas i swoją ważność zarazem poznaje; Jak na szalach żebyśmy nasz ciężar poznali, Musim kogoś posadzić na przeciwnej szali. Zaś godna jest Waszmościów uwagi osobnej Grzeczność, którą powinna młodź dla płci nadobnej; Zwłaszcza gdy zacność domu, fortuny szczodroty Objaśniają wrodzone wdzięki i przymioty. Stąd droga do afektów i stąd się kojarzy Wspaniały domów sojusz - tak myślili starzy. A zatem..." Tu pan Sędzia nagłym zwrotem głowy Skinął na Tadeusza, rzucił wzrok surowy, Znać było, że przychodził już do wniosków mowy. Wtem brząknął w tabakierkę złotą Podkomorzy I rzekł: "Mój Sędzio, dawniej było jeszcze gorzej! Teraz nie wiem, czy moda i nas starych zmienia, Czy młodzież lepsza, ale widzę mniej zgorszenia. Ach, ja pamiętam czasy, kiedy do Ojczyzny Pierwszy raz zawitała moda francuszczyzny! Gdy raptem paniczyki młode z cudzych krajów Wtargnęli do nas hordą gorszą od Nogajów! Prześladując w Ojczyźnie Boga, przodków wiarę, Prawa i obyczaje, nawet suknie stare. Żałośnie było widzieć wyżółkłych młokosów, Gadających przez nosy, a często bez nosów, Opatrzonych w broszurki i w różne gazety, Głoszących nowe wiary, prawa, toalety. Miała nad umysłami wielką moc ta tłuszcza; Bo Pan Bóg, kiedy karę na naród przepuszcza, Odbiera naprzód rozum od obywateli. I tak mędrsi fircykom oprzeć się nie śmieli; I zląkł ich się jak dżumy jakiej cały naród, Bo już sam wewnątrz siebie czuł choroby zaród. Krzyczano na modnisiów, a brano z nich wzory: Zmieniano wiarę, mowę, prawa i ubiory. Była to maszkarada, zapustna swawola, Po której miał przyjść wkrótce wielki post - niewola! "Pamiętam, chociaż byłem wtenczas małe dziecię, Kiedy do ojca mego w oszmiańskim powiecie Przyjechał pan Podczaszyc na francuskim wózku, Pierwszy człowiek, co w Litwie chodził po francusku. Biegali wszyscy za nim jakby za rarogiem, Zazdroszczono domowi, przed którego progiem Stanęła Podczaszyca dwókolna dryndulka, Która się po francusku zwała karyjulka. Zamiast lokajów w kielni siedziały dwa pieski, A na kozłach niemczysko chude na kształt deski; Nogi miał długie, cienkie, jak od chmielu tyki, W pończochach, ze srebrnymi klamrami trzewiki, Peruka z harbajtelem zawiązanym w miechu. Starzy na on ekwipaż parskali ze śmiechu, A chłopi żegnali się, mowiąc, że po świecie Jeździ wenecki diabeł w niemieckiej karecie. Sam Podczaszyc jaki był, opisywać długo; Dosyć, że nam się zdawał małpą lub papugą, W wielkiej peruce, którą do złotego runa On lubił porównywać, a my do kołtuna. Jeśli kto i czuł wtenczas, że polskie ubranie Piękniejsze jest niż obcej mody małpowanie, Milczał; boby krzyczała młodzież, że przeszkadza Kulturze, że tamuje progresy, że zdradza! Taka była przesądów owoczesnych władza! Podczaszyc zapowiedział, że nas reformować, Cywilizować będzie i konstytuować; Ogłosił nam, że jacyś Francuzi wymowni Zrobili wynalazek: iż ludzie są rowni. Choć o tem dawno w Pańskim pisano zakonie I każdy ksiądz toż samo gada na ambonie. Nauka dawną była, szło o jej pełnienie! Lecz wtenczas panowało takie oślepienie, Że nie wierzono rzeczom najdawniejszym w świecie, Jeśli ich nie czytano w francuskiej gazecie. Podczaszyc, mimo równość, wziął tytuł markiża; Wiadomo, że tytuły przychodzą z Paryża, A natenczas tam w modzie był tytuł markiża. Jakoż, kiedy się moda odmieniła z laty, Tenże sam markiż przybrał tytuł demokraty; Wreszcie z odmienną modą, pod Napoleonem, Demokrata przyjechał z Paryża baronem; Gdyby żył dłużej, może nową alternatą Z barona przechrzciłby się kiedyś demokratą. Bo Paryż częstą mody odmianą się chlubi, A co Francuz wymyśli, to Polak polubi. "Chwała Bogu, że teraz jeśli nasza młodzież Wyjeżdża za granicę, to już nie po odzież, Nie szukać prawodawstwa w drukarskich kramarniach Lub wymowy uczyć się w paryskich kawiarniach. Bo teraz Napoleon, człek mądry a prędki, Nie daje czasu szukać mody i gawędki. Teraz grzmi oręż, a nam starym serca rosną, Że znowu o Polakach tak na świecie głośno; Jest sława, a więc będzie i Rzeczpospolita! Zawżdy z wawrzynów drzewo wolności wykwita. Tylko smutno, że nam, ach! tak się lata wleką W nieczynności! a oni tak zawsze daleko! Tak długo czekać! Nawet tak rzadka nowina! Ojcze Robaku (ciszej rzekł do Bernardyna), Słyszałem, żeś zza Niemna odebrał wiadomość; Może też co o naszym wojsku wie Jegomość?" "Nic a nic - odpowiedział Robak obojętnie (Widać było, że słuchał rozmowy niechętnie) - Mnie polityka nudzi; jeżeli z Warszawy Mam list, to rzecz zakonna, to są nasze sprawy Bernardyńskie; cóż o tem gadać u wieczerzy? Są tu świeccy, do których nic to nie należy". Tak mowiąc spojrzał zyzem, gdzie śród biesiadników Siedział gość Moskal; był to pan kapitan Ryków; Stary żołnierz, stał w bliskiej wiosce na kwaterze, Pan Sędzia go przez grzeczność prosił na wieczerzę. Rykow jadł smaczno, mało wdawał się w rozmowę, Lecz na wzmiankę Warszawy rzekł, podniosłszy głowę: "Pan Podkomorzy! Oj, Wy! Pan zawsze ciekawy O Bonaparta, zawsze Wam tam do Warszawy! He! Ojczyzna! Ja nie szpieg, a po polsku umiem - Ojczyzna! Ja to czuję wszystko, ja rozumiem! Wy Polaki, ja Ruski, teraz się nie bijem, Jest armistycjum, to my razem jemy, pijem. Często na awanpostach nasz z Francuzem gada, Pije wódkę; jak krzykną: ura! - kanonada. Ruskie przysłowie: z kim się biję, tego lubię; Gładź drużkę jak po duszy, a bij jak po szubie. Ja mówię, będzie wojna u nas. Do majora Płuta adiutant sztabu przyjechał zawczora: Gotować się do marszu! Pójdziem, czy pod Turka, Czy na Francuza; oj, ten Bonapart figurka! Bez Suworowa to on może nas wytuza. U nas w pułku gadano, jak szli na Francuza, Że Bonapart czarował, no, tak i Suwarów Czarował; tak i były czary przeciw czarów. Raz w bitwie, gdzie podział się? szukać Bonaparta - A on zmienił się w lisa, tak Suwarów w charta; Tak Bonaparte znowu w kota się przerzuca, Dalej drzeć pazurami, a Suwarów w kuca. Obaczcież, co się stało w końcu z Bonapartą..." Tu Ryków przerwał i jadł; wtem z potrawąRoztargniony, do swojej nadobnej sąsiadki Ledwie słów kilka wyrzekł, do Podkomorzanki; Nie zmienia jej talerzów, nie nalewa szklanki, I panien nie zabawia przez rozmowy grzeczne, Z których by wychowanie poznano stołeczne; To jedno puste miejsce nęci go i mami... Już nie puste, bo on je napełnił myślami. Po tem miejscu biegało domysłów tysiące, Jako po deszczu żabki po samotnej łące; Śród nich jedna króluje postać, jak w pogodę Lilia jeziór skroń białą wznosząca nad wodę. Dano trzecią potrawę. Wtem pan Podkomorzy, Wlawszy kropelkę wina w szklankę panny Róży, A młodszej przysunąwszy z talerzem ogórki, Rzekł: "Muszę ja wam służyć, moje panny córki, Choć stary i niezgrabny". Zatem się rzuciło Kilku młodych od stołu i pannom służyło. Sędzia, z boku rzuciwszy wzrok na Tadeusza I poprawiwszy nieco wylotów kontusza, Nalał węgrzyna i rzekł: "Dziś, nowym zwyczajem, My na naukę młodzież do stolicy dajem I nie przeczym, że nasi synowie i wnuki Mają od starych więcej książkowej nauki; Ale co dzień postrzegam, jak młódź cierpi na tem, Że nie ma szkół uczących żyć z ludźmi i światem. Dawniej na dwory pańskie jachał szlachcic młody, Ja sam lat dziesięć byłem dworskim Wojewody, Ojca Podkomorzego, Mościwego Pana (Mówiąc, Podkomorzemu ścisnął za kolana); On mnie radą do usług publicznych sposobił, Z opieki nie wypuścił, aż człowiekiem zrobił. W mym domu wiecznie będzie jego pamięć droga, Co dzień za duszę jego proszę Pana Boga. Jeślim tyle na jego nie korzystał dworze Jak drudzy i wróciwszy w domu ziemię orzę, Gdy inni, więcej godni Wojewody względów, Doszli potem najwyższych krajowych urzędów, Przynajmniej tom skorzystał, że mi w moim domu Nikt nigdy nie zarzuci, bym uchybił komu W uczciwości, w grzeczności; a ja powiem śmiało: Grzeczność nie jest nauką łatwą ani małą. Niełatwą, bo nie na tym kończy się, jak nogą Zręcznie wierzgnąć, z uśmiechem witać lada kogo; Bo taka grzeczność modna zda mi się kupiecka, Ale nie staropolska, ani też szlachecka. Grzeczność wszystkim należy, lecz każdemu inna; Bo nie jest bez grzeczności i miłość dziecinna, I wzgląd męża dla żony przy ludziach, i pana Dla sług swoich, a w każdej jest pewna odmiana. Trzeba się długo uczyć, ażeby nie zbłądzić I każdemu powinną uczciwość wyrządzić. I starzy się uczyli; u panów rozmowa Była to historyja żyjąca krajowa, A między szlachtą dzieje domowe powiatu: Dawano przez to poznać szlachcicowi bratu, Że wszyscy o nim wiedzą, lekce go nie ważą; Więc szlachcic obyczaje swe trzymał pod strażą. Dziś człowieka nie pytaj: co zacz? kto go rodzi? Z kim on żył, co porabiał? Każdy, gdzie chce, wchodzi, Byle nie szpieg rządowy i byle nie w nędzy. Jak ów Wespazyjanus nie wąchał pieniędzy I nie chciał wiedzieć, skąd są, z jakich rąk i krajów, Tak nie chcą znać człowieka rodu, obyczajów! Dość, że ważny i że się stempel na nim widzi, Więc szanują przyjaciół jak pieniądze Żydzi". To mówiąc Sędzia gości obejrzał porządkiem; Bo choć zawsze i płynnie mówił, i z rozsądkiem, Wiedział, że niecierpliwa młodzież teraźniejsza, Że ją nudzi rzecz długa, choć najwymowniejsza. Ale wszyscy słuchali w milczeniu głębokiem; Sędzia Podkomorzego zdał się radzić okiem, Podkomorzy pochwałą rzeczy nie przerywał, Ale częstym skinieniem głowy potakiwał. Sędzia milczał, on jeszcze skinieniem przyzwalał; Więc Sędzia jego puchar i swój kielich nalał I dalej mówił: "Grzeczność nie jest rzeczą małą: Kiedy się człowiek uczy ważyć, jak przystało, Drugich wiek, urodzenie, cnoty, obyczaje, Wtenczas i swoją ważność zarazem poznaje; Jak na szalach żebyśmy nasz ciężar poznali, Musim kogoś posadzić na przeciwnej szali. Zaś godna jest Waszmościów uwagi osobnej Grzeczność, którą powinna młodź dla płci nadobnej; Zwłaszcza gdy zacność domu, fortuny szczodroty Objaśniają wrodzone wdzięki i przymioty. Stąd droga do afektów i stąd się kojarzy Wspaniały domów sojusz - tak myślili starzy. A zatem..." Tu pan Sędzia nagłym zwrotem głowy Skinął na Tadeusza, rzucił wzrok surowy, Znać było, że przychodził już do wniosków mowy. Wtem brząknął w tabakierkę złotą Podkomorzy I rzekł: "Mój Sędzio, dawniej było jeszcze gorzej! Teraz nie wiem, czy moda i nas starych zmienia, Czy młodzież lepsza, ale widzę mniej zgorszenia. Ach, ja pamiętam czasy, kiedy do Ojczyzny Pierwszy raz zawitała moda francuszczyzny! Gdy raptem paniczyki młode z cudzych krajów Wtargnęli do nas hordą gorszą od Nogajów! Prześladując w Ojczyźnie Boga, przodków wiarę, Prawa i obyczaje, nawet suknie stare. Żałośnie było widzieć wyżółkłych młokosów, Gadających przez nosy, a często bez nosów, Opatrzonych w broszurki i w różne gazety, Głoszących nowe wiary, prawa, toalety. Miała nad umysłami wielką moc ta tłuszcza; Bo Pan Bóg, kiedy karę na naród przepuszcza, Odbiera naprzód rozum od obywateli. I tak mędrsi fircykom oprzeć się nie śmieli; I zląkł ich się jak dżumy jakiej cały naród, Bo już sam wewnątrz siebie czuł choroby zaród. Krzyczano na modnisiów, a brano z nich wzory: Zmieniano wiarę, mowę, prawa i ubiory. Była to maszkarada, zapustna swawola, Po której miał przyjść wkrótce wielki post - niewola! "Pamiętam, chociaż byłem wtenczas małe dziecię, Kiedy do ojca mego w oszmiańskim powiecie Przyjechał pan Podczaszyc na francuskim wózku, Pierwszy człowiek, co w Litwie chodził po francusku. Biegali wszyscy za nim jakby za rarogiem, Zazdroszczono domowi, przed którego progiem Stanęła Podczaszyca dwókolna dryndulka, Która się po francusku zwała karyjulka. Zamiast lokajów w kielni siedziały dwa pieski, A na kozłach niemczysko chude na kształt deski; Nogi miał długie, cienkie, jak od chmielu tyki, W pończochach, ze srebrnymi klamrami trzewiki, Peruka z harbajtelem zawiązanym w miechu. Starzy na on ekwipaż parskali ze śmiechu, A chłopi żegnali się, mowiąc, że po świecie Jeździ wenecki diabeł w niemieckiej karecie. Sam Podczaszyc jaki był, opisywać długo; Dosyć, że nam się zdawał małpą lub papugą, W wielkiej peruce, którą do złotego runa On lubił porównywać, a my do kołtuna. Jeśli kto i czuł wtenczas, że polskie ubranie Piękniejsze jest niż obcej mody małpowanie, Milczał; boby krzyczała młodzież, że przeszkadza Kulturze, że tamuje progresy, że zdradza! Taka była przesądów owoczesnych władza! Podczaszyc zapowiedział, że nas reformować, Cywilizować będzie i konstytuować; Ogłosił nam, że jacyś Francuzi wymowni Zrobili wynalazek: iż ludzie są rowni. Choć o tem dawno w Pańskim pisano zakonie I każdy ksiądz toż samo gada na ambonie. Nauka dawną była, szło o jej pełnienie! Lecz wtenczas panowało takie oślepienie, Że nie wierzono rzeczom najdawniejszym w świecie, Jeśli ich nie czytano w francuskiej gazecie. Podczaszyc, mimo równość, wziął tytuł markiża; Wiadomo, że tytuły przychodzą z Paryża, A natenczas tam w modzie był tytuł markiża. Jakoż, kiedy się moda odmieniła z laty, Tenże sam markiż przybrał tytuł demokraty; Wreszcie z odmienną modą, pod Napoleonem, Demokrata przyjechał z Paryża baronem; Gdyby żył dłużej, może nową alternatą Z barona przechrzciłby się kiedyś demokratą. Bo Paryż częstą mody odmianą się chlubi, A co Francuz wymyśli, to Polak polubi. "Chwała Bogu, że teraz jeśli nasza młodzież Wyjeżdża za granicę, to już nie po odzież, Nie szukać prawodawstwa w drukarskich kramarniach Lub wymowy uczyć się w paryskich kawiarniach. Bo teraz Napoleon, człek mądry a prędki, Nie daje czasu szukać mody i gawędki. Teraz grzmi oręż, a nam starym serca rosną, Że znowu o Polakach tak na świecie głośno; Jest sława, a więc będzie i Rzeczpospolita! Zawżdy z wawrzynów drzewo wolności wykwita. Tylko smutno, że nam, ach! tak się lata wleką W nieczynności! a oni tak zawsze daleko! Tak długo czekać! Nawet tak rzadka nowina! Ojcze Robaku (ciszej rzekł do Bernardyna), Słyszałem, żeś zza Niemna odebrał wiadomość; Może też co o naszym wojsku wie Jegomość?" "Nic a nic - odpowiedział Robak obojętnie (Widać było, że słuchał rozmowy niechętnie) - Mnie polityka nudzi; jeżeli z Warszawy Mam list, to rzecz zakonna, to są nasze sprawy Bernardyńskie; cóż o tem gadać u wieczerzy? Są tu świeccy, do których nic to nie należy". Tak mowiąc spojrzał zyzem, gdzie śród biesiadników Siedział gość Moskal; był to pan kapitan Ryków; Stary żołnierz, stał w bliskiej wiosce na kwaterze, Pan Sędzia go przez grzeczność prosił na wieczerzę. Rykow jadł smaczno, mało wdawał się w rozmowę, Lecz na wzmiankę Warszawy rzekł, podniosłszy głowę: "Pan Podkomorzy! Oj, Wy! Pan zawsze ciekawy O Bonaparta, zawsze Wam tam do Warszawy! He! Ojczyzna! Ja nie szpieg, a po polsku umiem - Ojczyzna! Ja to czuję wszystko, ja rozumiem! Wy Polaki, ja Ruski, teraz się nie bijem, Jest armistycjum, to my razem jemy, pijem. Często na awanpostach nasz z Francuzem gada, Pije wódkę; jak krzykną: ura! - kanonada. Ruskie przysłowie: z kim się biję, tego lubię; Gładź drużkę jak po duszy, a bij jak po szubie. Ja mówię, będzie wojna u nas. Do majora Płuta adiutant sztabu przyjechał zawczora: Gotować się do marszu! Pójdziem, czy pod Turka, Czy na Francuza; oj, ten Bonapart figurka! Bez Suworowa to on może nas wytuza. U nas w pułku gadano, jak szli na Francuza, Że Bonapart czarował, no, tak i Suwarów Czarował; tak i były czary przeciw czarów. Raz w bitwie, gdzie podział się? szukać Bonaparta - A on zmienił się w lisa, tak Suwarów w charta; Tak Bonaparte znowu w kota się przerzuca, Dalej drzeć pazurami, a Suwarów w kuca. Obaczcież, co się stało w końcu z Bonapartą..." Tu Ryków przerwał i jadł; wtem z potrawąRoztargniony, do swojej nadobnej sąsiadki Ledwie słów kilka wyrzekł, do Podkomorzanki; Nie zmienia jej talerzów, nie nalewa szklanki, I panien nie zabawia przez rozmowy grzeczne, Z których by wychowanie poznano stołeczne; To jedno puste miejsce nęci go i mami... Już nie puste, bo on je napełnił myślami. Po tem miejscu biegało domysłów tysiące, Jako po deszczu żabki po samotnej łące; Śród nich jedna króluje postać, jak w pogodę Lilia jeziór skroń białą wznosząca nad wodę. Dano trzecią potrawę. Wtem pan Podkomorzy, Wlawszy kropelkę wina w szklankę panny Róży, A młodszej przysunąwszy z talerzem ogórki, Rzekł: "Muszę ja wam służyć, moje panny córki, Choć stary i niezgrabny". Zatem się rzuciło Kilku młodych od stołu i pannom służyło. Sędzia, z boku rzuciwszy wzrok na Tadeusza I poprawiwszy nieco wylotów kontusza, Nalał węgrzyna i rzekł: "Dziś, nowym zwyczajem, My na naukę młodzież do stolicy dajem I nie przeczym, że nasi synowie i wnuki Mają od starych więcej książkowej nauki; Ale co dzień postrzegam, jak młódź cierpi na tem, Że nie ma szkół uczących żyć z ludźmi i światem. Dawniej na dwory pańskie jachał szlachcic młody, Ja sam lat dziesięć byłem dworskim Wojewody, Ojca Podkomorzego, Mościwego Pana (Mówiąc, Podkomorzemu ścisnął za kolana); On mnie radą do usług publicznych sposobił, Z opieki nie wypuścił, aż człowiekiem zrobił. W mym domu wiecznie będzie jego pamięć droga, Co dzień za duszę jego proszę Pana Boga. Jeślim tyle na jego nie korzystał dworze Jak drudzy i wróciwszy w domu ziemię orzę, Gdy inni, więcej godni Wojewody względów, Doszli potem najwyższych krajowych urzędów, Przynajmniej tom skorzystał, że mi w moim domu Nikt nigdy nie zarzuci, bym uchybił komu W uczciwości, w grzeczności; a ja powiem śmiało: Grzeczność nie jest nauką łatwą ani małą. Niełatwą, bo nie na tym kończy się, jak nogą Zręcznie wierzgnąć, z uśmiechem witać lada kogo; Bo taka grzeczność modna zda mi się kupiecka, Ale nie staropolska, ani też szlachecka. Grzeczność wszystkim należy, lecz każdemu inna; Bo nie jest bez grzeczności i miłość dziecinna, I wzgląd męża dla żony przy ludziach, i pana Dla sług swoich, a w każdej jest pewna odmiana. Trzeba się długo uczyć, ażeby nie zbłądzić I każdemu powinną uczciwość wyrządzić. I starzy się uczyli; u panów rozmowa Była to historyja żyjąca krajowa, A między szlachtą dzieje domowe powiatu: Dawano przez to poznać szlachcicowi bratu, Że wszyscy o nim wiedzą, lekce go nie ważą; Więc szlachcic obyczaje swe trzymał pod strażą. Dziś człowieka nie pytaj: co zacz? kto go rodzi? Z kim on żył, co porabiał? Każdy, gdzie chce, wchodzi, Byle nie szpieg rządowy i byle nie w nędzy. Jak ów Wespazyjanus nie wąchał pieniędzy I nie chciał wiedzieć, skąd są, z jakich rąk i krajów, Tak nie chcą znać człowieka rodu, obyczajów! Dość, że ważny i że się stempel na nim widzi, Więc szanują przyjaciół jak pieniądze Żydzi". To mówiąc Sędzia gości obejrzał porządkiem; Bo choć zawsze i płynnie mówił, i z rozsądkiem, Wiedział, że niecierpliwa młodzież teraźniejsza, Że ją nudzi rzecz długa, choć najwymowniejsza. Ale wszyscy słuchali w milczeniu głębokiem; Sędzia Podkomorzego zdał się radzić okiem, Podkomorzy pochwałą rzeczy nie przerywał, Ale częstym skinieniem głowy potakiwał. Sędzia milczał, on jeszcze skinieniem przyzwalał; Więc Sędzia jego puchar i swój kielich nalał I dalej mówił: "Grzeczność nie jest rzeczą małą: Kiedy się człowiek uczy ważyć, jak przystało, Drugich wiek, urodzenie, cnoty, obyczaje, Wtenczas i swoją ważność zarazem poznaje; Jak na szalach żebyśmy nasz ciężar poznali, Musim kogoś posadzić na przeciwnej szali. Zaś godna jest Waszmościów uwagi osobnej Grzeczność, którą powinna młodź dla płci nadobnej; Zwłaszcza gdy zacność domu, fortuny szczodroty Objaśniają wrodzone wdzięki i przymioty. Stąd droga do afektów i stąd się kojarzy Wspaniały domów sojusz - tak myślili starzy. A zatem..." Tu pan Sędzia nagłym zwrotem głowy Skinął na Tadeusza, rzucił wzrok surowy, Znać było, że przychodził już do wniosków mowy. Wtem brząknął w tabakierkę złotą Podkomorzy I rzekł: "Mój Sędzio, dawniej było jeszcze gorzej! Teraz nie wiem, czy moda i nas starych zmienia, Czy młodzież lepsza, ale widzę mniej zgorszenia. Ach, ja pamiętam czasy, kiedy do Ojczyzny Pierwszy raz zawitała moda francuszczyzny! Gdy raptem paniczyki młode z cudzych krajów Wtargnęli do nas hordą gorszą od Nogajów! Prześladując w Ojczyźnie Boga, przodków wiarę, Prawa i obyczaje, nawet suknie stare. Żałośnie było widzieć wyżółkłych młokosów, Gadających przez nosy, a często bez nosów, Opatrzonych w broszurki i w różne gazety, Głoszących nowe wiary, prawa, toalety. Miała nad umysłami wielką moc ta tłuszcza; Bo Pan Bóg, kiedy karę na naród przepuszcza, Odbiera naprzód rozum od obywateli. I tak mędrsi fircykom oprzeć się nie śmieli; I zląkł ich się jak dżumy jakiej cały naród, Bo już sam wewnątrz siebie czuł choroby zaród. Krzyczano na modnisiów, a brano z nich wzory: Zmieniano wiarę, mowę, prawa i ubiory. Była to maszkarada, zapustna swawola, Po której miał przyjść wkrótce wielki post - niewola! "Pamiętam, chociaż byłem wtenczas małe dziecię, Kiedy do ojca mego w oszmiańskim powiecie Przyjechał pan Podczaszyc na francuskim wózku, Pierwszy człowiek, co w Litwie chodził po francusku. Biegali wszyscy za nim jakby za rarogiem, Zazdroszczono domowi, przed którego progiem Stanęła Podczaszyca dwókolna dryndulka, Która się po francusku zwała karyjulka. Zamiast lokajów w kielni siedziały dwa pieski, A na kozłach niemczysko chude na kształt deski; Nogi miał długie, cienkie, jak od chmielu tyki, W pończochach, ze srebrnymi klamrami trzewiki, Peruka z harbajtelem zawiązanym w miechu. Starzy na on ekwipaż parskali ze śmiechu, A chłopi żegnali się, mowiąc, że po świecie Jeździ wenecki diabeł w niemieckiej karecie. Sam Podczaszyc jaki był, opisywać długo; Dosyć, że nam się zdawał małpą lub papugą, W wielkiej peruce, którą do złotego runa On lubił porównywać, a my do kołtuna. Jeśli kto i czuł wtenczas, że polskie ubranie Piękniejsze jest niż obcej mody małpowanie, Milczał; boby krzyczała młodzież, że przeszkadza Kulturze, że tamuje progresy, że zdradza! Taka była przesądów owoczesnych władza! Podczaszyc zapowiedział, że nas reformować, Cywilizować będzie i konstytuować; Ogłosił nam, że jacyś Francuzi wymowni Zrobili wynalazek: iż ludzie są rowni. Choć o tem dawno w Pańskim pisano zakonie I każdy ksiądz toż samo gada na ambonie. Nauka dawną była, szło o jej pełnienie! Lecz wtenczas panowało takie oślepienie, Że nie wierzono rzeczom najdawniejszym w świecie, Jeśli ich nie czytano w francuskiej gazecie. Podczaszyc, mimo równość, wziął tytuł markiża; Wiadomo, że tytuły przychodzą z Paryża, A natenczas tam w modzie był tytuł markiża. Jakoż, kiedy się moda odmieniła z laty, Tenże sam markiż przybrał tytuł demokraty; Wreszcie z odmienną modą, pod Napoleonem, Demokrata przyjechał z Paryża baronem; Gdyby żył dłużej, może nową alternatą Z barona przechrzciłby się kiedyś demokratą. Bo Paryż częstą mody odmianą się chlubi, A co Francuz wymyśli, to Polak polubi. "Chwała Bogu, że teraz jeśli nasza młodzież Wyjeżdża za granicę, to już nie po odzież, Nie szukać prawodawstwa w drukarskich kramarniach Lub wymowy uczyć się w paryskich kawiarniach. Bo teraz Napoleon, człek mądry a prędki, Nie daje czasu szukać mody i gawędki. Teraz grzmi oręż, a nam starym serca rosną, Że znowu o Polakach tak na świecie głośno; Jest sława, a więc będzie i Rzeczpospolita! Zawżdy z wawrzynów drzewo wolności wykwita. Tylko smutno, że nam, ach! tak się lata wleką W nieczynności! a oni tak zawsze daleko! Tak długo czekać! Nawet tak rzadka nowina! Ojcze Robaku (ciszej rzekł do Bernardyna), Słyszałem, żeś zza Niemna odebrał wiadomość; Może też co o naszym wojsku wie Jegomość?" "Nic a nic - odpowiedział Robak obojętnie (Widać było, że słuchał rozmowy niechętnie) - Mnie polityka nudzi; jeżeli z Warszawy Mam list, to rzecz zakonna, to są nasze sprawy Bernardyńskie; cóż o tem gadać u wieczerzy? Są tu świeccy, do których nic to nie należy". Tak mowiąc spojrzał zyzem, gdzie śród biesiadników Siedział gość Moskal; był to pan kapitan Ryków; Stary żołnierz, stał w bliskiej wiosce na kwaterze, Pan Sędzia go przez grzeczność prosił na wieczerzę. Rykow jadł smaczno, mało wdawał się w rozmowę, Lecz na wzmiankę Warszawy rzekł, podniosłszy głowę: "Pan Podkomorzy! Oj, Wy! Pan zawsze ciekawy O Bonaparta, zawsze Wam tam do Warszawy! He! Ojczyzna! Ja nie szpieg, a po polsku umiem - Ojczyzna! Ja to czuję wszystko, ja rozumiem! Wy Polaki, ja Ruski, teraz się nie bijem, Jest armistycjum, to my razem jemy, pijem. Często na awanpostach nasz z Francuzem gada, Pije wódkę; jak krzykną: ura! - kanonada. Ruskie przysłowie: z kim się biję, tego lubię; Gładź drużkę jak po duszy, a bij jak po szubie. Ja mówię, będzie wojna u nas. Do majora Płuta adiutant sztabu przyjechał zawczora: Gotować się do marszu! Pójdziem, czy pod Turka, Czy na Francuza; oj, ten Bonapart figurka! Bez Suworowa to on może nas wytuza. U nas w pułku gadano, jak szli na Francuza, Że Bonapart czarował, no, tak i Suwarów Czarował; tak i były czary przeciw czarów. Raz w bitwie, gdzie podział się? szukać Bonaparta - A on zmienił się w lisa, tak Suwarów w charta; Tak Bonaparte znowu w kota się przerzuca, Dalej drzeć pazurami, a Suwarów w kuca. Obaczcież, co się stało w końcu z Bonapartą..." Tu Ryków przerwał i jadł; wtem z potrawąRoztargniony, do swojej nadobnej sąsiadki Ledwie słów kilka wyrzekł, do Podkomorzanki; Nie zmienia jej talerzów, nie nalewa szklanki, I panien nie zabawia przez rozmowy grzeczne, Z których by wychowanie poznano stołeczne; To jedno puste miejsce nęci go i mami... Już nie puste, bo on je napełnił myślami. Po tem miejscu biegało domysłów tysiące, Jako po deszczu żabki po samotnej łące; Śród nich jedna króluje postać, jak w pogodę Lilia jeziór skroń białą wznosząca nad wodę. Dano trzecią potrawę. Wtem pan Podkomorzy, Wlawszy kropelkę wina w szklankę panny Róży, A młodszej przysunąwszy z talerzem ogórki, Rzekł: "Muszę ja wam służyć, moje panny córki, Choć stary i niezgrabny". Zatem się rzuciło Kilku młodych od stołu i pannom służyło. Sędzia, z boku rzuciwszy wzrok na Tadeusza I poprawiwszy nieco wylotów kontusza, Nalał węgrzyna i rzekł: "Dziś, nowym zwyczajem, My na naukę młodzież do stolicy dajem I nie przeczym, że nasi synowie i wnuki Mają od starych więcej książkowej nauki; Ale co dzień postrzegam, jak młódź cierpi na tem, Że nie ma szkół uczących żyć z ludźmi i światem. Dawniej na dwory pańskie jachał szlachcic młody, Ja sam lat dziesięć byłem dworskim Wojewody, Ojca Podkomorzego, Mościwego Pana (Mówiąc, Podkomorzemu ścisnął za kolana); On mnie radą do usług publicznych sposobił, Z opieki nie wypuścił, aż człowiekiem zrobił. W mym domu wiecznie będzie jego pamięć droga, Co dzień za duszę jego proszę Pana Boga. Jeślim tyle na jego nie korzystał dworze Jak drudzy i wróciwszy w domu ziemię orzę, Gdy inni, więcej godni Wojewody względów, Doszli potem najwyższych krajowych urzędów, Przynajmniej tom skorzystał, że mi w moim domu Nikt nigdy nie zarzuci, bym uchybił komu W uczciwości, w grzeczności; a ja powiem śmiało: Grzeczność nie jest nauką łatwą ani małą. Niełatwą, bo nie na tym kończy się, jak nogą Zręcznie wierzgnąć, z uśmiechem witać lada kogo; Bo taka grzeczność modna zda mi się kupiecka, Ale nie staropolska, ani też szlachecka. Grzeczność wszystkim należy, lecz każdemu inna; Bo nie jest bez grzeczności i miłość dziecinna, I wzgląd męża dla żony przy ludziach, i pana Dla sług swoich, a w każdej jest pewna odmiana. Trzeba się długo uczyć, ażeby nie zbłądzić I każdemu powinną uczciwość wyrządzić. I starzy się uczyli; u panów rozmowa Była to historyja żyjąca krajowa, A między szlachtą dzieje domowe powiatu: Dawano przez to poznać szlachcicowi bratu, Że wszyscy o nim wiedzą, lekce go nie ważą; Więc szlachcic obyczaje swe trzymał pod strażą. Dziś człowieka nie pytaj: co zacz? kto go rodzi? Z kim on żył, co porabiał? Każdy, gdzie chce, wchodzi, Byle nie szpieg rządowy i byle nie w nędzy. Jak ów Wespazyjanus nie wąchał pieniędzy I nie chciał wiedzieć, skąd są, z jakich rąk i krajów, Tak nie chcą znać człowieka rodu, obyczajów! Dość, że ważny i że się stempel na nim widzi, Więc szanują przyjaciół jak pieniądze Żydzi". To mówiąc Sędzia gości obejrzał porządkiem; Bo choć zawsze i płynnie mówił, i z rozsądkiem, Wiedział, że niecierpliwa młodzież teraźniejsza, Że ją nudzi rzecz długa, choć najwymowniejsza. Ale wszyscy słuchali w milczeniu głębokiem; Sędzia Podkomorzego zdał się radzić okiem, Podkomorzy pochwałą rzeczy nie przerywał, Ale częstym skinieniem głowy potakiwał. Sędzia milczał, on jeszcze skinieniem przyzwalał; Więc Sędzia jego puchar i swój kielich nalał I dalej mówił: "Grzeczność nie jest rzeczą małą: Kiedy się człowiek uczy ważyć, jak przystało, Drugich wiek, urodzenie, cnoty, obyczaje, Wtenczas i swoją ważność zarazem poznaje; Jak na szalach żebyśmy nasz ciężar poznali, Musim kogoś posadzić na przeciwnej szali. Zaś godna jest Waszmościów uwagi osobnej Grzeczność, którą powinna młodź dla płci nadobnej; Zwłaszcza gdy zacność domu, fortuny szczodroty Objaśniają wrodzone wdzięki i przymioty. Stąd droga do afektów i stąd się kojarzy Wspaniały domów sojusz - tak myślili starzy. A zatem..." Tu pan Sędzia nagłym zwrotem głowy Skinął na Tadeusza, rzucił wzrok surowy, Znać było, że przychodził już do wniosków mowy. Wtem brząknął w tabakierkę złotą Podkomorzy I rzekł: "Mój Sędzio, dawniej było jeszcze gorzej! Teraz nie wiem, czy moda i nas starych zmienia, Czy młodzież lepsza, ale widzę mniej zgorszenia. Ach, ja pamiętam czasy, kiedy do Ojczyzny Pierwszy raz zawitała moda francuszczyzny! Gdy raptem paniczyki młode z cudzych krajów Wtargnęli do nas hordą gorszą od Nogajów! Prześladując w Ojczyźnie Boga, przodków wiarę, Prawa i obyczaje, nawet suknie stare. Żałośnie było widzieć wyżółkłych młokosów, Gadających przez nosy, a często bez nosów, Opatrzonych w broszurki i w różne gazety, Głoszących nowe wiary, prawa, toalety. Miała nad umysłami wielką moc ta tłuszcza; Bo Pan Bóg, kiedy karę na naród przepuszcza, Odbiera naprzód rozum od obywateli. I tak mędrsi fircykom oprzeć się nie śmieli; I zląkł ich się jak dżumy jakiej cały naród, Bo już sam wewnątrz siebie czuł choroby zaród. Krzyczano na modnisiów, a brano z nich wzory: Zmieniano wiarę, mowę, prawa i ubiory. Była to maszkarada, zapustna swawola, Po której miał przyjść wkrótce wielki post - niewola! "Pamiętam, chociaż byłem wtenczas małe dziecię, Kiedy do ojca mego w oszmiańskim powiecie Przyjechał pan Podczaszyc na francuskim wózku, Pierwszy człowiek, co w Litwie chodził po francusku. Biegali wszyscy za nim jakby za rarogiem, Zazdroszczono domowi, przed którego progiem Stanęła Podczaszyca dwókolna dryndulka, Która się po francusku zwała karyjulka. Zamiast lokajów w kielni siedziały dwa pieski, A na kozłach niemczysko chude na kształt deski; Nogi miał długie, cienkie, jak od chmielu tyki, W pończochach, ze srebrnymi klamrami trzewiki, Peruka z harbajtelem zawiązanym w miechu. Starzy na on ekwipaż parskali ze śmiechu, A chłopi żegnali się, mowiąc, że po świecie Jeździ wenecki diabeł w niemieckiej karecie. Sam Podczaszyc jaki był, opisywać długo; Dosyć, że nam się zdawał małpą lub papugą, W wielkiej peruce, którą do złotego runa On lubił porównywać, a my do kołtuna. Jeśli kto i czuł wtenczas, że polskie ubranie Piękniejsze jest niż obcej mody małpowanie, Milczał; boby krzyczała młodzież, że przeszkadza Kulturze, że tamuje progresy, że zdradza! Taka była przesądów owoczesnych władza! Podczaszyc zapowiedział, że nas reformować, Cywilizować będzie i konstytuować; Ogłosił nam, że jacyś Francuzi wymowni Zrobili wynalazek: iż ludzie są rowni. Choć o tem dawno w Pańskim pisano zakonie I każdy ksiądz toż samo gada na ambonie. Nauka dawną była, szło o jej pełnienie! Lecz wtenczas panowało takie oślepienie, Że nie wierzono rzeczom najdawniejszym w świecie, Jeśli ich nie czytano w francuskiej gazecie. Podczaszyc, mimo równość, wziął tytuł markiża; Wiadomo, że tytuły przychodzą z Paryża, A natenczas tam w modzie był tytuł markiża. Jakoż, kiedy się moda odmieniła z laty, Tenże sam markiż przybrał tytuł demokraty; Wreszcie z odmienną modą, pod Napoleonem, Demokrata przyjechał z Paryża baronem; Gdyby żył dłużej, może nową alternatą Z barona przechrzciłby się kiedyś demokratą. Bo Paryż częstą mody odmianą się chlubi, A co Francuz wymyśli, to Polak polubi. "Chwała Bogu, że teraz jeśli nasza młodzież Wyjeżdża za granicę, to już nie po odzież, Nie szukać prawodawstwa w drukarskich kramarniach Lub wymowy uczyć się w paryskich kawiarniach. Bo teraz Napoleon, człek mądry a prędki, Nie daje czasu szukać mody i gawędki. Teraz grzmi oręż, a nam starym serca rosną, Że znowu o Polakach tak na świecie głośno; Jest sława, a więc będzie i Rzeczpospolita! Zawżdy z wawrzynów drzewo wolności wykwita. Tylko smutno, że nam, ach! tak się lata wleką W nieczynności! a oni tak zawsze daleko! Tak długo czekać! Nawet tak rzadka nowina! Ojcze Robaku (ciszej rzekł do Bernardyna), Słyszałem, żeś zza Niemna odebrał wiadomość; Może też co o naszym wojsku wie Jegomość?" "Nic a nic - odpowiedział Robak obojętnie (Widać było, że słuchał rozmowy niechętnie) - Mnie polityka nudzi; jeżeli z Warszawy Mam list, to rzecz zakonna, to są nasze sprawy Bernardyńskie; cóż o tem gadać u wieczerzy? Są tu świeccy, do których nic to nie należy". Tak mowiąc spojrzał zyzem, gdzie śród biesiadników Siedział gość Moskal; był to pan kapitan Ryków; Stary żołnierz, stał w bliskiej wiosce na kwaterze, Pan Sędzia go przez grzeczność prosił na wieczerzę. Rykow jadł smaczno, mało wdawał się w rozmowę, Lecz na wzmiankę Warszawy rzekł, podniosłszy głowę: "Pan Podkomorzy! Oj, Wy! Pan zawsze ciekawy O Bonaparta, zawsze Wam tam do Warszawy! He! Ojczyzna! Ja nie szpieg, a po polsku umiem - Ojczyzna! Ja to czuję wszystko, ja rozumiem! Wy Polaki, ja Ruski, teraz się nie bijem, Jest armistycjum, to my razem jemy, pijem. Często na awanpostach nasz z Francuzem gada, Pije wódkę; jak krzykną: ura! - kanonada. Ruskie przysłowie: z kim się biję, tego lubię; Gładź drużkę jak po duszy, a bij jak po szubie. Ja mówię, będzie wojna u nas. Do majora Płuta adiutant sztabu przyjechał zawczora: Gotować się do marszu! Pójdziem, czy pod Turka, Czy na Francuza; oj, ten Bonapart figurka! Bez Suworowa to on może nas wytuza. U nas w pułku gadano, jak szli na Francuza, Że Bonapart czarował, no, tak i Suwarów Czarował; tak i były czary przeciw czarów. Raz w bitwie, gdzie podział się? szukać Bonaparta - A on zmienił się w lisa, tak Suwarów w charta; Tak Bonaparte znowu w kota się przerzuca, Dalej drzeć pazurami, a Suwarów w kuca. Obaczcież, co się stało w końcu z Bonapartą..." Tu Ryków przerwał i jadł; wtem z potrawąRoztargniony, do swojej nadobnej sąsiadki Ledwie słów kilka wyrzekł, do Podkomorzanki; Nie zmienia jej talerzów, nie nalewa szklanki, I panien nie zabawia przez rozmowy grzeczne, Z których by wychowanie poznano stołeczne; To jedno puste miejsce nęci go i mami... Już nie puste, bo on je napełnił myślami. Po tem miejscu biegało domysłów tysiące, Jako po deszczu żabki po samotnej łące; Śród nich jedna króluje postać, jak w pogodę Lilia jeziór skroń białą wznosząca nad wodę. Dano trzecią potrawę. Wtem pan Podkomorzy, Wlawszy kropelkę wina w szklankę panny Róży, A młodszej przysunąwszy z talerzem ogórki, Rzekł: "Muszę ja wam służyć, moje panny córki, Choć stary i niezgrabny". Zatem się rzuciło Kilku młodych od stołu i pannom służyło. Sędzia, z boku rzuciwszy wzrok na Tadeusza I poprawiwszy nieco wylotów kontusza, Nalał węgrzyna i rzekł: "Dziś, nowym zwyczajem, My na naukę młodzież do stolicy dajem I nie przeczym, że nasi synowie i wnuki Mają od starych więcej książkowej nauki; Ale co dzień postrzegam, jak młódź cierpi na tem, Że nie ma szkół uczących żyć z ludźmi i światem. Dawniej na dwory pańskie jachał szlachcic młody, Ja sam lat dziesięć byłem dworskim Wojewody, Ojca Podkomorzego, Mościwego Pana (Mówiąc, Podkomorzemu ścisnął za kolana); On mnie radą do usług publicznych sposobił, Z opieki nie wypuścił, aż człowiekiem zrobił. W mym domu wiecznie będzie jego pamięć droga, Co dzień za duszę jego proszę Pana Boga. Jeślim tyle na jego nie korzystał dworze Jak drudzy i wróciwszy w domu ziemię orzę, Gdy inni, więcej godni Wojewody względów, Doszli potem najwyższych krajowych urzędów, Przynajmniej tom skorzystał, że mi w moim domu Nikt nigdy nie zarzuci, bym uchybił komu W uczciwości, w grzeczności; a ja powiem śmiało: Grzeczność nie jest nauką łatwą ani małą. Niełatwą, bo nie na tym kończy się, jak nogą Zręcznie wierzgnąć, z uśmiechem witać lada kogo; Bo taka grzeczność modna zda mi się kupiecka, Ale nie staropolska, ani też szlachecka. Grzeczność wszystkim należy, lecz każdemu inna; Bo nie jest bez grzeczności i miłość dziecinna, I wzgląd męża dla żony przy ludziach, i pana Dla sług swoich, a w każdej jest pewna odmiana. Trzeba się długo uczyć, ażeby nie zbłądzić I każdemu powinną uczciwość wyrządzić. I starzy się uczyli; u panów rozmowa Była to historyja żyjąca krajowa, A między szlachtą dzieje domowe powiatu: Dawano przez to poznać szlachcicowi bratu, Że wszyscy o nim wiedzą, lekce go nie ważą; Więc szlachcic obyczaje swe trzymał pod strażą. Dziś człowieka nie pytaj: co zacz? kto go rodzi? Z kim on żył, co porabiał? Każdy, gdzie chce, wchodzi, Byle nie szpieg rządowy i byle nie w nędzy. Jak ów Wespazyjanus nie wąchał pieniędzy I nie chciał wiedzieć, skąd są, z jakich rąk i krajów, Tak nie chcą znać człowieka rodu, obyczajów! Dość, że ważny i że się stempel na nim widzi, Więc szanują przyjaciół jak pieniądze Żydzi". To mówiąc Sędzia gości obejrzał porządkiem; Bo choć zawsze i płynnie mówił, i z rozsądkiem, Wiedział, że niecierpliwa młodzież teraźniejsza, Że ją nudzi rzecz długa, choć najwymowniejsza. Ale wszyscy słuchali w milczeniu głębokiem; Sędzia Podkomorzego zdał się radzić okiem, Podkomorzy pochwałą rzeczy nie przerywał, Ale częstym skinieniem głowy potakiwał. Sędzia milczał, on jeszcze skinieniem przyzwalał; Więc Sędzia jego puchar i swój kielich nalał I dalej mówił: "Grzeczność nie jest rzeczą małą: Kiedy się człowiek uczy ważyć, jak przystało, Drugich wiek, urodzenie, cnoty, obyczaje, Wtenczas i swoją ważność zarazem poznaje; Jak na szalach żebyśmy nasz ciężar poznali, Musim kogoś posadzić na przeciwnej szali. Zaś godna jest Waszmościów uwagi osobnej Grzeczność, którą powinna młodź dla płci nadobnej; Zwłaszcza gdy zacność domu, fortuny szczodroty Objaśniają wrodzone wdzięki i przymioty. Stąd droga do afektów i stąd się kojarzy Wspaniały domów sojusz - tak myślili starzy. A zatem..." Tu pan Sędzia nagłym zwrotem głowy Skinął na Tadeusza, rzucił wzrok surowy, Znać było, że przychodził już do wniosków mowy. Wtem brząknął w tabakierkę złotą Podkomorzy I rzekł: "Mój Sędzio, dawniej było jeszcze gorzej! Teraz nie wiem, czy moda i nas starych zmienia, Czy młodzież lepsza, ale widzę mniej zgorszenia. Ach, ja pamiętam czasy, kiedy do Ojczyzny Pierwszy raz zawitała moda francuszczyzny! Gdy raptem paniczyki młode z cudzych krajów Wtargnęli do nas hordą gorszą od Nogajów! Prześladując w Ojczyźnie Boga, przodków wiarę, Prawa i obyczaje, nawet suknie stare. Żałośnie było widzieć wyżółkłych młokosów, Gadających przez nosy, a często bez nosów, Opatrzonych w broszurki i w różne gazety, Głoszących nowe wiary, prawa, toalety. Miała nad umysłami wielką moc ta tłuszcza; Bo Pan Bóg, kiedy karę na naród przepuszcza, Odbiera naprzód rozum od obywateli. I tak mędrsi fircykom oprzeć się nie śmieli; I zląkł ich się jak dżumy jakiej cały naród, Bo już sam wewnątrz siebie czuł choroby zaród. Krzyczano na modnisiów, a brano z nich wzory: Zmieniano wiarę, mowę, prawa i ubiory. Była to maszkarada, zapustna swawola, Po której miał przyjść wkrótce wielki post - niewola! "Pamiętam, chociaż byłem wtenczas małe dziecię, Kiedy do ojca mego w oszmiańskim powiecie Przyjechał pan Podczaszyc na francuskim wózku, Pierwszy człowiek, co w Litwie chodził po francusku. Biegali wszyscy za nim jakby za rarogiem, Zazdroszczono domowi, przed którego progiem Stanęła Podczaszyca dwókolna dryndulka, Która się po francusku zwała karyjulka. Zamiast lokajów w kielni siedziały dwa pieski, A na kozłach niemczysko chude na kształt deski; Nogi miał długie, cienkie, jak od chmielu tyki, W pończochach, ze srebrnymi klamrami trzewiki, Peruka z harbajtelem zawiązanym w miechu. Starzy na on ekwipaż parskali ze śmiechu, A chłopi żegnali się, mowiąc, że po świecie Jeździ wenecki diabeł w niemieckiej karecie. Sam Podczaszyc jaki był, opisywać długo; Dosyć, że nam się zdawał małpą lub papugą, W wielkiej peruce, którą do złotego runa On lubił porównywać, a my do kołtuna. Jeśli kto i czuł wtenczas, że polskie ubranie Piękniejsze jest niż obcej mody małpowanie, Milczał; boby krzyczała młodzież, że przeszkadza Kulturze, że tamuje progresy, że zdradza! Taka była przesądów owoczesnych władza! Podczaszyc zapowiedział, że nas reformować, Cywilizować będzie i konstytuować; Ogłosił nam, że jacyś Francuzi wymowni Zrobili wynalazek: iż ludzie są rowni. Choć o tem dawno w Pańskim pisano zakonie I każdy ksiądz toż samo gada na ambonie. Nauka dawną była, szło o jej pełnienie! Lecz wtenczas panowało takie oślepienie, Że nie wierzono rzeczom najdawniejszym w świecie, Jeśli ich nie czytano w francuskiej gazecie. Podczaszyc, mimo równość, wziął tytuł markiża; Wiadomo, że tytuły przychodzą z Paryża, A natenczas tam w modzie był tytuł markiża. Jakoż, kiedy się moda odmieniła z laty, Tenże sam markiż przybrał tytuł demokraty; Wreszcie z odmienną modą, pod Napoleonem, Demokrata przyjechał z Paryża baronem; Gdyby żył dłużej, może nową alternatą Z barona przechrzciłby się kiedyś demokratą. Bo Paryż częstą mody odmianą się chlubi, A co Francuz wymyśli, to Polak polubi. "Chwała Bogu, że teraz jeśli nasza młodzież Wyjeżdża za granicę, to już nie po odzież, Nie szukać prawodawstwa w drukarskich kramarniach Lub wymowy uczyć się w paryskich kawiarniach. Bo teraz Napoleon, człek mądry a prędki, Nie daje czasu szukać mody i gawędki. Teraz grzmi oręż, a nam starym serca rosną, Że znowu o Polakach tak na świecie głośno; Jest sława, a więc będzie i Rzeczpospolita! Zawżdy z wawrzynów drzewo wolności wykwita. Tylko smutno, że nam, ach! tak się lata wleką W nieczynności! a oni tak zawsze daleko! Tak długo czekać! Nawet tak rzadka nowina! Ojcze Robaku (ciszej rzekł do Bernardyna), Słyszałem, żeś zza Niemna odebrał wiadomość; Może też co o naszym wojsku wie Jegomość?" "Nic a nic - odpowiedział Robak obojętnie (Widać było, że słuchał rozmowy niechętnie) - Mnie polityka nudzi; jeżeli z Warszawy Mam list, to rzecz zakonna, to są nasze sprawy Bernardyńskie; cóż o tem gadać u wieczerzy? Są tu świeccy, do których nic to nie należy". Tak mowiąc spojrzał zyzem, gdzie śród biesiadników Siedział gość Moskal; był to pan kapitan Ryków; Stary żołnierz, stał w bliskiej wiosce na kwaterze, Pan Sędzia go przez grzeczność prosił na wieczerzę. Rykow jadł smaczno, mało wdawał się w rozmowę, Lecz na wzmiankę Warszawy rzekł, podniosłszy głowę: "Pan Podkomorzy! Oj, Wy! Pan zawsze ciekawy O Bonaparta, zawsze Wam tam do Warszawy! He! Ojczyzna! Ja nie szpieg, a po polsku umiem - Ojczyzna! Ja to czuję wszystko, ja rozumiem! Wy Polaki, ja Ruski, teraz się nie bijem, Jest armistycjum, to my razem jemy, pijem. Często na awanpostach nasz z Francuzem gada, Pije wódkę; jak krzykną: ura! - kanonada. Ruskie przysłowie: z kim się biję, tego lubię; Gładź drużkę jak po duszy, a bij jak po szubie. Ja mówię, będzie wojna u nas. Do majora Płuta adiutant sztabu przyjechał zawczora: Gotować się do marszu! Pójdziem, czy pod Turka, Czy na Francuza; oj, ten Bonapart figurka! Bez Suworowa to on może nas wytuza. U nas w pułku gadano, jak szli na Francuza, Że Bonapart czarował, no, tak i Suwarów Czarował; tak i były czary przeciw czarów. Raz w bitwie, gdzie podział się? szukać Bonaparta - A on zmienił się w lisa, tak Suwarów w charta; Tak Bonaparte znowu w kota się przerzuca, Dalej drzeć pazurami, a Suwarów w kuca. Obaczcież, co się stało w końcu z Bonapartą..." Tu Ryków przerwał i jadł; wtem z potrawąRoztargniony, do swojej nadobnej sąsiadki Ledwie słów kilka wyrzekł, do Podkomorzanki; Nie zmienia jej talerzów, nie nalewa szklanki, I panien nie zabawia przez rozmowy grzeczne, Z których by wychowanie poznano stołeczne; To jedno puste miejsce nęci go i mami... Już nie puste, bo on je napełnił myślami. Po tem miejscu biegało domysłów tysiące, Jako po deszczu żabki po samotnej łące; Śród nich jedna króluje postać, jak w pogodę Lilia jeziór skroń białą wznosząca nad wodę. Dano trzecią potrawę. Wtem pan Podkomorzy, Wlawszy kropelkę wina w szklankę panny Róży, A młodszej przysunąwszy z talerzem ogórki, Rzekł: "Muszę ja wam służyć, moje panny córki, Choć stary i niezgrabny". Zatem się rzuciło Kilku młodych od stołu i pannom służyło. Sędzia, z boku rzuciwszy wzrok na Tadeusza I poprawiwszy nieco wylotów kontusza, Nalał węgrzyna i rzekł: "Dziś, nowym zwyczajem, My na naukę młodzież do stolicy dajem I nie przeczym, że nasi synowie i wnuki Mają od starych więcej książkowej nauki; Ale co dzień postrzegam, jak młódź cierpi na tem, Że nie ma szkół uczących żyć z ludźmi i światem. Dawniej na dwory pańskie jachał szlachcic młody, Ja sam lat dziesięć byłem dworskim Wojewody, Ojca Podkomorzego, Mościwego Pana (Mówiąc, Podkomorzemu ścisnął za kolana); On mnie radą do usług publicznych sposobił, Z opieki nie wypuścił, aż człowiekiem zrobił. W mym domu wiecznie będzie jego pamięć droga, Co dzień za duszę jego proszę Pana Boga. Jeślim tyle na jego nie korzystał dworze Jak drudzy i wróciwszy w domu ziemię orzę, Gdy inni, więcej godni Wojewody względów, Doszli potem najwyższych krajowych urzędów, Przynajmniej tom skorzystał, że mi w moim domu Nikt nigdy nie zarzuci, bym uchybił komu W uczciwości, w grzeczności; a ja powiem śmiało: Grzeczność nie jest nauką łatwą ani małą. Niełatwą, bo nie na tym kończy się, jak nogą Zręcznie wierzgnąć, z uśmiechem witać lada kogo; Bo taka grzeczność modna zda mi się kupiecka, Ale nie staropolska, ani też szlachecka. Grzeczność wszystkim należy, lecz każdemu inna; Bo nie jest bez grzeczności i miłość dziecinna, I wzgląd męża dla żony przy ludziach, i pana Dla sług swoich, a w każdej jest pewna odmiana. Trzeba się długo uczyć, ażeby nie zbłądzić I każdemu powinną uczciwość wyrządzić. I starzy się uczyli; u panów rozmowa Była to historyja żyjąca krajowa, A między szlachtą dzieje domowe powiatu: Dawano przez to poznać szlachcicowi bratu, Że wszyscy o nim wiedzą, lekce go nie ważą; Więc szlachcic obyczaje swe trzymał pod strażą. Dziś człowieka nie pytaj: co zacz? kto go rodzi? Z kim on żył, co porabiał? Każdy, gdzie chce, wchodzi, Byle nie szpieg rządowy i byle nie w nędzy. Jak ów Wespazyjanus nie wąchał pieniędzy I nie chciał wiedzieć, skąd są, z jakich rąk i krajów, Tak nie chcą znać człowieka rodu, obyczajów! Dość, że ważny i że się stempel na nim widzi, Więc szanują przyjaciół jak pieniądze Żydzi". To mówiąc Sędzia gości obejrzał porządkiem; Bo choć zawsze i płynnie mówił, i z rozsądkiem, Wiedział, że niecierpliwa młodzież teraźniejsza, Że ją nudzi rzecz długa, choć najwymowniejsza. Ale wszyscy słuchali w milczeniu głębokiem; Sędzia Podkomorzego zdał się radzić okiem, Podkomorzy pochwałą rzeczy nie przerywał, Ale częstym skinieniem głowy potakiwał. Sędzia milczał, on jeszcze skinieniem przyzwalał; Więc Sędzia jego puchar i swój kielich nalał I dalej mówił: "Grzeczność nie jest rzeczą małą: Kiedy się człowiek uczy ważyć, jak przystało, Drugich wiek, urodzenie, cnoty, obyczaje, Wtenczas i swoją ważność zarazem poznaje; Jak na szalach żebyśmy nasz ciężar poznali, Musim kogoś posadzić na przeciwnej szali. Zaś godna jest Waszmościów uwagi osobnej Grzeczność, którą powinna młodź dla płci nadobnej; Zwłaszcza gdy zacność domu, fortuny szczodroty Objaśniają wrodzone wdzięki i przymioty. Stąd droga do afektów i stąd się kojarzy Wspaniały domów sojusz - tak myślili starzy. A zatem..." Tu pan Sędzia nagłym zwrotem głowy Skinął na Tadeusza, rzucił wzrok surowy, Znać było, że przychodził już do wniosków mowy. Wtem brząknął w tabakierkę złotą Podkomorzy I rzekł: "Mój Sędzio, dawniej było jeszcze gorzej! Teraz nie wiem, czy moda i nas starych zmienia, Czy młodzież lepsza, ale widzę mniej zgorszenia. Ach, ja pamiętam czasy, kiedy do Ojczyzny Pierwszy raz zawitała moda francuszczyzny! Gdy raptem paniczyki młode z cudzych krajów Wtargnęli do nas hordą gorszą od Nogajów! Prześladując w Ojczyźnie Boga, przodków wiarę, Prawa i obyczaje, nawet suknie stare. Żałośnie było widzieć wyżółkłych młokosów, Gadających przez nosy, a często bez nosów, Opatrzonych w broszurki i w różne gazety, Głoszących nowe wiary, prawa, toalety. Miała nad umysłami wielką moc ta tłuszcza; Bo Pan Bóg, kiedy karę na naród przepuszcza, Odbiera naprzód rozum od obywateli. I tak mędrsi fircykom oprzeć się nie śmieli; I zląkł ich się jak dżumy jakiej cały naród, Bo już sam wewnątrz siebie czuł choroby zaród. Krzyczano na modnisiów, a brano z nich wzory: Zmieniano wiarę, mowę, prawa i ubiory. Była to maszkarada, zapustna swawola, Po której miał przyjść wkrótce wielki post - niewola! "Pamiętam, chociaż byłem wtenczas małe dziecię, Kiedy do ojca mego w oszmiańskim powiecie Przyjechał

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość gość
bo ten temat to prowo jakiejś chorej osoby....

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość gość
już dusze swoje uświęciliście, będąc posłuszni prawdzie9 celem zdobycia nieobłudnej miłości bratniej, jedni drugich gorąco czystym sercem umiłujcie. 23 Jesteście bowiem ponownie do życia powołani nie z ginącego nasienia, ale z niezniszczalnego, dzięki słowu Boga, które jest żywe i trwa. 24 10 Każde bowiem ciało jak trawa, a cała jego chwała jak kwiat trawy: trawa uschła, a kwiat jej opadł, 25 słowo zaś Pana trwa na wieki. Właśnie to słowo ogłoszono wam jako Dobrą Nowinę.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość gość
ta laska jest autentycznie chora...ten cały spam dodaje autorka :O

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość gość
Właśnie to słowo ogłoszono wam jako Dobrą Nowinę.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość gość
Każde bowiem ciało jak trawa, a cała jego chwała jak kwiat trawy: trawa uschła, a kwiat jej opadł, 25 słowo zaś Pana trwa na wieki. Właśnie to słowo ogłoszono wam jako Dobrą Nowinę.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość gość
Julian Tuwim Cuda i dziwy Spadł kiedyś w lipcu Śnieżek niebieski, Szczekały ptaszki, Ćwierkały pieski. Fruwały krówki Nad modrą łąką, Śpiewało z nieba Zielone słonko. Gniazdka na kwiatach Wiły motylki. Trwało to wszystko Może dwie chwilki. A zobaczyłem Ten świat uroczy, Gdy miałem właśnie Przymknięte oczy. Gdym je otworzył, Wszystko się skryło I znów na świecie Jak przedtem było. Wszystko się pięknie Dzieje i toczy... Lecz odtąd - często Przymykam oczy.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość gość
Julian Tuwim Cuda i dziwy Spadł kiedyś w lipcu Śnieżek niebieski, Szczekały ptaszki, Ćwierkały pieski. Fruwały krówki Nad modrą łąką, Śpiewało z nieba Zielone słonko. Gniazdka na kwiatach Wiły motylki. Trwało to wszystko Może dwie chwilki. A zobaczyłem Ten świat uroczy, Gdy miałem właśnie Przymknięte oczy. Gdym je otworzył, Wszystko się skryło I znów na świecie Jak przedtem było. Wszystko się pięknie Dzieje i toczy... Lecz odtąd - często Przymykam oczy.Julian Tuwim Cuda i dziwy Spadł kiedyś w lipcu Śnieżek niebieski, Szczekały ptaszki, Ćwierkały pieski. Fruwały krówki Nad modrą łąką, Śpiewało z nieba Zielone słonko. Gniazdka na kwiatach Wiły motylki. Trwało to wszystko Może dwie chwilki. A zobaczyłem Ten świat uroczy, Gdy miałem właśnie Przymknięte oczy. Gdym je otworzył, Wszystko się skryło I znów na świecie Jak przedtem było. Wszystko się pięknie Dzieje i toczy... Lecz odtąd - często Przymykam oczy.Julian Tuwim Cuda i dziwy Spadł kiedyś w lipcu Śnieżek niebieski, Szczekały ptaszki, Ćwierkały pieski. Fruwały krówki Nad modrą łąką, Śpiewało z nieba Zielone słonko. Gniazdka na kwiatach Wiły motylki. Trwało to wszystko Może dwie chwilki. A zobaczyłem Ten świat uroczy, Gdy miałem właśnie Przymknięte oczy. Gdym je otworzył, Wszystko się skryło I znów na świecie Jak przedtem było. Wszystko się pięknie Dzieje i toczy... Lecz odtąd - często Przymykam oczy.Julian Tuwim Cuda i dziwy Spadł kiedyś w lipcu Śnieżek niebieski, Szczekały ptaszki, Ćwierkały pieski. Fruwały krówki Nad modrą łąką, Śpiewało z nieba Zielone słonko. Gniazdka na kwiatach Wiły motylki. Trwało to wszystko Może dwie chwilki. A zobaczyłem Ten świat uroczy, Gdy miałem właśnie Przymknięte oczy. Gdym je otworzył, Wszystko się skryło I znów na świecie Jak przedtem było. Wszystko się pięknie Dzieje i toczy... Lecz odtąd - często Przymykam oczy.Julian Tuwim Cuda i dziwy Spadł kiedyś w lipcu Śnieżek niebieski, Szczekały ptaszki, Ćwierkały pieski. Fruwały krówki Nad modrą łąką, Śpiewało z nieba Zielone słonko. Gniazdka na kwiatach Wiły motylki. Trwało to wszystko Może dwie chwilki. A zobaczyłem Ten świat uroczy, Gdy miałem właśnie Przymknięte oczy. Gdym je otworzył, Wszystko się skryło I znów na świecie Jak przedtem było. Wszystko się pięknie Dzieje i toczy... Lecz odtąd - często Przymykam oczy.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość gość
Julian Tuwim Cuda i dziwy Spadł kiedyś w lipcu Śnieżek niebieski, Szczekały ptaszki, Ćwierkały pieski. Fruwały krówki Nad modrą łąką, Śpiewało z nieba Zielone słonko. Gniazdka na kwiatach Wiły motylki. Trwało to wszystko Może dwie chwilki. A zobaczyłem Ten świat uroczy, Gdy miałem właśnie Przymknięte oczy. Gdym je otworzył, Wszystko się skryło I znów na świecie Jak przedtem było. Wszystko się pięknie Dzieje i toczy... Lecz odtąd - często Przymykam oczy.Julian Tuwim Cuda i dziwy Spadł kiedyś w lipcu Śnieżek niebieski, Szczekały ptaszki, Ćwierkały pieski. Fruwały krówki Nad modrą łąką, Śpiewało z nieba Zielone słonko. Gniazdka na kwiatach Wiły motylki. Trwało to wszystko Może dwie chwilki. A zobaczyłem Ten świat uroczy, Gdy miałem właśnie Przymknięte oczy. Gdym je otworzył, Wszystko się skryło I znów na świecie Jak przedtem było. Wszystko się pięknie Dzieje i toczy... Lecz odtąd - często Przymykam oczy.Julian Tuwim Cuda i dziwy Spadł kiedyś w lipcu Śnieżek niebieski, Szczekały ptaszki, Ćwierkały pieski. Fruwały krówki Nad modrą łąką, Śpiewało z nieba Zielone słonko. Gniazdka na kwiatach Wiły motylki. Trwało to wszystko Może dwie chwilki. A zobaczyłem Ten świat uroczy, Gdy miałem właśnie Przymknięte oczy. Gdym je otworzył, Wszystko się skryło I znów na świecie Jak przedtem było. Wszystko się pięknie Dzieje i toczy... Lecz odtąd - często Przymykam oczy.Julian Tuwim Cuda i dziwy Spadł kiedyś w lipcu Śnieżek niebieski, Szczekały ptaszki, Ćwierkały pieski. Fruwały krówki Nad modrą łąką, Śpiewało z nieba Zielone słonko. Gniazdka na kwiatach Wiły motylki. Trwało to wszystko Może dwie chwilki. A zobaczyłem Ten świat uroczy, Gdy miałem właśnie Przymknięte oczy. Gdym je otworzył, Wszystko się skryło I znów na świecie Jak przedtem było. Wszystko się pięknie Dzieje i toczy... Lecz odtąd - często Przymykam oczy.Julian Tuwim Cuda i dziwy Spadł kiedyś w lipcu Śnieżek niebieski, Szczekały ptaszki, Ćwierkały pieski. Fruwały krówki Nad modrą łąką, Śpiewało z nieba Zielone słonko. Gniazdka na kwiatach Wiły motylki. Trwało to wszystko Może dwie chwilki. A zobaczyłem Ten świat uroczy, Gdy miałem właśnie Przymknięte oczy. Gdym je otworzył, Wszystko się skryło I znów na świecie Jak przedtem było. Wszystko się pięknie Dzieje i toczy... Lecz odtąd - często Przymykam oczy.Julian Tuwim Cuda i dziwy Spadł kiedyś w lipcu Śnieżek niebieski, Szczekały ptaszki, Ćwierkały pieski. Fruwały krówki Nad modrą łąką, Śpiewało z nieba Zielone słonko. Gniazdka na kwiatach Wiły motylki. Trwało to wszystko Może dwie chwilki. A zobaczyłem Ten świat uroczy, Gdy miałem właśnie Przymknięte oczy. Gdym je otworzył, Wszystko się skryło I znów na świecie Jak przedtem było. Wszystko się pięknie Dzieje i toczy... Lecz odtąd - często Przymykam oczy.Julian Tuwim Cuda i dziwy Spadł kiedyś w lipcu Śnieżek niebieski, Szczekały ptaszki, Ćwierkały pieski. Fruwały krówki Nad modrą łąką, Śpiewało z nieba Zielone słonko. Gniazdka na kwiatach Wiły motylki. Trwało to wszystko Może dwie chwilki. A zobaczyłem Ten świat uroczy, Gdy miałem właśnie Przymknięte oczy. Gdym je otworzył, Wszystko się skryło I znów na świecie Jak przedtem było. Wszystko się pięknie Dzieje i toczy... Lecz odtąd - często Przymykam oczy.Julian Tuwim Cuda i dziwy Spadł kiedyś w lipcu Śnieżek niebieski, Szczekały ptaszki, Ćwierkały pieski. Fruwały krówki Nad modrą łąką, Śpiewało z nieba Zielone słonko. Gniazdka na kwiatach Wiły motylki. Trwało to wszystko Może dwie chwilki. A zobaczyłem Ten świat uroczy, Gdy miałem właśnie Przymknięte oczy. Gdym je otworzył, Wszystko się skryło I znów na świecie Jak przedtem było. Wszystko się pięknie Dzieje i toczy... Lecz odtąd - często Przymykam oczy.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość gość
Julian Tuwim Cuda i dziwy Spadł kiedyś w lipcu Śnieżek niebieski, Szczekały ptaszki, Ćwierkały pieski. Fruwały krówki Nad modrą łąką, Śpiewało z nieba Zielone słonko. Gniazdka na kwiatach Wiły motylki. Trwało to wszystko Może dwie chwilki. A zobaczyłem Ten świat uroczy, Gdy miałem właśnie Przymknięte oczy. Gdym je otworzył, Wszystko się skryło I znów na świecie Jak przedtem było. Wszystko się pięknie Dzieje i toczy... Lecz odtąd - często Przymykam oczy.Julian Tuwim Cuda i dziwy Spadł kiedyś w lipcu Śnieżek niebieski, Szczekały ptaszki, Ćwierkały pieski. Fruwały krówki Nad modrą łąką, Śpiewało z nieba Zielone słonko. Gniazdka na kwiatach Wiły motylki. Trwało to wszystko Może dwie chwilki. A zobaczyłem Ten świat uroczy, Gdy miałem właśnie Przymknięte oczy. Gdym je otworzył, Wszystko się skryło I znów na świecie Jak przedtem było. Wszystko się pięknie Dzieje i toczy... Lecz odtąd - często Przymykam oczy.Julian Tuwim Cuda i dziwy Spadł kiedyś w lipcu Śnieżek niebieski, Szczekały ptaszki, Ćwierkały pieski. Fruwały krówki Nad modrą łąką, Śpiewało z nieba Zielone słonko. Gniazdka na kwiatach Wiły motylki. Trwało to wszystko Może dwie chwilki. A zobaczyłem Ten świat uroczy, Gdy miałem właśnie Przymknięte oczy. Gdym je otworzył, Wszystko się skryło I znów na świecie Jak przedtem było. Wszystko się pięknie Dzieje i toczy... Lecz odtąd - często Przymykam oczy.Julian Tuwim Cuda i dziwy Spadł kiedyś w lipcu Śnieżek niebieski, Szczekały ptaszki, Ćwierkały pieski. Fruwały krówki Nad modrą łąką, Śpiewało z nieba Zielone słonko. Gniazdka na kwiatach Wiły motylki. Trwało to wszystko Może dwie chwilki. A zobaczyłem Ten świat uroczy, Gdy miałem właśnie Przymknięte oczy. Gdym je otworzył, Wszystko się skryło I znów na świecie Jak przedtem było. Wszystko się pięknie Dzieje i toczy... Lecz odtąd - często Przymykam oczy.Julian Tuwim Cuda i dziwy Spadł kiedyś w lipcu Śnieżek niebieski, Szczekały ptaszki, Ćwierkały pieski. Fruwały krówki Nad modrą łąką, Śpiewało z nieba Zielone słonko. Gniazdka na kwiatach Wiły motylki. Trwało to wszystko Może dwie chwilki. A zobaczyłem Ten świat uroczy, Gdy miałem właśnie Przymknięte oczy. Gdym je otworzył, Wszystko się skryło I znów na świecie Jak przedtem było. Wszystko się pięknie Dzieje i toczy... Lecz odtąd - często Przymykam oczy.Julian Tuwim Cuda i dziwy Spadł kiedyś w lipcu Śnieżek niebieski, Szczekały ptaszki, Ćwierkały pieski. Fruwały krówki Nad modrą łąką, Śpiewało z nieba Zielone słonko. Gniazdka na kwiatach Wiły motylki. Trwało to wszystko Może dwie chwilki. A zobaczyłem Ten świat uroczy, Gdy miałem właśnie Przymknięte oczy. Gdym je otworzył, Wszystko się skryło I znów na świecie Jak przedtem było. Wszystko się pięknie Dzieje i toczy... Lecz odtąd - często Przymykam oczy.Julian Tuwim Cuda i dziwy Spadł kiedyś w lipcu Śnieżek niebieski, Szczekały ptaszki, Ćwierkały pieski. Fruwały krówki Nad modrą łąką, Śpiewało z nieba Zielone słonko. Gniazdka na kwiatach Wiły motylki. Trwało to wszystko Może dwie chwilki. A zobaczyłem Ten świat uroczy, Gdy miałem właśnie Przymknięte oczy. Gdym je otworzył, Wszystko się skryło I znów na świecie Jak przedtem było. Wszystko się pięknie Dzieje i toczy... Lecz odtąd - często Przymykam oczy.Julian Tuwim Cuda i dziwy Spadł kiedyś w lipcu Śnieżek niebieski, Szczekały ptaszki, Ćwierkały pieski. Fruwały krówki Nad modrą łąką, Śpiewało z nieba Zielone słonko. Gniazdka na kwiatach Wiły motylki. Trwało to wszystko Może dwie chwilki. A zobaczyłem Ten świat uroczy, Gdy miałem właśnie Przymknięte oczy. Gdym je otworzył, Wszystko się skryło I znów na świecie Jak przedtem było. Wszystko się pięknie Dzieje i toczy... Lecz odtąd - często Przymykam oczy.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość gość
Julian Tuwim Cuda i dziwy Spadł kiedyś w lipcu Śnieżek niebieski, Szczekały ptaszki, Ćwierkały pieski. Fruwały krówki Nad modrą łąką, Śpiewało z nieba Zielone słonko. Gniazdka na kwiatach Wiły motylki. Trwało to wszystko Może dwie chwilki. A zobaczyłem Ten świat uroczy, Gdy miałem właśnie Przymknięte oczy. Gdym je otworzył, Wszystko się skryło I znów na świecie Jak przedtem było. Wszystko się pięknie Dzieje i toczy... Lecz odtąd - często Przymykam oczy.Julian Tuwim Cuda i dziwy Spadł kiedyś w lipcu Śnieżek niebieski, Szczekały ptaszki, Ćwierkały pieski. Fruwały krówki Nad modrą łąką, Śpiewało z nieba Zielone słonko. Gniazdka na kwiatach Wiły motylki. Trwało to wszystko Może dwie chwilki. A zobaczyłem Ten świat uroczy, Gdy miałem właśnie Przymknięte oczy. Gdym je otworzył, Wszystko się skryło I znów na świecie Jak przedtem było. Wszystko się pięknie Dzieje i toczy... Lecz odtąd - często Przymykam oczy.Julian Tuwim Cuda i dziwy Spadł kiedyś w lipcu Śnieżek niebieski, Szczekały ptaszki, Ćwierkały pieski. Fruwały krówki Nad modrą łąką, Śpiewało z nieba Zielone słonko. Gniazdka na kwiatach Wiły motylki. Trwało to wszystko Może dwie chwilki. A zobaczyłem Ten świat uroczy, Gdy miałem właśnie Przymknięte oczy. Gdym je otworzył, Wszystko się skryło I znów na świecie Jak przedtem było. Wszystko się pięknie Dzieje i toczy... Lecz odtąd - często Przymykam oczy.Julian Tuwim Cuda i dziwy Spadł kiedyś w lipcu Śnieżek niebieski, Szczekały ptaszki, Ćwierkały pieski. Fruwały krówki Nad modrą łąką, Śpiewało z nieba Zielone słonko. Gniazdka na kwiatach Wiły motylki. Trwało to wszystko Może dwie chwilki. A zobaczyłem Ten świat uroczy, Gdy miałem właśnie Przymknięte oczy. Gdym je otworzył, Wszystko się skryło I znów na świecie Jak przedtem było. Wszystko się pięknie Dzieje i toczy... Lecz odtąd - często Przymykam oczy.Julian Tuwim Cuda i dziwy Spadł kiedyś w lipcu Śnieżek niebieski, Szczekały ptaszki, Ćwierkały pieski. Fruwały krówki Nad modrą łąką, Śpiewało z nieba Zielone słonko. Gniazdka na kwiatach Wiły motylki. Trwało to wszystko Może dwie chwilki. A zobaczyłem Ten świat uroczy, Gdy miałem właśnie Przymknięte oczy. Gdym je otworzył, Wszystko się skryło I znów na świecie Jak przedtem było. Wszystko się pięknie Dzieje i toczy... Lecz odtąd - często Przymykam oczy.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

×