Skocz do zawartości
Szukaj w
  • Więcej opcji...
Znajdź wyniki, które zawierają...
Szukaj wyników w...

Zarchiwizowany

Ten temat jest archiwizowany i nie można dodawać nowych odpowiedzi.

Gość okropna_baba

Jak mogę sobie wybaczyć?

Polecane posty

Gość okropna_baba

Zacznę może od tego, że dostatecznie źle sama o sobie myślę, więc bardzo proszę by osoby, które koniecznie chcą komuś dokopać znalazły sobie inny obiekt, bo mi bez tego jest ciężko. A to moja historia: Byłam przez ponad 20 lat szczęśliwą mężatką i matką. Moje małżeństwo w ostatnich latach odrobinę wystygło, nie na tyle by był to powód do zmartwień, ale jednak. Mąż zawsze troszczył się o mnie i był moim najlepszym przyjacielem. Ja zaś hmm odwzajemniałam jego uczucia, ale przez to, że zawsze interesowało się mną wielu mężczyzn i wciąż mnie adorowało to nie raz odczuwałam, że czegoś brak mi w małżeństwie. Póki mieszkaliśmy wszyscy razem, to moje małżeństwo jakoś się trzymało, niestety w pewnym momencie moje najstarsze dziecko wyjechało na studia, a mąż stwierdził, że bezpieczniej będzie jeśli zamieszka razem z nim by móc się nim opiekować. Ponieważ studia odbywały się bardzo daleko za granicą, automatycznie nasz kontakt był ograniczony i to bardzo, praktycznie tylko kilka wizyt w ciągu roku i wakacje, pozostawał tylko telefon lub rozmowy internetowe. Kolejną moją wadą i problemem dla mnie był brak seksu. Nie umiałam bez niego żyć, to był prawdziwy koszmar. Wiem, że zaraz wierne żony będą "rzucać mięsem", ale cóż jestem na to przygotowana. Byłam nawet z tym problemem u lekarza to nie tak, że wskoczyłam do łóżka pierwszemu lepszemu facetowi. Ale to wszystko nie takie proste, a ja zakonnicą nie jestem. Wibrator jest ok, paluszki również, ale nic nie zastąpi, przytulania faceta. Czułam się podle, naprawdę bardzo, nawet miałam zamiar wszystko naprawić, poskładać, ponieść karę. Wiem, że to co robiłam było złe. Nie przeszkadzało mi, że spotykam się z żonatymi facetami, że z nimi sypiam. Tłumaczyłam sobie, że gdyby nie było mnie pojawiła by się inna. Ci którzy mnie podrywali zwykle byli tacy "wyposzczeni" i nie musieli tego mówić ja to po prostu czułam i pasowało mi to. Potem zdarzył się wypadek, przeszłam poważne operacje kilka w krótkich odstępach czasu. I to co mnie spotkało było prawdziwym piekłem. Bo kiedy przytrafił mi się wypadek to sadziłam, że to jakiś znak od Boga, że muszę z tym skończyć, być z mężem, naprawić to co zrobiłam. Wyczekiwałam przyjazdu męża, ale on się nie zjawił, on oczekiwał, że jak go poproszę, a ja że to jego z****** obowiązek by być przy mnie. Nie wiedział o niczym co zrobiłam, nie miał żadnych powodów by coś podejrzewać. A mimo to go nie było. Przez pewien czas nie mogłam chodzić, ani się poruszać, potrzebowałam opieki. Oczywiście mój mąż mówił przez telefon, że jeśli zechcę to on przyjedzie, ale moja duma nie pozwoliła mi na to. Wciąż wmawiałam sobie, że to jego obowiązek. W taki sposób rosła we mnie złość i gniew. Przez rok opiekował się mną mój kochanek, zaniedbywał rodzinę by być ze mną. I im bliżej on był mnie tym bardziej ja nienawidziłam swojego męża. Wyzdrowiałam, a mój mąż wymyślił sobie, że chce abyśmy wszyscy razem zamieszkali za granicą. Zgodziłam się, zerwałam wszystkie kontakty z mężczyznami i wyjechałam. Coś jednak we mnie umarło, przestałam sypiać z mężem, spaliśmy w osobnych pokojach. Po tym co się stało nie umiałam ot tak do niego wrócić. Ponieważ operacje, które miałam były bardzo poważne musiałam wrócić po kilku miesiącach na kontrolne badania w szpitalu. Poznałam kogoś i już nie wróciłam do rodziny. Zamieszkałam z tym mężczyzną, oboje zwariowaliśmy na swoim punkcie, przynajmniej tak nam się wydawało. Oboje złożyliśmy wnioski rozwodowe. Być może wszystko ułożyłoby się inaczej gdyby nie to, że na 2 miesiące przed rozwodem okazało się, że mój maż umiera. Okazało się, że ma raka był za późno wykryty, lekarz dał mu dwa miesiące życia. Kiedy do mnie zadzwonił w mgnieniu okaz zniknęła złość, gniew wszystko. Chciałam wrócić, on płakał prosił bym wróciła, mężczyzną z którym mieszkałam również rozpaczał bo bał się, że mnie straci. Obaj błagali bym z nimi była, a ja nie wiedziałam co robić. Spakowałam się i wyjechałam, było za późno. Zmarł. A mi pękło serce. Od tamtego dnia nie było nocy bym o nim nie śniła, nie myślała. Wyszłam ponownie za mąż za mężczyznę z którym mieszkałam. Wzajemnie zniszczyliśmy sobie życie. Ja nie umiem żyć z nim wciąż porównuję go, doszukuję się czegoś czego nigdy nie było. Tęsknię za mężem, brakuje mi go, nie umiem przestać o nim myśleć i nie umiem sobie wybaczyć. Wielokrotnie próbowałam się zabić, zakończyć ten ból który czuje każdego dnia. Już ponad dwa lata leczą mnie na depresje i pilnują bym sobie czegoś nie zrobiła. Obecny maż niczego mi nie ułatwia, właściwie nie wiem co ja w nim widziałam. Cudowny sex był przez rok a potem okazało się, że niestety częstotliwość jest znacznie poniżej przeciętnej. Był miły, tyle, że teraz jednego zdania nie umie miło powiedzieć. Nie pracuje, wciąż na wszystko ma wymówki i akceptuje mojego syna, a jego rozmowy ograniczają się do rozmów o Internecie. Rozwieźć się z nim tez nie umiem, bo strach przed skrzywdzeniem kolejnej osoby jest paraliżujący. Tym bardziej, że zostawiając absolutnie wszystko byłej żonie nie miałby dokąd wrócić. Więc mimo, że jest wredny, to żyjemy obok siebie, jak pies z kotem. Oczywiście zdarza się nam nawet być dla siebie mili. Oglądamy razem film, i chodzimy na zakupy, jak para sąsiadów, która spotkała się wychodząc z domu. I nie wiem co dalej robić, wiem tylko, że nie mogę tak żyć nie mogę znieść cierpienia, bólu, tęsknoty, samotności jestem bezsilna, nie mogę się rozwieść i żyję niczym zakonnica i nie umiem znaleźć wybaczenia, ani rozwiązania tego paskudnego impasu.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość gość
Dam Ci jedną, krótką radę. Ja też myślałam, że nie ma już nadziei, że zasrałam całe swoje życie i dalej nie ma już żadnej drogi (to w dużym skrócie). Moje poczucie winy nie dawało mi żyć, funkcjonować, oblężyło mnie tak, że siedziałam wewnętrznie skulona i tylko mnie to zjadało. Ból duszy był potworny. Idąc koło Kościoła, weszłam tam i nie wiem ile tam siedziałam. Następnego dnia znowu, kolejnego też. Wychodziłam spokojna, szłam tam codziennie. Zaczęłam czytać w internecie. Znalazłam hasło "spowiedź generalna", z całego życia. Nie ta zwykła w konfesjonale. Poszłam umówić się z księdzem. Moja spowiedź trwała parę dni. Spotykaliśmy się i rozmawialiśmy, mówiłam ja, mówił on. Nic nie ukrywałam, wylewałam z siebie wszystko, nie tłumacząc się i nie usprawiedliwiając. Oczyściłam moją duszę całkowicie. Wróciłam do Boga, zaufałam Mu. I wiesz co? Wszystko się zmieniło. Wszystko. Jest dobrze, jestem spokojna, wybaczyłam sobie (to najtrudniejsze) i każdego dnia uśmiecham się do siebie w lustrze :) Jestem przekonana, że Tobie też pomoże, tylko spróbuj. Nie zamraczaj się tabletkami, bo to bez sensu, szkoda życia. Zlikwiduj przyczynę, zrzuć to z siebie, a zaczniesz żyć. Tak prawdziwie ŻYĆ.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

×