Skocz do zawartości
Szukaj w
  • Więcej opcji...
Znajdź wyniki, które zawierają...
Szukaj wyników w...

Zarchiwizowany

Ten temat jest archiwizowany i nie można dodawać nowych odpowiedzi.

Gość Boniewiem

Popieracie ten przedświąteczny strajk nauczycieli?

Polecane posty

Gość Legrana

Mam w rodzinie i w gronie znajomych sporo nauczycieli, sama też taki kierunek studiów skończyłam. Te najbardziej roszczeniowe osoby są jednocześnie kiepskie merytorycznie, a jednocześnie podkreślają, że nigdy nie dałyby się gnoić w korporacji, bo tam trzeba dużo pracować, no i nie ma tyle wolnego. To jest właśnie to, dlaczego tyle sfrustrowanych osób jednak trzyma się tego zawodu

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość gosc
5 minut temu, Gość Cb56 napisał:

Przepraszam, ale jakie to są te cuężkie studia? Medycyna, kierunki politechniczne? Bo NA PEWNO nie pedagogiczne. 😄

to sie doucz bo po pedagogice to edukacja wczesnoszkolna. reszta to normalne studia. 

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość Gość
50 minut temu, Gość gosc napisał:

to sie doucz bo po pedagogice to edukacja wczesnoszkolna. reszta to normalne studia. 

No. Polonistyka, to fizyka kwantowa.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość goscc

Nie czytałam całosci, moze podobna wypowiedz była. Strajk mogłby byc, ale inny, oburzaja  mnie lewe L4 dla nauczycieli , pracownikow i sadów i lekarze, które to wydaja. A to podobno zawody zaufania spolecznego. Bazujące na oszustwie! Dla mnie to skandal, brak moralnosci.I co powiedza nauczyciele dzieciom na temat oszustw? 

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość Cb56
2 godziny temu, Gość gosc napisał:

to sie doucz bo po pedagogice to edukacja wczesnoszkolna. reszta to normalne studia. 

Sama skończyłam kierunek pedagogiczny i wcale nie była to edukacja wczesnoszkolna, tylko filologia, specjalność nauczycielska. Takie to ciężkie studia były, że już na 4. roky sporo osób podejmowało pracę na część etatu w szkole lub zlecenie w prywatnej... Albo z nudów czy też może rozsądku zaczynali drugi kierunek... 

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość gosc
1 godzinę temu, Gość Gość napisał:

No. Polonistyka, to fizyka kwantowa.

Jak widać, bo masz problem z przecinkami.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość anka

Idźcie na budowę albo do gastronomii jak taką macie ciężką pracę

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość gosc
8 minut temu, Gość Cb56 napisał:

Sama skończyłam kierunek pedagogiczny i wcale nie była to edukacja wczesnoszkolna, tylko filologia, specjalność nauczycielska. Takie to ciężkie studia były, że już na 4. roky sporo osób podejmowało pracę na część etatu w szkole lub zlecenie w prywatnej... Albo z nudów czy też może rozsądku zaczynali drugi kierunek... 

Czym innym jest blok czy przygotowanie pedagogiczne na studiach typu geografia, historia, chemia itp. a czym innym studia pedagogiczne. Taki blok przedmiotów pedagogicznych daje możliwość pracy w szkole ale nie zamyka żadnych drzwi.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość Gość
11 minut temu, Gość gosc napisał:

Jak widać, bo masz problem z przecinkami.

Widzisz już dlaczego ludzie Was nie lubią? 

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość gosc
2 minuty temu, Gość Gość napisał:

Widzisz już dlaczego ludzie Was nie lubią? 

A to trzeba być nauczycielem, żeby pisać poprawnie? Widać już dlaczego nie lubisz nauczycieli.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość Gość
8 minut temu, Gość gosc napisał:

A to trzeba być nauczycielem, żeby pisać poprawnie? Widać już dlaczego nie lubisz nauczycieli.

Ojejejej, rozgryzłaś mnie i teraz już nie zasnę. 

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość aptekarka
9 godzin temu, Gość Gosc napisał:

Czy wy z kasy na biedronce, z gabinetu lekarskiego, apteki, urzędu niesiecie prace do domu? My tak. I to się wlicza w nasz 40h tydzień pracy.

Skoro już jestem wywołana z szeregu, to mogę powiedzieć, jak pracowałam po studiach w aptece na stanowisku magistra farmacji. Praca na pełny etat, więc teoretycznie niby standardowe 40h w tygodniu. Zwykle 2 weekendy w miesiącu praca w sobotę i niedzielę po 12h. Za to czasem jakieś wolne w tygodniu. W praktyce na pierwszą zmianę trzeba było być minimum 40 minut przed otwarciem, żeby przyjąć towar. Schodząc ze zmiany trzeba było sprawdzić wszystkie swoje recepty, co zajmowało spokojnie pół godziny. Oczywiście był to czas po zakończeniu zmiany, bo do samego końca trzeba było stać przy okienku. Jeśli się zamykało aptekę wieczorem, było jeszcze gorzej, bo wtedy trzeba było jeszcze raz sprawdzić nie tylko swoje recepty, ale też wszystkich innych osób, które tego dnia pracowały. Jak się nie wyhaczyło jakiegoś błędu, to była taka bura od kierownika, że szkoda gadać. Do tego po zamknięciu jeszcze kupa papierologii zostawała albo jakaś receptura, która musiała być gotowa na rano. Zamiast skończyć o 20, wychodziłam z pracy zwykle między 21:00-21:30, czasem nawet ok. 22. Niestety w ciągu pracy nie było możliwości pewnych rzeczy zrobić, bo była niekończąca się kolejka. Apteka stała w bardzo ruchliwym miejscu a wokół było wielu lekarzy, przychodni itp. Personelu oczywiście mniej niż było potrzeba. Spokojnie dodatkowo minimum o ćwierć etatu siedziało się dłużej w pracy za friko. Nie wolno było tego wykazywać w grafiku, bo grafik musiał się zgadzać jedynie na papierze.

Sama praca była potwornie stresująca i odpowiedzialna. Cały czas napięcie umysłowe i emocjonalne w ciągłym pośpiechu. Dosłownie mózg parował. Szczególnie, że kierownik był niezrównoważony i miał pierdolca. Potrafił przyjść i przy pacjentach kogoś opieprzać. F1izycznie również praca ciężka, bo cały czas na stojąco. Do tego był taki pośpiech, że po leki się nie chodziło a prawie biegało. O dźwiganiu różnych pudeł w magazynie nie wspominając. No i oczywiście 95% czasu pracy z oczami wgapionymi w komputer albo w przerwach w papiery. Przez tą robotę ciągle pogarszał mi się wzrok. O tym na ile intensywna była praca może świadczyć fakt, że drugie śniadanie jadłam ok. 14-15, kiedy można było usiąść przy komputerze na zapleczu, np. żeby zrobić zamówienie do hurtowni. Tak więc przerwy w pracy właściwie nie było.

Ponieważ czasami pracowało się po 12h (choć w rzeczywistości było to 14h) ciągiem, to na tygodniu zdarzały się wolne dni na tygodniu. Zaraz, zaraz, powiedziałam wolne? O co to, to nie. W każdym miesiącu  zbierało się każdemu ok. 30-40 recept do poprawy. Czasem trzeba było dopisać dawkowanie, czasem przybić jeszcze raz lekko rozmazaną pieczątkę. Generalnie były to nie błędy aptekarzy a lekarzy, w dodatku zwykle pierdoły. No ale w papierach w aptece musi być tip top w razie kontroli a to nasza broszka, żeby recepty były poprawne a lekarz ma na to wyjebane. Nie było możliwości nie przyjęcia wadliwej recepty i oddelegowania pacjenta z powrotem do lekarza, bo nie można było dopuścić do straty przez aptekę choćby jednej recepty. No więc w te niby wolne dni rano obdzwaniało się co najmniej kilka przychodni czy gabinetów prywatnych w poszukiwaniu lekarzy, których recepty są do poprawienia. Jeśli w danej przychodni kogoś nie było tego dnia, to robiło się śledztwo, w jakiej innej przychodni może jeszcze dany lekarz pracować, gdzie dałoby się go złapać mając akurat "wolne". Wszystko z własnego prywatnego telefonu. Potem człowiek opracowywał plan, w jakich godzinach objechać które przychodnie, bo przecież każdy lekarz przyjmuje w danym miejscu w określonych godzinach a jeszcze trzeba brać poprawkę na to, że może wyjść wcześniej. Później jeździło się własnym samochodem dzięki kupionej za swoje pieniądze benzynie od miejsca do miejsca. Czasem wszystkie miejsca były w obrębie miasta i tylko człowiek się modlił, żeby w korku nie utknąć. Ale ponieważ mieliśmy dużo recept z okolicznych wiosek i miasteczek (specyfika lokalizacji apteki), to bywało, że trzeba było i kilkadziesiąt kilometrów jechać, żeby np. przybić pieczątkę, bo na tej, którą lekarz przystawił, nie odbiła się jedna literka. W każdej przychodni trzeba było czekać. Sporadycznie się zdarzyło, że ludzie chętnie mnie wpuszczali w kolejce, mimo że mówiłam, że jestem farmaceutą i mam receptę do poprawy, co zajmie mi max. pół minuty a jestem tu po to, by oni-pacjenci nie musieli się trudzić. Czasem ktoś mi pozwolił wejść razem ze sobą do gabinetu, a zdarzało się że usiałam odczekać w kolejce, stresując się, czy zdążę przed końcem dyżuru kolejnego lekarza z dzisiejszej listy. Czasem nie zdążyłam i pocałowałam klamkę. Taki objazd zajmował mi czasem kilka godzin. Spokojnie mogło to dać kolejne ćwierć etatu, za które nie dość, że nikt mi nie płacił, to jeszcze ja ponosiłam niemałe koszty i traciłam czas i nerwy.

Nie raz też była praca w domu, bo np. trzeba było czytać i szukać interpretacji ciągle zmieniających się i niejasnych przepisów.

Farmaceuci (nie dotyczy to techników) mają obowiązek ciągłych szkoleń i są okresowo rozliczani ze zdobytych na nich punktów. Szkolenia, które dają więcej punktów zwykle trwają od rana do późnego popołudnia i odbywają się w weekendy. Oczywiście robi się je w czasie poza pracą. Czasem są niby bezpłatne, bo organizowane przez izby aptekarskie i firmy farmaceutyczne. Piszę "niby darmowe", bo izby co miesiąc pobierają kilkadziesiąt zł składki członkowskiej, którą trzeba opłacać, by móc w ogóle pracować a szkolenia, jakie oferują można policzyć na palcach jednej ręki w ciągu całego roku. Generalnie pieniądze na izbę są jak wyrzucone w błoto, bo tam siedzą stare dziady pierdzące w stołek, którzy nic nie robią, by poprawić cokolwiek w naszym zawodzie. Gdyby nie to, że są dostępne szkolenia internetowe, to żeby zrobić wymaganą liczbę punktów, trzebaby swoim prywatnym samochodem jeździć po całej Polsce na szkolenia. Oczywiście szkolenia internetowe robi się w domu.

Jeśli ktoś wpadnie na tak genialny pomysł, by po studiach zrobić jeszcze specjalizację, to kosztuje to ładnych parę tysięcy. Można robić ją tylko w kilku miastach w Polsce, więc dochodzą koszty dojazdów i często noclegów. Nikt z pracy nic nie dopłaca. A na czas kursów trzeba prosić się o wolne w grafiku albo wykorzystywać urlop wypoczynkowy. Nauki do egzaminu w uj i więcej. Egzamin państwowy jest dwudniowy i cholernie ciężki. W końcu, po kilku latach specjalizowania się, wracając do pracy z wpisem o zdobyciu specjalizacji w PWZ, nie dostaje się ani grosza podwyżki.

Co do kariery jaką można zrobić w aptece, to wygląda to tak. Zwykły magister i magister kierownik. Koniec. Pensja zwykłego magistra stoi w miejscu przez długie lata, więc dobrze jest wynegocjować sobie więcej na początku, bo potem na każdą prośbę o podwyżkę jest nie. 

Jeszcze jedną kwestią są pacjenci. Najczęściej są to ludzie starsi, chorzy i wiecznie niezadowoleni. Druga grupa to osoby młodsze, obcykane w lekach z internetu i reklam telewizyjnych, którzy myślą, że pozjadali wszystkie rozumy, bo przeczytali wątpliwej jakości artykuł pseudonaukowy i nic nie dają sobie wytłumaczyć. Większość kaszląca, kichająca itp. Dodatkowo sapią nad uchem, stukają palcami o blat albo wprost pośpieszają, bo autobus im ucieknie. Ciągłe jęczenie "a czemu tak drogo", jakbym miała na to najmniejszy wpływ. Pretensje, że nie mam na stanie jakiegoś suplementu z kosmosu albo leku, którego schodzi 1 opakowanie rocznie. Od patrzenia na te wiecznie skrzywione gęby robiło się niedobrze. Ci, którzy czekali dalej w kolejce głośno ze sobą rozmawiali albo gadali przez telefon. Dzieci szalały po całej sali. Jak się skupić i nie pomylić w takich warunkach? Jak porozmawiać dyskretnie z pacjentem, który ma intymny problem, jeśli kolejny już mu niemal leży na plecach? Byli też oczywiście pacjenci mili i kulturalni, ale to była zdecydowanie mniejszość umilająca nieco ciężki dzień.

W praktyce płacono mi za jeden etat a godzinowo pracowałam ok. półtora etatu (nie licząc szkoleń). Po odliczeniu kosztów, jakie ponosiłam prywatnie, ale załatwiając sprawy związane z pracą, zarabiałam mniej niż nauczyciel, mimo że moja pensja była jedną z wyższych wśród znajomych. To wszystko po potwornie trudnych studiach, które właściwie zabierały 5 lat z życia i jeszcze 6 miesiącach niewolniczego stażu, za który nie dostawało się nawet złotówki (za to apteka miała dopłatę za to, że "opiekuje się" stażystą), a który polegał nie na przygotowaniu do zawodu, ale na wyzysku darmowej siły roboczej.

Tak więc udręczeni i przepracowani nauczyciele, którzy nie chcą zabierać pracy do domu, zachęcam Was do przekwalifikowania się i zapraszam do pracy w aptece.

PS: Zaraz ktoś mi wypomni, że skoro mi było tak źle, to czemu nie zmieniłam miejsca pracy. Odpowiadam więc zawczasu, że je zmieniłam. A teraz planuję w ogóle zmienić branżę, bo to co się dzieje obecnie w farmacji to jakaś paranoja.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość Gość
8 godzin temu, Gość aptekarka napisał:

 

Aż nie wiem, czy dać to przeczytać córce, bo myśli o farmacji...

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość xyz

Popieram strajk nauczycieli.  Pal to że mają tyle niby wolnego.  To jest praca z dziećmi i to różnymi dziećmi. Z różnych środowisk i różnymi problemami. To jest wychowywanie dzieci (przynajmniej po połowie z rodzicami). To też jest przeładowany program nauczania. Dodajcie do tego rodziców gdzie 1/4 jest "rozszczeniowa".  To praca z ludżmi  i to praca z odpowiedzialnością karną.  Fakt są nauczyciele , którzy mają wywalone i tacy niszczą opinię tego zawodu. Może te co się tak plują pójdą sobie na jeden dzień do szkoły staną gdzieś w kącie i poobserwują to co się tam dzieje. Zrobiłam tak i wierzcie mi odechciało mi się raz na zawsze bycia nauczycielem.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość Gość7

Moim skromnym zdaniem problem synika z tego, że obecnie człowiek bez wykształcenia pracując fizycznie czy też w tym przysłowiowym markecie zarabia spokojnie więcej niż ten co zrobił studia, czesto też podyplomowe i ponosi dużą odpowiedzialność. Ewentualnie jak komuś się nie chce pracować to zrobi sobie czworo dzieci i z samych 500+, 300+, Gopsów, Mopsów itd będzie miał więcej niż wykształcony i pracujący. To strasznie dołuje. A pensje w szkołach czy sądach są po prostu niskie i to nie pedlega dyskusji. Pozdrowienia dla nierobów żyjących z 500+ na koszt społeczeństwa.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość Gość
1 godzinę temu, Gość Gość7 napisał:

Moim skromnym zdaniem problem synika z tego, że obecnie człowiek bez wykształcenia pracując fizycznie czy też w tym przysłowiowym markecie zarabia spokojnie więcej niż ten co zrobił studia, czesto też podyplomowe i ponosi dużą odpowiedzialność. Ewentualnie jak komuś się nie chce pracować to zrobi sobie czworo dzieci i z samych 500+, 300+, Gopsów, Mopsów itd będzie miał więcej niż wykształcony i pracujący. To strasznie dołuje. A pensje w szkołach czy sądach są po prostu niskie i to nie pedlega dyskusji. Pozdrowienia dla nierobów żyjących z 500+ na koszt społeczeństwa.

Serio?? Serio uważasz, że w marketach zarabiają więcej? Nie bądź śmieszna. Nie wiesz ile w marketach się zarabia. To co piszą w gazetach te śmieszne artykuły, że niby w biedronce lub Lidlu dostaniesz 3 tys, to jest przereklamowana nieprawda. 

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość Gość
2 godziny temu, Gość Gość7 napisał:

Moim skromnym zdaniem problem synika z tego, że obecnie człowiek bez wykształcenia pracując fizycznie czy też w tym przysłowiowym markecie zarabia spokojnie więcej niż ten co zrobił studia, czesto też podyplomowe i ponosi dużą odpowiedzialność. 

Myślisz, że każdy po studiach - poza nauczycielami - zarabia 5 tys. wzwyż? 

A kombinatorów nie brakuje nigdzie.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość Gość
8 godzin temu, Gość Gość7 napisał:

Moim skromnym zdaniem problem synika z tego, że obecnie człowiek bez wykształcenia pracując fizycznie czy też w tym przysłowiowym markecie zarabia spokojnie więcej niż ten co zrobił studia, czesto też podyplomowe i ponosi dużą odpowiedzialność. 

Jakaż to wyjątkowa odpowiedzialność?

 

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość Gencjana
21 godzin temu, Gość aptekarka napisał:

Skoro już jestem wywołana z szeregu, to mogę powiedzieć, jak pracowałam po studiach w aptece na stanowisku magistra farmacji. Praca na pełny etat, więc teoretycznie niby standardowe 40h w tygodniu. Zwykle 2 weekendy w miesiącu praca w sobotę i niedzielę po 12h. Za to czasem jakieś wolne w tygodniu. W praktyce na pierwszą zmianę trzeba było być minimum 40 minut przed otwarciem, żeby przyjąć towar. Schodząc ze zmiany trzeba było sprawdzić wszystkie swoje recepty, co zajmowało spokojnie pół godziny. Oczywiście był to czas po zakończeniu zmiany, bo do samego końca trzeba było stać przy okienku. Jeśli się zamykało aptekę wieczorem, było jeszcze gorzej, bo wtedy trzeba było jeszcze raz sprawdzić nie tylko swoje recepty, ale też wszystkich innych osób, które tego dnia pracowały. Jak się nie wyhaczyło jakiegoś błędu, to była taka bura od kierownika, że szkoda gadać. Do tego po zamknięciu jeszcze kupa papierologii zostawała albo jakaś receptura, która musiała być gotowa na rano. Zamiast skończyć o 20, wychodziłam z pracy zwykle między 21:00-21:30, czasem nawet ok. 22. Niestety w ciągu pracy nie było możliwości pewnych rzeczy zrobić, bo była niekończąca się kolejka. Apteka stała w bardzo ruchliwym miejscu a wokół było wielu lekarzy, przychodni itp. Personelu oczywiście mniej niż było potrzeba. Spokojnie dodatkowo minimum o ćwierć etatu siedziało się dłużej w pracy za friko. Nie wolno było tego wykazywać w grafiku, bo grafik musiał się zgadzać jedynie na papierze.

Sama praca była potwornie stresująca i odpowiedzialna. Cały czas napięcie umysłowe i emocjonalne w ciągłym pośpiechu. Dosłownie mózg parował. Szczególnie, że kierownik był niezrównoważony i miał pierdolca. Potrafił przyjść i przy pacjentach kogoś opieprzać. F1izycznie również praca ciężka, bo cały czas na stojąco. Do tego był taki pośpiech, że po leki się nie chodziło a prawie biegało. O dźwiganiu różnych pudeł w magazynie nie wspominając. No i oczywiście 95% czasu pracy z oczami wgapionymi w komputer albo w przerwach w papiery. Przez tą robotę ciągle pogarszał mi się wzrok. O tym na ile intensywna była praca może świadczyć fakt, że drugie śniadanie jadłam ok. 14-15, kiedy można było usiąść przy komputerze na zapleczu, np. żeby zrobić zamówienie do hurtowni. Tak więc przerwy w pracy właściwie nie było.

Ponieważ czasami pracowało się po 12h (choć w rzeczywistości było to 14h) ciągiem, to na tygodniu zdarzały się wolne dni na tygodniu. Zaraz, zaraz, powiedziałam wolne? O co to, to nie. W każdym miesiącu  zbierało się każdemu ok. 30-40 recept do poprawy. Czasem trzeba było dopisać dawkowanie, czasem przybić jeszcze raz lekko rozmazaną pieczątkę. Generalnie były to nie błędy aptekarzy a lekarzy, w dodatku zwykle pierdoły. No ale w papierach w aptece musi być tip top w razie kontroli a to nasza broszka, żeby recepty były poprawne a lekarz ma na to wyjebane. Nie było możliwości nie przyjęcia wadliwej recepty i oddelegowania pacjenta z powrotem do lekarza, bo nie można było dopuścić do straty przez aptekę choćby jednej recepty. No więc w te niby wolne dni rano obdzwaniało się co najmniej kilka przychodni czy gabinetów prywatnych w poszukiwaniu lekarzy, których recepty są do poprawienia. Jeśli w danej przychodni kogoś nie było tego dnia, to robiło się śledztwo, w jakiej innej przychodni może jeszcze dany lekarz pracować, gdzie dałoby się go złapać mając akurat "wolne". Wszystko z własnego prywatnego telefonu. Potem człowiek opracowywał plan, w jakich godzinach objechać które przychodnie, bo przecież każdy lekarz przyjmuje w danym miejscu w określonych godzinach a jeszcze trzeba brać poprawkę na to, że może wyjść wcześniej. Później jeździło się własnym samochodem dzięki kupionej za swoje pieniądze benzynie od miejsca do miejsca. Czasem wszystkie miejsca były w obrębie miasta i tylko człowiek się modlił, żeby w korku nie utknąć. Ale ponieważ mieliśmy dużo recept z okolicznych wiosek i miasteczek (specyfika lokalizacji apteki), to bywało, że trzeba było i kilkadziesiąt kilometrów jechać, żeby np. przybić pieczątkę, bo na tej, którą lekarz przystawił, nie odbiła się jedna literka. W każdej przychodni trzeba było czekać. Sporadycznie się zdarzyło, że ludzie chętnie mnie wpuszczali w kolejce, mimo że mówiłam, że jestem farmaceutą i mam receptę do poprawy, co zajmie mi max. pół minuty a jestem tu po to, by oni-pacjenci nie musieli się trudzić. Czasem ktoś mi pozwolił wejść razem ze sobą do gabinetu, a zdarzało się że usiałam odczekać w kolejce, stresując się, czy zdążę przed końcem dyżuru kolejnego lekarza z dzisiejszej listy. Czasem nie zdążyłam i pocałowałam klamkę. Taki objazd zajmował mi czasem kilka godzin. Spokojnie mogło to dać kolejne ćwierć etatu, za które nie dość, że nikt mi nie płacił, to jeszcze ja ponosiłam niemałe koszty i traciłam czas i nerwy.

Nie raz też była praca w domu, bo np. trzeba było czytać i szukać interpretacji ciągle zmieniających się i niejasnych przepisów.

Farmaceuci (nie dotyczy to techników) mają obowiązek ciągłych szkoleń i są okresowo rozliczani ze zdobytych na nich punktów. Szkolenia, które dają więcej punktów zwykle trwają od rana do późnego popołudnia i odbywają się w weekendy. Oczywiście robi się je w czasie poza pracą. Czasem są niby bezpłatne, bo organizowane przez izby aptekarskie i firmy farmaceutyczne. Piszę "niby darmowe", bo izby co miesiąc pobierają kilkadziesiąt zł składki członkowskiej, którą trzeba opłacać, by móc w ogóle pracować a szkolenia, jakie oferują można policzyć na palcach jednej ręki w ciągu całego roku. Generalnie pieniądze na izbę są jak wyrzucone w błoto, bo tam siedzą stare dziady pierdzące w stołek, którzy nic nie robią, by poprawić cokolwiek w naszym zawodzie. Gdyby nie to, że są dostępne szkolenia internetowe, to żeby zrobić wymaganą liczbę punktów, trzebaby swoim prywatnym samochodem jeździć po całej Polsce na szkolenia. Oczywiście szkolenia internetowe robi się w domu.

Jeśli ktoś wpadnie na tak genialny pomysł, by po studiach zrobić jeszcze specjalizację, to kosztuje to ładnych parę tysięcy. Można robić ją tylko w kilku miastach w Polsce, więc dochodzą koszty dojazdów i często noclegów. Nikt z pracy nic nie dopłaca. A na czas kursów trzeba prosić się o wolne w grafiku albo wykorzystywać urlop wypoczynkowy. Nauki do egzaminu w uj i więcej. Egzamin państwowy jest dwudniowy i cholernie ciężki. W końcu, po kilku latach specjalizowania się, wracając do pracy z wpisem o zdobyciu specjalizacji w PWZ, nie dostaje się ani grosza podwyżki.

Co do kariery jaką można zrobić w aptece, to wygląda to tak. Zwykły magister i magister kierownik. Koniec. Pensja zwykłego magistra stoi w miejscu przez długie lata, więc dobrze jest wynegocjować sobie więcej na początku, bo potem na każdą prośbę o podwyżkę jest nie. 

Jeszcze jedną kwestią są pacjenci. Najczęściej są to ludzie starsi, chorzy i wiecznie niezadowoleni. Druga grupa to osoby młodsze, obcykane w lekach z internetu i reklam telewizyjnych, którzy myślą, że pozjadali wszystkie rozumy, bo przeczytali wątpliwej jakości artykuł pseudonaukowy i nic nie dają sobie wytłumaczyć. Większość kaszląca, kichająca itp. Dodatkowo sapią nad uchem, stukają palcami o blat albo wprost pośpieszają, bo autobus im ucieknie. Ciągłe jęczenie "a czemu tak drogo", jakbym miała na to najmniejszy wpływ. Pretensje, że nie mam na stanie jakiegoś suplementu z kosmosu albo leku, którego schodzi 1 opakowanie rocznie. Od patrzenia na te wiecznie skrzywione gęby robiło się niedobrze. Ci, którzy czekali dalej w kolejce głośno ze sobą rozmawiali albo gadali przez telefon. Dzieci szalały po całej sali. Jak się skupić i nie pomylić w takich warunkach? Jak porozmawiać dyskretnie z pacjentem, który ma intymny problem, jeśli kolejny już mu niemal leży na plecach? Byli też oczywiście pacjenci mili i kulturalni, ale to była zdecydowanie mniejszość umilająca nieco ciężki dzień.

W praktyce płacono mi za jeden etat a godzinowo pracowałam ok. półtora etatu (nie licząc szkoleń). Po odliczeniu kosztów, jakie ponosiłam prywatnie, ale załatwiając sprawy związane z pracą, zarabiałam mniej niż nauczyciel, mimo że moja pensja była jedną z wyższych wśród znajomych. To wszystko po potwornie trudnych studiach, które właściwie zabierały 5 lat z życia i jeszcze 6 miesiącach niewolniczego stażu, za który nie dostawało się nawet złotówki (za to apteka miała dopłatę za to, że "opiekuje się" stażystą), a który polegał nie na przygotowaniu do zawodu, ale na wyzysku darmowej siły roboczej.

Tak więc udręczeni i przepracowani nauczyciele, którzy nie chcą zabierać pracy do domu, zachęcam Was do przekwalifikowania się i zapraszam do pracy w aptece.

PS: Zaraz ktoś mi wypomni, że skoro mi było tak źle, to czemu nie zmieniłam miejsca pracy. Odpowiadam więc zawczasu, że je zmieniłam. A teraz planuję w ogóle zmienić branżę, bo to co się dzieje obecnie w farmacji to jakaś paranoja.

Ja tylko dodam, że to wszystko prawda, co piszesz. Znam specyfikę pracy w aptece szpitalnej i aptece otwartej - takiej, do której przychodzi zwykły pacjent. Praca w prywatnej aptece to znój, jakich mało, dokształcanie na własną rękę i w czasie wolnym, obowiązek czytania każdej ulotki reklamowej, żeby być zorientowanym, bo pacjenci po każdej reklamie chcą tylko tego cudownego specyfiku, który widzieli w TV. Trzeba być na bieżąco z przepisami, farmakopeą, a jednocześnie odkryć w sobie sprzedawcę doskonałego, bo przecież apteka to ma być dochodowy biznes. 

O pacjentach można by napisać książkę. O właścicielach aptek też.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość Nauczycielka dyplomowana
Dnia 17.12.2018 o 21:20, Gość Gość napisał:

Nie pierdol, że nie mają, bo mają. Jeszcze  istnieje  podwyżka  indywidualna. 2500zl to jest najniższa zagwarantowana przez kartę nauczyciela, dla nauczyciela dyplomowanego. Dolicz sobie do tego zagwarantowaną wysługę lat. Wyjdzie lekką ręką ponad 3 koła do ręki dla tej teściowej. A tak nawiasem 25 lat pracy, to pewnie spierdoli zaraz na wcześniejszą emeryturę, bo taka styrana, ale uczyć w szkole dalej będzie. O ile już na tej emeryturze nie siedzi? 

W podstawie programowej nie ma programu nauczania? No popatrz. Jeszcze powiedz, że zagwarantowany wybór podręcznika przez nauczyciela jest też z tylko wzięty. 

Do pani z wykształceniem pedagogicznym pracującej gdzie indziej. Emerytura, wcześniejsza emerytura moja droga. Mniej godzin spędzone w robocie. Brak wstawania wczesnie rano, a w domciu szybciutko. Wielu z nich leci na dwa etaty. Taka ciężką ta praca, a dwa etaty dają radę ciągnąć i na emeryturze dalej pracować z tą niewdzieczną młodzieżą. 

 

Bzdury gadasz. Ale nie będę się kłócić, bo nie masz pojęcia - ani o pensji, ani o podstawie programowej (która jest czymś innym niż program), ani o podwyżkach ("podwyżka indywidualna"? Skąd żeś to wzięła?), ani o dodatkach za wychowawstwo (które są symboliczne).

Ja nie narzekam na swoją pracę. Ale nie lubię, gdy ktoś  rozpowszechnia nieprawdę! Jestem dyplomowana, pełny etat - nie dostaję więcej niż 2500 na rękę. Ktoś mnie robi w bambuko...?

 

Więcej komentarzy nawet nie czytam, bo doskonale wiem, czego się spodziewać...

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość Gość
3 godziny temu, Gość Gość napisał:

Jakaż to wyjątkowa odpowiedzialność?

 

A na przykład taka, żeby sobie Twoje dziecię nie uszkodziło główki w przedszkolu? Bo tam też pracują nauczyciele gdyby ktoś nie wiedział...

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość Gość
14 minut temu, Gość Gość napisał:

A na przykład taka, żeby sobie Twoje dziecię nie uszkodziło główki w przedszkolu? Bo tam też pracują nauczyciele gdyby ktoś nie wiedział...

Bzdura. Nie protestują nauczyciele przedszkola. Więc argument o dupe rozbić. Nauczyciele przedszkoli to mały odsetek nauczycieli i oni pracują na trochę innych zasadach, nie uważasz?Dyzury w ferie, na wakacjach, w czasie, gdy szkoły maja wolne między różnymi świętami, przedszkola pracują. I tu bym mogła zrozumieć chęć podwyżek.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość aptekarka
16 godzin temu, Gość Gość napisał:

Aż nie wiem, czy dać to przeczytać córce, bo myśli o farmacji...

Wybij jej to z głowy. Skończyłam ten kierunek prawie 8 lat temu a niedawno skończyłam wszystkie kursy na specjalizację i zastanawiam się, czy w ogóle podchodzić do egzaminu, czy rzucić to w pizdu i zająć się czymś zupełnie innym. Wtedy, jak zaczynałam, przynajmniej nie było takiego ciśnienia na cele sprzedażowe. Teraz jeszcze dodatkowo co miesiąc odwiedza aptekę tajemniczy klient, który ocenia i punktuje wszystko. Czy mamy zapięte fartuchy i czyste paznokcie; czy jest porządek w aptece (jak utrzymać np. cały dzień czystą podłogę, gdy jest plucha a sprzątaczka wychodzi o 11?); czy daliśmy pacjentowi aktualne 3 gazetki i 5 ulotek; czy zrobiliśmy z pacjentem wywiad (nawet jeśli podał konkretną nazwę tego, co chce i nie pyta o poradę); czy używamy języka korzyści podczas rozmowy o produktach; czy zaproponowaliśmy zapakowanie leków w płatną reklamówkę; czy zaproponowaliśmy dodatkowo lek z przykasówki / kosmetyk z przykasówki / jakiś produkt dopełniający terapię / produkt marki własnej / produkt z krótką datą ważności (tak, wszystkie z nich, a nie tylko któryś); czy podając kwotę użyliśmy grzecznościowego zwrotu (nie można powiedzieć "cztery pięćdziesiąt" a "poproszę cztery pięćdziesiąt"); czy byliśmy cały czas mili i uśmiechnięci. To oczywiście tylko część wymogów, bo lista jest bardzo długa. Ja mam na to wywalone, bo nie boję się, że mnie zwolnią. Nawet dałoby mi to kopa, do szybszej zmiany. Jednak, jeśli komus zależy na pracy, to robi z siebie małpę w cyrku tracąc resztki szacunku u pacjentów. Farmaceuta musi być skutecznym sprzedawcą i sprzedawać niekoniecznie to, co uważa za skuteczne, ale przede wszystkim to, co ma narzucone z góry. Nawet jeśli wie, że jest to totalne dziadostwo za słoną kasę. Codziennie na mail apteczny przychodzą tabelki z tym, jaki procent przykasówki zrobiliśmy, jaki mamy koszyk sprzedażowy, ile produktów marki własnej opchnęliśmy itp. Oczywiście wszystko w zestawieniu z wynikami innych aptek sieci i ci najmniej skuteczni muszą pisać wytłumaczenia do koordynatora, dlaczego, nie wyrobili celów. System premiowy, to pic na wodę. Cele są tak wysokie, że możliwość ich wykonania graniczy z zerem. A jeśli jakimś cudem się uda, to dostaje się jakiś ochłap (np. ja dostałam kiedyś 35zł) a na następny miesiąc odpowiednio podwyższają targety. Na wszelkie ogłoszenia o pracę, gdzie piszą o systemie motywacyjnym, trzeba więc patrzeć ostrożnie. Tam, gdzie szukają osób "młodych i dynamicznych", to wiadomo, że jest mega zapierdol i nie ma się kiedy wysikać nawet. Tam, gdzie obiecują "możliwość rozwoju", to właściwie nie wiem, co mają na myśli. Może szkolenia wewnętrzne sponsorowane przez producentów, które są obowiązkowe, ale nie dają żadnych punktów edukacyjnych ani tym bardziej więcej informacji niż te, które są w ulotce. Strata czasu. Kariery się w tym zawodzie nie zrobi, do dużej pensji nie dojdzie. W dobie obecnych przepisów właściwie nie ma możliwości założenia własnej apteki, gdzie możnaby zarobić więcej. Zresztą zaraz i tak jakaś pobliska sieciówka by wykończyła taką nową aptekę cenami dumpingowymi i innymi nieuczciwymi i niekoniecznie zgodnymi z prawem działaniami. Szczerze odradzam. Niech poszuka sobie innego zawodu. No chyba że chce robić studia, na których jej życiem przez 5 lat będzie jedynie ciężka nauka, potem przez pół roku metkowanie pudełek za frajer, aż zdobędzie pracę, w której będzie zapieprzać jak z motorkiem w tyłku wśród marudnych gruźlików (praca z gilem do pasa w okresie grypowym to norma), którzy mają ją za zwykłą sklepową, wracać do domu wypruta z energii i wykończona psychicznie a po pracy latać po przychodniach z receptami tracąc swój wolny czas, którego i tak jest za mało. Proszę, daj jej to poczytać, zanim złoży papiery na studia, które mogą okazać się największą pomyłką jej życia. Niech to przemyśli. Dodam tylko, że niejeden farmaceuta ucieka teraz z zawodu i bierze się za biznesy zupełnie niezwiązane z farmacją. Acha, technik też ma przejebane. Co prawda odpowiedzialność o wiele mniejsza, bo za jego błędy odpowiada i tak dyżurujący farmaceuta, ale jego pensja to nie zarobki a jałmużna.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość gosc
Dnia 18.12.2018 o 22:24, Gość anka napisał:

Idźcie na budowę albo do gastronomii jak taką macie ciężką pracę

Jasne, mogą sie wymienić. Jeśli chcesz żeby twoje dziecko uczył murarz i glazurnik.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość Gość
36 minut temu, Gość gosc napisał:

Jasne, mogą sie wymienić. Jeśli chcesz żeby twoje dziecko uczył murarz i glazurnik.

Spoko. Większość będzie miała taką samą skuteczność co ten murarz.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość Gość

Nie popieram strajku nauczycieli. Może jeszcze tych przedszkolnych i nauczania początkowego szanuję. Za to że ogarniają kilkanaścioro małych dzieci i sa w stanie je utrzymać przy zyciu przez kilka godzin dziennie. Im wyżej tym bardziej mają wyjebane na uczniów i pracę. Nauczycieli z liceum nienawidzę. 16 godzin to etat. Przygotowanie do lekcji? Może jakiś młody nauczyciel przez 2/3 lata, a potem to już klepie jak małpa to samo w kółko. Może jakiś polonista czyta wszystkie lektury które aktualnie przerabia? Sprawdziany? to gotowce od wydawnictw albo wyciete zywcem zadania z matur. Z gotowym kluczem odpowiedzi i system punktowania. Z resztą tych sprawdzianów nie robicie codziennie. I nie raz widziałam jak zadajecie klasie pracę samodzielną i zamiast prowadzić lekcję sprawdzacie te gotowce, nie poświęcacie czasu w domu. Wykazują sie tylko na korepetycjach. Problemy uczniów? Spróbuj być dzieckiem z depresją albo adhd w polskim liceum. Zmielą Cię. Albo zaproponują Ci zmianę szkoły na technikum albo zawodówkę. Z liceum problematyczne dzieci sie przepycha do "mniej prestiżowych" placówek, a nie rozwiązuje ich problemy. Nauczycieli w liceum się słucha, ale nie zadaje im sie pytań. Nie rozliczają ich za wyniki matur, jeśli uczniowie piszą słabo to zwala się winę na uczniów, że są leniwi. Ferie, urlopy, wakacje, L4, zawsze kiedy uczniowie mają wolne, wy też macie wolne. Przebranżowcie się, albo załóżcie prywatne placówki edukacyjne. Macie za dobrze i wam się w tyłkach przestawia.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość Gość
16 minut temu, Gość Gość napisał:

Nie rozliczają ich za wyniki matur, jeśli uczniowie piszą słabo to zwala się winę na uczniów, że są leniwi.

I jeszcze tępi - nie zapominaj...

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość Gość
18 minut temu, Gość Gość napisał:

I jeszcze tępi - nie zapominaj...

Tępi i roszczeniowi 🙂

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość Papa

Dzisiaj info, że szykują się na jakiś generalny. Powodzenia. Mogą od razu wyjechać na stałe gdzieś. 

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość Legrana

Będą tak szantażować, aż w końcu dostaną tego swojego tysiaka, a poziom nauczania nadal będzie taki marny jak obecnie. Nie wierzę, że kiepskiego nauczyciela zmotywuje wyższa pensja. Zawód wybiera się nie tylko ze względów finansowych. 

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

×